wtorek, 24 listopada 2020

92. Przygotowania do meczu

Pierwszy tydzień był dla Maggie najtrudniejszy, tym bardziej, że wszyscy krążyli wokół niej na paluszkach. Najbardziej jednak wkurzyła ją wyraźna taryfa ulgowa jaką drużyna dawała jej podczas treningów. W końcu zwyczajnie wybuchła.
- Nie traktujcie mnie jakbym była z porcelany! - wrzasnęła, gdy po raz któryś z rzędu nie udało się jej strzelić gola, a Jim zamiast na nią nakrzyczeć powiedział, że każdemu się trafia spadek formy. - Jeśli robię coś źle, to mi to powiedzcie, a nie w kółko głaszczecie mnie po główce!
Roxanne i Emma Banner wymieniły między sobą znaczące spojrzenia. Dzisiejszy trening szedł Maggie wyjątkowo źle. W innym wypadku James już dawno zwróciłby jej uwagę.
- Okej. - James poleciał wyżej i zawisł tuż przed nią. - Jesteś rozkojarzona, źle trzymasz się w miotle i za bardzo podkręcasz kafla. Masz dziś problem z ocenianiem sytuacji. Trzy razy mogłaś podać kafla do Rox albo Emmy, ale zdecydowałaś się rzucać sama i spudłowałaś. Fred omal nie trafił cię tłuczkiem. Albo się skupisz na tym co robisz na boisku, albo idziesz na przerwę.
Maggie mierzyła go wściekłym spojrzeniem, a i on nie pozostawał jej dłużny. Drużyna doskonale widziała, co się szykuje. Przerabiali to już dziesiątki razy. Maggie zaraz skoczy Jamesowi do gardła, on odpowie atakiem na atak, a potem pokłócą się na śmierć i życie. Różne sytuacje, ten sam schemat.
- Co wy na to żeby skończyć dziś wcześniej? - zaproponowała szybko Rox.
- Tak, chyba zanosi się na deszcz - dodał Fred, chociaż na niebie nie było nawet jednej chmurki.
- A ja umieram z głodu - dołączyła się Emma. - Chodźmy na śniadanie!
- Została jeszcze godzina treningu - zauważyła Maggie. - Gramy dalej. Wszyscy na miejsca.
Poderwała rączkę miotły do góry i wzbiła się wyżej. Reszta drużyny spojrzała na Jima, który wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego.
- Słyszeliście - powiedział. - Na miejsca.
Reszta treningu przebiegła już znacznie lepiej. Maggie skorygowała część swoich błędów i chociaż nadal nie była w swojej szczytowej formie, radziła sobie o wiele lepiej niż wcześniej. W końcu Jim zarządził koniec ćwiczeń i wszyscy wylądowali na ziemi.
- Bywało już lepiej, ale to nie totalna tragedia - oznajmił James. - Nadal mamy czas by dopracować szczegóły przed meczem. Widzimy się w sobotę.
Drużyna dość niepewnie przebrała się z szat do quidditcha w szaty szkolne. Wszyscy zerkali to na Jima, to na Maggie, jakby w każdej chwili spodziewali się awantury. James uznał, że to całkiem zabawne.
- Na brodę Merlina, nie zamierzamy z Donovan nagle zacząć na siebie wrzeszczeć - parsknął. - Przestańcie patrzeć na nas jak na sklątki tylnowybuchowe.
- Wiecie co, chyba wolałem kiedy w kółko się żarliście - oznajmił Peter Bentley, pałkarz. - Łatwo było wyczuć co zrobicie. Teraz zwyczajnie się was boję.
- Dokładnie. Staliście się totalnie nieprzewidywalni - dodał ich obrońca, Paul McPhee.
- Nie podpuszczajcie ich. - Roxanne cisnęła butem w Paula. - Wszyscy doceniamy tę odmianę.
- Dokładnie - zgodziła się z nią Emma. - Nadal umieram z głodu. Idziemy na śniadanie! - zarządziła, biorąc pod ręce Freda i Paula.
