piątek, 31 lipca 2020

85. Na dywaniku, cz.2

Kiedy znaleźli się w pokoju wspólnym, czekała tam na nich praktycznie cała Nowa Generacja. Rosie zerwała się z fotela i już chciała dopaść do przyjaciółki, ale Molly złapała ją za rękaw szaty i zatrzymała w miejscu.
- Nie róbmy widowiska - mruknęła, patrząc na nadstawiających ucha Gryfonów.
- Nic mi nie jest - powiedziała cicho Maggie, siadając na kanapie obok Ala. - Miałam tylko mały problem ze Ślizgonami.
- Raczej nie był mały, skoro użyłaś karty - zauważył Albus.
- Czterech na jedną - powiedział Fred, przysiadając na oparciu fotela Rosie. - I nie bawili się w półśrodki.
- Widzę - skrzywiła się Molly, patrząc na rękę Maggie.
Kiedy Donovan usiadła, rękaw jej szaty obrócił się, ukazując wypaloną dziurę.
- To nic takiego - powiedziała zaraz, próbując szybko zasłonić ramię.
James nie dał się przekonać. Nim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, złapał Maggie za przegub, a drugą ręką podwinął rękaw jej szaty powyżej łokcia. Rosie syknęła współczująco na widok czerwonej pręgi, która wykwitła na skórze przyjaciółki.
- Powiedziałaś, że nic ci nie jest! - zirytował się James, wbijając rozzłoszczone spojrzenie w blondynkę.
- Bo to nic takiego - odparła, próbując wyrwać mu rękę.
- Gówno prawda.
- Jim! - zrugała go Molly.
- Idziemy do skrzydła szpitalnego - zarządził, ignorując wszystkich. - Wstawaj, Donovan.
- Nie rozkazuj mi! - zirytowała się Maggie. - To naprawdę nic takiego. Nawet nie boli.
- Doprawdy? - James sięgnął po jej rękę, ale błyskawicznie się odsunęła. - Tak myślałem - prychnął. - Idziemy - powtórzył stanowczo. Maggie nawet nie drgnęła. - Bo sięgnę po inne argumenty - zagroził.
Wydała z siebie poirytowane sapnięcie, ale wstała. Wyminęła Jamesa i szybkim krokiem przemaszerowała przez pokój prosto do dziury za portretem. Jim pognał zaraz za nią. Był pewien, że będzie musiał za nią biec, ale ku jego zdumieniu czekała na niego tuż przy portrecie Grubej Damy.
- Idziemy? - spytała.
- Jednak boli, co? - zadrwił.
- Musisz mi działać na nerwy? - Miała ochotę wyrzucić ręce w górę, w geście frustracji, ale powstrzymał ją ból. - To jakiś twój życiowy cel?
- Jest trochę inny, ale również cię dotyczy.
Spojrzała na niego gniewnie.
- Kiedy dasz sobie spokój, James? - zapytała, nieco zrezygnowanym tonem.
- Nigdy - odparł po prostu.
Przez resztę drogi do skrzydła szpitalnego zgodnie milczeli. Pełniąca dyżur pani Dobbs nawet nie była zaskoczona ich pojawieniem się. Członkowie Nowej Generacji odwiedzali szpital dość regularnie.
- Które z was tym razem? - zapytała.
James wypchnął Maggie do przodu. Dziewczyna spojrzała na niego wilkiem, ale posłusznie podeszła do pielęgniarki i usiadła na łóżku, pokazując swoje zranione ramię.
- Zaklęcie Żądlące - mruknęła kobieta. - Musi koszmarnie boleć.
- Nie jest źle - skłamała Maggie, unikając patrzenia na Jamesa.
- Zdejmij szatę, złotko - poleciła jej pani Dobbs. - Zaraz się tym zajmiemy.
Jim podszedł bliżej. W milczeniu przyglądał się jak pielęgniarka smaruje oparzenie niebieską maścią, a potem zamyka kubeczek. Kiedy wyciągnęła go w jego stronę, przez chwilę nie wiedział co jest grane.
- Oparzenie trzeba smarować trzy razy dziennie - powiedziała, patrząc na niego znacząco. Niepewnie przyjął od niej krem. - Do wtorku nie powinno być po nim śladu. Przez 15 minut po nałożeniu maści będziesz czuła swędzenie, ale nie wolno ci się drapać, dopóki nie wsiąknie - zwróciła się bezpośrednio do Maggie.
- Jasne - bąknęła dziewczyna.
- Posiedźcie tu ten kwadrans - poleciła im pielęgniarka. - Zoabczymy czy dobrze reagujesz na lek.
Poklepała Jima po policzku i zniknęła w swoim gabinecie. Chłopak przysiadł wtedy na łóżku obok Maggie, która zaciskała mocno zęby i wbijała palce w materac.
- Szlag, nie wytrzymam - sapnęła po dwóch minutach, sięgając ręką do zranionego ramienia.
- Hej, żadnych takich! - James złapał ją za rękę zanim zaczęła się drapać. - Nie wolno.
- Wiesz jak koszmarnie to swędzi? - jęknęła.
- Mogę się tylko domyślać - zachichotał, przytrzymując jej dłoń w swojej. - Wytrzymasz te piętnaście minut.
- Mhm - mruknęła, bezwiednie wsuwając palce między jego palce i ściskając mocno. - Na brodę Merlina, chyba wolałam kiedy piekło.
