piątek, 15 kwietnia 2022

110. Wyścig

Kiedy minął pierwszy szok, Maggie się uspokoiła i wróciła do nauki. Albus i Rosie podziwiali jej opanowanie, ale zastanawiali się, czy nie jest tylko udawane. W końcu to nie byłby pierwszy raz, gdy ich przyjaciółka postanowiła dusić w sobie prawdziwe emocje. Mimo wszystko, cieszyli się, że dziewczyna jakoś sobie radzi.
Dodatkowo Rosie zaczęła się stresować trzecim zadaniem, o którym nadal nie miała zielonego pojęcia. Termin wypadał na najbliższy weekend, a dyrektor nadal nie powiedział, co takiego będą musieli zrobić. Maggie próbowała ponieść przyjaciółkę na duchu, jednocześnie odwracając tym samym uwagę od własnych zmartwień.
- Nadal nic nie wiadomo? - zapytała Lily w sobotni poranek, przysiadając się do Rosie i Maggie, które uznały, że zjedzą śniadanie na placyku, z dala od tłumu w Wielkiej Sali.
- Nic - potwierdziła Rose. - W południe wszyscy mamy stawić się na błoniach. Tyle wiem.
- Bardzo dziwne - osądziła Lily, zaplatając włosy w długi warkocz. - Ale to pewnie oznacza, że dyrektor nie wymyślił nic trudnego.
- Zobaczymy - westchnęła jej kuzynka.
Brązowe oczy Lily przeniosły się na Maggie, która skubała kawałek tosta. Widać było, że nie ma specjalnego apetytu.
- Wszystko w porządku, Mags? - zapytała. - Zauważyłam, że dość posmutniałaś w tym tygodniu.
- Jestem po prostu zmęczona - skłamała Maggie, przeklinając w duchu spostrzegawczość Krukonki. - Przygotowania do sumów to masakra. Chciałbym żeby było już po wszystkim.
- Powiedziałam, że wyglądasz na smutną, nie zestresowaną. - Lily nie dała się zbyć. Skrzyżowała ręce na piersi, wpatrując się uważnie w blondynkę. - Nie róbcie ze mnie idiotki. Wiem, że coś się dzieje. Myślałam, że Nowa Generacja trzyma się razem.
- Bo tak jest, Lils. - Maggie wzięła dziewczynę za rękę. - Ale ta sprawa nie dotyczy Nowej Generacji...
- Wszystko co dotyczy kogoś z nas, dotyczy Generacji - zaprotestowała dziewczynka. - A ty jesteś jedną z nas, Maggie. Wiesz, że jesteś dla mnie prawie jak siostra.
Zielone oczy Maggie podejrzanie zwilgotniały i spontanicznie otoczyła Lily ramionami i mocno ją przytuliła. Dziewczynka odpowiedziała równie silnym uściskiem.
- Nie musisz nic mówić, jeśli nie chcesz - powiedziała jej Lily cicho. - Ale nie zamykaj się przed nami, okej?
- Okej - odszepnęła Maggie, ściskając ją mocniej i puszczając. - Wiem, że zawsze mogę na was liczyć - oznajmiła, biorąc za rękę Rosie. - Naprawdę nie wiem, co bym bez was zrobiła.
- Na szczęście nie musisz się nad tym zastanawiać - uśmiechnęła się do niej Rose. Jej uśmiech jeszcze się poszerzył, gdy zobaczyła kogoś za plecami przyjaciółki. - Uwaga, bracia Potter na horyzoncie.
Lily wywróciła oczami, spoglądając przez ramię w kierunku Albusa i Jamesa, którzy razem wyszli z Wielkiej Sali. Obaj wysocy i ciemnowłosi robili piorunujące wrażenie na kręcących się po korytarzu uczennicach, które wodziły za nimi wzrokiem, ale żaden nie zwrócił na nie uwagi. Lily parsknęła śmiechem i pokręciła głową.
- Tak popularni, a przy tym tak ślepi - zakpiła.
- Po prostu mają już swoje dziewczyny - oznajmiła Rosie, puszczając przy tym oczko do Maggie, która uznała, że lepiej nie odpowiadać.
- Tak się zastanawialiśmy, dlaczego nie było was w Wielkiej Sali - powiedział Albus, podchodząc bliżej i opierając się ramieniem o ścianę obok wnęki, w której siedziały.
- Za duży tłum - odpowiedziała mu Rosie. - Chciałam trochę się wyciszyć przed zadaniem.
- Co by to nie było, poradzisz sobie.
- Dobrze, że ktoś jeszcze w to wierzy - odparła z przekąsem. - Zadanie za kilka godzin, a ja nie mam pojęcia co robić.
- Pomyśl sobie, że wszyscy reprezentanci są w takiej samej sytuacji - pocieszyła ją Lily. - Też nie mieli szans się przygotować.
- Może nie ma do czego? - rzucił James, który uparcie wyglądał przez okno i nie patrzył na dziewczyny. - Może zadanie będzie tak proste, że podołacie mu z zamkniętymi oczami?
- Obyś miał rację - westchnęła Rosie, wstając. - Idę poszukać Scorpa - oznajmiła. - Obiecałam mu, że spotkam się z nim jeszcze przed zadaniem.
- Powodzenia! - zawołała za nią Lily, po czym spojrzała na swoich braci. - A wy jakie macie plany przed zadaniem? - zapytała.
- Ja mam spotkanie prefektów - rozłożył ręce Al. - Na które zaraz się spóźnię - dodał, patrząc na zegarek. - Zobaczymy się podczas zadania! - zawołał, biegnąc po schodach na piętro.
- A ty? - zwróciła się do Jima.
- A ja chyba wybiorę się do Hagrida - uznał.
- Uściskaj go ode mnie - poprosiła Lily, wstając. - I powiedz, że wpadniemy później z bliźniakami i Hugonem pomóc w karmieniu małych testrali. Wujek Rolf ma z nimi pełne ręce roboty.
- Mogłabyś pójść ze mną i sama mu to przekazać - zauważył.
- Mogłabym - przyznała, puszczając do niego oczko i odchodząc.
- Nie uważasz, że zrobili się trochę przewidywalni w tych podchodach, żeby zostawić nas sam na sam? - zapytała wesoło Maggie.
James zmierzył ją spojrzeniem i skrzyżował ręce na piersi.
- Och, czyli ze sobą rozmawiamy? - zapytał.
Zmarszczyła brwi, nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi. Wyglądało na to, że jej reakcja tylko bardziej go rozzłościła. Upewnił się, że na korytarzu nikogo nie ma, a potem złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. Otworzył drzwi do bocznej salki, a potem wepchnął Maggie do środka i zamknął za nimi drzwi.
- Odbiło ci? - syknęła, patrząc na niego z urazą.
- Daję ci minutę, Donovan - oznajmił, patrząc na zegarek na ręce. - A potem zacznę się na ciebie wydzierać, więc lepiej dobrze ją spożytkuj.
- Naprawdę nie rozumiem o co ci...
- 51 sekund...
- James...
- 49...
- Zachowujesz się jak baba.
- A ty pogarszasz swoją sytuację. 42 sekundy.
- Nawet nie wiem co chcesz usłyszeć! - zirytowała się. - Może mi łaskawie wyjaśnisz, o co się wściekasz?
- Wyjaśnię za dokładnie 32 sekundy. Marnujesz swoją minutę, skarbie.
Tylko pokręciła głową, wyraźnie się poddając. James nie odrywał w tym czasie wzroku od swojego zegarka. Gdy minęła pełna minuta, opuścił rękę i spojrzał na Donovan.
- Okej, zaczynam wrzeszczeć - poinformował ją.
- A może pominiemy ten punkt i przejdziemy do rzeczy? - zasugerowała, siadając na ławce pod ścianą i zmęczonym ruchem pocierając czoło.
Wyglądała w tym momencie na tak wyczerpaną i zrezygnowaną, że James poczuł wyrzuty sumienia i jego gniew jakby gdzieś wyparował. Westchnął głęboko, po czym zajął miejsce obok niej.
- Przepraszam - powiedziała po dłuższej chwili.
- A wiesz chociaż za co? - zapytał.
- Unikałam cię przez ostatni tydzień.
- Zauważyłem.
- Ja... Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.
- Nawet jednej wymówki? Byłem przekonany, że będziesz miała ich kilka.
- Ale nie mam. - Spojrzała na niego, ale on uparcie patrzył przed siebie. - Naprawdę jest mi przykro.
- Mnie też, bo zrozumiałem, że mi nie ufasz. To twój mechanizm obronny. Kiedy masz kłopoty, uciekasz.
- Nieprawda...
- Racja, nie uciekasz od wszystkich. Masz Ala i masz Rosie. Myślałem tylko, że mnie też w końcu zaliczysz do tej grupy.
- James...
- Nie tłumacz się. Tak po prostu jest. - James wsunął palce we włosy i pokręcił głową. - Nawet nie wiem dlaczego ciągle próbuję - wymamrotał.
- To znaczy? - Serce Maggie zatrzepotało i zamarło na sekundę.
- Od lat staram się wzbudzić w tobie zaufanie. Ale choćbym nie wiem jak się starał, ty ciągle przede mną uciekasz. Nawet teraz, kiedy już myślałem, że wreszcie się to zmieniło... - Spuścił głowę i westchnął. - Dlaczego to robisz? Dlaczego nie potrafisz mi zaufać tak jak Alowi i Rosie?
- Ufam ci - zaprotestowała, biorąc go za rękę. Ucieszyła się, gdy jej nie wyrwał. - Naprawdę - powtórzyła widząc, że chce zaprotestować. - Ufam ci bardziej niż komukolwiek, Jamie.
- Jakoś tego nie okazujesz. Przez cały tydzień nie zamieniłaś ze mną słowa.
- Bo wszystko dzieje się tak szybko... Ja... Nie wiem kim jestem - oznajmiła. - Tydzień temu byłam Maggie Donovan, dziewczyną z sierocińca, bez własnego nazwiska, bez rodziny, poszukiwaną przez śmierciożerców i Mordreda. A potem, jednego dnia dowiedziałam się, że nazywam się Peverell, a Mordred to mój wuj. Dowiedziałam się, że mam babkę, która nie chce mnie znać. Która oddała mnie do sierocińca... - Głos się jej załamał. - Mam rodzinę, ale ta rodzina mnie nie chce. Co gorsza, wuj to psychopata, który próbuje mnie dopaść. Jestem zaplątana w pokręconą historię, która ma swoje korzenie gdzieś setki lat wstecz. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że ty... - przełknęła z trudem ślinę. - Jeśli Mordred odkryje, że jesteś pierworodnym. Że jesteśmy razem... Nie będziesz miał żadnych szans. Kończysz szkołę za dwa miesiące, będziesz łatwym celem. Nie mogę przestać o tym myśleć. Tak bardzo się o ciebie boję i czuję się taka bezradna... A nienawidzę być bezradna. Co ze mnie za Gryfonka, skoro wiecznie się boję i...
- Bycie Gryfonem nie oznacza, że nie czuje się strachu - przerwał jej James. - Wszyscy czegoś się boimy. Ale jako Gryfoni nie pozwalamy, by ten strach decydował o naszych czynach.
- Ja na to pozwoliłam. Przepraszam, James - szepnęła. - Ciągle cię ranię, chociaż nie chcę. - Ostrożnie ujęła jego twarz w swoje ręce. - Obiecuję się poprawić. Przestanę uciekać. Nie chcę od ciebie uciekać nigdy więcej.
- Tak? - Wreszcie spojrzał jej w oczy.
Szybko pokiwała głową. Kciukiem przesunęła po jego kości policzkowej.
- Wybaczysz mi, że byłam taka głupia?
- To zależy jak ładnie przeprosisz. - W jego brązowych oczach wreszcie pojawił się ten znajomy błysk, który tak kochała.
Przycisnęła usta do jego ust, było to ledwie muśnięcie, ale wystarczyło, by oboje zapomnieli o całym świecie. James jednak jako pierwszy się od niej odsunął.
- To nazywasz przeprosinami? - zakpił. - Stać cię na więcej, Donovan.
- Tak sądzisz? - Maggie uśmiechnęła się przekornie, po czym jednym płynnym ruchem wślizgnęła się mu na kolana. Dostrzegła zaskoczenie w jego oczach, ale nawet nie drgnął. - Zobaczmy co powiesz na to - mruknęła, wsuwając palce w jego włosy na karku i całując głęboko.
Palce Jamesa wbiły się w jej biodra, gdy odpowiedział na pocałunek z równą mocą. Maggie nie dbała o to, że płuca jej płoną z braku tchu, a usta niemal miażdżą się o jego wargi. Brała dokładnie tyle samo, ile dawała, a James nie był jej dłużny. Kiedy w pewnym momencie lekko przygryzła jego dolną wargę, wydał z siebie zduszony jęk i przerwał pocałunek. Oddychał szybko i patrzył się na nią tak, jakby nigdy wcześniej jej nie widział. Jego usta były czerwone, a włosy tak potargane, że każdy kto w tym momencie by na niego spojrzał, od razu domyśliłby się, co takiego robił. Maggie podejrzewała, że sama wygląda nie inaczej.
- To było... - wychrypiał. - Wow... Przyjmuję przeprosiny... Zdecydowanie je przyjmuję.
Miała ochotę się roześmiać, widząc jego oszołomiony wyraz twarzy. Zamiast tego, pochyliła się tylko i trąciła nosem jego nos.
- Nie powinieneś mi tak szybko wybaczać - oznajmiła.
- Nic nie poradzę na to, że nie potrafię się na ciebie gniewać. Nigdy nie potrafiłem.
- Tak bardzo na ciebie nie zasługuję... - westchnęła.
- Chyba ja na ciebie, Peverell - zakpił, a ona zamarła. - Szlag! - zaklął. - Przepraszam! Nie powinienem... - uciszył go palec na ustach.
- To jest moje nazwisko - oznajmiła. - Nie zamierzam zacząć go używać, ale muszę się do niego przyzwyczaić.
- W sumie, całkiem ładnie to brzmi. Maggie Peverell.
- Maggie Peverell - powtórzyła cicho. - Masz rację. Wcale nie brzmi tak źle.

