sobota, 29 kwietnia 2017

43. Potyczka i wezwanie

Przez następnych kilka dni Maggie i James wyglądali jak upiory. Dziewczyna zrobiła się milcząca i jakaś odległa, natomiast Jim warczał na wszystkich dookoła. Kiedy po raz kolejny nawrzeszczał z byle powodu na Freda i Lou, chłopcy stracili cierpliwość.
- Coś z tym trzeba zrobić - oznajmił Louis, opierając się plecami o ścianę w jednej z nieużywanych klas. - Zachowuje się jak pokręcony!
- Z Mags jest wcale nie lepiej - powiedziała Rose, którą kuzyni ściągnęli na rozmowę. - Nie sypia, dręczą ją koszmary.
- To samo ma Jimmy - powiedział Fred. - A najlepsze jest to, że znika gdzieś nocami i przyłazi nad ranem.
- Myśleliśmy, że może się z kimś spotyka, ale nie chodziłby wtedy taki wściekły - mruknął Lou.
- Znika nocami? - zaniepokoiła się Rosie.
- I zabiera ze sobą Mapę - potwierdził Fred.
- Niedobrze... - wymamrotała Rosie, obejmując się ramionami w pasie. - Bardzo nie dobrze.
- Wiesz gdzie chodzi? - zapytał Fred.
- Tylko nie mów, że potajemnie spotyka się z Donovan - zaśmiał się Lou.
Pokręciła głową. Rude loki rozsypały się jej na plecach, gdy poprawiła podtrzymującą włosy opaskę.
- Załatwię to - obiecała.

***
James cicho zszedł do pokoju wspólnego. Wyciągnął z kieszeni Mapę Huncwotów i przymierzył się do wypowiedzenia zaklęcia, gdy z fotela podniosła się Rose. Jej widok przeraził go, zupełnie jakby nakryła go na czymś nieprzyzwoitym. Próbował ukryć mapę za plecami, ale kuzynka tylko zmierzyła go spojrzeniem, przez co speszył się jeszcze bardziej.
- Rose! Nie śpisz jeszcze? - zagaił.
- Nie idź tam, Jim...
Chłopak najpierw zesztywniał, a potem spojrzał się na nią gniewnie. Przestał udawać opanowanego.
- Będę chodził gdzie mi się podoba - warknął.
- Wiesz dobrze jak działa to lustro. Nie pokazuje ci prawdy, czy nawet przyszłości...
- Skąd wiesz? - przerwał jej. - A może kiedyś się to wydarzy?
Brązowe oczy spojrzały na niego wymownie i James zacisnął usta, a potem odwrócił wzrok.
- Nie chcę wiedzieć, co tam widzisz... - powiedziała. - Mogę jedynie zgadywać... a i tak pewnie rozminęłabym się z prawdą. Ale ostrzegałeś nas przed Zwierciadłem. Przypomnij sobie jak bardzo nie chciałeś zabierać tam Mags. Przykro mi, że jej o tym powiedzieliśmy.
Jim milczał długą chwilę, gapiąc się na drzemiące w ramach portrety.
- Jak ona sobie radzi? - spytał cicho.
- Ma koszmary - odpowiedziała mu. - Śnią jej się rodzice. Z jednej strony się cieszy, bo w końcu czegoś się dowiedziała, ale z drugiej to niespecjalnie jej pomogło.
- Szaty szkolne to jakaś wskazówka... - James usiadł na fotelu i zamknął oczy. Był bardzo zmęczony. - Miałem napisać o tym tacie, ale... - urwał i tylko pokręcił głową. - Czy Mags jest w stanie narysować herb szkoły, którą zobaczyła?
- Zapytam. Albo ty to zrób. - Rosie przycupnęła na brzegu kanapy.
- Nie zauważyłaś, że moje stosunki z Donovan są dość napięte? - prychnął.
- Zauważyłam - powiedziała tylko. Jim mógł przysiąc, że dosłyszał w jej głosie naganę.
Spojrzał na nią pytająco. Rose westchnęła cicho i wstała.
- Dobranoc, James - powiedziała. - I zajmij czymś myśli... Może rozplanuj treningi na najbliższy miesiąc? Cokolwiek, żebyś tylko nie wracał do lustra.