Liczyła na jakąś ripostę, ale nie doczekała się. Spojrzała na niego pytająco i zobaczyła, że w milczeniu wpatruje się w ich złączone dłonie. Dopiero wtedy do niej dotarło, że trzyma go za rękę. Przez sekundę chciała ją wyrwać, ale nagle swędzenie stało się mocniejsze i tylko mocniej ścisnęła jego palce, a potem wcisnęła mu twarz w ramię. James spojrzał na nią z niekłamanym zdumieniem.
- W porządku? - zapytał niepewnym głosem.
Tylko potrząsnęła głową. James niepewnie odgarnął jej włosy za ucho, próbując dojrzeć twarz.
- Mags?
- Dziękuję, że dzisiaj przyszedłeś - wyszeptała. - Ty i Fred z Lou. Było naprawdę nieciekawie.
- Zareagowaliśmy jako pierwsi, byliśmy najbliżej... - Jim próbował to zbagatelizować.
- To zaskakujące, że w większości przypadków, to ty ratujesz mi skórę. Nie męczy cię to jeszcze?
- Traktuję to jak pracę na pełen etat - zażartował.
- Mogłabym cię zwolnić.
- Nie jesteś moją szefową.
- Nie chcę żebyś miał przeze mnie kłopoty. Nie chcę powtórki z Carrowów.
- A ja nie chcę cię stracić.
Zaskoczył ją tym wyznaniem. Nie oczekiwała aż takiej szczerości. Czuła przy tym na sobie jego wzrok, ale bała się na niego spojrzeć. Nadal przyciskała twarz do jego ramienia, próbując ignorować uporczywe swędzenie.
- Powiedz mi, tylko szczerze - zaczął cicho. - Czy mogłabyś przynajmniej pomyśleć o... o nas w innym świetle? Tylko pomyśleć - zastrzegł.
- James... - westchnęła.
- Po prostu powiedz - przerwał jej. - Czy mam jakąkolwiek szansę?
- Jesteś tak niemożliwe uparty... - wyszeptała. - Tak bardzo, bardzo uparty...
- Nie zmieniaj tematu - poprosił. - Może i jestem uparty, ale mam swoją godność, a ta trochę cierpi mniej więcej od czwartej klasy.
W końcu na niego spojrzała. James był całkowicie poważny. Brązowe oczy wpatrywały się w nią z uwagą i nadzieją.
- Jaka jest twoja odpowiedź? - zapytał.
- Ja... - przełknęła z trudem ślinę. - Może - szepnęła w końcu.
- Może?
- Może mogłabym o tym pomyśleć - wyznała, odwracając od niego wzrok. - Ale nie mogę obiecać, że...
- Naprawdę mam szansę? - James skupił się na tym co powiedziała najpierw. - Mówisz serio?
- Mówię serio - westchnęła. Swędzenie zaczęło się zmniejszać, więc odsunęła się od jego ramienia, ale nadal trzymała go za rękę. - Ale nie nastawiaj się, okej? To niczego nie zmienia.
- To zmienia wszystko. - James wyszczerzył się w uśmiechu. W brązowych oczach zabłysły radosne ogniki. - Teraz wiem, że mogę cię przekonać. Muszę tylko próbować.
- Proszę, nie znowu - jęknęła. - Wolę cię w wersji, która nie proponuje mi randki na każdym kroku.
- Tak właściwie, dlaczego odmawiasz? Skoro uważasz, że moglibyśmy... To dlaczego?
- Wyczerpałeś limit pytań, koniec. - Maggie chciała wysunąć rękę z jego uścisku, ale jej nie pozwolił. - James, puść mnie - poprosiła.
- Nie, musisz zacząć się do tego przyzwyczajać - oznajmił, zeskakując z łóżka. - Nie bój się mnie, Maggie - poprosił. - Nie gryzę.
- Już mi to mówiłeś.
- Więc wiesz, że to prawda. - James uśmiechnął się żartobliwie. - Kwadrans już minął. Możemy wracać.
- Naprawdę zamierzasz trzymać mnie za rękę cały czas?
- Jak najbardziej.
Kiedy przycisnął sobie do ust jej palce, zrobiła się czerwona jak burak. Gdy już myślała, że wie czego się po nim spodziewać, on robił coś tak nieprzewidywalnego. Na widok jej miny, tylko się zaśmiał i pociągnął ją do wyjścia.
- Mags - powiedział, zatrzymując się dopiero przed wejściem do Wieży Gryffindoru. - Nie będę cię do niczego nakłaniał, ani naciskał. Tylko... pomyśl czasem o nas w ten sposób, okej? - Zakołysał ich złączonymi dłońmi.
Uśmiechnęła się do niego lekko.
- Okej - powiedziała.

***
- Margaret Donovan i James Potter proszeni są do gabinetu dyrektora.
Oboje poderwali głowy znad talerzy, gdy przed ich nosami zawisły papierowe sówki zaczarowane tak, by wypowiadać na głos zapisaną wiadomość. Fred powoli odłożył na bok widelec, zerkając to na zaskoczonego Jamesa, to na zaniepokojoną Maggie.
- Myślicie, że chodzi o wczoraj? - zapytał.
- Zaraz się przekonamy - westchnął James. - Chodź, Mags. Nie pozwólmy naszemu nowemu dyrektorowi czekać.
W drzwiach Wielkiej Sali minęli się z Alem i Rosie. Albus chciał o coś zapytać, ale Maggie tylko potrzasnęła głową.
- Fred wam powie - oznajmiła.
- Tak właściwie, to byłaś kiedyś w gabinecie dyrektora? - zapytał się Jim, gdy zaczęli wchodzić po schodach na drugie piętro.
- Nigdy - odparła.
- Jak tego dokonałaś? - zdziwił się.
- Moje przewinienia były małej rangi - wzruszyła ramionami.