- Ja nie jestem głodna - powiedziała Maggie, zaplatając włosy w zgrabny warkocz. - Idźcie beze mnie.
- Nie, nie ma takiej opcji. - Rox potrząsnęła głową. - Idziemy na tradycyjne śniadanie potreningowe. Wszyscy.
- Ale ja naprawdę... - zaczęła protestować Maggie, jednak Roxanne nie przyjmowała odmowy.
- Idziemy. - Złapała Maggie za rękę i niemal siłą ściągnęła ją z ławki. - I Jim też się tym razem nie wymiga... - rzuciła groźne spojrzenie w stronę kuzyna.
- To był tylko raz, bo musiałem wysłać list - wywrócił oczami chłopak. - Nigdy nie rezygnuję z jedzenia.
Wspólnie ruszyli w stronę zamku. Maggie zrozumiała, że protesty na nic się zdadzą, więc tylko szła razem z Rox, która żartowała sobie z Emmą i Paulem. James trzymał się nieco z tyłu, wspólnie z Peterem i Fredem analizując trening i zastanawiając się nad możliwymi scenariuszami przyszłego meczu. Nadal nie wiedzieli, kogo McLaggen wystawi na pozycji ścigającego. Baltasar Smith miał jakąś kontuzję i Fredowi udało się wyniuchać, że na pewno nie zagra w najbliższym meczu. Nie było tylko wiadomo, kto go zastąpi.
- Stawiam na Becketta - oznajmił Fred. - Był najlepszy wśród odpadających na testach.
- Ale Henrickson znacznie lepiej współgrał z Malfoyem i Treyem - spostrzegł Peter.
- Kogo by nie wziął, musimy być lepsi i tyle - osądził James. - Od lat dajemy im w kość. Teraz nie będzie inaczej.
- Taaaak... - mruknął Peter.
Jamesowi nie spodobał się jego ton.
- Chcesz mi coś powiedzieć? - zapytał.
- Bez obrazy Jim, ale Maggie totalnie się ostatnio pogubiła - powiedział. - Jesteś pewien, że powinna zagrać?
Fred rzucił Peterowi spojrzenie w stylu "chłopie, zaraz umrzesz", ale ten w ogóle go nie dostrzegł, skupiony na swoim kapitanie.
- Jestem pewien - powiedział sucho Jim. - Donovan jest jedną z najlepszych ścigających w drużynie od wielu lat.
- Nie mówię, że nie jest - zaczął się bronić Peter. - Każdy ma prawo do gorszego okresu, ale... Mecz jest za tydzień. Co jeśli się nie ogarnie?
- To ja jestem kapitanem, więc pozwól, że to ja będę się tym martwił - warknął na niego James, wchodząc za resztą do sali wejściowej.
- Hej, a ty gdzie?! - zawołała za nim Rox, gdy zamiast do Wielkiej Sali, ruszył po schodach na górę. - Co go ugryzło?
- Poszedł odnieść miotłę - skłamał Fred. - Przecież wiecie, że nie wolno mu wnosić Błyskawicy do Wielkiej Sali.
- Nie rozumiem dlaczego nie zostawia jej w schowku razem z naszymi - wywróciła oczami Emma.
- Za bardzo się boi, że Ślizgoni mogliby ją uszkodzić - powiedziała Rox.
- Ta miotła to jego największa miłość - dodał Fred. - Odpuśćcie.
Weszli do Wielkiej Sali, która o tej porze była jeszcze praktycznie pusta. Uczniowie dopiero się schodzili na śniadanie przed zajęciami. W ostatnim czasie Maggie nawet preferowała wcześniejszą porę posiłku. Miała dość rzucanych jej ukradkowych spojrzeń i szeptów.
- Naleśniki z kawałkami czekolady! - ucieszyła się Emma, siadając na ławce. - Zaklepuję!
- Wyluzuj, starczy dla wszystkich - zakpił Paul, nakładając sobie na talerz cały stosik tostów francuskich.
- No dalej, Mags, wybierz coś - poleciła przyjaciółce Roxanne, sięgając po chleb i twarożek.