***
- James... - zaczęła niepewnie Maggie, gdy wyszli z chatki Hagrida. Kierowali się w stronę wychodzącego z zamku tłumu, który zmierzał na plac trzeciego zadania. - Tak sobie myślałam...
- Już mi się nie podoba ten wstęp - stwierdził, ale go zignorowała.
- Może sobie jednak odpuścimy to udawanie przed wszystkimi, że nie jesteśmy razem? - zapytała, patrząc na niego z lekkim uśmiechem.
Tak go tym zaskoczyła, że aż się zatrzymał.
- Mówisz poważnie? - spytał.
- Przemyślałam sobie wszystko i... tak - potwierdziła. - Nasza sytuacja i tak jest już wystarczająco pogmatwana, po co dokładać sobie problemów?
Zrobiła krok w jego stronę, ale zatrzymał ją uniesieniem ręki.
- Nie, chcę wygrać ten zakład, Donovan - oznajmił, gdy spojrzała na niego pytająco. - Biorą w nim udział nauczyciele. Profesor Dunbar się o nas założyła - podkreślił. - Zamierzam zgarnąć całą pulę z wygranej i za ich pieniądze zabrać cię na randkę życia. A za resztę tych pieniędzy wybuduję nam dom w Dolinie Godryka - wyszczerzył się, a ona zrobiła się czerwona jak burak.
- Dom? - bąknęła.
- Przecież nie będę całe życie mieszkał z rodzicami - zakpił.
- Powiedziałeś, że wybudujesz go nam, nie sobie - podkreśliła, unikając jego wzroku.
- No tak, przecież gdzieś musimy mieszkać po ślubie.
Jej oczy zrobiły się okrągłe ze zdumienia i otworzyła szeroko usta, próbując coś z siebie wydusić. James obserwował ją z niekłamanym zadowoleniem.
- Czy ty mi się właśnie... oświadczyłeś? - wydukała w końcu.
- Nie - pokręcił głową. - Jeszcze nie jesteś na to gotowa. Poza tym, kiedy to zrobię, zauważysz - dodał, puszczając do niej oczko. - Chodźmy na to zadanie, bo przegapimy najlepsze.
- James, nie możesz tak po prostu... - zawołała, podążając za nim szybkim krokiem.
- Naprawdę jestem ciekaw, co Pickwitt im przygotował - mówił, ignorując ją.
- James!
- Mam nadzieję, że Wright znowu dostanie łomot - kontynuował.
- Potter! - zaczęła się irytować Maggie.
- Pięknie by wyglądał z dodatkową parą nóg wyrastającą z głowy...
- Prędzej poślubię akromantulę niż ciebie - oznajmiła gniewnie i wyprzedziła go o kilka kroków.
- Nieprawda! - zawołał za nią ze śmiechem i szybko ją dogonił.
- Chcesz się założyć? - zapytała ze słodkim uśmiechem, na co parsknął śmiechem.
- Z tobą? Zawsze - odparł. - A teraz cicho sza! Lepiej żeby nikt nie słyszał naszej rozmowy.
- James - powiedziała cicho, gdy zbliżyli się do tłumu uczniów. - Jak mnie wkurzysz, osobiście załatwię ci przegraną w wielkim zakładzie. Z każdą chwilą dbam o niego coraz mniej.
- A jak chcesz to zrobić? - zaciekawił się.
- Zwyczajnie - odparła, patrząc mu w oczy. - Powiem ci, że cię kocham i będę patrzyła jak nie możesz w żaden sposób na to zareagować.
James dosłownie zapomniał jak się chodzi. Potknął się o własne nogi i niemal wyłożył jak długi na ziemi. Maggie zdążyła go złapać za ramię zanim się wywrócił.
- Jak na gracza quidditcha, twoja koordynacja na ziemi pozostawia wiele do życzenia - zakpiła.
- Cios poniżej pasa, Donovan - oznajmił jej, nie odrywając wzroku od twarzy dziewczyny. Było w jego oczach coś takiego, co sprawiło, że jej serce zaczęło dudnić jak szalone. - Nie możesz mi tego mówić i liczyć, że nie zareaguję.
- Reaguj - poleciła. - Zobacz ilu tu ludzi.
Nawet się nie rozejrzał. Wzrok miał utkwiony tylko w jej twarzy i widziała po nim, że ze sobą walczy. Była bardzo ciekawa, która strona zwycięży.
- Grasz bardzo nieczysto - oznajmił w końcu.
- Twój ruch, Jamie - wzruszyła ramionami, odwracając się i idąc dalej za uczniami.
Dogonił ją, gdy wspinała się na trybuny, które pojawiły się w magiczny sposób z samego ranka. Wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego, co odrobinę ją zaniepokoiło.
- Mags? - szepnął, gdy usiedli na ławce.
- Hmm? - mruknęła, rozglądając się za Alem i resztą.
- Też cię kocham.
Odwróciła głowę w jego stronę tak szybko, że zabolał ją kark. Niemal jednak tego nie poczuła, wpatrzona w twarz chłopaka. Czuła przemożną potrzebę, by złapać go za twarz i pocałować tu i teraz, jakby świat zaraz miał się skończyć. I może by to zrobiła, gdyby nie znajomy głos Lou, który właśnie wszedł do ich rzędu.
- Znalazłem ich! - wrzasnął do reszty przyjaciół, po czym rozsiadł się obok Maggie, która zaraz oderwała wzrok od Jamesa. - Gdzie się podziewaliście?
- Byliśmy u Hagrida - odparł nonszalancko James.
- Wyciągnęliście coś z niego? - zapytał Fred, siadając obok Jamesa.
- Niczego nie wiedział - oznajmił Jim.
- Zaraz wszyscy się dowiemy o co chodzi - westchnęła Lily, siadając razem z Rox, Lucy i bliźniakami w rzędzie przed nimi.
- Gdzie Al? - zapytała Maggie, próbując przywołać się do porządku.
- Razem z prefektami - odpowiedziała jej Roxanne. - Są tam na dole.
Maggie dostrzegła wtedy przyjaciela, który razem z innymi prefektami stał u stóp trybun i rozmawiał z Molly. Dziewczyna wydawała im jakieś polecenia, ale nie było słychać, co mówi.
- Wiecie co? To mi wygląda na tor - oznajmiła Lily, która przyglądała się jak nauczyciele wymachują różdżkami, wyczarowując świetlne wstęgi na ziemi i w powietrzu.
- Chyba masz rację - zgodził się z nią Fred.
- Będą biec do mety? - zakpił Hugo.
- Nie biec. - Roxanne zauważyła to jako pierwsza. - Będą mieli miotły.
Pozostali spojrzeli we wskazanym przez nią kierunku i zobaczyli panią Bell, która stała przy reprezentantach z czterema miotłami. Wyraźnie tłumaczyła im zasady, bo wskazywała najpierw na miotły, a potem na powstający magicznie tor.
- Wyścig! - Niebieskie oczy Lou zabłysły. - Ale odjazd!
- Rose nie ma szans z Wrightem - westchnął Hugo.
- Pochodzi z rodziny graczy - zauważył Lorcan, który spokojnie wcinał popcorn.
- Latanie powinna mieć w genach - zgodził się z bratem Lysander.
- Chyba to tak nie działa - pokręciła głową Lily. - Wystarczy spojrzeć na naszego Ala.
- Al wcale nie lata źle - zaczęła go bronić Maggie. - Po prostu... Ma inne hobby.
- Tak samo jak Rose - mruknął Hugo, który już się pogodził z przegraną siostry.
- Trochę wiary! - oburzyła się Lucy, szturchając go mocno.
Prefekci zaczęli się rozstawiać wzdłuż linii wyznaczających tor. Każdy miał przygotowaną różdżkę.
- Będą arbitrami - oznajmił Fred. - Będą mierzyli czas w punktach kontrolnych.
- Nigdy nie widziałam wyścigów - oznajmiła Maggie, przyglądając się z zafascynowaniem falującym złotym wstęgom, które wyznaczały trasę wyścigu.
- Są mniej popularne niż quidditch, ale mają całą rzeszę fanów - powiedział jej Lou. - Byłem na jednych podczas wakacji we Francji. Zawodnicy potrafią być brutalni.
- No i nie ma takich samych zasad jak w quidditchu - dodał James. - Głównym celem zawodników jest nie tyle dotarcie do mety, co zwalenie przeciwników z miotły.
- To niezbyt bezpieczne - zauważyła Maggie, z niepokojem zerkając na Rosie, która właśnie oglądała swoją miotłę.
- I dlatego nauczyciele rzucili na tor zaklęcie poduszkujące - uspokoiła ją Lily. - Nawet jak ktoś spadnie z miotły, nic mu nie będzie.
- Co za ulga - mruknął James, niechętnym wzrokiem obrzucając Craiga, który stał pewnie, z miotłą zarzuconą na ramię.
- Jedyny gracz quidditcha wśród reprezentantów - skrzywił się Fred. - Ma większe szanse już na starcie.
- Ani McGregor, ani Selwyn nie mają szans, by zwalić go z miotły - westchnął James.
- To mogłeś być ty, Jimmy - zakpiła Lily. - Mogłeś tam stać i się z nim mierzyć. Ale jednak odmówiłeś.
- Nie żałuję - powiedział jej.
Reprezentanci zaczęli się ustawiać na linii startu. W chwili, gdy zajęli swoje miejsca, koło trybun wyrosła tablica z ich nazwiskami. To tam miały się wyświetlać ich czasy i wyniki. Na samej górze tablicy znajdowała się informacja o ilości okrążeń, które będą musieli zrobić zawodnicy, by dotrzeć do mety.
- Tylko 5? - skrzywił się Lou.
- Chciałeś 50? - Lorcan rzucił w niego popcornem.
- Zanim dobrze zaczną, to już skończą - marudził Louis.
- Spójrz na trasę - poleciła mu Rox. - Mają oblecieć 5 razy całe jezioro, a po drodze muszą przelecieć przez las, między górami i w pobliżu wierzby bijącej. Normalne zawody odbywają się na zwyczajnym, owalnym torze. Wierz mi, że 5 okrążeń to aż nadto.
- Koło wierzby bijącej? - zainteresował się James. - Może nie zawodnicy, ale drzewo, zrzuci Craiga z miotły?
- Chyba zaczynają - oznajmiła Lily.
- Tak bez przemowy dyrektora? - zdziwił się Lysander.
- Znudziło mu się powtarzanie tego samego za każdym razem - ocenił Hugo, podbierając popcorn Lorcanowi.
- Na miotły! - zawołała pani Bell. Zawodnicy jednocześnie na nich usiedli. - Start! - krzyknęła.
Tłum wrzasnął radośnie, gdy cztery miotły wyrwały do przodu. Nazwiska zawodników na tablicy natychmiast zaczęły się zamieniać kolejnością. Nikt z Nowej Generacji nie był zaskoczony faktem, że nazwisko Craiga znajdowało się na pierwszym miejscu. Wyprzedzał pozostałych zawodników o dobre trzy sekundy.
- Dobry jest - niechętnie ocenił Fred, gdy zawodnicy dotarli do wierzby bijącej i Craig zgrabnie uchylił się przed jej gałęziami.
Uczniowie wrzasnęli ponownie, gdy jedna z wici drzewa śmignęła prosto w twarz Selwyna. Ten jednak położył się płasko na rączce miotły i jakimś cudem uniknął ciosu. Lecący zaraz za nim McGregor miał mniej szczęścia i witka trzasnęła go w policzek. Chłopak omal nie spadł z miotły, ale zdołał się utrzymać w powietrzu. Rosie wykorzystała problemy przeciwników, wyprzedzając ich sprawnie i obejmując drugą pozycję.
- No proszę, kto by pomyślał - powiedział Hugo z uznaniem.
Następny pomiar czasu wskazywał, że przewaga Craiga zwiększyła się do czterech sekund. Rosie jednak zyskała dodatkowie dwie nad Selwynem i McGregorem, co wyraźnie ucieszyło kibicujących jej Puchonów.
- Przelatują nad jeziorem - poinformowała Lucy, chociaż wszyscy dobrze widzieli, co się dzieje.
Przelot na drugą stronę jeziora miał być łatwiejszą częścią trasy. Jakie więc było zdziwienie uczniów, gdy nagle na drodze Craiga pojawiła się macka gigantycznej ośmiornicy. Chłopak niemal zatrzymał miotłę, próbując uniknąć zderzenia. Rosie tylko śmignęła koło niego.
- Tak! - wrzasnął Hugo, zrywając się na równe nogi.
- Tak blisko - mamrotał Jim. - Było tak blisko, żeby wpadł do jeziora.
- Jeszcze ma na to 4 okrążenia - pocieszył go Fred.
Wright błyskawiczne się pozbierał i ruszył w pogoń za Rosie, która już lawirowała między drzewami w Zakazanym Lesie. Na ogonie siedzieli mu Selwyn i McGregor. Tracili do niego tylko 1,5 sekundy.
- Zwalcie go z tej cholernej miotły - mruczał James.
Jednak Craig nie na darmo był pałkarzem. Potrafił latać i to naprawdę świetnie. Śmigał między drzewami tak sprawnie i szybko, że dziewczyny dosłownie piszczały z zachwytu. Kilka sekund później, to znowu on był na prowadzeniu.
- Jeśli go nie wyeliminują, Rosie nie ma szans - oznajmił ponuro Hugo, patrząc jak Craig jako pierwszy pokonuje pierwsze okrążenie.
Inni zawodnicy najwyraźniej też zdali sobie z tego sprawę, bo na ich twarzach pojawił się wyrwz zaciętej determinacji. Selwyn mocniej zacisnął palce na rączce miotły i pochylił się do przodu, metr po metrze doganiając Rosie i Craiga. McGregor jednak nie dawał się zostawić w tyle. Chłopak pruł przed siebie, ze wzrokiem utkwionym w plecach Selwyna. Gdy przelatywali obok wierzby bijącej, złapał za ogon miotły Ślizgona, niemal wpychając go na drzewo.
Wszyscy zawyli głośno, gdy Selwyn wywinął koziołka w powietrzu i runął na ziemię. Przed upadkiem powstrzymało go jednak zaklęcie poduszkujące. Nauczyciele zaraz spacyfikowali wierzbę bijącą, odciągając Selwyna jak najdalej.
- Kto by podejrzewał, że w Puchonach drzemie taka żądza walki. - James nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył.
- Cicha woda brzegi rwie - uśmiechnął się do niego Hugo.
Reszta tego okrążenia przebiegła dość spokojnie, chociaż Craig wyraźnie zwolnił przelatując nad jeziorem. Ciągle jednak prowadził i jego przewaga nad Rosie utrzymywała się w granicach czterech sekund. Gdy rozpoczęli trzecie okrążenie, nawet zwiększyła się do sześciu.
- Wright wygra - ocenił Fred. - Jest za dobry.
James nawet tego nie skomentował. Przyglądał się tylko jak Craig po raz kolejny omija wszystkie przeszkody w Zakazanym Lesie i rozpoczyna czwarte okrążenie.
- Rosie chyba ma kłopoty - zaniepokoiła się Maggie widząc, że do jej przyjaciółki zbliżył się McGregor.
Chłopak wyraźnie zamierzał ją również wyeliminować. Gdy znalazł się z nią na równi, zamachnął się nogą, próbując kopnąć. Rosie jednak w porę odleciała bardziej na bok, unikając uderzenia. To jednak nie powstrzymało McGregora, który postanowił spróbować ponownie. Rose, widząc dobrze, co chłopak próbuje zrobić, pierwsza wykonała ruch. Płynnie obniżyła lot, a potem złapała za wyciągniętą nogę Puchona i poleciała do góry. McGregor wywinął piruet w powietrzu, a zaraz potem z pluskiem runął do wody.
- Widać zaklęcia poduszkujące nie działają nad wodą - uśmiechnęła się Roxanne.
- Widzieliście?! - wrzeszczał Hugo. - To moja siostra!
Maggie cieszyła się razem z nim, a James, Fred i Lou głośno gwizdali na palcach. W wyścigu brały już udział tylko dwie osoby i właśnie zaczynali czwarte okrążenie. Rosie uparcie próbowała doścignąć Craiga, ale ten zalatywał jej brutalnie drogę, przez co parokrotnie omal nie wpadła na drzewo. Udało się jej zrównać prawie przy mecie, jednak pomiar nadal wskazywał sekundową przewagę Wrighta.
- Ostatnie okrążenie! - zawołała pani Bell wzmocnionym przez zaklęcie głosem.
Choć wydawało się to niemożliwe, Craig jeszcze przyspieszył. Jego przewaga wzrosła do trzech sekund, a kiedy mijali wierzbę bijącą, dodał do tego jeszcze jedną. Rosie położyła się na trzonku, próbując lecieć jeszcze szybciej, ale Craig nie pozwalał się wyprzedzić.
- Patrzcie! - zawołała Lucy, wskazując palcem taflę wody, która uniosła się do góry.
Craig i Rosie przelecieli przez nią z impetem. Oboje byli przemoczeni do suchej nitki, a dodatkowo ich ręce zaczęły się ślizgać na trzonku miotły. Craig stracił przez to całą sekundę przewagi. Również manewrowanie między drzewami nie poszło mu tak sprawnie i Rosie zbliżyła się do niego na dwie sekundy. Tłum wrzeszczał i skakał, patrząc jak niemal ramię w ramię zbliżają się do mety.
- Dajesz, Rosie! Dajesz! - krzyczał Hugo, podskakując jak opętany.
Przelecieli przez metę i zahamowali z impetem, oboje wpatrzeni w tablicę wyników. Tłum zamarł, niecierpliwie czekając na werdykt.
- Taaaaaaaak! - ryknęli Gryfoni, gdy nazwisko Wrighta wyświetliło się ponad nazwiskiem Rosie.
- Szlag - zaklął Hugo, smętnie opadając na ławkę.
- Zdobyliśmy pierwsze punkty - zauważyła pogodnie Roxanne. - To oznacza, że ciągle mamy szansę na Puchar Domów.
- A co bedzie jak ostatnią konkurencję wygra McGregor? Remis? - zaciekawił się Lorcan.
- Wszystko mi jedno - burknął James, który już wyobrażał sobie wszystkie komentarze, jakie usłyszy od Wrighta w najbliższym czasie. - Wracam do zamku.
Maggie, Fred i Lou popatrzyli na niego, a potem na siebie.
- Dobra, pójdę za nim - westchnęła Maggie, podnosząc się.
- Powiedz mu, że będzie impreza! - zawołał za nią Fred.
- Na pewno się ucieszy - prychnęła Lucy.
- Niech pomyśli o tym jak o wygranej Gryfonów, nie Craiga - zalecił Lysander.
- Mags sobie z nim poradzi - oznajmiła Lily, uśmiechając się z zadowoleniem. - A my chodźmy pocieszyć Rose.

