wtorek, 3 kwietnia 2018

60. Z życia Huncwota

- Jesteś pewien, że wiesz co robisz? - zapytał się Louis, zerkając przez ramię na Mapę Huncwotów, którą James trzymał w rękach.
- Oczywiście - odparł na to chłopak. - Czy kiedykolwiek jakiś mój pomysł... - zaczął.
- Tak - przerwał mu zaraz Fred, doskonale wiedząc, o co kumpel chce zapytać. - Praktycznie każdy.
- Wyolbrzymiacie - stwierdził, wbijając wzrok w Mapę i poszukując na niej kropki Lance'a Blackwella.
- To bardzo ładnie z twojej strony, że chcesz wymierzyć sprawiedliwość w imieniu swojego młodszego brata i kuzynki - uznał Lou, uśmiechając się kpiarsko. Jasne włosy wpadały mu do oczu, ale nie zwracał na to uwagi.
- Bo oczywiście o brata i kuzynkę chodzi. - Fred przyłączył się do zabawy. Brązowe oczy skrzyły się złośliwie.
- No jasne. Na pewno nie o Donovan...
- Donovan? Jaką Donovan?
- Och, przymknijcie się - burknął James.
Tylko parsknęli śmiechem.
- Sami chcieliście to przetestować - przypomniał im. - Czy może być lepszy obiekt doświadczeń od Ślizgona?
- Twoja logika jest nie do podważenia, Jimmy - zachichotał Fred, obracając w palcach jadowicie zieloną kulkę, która wyglądała na zwyczajną piłeczkę kauczukową, jakie spotyka się u mugoli.
- Ale zdajecie sobie sprawę, że wina i tak spadnie na nas? - zapytał się Louis, wywracając przy tym oczami.
- Niekoniecznie - wyszczerzył się Jim. - Zawsze mogą pomyśleć, że to Lily i jej banda.
- W sumie... - Lou uśmiechnął się szeroko.
- Poza tym, bardzo się staraliśmy żeby ta kulka nie pozostawiła po sobie najmniejszego śladu - zauważył. - Zrobi tylko niewidzialne "puff!" i zniknie...
- "A zapaszek przyklei się do osoby, którą chce się zaczarować" - Fred zacytował tekst z ich nieformalnej ulotki.
- "Nieuchwytny dla waszej ofiary" - dołączył się Lou.
- "Wyczuwalny dla wszystkich pozostałych" - dokończył James z satysfakcją.
- Ojciec to kupi - poinformował ich Fred, zacierając radośnie ręce. - Jeśli zadziała, wyprodukuje całą serię.
- Cicho - syknął Jim, stukając różdżką w Mapę i mamrocząc pod nosem Koniec psot. - Idzie.
Chłopcy ukryli się w tajnym przejściu za gobelinem i czekali na swój obiekt psoty. Blackwell wracał właśnie z eliksirów razem z McLaggenem. Obaj dyskutowali o czymś cicho, kompletnie nieświadomi tego, co ich czeka. James najchętniej potraktowałby zaklęciem ich obu, ale jak na razie wyprodukowali tylko jedną kulkę i postanowili wykorzystać ją przeciwko Blackwellowi.
- Nie spudłuj - syknął do Freda.
- Jestem pałkarzem, nie ścigającym - odszepnął.
Odczekał aż Ślizgoni ich wyminą, po czym wziął lekki zamach i cisnął kulką w kierunku Blackwella. Piłeczka uderzyła go w tył głowy, na co chłopak zaklął donośnie i zatrzymał się, od razu dobywając różdżki. McLaggen popatrzył na niego dziwnie.
- W porządku? - zapytał.
Blackwell nie dostrzegł na korytarzu nikogo poza nim i jego kumplem. Zmarszczył tylko brwi i powoli schował różdżkę do kieszeni szaty.
- W porządku - odparł. - Idziemy.
Kiedy zniknęli za zakrętem, James, Fred i Louis wybuchnęli zduszonym śmiechem.
- Spudłowałeś - śmiał się Louis. - Ale to było najpiękniejsze pudło na świecie.
- Jak kulka reaguje w zetknięciu z ciałem? - dusił się James, ocierając łzy płynące po policzkach.
- Nie mam bladego pojęcia - chichotał Fred. - Może Lance'owi wyrośnie druga głowa?
Wywołał tym stwierdzeniem kolejną salwę śmiechu.