- Zrobiliście się wszyscy strasznie upierdliwi - westchnęła Maggie, decydując się na owsiankę z malinami. - Nie myślcie, że tego nie widzę. Macie ustalone jakieś dyżury kto i kiedy mnie pilnuje?
- A nawet jeśli, to co?
Drużyna zdążyła już praktycznie zjeść, gdy wreszcie pojawił się James. Towarzyszył mu zaspany Albus. Sądząc po jego fryzurze, dopiero co zwlókł się z łóżka.
- Dobry - mruknął, opadając na wolne miejsce obok Roxanne. - Nienawidzę poranków.
- Do której wczoraj siedziałeś? - zapytała Maggie.
Rosie uznała, że czas na poważnie zabrać się za naukę do sumów i niemalże zmusiła Ala i Maggie do towarzyszenia jej podczas powtórek. Wczoraj wkuwali eliksiry. Maggie udało się wyrwać wcześniej (wymówiła się treningiem o 5 rano), ale Al i Rosie siedzieli do późna.
- Odpadłem jakoś koło północy - powiedział. - Rosie jeszcze siedziała, gdy ja już poszedłem.
- Fiona mówiła, że z samego rana poszła do biblioteki - dodał James. - Zwariowała. Nikt nigdy nie zaczął uczyć się tak wcześnie do egzaminów.
- Kiedy miałeś czas pogadać z Fioną? - zapytała złośliwie Maggie.
- Kiedy czekałem aż jaśnie wielmożny Albus Potter zorientuje się, gdzie jest tył, a gdzie przód jego szaty - odparł w takim samym tonie. - Zazdrosna?
- Chciałbyś - prychnęła.
- Rose zaplanowała na dziś powtórkę z transmutacji - powiadomił przyjaciółkę Albus. - Czeka na nas sterta bieżących prac domowych. Gdzie ja wcisnę w to dodatkową transmutację?
- Prefekcik już ma dość? - zakpił Jim.
- Zamknij się, albo odejmę ci punkty za nieprzepisowy strój - burknął Albus, obrzucając ponurym spojrzeniem poluzowany krawat i rozpiętą szatę brata.
- Napij się kawy, Al - zasugerowała mu Rox. - Przypominasz dziś gradową chmurę.
- I tobie też odejmę punkty - wymamrotał, ale posłusznie nalał sobie kawy.
James wywrócił nad nim oczami i zabrał się za jedzenie. Zdążył dosłownie ugryźć parę kęsów naleśników, gdy Wielka Sala zaroiła się od sów. Jedna oderwała się od pozostałych i poszybowała prosto w talerz Jima.
- Niech cię, Urwis! - zaklął, gdy puchacz radośnie wylądował na stercie jego naleśników i wbił w nie pazury. - Naprawdę miałeś dużo miejsca obok mojego śniadania.
Urwis tylko zahukał cicho, wyraźnie z siebie zadowolony. Upuścił list na kolana chłopaka, po czym wzbił się w powietrze - razem z naleśnikami w szponach.
- Zmienię go w lornetkę, obiecuję - oznajmił, sięgając po list. - Jak miło, to tata - oznajmił, otwierając kopertę.
Błyskawicznie prześledził tekst wzrokiem, a potem bez słowa dał kartkę bratu.
- Coś ciekawego? - zaciekawiła się Roxanne.
- Gratuluje Rosie zwycięstwa, ściska wszystkich mocno, takie tam - machnął ręką Jim.
Dziewczyna skinęła kuzynowi głową i dopiła resztę soku. Maggie natomiast wbiła w niego podejrzliwe spojrzenie, zastanawiając się, czy niczego nie ukrywa, ale Albus zaraz pokazał jej list. Nie było w nim nic na temat ostatnich wydarzeń. Poczuła rozczarowanie, bo miała nadzieję, że pan Potter będzie miał jakieś wyjaśnienie.
- Lecę - oznajmiła Rox. - Zaraz mam zielarstwo z Krukonami.
- A my chyba powinniśmy iść na transmutację - westchnął Fred.