***
Maggie dogoniła Jima w sali wejściowej. Chłopak zerknął na nią szybko, ale się nie odezwał. Gdy zaczął wchodzić po schodach uznała, że lepiej zapytać dokąd idzie.
- Gdzie się wybieramy? - spytała.
- Byle nie do pokoju wspólnego - odparł.
Z racji, że korytarze były puste, bo uczniowie i nauczyciele jeszcze znajdowali się na błoniach, Maggie wsunęła swoją dłoń w dłoń Jamesa i lekko ją uścisnęła. Chłopak trochę się dzięki temu rozchmurzył.
- Aż tak cię boli wygrana Craiga? - spytała.
- Po prostu już wyobrażam sobie jego komentarze - oznajmił. - Będę je słyszał na każdej lekcji.
- Może nie będzie tak źle? - Maggie pociągnęła go korytarzem w lewo i otworzyła zaklęciem drzwi do najbliższej klasy. - A nawet jeśli będzie, to po prostu go olej. Nie jest wart twoich nerwów.
James w milczeniu podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Z tego miejsca w zamku widać było kawałek jeziora i Zakazany Las.
- Teraz zacząłem się zastanawiać, czy mówiłaś poważnie - oznajmił.
- W sensie? - zapytała, opierając się o parapet obok niego.
- Gdy powiedziałaś, że mnie kochasz. - James spojrzał na nią z namysłem. - Miałaś to na myśli, czy tylko tak sobie rzuciłaś tekstem, żeby mnie zdekoncentrować? Bo ja mówiłem poważnie.
Też na niego spojrzała.
- Miałam to na myśli - odparła cicho. - Nie powiedziałabym tego, gdyby było inaczej.
- Nie tak sobie wyobrażałem ten moment - oznajmił. - Chciałem zrobić coś romantycznego i totalnie głupiego. Ale czy my kiedykolwiek zrobiliśmy coś jak należy?
- Prawda - uśmiechnęła się, opierając głowę o jego ramię. - I właśnie to w nas lubię.
James zanurzył twarz w jej wlosach i pocałował ją w czubek głowy. Maggie spojrzała wtedy na niego z uśmiechem.
- Kocham cię - powiedziała po prostu.
- A ja ciebie - odparł cicho, odgarniając jej włosy za ucho.
Czekała na pocałunek, ale ten nie nadszedł. James tylko się w nią wpatrywał i sunął kciukiem po policzku.
- W porządku? - zapytała, przytulając jego dłoń do policzka.
- Chyba ciągle nie mogę uwierzyć, że jestem tu z tobą - oznajmił. - Cały czas mam wrażenie, że to tylko kolejny z moich snów.
- Tak często o mnie śnisz? - zakpiła.
- Cały czas - wyznał. - Odkąd zobaczyłem cię w lustrze Ain Eingarp.
- Co? - zdziwiła się.
James ujął ją za brodę i pochylił głowę, stykając się z nią czołem.
- Kiedy znalazłem je pierwszy raz, pokazało mi ciebie - wyznał. - Już wtedy byłaś pragnieniem mojego serca i przeraziło mnie to. A potem poszliśmy do niego razem, przytuliłem cię i znowu w nie spojrzałem. Wiesz, co zobaczyłem? - Pokręciła głową. - Nic - odparł. - Widziałem tylko nasze odbicia. I to było jeszcze bardziej przerażające, bo oznaczało, że mam wszystko czego pragnę w swoich ramionach... A wtedy myślałem, że nigdy nie będziesz moja.
- Ale jestem. - Maggie dotknęła opuszkami jego policzka. - Wcześniej byłam zbyt uparta i przestraszona, by przyznać się do swoich uczuć, ale już nie jestem. Kocham cię, Jamie. Nawet nie wiesz jak bardzo.
- Nie bardziej niż ja ciebie - odparł, całując ją w czoło, czubek nosa i policzek. - Myślę, że pokochałem cię już wtedy w pociągu do Hogwartu, gdy pierwszy raz tu jechałaś. Byłem koszmarnie zazdrosny o Ala i nawet nie wiedziałem dlaczego.
- Nie musisz być już o nikogo zazdrosny - powiedziała, obejmując go za szyję.
- Pracuję nad tym - odparł, całując ją krótko. - Lepiej chodźmy zanim Generacja wyśle ekipę poszukiwawczą. Pewnie impreza już się zaczęła.
- Masz ochotę na świętowanie? - zapytała, wysuwając się z jego ramion.
- Teraz już większą - odparł, otwierając przed nią drzwi.
- Szkoda, że tak bardzo ci zależy na zakładzie - oceniła. - Bo ta impreza mogłaby być jeszcze lepsza.
- Wytrwam - powiedział. - To już kwestia honoru.
- Powodzenia.
Puściła do niego oczko i pobiegła do pokoju wspólnego, zostawiając go samego z myślami.