Skręcili w Korytarz Gargulca i chwilę później stanęli przed gigantycznym posągiem strzegącym wejścia do gabinetu.
- Znasz hasło? - zapytała Jima niepewnie, gdy po minucie czekania nic się nie wydarzyło.
- Aż tak często tu nie bywam - burknął.
- To może zapukamy? - zasugerowała, robiąc krok w stronę gargulca.
Posąg poruszył się, odsłanając wejście na spiralne schodki. Maggie zerknęła szybko na Jamesa, który zmarszczył niepewnie brwi, wpatrując się podejrzliwie w przejście.
- Nigdy wcześniej nie otwierało się samo - mruknął.
- Może to zaproszenie? - uznała Maggie, śmiało wchodząc do środka.
James tylko cicho westchnął i poszedł za nią. Pocieszał się myślą, że przynajmniej teraz może mieć oko na Maggie i przypilnować by nic złego się jej nie stało. Zaraz jednak zganił się w duchu. Co złego mogło się przydarzyć w gabinecie dyrektora?
Drzwi do gabinetu były otwarte, więc weszli do pokoju. Jak na zawołanie na galeryjce pojawił się wtedy dyrektor. Maggie niemal żałowała, że przyszedł tak szybko, bo nie zdążyła dobrze się rozejrzeć. Najbardziej ciekawiły ją wiszące na ścianach portrety innych dyrektorów. Od razu rozpoznała profesora Dumbledore'a, który drzemał sobie w ramach.
- Potter i Donovan. - Profesor Pickwitt zszedł do nich po schodach i usiadł na krześle przed biurkiem. Skinął na nich ręką, więc podeszli bliżej. - Wiele o was słyszałem.
- Tak? - bąknęła Maggie, nie wiedząc gdzie podziać oczy.
- Przychodząc do szkoły, musiałem wypytać kadrę o potencjalnie problematycznych uczniów - oznajmił dyrektor, na co Maggie zaczerwieniła się. - Usłyszałem to i owo o Nowej Generacji, a także o nieoficjalnych jej przywódcach. Uznałem, że warto was poznać osobiście.
Maggie była w tak wielkim szoku, że tylko gapiła się z lekko otwartymi ustami na dyrektora. James był nie mniej zaskoczony. Słowa dyrektora zabrzmiały... dziwnie.
- Nie jesteśmy... - zaczął James. - Nowa Generacja to nie jest grupa, której ktokolwiek przewodzi. To rodzina.
- Jedno nie wyklucza drugiego, a ja bardzo bym nie chciał, by w mojej szkole istniały nielegalne ugrupowania, które wywołują zamęt - poinformował ich. - Moim celem jest pogodzenie domów. Nie chcę na korytarzach nielegalnych pojedynków i kłótni, a doszły mnie słuchy, że wczoraj byliście w samym środku jednego takiego wydarzenia.
- Panie profesorze, zostałam zaatakowana... - zaczęła Maggie.
- I odpowiedziałaś atakiem na atak, zamiast wezwać pomoc.
Ugryzła się w język zanim powiedziała, że wezwała pomoc. Spuściła tylko wzrok, unikając patrzenia na dyrektora. Wyczuła, że stojący obok niej James zesztywniał. Bała się, że może powiedzieć coś głupiego, ale nie miała jak go powstrzymać.
- Ślizgoni, którzy cię zaatakowali zostaną odpowiednio ukarani - obiecał Pickwitt. - Ale następnym razem wolałbym żebyś zdecydowała się na inny sposób rozwiązywania problemów. Odpowiadanie atakiem na atak nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem, a w tym momencie jest też całkowicie sprzeczne z nowymi regułami obowiązującymi w szkole. Jeszcze jeden taki wybryk i będę musiał wyciągnąć konsekwencje, rozumiecie?
Maggie podniosła wzrok i pokiwała głową. James zrobił to samo.
- To naprawdę dziwne, że żadne z was nie zostało reprezentantem domu - dodał, muskając palcami brodę. - Bardzo dziwne...
- Dom zadecydował inaczej, panie profesorze - odparł James, uśmiechając się nieco sztucznie. - Rose jest świetną kandydatką.
- Nie twierdzę, że jest inaczej - odparł dyrektor. - Możecie odejść.
Pożegnali się grzecznie i ruszyli do wyjścia. Wzrok Maggie zatrzymał się na dłużej na przedszkolnej szafce, w której znajdowały się magiczne przedmioty i zmarszczyła brwi, widząc tam dziwny obiekt. Nim jednak zdążyła się mu uważniej przyjrzeć, weszli na klatkę schodową i drzwi się za nimi zamknęły.
Nie odzywali się do siebie, dopóki nie stanęli przed portretem Grubej Damy.
- Ab oriente Lux - powiedział James, przepuszczając Maggie przodem.
- James. - Zatrzymała go w przejściu. - Nie mówmy o tym pozostałym. Zwłaszcza Rosie. Nie chcę jej denerwować przed zadaniem.
- Zgoda - powiedział James. - Wiesz, teraz naprawdę rozumiem, dlaczego tak bardzo nie podobał ci się pomysł z tym turniejem - dodał. - Nasz dyrek naprawdę jest pokręcony.
- Co do tego... - Maggie zagryzła dolną wargę. - Wiesz jak wygląda jajo bazyliszka?
- Nie wiem. Dlaczego pytasz?
- Bo w gabinecie Pickwitta widziałam bardzo podejrzanie wyglądające skorupki.

~~~
Wszystkiego Najlepszego, Harry!