- Cudownie - mruknął Jim. - Nie ma to jak rozpocząć dzień od zajęć z Wrightem.
- Jeśli znowu transmutujesz mu jakąś część ciała w warzywo, dostaniesz szlaban - ostrzegł go Albus.
- Poważnie? Godzisz mi szlabanem? - James wyglądał na szczerze rozbawionego. - Niewyspany zachowujesz się jak Molly.
Al zasztyletował go spojrzeniem i upił kolejny łyk kawy.
- Widzimy się później - pożegnał się Jim. - Donovan, może buziak na do widzenia? - zapytał wesoło, pochylając się w jej stronę.
- Raczej nie - odparła, kładąc palec wskazujący na czubku jego nosa i odpychając go od siebie. - Poproś Fionę.
- Jesteś zazdrosna! - Rozpromienił się, na co tylko spojrzała na niego z litością. - Spokojnie, Donovan. Nie masz powodów do obaw.
- Idź już, zaraz się spóźnisz - warknęła na niego.
- Tylko za bardzo nie tęsknij! - zawołał na pożegnanie.
Maggie odprowadziła go wzrokiem. Ciągle działał jej na nerwy, ale w jakiś inny sposób, którego nie potrafiła do końca ogarnąć.
- Twój brat jest... - zaczęła.
- Wiem - przerwał jej Al. - Weźmy lepiej coś do jedzenia dla Rosie. Chyba nie planuje zejść na śniadanie przed zaklęciami.
Na samą myśl o tym, ile nauki ją czekało, zrobiło się jej niedobrze. Westchnęła ciężko, ale pokiwała głową. Egzaminy to nie przelewki. Nie mogła ich zawalić, bo miała problemy. Musiała więc zacisnąć zęby i robić swoje, bez względu na to, jak było jej ciężko.

sobota, 7 listopada 2020

91. Insygnia Śmierci

Chwilę potrwało, zanim Al i Rose zagonili wszystkich Gryfonów do łóżek. W pokoju wspólnym zostali tylko James, Fred, Roxanne i zapłakana Maggie. James posadził ją na kanapie przed kominkiem, gdy tylko weszli do środka, a potem sam zajął miejsce u jej boku i otoczył ramieniem jej barki, przytulając lekko. Roxanne usiadła z jej drugiej strony i uspokajająco gładziła po plecach, a Rosie siadła na dywanie u stóp Maggie i oparła głowę o jej udo, próbując w ten sposób pocieszyć.
- Kto mógł zrobić coś tak okropnego? - Głos Rox drżał z furii, a ciemne oczy ciskały dookoła gromy.
- Wuj próbuje się tego dowiedzieć - powiedział Al, raz po raz zerkając na dziurę za portretem.
- Ten ktoś zadarł z niewłaściwą osobą - warknął Fred, a siostra poparła go mruknięciem.
James nic nie mówił. Machnął tylko różdżką, przywołując pudełko chusteczek i podał jedną zapłakanej Maggie. Dziewczyna szybko otarła łzy, ale zaraz popłynęły następne.
- Ktoś za to zapłaci, zobaczysz Mags - pocieszyła przyjaciółkę Rosie, kucając przed nią i biorąc za rękę.
- To... To... To musiał b-b-być Gryfon... - wyszlochała Maggie. - Runa była d-d-dziś zamknięta w... w... wieży...
Pozostali spojrzeli po sobie bezradnie. Tego nie spodziewali się usłyszeć.
- Może ktoś ją przypadkiem wypuścił jak wychodził na ucztę? - zasugerował Al.
- Widziałam Runę w pokoju zanim wyszłam - powiedziała cicho Rosie. - Spała na łóżku Mags.
- Jaki Gryfon zrobiłby coś tak strasznego? - skrzywiła się Rox, a po jej policzkach zaczęły płynąć łzy.
- Taki, którego przekonał manifest Mordreda - oznajmił Fred ponuro. - Widzieliście symbol na ścianie.
Maggie zadygotała w ramionach Jamesa i chłopak obrzucił przyjaciela wrogim spojrzeniem.