niedziela, 24 października 2021

109. Legenda Peverellów

Harry usiadł na kanapie, wpatrując się w milczeniu w leżący na stoliku list. Ginny usiadła obok niego, nie spuszczając wzroku z twarzy męża. Wyglądało na to, że sama nie zna całej historii. Al przeniósł się na drugą kanapę, którą już wcześniej zajmowali Maggie z Jimem i przysiadł na jej oparciu, zaraz obok swojej przyjaciółki, która wyglądała na przerażoną. Dziewczyna z napięciem wpatrywała się w Harry'ego, czekając aż coś w końcu powie. James również nie spuszczał wzroku z ojca.
- Nie wiem nawet od czego zacząć - westchnął Harry, zdejmując na moment okulary i przecierając je rąbkiem szaty. - Informacji jest mnóstwo. I nadal nie o wszystkim mogę wam powiedzieć.
- Może od początku - zaproponował Al. - Kim właściwie są rodzice Maggie?
Zielone oczy Harry'ego spojrzały prosto w oczy Maggie. Dziewczyna wyraźnie wstrzymała oddech, czekając na odpowiedź. James złapał ją wtedy za rękę i bez słowa splótł ich palce. Widział spojrzenie, jakie rzuciła mu matka, ale uznał, że później będzie się tym przejmował. Miał w nosie zakład i wszystko inne.
- Twoja matka miała na imię Aurora de La Fontaine - oznajmił. - Pochodziła z bardzo starego francuskiego rodu czystej krwi.
- La Fontaine? - Albus zmarszczył brwi. - Czy to nie oni wynaleźli Eliksir Zapomnienia?
- Tak, chociaż we Francji obecnie bardziej są znani jako pionierzy w wytwarzaniu różdżek - potwierdził Harry. - To ród z ogromną historią. O Fontaine'ach jest głośno we Francji chociażby ze względu na to, że głośno sprzeciwiają się Mordredowi i jego poplecznikom. Belladona de La Fontaine w zeszłym roku została wybrana Ministrem Magii.
- Belladona jest... - zaczęła Maggie.
- Twoją babką - powiedział jej Harry.
- I nigdy się do mnie nie odezwała? Nigdy mnie nie szukała? - Maggie jednocześnie była wściekła i rozżalona. - A co z resztą mojej rodziny? Mam rodzeństwo? Moja matka...
- Maggie, pozwól mi dokończyć - poprosił ją Harry. - To dość skomplikowana historia. I sam nie wiem, czy znam wszystkie fakty. - Wziął głęboki oddech i mówił dalej. - Tak więc twoja matka pochodziła z rodu Fontaine'ów - mówił dalej. - Natomiast ojciec... Ojciec nazywał się Uther. Uther Peverell.
Maggie głośno wciągnęła powietrze i spojrzała z niedowierzaniem najpierw na Jamesa, a potem na Albusa. Obaj chłopcy wyglądali jak porażeni piorunem. Ginny tylko zmarszczyła brwi.
- Peverell? - zapytała. - Myślałam, że Peverellów już nie ma.
- Ja też - przyznał Harry. - Dlatego byłem przekonany, że to jakiś błąd. Dopóki nie odkryłem, że pod koniec XVIII wieku Peverellowie emigrowali do Ameryki. Ich angielska linia się urwała, ale amerykańska zaistniała. I częściowo istnieje do dziś.
- Peverell? - Maggie musiała się upewnić. - Jak ci bracia z baśni Beedle'a?
- Dokładnie - potwierdził Harry. - Prawdopodobnie jesteś z linii Kadmusa. Niestety nie udało mi się aż tak daleko prześledzić twojego drzewa genealogicznego, ale...
- Tato, przejdź do konkretów - ponaglił go James. - Co się stało z rodzicami Maggie? I czego chce od niej Mordred? Dlaczego napisał, że jest jej wujem?
Dziewczyna uniosła głowę by na niego spojrzeć. James tylko mocniej uścisnął jej dłoń.
- Udało mi się porozmawiać z babką Mags - wyznał niechętnie Harry. - W jej odnalezieniu bardzo pomógł ten rysunek z logo szkoły, który nam przesłaliście. Znając szkołę, do której chodzili twoi rodzice, mogliśmy szybko zlokalizować resztę rodziny. Lady Belladonna niezbyt ochoczo dzieliła się tą historią - zaznaczył. - I jestem pewien, że nie przekazała mi nawet połowy tego, co powinna. Wyznała jednak, że jej córka poznała Uthera Peverella podczas rocznej wymiany w Ilvermony, gdzie pojechała na szóstym roku nauki. Belladona nie wiedziała, że Aurora utrzymuje kontakt z kimś z Ilvermony. Z tego co mówiła, jej ręka była obiecana komuś innemu już wtedy, kiedy wyjechała na wymianę. Aurora po szkole wdała się jednak w romans z Peverellem i z tego związku urodziła się Maggie. Rodzina Fontaine nie chciała skndalu przed weselem, dlatego ukryli Aurorę, poczekali aż urodzi i oddali dziecko do sierocińca w Anglii. Jak najdalej od nich. I myślę, że jak najdalej od Peverellów. Odniosłem wrażenie, że Belladona nie tylko nie akceptowała romansu córki, ale też konkretnie chodziło jej o to, że wybrała Peverella. Zupełnie jakby tkwiło za tym coś więcej. Z tego co wywnioskowałem, Uther nigdy nie dowiedział się o twoim istnieniu - zwrócił się bezpośrednio do Maggie. - Belladona zadbała o to, by nikt się o tobie nie dowiedział. A ci co wiedzieli... zapomnieli.
- Co? - Ginny aż się wyprostowała.
- Przyznała się, że wykorzystała rodzinny przepis na Eliksir Zapomnienia. Podała go córce i położnej, która odbierała poród. Aurora zapomniała o istnieniu swojej córki, a jej wspomnienia o Utherze zostały zmodyfikowane. Poślubiła Phillipe'a Montrose kilka miesięcy później.
Maggie słuchała tego z kamienną miną. Tylko jej ręka zaciskała się coraz mocniej na dłoni Jima.
- Dlaczego babka Maggie to zrobiła? Co złego było w jej istnieniu? - Albus dosłownie kipiał z wściekłości. - Dlaczego nie oddała jej ojcu?
- Nie chciała powiedzieć - oznajmił Harry. - Miała swoje powody, ale nie mogłem ich wyciągnąć bez uciekania się do Veritaserum. Uther nie wiedział, że Aurora zaszła w ciążę, a Belladona zadbała o to, by nie mieli ze sobą kontaktu - kontynuował Harry. - Z tego co wiem, przez pewien czas próbował się z nią skontaktować, ale bezskutecznie. Pewnie gdyby wiedział, że ma córkę, próbowałby do skutku. Pierworodni są niezwykle ważni w rodzie Peverellów.
- Dlaczego? - zapytała cicho Maggie. - Mordred pisał o dziedzictwie i o krwi. To brzmiało jak brednie szaleńca.
Harry uśmiechnął się do niej smutno.
- Uther, jako pierworodny syn, otrzymał wszystko - powiedział. - I nie mówię tu o majątku. Nie tego zazdrościł mu Mordred. Ostrzegam, że w tym momencie przechodzę do rzeczy, które są dla mnie zagadką i więcej mam przypuszczeń niż faktów. W rodzie Peverellów uważa się, że pierworodne dziecko obdarzone jest ogromną mocą. I tylko takie dziecko może wypełnić misję i odzyskać utracone dziedzictwo. Mordred, jako młodszy syn, od urodzenia był na straconej pozycji. Zazdrościł swojemu bratu tym bardziej, że Uther nie wierzył w rodzinne legendy. Musiał uważać, że to niesprawiedliwe, że właśnie pierworództwo decyduje o tym, kto jest godny, a kto nie.
- Skoro nikt nie wiedział o narodzinach Maggie, jak on się dowiedział? - próbowała zrozumieć Ginny.
- I znowu mogę podzielić się tylko przypuszczeniami - oznajmił Harry. - Podejrzewam, że próbował wykorzystać swojego bratanka do tego, do czego potrzebuje Maggie. Najpewniej chłopiec nie sprostał jego oczekiwaniom, co dało Mordredowi do myślenia. Poświęcił wiele lat, by prześledzić historię Uthera i tak pewnie trafił na Aurorę.
- Która nie mogła mu nic powiedzieć, bo Belladona odebrała jej pamięć - zauważył Al.
- Nie ma zaklęcia czy eliksiru, którego nie da się przełamać, przy odrobinie cierpliwości i z dużą znajomością magii. Myślę, że Mordredowi udało się wyciągnąć z Aurory to, co chciał wiedzieć.
- Zamordował ją? - zapytała cicho Maggie.
- Nie - pokręcił głową Harry, ale wyglądał na smutnego. - Nie musiał. Belladona nie powiedziała mi tego wprost, ale domyśliłem się, że kiedy Aurora odkryła, co takiego zrobiła jej matka, szok okazał się być zbyt duży. Popełniła samobójstwo.
Maggie z trudem przełknęła ślinę. Trzymała Jamesa za rękę tak mocno, że wbijała mu paznokcie w dłoń, ale nawet się nie skrzywił.
- A... Uther? - Maggie spojrzała błagalnie na pana Pottera, ale ten tylko smutno pokręcił głową.
- Trzy lata po spotkaniu Aurory, Uther ożenił się z Temidą Blackwell - powiedział Harry.
- No nie! - zawołał Al, prostując się.
- Tak - potwierdził podejrzenia syna. - Temida Blackwell była siostrą dyrektora Hogwartu.
- Jesteś więc kuzynką Lance'a - zauważył Albus.
- Była? - Ginny zwróciła uwagę na coś innego, co powiedział jej mąż.
- Mordred nie przebierał w środkach żeby cię znaleźć, Maggie. - Harry zwrócił się bezpośrednio do bladej dziewczyny. - Twój ojciec i macocha, a także młodszy brat zginęli jakieś dwa lata temu. Mogliście o tym przeczytać w Proroku. Nie ma dowodu na to, że za wypadkiem stał Mordred, ale myślę, że tak bardzo pogrążył się w nienawiści do swojego brata, że nie mógł znieść, że to jemu w udziale przypada cała scheda. Dodatkowo jego syn był dla niego bezużyteczny. Potrzebował pierworodnego, a ty byłaś poza zasięgiem.
- Dość. - James zaprotestował, gdy Mags mocniej wbiła paznokcie w jego dłoń. - To za dużo na raz. Usłyszeliśmy dość jak na jeden dzień.
- Nie - zaprotestowała, puszczając jego rękę. - Muszę wiedzieć... Mam dość niedomówień.
- Nie sprawia mi przyjemności ta opowieść - wyznał cicho Harry. - A nie powiedziałem jeszcze najważniejszego.
- To znaczy? - zapytał spokojnie Albus.
- Mordred długo ukrywał swoją tożsamość, ale kiedy udało się nam połączyć fakty, jasne stało się dla mnie, jaki jest jego cel. - Harry zmarszczył brwi i zacisnął usta. - W pewnym momencie każdy z rodu Peverella zaczyna do niego dążyć. Świadomie czy nie, krew Peverellów wzywa ich do Poszukiwań.
Zapadła pełna napięcia cisza. Oczy wszystkich skupiły się na Harrym. Każdy czekał na ciąg dalszy historii.
- Poszukiwań czego? - zapytał James, chociaż przeczuwał odpowiedź.
- I w tym momencie dochodzimy do sprawy, o której naprawdę ciężko mi mówić - oznajmił niechętnie Harry. - Bo dotyczy to... Insygniów Śmierci.
Ginny wyprostowała się powoli i pobladła, natomiast Maggie zmarszczyła brwi.
- Znowu ta bajka? - spytała dziewczyna. - Przecież to tylko zmyślona historyjka! Zwyczajna legenda, jakich wiele!
Harry spojrzał na żonę, która w milczeniu pokręciła głową. W brązowych oczach Ginny lśnił strach.
- Trzej bracia z baśni istnieli naprawdę - oznajmił. - I faktem jest też istnienie trzech artefaktów...
- Harry... - Ginny próbowała powstrzymać męża.
- Maggie musi poznać prawdę. Musi wiedzieć dlaczego - powiedział jej. - Lepiej żeby dowiedziała się od nas, niż zaczęła szukać na własną rękę. Peverellowie musieli być bardzo potężnymi czarodziejami - kontynuował opowieść. - Podejrzewam, że to oni stworzyli Insygnia, nie Śmierć. Peleryna... Kamień... Różdżka... - wymienił. - Wszystkie trzy miałem w ręce.
- Co?! - zawołał Albus.
James popatrzył na ojca jakby widział go pierwszy raz w życiu. Maggie tylko mocniej zacisnęła usta.
- Nigdy nie opowiedziałem wam całej historii - przyznał się Harry. - Voldemorta udało mi się pokonać dlatego, że korzystał z różdżki, której to ja byłem panem. Czarnej Różdżki. Pierwszego Insygnium. Drugie dostałem w spadku od Dumbledore'a. Wszedł w posiadanie Kamienia Wskrzeszenia gdy szukał sposobu zabicia Voldemorta. Kamień umieszczony był w pierścieniu Marvola Gaunta, potomka jednego z braci. A trzecie Insygnium, pelerynę, przekazuje się w naszej rodzinie od pokoleń.
- Jesteś posiadaczem wszystkich trzech Insygniów Śmierci? - Jamesowi nie mieściło się to w głowie. - Nie mów tylko, że trzymasz je w domu...
- Nie. Zostawiłem sobie jedynie Pelerynę Niewidkę. Kamień zostawiłem gdzieś w Zakazanym Lesie. Nikt go tam nie znajdzie. A różdżkę zwróciłem właścicielowi.
- Czyli komu? - zaciekawił się Al, ale ojciec mu nie odpowiedział.
- Co te Insygnia mają wspólnego ze mną? - zapytała Maggie.
Harry westchnął i ucisnął palcami nasadę nosa.
- Przez pewien czas Insygnia naprawdę mnie fascynowały, nawet po wojnie, kiedy już miałem tylko jedno z trzech - przyznał się. - Poznałem wtedy kilka legend. Jedna właśnie dotyczyła bezpośrednio rodu Peverellów. Według niej jedynie pierworodne dziecko z krwi Peverella może zebrać wszystkie trzy Insygnia i nad nimi zapanować. Podobno takie dzieci prześladuje obsesja odnalezienia artefaktów... A mają przy tym większe szsnse na sukces, bo w ich żyłach płynie krew twórców. Uważa się, że magia, którą Peverellowie stworzyli Insygnia, wciąż płynie w ich żyłach.
- Nie czuję pokusy zgromadzenia Insygniów - oznajmiła Maggie. - Może więc...
- Poczujesz - przerwał jej Harry. - Prędzej czy później zechcesz zdobyć choć jedno. Pewnego dnia obudzisz się z nieokreślonym uczuciem, że coś zgubiłaś i musisz to odnaleźć. Opowiedziałem ci o Insygniach, więc będziesz wiedziała, czego dotyczy pokusa. Ale nawet bez tej wiedzy, szukałabyś. Wielu Peverellów popadało przed to w obłęd. Mordred do nich należy.
- Skąd wiesz? - zapytał się Al. - O tej pokusie?
- Doświadczyłem tego podczas wojny z Voldemortem. W Insygniach widziałem jedyną szansę na pokonanie go...
- Jesteś pierworodnym z krwi Peverella - skojarzył James. - Potterowie są posiadaczami peleryny, trzeciego Insygnium. Wywodzimy się od Ignotusa. To oznacza, że w naszych żyłach płynie krew Peverella.
- Już nie jestem pierworodnym - oznajmił cicho Harry, nie patrząc mu w oczy. - Z chwilą, w której przyszedłeś na świat, dziedzictwo przeszło na ciebie.
Chłopak tylko otworzył usta, ale nic nie powiedział. Spojrzał na Maggie, która wyglądała na skołowaną i zmęczoną.
- Wszystko wskazuje na to, że Mordred szuka Insygniów - powiedział spokojnie Harry. - A żeby je znaleźć potrzebuje pierworodnego.
- Mnie - szepnęła Maggie.
- Albo mnie... - pojął James.
- Mordred nie ma pojęcia, że poza nim i Maggie żyją jeszcze potomkowie Peverellów - odparł na to Harry. - Był przekonany, że angielskie korzenie dawno już wymarły, tym bardziej, że nazwisko tu przepadło. My jesteśmy ostatni z linii Ignotusa. Nie trafiłem na nikogo z linii Antiocha, ale ciągle szukam. Voldemort myślał, że jest ostatnim potomkiem Kadmusa, ale nie wiedział o amerykańskiej linii tej części rodu. A Mordred skupił się na odnalezieniu Mags, świecie przekonany, że tylko ona jedna jest żyjącym pierworodnym z całego rodu Peverell.
- Chwila... Jestem spokrewniona z Voldemortem? - Maggie była przerażona.
- To bardzo odległe pokrewieństwo - uspokoił ją Harry.
- I Mordred potrzebuje mnie, bo jestem pierworodnym dzieckiem? - upewniła się Maggie. - Jego zdaniem stanowię klucz do zgromadzenia Insygniów?
- A gdyby wiedział o mnie... - zaczął ostrożnie Jim.
- James, nie! - zawołała Maggie, zrywając się z kanapy. Wyglądała na śmiertelnie przerażoną, podobnie jak Ginny. - Nawet o tym nie myśl!
Chłopak skrzyżował ręce na piersi.
- Mam nie myśleć o ujawnieniu swojego dziedzictwa, żeby odwrócić od ciebie uwagę psychopatycznego czarnoksiężnika i zyskać na czasie? Tego mam nie robić?
- Jim! - Ginny popatrzyła gniewnie najpierw na męża, a potem na syna.
- Nie rozumiecie, że to by nam dało czas? - zapytał. - Mordred nie wiedziałby kogo szukać... Kogo będzie łatwiej dopaść. Poza tym wszystko wskazuje na to, że potrzebuje żywej osoby.
- James! - Ginny aż się zachłysnęła powietrzem.
Maggie zatkała usta dłonią i wypadła jak burza z pokoju. Sekundę później dało się słyszeć trzask zamykanych drzwi od łazienki.
- Jasny gwint... - mruknął Jim, przeczesując nerwowo włosy.
- Brawo! - pogratulowała synowi Ginny.
Pobiegła za Maggie, mając nadzieję, że dziewczyna wpuści ją do siebie. Oczy pozostałych w salonie skupiły się na Jamesie.
- Mags jest bezpieczna w murach szkoły - uświadomił syna Harry. - I będzie przez najbliższe dwa lata. Za to ty... Jeśli Mordred odkryje naszą linię, dopadnie cię w pięć minut. Niedługo zacznie szukać potomków trzech braci, jeśli już nie zaczął tego robić. Tylko tak będzie mógł dotrzeć do Insygniów. A nie chcę cię zmusić Zaklęciem Fideliusa do siedzenia w domu. Wiesz, że bym to zrobił. Jesteś moim synem i nie pozwolę ci robić z siebie przynęty.
- Wybacz tato, ale jeśli w ten sposób zapewnię Mags bezpieczeństwo... - zaczął James.
Harry podszedł do niego szybko i położył ręce na jego ramionach, przerywając mu. Czasami zapomniał, że James jest już dorosły i sam decyduje o swoim życiu. Dla niego nadal był tym samym małym chłopcem, który biegał po podwórku z podrapanymi kolanami.
- Wiem jak bardzo ci na niej zależy - powiedział mu cicho. - I wiesz dobrze, że Maggie jest dla nas jak rodzina. Nie pozwolimy jej skrzywdzić. Nie musisz się narażać, żeby jej pomóc.
- Nie mam pojęcia jak mogę jej pomóc. - W brązowych oczach Jima pojawiła się bezradność. - Nie wiem czy mi pozwoli.
- Kiedy chcesz, potrafisz być bardzo przekonywujący - uśmiechnął się do niego Harry. - A ona ma do ciebie słabość.
- Oby - mruknął James. - Powoli kończą mi się argumenty.
- Moim zdaniem dobrze ci idzie - oznajmił mu ojciec, mocniej ściskając jego ramię i patrząc na drugiego syna. - Nie chciałem mówić Maggie wszystkiego przed egzaminami - powiedział. - Uznałem, że wystarczająco dużo ma na głowie. Niestety Mordred znowu pokrzyżował mi szyki.
- Mags jest twarda - oznajmił Al. - I ma nas.
- Lepiej by było, gdyby to wszystko zostało między nami - poprosił Harry. - Im mniej osób wie, tym lepiej. Możecie powiedzieć tylko Rose, ale nikomu więcej z Generacji.
- Pewnie - obiecał Al. - A co do twojego wariackiego pomysłu - zwrócił się do brata - Mordred nawet się tobą nie zainteresuje - oznajmił. - Maggie jest córką jego brata. Przez to traktuje tę sprawę osobiście. Poza tym nosi nazwisko Peverell, a to daje jej większą moc. Nasza krew jest za bardzo rozwodniona, a jej jest w 100% czysta. Ujawniając się tylko pogorszyłbyś sytuację. Mordred albo z miejsca by cię zabił, albo wykorzystał, żeby zwabić Maggie w pułapkę. Co i tak może zrobić - mruknął. - Zawsze wykorzystuje się słabe punkty przeciwnika.
- A ja jestem słabym punktem Mags? - prychnął Jim.
- My wszyscy jesteśmy - szepnął Albus. - Ale dla ciebie ona zrobi wszystko, czy jest tego świadoma, czy nie. Wiesz jak wygląda jej bogin.
- Tylko nie gadaj przy niej takich głupot - burknął Jim. - Jeszcze wpadnie na pomysł, że musi trzymać się ode mnie z daleka, a trochę się napracowałem, żeby dotrzeć do obecnego etapu.
Do salonu wróciła Ginny. Miała ponurą minę.
- Zamknęła się w łazience i nie chce mnie wpuścić - oznajmiła.
- Pójdę po nią - rzekł Jim. - I nie będę się prosił, żeby otworzyła - dodał, wyciągając różdżkę i idąc w stronę łazienki.
Najpierw kulturalnie zapukał do drzwi, ale kiedy nie doczekał się odzewu, wycelował różdżką w zamek i wyszeptał zaklęcie. Wszedł do środka, gdzie zastał Maggie siedzącą na brzegu wanny, obejmującą się oburącz w pasie. Dziewczyna uniosła głowę, spoglądając na niego smutno. Twarz miała mokrą od łez.
- Donovan... - zaczął.
- Chyba Peverell - poprawiła go cicho.
Zacisnął usta, nie wiedząc co ma na to odpowiedzieć. Stał niezdecydowany w progu, ale kiedy spuściła głowę, podszedł do niej i kucnął tak, że znalazła się nieco wyżej od niego. Czule wziął ją za ręce i przycisnął je sobie do ust.
- Donovan czy Peverell... Nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia - oznajmił.
- James, rozumiesz co to wszystko znaczy? - zapytała szeptem. - Morderstwa, tajemnicze zniknięcia... Mordred szuka Insygniów. Szuka mnie. Zamordował moją rodzinę. Co jeśli zechce dopaść i was?
- Tata nie został szefem Biura Aurorów bo ma ładne oczy - przypomniał jej. - I nie zapominaj, że większość mojej rodziny to członkowie Zakonu Feniksa i Gwardii Dumbledore'a. Co jak co, ale doświadczenie w walce z czarnoksiężnikami, to my mamy.
- Ty też jesteś zagrożony...
- Tylko jeśli Mordred się dowie o linii Ignotusa. A nie sądzę żeby szukał. Ty jesteś jego celem, nie ja.
- Może cię dopaść żeby mnie...
- Donovan, przymknij się - przerwał jej ponownie. Delikatnie odgarnął jej włosy za ucho i pogładził po policzku, kciukiem ocierając łzy. - Nic mi się nie stanie. Umiem o siebie zadbać.
Maggie popatrzyła na niego i łzy znowu stanęły jej w oczach, a z piersi wydostał się głośny szloch. James błyskawicznie znalazł się obok niej, mocno tuląc do piersi. Dziewczyna wczepiła się w koszulę chłopaka, płacząc tak jakby ktoś wyrywał jej serce.
W drzwiach stanął Al. James popatrzył na niego i tylko pokręcił głową, na co po cichu się wycofał. Maggie przestała już szlochać i teraz tylko dygotała jak w gorączce. Jimowi serce pękało na ten widok.
- Chodź - szepnął. - Zdrzemniesz się chwilkę...
Pokręciła głową, wciskając twarz w jego szyję.
- Musimy wracać do zamku - wyszeptała.
- Możemy wrócić później - odparł, opierając brodę na czubku jej głowy.
- Nie możemy tu zostać na zawsze, Jamie. I nie możesz wiecznie mnie chronić.
- Ale mogę próbować.
Słysząc kroki na korytarzu, powoli wstał i wyciągnął rękę do Maggie. Dziewczyna przyjęła ją pewnie i stanęła obok niego.
- Myślisz, że już po zakładzie? - zapytała, próbując rozładować atmosferę. - Nie byliśmy zbyt subtelni.
- Mam to w nosie - odpowiedział. - Wiesz, że robię to, bo mnie poprosiłaś. Całkiem mi się podoba ta gra, ale nie dbam o jej wynik.
- Ciągle nie rozumiem, dlaczego się na to zgodziłeś.
- Porozmawiamy o tym innym razem. W trochę przyjemniejszych okolicznościach.
W drzwiach stanął Harry i cicho zastukał we framugę. Maggie i James spojrzeli na niego szybko.
- Musicie wracać do szkoły - powiedział. - Przykro mi, że spotkaliśmy się w takich okolicznościach i żałuję, że nie możecie zostać dłużej, ale macie lekcje, na których musicie się pojawić.
- Wiemy - westchnął James. - Już idziemy.
Poszli za Harrym do salonu, gdzie czekali na nich Ginny z Alem. Ginny bez słowa podeszła do Maggie i zamknęła ją e ciasnym uścisku.
- Wszystko będzie dobrze, skarbie - powiedziała do niej. - Zobaczysz.
Odsunęła ją od siebie na wyciągnięcie ramion i matczynym ruchem otarła jej policzki. A potem spojrzała na Jamesa i wymierzyła w niego palec.
- Masz się nią opiekować, jasne? - poleciła.
- Pewnie - odparł, całując matkę w policzek. - Donovan, słyszałaś moją mamę. Żadnych protestów. Od dzisiaj mam cię mieć cały czas na oku.
- Maggie, pozwolisz, że zatrzymam ten list? - zapytał ją Harry, podnosząc wiadomość od Mordreda. - Chciałbym sprawdzić, czy Mordred nie zostawił jakichś śladów.
- Proszę - skinęła głową. - Co do listów... James, nie chciałbyś się czymś pochwalić przed odejściem?
- Jim, tylko nie mów, że znowu dostaniemy sowę od dyrektora - westchnęła ciężko Ginny.
- No wiesz! Byłem grzeczny, prawda Al?
- Potwierdzam - przyznał mu rację Albus. - Jim ostatanio nie ma czasu na psoty.
- Prefekt powiedział - wyszczerzył się chłopak.
- Więc o jaki list chodzi? - zapytał Harry.
- Dostałem dziś rano wiadomość od rekrutera. Napisał, że pojawi się na najbliższym meczu, żeby ocenić moje zdolności.
- To... - Ginny zwyczajnie zabrakło słów. - To wspaniale! - zawołała i skoczyła uściskać syna. - Rekruterzy rzadko decydują się oglądać szkolne mecze. Musiałeś dostać świetne referencje.
- Nie wiem co wuj Neville nazmyślał, ale zadziałało - zakpił Jim.
- Nie musiał zmyślać. - Harry uśmiechał się od ucha do ucha. - Jesteśmy z ciebie dumni, James - powiedział, obejmując syna.
- To tylko Rekruter. Jeszcze się nigdzie nie dostałem.
- Ale dostaniesz. Masz talent po mamie.
- Twój ojciec też był niezłym graczem - stwierdziła Ginny. - Podobnie jak twój imiennik.
- Słowem: masz to w genach. Wszyscy w rodzinie świetnie latają.
- A ja to co? Sąsiad? - zakpił Albus, patrząc z kpiną na rodziców i brata.
- Dawno mówiłem, że cię podmienili w szpitalu - odparł James.
- Al po prostu ma inne talenty - zaczęła go bronić Maggie.
- Dziękuję, Mags - uśmiechnął się do niej przyjaciel.
- Koniec tych pogaduszek - klasnęła Ginny. - Będziemy mieli co świętować w wakacje. A teraz wskakiwać mi do kominka.
Al jako pierwszy zanurzył rękę w słoju z proszkiem Fiuu. Zawołał "Hogwart" i już go nie było.
- Mags - ponagliła ją Ginny.
- Dziękuję państwu za wszystko - powiedziała na pożegnanie, znikając w zielonych płomieniach.
- Jim. - Ginny złapała syna za nadgarstek, zanim rzucił proszek w płomienie. - Nie wiem jak to zrobisz, ale najpóźniej za cztery lata chcę, żeby ta wspaniała dziewczyna nazywała mnie mamą, a nie panią.
- Gin... - wywrócił oczami Harry.
- Tylko delikatnie sugeruję.
- Na pewno nie delikatnie - parsknął, na widok czerwonej twarzy syna. - Teddy'ego tak samo przycisnęłaś?
- Wyręczyła mnie Andromeda.
- Słowo honoru, że nie zaproszę was na swój ślub - burknął James. - O ile kiedykolwiek się ożenię. Bo totalnie o tym nie myślałem i jestem jeszcze za młody. Tak. Tyle chciałem powiedzieć.
Czym prędzej rzucił proszek w płomienie, krzyknął "Hogwart" i już go nie było. Kiedy wyskoczył w gabinecie Neville'a, ciągle był czerwony.
- Nasi rodzice są zdrowo walnięci - powiedział Albusowi, który tylko uniósł pytająco brwi. - Nieważne - machnął ręką. - Może mi ktoś przypomnieć, jaka była nasza historyjka?