***
Albus, Maggie i Rose szli z listem do sowiarni. Donovan naszkicowała to, co pamiętała ze strojów rodziców, a Al dołączył jej rysunki do swojego listu. Mieli nadzieję, że pomoże to w odnalezieniu krewnych przyjaciółki. Nie wspomnieli w liście, w jaki sposób zdobyli te informacje i mieli szczerą nadzieję, że rodzice o nic nie zapytają. Albus miał przeczucia, że nie byliby zachwyceni z faktu, że Jim i Mags szwendali się po nocy po zamku, żeby znaleźć Zwierciadło Ain Eingarp.
Byli w połowie drogi, gdy na korytarzu pojawił się Lance Blackwell w towarzystwie swojego najlepszego przyjaciela, Aarona McLaggena. Na widok Ala i reszty, chłopak skrzywił się z niesmakiem.
- Proszę, proszę... - odezwał się z przekąsem. - Potter, pół-szlama i nie-wiadomo-co...
Twarz Rosie przybrała kolor włosów, natomiast Maggie pobladła. Jedynie Al zachował względny spokój, chociaż zacisnął mocno zęby. Blackwell i McLaggen byli jednymi z nielicznych osób, które naprawdę potrafiły wytrącić go z równowagi. Generacja podśmiewała się czasem, że jedynie w starciach ze Ślizgonami z Ala wychodzi prawdziwy członek pokolenia Weasleyów i Potterów.
- Lepiej zejdźcie mi z drogi. - Lance przechylił na bok głowę. - Strach pomyśleć, czym się można zarazić w tej waszej Norze...
- Odczep się, Lance - odezwała się Rose, lekko drżącym głosem.
- Bo co? - zakpił. - Poskarżysz się Scorpowi? Powinien się wstydzić, że zadaje się z córką szlamy i zdrajcy krwi. Rodzina powinna się go wyrzec.
Dziewczyna aż się cofnęła, słysząc coś takiego. Lance zadał cios w najczulszy z jej punktów. Maggie, która mogła znieść obelgi pod swoim adresem, ale nie tolerowała ataku na przyjaciół, wyciągnęła różdżkę. Aaron błyskawicznie zrobił to samo.
- Schowaj ten patyczek, Donovan - zadrwił Lance. - To niesłychane, że w ogóle działa w twoich rękach. Patronusa pewnie wyczarowałaś przez zwykły przypadek, albo zrobił to ktoś inny... Znajda bez przeszłości i przyszłości. - Popatrzył na nią z pogardą. - Śmierciożercy chyba nawet nie wiedzą czego szukają.
- Inaczej będziesz szczekał, jak usiądziesz na miotle, Blackwell - warknęła. - Przypomnieć ci ile razy w ostatnim meczu odebrałam ci kafla?
Ciemne oczy Blackwella zabłysły morderczo, a Maggie uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Naprawdę nie chcecie ze mną zadzierać - syknął. - Do tej pory odpuszczałem, bo wszyscy traktują was jak waszych świętych rodziców. Ale czasy się zmieniają. Już niedługo wasi rodzice będą czyścić buty lepszym od siebie. Nie będzie miejsca dla szlam i zdrajców krwi...
Nim Maggie zdążyła zareagować, błysnęło światło i twarz Lance'a pokryła się małymi trzepoczącymi stworkami. Chłopak zawył, odganiając się od nich rozpaczliwie.
- Al! - zawołała z przerażeniem Rosie, patrząc jak kuzyn powoli opuszcza różdżkę.
Maggie gapiła się na niego tak, jakby widziała go pierwszy raz w życiu. Al zareagował zanim ona zdążyła choćby pomyśleć o rzuceniu zaklęcia. Widząc miny przyjaciółek, Potter tylko wzruszył ramionami i schował różdżkę do kieszeni, zupełnie jakby nic się nie wydarzyło.
- No co? - rzucił. - Nie pozwolę żeby ktoś obrażał moją rodzinę.
- Ciocia Ginny cię tego nauczyła? - Rosie starała się powstrzymać śmiech.
Minęli Lance'a i Aarona, który próbował pomóc kumplowi i ruszyli w dalszą drogę. Maggie nadal patrzyła się na przyjaciela jak na ducha.
- Kim jesteś i co zrobiłeś z Alem Potterem? - zapytała. - To było bardziej w stylu Jamesa.
- Nie zapominaj, że płynie w nas ta sama krew - wyszczerzył się.

***
Kiedy wieczorem otworzyły się drzwi do pokoju wspólnego i pojawił się w nich profesor Longbottom, James i Fred skrzywili się boleśnie. Obaj skulili się w swoich fotelach, chcąc pozostać jak najmniej widocznymi dla opiekuna domu.