- Co to w ogóle za symbol? - spytała Roxanne. - Wiem, że skądś go kojarzę.
- To znak Grindelwalda - wyjaśniła cicho Rose. - Może Mordred go przyjął, bo wyznaje podobne do niego poglądy?
- To nie tylko znak Grindelwalda - odezwał się Albus.
Spojrzeli na niego wszyscy poza Maggie.
- Nie dawał mi spokoju ten symbol, więc w wakacje trochę poszperałem - wyznał Al. - Zastanawiałem się, co ten znaczek ma wspólnego z Baśnią o Trzech Braciach i tak dotarłem do Insygniów Śmierci.
- Insygniów Śmierci? - Rox wyglądała na sceptyczną. - Co to takiego?
- Trzy dary Śmierci. - Al wyciągnął przed siebie różdżkę i zaczął nią kreślić w powietrzu. - Peleryna niewielka. - Narysował złoty trójkąt. - Kamień Wskrzeszenia. - Dodał koło w środku trójkąta. - I Czarna Różdżka. - Na koniec umieścił w rysunku pionową linię. - Razem to Insygnia Śmierci.
Narysowane przez niego trójkątne oko zabłysło i zgasło. Wszyscy wpatrywali się w punkt, w którym zniknęło.
- To nadal niczego nie wyjaśnia - zauważyła Rose.
- Jeśli Mordred używa znaku Insygniów, to w jakim celu? - zastanowiła się Roxanne. - Przecież to tylko rzeczy z bajki dla dzieci. Nie istnieją.
- W nosie mam czy istnieją, czy też nie - odezwał się James poirytowanym głosem. - Możecie przestać o tym mówić? Fred, przydaj się na coś i skocz do kuchni po kubek ciepłego piwa kremowego - zwrócił się do kumpla. - Świetnie działa na uspokojenie.
Fred nawet nie skomentował jego tonu. Przywołał tylko zaklęciem Mapę Huncwotów i już go nie było. Rosie westchnęła i usiadła w fotelu, który opuścił. Minuty mijały, a oni czekali na powrót Molly i opiekuna domu. Pierwszy jednak wrócił Fred. Lewitował przed sobą kubek parującego kremowego piwa i sześć butelek zwykłego. Postawił je wszystkie na stoliku.
- Uznałem, że przyda się każdemu - powiedział.
James sięgnął po kubek i wcisnął go w rękę Maggie.
- Do dna - powiedział cicho, odgarniając jej włosy z twarzy.
Posłusznie przycisnęła kubek do ust i zaczęła pić. Kiedy skończyła, odstawiła go na stolik i wróciła do poprzedniej pozycji. James patrzył na nią bezradnie. Nie tak chciał trzymać ją w ramionach.
- Myślę, że Mags powinna się położyć - uznała Rosie, patrząc na zamknięte oczy przyjaciółki i jej coraz spokojniejszy oddech.
- Chcę poczekać na Molly - szepnęła.
- Poczekamy w twoim imieniu i jutro wszystko ci powiemy - obiecała jej przyjaciółka, biorąc ją za rękę. - Chodź.
Maggie usiadła prosto i zamrugała nieprzytomnie. James przyglądał się jej z niepokojem, gotów wkroczyć do akcji, gdyby znowu zaczęła płakać. Ona jednak była zbyt wyczerpana, by dalej ronić łzy. Chciała tylko zamknąć oczy i zasnąć bez koszmarów.
- Dziękuję wam, że... że... - zająknęła się.
- Daj spokój, Donovan... - zganił ją cicho James. - Idź spać.
Przeniosła na niego wzrok i ku zaskoczeniu wszystkich obecnych, pochyliła się i pocałowała go w policzek. Dopiero wtedy wstała i razem z Rosie zniknęły na schodach do dormitorium dziewcząt. James tylko odprowadził ją spojrzeniem, bezwiednie przytykając czubki palców do miejsca, w którym spoczęły jej usta.
- Gdyby sytuacja była inna, pogratulowałbym postępu, Jimmy - westchnął Fred, upijając łyk swojego kremowego piwa.
