Dodatkowo Rosie zaczęła się stresować trzecim zadaniem, o którym nadal nie miała zielonego pojęcia. Termin wypadał na najbliższy weekend, a dyrektor nadal nie powiedział, co takiego będą musieli zrobić. Maggie próbowała ponieść przyjaciółkę na duchu, jednocześnie odwracając tym samym uwagę od własnych zmartwień.
- Nadal nic nie wiadomo? - zapytała Lily w sobotni poranek, przysiadając się do Rosie i Maggie, które uznały, że zjedzą śniadanie na placyku, z dala od tłumu w Wielkiej Sali.
- Nic - potwierdziła Rose. - W południe wszyscy mamy stawić się na błoniach. Tyle wiem.
- Bardzo dziwne - osądziła Lily, zaplatając włosy w długi warkocz. - Ale to pewnie oznacza, że dyrektor nie wymyślił nic trudnego.
- Zobaczymy - westchnęła jej kuzynka.
Brązowe oczy Lily przeniosły się na Maggie, która skubała kawałek tosta. Widać było, że nie ma specjalnego apetytu.
- Wszystko w porządku, Mags? - zapytała. - Zauważyłam, że dość posmutniałaś w tym tygodniu.
- Jestem po prostu zmęczona - skłamała Maggie, przeklinając w duchu spostrzegawczość Krukonki. - Przygotowania do sumów to masakra. Chciałbym żeby było już po wszystkim.
- Powiedziałam, że wyglądasz na smutną, nie zestresowaną. - Lily nie dała się zbyć. Skrzyżowała ręce na piersi, wpatrując się uważnie w blondynkę. - Nie róbcie ze mnie idiotki. Wiem, że coś się dzieje. Myślałam, że Nowa Generacja trzyma się razem.
- Bo tak jest, Lils. - Maggie wzięła dziewczynę za rękę. - Ale ta sprawa nie dotyczy Nowej Generacji...
- Wszystko co dotyczy kogoś z nas, dotyczy Generacji - zaprotestowała dziewczynka. - A ty jesteś jedną z nas, Maggie. Wiesz, że jesteś dla mnie prawie jak siostra.
Zielone oczy Maggie podejrzanie zwilgotniały i spontanicznie otoczyła Lily ramionami i mocno ją przytuliła. Dziewczynka odpowiedziała równie silnym uściskiem.
- Nie musisz nic mówić, jeśli nie chcesz - powiedziała jej Lily cicho. - Ale nie zamykaj się przed nami, okej?
- Okej - odszepnęła Maggie, ściskając ją mocniej i puszczając. - Wiem, że zawsze mogę na was liczyć - oznajmiła, biorąc za rękę Rosie. - Naprawdę nie wiem, co bym bez was zrobiła.
- Na szczęście nie musisz się nad tym zastanawiać - uśmiechnęła się do niej Rose. Jej uśmiech jeszcze się poszerzył, gdy zobaczyła kogoś za plecami przyjaciółki. - Uwaga, bracia Potter na horyzoncie.
Lily wywróciła oczami, spoglądając przez ramię w kierunku Albusa i Jamesa, którzy razem wyszli z Wielkiej Sali. Obaj wysocy i ciemnowłosi robili piorunujące wrażenie na kręcących się po korytarzu uczennicach, które wodziły za nimi wzrokiem, ale żaden nie zwrócił na nie uwagi. Lily parsknęła śmiechem i pokręciła głową.
- Tak popularni, a przy tym tak ślepi - zakpiła.
- Po prostu mają już swoje dziewczyny - oznajmiła Rosie, puszczając przy tym oczko do Maggie, która uznała, że lepiej nie odpowiadać.
- Tak się zastanawialiśmy, dlaczego nie było was w Wielkiej Sali - powiedział Albus, podchodząc bliżej i opierając się ramieniem o ścianę obok wnęki, w której siedziały.
- Za duży tłum - odpowiedziała mu Rosie. - Chciałam trochę się wyciszyć przed zadaniem.
- Co by to nie było, poradzisz sobie.
- Dobrze, że ktoś jeszcze w to wierzy - odparła z przekąsem. - Zadanie za kilka godzin, a ja nie mam pojęcia co robić.
- Pomyśl sobie, że wszyscy reprezentanci są w takiej samej sytuacji - pocieszyła ją Lily. - Też nie mieli szans się przygotować.
- Może nie ma do czego? - rzucił James, który uparcie wyglądał przez okno i nie patrzył na dziewczyny. - Może zadanie będzie tak proste, że podołacie mu z zamkniętymi oczami?
- Obyś miał rację - westchnęła Rosie, wstając. - Idę poszukać Scorpa - oznajmiła. - Obiecałam mu, że spotkam się z nim jeszcze przed zadaniem.