- Kurczę, znowu mamy przerąbane - westchnął Fred.
- Jakim cudem odkryli, że to my wpuściliśmy myszy do łazienki dziewczyn? - James kompletnie tego nie rozumiał.
- Może trzeba było nie oznaczać ich imionami Ślizgonów?
Zamilkli, gdy profesor stanął nieopodal ich stolika.
- Al Potter? - Neville rozejrzał się po pokoju wspólnym i zatrzymał wzrok na siedzącym nad książką chrześniaku. - Jesteś proszony do gabinetu dyrektora.
Jimowi opadła szczęka, a Fred aż upuścił na podłogę swoją różdżkę. Trysnęły z niej iskry, spadając prosto na dywan i wypalając w nim dziury. Obaj patrzyli jak Albus podnosi się ze swojego miejsca i znika w dziurze za portretem razem z profesorem Longbottomem.
Kiedy tylko obaj opuścili pokój wspólny, Jim i Fred błyskawicznie dosiedli się do Maggie i Rosie, które miały nieciekawe miny.
- Co nabroił mój idealny braciszek? - zapytał zaraz Jim.
- Zaklął przy nauczycielu? - zakpił Fred.
- Rzucił upiorogacka na Lance'a Blackwella - odpowiedziała im Mags.
Brązowe oczy Jamesa zrobiły się wielkie jak spodki, a Fred poderwał się jak rażony piorunem.
- Jaja sobie robicie?! - zawołał.
- Nie - odparła Rosie.
- Czym, na gacie Merlina, Blackwell tak zdenerwował Albusa? - Jim nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. - W naszej rodzinie to Al przecież uchodzi za tego spokojnego. Mama chyba się załamie, gdy się okaże, że jej kochany synek tylko pozorował normalnego, a tak naprawdę jest Weasleyem z krwi i kości.
Mags parsknęła śmiechem, ale zaraz spoważniała. James spojrzał na nią pytająco.
- Blackwell obraził mnie i waszą rodzinę - powiedziała spokojnie. - Nie wysilił się na nic nowego.
- Szlamy i zdrajcy krwi... - szepnęła Rose.
Fred zaklął pod nosem, a James zacisnął mocno szczękę. Już nie było im do śmiechu.
- Mam nadzieję, że Al zostawił coś dla nas? - zapytał gniewnie.
- Jim, nie możesz miotać klątwą w każdego, kto powie coś takiego - upomniała go Rosie.
- A dlaczego nie? - prychnął.
- Bo zbyt wiele osób tak myśli. Idee czystej krwi są nadal bardzo popularne wśród rodzin czarodziejów i nic na to nie poradzisz. Przekonań nie wyleczysz klątwami.
Nie skomentował jej słów, tylko spojrzał spode łba na wiszące na ścianach portrety, jakby to była ich wina, że czarodzieje mają takie a nie inne idee.
- No cóż... - westchnął ciężko. - Chyba będę musiał poważnie porozmawiać z Alem. Kto to widział, żeby mój młodszy brat atakował bezbronnych Ślizgonów?
- Dokładnie tak, Jimmy - potaknął Fred. - Al nie powinien zajmować się czymś, co należy do nas.
- Ewentualnie powinien uprzedzać, że taki atak planuje. Wtedy moglibyśmy obmyślić, jak uniknąć nakrycia.
- Dawać sobie alibi...
- Rady co do zaklęć...
- Nie galopujcie tak, hipogryfy - przystopowała ich Maggie. - Nie sądzę żeby Al zamierzał dołączyć do bandy Huncwotów.
- Nikt mu tego nie proponuje - odparł na to Jim. - Miejsce jest już zarezerwowane.
- Dla kogo? - zaciekawiła się.
- Dla ciebie - wyszczerzył zęby Potter. - Nadajesz się, Donovan. Przemyśl to dobrze.
- Nie każdemu proponujemy wstęp do elitarnego kręgu - podkreślił Fred.
- Dzięki chłopcy, ale pozostanę na swoim miejscu - zaśmiała się. - Może powinniście połączyć siły z Lily i jej bandą?
- Z tymi małolatami? - oburzył się Fred. - Z nieopierzonymi hipogryfkami? W życiu!
- Chętnie powtórzę Roxanne co o niej sądzisz - uśmiechnęła się Mags, na co James wyprostował się dumnie.
- I właśnie dlatego mówię, że się nadajesz - oznajmił. - Chodź, Freddie. Może wyślemy na przeszpiegi jakiś obraz. Jestem strasznie ciekawy o czym Al rozmawia z dyrektorem.

