czwartek, 25 lutego 2021

102. Pojedynek czarodziejów

W Wielkiej Sali zapanowała niemal martwa cisza. Oczy wszystkich były utkwione w Craigu i McLaggenie, którzy przez niemal minutę tylko stali i się na siebie patrzyli, próbując przewidzieć ruch przeciwnika. A potem McLaggen wykonał błyskawiczny ruch nadgarstkiem i z jego różdżki wystrzelił złoty promień światła, który niemal natychmiast odbił się od Zaklęcia Tarczy Wrighta. Krukon nie czekał na ponowny atak McLaggena. Sam posłał w jego stronę czerwony promień, który McLaggen odparował z pogardliwym uśmiechem.
Zupełnie jakby tymi zaklęciami tylko próbowali się wybadać. W oczach obu chłopców zapalił się gniewny błysk, a w następnej chwili zaklęcia śmigały między nimi jak szalone. Robili uniki i rzucali zaklęcia tak szybko, że uczniowie nie nadążali ze śledzeniem pojedynku. Miało się wrażenie, że obaj walczą na śmierć i życie.
- Furnuculus! - zawołał Craig.
- Everte Statum! - krzyknął w tym samym czasie McLaggen.
Pomarańczowy promień zderzył się z błękitnym. Uczniowie będący najbliżej podium wrzasnęli ze strachu, gdy zaklęcia odbiły się od siebie i poszybowały w tłum. James całkowicie odruchowo złapał Maggie za ramiona i zasłonił sobą, co skwitowała zaskoczonym okrzykiem.
- Wybacz - speszył się, gdy zorientował się, że trzyma ją w objęciach.
Nic nie powiedziała, tylko odsunęła się od niego i wróciła do oglądania pojedynku.
- No traf go wreszcie! - mamrotał Fred.
- To komu kibicujesz? - zapytał go Albus, unosząc brwi.
- Jak dla mnie obaj mogą skończyć z bakłażanami zamiast rąk.
W tym czasie Craig zdążył wyczarować chmurę gęstego czarnego dymu, który momentalnie skrył go przed wzrokiem wszystkich. McLaggen usiłował rozgonić go podmuchami wiatru z różdżki, ale dym gęstniał i gęstniał.
- Expulso! - dało się słyszeć głos Wrighta i z dymu wydobył się promień niebieskiego światła, który trafił McLaggena prosto w pierś.
Kilka osób wrzasnęło głośno, gdy Ślizgon wyleciał w powietrze i z hukiem wylądował na deskach podium. Widać było, że jest nieco oszołomiony i obolały, co Craig postanowił od razu wykorzystać. Odpędził dym i wycelował różdżkę w McLaggena.
- Expelliarmus! - krzyknął.
Ten nie zdążył się zasłonić i w następnej chwili Craig stał na środku podium, ściskając w garści dwie różdżki. Wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego.
- Koniec! - zawołała profesor Dunbar, unosząc różdżkę do góry. Profesor Boot podbiegł do McLaggena, który masował się po klatce piersiowej. - Pojedynek zwyciężył pan Wright.
Krukoni ryknęli radośnie, a i Gryfoni zaczęli wiwatować. James tylko wywrócił oczami, krzyżując ręce na piersi. Ani myślał cieszyć się z wygranej Wrighta. A kiedy Craig zerknął w ich kierunku i uśmiechnął się triumfalnie, wszystko w nim zawrzało.
- Do ukłonu proszę! - polecił profesor Boot.
Craig i McLaggen znowu stanęli na przeciwko siebie. Wright odrzucił Ślizgonowi jego różdżkę, a potem obaj skinęli sobie głowami, oficjalnie kończąc pojedynek. Ponownie rozległy się brawa i Craig zeskoczył z podium, niemal natychmiast znajdując się w otoczeniu zachwyconych uczniów. Jamesowi nie podobało się, że wyraźnie zmierza w ich stronę.