- Powodzenia! - zawołała za nią Lily, po czym spojrzała na swoich braci. - A wy jakie macie plany przed zadaniem? - zapytała.
- Ja mam spotkanie prefektów - rozłożył ręce Al. - Na które zaraz się spóźnię - dodał, patrząc na zegarek. - Zobaczymy się podczas zadania! - zawołał, biegnąc po schodach na piętro.
- A ty? - zwróciła się do Jima.
- A ja chyba wybiorę się do Hagrida - uznał.
- Uściskaj go ode mnie - poprosiła Lily, wstając. - I powiedz, że wpadniemy później z bliźniakami i Hugonem pomóc w karmieniu małych testrali. Wujek Rolf ma z nimi pełne ręce roboty.
- Mogłabyś pójść ze mną i sama mu to przekazać - zauważył.
- Mogłabym - przyznała, puszczając do niego oczko i odchodząc.
- Nie uważasz, że zrobili się trochę przewidywalni w tych podchodach, żeby zostawić nas sam na sam? - zapytała wesoło Maggie.
James zmierzył ją spojrzeniem i skrzyżował ręce na piersi.
- Och, czyli ze sobą rozmawiamy? - zapytał.
Zmarszczyła brwi, nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi. Wyglądało na to, że jej reakcja tylko bardziej go rozzłościła. Upewnił się, że na korytarzu nikogo nie ma, a potem złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. Otworzył drzwi do bocznej salki, a potem wepchnął Maggie do środka i zamknął za nimi drzwi.
- Odbiło ci? - syknęła, patrząc na niego z urazą.
- Daję ci minutę, Donovan - oznajmił, patrząc na zegarek na ręce. - A potem zacznę się na ciebie wydzierać, więc lepiej dobrze ją spożytkuj.
- Naprawdę nie rozumiem o co ci...
- 51 sekund...
- James...
- 49...
- Zachowujesz się jak baba.
- A ty pogarszasz swoją sytuację. 42 sekundy.
- Nawet nie wiem co chcesz usłyszeć! - zirytowała się. - Może mi łaskawie wyjaśnisz, o co się wściekasz?
- Wyjaśnię za dokładnie 32 sekundy. Marnujesz swoją minutę, skarbie.
Tylko pokręciła głową, wyraźnie się poddając. James nie odrywał w tym czasie wzroku od swojego zegarka. Gdy minęła pełna minuta, opuścił rękę i spojrzał na Donovan.
- Okej, zaczynam wrzeszczeć - poinformował ją.
- A może pominiemy ten punkt i przejdziemy do rzeczy? - zasugerowała, siadając na ławce pod ścianą i zmęczonym ruchem pocierając czoło.
Wyglądała w tym momencie na tak wyczerpaną i zrezygnowaną, że James poczuł wyrzuty sumienia i jego gniew jakby gdzieś wyparował. Westchnął głęboko, po czym zajął miejsce obok niej.
- Przepraszam - powiedziała po dłuższej chwili.
- A wiesz chociaż za co? - zapytał.
- Unikałam cię przez ostatni tydzień.
- Zauważyłem.
- Ja... Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.
- Nawet jednej wymówki? Byłem przekonany, że będziesz miała ich kilka.
- Ale nie mam. - Spojrzała na niego, ale on uparcie patrzył przed siebie. - Naprawdę jest mi przykro.
- Mnie też, bo zrozumiałem, że mi nie ufasz. To twój mechanizm obronny. Kiedy masz kłopoty, uciekasz.
- Nieprawda...
- Racja, nie uciekasz od wszystkich. Masz Ala i masz Rosie. Myślałem tylko, że mnie też w końcu zaliczysz do tej grupy.
- James...
- Nie tłumacz się. Tak po prostu jest. - James wsunął palce we włosy i pokręcił głową. - Nawet nie wiem dlaczego ciągle próbuję - wymamrotał.
- To znaczy? - Serce Maggie zatrzepotało i zamarło na sekundę.
- Od lat staram się wzbudzić w tobie zaufanie. Ale choćbym nie wiem jak się starał, ty ciągle przede mną uciekasz. Nawet teraz, kiedy już myślałem, że wreszcie się to zmieniło... - Spuścił głowę i westchnął. - Dlaczego to robisz? Dlaczego nie potrafisz mi zaufać tak jak Alowi i Rosie?
- Ufam ci - zaprotestowała, biorąc go za rękę. Ucieszyła się, gdy jej nie wyrwał. - Naprawdę - powtórzyła widząc, że chce zaprotestować. - Ufam ci bardziej niż komukolwiek, Jamie.
- Jakoś tego nie okazujesz. Przez cały tydzień nie zamieniłaś ze mną słowa.