***
- Skąd te dobre humory? - zapytał się Albus, siadając obok brata i sięgając po półmisek z tostami.
Rosie i Maggie usiadły na przeciwko nich. Zobaczyły, że Fred i Jim wymieniają między sobą zadowolone spojrzenia, a potem Jim pochylił się do przodu, kiwając dłonią, by się przybliżyły.
- Spójrzcie na stół Ślizgonów - szepnął. - I powiedzcie, co widzicie.
Maggie zerknęła szybko ponad jego głową i uniosła brwi.
- Nikt nie siedzi koło Blackwella - powiedziała. - I wszyscy gapią się na niego jakby...
- Śmierdział smoczym łajnem? - podrzucił ochoczo Fred, a James wybuchnął śmiechem.
- Rozumiem, że macie z tym coś wspólnego? - Rosie popatrzyła na kuzynów z uśmiechem wyrażającym dezaprobatę.
- My? - udał zdziwionego James. - No skądże!
- Czy moglibyśmy wpaść na pomysł, by wypróbować Kulkosmród na Lansie Blackwellu? - Fred udawał, że się nad tym zastanawia.
- I zupełnie przypadkiem poczekać aż skończy eliksiry, by móc go zaczarować? - kontynuował James. - Tak żeby wszyscy myśleli, że to wypadek podczas warzenia substancji?
- Nie jesteśmy na tyle przebiegli - podsumował Fred.
- Chociaż czasem mamy przebłyski geniuszu - stwierdził Jim.
Maggie patrzyła to na jednego, to na drugiego, a potem na Blackwella. Nagle jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, który zatrzymał Jamesowi bicie serca.
- W pełni zasługujecie na swój przydomek, Huncwoci - osądził Albus, upijając łyk soku dyniowego.
- Dziękujemy i polecamy się na przyszłość - odpowiedział mu Jim, wyciągając się leniwie i krzyżując ręce na karku.
- Właśnie napompowałeś mu ego, Al - westchnęła Maggie. - Gratulacje.
- Moje ego i bez tego miało się dobrze - powiedział James.
- Tak też myślałam.
Fred przyglądał się im, przechylając lekko głowę.
- Przegapiłem moment, w którym zaczęliście znowu normalnie ze sobą rozmawiać - oznajmił.
- To wcześniej rozmawialiśmy nienormalnie? - Maggie postanowiła udawać głupią.
- Właśnie? - Jim postanowił wykorzystać okazję i przyłączył się do jej gry. - Donovan, przypominasz sobie, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy nienormalnie?
- Pewnie ma na myśli naszą dyskusję na treningu - uznała. - I być może rozmowę po nim.
- W sumie może też chodzić o kilka drobnych sprzeczek na przestrzeni ostatniego miesiąca...
- Czy tam dwóch...
- Pół roku...
Popatrzyli na siebie i parsknęli śmiechem. Maggie nie mogła uwierzyć, że Jim zachowuje się wreszcie tak, jak przed wakacjami w Dolinie Godryka. Takiego Jamesa znała i z takim potrafiła rozmawiać. Bardzo chciała, by pozostał w tym stanie przez dłuższy czas.
- Okeeeeey... - Fred miał minę, jakby było mu niedobrze. - To nie jest ani trochę normalne. Możecie się dla mnie pokłócić? Żebym przekonał się, że nie jesteście Ślizgonami, którzy wypili eliksir Wielosokowy i się pod was podszywają?
Rosie zamordowała go wtedy spojrzeniem. Na szczęście nie zauważył tego nikt poza nim samym. Fred skulił się wtedy lekko w sobie i wymamrotał coś pod nosem.
- To co, Donovan? - James popatrzył na dziewczynę ze znajomym uśmieszkiem. Maggie westchnęła w duchu, przeczuwając co się szykuje i żegnając się z chwilą spokoju. - Nie wymyśliłaś żadnego sposobu, by odegrać się na Blackwellu? Jestem zaskoczony.
Chyba nie bardziej niż ona w tym momencie. Spodziewała się bowiem kolejnego zaproszenia na randkę. Nie neutralnego pytania z gatunku tych, jakie zadają sobie dobrzy przyjaciele.
- Ja... um... - bąknęła, kompletnie nie wiedząc co powiedzieć.
- Jim, nie podpuszczaj jej - poprosiła go Rose.
- Przecież tego nie robię - parsknął.
Tylko na niego spojrzała. A było to słynne spojrzenie w stylu cioci Hermiony, które sprawiało, że chciało się uciekać gdzie pieprz rośnie.
- No ale gdybyście jednak coś planowali, to wiecie do kogo się zwrócić po pomoc - powiedział szybko i wstał. - Freddie, mamy coś do załatwienia, pamiętasz?
Fredowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zerwał się na równe nogi i chwilę później już ich nie było. Maggie tylko odprowadziła chłopców spojrzeniem. A potem zobaczyła wpatrzone w nią oczy Albusa i Rosie.
- Co? - pisnęła.
- Odnotowujemy moment, w którym nie wdałaś się w awanturę z moim bratem - oznajmił Al. - Przyjemna odmiana, no nie?
Nic nie odpowiedziała, zbyt skonfundowana zachowaniem Jima, a także swoją nieuzasadnioną na to reakcją. Doszła do wniosku, że chyba jednak wolała flirciarską wersję Jamesa Pottera, bo przynajmniej wiedziała jak się wobec niego zachowywać. Nie zamierzała jednak z nikim podzielić się tą myślą.