- Tak się to robi, Potter - mruknął do niego Wright, przeciskając się obok. - Ja potrafię zapewnić Mags bezpieczeństwo.
- Ty mały... - James już sięgał po różdżkę.
- Jim, nie zwracaj na niego uwagi. - Albus złapał brata za jedno ramię, a Fred przytrzymał go za drugie. - Olej go.
Craig uśmiechnął się drwiąco i już miał pójść dalej, gdy odezwała się Maggie.
- Craig - zwróciła się do niego spokojnie. - Nikt nie musi mi zapewniać bezpieczeństwa - oznajmiła. - Ale jeśli już miałabym wybierać do kogo zwrócić się o pomoc, nie zdecydowałabym się na ciebie.
Jakby dla podkreślenia swoich słów stanęła nieco bliżej Jamesa, który ze wszystkich sił starał się nie uśmiechnąć na widok miny Wrighta.
- Nie rozumiem co w nim widzisz, Mags - powiedział jej, patrząc z niesmakiem na Jima, a potem odwrócił się i zniknął w tłumie.
- Jeszcze mogę go trafić - mruknął James, odprowadzając go wzrokiem.
- Nie radziłbym - odparł Al. - Pickwitt się na was patrzy.
- Szlag - zaklął starszy z Potterów, zerkając w stronę podestu, na którym znowu stał dyrektor.
- Tylko cudem dotrwamy do końca roku - wymamrotała Maggie.
- Tyke próbował się mnie pozbyć przez sześć lat. Nie dam się dyrektorowi na ostatnim roku.
- Więc zacznij się kontrolować - poleciła mu.
- Świetnie się kontroluję, Donovan.
- Zamknijcie się oboje - polecił im Albus, jednocześnie rozbawiony i poirytowany. - Rosie zaraz będzie walczyła z Fioną.
W trakcie krótkiej słownej potyczki z Craigiem i ich późniejszej rozmowy, przegapili moment ogłoszenia kolejnej pary. Teraz patrzyli jak na podeście stają na przeciwko siebie Rosie i Fiona Roberts. Maggie nie mogła nic poradzić na to, że czuła dziwną satysfakcję na myśl, że jej koleżanka z roku zaraz dostanie lanie od jej najlepszej przyjaciółki.
- Skąd ten uśmiech? - zapytał ją cicho James, któremu nie umknęła jej zadowolona mina.
- Tylko kibicuję Rosie - wzruszyła ramionami.
Nie uwierzył, ale też nie skomentował jej wypowiedzi. Patrzył jedynie jak Fiona i Rose kłaniają się sobie, a potem stają na przeciwnych końcach podium z różdżkami wymierzonymi w swoje twarze.
- To będzie krótka walka - ocenił Fred, wyglądając na nieco znudzonego.
Fiona zaatakowała jako pierwsza. Rosie błyskawicznie sparowała dwa jej zaklęcia. Sama niemal oszołomiła ją własnym, ale dziewczyna zgrabnie uchyliła się przed promieniem.
- Immobulus! - Rosie chciała wykorzystać okazję ale Fiona była na to zbyt szybka.
- Protego!
Zaklęcie rudowłosej dziewczyny odbiło się od tarczy Fiony i pomknęło w stronę, z której zostało rzucone. Rosie musiała niemal paść na ziemię, by jej nie trafiło w twarz. W tym samym czasie Fiona wykonała kolisty ruch nad głową, wyczarowując dziesiątki małych, srebrnych igiełek, które zaraz posłała w stronę przeciwniczki. Rosie szybko wyczarowała tarczę, która zmieniła szpilki w piasek. Będące blisko podestu osoby zaczęły kaszleć, gdy pył posypał się na ich głowy.
- Colloshoo! - krzyknęła Fiona, celując różdżką w stopy Rosie, które jakby zapadły się w podest, unieruchamiając ją.
- Nie! - zawołała Maggie, zakrywając usta dłonią.