- Bo wszystko dzieje się tak szybko... Ja... Nie wiem kim jestem - oznajmiła. - Tydzień temu byłam Maggie Donovan, dziewczyną z sierocińca, bez własnego nazwiska, bez rodziny, poszukiwaną przez śmierciożerców i Mordreda. A potem, jednego dnia dowiedziałam się, że nazywam się Peverell, a Mordred to mój wuj. Dowiedziałam się, że mam babkę, która nie chce mnie znać. Która oddała mnie do sierocińca... - Głos się jej załamał. - Mam rodzinę, ale ta rodzina mnie nie chce. Co gorsza, wuj to psychopata, który próbuje mnie dopaść. Jestem zaplątana w pokręconą historię, która ma swoje korzenie gdzieś setki lat wstecz. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że ty... - przełknęła z trudem ślinę. - Jeśli Mordred odkryje, że jesteś pierworodnym. Że jesteśmy razem... Nie będziesz miał żadnych szans. Kończysz szkołę za dwa miesiące, będziesz łatwym celem. Nie mogę przestać o tym myśleć. Tak bardzo się o ciebie boję i czuję się taka bezradna... A nienawidzę być bezradna. Co ze mnie za Gryfonka, skoro wiecznie się boję i...
- Bycie Gryfonem nie oznacza, że nie czuje się strachu - przerwał jej James. - Wszyscy czegoś się boimy. Ale jako Gryfoni nie pozwalamy, by ten strach decydował o naszych czynach.
- Ja na to pozwoliłam. Przepraszam, James - szepnęła. - Ciągle cię ranię, chociaż nie chcę. - Ostrożnie ujęła jego twarz w swoje ręce. - Obiecuję się poprawić. Przestanę uciekać. Nie chcę od ciebie uciekać nigdy więcej.
- Tak? - Wreszcie spojrzał jej w oczy.
Szybko pokiwała głową. Kciukiem przesunęła po jego kości policzkowej.
- Wybaczysz mi, że byłam taka głupia?
- To zależy jak ładnie przeprosisz. - W jego brązowych oczach wreszcie pojawił się ten znajomy błysk, który tak kochała.
Przycisnęła usta do jego ust, było to ledwie muśnięcie, ale wystarczyło, by oboje zapomnieli o całym świecie. James jednak jako pierwszy się od niej odsunął.
- To nazywasz przeprosinami? - zakpił. - Stać cię na więcej, Donovan.
- Tak sądzisz? - Maggie uśmiechnęła się przekornie, po czym jednym płynnym ruchem wślizgnęła się mu na kolana. Dostrzegła zaskoczenie w jego oczach, ale nawet nie drgnął. - Zobaczmy co powiesz na to - mruknęła, wsuwając palce w jego włosy na karku i całując głęboko.
Palce Jamesa wbiły się w jej biodra, gdy odpowiedział na pocałunek z równą mocą. Maggie nie dbała o to, że płuca jej płoną z braku tchu, a usta niemal miażdżą się o jego wargi. Brała dokładnie tyle samo, ile dawała, a James nie był jej dłużny. Kiedy w pewnym momencie lekko przygryzła jego dolną wargę, wydał z siebie zduszony jęk i przerwał pocałunek. Oddychał szybko i patrzył się na nią tak, jakby nigdy wcześniej jej nie widział. Jego usta były czerwone, a włosy tak potargane, że każdy kto w tym momencie by na niego spojrzał, od razu domyśliłby się, co takiego robił. Maggie podejrzewała, że sama wygląda nie inaczej.
- To było... - wychrypiał. - Wow... Przyjmuję przeprosiny... Zdecydowanie je przyjmuję.
Miała ochotę się roześmiać, widząc jego oszołomiony wyraz twarzy. Zamiast tego, pochyliła się tylko i trąciła nosem jego nos.
- Nie powinieneś mi tak szybko wybaczać - oznajmiła.
- Nic nie poradzę na to, że nie potrafię się na ciebie gniewać. Nigdy nie potrafiłem.
- Tak bardzo na ciebie nie zasługuję... - westchnęła.
- Chyba ja na ciebie, Peverell - zakpił, a ona zamarła. - Szlag! - zaklął. - Przepraszam! Nie powinienem... - uciszył go palec na ustach.
- To jest moje nazwisko - oznajmiła. - Nie zamierzam zacząć go używać, ale muszę się do niego przyzwyczaić.
- W sumie, całkiem ładnie to brzmi. Maggie Peverell.
- Maggie Peverell - powtórzyła cicho. - Masz rację. Wcale nie brzmi tak źle.
***
- James... - zaczęła niepewnie Maggie, gdy wyszli z chatki Hagrida. Kierowali się w stronę wychodzącego z zamku tłumu, który zmierzał na plac trzeciego zadania. - Tak sobie myślałam...
- Już mi się nie podoba ten wstęp - stwierdził, ale go zignorowała.