środa, 15 lipca 2020

84. Na dywaniku

Łatwo było udawać, że nic złego się nie dzieje, gdy na zewnątrz panowała tak piękna pogoda. James korzystał z każdej możliwej chwili, by urządzać treningi. Nie chciał żeby drużyna straciła hart ducha tylko dlatego, że nowy dyrektor postanowił nie wliczać punktów za zwycięstwo do puli Pucharu Domów. Poza tym nie zamierzał rezygnować z Pucharu Quidditcha na swoim ostatnim roku w Hogwarcie. Zamierzał odejść jako niezwyciężony i nic nie mogło go powstrzymać.
Maggie również cieszyła się z takiej ilości treningów. Odciągało to jej myśli od mniej przyjemnych spraw, a tych w ciągu miesiąca pojawiło się naprawdę dużo.
Rosie przygotowywała się do pierwszego zadania, a oficjalna lista reprezentantów została wywieszona we wszystkich pokojach wspólnych, żeby cała szkoła mogła dowiedzieć się, kto został wybrany. Oprócz Rosie, w turnieju mieli wziąć udział Robin Selwyn ze Slytherinu, Bernie McGregor z Huffelpuffu i Craig Wright z Ravenclawu. Dyrektor nie ogłosił jeszcze na czym będzie polegało zadanie, dlatego ćwiczyła jak szalona zaklęcia i eliksiry. Kiedy Al i Maggie nie mogli z nią pracować, zmuszała do tego Scorpa, co Al uznawał za dość zabawne.
- Rose, zdajesz sobie sprawę, że zmuszasz Ślizgona do pomagania reprezentantce Gryfonów w walce o Puchar Domów? - zauważył pewnego popołudnia, gdy Rosie w pośpiechu pakowała książki do torby. - To... dziwne.
- Odczep się - warknęła, wybiegając z pokoju. Ostatnio bardzo często była w burkliwym nastroju.
- Zaczynam się o nią poważnie martwić - westchnął. - Chyba za dużo ma na głowie.
- Też się martwię - odparła Maggie, głaszcząc po grzbiecie zadowoloną Runę. Patrzyła przy tym niechętnie na leżący na stoliku Prorok. - Chciałabym już wiedzieć, jakie będzie ich zadanie.
- A ja chciałbym wiedzieć, dlaczego mój brat odmówił bycia reprezentantem. - To pytanie nadal nurtowało młodszego Pottera. - Totalnie nie w jego stylu. Zawsze starał się być w centrum uwagi. Zostanie reprezentantem domu, na siódmym roku, powinno być ukoronowaniem jego szkolnej kariery.
- Po prostu go zapytaj - poleciła mu Maggie, sięgając po gazetę.
- Zostaw. - Al przycisnął Proroka do blatu, zanim go podniosła. - Czytałaś to już ze cztery razy.
- Trzy - mruknęła.
- Tekst się nie zmieni. I nic z tym nie zrobisz.
- Wiem - westchnęła.
W Proroku znajdowała się kolejna przyczyna jej zmartwień, kto wie czy nie największa. Gazeta opublikowała wywiad z czarownicą, która zarzekała się, że spotkała w Londynie grupę wspierającą Mordreda. Zdaniem kobiety, próbowali zwerbować nowych członków. Najbardziej niepokojące było jednak to, co rzekoma grupa rozpowiadała. Ponoć byli na drodze do odnalezienia prawdziwego klucza do źródła nieskończonej władzy i potęgi, który to przyrzekali dostarczyć do swojego Mistrza. Klucza, którego Mordred poszukiwał od dłuższego czasu.
- To wcale nie musi chodzić o ciebie, Mags - zauważył Al.
- Powiedz to swojemu bratu - odparła. - I ojcu. Wiesz ile listów dostałam od twojej rodziny w tym tygodniu?
- Więcej niż my wszyscy razem wzięci - uśmiechnął się, ale zaraz spochmurniał. - Tata robi co może. Ministerstwo działa na pełnych obrotach. Nikt nie chce drugiego Voldemorta.
- Dlaczego więc nie zamknie tych... tych...
- Bo nie zrobili nic złego. Mają prawo do swoich przekonań i dopóki nie zrobią czegoś niezgodnego z naszym prawem... Ministerstwo ma związane ręce. Wiem, że Francuzi chcą przejąć część śledztwa tutaj. To znacznie ułatwiłoby sprawę. Większość zbrodni Mordreda dokonała się na ich terenie. Tych u nas nie sposób dowieść, bo wszystko spoczywa na Carrowach.
- Którzy dla niego pracują.
- I na co brak nam dowodów.
- Naprawdę bym chciała wiedzieć, czego ode mnie chcą. Twój tata wie - dodała ciszej. - Podsłuchaliśmy go z Jamesem i Lily. Ale nie powiedział o co chodzi. To dotyczy mnie. Mam prawo poznać prawdę.
- Pogadaj z nim o tym - polecił jej. - Tata ma swoje zasady, ale też dobrze nas rozumie. Powie ci tyle ile będzie mógł.
- Mam się przyznać w liście, że go podsłuchiwałam? - jęknęła.
- Więc poproś Jima. On to dla ciebie zrobi, nawet gdyby w odpowiedzi miał dostać wyjca - zakpił Al.
Maggie łypnęła na niego ponuro, ale nie przestał się uśmiechać.
- No daj spokój! - parsknął. - Kiedy przestaniesz udawać, że go nie lubisz? Wszyscy widzimy, że jest wręcz odwrotnie.
- Al, lubię twojego brata - powiedziała powoli. - Nigdy nie twierdziłam, że jest inaczej. Dobrze się czujesz?