Rosie przestała się bawić w półśrodki. Zanim Fiona zdążyła ją rozbroić, sama trafiła ją zaklęciem. Dziewczyna z wrzaskiem uniosła się w powietrze i zawisła do góry nogami.
- Pięknie! - zawołał radośnie Fred.
Czerwona na twarzy Fiona nawet nie próbowała się odczarować, co zaskoczyło wszystkich, łącznie z Rosie.
- Petrificus Totalus! - wrzasnęła Fiona.
Rosie nie miała najmniejszych szans, by osłonić się przed zaklęciem, gdy nogi ciągle miała przyrośnięte do podłogi. Zaklęcie trafiło ją w pierś i dziewczyna znieruchomiała jak statua. Fiona błyskawicznie odwróciła zaklęcie lewitujące, a gdy tylko jej stopy dotknęły ziemi, wycelowała różdżkę w przeciwniczkę i rozbroiła ją bez słowa.
- Koniec! - Profesor Boot stanął między dziewczynami, ogłaszając zakończenie pojedynku. - Zwyciężyła panna Roberts.
Profesor Dunbar odczarowała Rosie, która zachwiała się lekko i omal nie zleciała z podestu. Widać było, że ciągle jeszcze odczuwa skutki zaklęcia, gdy omal nie upadła na twarz, kłaniając się Fionie na zakończenie pojedynku. Profesor Boot pomógł jej zejść z podestu i zaraz znalazła się przy niej pani Dobbs.
- Ktoś mi powie, co się właśnie wydarzyło? - Albus nie mógł uwierzyć w to, co widział.
- Rosie przegrała? - James był tak samo zdumiony.
- Od kiedy to Fiona Roberts jest tak dobra w pojedynkach? - zbulwersowała się Maggie.
- Może miała dobrą motywację - prychnął Fred, gdy Fiona z gracją zeskoczyła na ziemię, puszczając przy tym oczko do Jima.
- Oczywiście - burknęła Maggie, wyraźnie wściekła. - Idę sprawdzić co z Rose.
- Pani Dobbs się nią zajęła - zatrzymał przyjaciółkę Al. - Poza tym, nie przeciśniesz się teraz do niej.
- I chyba nie chcesz zostawić Jima na pastwę złej Fiony Roberts? - zakpił Fred, patrząc na nią znacząco.
- Racja - odparła drwiąco. - Przed nią nawet wielki James Potter się nie obronił.
- Już przeprosiłem - przypomniał ponuro chłopak.
- Po za tym, skąd ta zazdrość, Donovan? - dogryzł jej Fred. - Przecież nie jesteście parą.
- Udław się, Weasley - poleciła mu, ignorując wcześniejsze słowa Ala i przeciskając się w stronę, gdzie zniknęła Rosie.
- Pójdę za nią - westchnął ciężko Albus, znikając w tłumie.
- Wielkie dzięki. - James trzasnął Freda pięścią w ramię. Weasley zawył z bólu i spojrzał na niego z urazą. - Musiałeś jej przypomnieć o całej tej akcji? Właśnie dzisiaj?
- Jimmy. - Fred wzniósł oczy do nieba, masując obolałe miejsce. - Donovan się wścieka, bo jest o ciebie zazdrosna. Ślepy jesteś, czy co?
- I niby mam się z tego powodu cieszyć?
- Skoro jest zazdrosna, to znaczy, że cię lubi, baranie jeden. Tylko nie wiem, czy sama sobie zdaje z tego sprawę. Raz na jakiś czas dobrze jej przypomnieć, że coś tam do ciebie czuje.
- Przypomniałem. I nawet mnie pocałowała - wyszczerzył się James.
- Świetnie. Może za następnych siedem lat pozwoli ci się trzymać za rękę. Tempo macie przecież zawrotne.
- Czy możecie się przymknąć? - Stojąca nieopodal Roxanne straciła cierpliwość. - Chcę zobaczyć, jak Lou dostaje bęcki od McGregora.