- Może sobie jednak odpuścimy to udawanie przed wszystkimi, że nie jesteśmy razem? - zapytała, patrząc na niego z lekkim uśmiechem.
Tak go tym zaskoczyła, że aż się zatrzymał.
- Mówisz poważnie? - spytał.
- Przemyślałam sobie wszystko i... tak - potwierdziła. - Nasza sytuacja i tak jest już wystarczająco pogmatwana, po co dokładać sobie problemów?
Zrobiła krok w jego stronę, ale zatrzymał ją uniesieniem ręki.
- Nie, chcę wygrać ten zakład, Donovan - oznajmił, gdy spojrzała na niego pytająco. - Biorą w nim udział nauczyciele. Profesor Dunbar się o nas założyła - podkreślił. - Zamierzam zgarnąć całą pulę z wygranej i za ich pieniądze zabrać cię na randkę życia. A za resztę tych pieniędzy wybuduję nam dom w Dolinie Godryka - wyszczerzył się, a ona zrobiła się czerwona jak burak.
- Dom? - bąknęła.
- Przecież nie będę całe życie mieszkał z rodzicami - zakpił.
- Powiedziałeś, że wybudujesz go nam, nie sobie - podkreśliła, unikając jego wzroku.
- No tak, przecież gdzieś musimy mieszkać po ślubie.
Jej oczy zrobiły się okrągłe ze zdumienia i otworzyła szeroko usta, próbując coś z siebie wydusić. James obserwował ją z niekłamanym zadowoleniem.
- Czy ty mi się właśnie... oświadczyłeś? - wydukała w końcu.
- Nie - pokręcił głową. - Jeszcze nie jesteś na to gotowa. Poza tym, kiedy to zrobię, zauważysz - dodał, puszczając do niej oczko. - Chodźmy na to zadanie, bo przegapimy najlepsze.
- James, nie możesz tak po prostu... - zawołała, podążając za nim szybkim krokiem.
- Naprawdę jestem ciekaw, co Pickwitt im przygotował - mówił, ignorując ją.
- James!
- Mam nadzieję, że Wright znowu dostanie łomot - kontynuował.
- Potter! - zaczęła się irytować Maggie.
- Pięknie by wyglądał z dodatkową parą nóg wyrastającą z głowy...
- Prędzej poślubię akromantulę niż ciebie - oznajmiła gniewnie i wyprzedziła go o kilka kroków.
- Nieprawda! - zawołał za nią ze śmiechem i szybko ją dogonił.
- Chcesz się założyć? - zapytała ze słodkim uśmiechem, na co parsknął śmiechem.
- Z tobą? Zawsze - odparł. - A teraz cicho sza! Lepiej żeby nikt nie słyszał naszej rozmowy.
- James - powiedziała cicho, gdy zbliżyli się do tłumu uczniów. - Jak mnie wkurzysz, osobiście załatwię ci przegraną w wielkim zakładzie. Z każdą chwilą dbam o niego coraz mniej.
- A jak chcesz to zrobić? - zaciekawił się.
- Zwyczajnie - odparła, patrząc mu w oczy. - Powiem ci, że cię kocham i będę patrzyła jak nie możesz w żaden sposób na to zareagować.
James dosłownie zapomniał jak się chodzi. Potknął się o własne nogi i niemal wyłożył jak długi na ziemi. Maggie zdążyła go złapać za ramię zanim się wywrócił.
- Jak na gracza quidditcha, twoja koordynacja na ziemi pozostawia wiele do życzenia - zakpiła.
- Cios poniżej pasa, Donovan - oznajmił jej, nie odrywając wzroku od twarzy dziewczyny. Było w jego oczach coś takiego, co sprawiło, że jej serce zaczęło dudnić jak szalone. - Nie możesz mi tego mówić i liczyć, że nie zareaguję.
- Reaguj - poleciła. - Zobacz ilu tu ludzi.
Nawet się nie rozejrzał. Wzrok miał utkwiony tylko w jej twarzy i widziała po nim, że ze sobą walczy. Była bardzo ciekawa, która strona zwycięży.
- Grasz bardzo nieczysto - oznajmił w końcu.
- Twój ruch, Jamie - wzruszyła ramionami, odwracając się i idąc dalej za uczniami.
Dogonił ją, gdy wspinała się na trybuny, które pojawiły się w magiczny sposób z samego ranka. Wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego, co odrobinę ją zaniepokoiło.
- Mags? - szepnął, gdy usiedli na ławce.
- Hmm? - mruknęła, rozglądając się za Alem i resztą.
- Też cię kocham.
Odwróciła głowę w jego stronę tak szybko, że zabolał ją kark. Niemal jednak tego nie poczuła, wpatrzona w twarz chłopaka. Czuła przemożną potrzebę, by złapać go za twarz i pocałować tu i teraz, jakby świat zaraz miał się skończyć. I może by to zrobiła, gdyby nie znajomy głos Lou, który właśnie wszedł do ich rzędu.