- Doskonale wiesz o co mi chodzi - odparł nonszalancko. W tym momencie tak bardzo przypominał Jima, że aż się speszyła. W zielonych oczach miał dokładnie ten sam błysk, co jego starszy brat. - I domyślam się, że Jim zrezygnował z bycia reprezentantem, bo go o to poprosiłaś.
- Skąd to przypuszczenie? - zapytała niewinnie.
- Bo jesteś jedyną osobą, która jest w stanie go do czegoś takiego nakłonić. - Al pochylił się w jej stronę z poważną miną. - Serio nie widzisz, że Jim wypiłby dla ciebie kociołek ropy z czyrakobulwy, gdybyś tylko poprosiła?
- Nie, tego by nie zrobił - roześmiała się, próbując zamaskować zmieszanie. - Masz o mnie zbyt wysokie mniemanie, Al.
- Po prostu znam swojego brata - puścił do niej oczko, a potem przeciągnął się leniwie i wstał. - To jego ostatani rok w tej szkole, Mags - zauważył. - Nie unikaj go, bo potem będziesz tego żałowała.
- Czy wszyscy w twojej rodzinie uparli się spiknąć mnie z Jamesem? Kiedyś przynajmniej byliście subtelni.
- Niektórym kończy się czas - odparł tajemniczo. - Umówiłem się z Summer, także uciekam. Do zobaczenia później, Mags!
Odprowadziła go spojrzeniem. O co mu chodziło?

***
Maggie wracała z biblioteki, gdzie spędziła praktycznie całą sobotę, odrabiając lekcje z transmutacji i eliksirów. Wyjątkowo była sama, bo Rosie ćwiczyła ze Scorpiusem, a Al był na kolejnej randce z Summer. Wyglądało na to, że ich związek może być naprawdę czymś poważnym i chociaż Maggie bardzo się z tego cieszyła, nic nie mogła poradzić na to, że czuła się samotna.
- Proszę, proszę, kogo tu mamy - usłyszała szyderczy głos za plecami i obróciła się gwałtownie, trzymając różdżkę w pogotowiu.
- Odczep się, Aaron - powiedziała do stojącego za nią Ślizgona.
- Gdzie twoje cienie, Donovan? Straciłaś swoją świtę? - zadrwił.
- Mogłabym o to samo zapytać ciebie. Lance'a już nie ma w szkole. Za czyimi plecami będziesz się teraz chował, co? - spytała butnie, unosząc dumnie głowę.
- Nie powinnaś odzywać się tak do lepszych od siebie - warknął, mierząc w nią różdżką. - Ale nawet się cieszę, że to mnie przypadnie zaszczyt dopadnięcia cię, Donovan. Nie masz pojęcia co za to otrzymam.
- Najpierw musisz mnie dopaść - odparła, mocniej zaciskając palce na rożdżce. Serce waliło jej szybko, ale była gotowa do walki. - Z przyjemnością skopię ci tyłek, McLaggen. Tym razem nie ma tu Blackwella, który by cię bronił.
- Naprawdę myślisz, że jestem tu sam? - Aaron zaśmiał się szyderczo. - Nie masz bladego pojęcia jak wysoka jest stawka.
Jak na zawołanie, na drugim końcu korytarza pojawili się jeszcze trzej Ślizgoni. Maggie kojarzyła ich twarze, ale nie znała nazwisk. Wiedziała tylko, że ma poważne kłopoty. Była osaczona i o ile głęboko wierzyła w swoje umiejętności, o tyle przewaga liczebna działała na korzyść jej przeciwników. Nie pozostało jej więc nic innego.
- Zgredek - szepnęła.
Oto chwila prawdy. Jeśli karty nie zadziałają, była ugotowana.
- Drętwota! - zawołał jeden ze Ślizgonów.
- Protego! - Maggie szybko zablokowała zaklęcie i rzuciła własne. - Petrificus Totalus!
Zaklęcie minęło Ślizgona o włos. W tym samym czasie poczuła jak tuż koło jej ucha śmiga fioletowy promień, wystrzelony przez McLaggena. Machnęła różdżką w jego kierunku, próbując go oszołomić, ale spudłowała. Pozostali Ślizgoni wystrzelili trzy kolejne zaklęcia. Jedno trafiło Maggie w ramię i krzyknęła cicho z bólu, niemal upuszczając różdżkę na podłogę. Zaklęcie Żądlące potrafiło być naprawdę bolesne.
- Sectumsempra! - zawołał McLaggen.
Zdążyła uskoczyć i zaklęcie trafiło w ścianę nad jej głową. Serce na moment jej stanęło. Ślizgoni przestali się bawić w półsrodki.
- Hej! - usłyszała rozwścieczony głos i w korytarzu pojawili się James, Louis i Fred, każdy z różdżką w pogotowiu. - Czterech na jedną? - Brązowe oczy Jima ciskały błyskawice. - Teraz szanse są trochę bardziej wyrównane.
Nim jednak zdążyli rzucić choćby jedno zaklęcie, na korytarzu pojawili się profesor Longbottom z profesorem Zabinim. Obaj wyglądali na poruszonych, a Neville miał nawet przekrzywioną zapinkę przy kołnierzu szaty, jakby biegł tu w pośpiechu.
Wystarczyła im chwila, by zorientować się w sytuacji. Spojrzeli na przyciśniętą do ściany Maggie i otaczających ją Ślizgonów.
- Opuścić różdżki - rozkazał profesor Zabini. - Już - wycedził, gdy nikt się nie ruszył. - Wy czterej, za mną - polecił Ślizgonom.