sobota, 17 lipca 2021

108. Wiadomość

Cała drużyna Gryfonów weszła do Wielkiej Sali wyglądając tak, jakby przepłynęli wpław całe jezioro. Emma była tak przemoknięta i zmarznięta, że dosłownie posiniała na twarzy. Jako pierwsza dopadła do stołu, sięgnęła po kubek gorącej herbaty i wypiła ją jednym tchem.
- Nienawidzę Jima - oznajmiła, opadając na ławkę z ciężkim westchnieniem ulgi.
- To ulubiony tekst Mags - uśmiechnął się Albus, puszczając przy tym oczko do swojej przyjaciółki, której mokre włosy kleiły się do czoła i policzków.
- Podpisuję się pod nim oburącz - oznajmiła Maggie, osuszając szatę różdżką. - Tyłek dziś mi przymarzł do miotły.
- Znam kogoś, kto chętnie ci go rozgrzeje - zakpił Fred, mrugając do Jamesa, który beztrosko nakładał sobie tosty na talerz.
Potter kompletnie nie przejmował się faktem, że na podłodze u jego stóp utworzyła się już kałuża. Na tekst kumpla postanowił jednak zareagować. Jak się okazało, nie tylko on. W Freda poleciały dwie grzanki - jedna rzucona przez Jima, a druga przez Maggie. Chłopak zatrzymał je zaklęciem tuż przed swoją twarzą i ułożył sobie na talerzyku.
- Nie było aż tak zimno - powiedział James, raźno powracając do nakładania sobie na talerz całej góry jajecznicy z boczkiem.
- Powiedz to moim odmrożeniom - warknęła na niego Emma.
- Pogoda na meczu może być taka sama - zauważył James. - Przygotowuję was.
- I tak cię nienawidzę.
Wtem Wielka Sala zaroiła się od sów. James zaklął głośno, gdy Urwis wrzucił mu list do talerza z jajkami, a sam wygodnie usiadł mu na głowie.
- Co za ptaszysko... - burknął, otrzepując kopertę z jajek. - I co mi znowu przyniosłeś? - zapytał, patrząc na kremową grubą kopertę, wyglądającą dość oficjalnie.
Otworzył kopertę i wyjął z niej kartkę. Przebiegł wzrokiem tekst, a z każdym kolejnym słowem jego oczy robiły się coraz większe, a na policzki wypływał rumieniec. Kiedy skończył czytać, przez minutę siedział z otępiałą miną, a potem nagle zerwał się z ławki i odtańczył najdziwniejszy na świecie taniec radości, wymachując listem w powietrzu. Przerażony Urwis zerwał się do lotu, a oczy połowy uczniów w sali skupiły się na Jimie.
- Ktoś ci przysłał w liście Zniewalającą Łaskotkę? - zapytał Fred, gapiąc się na przyjaciela z lekką obawą.
- Nie! - James złapał Freda za głowę i wycisnął pocałunek na jego czole.
- Opanuj się, bracie! - Fred wyrwał się mu z paniką. - Coś ty tam dostał? Powołanie do reprezentacji narodowej?
- Prawie! - James usiadł na ławce i wcisnął mu list do ręki. Dosłownie wibrował z ekscytacji. - Na naszym najbliższym meczu pojawi się Rekruter! Będzie oceniał moje zdolności! Jeśli mu się spodobam, zarekomenduje mnie w kilku zespołach!
- O kurczę! - Oczy Rosie zabłysły. - To świetna sprawa, Jim!
- Rozmawiałem o tym z wujem Nevillem podczas swoich porad zawodowych! Ale nie sądziłem, że uda mu się kogoś ściągnąć! - James był tak autentycznie szczęśliwy, że miał ochotę śpiewać z radości.
- To twoja wielka szansa - uśmiechnął się do niego szeroko Al. - Gratulacje!
- Musimy wygrać, rozumiecie? - James spojrzał kolejno na wszystkich członków swojej drużyny. W brązowych oczach błysnęła determinacja. - Musimy. Już nie chodzi tylko o Puchar Quidditcha. Teraz waży się też moja przyszłość... - Nagle zrobił się śmiertelnie blady. - Słodki Merlinie... A co jeśli nawalę? Jeśli się skompromituję? Nie trafię do żadnej czołowej drużyny... Do żadnej drużyny... Moja kariera będzie skończona zanim na dobre się zacznie!
- James, weź głęboki wdech - poleciła mu Maggie, kładąc dłoń na ramieniu, by przyciągnąć jego uwagę. - I ogarnij się. Nie nawalisz. Nigdy wcześniej tego nie zrobiłeś, więc teraz też tego nie zrobisz. Nie dramatyzuj.
James spojrzał na nią z szerokim uśmiechem, a potem zupełnie spontanicznie wycisnął na jej policzku mocny pocałunek. Fred, Al, Paul i Peter zagwizdali głośno, a Maggie zrobiła się krwiście czerwona. Rosie tylko uśmiechnęła się pod nosem, mrugając wesoło do zażenowanej przyjaciółki.
- Ten jeden raz ci się upiecze - bąknęła Maggie, odwracając od niego wzrok.
Dopiero wtedy zauważyła, że leży przed nią koperta z jej nazwiskiem. Była tak zaaferowana listem Jamesa, że nawet nie zauważyła, że sama coś dostała.
- Pisałaś do wuja Billa? - zapytała Rosie, gdy Maggie podniosła kopertę.
- Nie, jeszcze nie - odparła, niepewnie otwierając list.
Zapisany był zgrabnym, wąskim charakterem pisma, którego Maggie nigdy wcześniej nie widziała. Marszcząc brwi, zaczęła czytać.
Droga Margaret,
Zapewne zastanawiasz się, dlaczego właśnie teraz piszę ten list. Minęło przecież tyle czasu, miałem tyle okazji, by się z Tobą skontaktować, a jednak tego nie zrobiłem. Dopiero nasze spotkanie w lesie uświadomiło mi, że należą Ci się pewne wyjaśnienia.
Jak pewnie wiesz, Twój ojciec był moim bratem. W naszych żyłach płynie ta sama krew, Margaret, i dlatego jesteś właśnie tak cenna. Nasza krew nie jest zwyczajna. Wywodzimy się z potężnego, starożytnego rodu, niemal zapomnianego. Naszym przeznaczeniem jest wielkość. Płynie w naszych żyłach i wiem, że też to czujesz. Nie ma nic silniejszego od więzów krwi, Margaret. To ona jest Twoim dziedzictwem. Jako pierworodne dziecko, moc tej krwi jest w Tobie tym większa. Czy słyszysz jak Cię wzywa?
Tylko ja jeden mogę Cię ukierunkować na cel. Tylko ja jeden wiem, czym on właściwie jest. Wiem, czego szukasz, Margaret. Wiem czego pragnie Twoja dusza, chociaż Ty sama jeszcze tego nie wiesz. Pomogę Ci to odnaleźć. Znajdź mnie i razem spełnijmy nasze przeznaczenie. Zwróćmy naszemu rodowi dawną potęgę.
Oferuję Ci tę jedną szansę. Jeśli wystąpisz przeciw mnie, przepadnie bezpowrotnie. Wiem, że tęsknisz za swoją prawdziwą rodziną. Nigdy jej nie znałaś. Ja mogę wszystko Ci opowiedzieć, ale musisz dobrowolnie oddać się w moje ręce. Przyrzekam, że nie spotka Cię krzywda. Nie chcę przelewać Twojej krwi. Jest zbyt cenna, by ją tracić. Poddaj się, a dowiesz się całej prawdy o swoim ojcu, matce i dziedzictwie. Potterowie i Weasleyowie to nie jest Twoja prawdziwa rodzina. Nie mogą Ci pomóc. Ja jestem Twoją jedyną nadzieją, Margaret.
Dowiem się jaką podejmiesz decyzję. Znajdę Cię, bez względu na Twój wybór.
Mordred

Kartka wysunęła się jej z rąk i pofrunęła na podłogę. Al błyskawicznie ją podniósł i położył na stole.
- Mags? - Rosie położyła dłoń na przedramieniu przyjaciółki, która patrzyła nieruchomo przed siebie, jakby była w jakimś szoku. - Co się stało? Od kogo ten list?
Albus nie pytał. Spojrzał tylko na podpis, a gdy go zobaczył, aż się wyprostował. Bez słowa złożył kartkę na pół i schował do kieszeni, a potem wstał, przyciągając wreszcie uwagę brata.
James spojrzała najpierw na niego, a potem na Maggie. Ich miny mówiły same za siebie - coś się wydarzyło.
- Chyba powinniśmy napisać do rodziców, nie uważasz, Jim? - rzucił nonszalancko Al. - Mama umrze ze szczęścia gdy się dowie o Rekruterze.
- Racja. - James szybko się zorientował, co takiego robi jego brat. - Rosie, pożyczysz mi Świnkę? Od razu napiszę do Teddy'ego i Torrie.
- Świnkę? - Rosie przez sekundę nie widziała o co im chodzi, ale szybko zorientowała się w planie braci Potter. - Pewnie, bierz ją - powiedziała w końcu. - Pomogę ci nad nią zapanować. Chodź, Mags. - Rosie zgrabnie podniosła przyjaciółkę i objęła ją ramieniem. - Dziś twoja kolej na ćwiczenia ze mną.
- Jimmy, za pół godziny mamy zaklęcia! - przypomniał Fred, nieco skonfundowany. - Lepiej się nie spóźnij!
- Dokładnie - zakpiła Rox. - Rekruter na meczu nie zwalnia cię z obowiązku chodzenia na lekcje.
James machnął na nich ręką i wyszedł z sali razem z bratem, Maggie i Rose. Kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi, wbił wzrok w Albusa.
- Co jest grane? - zapytał niespokojnie.
- Maggie dostała list od Mordreda - odparł cicho Al.
Rosie wydała z siebie cichy pisk, a w Jamesie wszystko zamarło. Zupełnie zapomniał o Rekruterze i swojej wielkiej szansie. Gapił się tylko na brata, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. Albus podał mu więc kartkę, by przekonał się na własne oczy. Gdy James skończył czytać, wszystko gotowało się w nim ze złości. Oddał list Albusowi, a sam szybko podszedł do Maggie, która nadal była bardzo blada i wyglądała na nieco oszołomioną.
- Mags, zaraz wszystkiego się dowiemy - obiecał, kładąc dłoń na jej ramieniu. Chciał porwać ją w objęcia i już nie puszczać, ale nie mógł tego zrobić przy Alu i Rosie. A może jednak mógł? - Idziemy do wuja. Pokażemy mu list i zmusimy go, żeby wysłał nas do taty.
Zamknęła oczy i powoli pokiwała głową. Rosie mocno ściskała ją za rękę, próbując dodać otuchy, ale najbardziej na świecie chciała teraz znaleźć się w ramionach Jamesa. Chciała znowu poczuć się bezpiecznie. Spojrzała mu w oczy, a potem uwolniła rękę z uścisku Rose, zrobiła krok w stronę Jima i mocno się do niego przytuliła. Zareagował od razu, otaczając ją opiekuńczo ramionami. Wymienił zaniepokojone spojrzenie z bratem, a potem spojrzał na roztrzęsioną Rose.
- Idziemy do wuja - zarządził, biorąc Maggie za rękę i prowadząc korytarzem.
Albus i Rosie poszli zaraz za nimi. Oboje mieli ponure miny i raz po raz odczytywali list Mordreda. Przerwali dopiero, gdy James załomotał do drzwi gabinetu Neville'a. Ten otworzył je zaraz później.
- Jim? Maggie? - Dostrzegł też Ala i Rose, na co jego zdumienie jeszcze wzrosło. - Co wy tu robicie?
- Pilna sprawa. - James niemal wepchnął się do gabinetu. - Chcemy żebyś wysłał nas do taty - oznajmił.
- Po kolei, Jim - odezwał się Albus, najbardziej z nich wszystkich opanowany. - Maggie dostała przy śniadaniu list od Mordreda - oznajmił, na co Neville głośno wciągnął powietrze. - Musimy zobaczyć się z tatą.
- Dom w Dolinie jest podpięty do sieci Fiuu - zauważył James. - Jeszcze nie ma ósmej, więc tata powinien być w domu.
- Jim, nie mogę tak po prostu was wysłać do Doliny Godryka - westchnął Neville. - Potrzebuję zgody dyrektora.
- Pickwitt nigdy się nie zgodzi. Niepotrzebnie tylko stracimy czas. Tata musi zobaczyć list i wyjaśnić o co tu do cholery chodzi.
- Wuj ma rację, Jim - odezwała się Rosie. - Zaraz zaczynamy zajęcia. Jeśli się nie pojawimy, to będzie podejrzane.
- A wy jesteście na cenzurowanym - podkreślił Neville, patrząc na Maggie i Jamesa. - Dyrektor wychodzi z założenia, że sprawy zewnętrzne nie powinny mieć wpływu na to, co dzieje się w szkole. Będzie nalegał, by załatwić to w weekend.
- Nie możemy czekać do weekendu! - oburzył się James.
- I nie będziemy - obiecał mu Neville. - Zrobimy tak: powiemy, że Jim skręcił kostkę w stopniu pułapce i Albus musiał odprowadzić go do skrzydła szpitalnego. A Maggie...
- Nikt nie uwierzy, że Jim by wszedł w stopień-pułapkę - pokręcił głową Al. - W czwartej klasie popisywał się, chodząc po schodach z zamkniętymi oczami. Powiedzmy lepiej, że to Mags skręciła nogę, a James postanowił ją rycersko zanieść do szpitala. A ja zaoferowałem pomoc pani Dobbs.
- A co ze mną? - zapytała Rosie, biorąc się pod boki.
- Ty musisz zostać w zamku - powiedział kuzynce.
- Nie ma opcji! - zaprotestowała.
- Al ma rację - oznajmił Neville. - Jesteś reprezentantką. Nie możesz sobie pozwolić na nieobecność. I ktoś musi dodatkowo potwierdzić historyjkę.
- Nie chcę zostawiać Mags!
- Postanowione. - James już jej nie słuchał, tylko wsadzał rękę do słoja z proszkiem Fiuu. - Pójdę pierwszy - zwrócił się do Maggie, która tylko pokiwała głową. - Widzimy się za minutę. - Wszedł do kominka i rzucił proszek na ziemię. - Dom Potterów w Dolinie Godryka - powiedział wyraźnie.
Wylądował w kominku w salonie, niemal doprowadzając swoją matkę do zawału. Ginny wrzasnęła i miotnęła zaklęciem w jego stronę, przed którym uchylił się w ostatniej chwili.
- Mamo, mamo, to ja! - zawołał, unosząc ręce do góry.
Nie dała się przekonać. Ciągle mierzyła do niego różdżką z podejrzliwą miną.
- Jeżeli tak, to będziesz wiedział, kim chciałeś być, kiedy miałeś 5 lat - oznajmiła.
- Teddym - odpowiedział zaraz. - Uważałem, że bycie metamorfomagiem to super sprawa.
- Jim?! - Brązowe oczy Ginny zrobiły się wielkie ze zdumienia i opuściła różdżkę. - Dlaczego, na brodę Merlina, nie jesteś w szkole?!
Kominek za jego plecami zajaśniał od szmaragdowych płomieni i James przezornie odsunął się na bok. Sekundę później w pokoju pojawiła się Maggie. Miała sadzę na twarzy i we włosach i wyglądała jakby było jej niedobrze.
- Nienawidzę podróżować Fiuu - jęknęła, próbując utrzymać równowagę.
- Powie mi ktoś co jest grane? - Ginny zaczynała się niecierpliwić.
- Już momencik, mamo - odpowiedział jej James, otrzepując własną szatę. - Tata już wyszedł?
- Pięć minut temu - odparła. - A teraz, co wy...
Z kominka wypadł Albus i Ginny westchnęła głęboko. Wsunęła różdżkę do kieszeni spodni i skrzyżowała ręce na piersi. James od razu poczuł się winny, chociaż tak naprawdę nic nie zrobił.
- Ktoś jeszcze wpadnie w odwiedziny? - zapytała. - Lily? Rose?
- Nie, to już wszyscy. - Albus podszedł do matki i krótko ją uścisnął. Nigdy nie robiła na nim wrażenia swoją groźną postawa. - Hej, mamo.
Objęła syna i cicho westchnęła.
- Znowu urosłeś? - zapytała, patrząc na niego z żalem.
- To ty się kurczysz, mamo - odpowiedział jej z uśmiechem, ale zaraz spoważniał. - Taty już pewnie nie ma...
- Rozminęliście się - potwierdziła, wycierając jednocześnie sadzę z jego policzka. - Ale rozumiem, że to coś bardzo ważnego, skoro szkoła przysłała was osobiście.
- To nie szkoła, tylko wuj Neville - wyjaśnił James, który wiernie stał u boku Maggie. - Czyli musimy iść do Ministerstwa. Teleportujemy się i...
- Nie galopuj tak, hipogryfie - przerwała mu matka. - Zaraz dam znać ojcu, że coś się wydarzyło. Mamy swoje sposoby szybkiej komunikacji. Idźcie do kuchni. Na szafce stoi dzbanek z wodą, a Maggie wygląda jakby bardzo jej potrzebowała.
Wyszła z salonu, zostawiając ich samych. Maggie opadła wtedy na kanapę i ukryła twarz w dłoniach. James zrobił krok w stronę kuchni, ale Al machnął na niego ręką, zatrzymując w miejscu.
- Ją przyniosę - powiedział.
- Niedobrze mi - mruknęła Maggie. - Nie wiem czy to list, czy Fiuu.
- Pewnie jedno i drugie. - James usiadł obok niej i niepewnie położył dłoń na plecach dziewczyny. - Zaraz wszystkiego się dowiemy - obiecał cicho.
- Woda. - Al pojawił się ze szklanką w ręce i postawił ją na stoliku przed Maggie. - Do dna - polecił.
Posłusznie wypiła wszystko i głęboko odetchnęła. Powoli zaczynała odzyskiwać kolory na twarzy, ale ciągle wyglądała na przerażoną. James chyba nigdy nie czuł się bardziej bezsilny. Jedyne co mógł zrobić, to wziąć ją za rękę i trzymać w swojej. Jego zdaniem było to stanowczo za mało. Wszystko rwało się w nim do walki. Chciał dopaść Mordreda i zaklęciami wydusić z niego prawdę. Chciał rzucić na niego tysiąc klątw, by trzymał się z daleka od jego dziewczyny.
- Tata będzie za pięć minut - poinformowała ich Ginny, wchodząc do salonu. Rzuciła szybkie spojrzenie na Jamesa i Maggie, a potem przeniosła wzrok na siedzącego w fotelu Albusa, który nerwowo stukał palcami w poręcz. - Chcecie coś do jedzenia? - zapytała cicho.
- Wyszliśmy ze śniadania - pokręcił głową Al.
- Pewnie mi nie powiecie, co się stało?
- Poczekajmy na tatę. Nie chcemy opowiadać tego dwa razy.
- Więc czekamy - westchnęła, siadając w fotelu.
Dosłownie cztery minuty później drzwi do domu stanęły otworem i do salonu wbiegł Harry. Włosy miał w całkowitym nieładzie, a okulary przekrzywiły mu się od biegu, a jednak i tak stanął w progu w najwyższej gotowości. Nie opuścił różdżki nawet na chwilę.
- To oni - uspokoiła męża Ginny, zrywając się z fotela i opuszczając jego rękę. - Zaraz usłyszymy, co ich tu sprowadziło.
- Al, masz list? - zapytał brata Jim.
Ten skinął głową i wyciągnął kartkę z kieszeni szaty. Położył ją na stoliku, a Harry zaraz przywołał ją zaklęciem i rozłożył. Ginny stanęła obok niego, by móc czytać mu przez ramię. Kiedy skończyła, zacisnęła mocno usta i wbiła wzrok w męża, który zdawał się analizować każde słowo z listu.
- No i? - James nie należał do cierpliwych osób. - Chyba należą się nam jakieś wyjaśnienia.
- Czy to prawda? - zapytała spokojnie Maggie. - Mordred jest moim wujem?
Harry oderwał wzrok od kartki i spojrzał na Maggie. Dziewczyna wyglądała na pogodzoną z losem.
- Tak, to prawda - odpowiedział. - Wyślę patronusa do Kingsleya - oznajmił żonie. - Coś czuję, że długo nie wrócę dziś do pracy.