- Znalazłem ich! - wrzasnął do reszty przyjaciół, po czym rozsiadł się obok Maggie, która zaraz oderwała wzrok od Jamesa. - Gdzie się podziewaliście?
- Byliśmy u Hagrida - odparł nonszalancko James.
- Wyciągnęliście coś z niego? - zapytał Fred, siadając obok Jamesa.
- Niczego nie wiedział - oznajmił Jim.
- Zaraz wszyscy się dowiemy o co chodzi - westchnęła Lily, siadając razem z Rox, Lucy i bliźniakami w rzędzie przed nimi.
- Gdzie Al? - zapytała Maggie, próbując przywołać się do porządku.
- Razem z prefektami - odpowiedziała jej Roxanne. - Są tam na dole.
Maggie dostrzegła wtedy przyjaciela, który razem z innymi prefektami stał u stóp trybun i rozmawiał z Molly. Dziewczyna wydawała im jakieś polecenia, ale nie było słychać, co mówi.
- Wiecie co? To mi wygląda na tor - oznajmiła Lily, która przyglądała się jak nauczyciele wymachują różdżkami, wyczarowując świetlne wstęgi na ziemi i w powietrzu.
- Chyba masz rację - zgodził się z nią Fred.
- Będą biec do mety? - zakpił Hugo.
- Nie biec. - Roxanne zauważyła to jako pierwsza. - Będą mieli miotły.
Pozostali spojrzeli we wskazanym przez nią kierunku i zobaczyli panią Bell, która stała przy reprezentantach z czterema miotłami. Wyraźnie tłumaczyła im zasady, bo wskazywała najpierw na miotły, a potem na powstający magicznie tor.
- Wyścig! - Niebieskie oczy Lou zabłysły. - Ale odjazd!
- Rose nie ma szans z Wrightem - westchnął Hugo.
- Pochodzi z rodziny graczy - zauważył Lorcan, który spokojnie wcinał popcorn.
- Latanie powinna mieć w genach - zgodził się z bratem Lysander.
- Chyba to tak nie działa - pokręciła głową Lily. - Wystarczy spojrzeć na naszego Ala.
- Al wcale nie lata źle - zaczęła go bronić Maggie. - Po prostu... Ma inne hobby.
- Tak samo jak Rose - mruknął Hugo, który już się pogodził z przegraną siostry.
- Trochę wiary! - oburzyła się Lucy, szturchając go mocno.
Prefekci zaczęli się rozstawiać wzdłuż linii wyznaczających tor. Każdy miał przygotowaną różdżkę.
- Będą arbitrami - oznajmił Fred. - Będą mierzyli czas w punktach kontrolnych.
- Nigdy nie widziałam wyścigów - oznajmiła Maggie, przyglądając się z zafascynowaniem falującym złotym wstęgom, które wyznaczały trasę wyścigu.
- Są mniej popularne niż quidditch, ale mają całą rzeszę fanów - powiedział jej Lou. - Byłem na jednych podczas wakacji we Francji. Zawodnicy potrafią być brutalni.
- No i nie ma takich samych zasad jak w quidditchu - dodał James. - Głównym celem zawodników jest nie tyle dotarcie do mety, co zwalenie przeciwników z miotły.
- To niezbyt bezpieczne - zauważyła Maggie, z niepokojem zerkając na Rosie, która właśnie oglądała swoją miotłę.
- I dlatego nauczyciele rzucili na tor zaklęcie poduszkujące - uspokoiła ją Lily. - Nawet jak ktoś spadnie z miotły, nic mu nie będzie.
- Co za ulga - mruknął James, niechętnym wzrokiem obrzucając Craiga, który stał pewnie, z miotłą zarzuconą na ramię.
- Jedyny gracz quidditcha wśród reprezentantów - skrzywił się Fred. - Ma większe szanse już na starcie.
- Ani McGregor, ani Selwyn nie mają szans, by zwalić go z miotły - westchnął James.
- To mogłeś być ty, Jimmy - zakpiła Lily. - Mogłeś tam stać i się z nim mierzyć. Ale jednak odmówiłeś.
- Nie żałuję - powiedział jej.
Reprezentanci zaczęli się ustawiać na linii startu. W chwili, gdy zajęli swoje miejsca, koło trybun wyrosła tablica z ich nazwiskami. To tam miały się wyświetlać ich czasy i wyniki. Na samej górze tablicy znajdowała się informacja o ilości okrążeń, które będą musieli zrobić zawodnicy, by dotrzeć do mety.
- Tylko 5? - skrzywił się Lou.
- Chciałeś 50? - Lorcan rzucił w niego popcornem.