poniedziałek, 10 kwietnia 2017

42. Zwierciadło Ain Eingarp, cz. 2

Kwadrans przed północą Maggie stała w pokoju wspólnym z czarną opaską w ręce. James przyglądał się z ponurą miną jak Rose zawiązuje przyjaciółce oczy. Kiedy skończyła, podszedł do nich szybko i wycelował w Mags swoją różdżkę. Dziewczyna nawet nie drgnęła, co w pełni go usatysfakcjonowało, za to Rosie sapnęła cicho, zaskoczona gwałtownym zachowaniem kuzyna.
- Czekać tu na was? - zapytała po chwili.
- Jak chcesz - burknął James, łapiąc Maggie za rękę, na co pisnęła z oburzeniem. - Jak inaczej sobie wyobrażasz, że zaprowadzę cię do Zwierciadła? - warknął na nią. - Mam cię sznurkiem do siebie przywiązać?
Pociągnął ją za sobą. Dziewczyna potknęła się o dywan, ale utrzymała równowagę. Wyszarpnęła jednak rękę Jimowi i wycelowała palcem w miejsce, gdzie jej zadaniem stał.
- Jeśli twoje prowadzenie skończy się wizytą w skrzydle szpitalnym, to ja dziękuję bardzo - oznajmiła gniewnym tonem.
- Donovan, stoję bardziej na lewo. Grozisz właśnie kanapie.
Złapał ją znowu za rękę, ale tym razem delikatniej. Przed wyjściem z pokoju wspólnego, powiedział jeszcze cicho:
- Nie odzywaj się dopóki ci nie pozwolę. Nie chcemy żeby ktoś nas nakrył o tej porze na korytarzu.
- Tylko prowadź tak żebym nie wpadała co chwila na zbroje i inne dekoracje.
James pomógł Maggie pokonać próg i zamknął przejście. Gruba Dama spojrzała na nich z dezaprobatą.
- Wiecie która jest godzina? - zapytała.
- Idealna na randkę - wesoło odparł James.
Nim Maggie zdążyła zaprotestować, chłopak okręcił ją parokrotnie wokół własnej osi. Kiedy wirowanie w głowie ustało, kompletnie nie wiedziała gdzie się znajduje, ani w którą stronę idą.
- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego - wyszeptał James. - Okey, droga wolna. Możemy iść.
Ostrożne pociągnął Maggie za sobą. Dziewczyna nie miała pojęcia, w którym kierunku się udali.
- Uwaga na głowę - szepnął.
Położył rękę na głowie dziewczyny, wprowadzając ją w jedno z tajnych przejść.
- Trochę tu nisko, więc się nie prostuj - polecił.
Dla Maggie było to naprawdę dziwne doświadczenie. Musiała całkowicie polegać na głosie Jamesa i ufać, że nie wyprowadzi jej w pole. Jego dłoń była jedynym stałym punktem w mroku.
- Możesz się już wyprostować - powiedział cicho.
- Daleko jeszcze? - spytała szeptem.
- Jak dojdziemy, to będziemy.
- A jak umrzesz, to nie żyjesz... - burknęła.
- Miałaś się nie odzywać, pamiętasz?
Chęć pokazania mu w tym momencie języka była tak ogromna, że Maggie aż poczerwieniała. James jakby doskonale wiedział co poczuła, bo zachichotał cicho. Pociągnął ją dalej, od czasu do czasu przystając, by sprawdzić coś na mapie.
- Uwaga schody - mruknął.
- W górę czy w dół?
- W dół. Piętnasty stopień to pułapka więc uważaj.
Skinęła głową i trzymając się go mocno zaczęła schodzić. Przy czternastym stopniu zawahała się i James złapał ją w pasie i szybko postawił na bezpiecznym schodku.
- Dzięki - wymamrotała.
Nie odpowiedział, tylko poprowadził ją dalej. Następnych kilka minut szli w milczeniu, dopóki James nie zatrzymał się gwałtownie. Maggie wpadła na niego, na co zaklęła cicho. Jim wtedy błyskawicznie zatkał jej usta dłonią. Powstrzymała ochotę, by wbić zęby w jego dłoń i pozwoliła się przytrzymać. Jim pociągnął ją gdzieś w bok, po czym usłyszała tajemniczy szelest, jakby jakiś materiał przesunął się po ścianie.
- Tyke - szepnął jej do ucha. - Pamiętasz jak skończyło się, gdy nas nakrył ostatnim razem?