środa, 9 czerwca 2021

107. Kolejne porady zawodowe

- Mieliście już swoje porady zawodowe? - zapytała z marszu Lily.
Razem z Hugonem rozsiedli się przy stole Gryfonów, zmuszając do przesunięcia grupkę drugoklasistek, które obrzuciły ich wrogimi spojrzeniami. Hugo tylko mrugnął do nich wesoło, na co jedna zrobiła się wściekle czerwona i zaraz pochyliła się w stronę przyjaciółek.
- Widziałam ogłoszenia na tablicy - dodała, sięgając po szklankę soku.
- Ja mam dzisiaj w południe - powiedział siostrze Al, nie odrywając wzroku od książki do eliksirów, z którą siedział przy śniadaniu. - Rosie właśnie jest na swoich.
- Mama napisała do niej list na 6 stron - zachichotał Hugo, podbierając tosty z talerza kuzyna. - "Pomyśl o tym, Rosie...", " To byłoby fantastyczne zajęcie dla ciebie, kochanie" - wywrócił oczami.
- Nie nabijaj się - fuknęła Lily. - To poważna sprawa. Ty wiesz, kim chcesz zostać w przyszłości?
- Pewnie - prychnął. - Zamierzam studiować smoki razem z wujem Charliem.
- To bardzo konkretna odpowiedź - zdziwiła się Lily, patrząc na kuzyna z autentycznym zaskoczeniem.
- A kim chce zostać wielki Albus Potter? - Niebieskie oczy Hugona spojrzały na zaczytanego Ala.
- Uzdrowicielem - odpowiedział mu chłopak. Przejechał ręką po włosach, odgarniając je z czoła. Były tak potargane, że nawet Lily się skrzywiła. - Szlaban w skrzydle szpitalnym dał mi do myślenia i chyba właśnie to chcę robić. Lubię eliksiry, dobrze mi idzie na zaklęciach... Więc czemu nie?
- Och, wow... - Hugo pokiwał głową, a Lily uśmiechnęła się dumnie. - Konkretny zawód.
- Pierwszy uzdrowiciel w rodzinie - powiedziała. - Rodzice będą dumni.
- Byliby nawet wtedy, gdybym powiedział, że chcę zostać barmanem w Dziurawym Kotle - zakpił chłopak, szturchając siostrę łokciem.
- Przynajmniej nie planujesz zostać aurorem - zauważył Hugo, wpychając do ust grzankę. - Babcia już i tak umiera ze strachu o Teddy'ego. Kolejnego wnuka w tym zawodzie by chyba nie zniosła.
- Wszyscy wiemy, że Teddy jest jej ulubieńcem - roześmiała się Lily.
- Pierwszy wnuk, dziwisz się? - wyszczerzył się Al. - My pojawiliśmy się w rodzinie, gdy przestało to być takie nowe.
- Taaa. Przy moich narodzinach pielęgniarka powiedziała "I kolejny Weasley" - przypomniał Hugo. - A Tiara Przydziału chyba niedługo zacznie układać o nas piosenki.
- Od dawna w szkole nie pojawił się nikt nowy z naszej rodziny - oznajmiła Lily.
- Pojawi się, jak Lupin weźmie się do roboty - zakpił chłopak, na co oboje zachichotali. - A gdzie jest Mags? - zainteresował się, biorąc kolejną grzankę. - Ostatanio coś rzadko ją widzę.
- Poszła razem z Rosie. Ma spotkanie zaraz po niej - odpowiedział mu Albus, z westchnieniem zamykając książkę. Nauka w Wielkiej Sali raczej się nie sprawdzała. - I nie tylko ty ją rzadko widujesz. Znika gdzieś na całe godziny, a kiedy pytamy mówi, że tylko się nam wydaje. I dodaje, że sami spędzamy dużo czasu z Summer i Scorpem.
- Celna uwaga - zakpiła Lily.
- Może. - Al lekko się zaczerwienił. - Pewnie ma rację - westchnął. - Czy my ją zaniedbujemy?
- No co ty! - oburzyła się Lily. - Może i nie spędzacie ze sobą tyle czasu, co wcześniej, ale i tak trzymajcie się razem. Jesteście naszym Złotym Trio.
- I tak czuję się winny - mruknął, drapiąc się po karku. - Pogadam z Rose. Musimy znaleźć dla Maggie więcej czasu.

***
Kiedy Rosie wyszła z gabinetu profesora Longbottoma, oczy błyszczały jej radośnie i wyglądała na naprawdę zadowoloną. Stanowiła dokładne przeciwieństwo tego, jak w danym momencie czuła się Maggie. Odpowiedziała jednak uśmiechem przyjaciółce i weszła do jaskini lwa.
- Nie miej takiej przestraszonej miny, Maggie - polecił jej Neville, gestem wskazując miejsce na krześle przed biurkiem. - To tylko porady zawodowe.
I właśnie to ją tak przerażało. Ostatani tydzień spędziła z Alem i Rosie przeglądajac wszelkie możliwe ulotki, które otrzymali od nauczycieli. Rozmawiała także z Molly, która rzeczowo i konkretnie opowiedziała jej o swoich doświadczeniach. Nieco zazdrośnie przyglądała się swoim koleżankom i kolegom z roku, którzy otrzymywali listy od rodziców i starszego rodzeństwa ze wskazówkami i wsparciem. Ona sama nie miała nikogo, do kogo mogłaby się zwrócić w tym momencie. Al, widząc jej rozterkę, zasugerował żeby napisała do jego rodziców, ale nie zgodziła się na to i zabroniła mu pisać w jej imieniu. Potterowie robili dla niej wystarczająco wiele. Nie chciała dodatkowo zawracać im głowy.
- Masz świetne wyniki - powiedział jej Neville, przeglądając arkusze z ocenami. - Powiedziałbym nawet, że wybitne - dodał, uśmiechając się do niej ciepło. - Wiesz, czym chciałabyś się zająć po szkole? - zapytał.
- Ja... Nie zastanawiałam się nad tym - bąknęła, odwracając wzrok.
- Rozumiem. - W oczach profesora pojawił się cień współczucia. - Pozwól więc, że zasugeruję ci kilka opcji, co ty na to? - Gdy skinęła głową, zaczął mówić, jednocześnie przywołując do siebie odpowiednie ulotki. - Masz fantastyczne wyniki z transmutacji. Profesor Bones nie może się ciebie nachwalić. Świetnie ci idzie na zaklęciach i podczas obrony przed czarną magią. Na eliksirach wyprzedza cię jedynie Albus. Dodatkowo profesor Dunbar wspominała, że nieźle ci idzie na starożytnych runach... - Neville spojrzał Maggie w oczy. - Dodatkowo od siebie mogę powiedzieć, że masz bystry umysł, odważne serce i potrafisz realnie ocenić zagrożenie. Wszystkie cechy aurora. Myślałaś o takiej karierze?
- Nie - odparła niepewnie.
Myśl o zostaniu aurorem nigdy nie przeszła jej przez głowę. Był to najbardziej niebezpieczny z zawodów czarodziejów. Aurorami zostawały tylko wybrane osoby, bo testy w akademii były koszmarnie trudne. I nie każdy chciał dzień w dzień ryzykować swoje życie. Maggie już widziała minę Jamesa, gdy mówiła mu, że postanowiła zostać aurorem jak jego ojciec.
- Nie jestem pewna, czy to dla mnie - uznała, próbując się nie uśmiechnąć na myśl o Jamesie. - Chciałabym jednak po szkole wieść ciut spokojniejsze życie, o ile się uda.
Neville uśmiechnął się szeroko i pokiwał głową.
- Bycie aurorem oznacza brak spokojnego życia - zgodził się. - Dobrze, zatem auror odpada. A quidditch? Jesteś bardzo utalentowaną zawodniczką.
- Lubię grać, ale nigdy nie marzyła mi się kariera na stadionie - przyznała się.
- Powiedz mi zatem, tylko szczerze: gdzie widzisz siebie po szkole - poprosił ją Neville. - Zastanów się nad tym przez chwilę i mi odpowiedz.
Maggie zagryzła wargę. Od tego co będzie robiła po szkole zależało wiele czynników. Głównym powodem, dla którego nie planowała przyszłości był Mordred. Jeżeli aurorzy nie schwytają go zanim skończy Hogwart, Maggie obawiała się, że będzie musiała wieść życie w ukryciu. A gdzie można pracować, ukrywając się jednocześnie przed śmierciożercami?
- Nie wiem - szepnęła. - Nie mam pojęcia, co będę mogła robić po szkole...
- Źle podchodzisz do sprawy - powiedział jej Neville. - Świetnie rozumiem, jak ciężko jest podejmować życiowe decyzje, gdy czasy są niepewne. Ale nie można zrezygnować z przyszłości, Maggie. Zapytam więc ponownie. Gdzie widzisz się po skończeniu szkoły?
Zamknęła na moment oczy. Pod powiekami zatańczyły jej obrazy małego, jasnego domu w Dolinie Godryka. Jamesa w szacie do quidditcha. Ala i Rosie siedzących z nimi na kocu w ogrodzie. Widziała tam siebie. Ale kim mogła być? Co właściwie chciała robić?
- Mam pusto w głowie, przepraszam - westchnęła.
- Dobrze. - Neville nie zamierzał się poddać. - A ja mam dla ciebie jeszcze jedną propozycję - dodał, podsuwając jej ulotkę z logiem Ministerstwa Magii. - Z twoimi umiejętnościami w zaklęciach i transmutacji oraz ze znajomością runów myślę, że świetnie byś się tu sprawdziła.
- Łamacz zaklęć? - bąknęła, patrząc na ulotkę.
- To naprawdę ciekawy i wymagający zawód. Nie nudziłabyś się. Napisz do Billa Weasleya, może ci dużo opowiedzieć o swojej pracy.
- Tak... chyba tak zrobię - powiedziała, patrząc ciągle na kawałek papieru z informacjami o zawodzie. - Dziękuję.
- Nie masz za co - odpowiedział jej z uśmiechem. - Zostało ci jeszcze naprawdę dużo czasu na zdecydowanie o swojej przyszłości, Maggie. Po prostu nie bój się o niej myśleć.
Po tych słowach skinął jej głową, na co wstała od biurka i wyszła z gabinetu. Ulotkę schowała głęboko do kieszeni szaty.