- Zanim dobrze zaczną, to już skończą - marudził Louis.
- Spójrz na trasę - poleciła mu Rox. - Mają oblecieć 5 razy całe jezioro, a po drodze muszą przelecieć przez las, między górami i w pobliżu wierzby bijącej. Normalne zawody odbywają się na zwyczajnym, owalnym torze. Wierz mi, że 5 okrążeń to aż nadto.
- Koło wierzby bijącej? - zainteresował się James. - Może nie zawodnicy, ale drzewo, zrzuci Craiga z miotły?
- Chyba zaczynają - oznajmiła Lily.
- Tak bez przemowy dyrektora? - zdziwił się Lysander.
- Znudziło mu się powtarzanie tego samego za każdym razem - ocenił Hugo, podbierając popcorn Lorcanowi.
- Na miotły! - zawołała pani Bell. Zawodnicy jednocześnie na nich usiedli. - Start! - krzyknęła.
Tłum wrzasnął radośnie, gdy cztery miotły wyrwały do przodu. Nazwiska zawodników na tablicy natychmiast zaczęły się zamieniać kolejnością. Nikt z Nowej Generacji nie był zaskoczony faktem, że nazwisko Craiga znajdowało się na pierwszym miejscu. Wyprzedzał pozostałych zawodników o dobre trzy sekundy.
- Dobry jest - niechętnie ocenił Fred, gdy zawodnicy dotarli do wierzby bijącej i Craig zgrabnie uchylił się przed jej gałęziami.
Uczniowie wrzasnęli ponownie, gdy jedna z wici drzewa śmignęła prosto w twarz Selwyna. Ten jednak położył się płasko na rączce miotły i jakimś cudem uniknął ciosu. Lecący zaraz za nim McGregor miał mniej szczęścia i witka trzasnęła go w policzek. Chłopak omal nie spadł z miotły, ale zdołał się utrzymać w powietrzu. Rosie wykorzystała problemy przeciwników, wyprzedzając ich sprawnie i obejmując drugą pozycję.
- No proszę, kto by pomyślał - powiedział Hugo z uznaniem.
Następny pomiar czasu wskazywał, że przewaga Craiga zwiększyła się do czterech sekund. Rosie jednak zyskała dodatkowie dwie nad Selwynem i McGregorem, co wyraźnie ucieszyło kibicujących jej Puchonów.
- Przelatują nad jeziorem - poinformowała Lucy, chociaż wszyscy dobrze widzieli, co się dzieje.
Przelot na drugą stronę jeziora miał być łatwiejszą częścią trasy. Jakie więc było zdziwienie uczniów, gdy nagle na drodze Craiga pojawiła się macka gigantycznej ośmiornicy. Chłopak niemal zatrzymał miotłę, próbując uniknąć zderzenia. Rosie tylko śmignęła koło niego.
- Tak! - wrzasnął Hugo, zrywając się na równe nogi.
- Tak blisko - mamrotał Jim. - Było tak blisko, żeby wpadł do jeziora.
- Jeszcze ma na to 4 okrążenia - pocieszył go Fred.
Wright błyskawiczne się pozbierał i ruszył w pogoń za Rosie, która już lawirowała między drzewami w Zakazanym Lesie. Na ogonie siedzieli mu Selwyn i McGregor. Tracili do niego tylko 1,5 sekundy.
- Zwalcie go z tej cholernej miotły - mruczał James.
Jednak Craig nie na darmo był pałkarzem. Potrafił latać i to naprawdę świetnie. Śmigał między drzewami tak sprawnie i szybko, że dziewczyny dosłownie piszczały z zachwytu. Kilka sekund później, to znowu on był na prowadzeniu.
- Jeśli go nie wyeliminują, Rosie nie ma szans - oznajmił ponuro Hugo, patrząc jak Craig jako pierwszy pokonuje pierwsze okrążenie.
Inni zawodnicy najwyraźniej też zdali sobie z tego sprawę, bo na ich twarzach pojawił się wyrwz zaciętej determinacji. Selwyn mocniej zacisnął palce na rączce miotły i pochylił się do przodu, metr po metrze doganiając Rosie i Craiga. McGregor jednak nie dawał się zostawić w tyle. Chłopak pruł przed siebie, ze wzrokiem utkwionym w plecach Selwyna. Gdy przelatywali obok wierzby bijącej, złapał za ogon miotły Ślizgona, niemal wpychając go na drzewo.
Wszyscy zawyli głośno, gdy Selwyn wywinął koziołka w powietrzu i runął na ziemię. Przed upadkiem powstrzymało go jednak zaklęcie poduszkujące. Nauczyciele zaraz spacyfikowali wierzbę bijącą, odciągając Selwyna jak najdalej.