- Traumatyczne sytuacje zbliżają do siebie ludzi - zauważyła Rox.
- To naprawdę nie jest dobry moment - uciszył ich Jim, otwierając swoje piwo i duszkiem wypijając połowę. - Na brodę Merlina, jak ktoś mógł zamordować niewinnego kota tylko po to, by nabazgrać durny symbol z bajki na ścianie?! - eksplodował.
- Za tym kryje się coś więcej - oznajmił ponuro Al. - Tylko nie dostrzegamy co.
- Więc może czas przycisnąć naszego ojca? - Jim wyraźnie stracił cierpliwość. - Mam dość chodzenia po omacku i słuchania wymówek. Tata coś wie i albo nam powie, albo poruszę niebo i ziemię, żeby samemu to odkryć.
Rox gapiła się na niego z otwartymi ustami, natomiast Fred wyglądał na lekko rozbawionego. Tylko Albusa nie zaskoczył wybuch brata. Sam miał podobne zdanie na ten temat.
- W liście nic nam nie powie - zauważył. - Sowa może zostać przechwycona. Musimy poczekać do przerwy świątecznej.
- Super. Kolejnych kilka miesięcy bez odpowiedzi - prychnął James.
Widać było, że zamierza powiedzieć coś jeszcze, ale wtedy portret Grubej Damy się odsunął i do salonu weszli Molly z Nevillem. Oboje wyglądali na bardzo zmęczonych.
- Maggie już śpi? - zapytał cicho Neville.
- Wysłaliśmy ją do łóżka chwilę temu - potwierdził Albus, na co nauczyciel skinął głową.
- Coś wiadomo? - zapytał James.
- Ktoś precyzyjnie wybrał miejsce żeby... - Neville urwał. - W tamtym korytarzu jest tylko kilka obrazów, z czego połowa to martwa natura. A wiszące tam portrety wybrały się do Wielkiej Sali na ucztę. Nie ma żadnych świadków.
- Maggie uważa, że to mógł być ktoś z naszego domu - powiedziała ponurym tonem Roxanne. - Runa była zamknięta w wieży podczas uczty.
- Skoro tak, to zapytajmy Grubą Damę, czy nie wiedziała jak ktoś wychodził z kotem - oznajmił Neville, zmierzając do wyjścia.
- Że też sami na to nie wpadliśmy... - mruknął Fred.
- Jak ona się czuje? - zapytała Molly, opadając na kanapę.
- Paskudnie - odpowiedział jej James. - Zajęliście się Runą?
- Hagrid zabrał... - Głos Molly zadrżał i odchrząknęła. - Tyke szoruje teraz korytarz. Niestety nie tak łatwo pozbyć się tego znaku ze ściany. Ktoś się postarał, by nie dało się to zmyć.
- Świetnie. - James ukrył twarz w dłoniach. - Więc Mags każdego ranka będzie przechodziła korytarzem, gdzie na ścianie krwią jej kota, wymalowany jest cholerny symbol czarnoksiężnika, który z niewyjaśnionych powodów chce ją dopaść. Po prostu fantastycznie.
Do pokoju wspólnego wrócił Neville i James spojrzał na niego szybko. Nauczyciel tylko jednak pokręcił głową.
- Gruba Dama była poza swoimi ramami - oznajmił. - Jeden z portretów bocznych powiedział, że widział białą kotkę wychodzącą z wieży, ale nie zauważył, by ktoś jej towarzyszył.
- Runa sama nie otworzyła by sobie przejścia - zauważyła Roxanne. - Rosie mówiła, że spała w dormitorum dziewcząt.
- Co eliminuje wszystkich chłopaków z listy podejrzanych - powiedziała Molly. - Żaden chłopak nie może wejść po tych schodach do naszych pokojów.
- A może Rosie nie domknęła drzwi? - zasugerował pochmurnie Fred. - Runa skorzystała z okazji i wyszła z pokoju.
- Okej, ale w jaki sposób wyszła z wieży? - zapytała Rox. - Ktoś musiał ją wypuścić na korytarz.