***
Al i Rosie dosłownie nie odstępowali jej na krok i powoli zaczynała się frustrować. I tak wcześniej już miała mało czasu dla Jamesa, ale teraz nie miała go praktycznie w ogóle. W ciągu ostatniego tygodnia zamieniła z nim tylko kilka słów na treningu. Widziała, że on również nie jest zbyt zachwycony, ale nic nie mogli z tym zrobić. On sam zakuwał do swoich egzaminów i wyglądała na coraz bardziej wykończonego.
W końcu udało się jej uwolnić od przyjaciół. Nie wiedziała tylko na jak długo, dlatego postanowiła skorzystać z okazji i znaleźć Jamesa. W pokoju wspólnym go nie było, na błoniach tak samo, postanowiła więc zajrzeć do ostatniego miejsca, w którym mógłby spędzać sobotnie popołudnie - do biblioteki.
Pani Pince zmierzyła ją podejrzliwym spojrzeniem, gdy tylko przekroczyła próg pomieszczenia. Maggie jednak się tym nie przejęła i śmiało ruszyła między półki. Minęła kilka pierwszych regałów, gdy wreszcie usłyszała głosy. Kiedy się zbliżyła, zobaczyła Jamesa i Freda, którzy siedzieli przy stoliku pod oknem. Przed każdym leżała rolka pergaminu. Poczuła lekkie rozczarowanie widząc, że nie jest sam, ale uznała, że lepsze to niż nic.
- Można się dosiąść? - zapytała, zajmując krzesło obok Jamesa.
- Donovan? - zdziwił się. Jego ręka natychmiastowo powędrowała do włosów, co odrobinę ją rozbawiło. - Co tu robisz?
- A co może robić piątoklasistka w bibliotece? - zakpiła, wskazując torbę na swoich kolanach.
- Gdzie twoja obstawa? - zapytał z przekąsem.
- Pozbyłam się ich - odparła, wzruszając ramionami. - Zaczęli być nieco męczący. Nie wiem co ostatanio w nich wstąpiło.
- Możecie się przymknąć? - Fred był w paskudnym nastroju. - Próbuję to dokończyć. Łatwo nie jest.
- O czym piszesz? - zapytała Maggie, wyciągając swoją książkę do starożytnych runów.
- O starożytnych klątwach - burknął. - Oldwood dowalił nam górę pracy domowej.
- Dotarłem właśnie do Klątwy Krwi - oznajmił, wzdychając ciężko. - I zwyczajnie nie rozumiem o co z tym chodzi.
- Nigdy o tym nie słyszałam.
- Jeszcze usłyszysz. - Fred wsunął palce w loki i wsparł łokcie o blat. - W skrócie, jest to klątwa, którą mogą rzucić na siebie tylko osoby ze sobą spokrewnione.
- Dlaczego miałyby to robić? - zdumiała się, podnosząc głowę znad swojego podręcznika.
- Rodziny czystej krwi lubiły w ten sposób karać tych członków, którzy bratali się z mugolami - wyjaśnił jej. - Głowa rodziny rzucała klątwę na osobę, która zawiniła... i koniec.
- W jakim sensie?
- Każda klątwa kończyła się w sposób tragiczny - odezwał się James, wykrzywiając usta w niechętnym grymasie. - Aktywowały się po różnym czasie. Czasem od razu, czasem po wielu latach. Czasem potrzebowały czynnika aktywującego. Osoby przeklęte żyły, nawet nie widziały, że ciąży na nich klątwa, i nagle... trup.
- Nie da się ich zdjąć? - zapytała. Dreszcz przeszedł jej po plecach.
- Może to zrobić tylko osoba, która ją rzuciła. Co gorsza, klątwa trwa nawet po śmierci osoby, która zaczęła zaklęcie. I w niektórych przypadkach przechodzi z pokolenia na pokolenie.
- Makabryczne - wdrgnęła się Maggie. - Jak można zrobić coś takiego swojej rodzinie?
- Też mi się to w głowie nie mieści - mruknął Fred. - A teraz się zamknijcie. Naprawdę muszę to dokończyć.
Przez następnych 30 minut pracowali w całkowitym milczeniu. Nagle jednak Maggie poczuła coś ciepłego na swoim udzie. Kiedy zerknęła w dół, zobaczyła rękę Jamesa. Chłopak nawet nie zerknął w jej stronę, ale dostrzegła delikatny uśmieszek w kącikach jego warg.
- Wiecie co? Poddaję się - oznajmił Fred pięć minut później, podnosząc się szybko. James błyskawicznie zabrał swoją rękę. - Dokończę to wieczorem. Teraz mam ochotę uprzykrzyć Tyke'owi życie. Idziecie? - zapytał.
- Zostało mi ćwierć rolki - powiedział mu James. - Dokończę od razu.
- A na mnie czeka jeszcze astronomia i wróżbiarstwo - dodała Maggie.
- Nudziarze - prychnął, pakując swoje rzeczy. - Idę znaleźć Lou. Może będzie bardziej skory do psot niż wy. Jimmy, pożycz Mapę - poprosił jeszcze.
James rzucił mu arkusz pergaminu i wrócił do pisania. Fred zasalutował im wtedy żartobliwie i pospiesznie wyszedł z biblioteki. Maggie i James odprowadzili go wzrokiem, a kiedy tylko ucichły jego kroki, Jim odrzucił na bok pióro, ujął twarz dziewczyny w obie dłonie i mocno pocałował. Maggie położyła dłoń na jego karku, przyciągając go bliżej.
- Nie wierzę, że nareszcie jesteśmy sami - wymruczała w jego usta.
- Z naszym szczęściem pewnie nie na długo - mruknął, całując ją ponownie.
- Ciężko było się nam spotkać w ostatanim czasie - westchnęła, opierając głowę na jego ramieniu. - Al i Rosie nie odstępowali mnie na krok.
- Chyba uznali, że spędzają z tobą za mało czasu - szepnął, trącając nosem skroń dziewczyny i głęboko wdychając jej zapach.
- Ostatnio było mi to na rękę - uśmiechnęła się, unosząc głowę, by na niego spojrzeć
- Jak porady zawodowe? - zapytał, sięgając po jej dłoń i splatając ich palce.
- Bardzo... ciekawie... - Maggie wolną ręką zaczęła rysować szlaczki na wierzchu jego dłoni. - Profesor Longbottom powiedział, że byłabym świetnym aurorem.
Zerknęła na niego spod rzęs, próbując dostrzec wyraz twarzy. Tak jak przypuszczała, James lekko pobladł, a potem otworzył i zamknął usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
- Aurorem? - powiedział w końcu. - To bardzo... - urwał. - Tata i Teddy chętnie ci opowiedzą jak to wszystko wygląda - oznajmił w końcu.
- Nie będą musieli. Nie chcę być aurorem - oznajmiła, uśmiechając się szeroko na widok ulgi, która odmalowała się na jego twarzy. - Może i mam do tego talent, ale chciałabym zająć się czymś mniej niebezpiecznym.
- Dzięki ci Merlinie - odetchnął. - Nie mam nic przeciwko aurorom, ale jednak wolałbym żeby moja dziewczyna nie narażała życia w swojej pracy. Wiem, że byłabyś w tym świetna, ale...
- Jamie, rozumiem - przerwała mu. - Bycie aurorem nie jest dla mnie.
- A co jest? - zapytał.
- Nie jestem pewna - wyznała. - Ale profesor podrzucił mi inny pomysł - dodała, wyciągając z kieszeni szaty ulotkę. Nosiła ją przy sobie cały czas. - To mogłoby być coś.
- Łamacz zaklęć - przeczytał.
- Co sądzisz?
- Jesteś bardzo utalentowaną czarownicą, Maggie. Transmutacja, zaklęcia i runy to twój konik. Wyczarowałaś cielesnego pateonusa w wieku 13 lat. Myślę, że będziesz fantastyczną łamaczką zaklęć, czy to w Ministerstwie, czy w Gringottcie.
- Mogłabym też działać na zlecenie. Podróżować.
- Jeśli tego właśnie chcesz - uśmiechnął się niepewnie. - Wiesz, że wszyscy będziemy cię wspierać, prawda? Nawet jeśli będziesz chciała wyjechać do Australii, Chin czy Brazylii.
- Wiem - odparła, ściskając mocniej jego dłoń. - I dziękuję.
Nie powiedziała mu tego, co tak naprawdę chodziło jej po głowie. Że jeśli on dostanie się do drużyny quidditcha i reprezentacji, sam będzie dużo podróżował. A wtedy ona mogłaby wyjeżdzać wspólnie z nim. Bała się swoich myśli, gdy podążały tym torem. Podświadomie planowała ich wspólną przyszłość, a w tym momencie sama nie wiedziała, czy będą mieli jakąkolwiek. Wszystko się może zdarzyć, gdy James skończy szkołę. Czekają ich dwa lata rozłąki. Dwa lata, podczas których James pozna nowe osoby. Może spotka kogoś bardziej odpowiedniego niż sierota bez przeszłości?
- Mags, wszystko okej? - zapytał, unosząc jej brodę do góry.
- Jak najbardziej - skłamała, odwracając się od niego i sięgając po książkę. - A teraz kończ pracę domową. Jak się szybko uwiniesz, może uda się nam jeszcze trochę pobyć tylko we dwoje?
Ich plany zniweczyli Albus, Rosie i Scorp, którzy właśnie podeszli do ich stolika i rozsiedli się na wolnych krzesłach. James miał szczerą ochotę potraktować całą trójkę upiorogackiem.
- Fred nam powiedział, że tu jesteście - oznajmił Albus, patrząc na podręczniki Maggie. - Uznaliśmy, że fajnie będzie pouczyć się razem.
- Cudownie - burknął James, patrząc na swoje niedokończone wypracowanie. - To na nic - westchnął. - Czytam już piąty raz ten sam akapit. Idę się przewietrzyć.
Spakował swoje rzeczy i już go nie było. Rosie spojrzała na plecy kuzyna, a potem na nachmurzoną Maggie.
- Znowu się pokłóciliście? - zapytała cicho.
- Nie - odparła jej. - Dlaczego wszyscy nas o to podejrzewają?
- Bo nas do tego przyzwyczailiście - odpowiedział jej Scorpius, a jego szare oczy zabłysły złośliwie. - Przez lata nie było dnia żebyście się o coś nie pożarli. Wasze kłótnie były słynne na cały zamek.
- Fajnie - prychnęła. - Jak rozumiem, ty też bierzesz udział w tym całym zakładzie? - zapytała. - Na jaką datę postawiłeś, Malfoy?
- Mecz o Puchar Quidditcha - odpowiedział bez cienia skruchy. - Postawiłem 4 galeony na to, że w euforii wygranej ty i Jim dacie sobie buzi. Nie zawiedź mnie, okej?
- Ślizgon, który stawia na wygraną Gryfonów w quidditchu... - Albus spojrzał na przyjaciela z kpiną. - Nie afiszuj się tym w dormitorium.
- Masz mnie za kretyna? - zakpił.
- Koniec pogaduszek, kochani - powiedziała Rosie. - Bierzemy się do pracy. A potem idziecie ze mną ćwiczyć do trzeciego zadania.
- O którym nadal nic nie wiemy - zauważyła Maggie.
- Zadanie ma być za dwa tygodnie. Pickwitt ogłosi w tym tygodniu, co nas czeka. Zobaczycie. - Rosie była o tym przekonana.
- A jeśli nie? - skrzywił się Al.
- To wszyscy będziemy w jednakowej sytuacji - zauważyła.
Maggie podchwyciła zaniepokojone spojrzenie Scorpa, ale zaraz odwróciła wzrok i zaczęła wróciła do odrabiania pracy domowej. Wszyscy wyraźnie martwili się o Rosie. Tylko ona zdawała się być nieporuszona, ale Maggie dobrze wiedziała, że dziewczyna ostatnio coraz gorzej sypia i dręczą ją złe sny. Dwukrotnie prosiła Molly o przełożenie jej nocnego patrolu, bo była zbyt zmęczona. Maggie nie mogła się już doczekać końca roku i wakacji. Wszyscy zasługiwali na odpoczynek. A w tym roku w planach mieli wyjazd na Mistrzostwa Świata do Francji. Teddy i Torrie pisali w listach tylko o tym. Maggie miała nadzieję, że jej też uda się pojechać, ale nie wiedziała jak to będzie wyglądało. Potterowie nie byli jej opiekunami. Sierociniec może nie wyrazić zgody na to, by zabrać ją poza granice kraju. I chociaż w trakcie rozmów Nowa Generacja nawet nie brała pod uwagę, że Maggie może z nimi nie pojechać, ona ostatanio coraz bardziej obawiała się wszystkiego, co mogą przynieść te wakacje.

poniedziałek, 26 kwietnia 2021

106. Coraz bliżej

- Panno Donovan, mówię do pani.
Maggie zamrugała szybko, skupiając wzrok na profesorze Oldwoodzie. Nauczyciel wyglądał na nieco poirytowanego, więc Maggie niemal od razu zorientowała się, że zwraca się do niej nie po raz pierwszy.
- Przepraszam - bąknęła. - Nie dosłyszałam pytania.
Albus popatrzył na przyjaciółkę z niedowierzaniem. Maggie zawsze uważała podczas zajęć z obrony przed czarną magią. Fakt, że tym razem było inaczej oznaczał, że działo się coś poważnego. Już od pewnego czasu ją obserwował i widział, że coraz częściej błądzi gdzieś myślami. Rosie dostrzegała to samo i oboje zaczynali się martwić.
- Pytałem o trzy podstawowe pasywne zaklęcia obronne - powtórzył pytanie Oldwood.
- Protego, Salvio Hexia i Fianto Duri - wymieniła. - Czasami jako czwarte zaklęcie pasywne uważa się Zaklęcie Patronusa, jednak patronusy potrafią też zaatakować, dlatego jest to kwestia sporna.
- Bardzo dobrze - powiedział profesor. - Ale następnym razem prosiłbym o poświęcenie większej uwagi zajęciom, panno Donovan.
- Dobrze, panie profesorze - bąknęła, wyraźnie speszona.
Resztę zajęć spędziła zawzięcie notując każde słowo. Kiedy lekcje się skończyły, pierwsza się spakowała i wyszła z klasy. Al wymienił szybkie spojrzenie z Rosie i pognali za nią.
- Dobra, Mags, co się dzieje? - Albus uznał, że czas zadać to pytanie.
- Nic się nie dzieje - odparła, patrząc na przyjaciela jak na wariata. - Skąd ten pomysł.
- Ostatanio jesteś całkowicie rozkojarzona - zauważyła Rosie.
- Nieprawda - zaprzeczyła zaraz Maggie. - Dziś wyjątkowo mam gorszy dzień. Kiepsko spałam.
- Zauważyłam, że ostatnio dość późno się kładziesz - powiedziała Rosie.
- Wiem - westchnęła Maggie, pocierając czoło. - Staram się na bieżąco odrabiać lekcje i nie zawalać treningów. I jeszcze dodatkowo unikam Craiga.
- Czyli nie wydawało mi się, że ostatanio znowu zaczął się przy tobie kręcić - mruknął Al. - Co na to Jim?
Udało się jej zachować neutralny wyraz twarzy.
- Jamesowi nic do tego - odparła.
Prawda była taka, że James chodził wściekły i wcale tego nie ukrywał. Maggie próbowała pohamować jego złość, ale Craig niczego nie ułatwiał. Był nachalny i nie dawał się spałwić. Maggie była już naprawdę zmęczona jego zachowaniem. Czasem chciała, żeby James po prostu miotnął we Wrighta kolejną klątwą. Dobrze jednak wiedziała, że nie może tego zrobić z kilku względów. Craig reprezentował ich dom i Gryfoni traktowali go jak bohatera. A na dodatek James nieustannie był obserwowany przez dyrektora i Tyke'a. Zupełnie jakby tylko czekali na jego potknięcie, by znowu ukarać go szlabanem.
- Mags, znowu odpłynęłaś - westchnęła Rosie.
- Przepraszam. - Maggie czuła się naprawdę głupio. - Chyba po prostu muszę odpocząć.
- Odpuść sobie dzisiaj nocny maraton - zasugerował Al. - I po prostu się wyśpij.
- Rozważę to - uśmiechnęła się. Pomysł Ala był całkiem niezły, a ona miała zaległą randkę do zrealizowania. - W sumie to chyba najlepsza poropozycja jaką słyszałam w tym tygodniu.
- Od zawsze mówiłem, że to ja jestem mózgiem w tej rodzinie - wyszczerzył się chłopak.
- A ja myślałam, że Lily - zakpiła Rosie.