- Kto by podejrzewał, że w Puchonach drzemie taka żądza walki. - James nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył.
- Cicha woda brzegi rwie - uśmiechnął się do niego Hugo.
Reszta tego okrążenia przebiegła dość spokojnie, chociaż Craig wyraźnie zwolnił przelatując nad jeziorem. Ciągle jednak prowadził i jego przewaga nad Rosie utrzymywała się w granicach czterech sekund. Gdy rozpoczęli trzecie okrążenie, nawet zwiększyła się do sześciu.
- Wright wygra - ocenił Fred. - Jest za dobry.
James nawet tego nie skomentował. Przyglądał się tylko jak Craig po raz kolejny omija wszystkie przeszkody w Zakazanym Lesie i rozpoczyna czwarte okrążenie.
- Rosie chyba ma kłopoty - zaniepokoiła się Maggie widząc, że do jej przyjaciółki zbliżył się McGregor.
Chłopak wyraźnie zamierzał ją również wyeliminować. Gdy znalazł się z nią na równi, zamachnął się nogą, próbując kopnąć. Rosie jednak w porę odleciała bardziej na bok, unikając uderzenia. To jednak nie powstrzymało McGregora, który postanowił spróbować ponownie. Rose, widząc dobrze, co chłopak próbuje zrobić, pierwsza wykonała ruch. Płynnie obniżyła lot, a potem złapała za wyciągniętą nogę Puchona i poleciała do góry. McGregor wywinął piruet w powietrzu, a zaraz potem z pluskiem runął do wody.
- Widać zaklęcia poduszkujące nie działają nad wodą - uśmiechnęła się Roxanne.
- Widzieliście?! - wrzeszczał Hugo. - To moja siostra!
Maggie cieszyła się razem z nim, a James, Fred i Lou głośno gwizdali na palcach. W wyścigu brały już udział tylko dwie osoby i właśnie zaczynali czwarte okrążenie. Rosie uparcie próbowała doścignąć Craiga, ale ten zalatywał jej brutalnie drogę, przez co parokrotnie omal nie wpadła na drzewo. Udało się jej zrównać prawie przy mecie, jednak pomiar nadal wskazywał sekundową przewagę Wrighta.
- Ostatnie okrążenie! - zawołała pani Bell wzmocnionym przez zaklęcie głosem.
Choć wydawało się to niemożliwe, Craig jeszcze przyspieszył. Jego przewaga wzrosła do trzech sekund, a kiedy mijali wierzbę bijącą, dodał do tego jeszcze jedną. Rosie położyła się na trzonku, próbując lecieć jeszcze szybciej, ale Craig nie pozwalał się wyprzedzić.
- Patrzcie! - zawołała Lucy, wskazując palcem taflę wody, która uniosła się do góry.
Craig i Rosie przelecieli przez nią z impetem. Oboje byli przemoczeni do suchej nitki, a dodatkowo ich ręce zaczęły się ślizgać na trzonku miotły. Craig stracił przez to całą sekundę przewagi. Również manewrowanie między drzewami nie poszło mu tak sprawnie i Rosie zbliżyła się do niego na dwie sekundy. Tłum wrzeszczał i skakał, patrząc jak niemal ramię w ramię zbliżają się do mety.
- Dajesz, Rosie! Dajesz! - krzyczał Hugo, podskakując jak opętany.
Przelecieli przez metę i zahamowali z impetem, oboje wpatrzeni w tablicę wyników. Tłum zamarł, niecierpliwie czekając na werdykt.
- Taaaaaaaak! - ryknęli Gryfoni, gdy nazwisko Wrighta wyświetliło się ponad nazwiskiem Rosie.
- Szlag - zaklął Hugo, smętnie opadając na ławkę.
- Zdobyliśmy pierwsze punkty - zauważyła pogodnie Roxanne. - To oznacza, że ciągle mamy szansę na Puchar Domów.
- A co bedzie jak ostatnią konkurencję wygra McGregor? Remis? - zaciekawił się Lorcan.
- Wszystko mi jedno - burknął James, który już wyobrażał sobie wszystkie komentarze, jakie usłyszy od Wrighta w najbliższym czasie. - Wracam do zamku.
Maggie, Fred i Lou popatrzyli na niego, a potem na siebie.
- Dobra, pójdę za nim - westchnęła Maggie, podnosząc się.
- Powiedz mu, że będzie impreza! - zawołał za nią Fred.
- Na pewno się ucieszy - prychnęła Lucy.
- Niech pomyśli o tym jak o wygranej Gryfonów, nie Craiga - zalecił Lysander.
- Mags sobie z nim poradzi - oznajmiła Lily, uśmiechając się z zadowoleniem. - A my chodźmy pocieszyć Rose.