- Nic złego nie zrobiliśmy... - zaczął McLaggen.
- Portrety twierdzą inaczej - przerwał mu profesor. - Ruszać się.
- Wy tak samo - polecił reszcie Neville. - Musimy uciąć sobie krótką pogawędkę.
Ruszył przodem, święcie przekonany, że wszyscy za nim pójdą. Fred i Louis tylko wywrócili oczami, ale posłusznie ruszyli za opiekunem domu. James najpierw dopadł do Maggie.
- Nic ci nie jest? - zapytał nerwowo, biorąc ją za ręce.
- Nic - skłamała. - Karty zadziałały? - spytała, uwalniając dłonie z jego uścisku i idąc za nauczycielem.
- Zadziałały - potwierdził. - Omal nie dostałem zawału, Mags - poinformował ją. - Ale cieszę się, że wezwałaś pomoc.
- Realnie oceniłam swoje szanse. Były nikłe - stwierdziła. - Dzięki - dodała ciszej.
- Nie ma za co.
Neville wpuścił ich do swojego gabinetu i starannie zamknął za nimi drzwi. Młodzi ustawili się w szeregu przed biurkiem, ale profesor nie usiadł na krześle, tylko stanął przy kominku i popatrzył na nich z naganą.
- Rok szkolny jeszcze dobrze się nie zaczął, a wy już pakujecie się w kłopoty - powiedział.
- Panie profesorze, chłopcy nie mieli z tym nic wspólnego - powiedziała szybko Maggie. - Tylko próbowali mi pomóc. McLaggen i pozostali mnie zaatakowali.
- Portret, który nas wezwał, twierdził to samo - potaknął Neville. - Wiesz dlaczego to zrobili? Do meczu quidditcha jeszcze jest trochę czasu.
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała.
- A jak to się stało, że wy trzej pojawiliście się tak szybko? - spytał chłopców.
Cała czwórka wymieniła między sobą spojrzenia. Nie umknęło to Neville'owi.
- Sprawy Nowej Generacji? - domyślił się.
- Coś w tym stylu - potwierdził James.
- Może jakieś szczegóły? - ponaglił ich.
Znowu na siebie spojrzeli. James i Maggie lekko skinęli sobie głową.
- Łatwiej będzie pokazać - uznał Fred, wyciągając kartę z kieszeni.
Pozostali wyciągnęli swoje. Neville przyjrzał się im z zainteresowaniem.
- Karty z Czekoladowych Żab? - Profesor miał sceptyczną minę.
- I tak, i nie - potwierdził James. - Zmodyfikowaliśmy je trochę.
- Kiedy któreś z nas ma kłopoty, wystarczy że powiemy hasło i na karcie pojawi się osoba, która wezwała pomocy - opisał Lou.
- Wykorzystałam dzisiaj kartę - oznajmiła Maggie. - Zadziałała.
- Rozumiem - mruknął Neville. I chyba rzeczywiście zrozumiał wszystko, także to, czego mu nie mówili. - Proszę was, nie pakujcie się niepotrzebnie w kłopoty - polecił. - W Hogwarcie i poza nim dzieje się już wystarczająco wiele.
- Wujku - westchnął Lou. - Dobrze wiesz, że my nigdy nie szukamy kłopotów.
- Właśnie - zgodził się Fred. - To kłopoty zawsze znajdują nas.
- Jakbym słyszał waszych rodziców. - Neville nie zdołał powstrzymać uśmiechu. - Zmiatajcie do pokoju wspólnego. Najkrótszą trasą - zastrzegł, puszczając do nich oczko.
- Czasem mam wrażenie, że Mapa nie jest taką tajemnicą, jaką myśleliśmy że jest - mruknął Jim, gdy tylko wyszli z gabinetu.
- Okej, więc czego chciał od Ciebie McLaggen i reszta? - zapytał Lou, patrząc prosto na Maggie.
- Naprawdę nie mam pojęcia - odpowiedziała. - Ale czy Ślizgoni kiedykolwiek musieli mieć dobry powód?
- Mam wrażenie, że z roku na rok robią się coraz bardziej upierdliwi - uznał Fred.
- Przynajmniej porządnie przetestowaliśmy karty - wzruszył ramionami Lou. - Wszystko zadziałało idealnie. Sygnał, mapka, wszystko.
- Cieszę się, że mogłam być królikiem doświadczalnym - zakpiła Maggie. - Ale może następnym razem, niech to któryś z was wzywa pomocy, co?
James cicho prychnął.
- Dzień w którym wezwę was przez kartę, to będzie dzień mojej rychłej śmierci - poinformował. - Nic innego mnie do tego nie zmusi.

poniedziałek, 6 lipca 2020

83. Losowanie

Uczniowie mówili tylko i wyłącznie o reformie. Nie było więc trudno dowiedzieć się, na kogo zamierzają zagłosować Gryfoni. Za każdym razem gdy Maggie słyszała imię powtarzane przez jej kolegów i koleżanki, przechodził ją zimny dreszcz niepokoju. Nadal miała złe przeczucia i nie podobał się jej pomysł dyrektora. Bała się, że może za nim stać coś więcej, ale nie potrafiła tego dowieść. Al i Rosie tylko wywracali oczami, gdy zaczynała ten temat, więc w końcu przestała próbować przekonać ich do swojego zdania. I dlatego też postanowiła sama wziąć sprawy w swoje ręce.
W sobotę rano podczas śniadania, przysiadła się z impetem do Jamesa. Wyraźnie zaskoczony Potter omal nie udławił się wtedy herbatą.
- Donovan - wydukał, ocierając twarz serwetką. - Co robisz?