***
Maggie nie miała bladego pojęcia, jak uda się jej przygotować wszystko, co miała zaplanowane na wieczór, uprzedzić Jamesa i wymknąć się przyjaciołom, którzy postanowili umilić jej czas w pokoju wspólnym grając w zaczarowane Monopoly. Gra była o tyle ciekawsza od mugolskiej, że pionki wrzeszczały na swoich graczy, gdy dokonywali złych zakupów, a rozbudowane parcele dosłownie wyrastały na planszy. Kiedy zegar na kominku zaczął wskazywać 18, Maggie uznała, że czas zacząć działać.
- Macie ochotę na coś do picia? - zapytała nagle. - Zamierzam wybrać się do kuchni po jakieś przekąski do gry, chcecie coś?
- Może pójść z tobą? - zapytała zaraz Rosie.
- Skończcie wreszcie pełnić przy mnie dyżury - wywróciła oczami Maggie. - Wrócę za jakieś 20 minut - oznajmiła i już jej nie było.
Wróciła dopiero 30 minut później, nieco zarumieniona i zdyszana. Postawiła na stole trzy butelki soku dyniowego i całą wielką miskę pikantnych chipsów.
- Irytek - powiedziała, tłumacząc spóźnienie. - Przyszykował jakąś paskudną niespodziankę na korytarzu na 6 piętrze. Musiałam ją obejść.
- Oby to nie było nic niebezpiecznego - zaniepokoiła się Rosie. - Może powinniśmy to sprawdzić? - zasugerowała Alowi. - Jesteśmy prefektami.
- Masz rację - westchnął chłopak, podnosząc się niechętnie. - Wrócimy za moment. Nie oszukuj - zagroził Maggie, która z niewinną miną przeglądała karty swoich posiadłości.
Wszystko układało się po jej myśli. Teraz tylko musiała poinformować Jamesa, że chce się z nim zobaczyć. Nie widziała go praktycznie cały dzień i zastanawiała się, gdzie się podziewał.
- Mags, widziałaś Ala i Rose? - Do stolika zbliżyła się Molly. - Chciałam ich poprosić o wzięcie patrolu dzisiaj w nocy. Prefekci Krukonów błagali mnie o zamianę. Podobno Zabini dowalił im kupę pracy domowej na weekend.
- Wyszli przed chwilą sprawdzić, co wywinął Irytek - odparła. - Ale im przekażę.
- Powiedz, że zaczynają równo o północy.
Maggie z trudem powstrzymała się od zaklaskania. Jeśli Rosie będzie na patrolu, wymknięcie się z dormitorium dziewcząt nie powinno stanowić problemu. Teraz tylko musiała dorwać Jamesa.
Jak się okazało, nie było to zbyt trudne. Naburmuszony chłopak wszedł do pokoju wspólnego, a zaraz za nim wtoczył się nieco ponury Fred. Obaj od razu dostrzegli Maggie i skierowali się do stolika, przy którym siedziała.
- Z kim grasz? - zapytał Fred, patrząc na planszę.
- Z Alem i Rosie.
- Widzieliśmy ich po drodze - zachichotał chłopak. - Irytek nieźle dał im popalić.
- Chyba nie tylko im. - Maggie spojrzała pytająco na Jamesa. - Skąd ta ponura mina?
- To nie Irytek, tylko Wright - burknął Jim, siadając na miejscu Ala. - Rozpowiada wszystkim, że zaprosił cię na randkę.
- Bo zaprosił - wyznała. - Ale mu odmówiłam, o czym pewnie już nie wspomniał.
- Mówiłem Ci, że Donovan ma swój rozum, Jimmy - wywrócił oczami Fred. - Chociaż i tak myślę, że Zaklęcie Gwałtownego Owłosienia spisało się wyśmienicie.
- Słucham? - Maggie aż się wyprostowała.
- Wrightowi wyrosły z nosa włosy tak długie, że sobie je przydeptał - wyjaśnił jej.
- Poważnie? - zachichotała. - Dziękuję wam.
- Za co? - łypnął na nią Jim.
- Za to, że nie musiałam go zaczarować sama.
Po tych słowach James wyraźnie się rozluźnił. Nie miał już takiej marsowej miny i z nowym zainteresowaniem przejrzał się planszy.
- Donovan, niszczysz ich jak widzę - zakpił.
- Mam nosa do interesów, Potter - wzruszyła ramionami.
- Więc może zagramy? - zasugerował. - Rosie i Al prędko nie wrócą. Przekonamy się czy ze mną tak dobrze ci pójdzie.
- A może zagramy w klasycznego pokera? - zasugerował Fred. - Żadnej magii, tylko karty i nasze kamienne miny.
- O co będziemy grać? - zainteresował się James.
- A kto powiedział, że będziemy? - uśmiechnęła się krzywo Maggie.
- Przecież uwielbiasz zdrową rywalizację - przypomniał jej. - Nie chcesz się przekonać, które z nas jest lepsze?
- Ja też tu jestem - przypomniał Fred.
Zignorowali go.
- Jeśli wygram - zaczęła Maggie - oddasz mi na cały tydzień Mapę Hunctwotów.
- A po co ci ona? - zapytał Fred, marszcząc brwi.
- Jako trofeum - odparła bez wahania.
- Zgoda - pokiwał głową Jim. - Ale jeśli ja wygram... - uśmiechnął się pod nosem. - Pójdziesz ze mną na randkę.
Z trudem powstrzymała się od wywróceniem oczami.
- Niech będzie - zgodziła się. - Fred, karty.
Chłopak przywołał je do siebie zaklęciem, a Maggie w tym czasie uprzątnęła planszę. Zostawiła tylko fałszywe monety z gry. Chwilę później już grali w najlepsze.
- Gramy do sześciu zwycięstw - oznajmiła Maggie, spoglądając w swoje karty. - Wchodzę i podwajam - powiedziała, przesuwając galeona po stole.
- Dołączam - powiedział zaraz James.
- A ja pasuję - mruknął Fred, odkładając karty.
- Sprawdzam - powiedziała Maggie, odkrywając czwartą kartę na stole.
James zetknął na blat, a potem na karty, które trzymał w ręce.
- Podwajam - oznajmił.
- Podwajam i dorzucam. - Maggie spojrzała na niego wyzywająco.
- Sprawdzam - odparł, odkrywając ostatnią kartę. - I co powiesz na to, Donovan? Kolor - oznajmił, wykładając karty na stół.
- Szlag - zaklęła. - Miałam strita.
- Jeden zero dla mnie. Możesz już pomyśleć co na siebie założyć na naszą randkę.
- Niedoczekanie - mruknęła.
Fred spoglądał to na jedno, to na drugie.
- Czuję się tu trochę zbyteczny - oznajmił.
- Nie marudź, Freddie - polecił mu James. - Gramy.
Pół godziny później do pokoju wspólnego wrócili Rosie z Albusem. Oboje mieli nietęgie miny.
- Irytek to koszmar - oznajmiła Rosie. - Poluzował wszystkie żyrandole w głównym korytarzu szóstego piętra.
- Jeden się roztrzaskał zanim tam przyszliśmy - dodał Al. - Prawie spadł na Fionę. Musieliśmy ją zaprowadzić do skrzydła szpitalnego.
- O co gracie? - zapytała Rosie, siadając na oparciu fotela Maggie.
- Mnie nie pytaj - westchnął Fred. - To ich pojedynek.
- Który wygrywam - wyszczerzył się James.
- Dwa do jednego to nie jest przewaga - zauważyła Maggie. - Sprawdzam.
Oboje wyłożyli karty.
- Ha! - zawołała. - Remis. I co teraz, Potter?
- Wiecie co? Idę do dormitorium - oznajmił Fred. - John i Ryan są w tym momencie lepszym towarzystwem.
- A was szukała Molly - powiedziała Maggie, patrząc na Rosie i Ala. - Chciała żebyście dzisiaj od północy wzięli na siebie patrol.
- Cudownie - jęknął Al. - Jeszcze więcej Irytka.
- I napalonych dzieciaków w schowkach na miotły - zakpił Fred, wychodząc z salonu.
- Idę się przespać przed patrolem - oznajmiła Rosie. - Skoro mam być pół nocy na nogach, wykorzystam czas, który mam. Dobranoc!
- Nawet niegłupi pomysł - uznał Al. - Do jutra. Nie pozabijajcie się w trakcie gry - poprosił jeszcze.
- Nie obiecuję - mruknęła Maggie, podwajając stawkę.
Przez następnych kilka minut grali w zupełnej ciszy, przerywanej tylko rozmowami grupki Gryfonów z trzeciego roku, którzy odrabiali lekcje w drugim krańcu pomieszczenia. Maggie spojrzała szybko w ich kierunku, ale byli tak zajęci rozmową, że nie mieli prawa niczego usłyszeć.
- Mam dla ciebie propozycję - powiedziała cicho do Jamesa, który nawet nie podniósł na nią wzroku.
- Hmm? - mruknął.
- Obiecałam ci ostatanio randkę. Masz jakieś plany na wieczór?
To sprawiło, że spojrzał na nią szybko.
- Chcesz mnie wytrącić z równowagi, tak? Taki jest twój plan?
- Mówię poważnie, James. Wszystko już przygotowałam.
- Naprawdę? - Jego brązowe oczy zaświeciły się radośnie.
- Mhmm - uśmiechnęła się. - Zainteresowany?
- Bardzo. O której idziemy?
- Jak tylko Al i Rosie pójdą na patrol. Do tego czasu możemy grać. I lepiej wymyśl, co powiesz chłopakom z dormitorium, gdy nie wrócisz na noc.
- Och, to akurat proste. Znasz Zaklęcie Astralnej Projekcji?
- Tylko o nim słyszałam. - Maggie odkryła kartę.
- Masz przed sobą kogoś, kto potrafi je rzucić - oznajmił. - Pójdę na górę po Mapę, rzucę zaklęcie i tu wrócę. A ty jak wytłumaczysz się koleżankom?
- Rosie będzie myślała, że spałam w dormitorium. A dziewczyny, że znowu zakuwam. Proste.
- Co masz w planach na wieczór? - zapytał.
- Zobaczysz - odparła, uśmiechając się tajemniczo.

***
Kwadrans po północy pokój wspólny opustoszał. Zostali w nim tylko Maggie i James, którzy udawali, że ciągle grają w pokera. Kiedy zyskali pewność, że nikt już się nie pojawi, Maggie rzuciła karty i złapała Jamesa za rękę. Chłopak uśmiechnął się do niej szeroko.
- Prowadź, Donovan - powiedział cicho, wręczając jej Mapę Huncwotów.
- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego - mruknęła, stukając różdżką w pergamin.
Nigdy nie przestało jej fascynować, jak wspaniałym przedmiotem była mapa. Uśmiechając się do siebie, odnalazła szybko ich kropeczki i sprawdziła, czy korytarze są puste.
- Za mną, Potter - poleciła, wychodząc z pokoju.
Gruba Dama smacznie spała w swoich ramach, ale Maggie i tak przycisnęła palec do ust, nakazując mu zachowanie ciszy. A potem złapała go za rękę i zaczęła prowadzić za sobą, raz na jakiś czas kontrolując kropki na mapie. Zatrzymała się dopiero przy jednym z tajnych wyjść z Hogwartu. Stuknęła trzy razy różdżką w ścianę, otwierając w ten sposób drzwi.
- Wychodzimy z zamku? - zapytał cicho Jim.
- Prefekci patrolują korytarze, ale nie błonia - odszepnęła, wciągając go do środka.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? Nie powinniśmy...
- Odkąd to James Potter przejmuje się co nam wolno, a czego nie?
- Odkąd na moją dziewczynę polują śmierciożercy.
- To słodkie, że się o mnie martwisz, ale nie masz powodu - obiecała, prowadząc go korytarzem w dół. - Mamy różdżki i mapę. I będziemy blisko zamku. Słowo. A teraz wyluzuj i nie psuj nastroju.
- Donovan, jesteś jedyna w swoim rodzaju.
Kilka minut później Maggie otworzyła ciężkie drzwi i wyszli na zewnątrz. Chłodne powietrze owiało ich twarze i Maggie zadrżała lekko.
- Nie miałam zbyt wiele czasu, ale zrobiłam co mogłam - bąknęła, zataczając ręką niewielki łuk.
Tajne przejście wychodziło na niewielką polankę, którą zewsząd otaczały krzewy dzikiej róży. Księżyc był już wysoko na niebie i rzucał nikłe światło na rozłożony na ziemi kraciasty koc. Maggie szybko machnęła różdżką, zapalając ukryte w słojach błękitne ogniki.
- Jestem pod wrażeniem - powiedział James, rozglądając się. - Kiedy zdążyłaś to przygotować? - zapytał, patrząc na dwie butelki kremowego piwa i talerz kociołkowych piegusków.
- Tajemnica - uśmiechnęła się, siadając na kocu i poklepując miejsce obok siebie. - Jak ci odpowiada nasza pierwsza randka? - zapytała, gdy usiadł.
- Może być - wyszczerzył się.
- Może być? Tylko tyle masz do powiedzenia? No to może...
Zamknął jej usta długim pocałunkiem. Wsunął przy tym palce w jej jasne włosy, przyciągając jej głowę do siebie.
- Teraz jest idealnie - oznajmił, odgarniając Maggie luźne kosmyki za uszy.
- Jesteś niemożliwy, James - powiadomiła go, sięgając po kremowe piwo i otwierając je zaklęciem. - Za naszą pierwszą randkę - wzniosła toast.
- Oby pierwszą z wielu - dodał.
- Zobaczymy - zakpiła, upijając łyk piwa.
- Nadal masz wątpliwości? - zmarszczył brwi.
- Ja nie - odparła. - Ale cały czas się zastanawiam, kiedy ty pójdziesz po rozum do głowy.
- Nie denerwuj mnie nawet takimi tekstami, Donovan - powiedział jej, odstawiając na bok butelkę i przyciągając do siebie tak, że prawie wylądowała mu na piersi. - Uganiam się za tobą już ponad dwa lata. I nie zamierzam przestać, rozumiesz? Będziesz miała mnie dość, będziesz się wściekać i przeklinać mój upór. Ale w końcu do ciebie dotrze, że istnieje dla mnie tylko jedna dziewczyna. Ty.
- Dlaczego? - zapytała cicho, popychając go lekko do tyłu tak, że położył się na ziemi. Wsparła się na jego piersi, patrząc mu w oczy. - Dlaczego ja? Dziewczyny cię uwielbiają, a ty uparłeś się by mnie zdobyć.
- Na początku traktowałem to jak grę - wyznał, bawiąc się jej włosami. - Chciałem cię zdobyć, prawda. Ale potem, z tygodnia na tydzień, poznawałem cię coraz lepiej. Dostrzegałem kim jesteś. I widziałem, że ty też mnie widzisz. Ty jedyna potrafiłaś powiedzieć mi co naprawdę myślisz. Kłóciłaś się ze mną i jednocześnie motywowałaś mnie do działania. Dla ciebie chciałem być najlepszy. Wiem, że byłem nieznośny - westchnął, a ona się uśmiechnęła. - Ale musisz przyznać, że przynajmniej o mnie myślałaś.
- Częściej niż byłam gotowa to przyznać przed samą sobą - oznajmiła. - Zalazłeś mi za skórę Potter. Nikt mnie tak nie wkurzał. Nadal mnie wkurzasz - wyznała, na co parsknął. - Ale w końcu zobaczyłam, kim naprawdę jesteś. Pierwszy raz wtedy, gdy Carrowowie dopadli mnie w Hogsmeade. Wszystko się wtedy zmieniło. A już najbardziej moje postrzeganie wielkiego Jamesa Pottera. Byłam wściekła, bo nagle okazało się, że znasz mnie lepiej niż wszyscy inni - oznajmiła, stukając palcem w zawieszkę z czaplą. - Potrzebowałam czasu, żeby się z tym pogodzić.
- I udało ci się? - zapytał.
- Prawie - uśmiechnęła się. - Ciągle się o ciebie martwię, Jamie. I uważam, że mogłeś wybrać lepiej.
Nic na to nie odpowiedział. Wyglądał, jakby w ogóle jej nie usłyszał.
- Jak mnie nazwałaś? - wydukał wreszcie, a do niej dotarło, jak się do niego zwróciła.
- Wymknęło mi się - bąknęła, czerwieniejąc.
- Nikt nigdy tak do mnie nie mówił - wyszeptał.
- Przepraszam. Jeśli nie lubisz tego zdrobnienia...
- Nic z tych rzeczy - uspokoił ją. - Podoba mi się brzmienie tego w twoich ustach - oznajmił, uśmiechając się lekko.
- Tak? - Ona też się uśmiechnęła.
- Tak - potwierdził. - Dla wszystkich w rodzinie jestem Jimem. Tylko ty uparcie nazywałaś mnie Jamesem. I tylko ty możesz nazywać mnie Jamiem.
- Co za zaszczyt - zachichotała, układając się w zagłębieniu jego ramienia. - Dziękuję.
- Przyjemność po mojej stronie - odparł, całując ją w czubek głowy.
Mruknęła coś sennie i mocniej się do niego przytuliła. Dopiero teraz zaczęło do niej docierać, jak bardzo jest zmęczona. On też to zauważył, gdy wcisnęła twarz w jego pierś i głęboko westchnęła.
- Chyba czas wracać - uznał, próbując usiąść.
- Jeszcze nie - zaprotestowała, popychając go z powrotem. - Zostańmy jeszcze moment.
- Ledwo widzisz na oczy.
- Pół godziny - poprosiła. - I możemy wracać.
- Nie będę cię niósł do wieży.
- A gdzie twoja gryfońska rycerskość? - zakpiła.
- Pojawia się i znika - mruknął, głaszcząc ja po ramieniu. - Pół godziny - zaznaczył, zamykając oczy.
- Pół godziny - mruknęła.

***
James nie wiedział, co go obudziło. Otworzył gwałtownie oczy i zamrugał szybko, próbując się rozbudzić. Ciągle było ciemno, ale księżyc prawie już zaszedł, co oznaczało, że on i Mags spali znacznie dłużej niż pół godziny.
- Szlag - zaklął pod nosem. - Maggie - szepnął, lekko potrząsając śpiącą na jego piersi dziewczyną. - Mags, pobudka.
- Daj mi spokój - wymruczała, wciskając mu twarz w szyję. - Śpij.
- Jesteśmy poza zamkiem - przypomniał jej, lekko szturchając ją palcem w żebra. - Musimy wracać.
- Nikt nie zauważy, że nas nie ma... Rosie jest na patrolu, Fiona w szpitalu, a Angela śpi jak suseł.
- Moi współlokatorzy mogą być bardziej spostrzegawczy. A zaklęcie, które rzuciłem, przestanie działać o wschodzie słońca.
- Nienawidzę cię, Potter - burknęła, siadając.
- Nieprawda - zakpił, przeciągając się. Był cały zesztywniały. - Słodki Merlinie, nigdy więcej nie będę spał na gołej ziemi.
- A mnie tam było całkiem wygodnie - uśmiechnęła się Maggie.
- Bo robiłem za twoją poduszkę.
- Jesteś bardzo dobrą poduszką.
Wywrócił oczami, ale się uśmiechnął. Zgasił magiczne płomyki, a Maggie zaklęciem poznała się resztek jedzenia i transmutowała koc w kartkę papieru, którą schowała do kieszeni.
- Imponujące - oznajmił James.
- Znam się trochę na magii - zakpiła, podając mu Mapę Huncwotów. - Prowadź.
- Patrol prefektów na czwartym, Irytek w sali wejściowej, Tyke w lochach, Rosie i Al koło biblioteki... - wyliczył, obserwując kropki na mapie. - Możemy iść.
- Lumos - mruknęła Maggie, rozświetlając korytarz.
Dotarcie do Wieży Gryffindoru nie przysporzyło im większych problemów. Jedynie Gruba Dama wyglądała na bardzo niezadowoloną, że budzą ją z drzemki.
- O tej porze na korytarzu - narzekała. - Skandal.
- Gemma gemmarum - powtórzył hasło James i Gruba Dama w końcu się przesunęła, wpuszczając ich do środka.
Pokój wspólny był pusty. James wyczyścił więc mapę i schował ją do tylnej kieszeni spodni.
- To była naprawdę świetna randka - powiedział James. - Następną planuję ja.
- Stoi - uśmiechnęła się do niego, a potem wspięła na palce i pocałowała w policzek. - Dobranoc, James.
- Już nie Jamie? - zakpił, przyciągając ją do siebie i zamykając w ramionach.
- To zdrobnienie zachowam na wyjątkowe okazje - odparła, odpychając go lekko. - Do łóżka - poleciła.
- Naprawdę nie chcę jeszcze kończyć tego wieczoru - oznajmił, pochmurniejąc. - Rano znowu będę musiał trzymać się od ciebie z daleka i patrzeć jak Wright...
- Nie przejmuj się Craigiem - poprosiła. - On po prostu chce cię wkurzyć. Nawet mu na mnie nie zależy w ten sposób. A co ważniejsze - ujęła jego twarz w obie dłonie - mnie nie zależy na nim.
- Wiem, ale i tak mnie wnerwia - mruknął, całując ją w czoło i odsuwając się. - Do jutra, Donovan. Śpij dobrze.
- Ty też - pożegnała się, wbiegając po schodach do dormitorium dziewcząt.
Tak jak mówiła, Angela spała jak zabita. Maggie mogłaby wejść do pokoju grając na trąbce, a ona i tak pewnie nawet nie otworzyłaby oczu. Śmiejąc się do siebie cicho, ściągnęła szatę i przebrała się w piżamę. Zegarek na lampce nocnej wskazywał kilka minut po czwartej. Cieszyła się, że zaczął się weekend i nie musi wcześnie wstawać, dlatego wślizgnęła się pod kołdrę i zamknęła oczy. Minutę później już spała.