***
Maggie dogoniła Jima w sali wejściowej. Chłopak zerknął na nią szybko, ale się nie odezwał. Gdy zaczął wchodzić po schodach uznała, że lepiej zapytać dokąd idzie.
- Gdzie się wybieramy? - spytała.
- Byle nie do pokoju wspólnego - odparł.
Z racji, że korytarze były puste, bo uczniowie i nauczyciele jeszcze znajdowali się na błoniach, Maggie wsunęła swoją dłoń w dłoń Jamesa i lekko ją uścisnęła. Chłopak trochę się dzięki temu rozchmurzył.
- Aż tak cię boli wygrana Craiga? - spytała.
- Po prostu już wyobrażam sobie jego komentarze - oznajmił. - Będę je słyszał na każdej lekcji.
- Może nie będzie tak źle? - Maggie pociągnęła go korytarzem w lewo i otworzyła zaklęciem drzwi do najbliższej klasy. - A nawet jeśli będzie, to po prostu go olej. Nie jest wart twoich nerwów.
James w milczeniu podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Z tego miejsca w zamku widać było kawałek jeziora i Zakazany Las.
- Teraz zacząłem się zastanawiać, czy mówiłaś poważnie - oznajmił.
- W sensie? - zapytała, opierając się o parapet obok niego.
- Gdy powiedziałaś, że mnie kochasz. - James spojrzał na nią z namysłem. - Miałaś to na myśli, czy tylko tak sobie rzuciłaś tekstem, żeby mnie zdekoncentrować? Bo ja mówiłem poważnie.
Też na niego spojrzała.
- Miałam to na myśli - odparła cicho. - Nie powiedziałabym tego, gdyby było inaczej.
- Nie tak sobie wyobrażałem ten moment - oznajmił. - Chciałem zrobić coś romantycznego i totalnie głupiego. Ale czy my kiedykolwiek zrobiliśmy coś jak należy?
- Prawda - uśmiechnęła się, opierając głowę o jego ramię. - I właśnie to w nas lubię.
James zanurzył twarz w jej wlosach i pocałował ją w czubek głowy. Maggie spojrzała wtedy na niego z uśmiechem.
- Kocham cię - powiedziała po prostu.
- A ja ciebie - odparł cicho, odgarniając jej włosy za ucho.
Czekała na pocałunek, ale ten nie nadszedł. James tylko się w nią wpatrywał i sunął kciukiem po policzku.
- W porządku? - zapytała, przytulając jego dłoń do policzka.
- Chyba ciągle nie mogę uwierzyć, że jestem tu z tobą - oznajmił. - Cały czas mam wrażenie, że to tylko kolejny z moich snów.
- Tak często o mnie śnisz? - zakpiła.
- Cały czas - wyznał. - Odkąd zobaczyłem cię w lustrze Ain Eingarp.
- Co? - zdziwiła się.
James ujął ją za brodę i pochylił głowę, stykając się z nią czołem.
- Kiedy znalazłem je pierwszy raz, pokazało mi ciebie - wyznał. - Już wtedy byłaś pragnieniem mojego serca i przeraziło mnie to. A potem poszliśmy do niego razem, przytuliłem cię i znowu w nie spojrzałem. Wiesz, co zobaczyłem? - Pokręciła głową. - Nic - odparł. - Widziałem tylko nasze odbicia. I to było jeszcze bardziej przerażające, bo oznaczało, że mam wszystko czego pragnę w swoich ramionach... A wtedy myślałem, że nigdy nie będziesz moja.
- Ale jestem. - Maggie dotknęła opuszkami jego policzka. - Wcześniej byłam zbyt uparta i przestraszona, by przyznać się do swoich uczuć, ale już nie jestem. Kocham cię, Jamie. Nawet nie wiesz jak bardzo.
- Nie bardziej niż ja ciebie - odparł, całując ją w czoło, czubek nosa i policzek. - Myślę, że pokochałem cię już wtedy w pociągu do Hogwartu, gdy pierwszy raz tu jechałaś. Byłem koszmarnie zazdrosny o Ala i nawet nie wiedziałem dlaczego.
- Nie musisz być już o nikogo zazdrosny - powiedziała, obejmując go za szyję.
- Pracuję nad tym - odparł, całując ją krótko. - Lepiej chodźmy zanim Generacja wyśle ekipę poszukiwawczą. Pewnie impreza już się zaczęła.
- Masz ochotę na świętowanie? - zapytała, wysuwając się z jego ramion.
- Teraz już większą - odparł, otwierając przed nią drzwi.
- Szkoda, że tak bardzo ci zależy na zakładzie - oceniła. - Bo ta impreza mogłaby być jeszcze lepsza.
- Wytrwam - powiedział. - To już kwestia honoru.
- Powodzenia.
Puściła do niego oczko i pobiegła do pokoju wspólnego, zostawiając go samego z myślami.