- Chcę z tobą o czymś porozmawiać - odpowiedziała. Jednym machnięciem różdżki pozbyła się plam po napoju z jego szaty. - To ważne.
- Teraz? - Przyglądał się jej z wyraźną podejrzliwością, która nieco ją zirytowała.
- Tak, teraz - burknęła. - Chodź.
Wstała zamaszyście i ruszyła do sali wejściowej, licząc na to, że James od razu za nią pójdzie. On tylko spojrzał z żalem na niedojedzone kiełbaski, po czym podniósł się niechętnie i pognał za dziewczyną.  Nim zdążył zapytać, gdzie go ciągnie, Maggie skręciła w boczny korytarz i zaprowadziła go do jednej z nieużywanych sal. Starannie zamknęła drzwi, a potem mruknęła pod nosem "Muffliato", uniemożliwiając podsłuchiwanie niepowołanym osobom.
- Jeśli chciałaś pobyć ze mną sam na sam, wystarczyło powiedzieć - zakpił, opierając się o blat zakurzonej ławki i krzyżując ręce na piersi.
Tylko udawał, że jest mu wesoło. Zachowanie Donovan nie było normalne i tak naprawdę był mocno zaniepokojony. Doskonale widział, że coś ją gnębi. Bał się jednak, że gdy zapyta, nie usłyszy szczerej odpowiedzi. Maggie nie ufała mu tak, jak Alowi czy Rose i - prawdę mówiąc - trochę go to bolało. Naprawdę zależało mu, by wszystko między nimi wreszcie zaczęło się układać.
- Nie błaznuj - poprosiła z ciężkim westchnieniem. - Sprawa jest poważna.
- Zatem słucham.
Maggie podeszła bliżej i spojrzała mu prosto w oczy. Z tej odległości mógł bardzo dokładnie policzyć złotawe cętki w jej zielonych tęczówkach i na moment totalnie zbiło go to z tropu.
Co się z nim u licha działo?
- Jeśli Gryfoni wybiorą cię na reprezentanta, odmów - poprosiła bez pardonu.
Przez chwilę myślał, że się przesłyszał. Widząc jednak wyraz jej twarzy zrozumiał, że Maggie jest teraz jak najbardziej poważna i zmarszczył brwi.
- Nie rozumiem - oznajmił. - Dlaczego mam odmawiać? I skąd w ogóle pomysł, że wybiorą mnie?
Spojrzała na niego z politowaniem.
- Nie ufam Pickwittowi - powiedziała tylko, zaczynając nerwowo krążyć po klasie. - I nie podoba mi się pomysł z tymi zawodami. To się zwykle źle kończy.
- Al i Rosie już ci opowiedzieli? - domyślił się. - Donovan, to nie jest Turniej Trójmagiczny - powiedział spokojnie, zmierzając w jej kierunku. Położył ręce na ramionach dziewczyny, zmuszając ją do przystanięcia. - Nikt nie każe mi walczyć z rogogonem - dodał lekkim tonem.
- A co jeśli? - odparowała, wyraźnie zdenerwowana jego beztroskim podejściem. - Nic nie wiemy o zadaniach. Reprezentanci będą jak jakieś mugolskie króliki doświadczalne. Może ich spotkać wszystko.
- Kadra nie narazi życia uczniów. Wyluzuj.
- James, po prostu odmów. - Maggie nie wiedziała jak ma go przekonać. Spojrzała tylko na niego z wyraźną desperacją. - Naprawdę uważam, że coś jest tu bardzo nie tak.
Chłopak przyglądał się jej długą chwilę. Wyraźnie się nad czymś zastanawiał, a ją, z każdą kolejną minutą, ogarniał coraz większy niepokój.
- Dobra - powiedział w końcu, wznosząc oczy do nieba. Sam właściwie nie wiedział, dlaczego się na to zgadza. - Jeśli to zapewni ci spokojny sen, nie wezmę udziału w rozgrywkach.
Kamień spadł jej z serca. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że tak bardzo się stresuje, dopóki nie usłyszała jego odpowiedzi. Z tej radości, zupełnie spontanicznie objęła go w pasie i mocno się przytuliła. James sapnął cicho, całkowicie zbity z tropu jej zachowaniem.
- Dzięki - szepnęła, odsuwając się szybko.
- Nie miałem pojęcia, że aż tak się o mnie martwisz - zakpił, próbując zamaskować zmieszanie. - Jestem wzruszony.
- Och, zamknij się - burknęła, idąc do drzwi. Miała tylko nadzieję, że nie zauważył jej rumieńca. - Jeszcze mi za to podziękujesz.
Zniknęła za drzwiami tak szybko, że nie dosłyszała jak mówi cicho:
- Na pewno, Donovan... Na pewno.

***
Neville zebrał wszystkich Gryfonów w jednej z pustych sal lekcyjnych i cierpliwie czekał aż każdy wrzuci swój głos do głębokiego czarnego słoja. Kiedy znalazła się w nim ostatnia karteczka, rzucił zaklęcie na pojemnik, a potem wsadził rękę do środka i wyciągnął krótki zwój z podsumowaniem głosów.
- Oto zwycięzca - powiedział.
Wszyscy wstrzymali oddech. Maggie, która stała wciśnięta w kąt pomiędzy Alem i Rosie, mocno zacisnęła palce na zawieszce z czaplą i zamknęła oczy, modląc się w duchu, by jednak nie miała racji i profesor odczytał inne nazwisko.
- James Potter - przeczytał profesor Longbottom.