Zakazany Las i akromantule do tej pory nawiedzały ją w koszmarach.
- Z góry przepraszam, ale tak będzie szybciej - szepnął jeszcze, a potem chwycił dziewczynę w pasie i zarzucił sobie na ramię jak worek kartofli.
- Auć! - syknęła, gdy pociągnął ją za włosy. - Postaw mnie na ziemi, Potter! - wysyczała mu do ucha.
James tylko pokręcił głową i niemal na palcach ruszył tajnym przejściem. Maggie co chwila gryzła się w język, by mu nie wygarnąć. Dopiero kiedy odstawił ją na ziemię, sapnęła cicho i otworzyła usta. W tym momencie miała w nosie, że mogą ich usłyszeć nauczyciele.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmił, skutecznie ją uciszając.
Usłyszała szczęk otwieranego zamka, a potem James wciągnął ją do jakiejś klasy. Kiedy ściągnął jej z oczu opaskę, przez chwilę nic nie widziała i dopiero po chwili jej wzrok przyzwyczaił się do bladego światła księżyca, które wpadało przez okno. Kątem oka dostrzegła jeszcze Zakazany Las, a potem jej wzrok skupił się na stojącym pod ścianą lustrze.
Miało ono  bogato  zdobioną  złotą  ramę  i  stało  oparte  o  ścianę,  tak wielkie,  że  sięgało  sufitu  pomieszczenia.  A  na  szczycie  ramy  widniał  napis:   AIN  EINGARP ACRESO  GEWTEL  AZ  RAWTA  WTE  IN  MAJ  IBDO.
- Co to oznacza? - zapytała cicho Maggie, odczytując napis.
- Przeczytaj od końca - podpowiedział jej Jim, nawet nie zerkając w kierunku Zwierciadła.
- "Odbijam nie twą twarz, ale twego serca pragnienie" - wyszeptała, podchodząc bliżej lustra i patrząc na nie w napięciu.
Przez chwilę nie widziała nic poza swoim odbiciem. A potem jej oczy się rozszerzyły i przycisnęła dłonie do tafli, jakby chciała wniknąć do tamtego świata.
- Co widzisz? - zapytał cicho Jim.
- To... to chyba oni... - wyszeptała. Miała łzy w oczach i wodziła wzrokiem po lustrze. - Jestem podobna do mamy... Też jest blondynką... Ale mam oczy taty...
- Widzisz coś jeszcze? Co pomoże nam dowiedzieć się kim są?
Maggie przełknęła ślinę i z trudem odwróciła wzrok od twarzy rodziców.
- Mają na sobie szkolne szaty... - szepnęła. - Ale to nie są szaty z Hogwartu...
- Czyli możemy sobie darować roczniki... - mruknął James.
- I czapla. - Maggie aż zmrużyła wzrok. - Tata ma na palcu sygnet z wizerunkiem czapli...
Sama wyciągnęła spod bluzki swój wisiorek i lekko go uniosła. Jej ojciec rozpromienił się wtedy i pokiwał z uznaniem głową.
- Co to oznacza? - zapytała cicho.
Postacie z lustra milczały. Maggie tylko zacisnęła usta.
- Dlaczego mnie oddaliście? - jej głos zaczynał się łamać. - Kim byliście?
James odciągnął ją od lustra i odwrócił w swoją stronę. Maggie nie chciała na niego spojrzeć, cały czas wyrywając się w stronę Zwierciadła.
- Donovan, bo użyję zaklęcia! - zagroził.
- Po prostu... Nigdy ich nie widziałam... Nie chcę zapomnieć ich twarzy... Pozwól mi jeszcze...
Przyciągnął ją do piersi i mocno otoczył ramionami. Nie pozwalał jej się odwrocić. Dopiero gdy przestała się trząść i nieco się uspokoiła, sam zerknął na lustro. Jego serce zamarło, a potem zaczęło galopować jak szalone. Maggie, przyciśnięta twarzą do jego piersi od razu to usłyszała i uniosła głowę.
- James? - rzuciła. - Co ty tam widzisz?
- Coś nieosiągalnego - odparł cicho, z trudem odwracając wzrok od lustra. - Wracamy.
Błyskawicznie zawiązał Maggie oczy i wyprowadził ją z sali. Naprawdę żałował, że ją tu zaprowadził. Nie tylko dlatego, że Zwierciadło nie da Mags teraz spokoju, ale też dlatego, że sam z trudem go odnajdzie.