- Może ktoś z nią wyszedł? - rzucił Al. - Ktoś niewidzialny?
- Małe szanse, by ktoś od nas miał pelerynę-niewidkę - prychnął Fred.
- Nie trzeba mieć peleryny żeby stać się niewidzialnym. - James aż się wyprostował. - Wystarczyło odwiedzić Magiczne Dowcipy w Hogsmeade.
Brązowe oczy Freda zrobiły się okrągłe, gdy pojął w czym rzecz.
- Kolekcja "Czego Oczy Nie Widzą" - jęknął. - Tata i wuj opracowali całą linię gadżetów, które zapewniają tymczasową indywidualność.
- Rękawiczki, kapelusze, na brodę Merlina, nawet mieli niewidzialne gatki! - James złapał się za głowę. - To może być każdy.
- Nigdy nie znajdziemy winowajcy - poddała się Roxanne.
- Nie przestaniemy szukać - obiecał Neville. - Przekażcie Maggie moje kondolencje. I nie zawracajcie sobie głowy pisaniem listów. Ja się tym zajmę. A teraz idźcie do łóżek. Dochodzi północ.
Szybko opuścił wieżę, zostawiając ich w pokoju samych. Molly wstała jako pierwsza.
- Jutro cała szkoła będzie o tym trąbiła - westchnęła. - Musimy zrobić spotkanie prefektów i przemyśleć co z tym zrobić.
Albus krótko skinął głową.
- Dobranoc wszystkim - pożegnała się, znikając na schodach.
- Branoc - pożegnał ją Fred. - Co za dzień... - mruknął, przeciągając się. - Padam na twarz.
- Ja tak samo - oznajmiła Roxanne, ziewając. - Chyba zasnę jutro na miotle - westchnęła.
- Nie będzie treningu - zadecydował James. - Zwolnię boisko. Nie sądzę żeby Mags była po tym wszystkim na nogach o 5 rano. Niech odpocznie. Jesteśmy w świetnie formie. Jeden trening mniej nie zrobi nam różnicy.
Fred, Roxanne i Al gapili się na niego z takimi minami, jakby urosła mu druga głowa.
- James Potter pierwszy raz w historii odwołuje trening quidditcha - wyszeptała Rox. - Nie zmusiła cię do tego nawet nawałnica, śnieżyca i pęknięte żebra po pojedynku z Wrightem. Ale dla Mags to robisz. Słodka Morgano, ale cię trafiło! - uśmiechnęła się szeroko.
- Ciebie zaraz czymś trafię - warknął na nią w odpowiedzi. - Do łóżka. Dzieci już dawno śpią.
W odpowiedzi tylko pokazała mu język.
- Nie masz się czego wstydzić - powiedziała, wchodząc po schodach. - Wszyscy ci kibicujemy. Dobranoc! - I już jej nie było.
- Mam nadzieję, że to wszystko po prostu mi się przyśniło - westchnął Fred, wstając niechętnie. - A gdy rano się obudzę, okaże się, że ten dzień jeszcze się nie wydarzył.
- Byłoby miło - zgodził się z nim Albus, wsuwając palce we włosy nerwowym ruchem. - Jutro to będzie koszmar - powiedział.
- Po prostu miejmy oko na Mags - polecił James. - Niech nigdzie nie chodzi sama. I trzymajcie od niej z daleka wszystkich spoza Nowej Generacji.
- Da się zrobić - potwierdził Albus.
We trzech weszli po schodach do swojego dormitorium. Albus zatrzymał się przy drzwiach z napisem "ROK PIĄTY".
- Jim, przykro mi - powiedział. - Wiem, że lubiłeś Runę prawie tak samo jak lubiła ją Mags.
- Jak tylko dowiem się kto to zrobił, popamięta - obiecał gniewnie James. - Do jutra, Al.
Albus zniknął za drzwiami do pokoju, a Fred i Jim ruszyli dalej po schodach.
- Jak chcesz się dowiedzieć? - spytał Fred, otwierając cicho ich drzwi i wślizgując się do środka.
- Jeszcze nie wiem. Ale coś wymyślę.