Rozległy się gromkie brawa i okrzyki. Al i Rosie podskoczyli w miejscu, klaszcząc entuzjastycznie, a Fred klepnął Jima w plecy tak mocno, że ten aż zrobił krok w przód. Kilka dziewcząt, w tym Fiona Roberts z roku Maggie, zaczęło chichotać zalotnie i szeptać do siebie gorączkowo, a część chłopców ukradkiem wymieniła się galeonami. Maggie natomiast tylko mocniej zamknęła w dłoni zawieszkę i poszukała Jamesa w tłumie. Nietrudno było go odnaleźć, bo już otoczył go wianuszek zachwyconych fanów.
- Mogę coś powiedzieć?! - zawołał Jim, próbując uciszyć skandujący jego imię tłum. - Jestem naprawdę dumny, że to mnie wybraliście. To zaszczyt i w ogóle - wzrok Jamesa spoczął na Maggie - ale... muszę odmówić.
- Co?! - wrzasnął Fred.
Maggie zalała fala tak głębokiej ulgi, że aż się uśmiechnęła. Widząc to James też się uśmiechnął i szybko odwrócił od niej wzrok. Natomiast Al spojrzał na Rosie z ogłupiałą miną. Jego brat dobrowolnie rezygnował z bycia reprezentantem domu?!
- Jestem już kapitanem quidditcha, mam na głowie owutemy, serio więcej mi nie trzeba - zaczął tłumaczyć Jim. - Poza tym, ludzie, czy wy serio myślicie, że jestem dobry w każdej dziedzinie? - James spojrzał z ironią na tłum. - Cudem zaliczyłem historię magii, a każdy kto widział moje eliksiry wie, że daleko im do ideału. Zapytajcie profesora Zabiniego. - Fred parsknął na to śmiechem. - Jeszcze raz dziękuję, ale odmawiam.
- Jesteś pewien? - Neville patrzył na niego z pewną dozą podejrzliwości. Widać też się nie spodziewał, że Jim, właśnie on, zrezygnuje z bycia reprezentantem.
James mimowolnie odszukał wzrokiem Maggie.
- Jestem.
Skinęła mu lekko głową i wypuściła wisiorek z dłoni. James uśmiechnął się wtedy przepraszająco do Neville'a, po czym zaczął przeciskać się przez tłum w jej kierunku.
- Odbiło ci, tak? - zapytał go Al, gdy podszedł wystarczająco blisko. - Nie wierzę, że odmówiłeś.
Ten tylko wzruszył ramionami i zerknął na profesora, który właśnie sprawdzał, kto jest drugi na liście.
- Zatem... - Neville szybko spojrzał na kartkę. - Następna w kolejności jest... Rose Weasley.
Rose przez chwilę miała minę jakby ktoś trafił ją Confundusem. Al za to wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- No idź! - popchnął ją do przodu.
Dziewczyna zrobiła niepewny krok w stronę Neville'a. Koledzy i koleżanki klepali ją po plecach i gratulowali sukcesu, a Maggie mogła tylko bezradnie patrzeć jak jej najlepsza przyjaciółka podchodzi do profesora i odbiera od niego żółto-czerwony znaczek reprezentanta szkoły. Kiedy Rosie przypięła go do szaty, nie wytrzymała i szybko wyszła z klasy.
W jej oczach wezbrały łzy. Jak mogła być tak głupia i nie ostrzec Rosie i Ala?! Dlaczego nie próbowała  skuteczniej przemówić im do rozumu?!
- Donovan, zaczekaj!
James wybiegł zaraz za Maggie i złapał ją za rękę, zatrzymując w pół kroku. Nie wyrwała mu się, co już uznał za sukces, ale też na niego nie spojrzała.
- Nie dasz rady ochronić nas wszystkich - powiedział cicho, patrząc na nią z wyraźnym współczuciem. - Szanse, że wylosowany zostanie ktoś z Generacji, były ogromne. Jesteśmy znani i lubiani w szkole.
- Ale... Rosie... - chlipnęła, pozwalając wreszcie łzom płynąć. - Nawet o niej nie pomyślałam... Wiedziałam, że ty, ale nawet nie przypuszczałam...
- Ciiii... - James postanowił zaryzykować i otoczył ją ramionami, przyciągając stanowczo do siebie. Pozwoliła na to bez protestów. - Wszystko będzie dobrze - szepnął, opierając brodę o czubek jej głowy. - Rose sobie poradzi. Ma krew Weasleyów i inteligencję cioci Hermiony. Nie istnieje bardziej przerażające połączenie. Powinniśmy się raczej martwić o jej przeciwników - zażartował, próbując ją rozśmieszyć.
Pokiwała głową, ale to wcale nie zmniejszyło jej niepokoju. Jeszcze przez chwilę pozwalała mu się przytulać, a potem powoli się odsunęła. Chciała szybko otrzeć policzki, ale ku jej zdumieniu, James ujął delikatnie jej podbródek i kciukiem starł łzy.
- Wszystko będzie dobrze - powiedział cicho, patrząc jej w oczy.
- Tak - zgodziła się z nim. - Może rzeczywiście przesadzam - szepnęła.
- Będziemy mieli oko na wszystko - obiecał, a potem otoczył ramieniem jej barki i lekko przyciągnął sobie do boku. - A teraz co ty na to, żeby odwiedzić pewną garbatą czarownicę i zatroszczyć się o prowiant na imprezę gratulacyjną dla naszej Rose?
Uśmiechnęła się do niego szeroko. Nawet jej nie przeszkadzało, że ją obejmuje. To było całkiem miłe. Mogła do tego przywyknąć.
- W takim razie, lepiej się pospieszmy - odparła.