- Dajesz, Lou! - wrzasnął wtedy na całe gardło Fred, a James zagwizdał na palcach.
Louis nawet nie spojrzał w ich stronę. Stał na podeście z dumnie uniesioną głową i różdżką w pogotowiu. Wyglądał na tak pewnego siebie, że McGregor łypał na niego podejrzliwie.
- Ascendio! - krzyknął McGregor.
- Protego! - zawołał Lou.
Zaklęcie Puchona trafiło w Tarczę wyczarowaną przez Louisa i odbiło się od niej z tak wielkim impetem, że aż zadygotały szyby w oknach Wielkiej Sali. McGregor był bez szans, gdy jego własne zaklęcie ugodziło go w twarz i wyrzuciło wysoko w powietrze. Uderzył z impetem o podest i ani drgnął, gdy podbiegli do niego sędziowie i pani Dobbs.
- Niech to galopujące gargulce... - Fredowi dosłownie opadła szczęka, gdy Lou się skłonił i zeskoczył na ziemię. - I że już?
- Przypomnij mi, żeby nigdy się z tobą nie pojedynkować - powiedział kuzynowi Jim, gdy ten podszedł do nich spacerkiem, odprowadzany pełnymi podziwu spojrzeniami.
- To tylko Zaklęcie Tarczy - wzruszył ramionami Lou, ale widać było, że jest z siebie zadowolony.
- I to jakiej tarczy - pochwalił go Jim.
- W ogóle ktoś wie co się stanie, gdy w następnym pojedynku wygra Selwyn? - zainteresowała się Rox. - Na razie mamy dwa do jednego na korzyść nie-reprezentantów.
- Dyrektor pewnie ma coś w zanadrzu - uznał James.
Pojedynek Selwyna z Hudsonem również nie trwał zbyt długo. Ślizgon pokonał swojego przeciwnika dobrze wymierzonym Condundusem.
- No i mamy remis - zauważył Lou. - Ciekawe co teraz.
- Zaraz się dowiemy - mruknął Fred, widząc jak dyrektor wchodzi na podest.
- Mamy dwóch reprezentantów, którzy wygrali swoje pojedynki - oznajmił dyrektor. - To oznacza dogrywkę. Szczęśliwie się składa, że pozostali zwycięzcy należą do domów, których reprezentanci odpadli, więc pojedynki mogą odbyć się między wytypowanymi już osobami.
James, Fred i Roxanne jednocześnie spojrzeli na Lou, który wyprostował się powoli.
- Lou, Lou, nie zmarnuj tego, błagam! - James złapał przyjaciela za ramię. - Możesz dokopać Wrightowi, rozumiesz?
- Zapraszam pana Wrighta i pana Weasleya - powiedział dyrektor.
Fred i Jim poklepali kuzyna po plecach, a potem blondyn przecisnął się do przodu i wskoczył na podwyższenie. Craig dołączył do niego chwilę potem. Kiedy stanęli na przeciwko siebie, widać było jak mierzą się nieprzychylnymi spojrzeniami.
- Jeśli Lou przegra, skoczę z Wieży Astronomicznej - mruknął James. - Nie zniosę drugiej wygranej Wrighta. Nawet dla naszego domu.
- Expelliarmus! - zawołał od razu Craig.
Lou odbił jego zaklęcie i zaraz wystrzelił własne.
- Anteoculatia!
Czerwony strumień o włos minął twarz Craiga. James zaklął szpetnie. To było naprawdę dobre zaklęcie.
- Incarcerous! - Magiczne więzy oplotły Louisa, który jednak błyskawicznie rozciął je zaklęciem.
- Rictusempra! - wrzasnął Lou, wystrzeliwując zaklęcie w Craiga. Zaraz po nim wystrzelił kolejne i kolejne, zmuszając Wrighta do obrony. Jego zaklęcie tarczy słabło jednak z każdą kolejną chwilą. - Expelliarmus!
Zaklęcie przebiło się przez tarczę Craiga i trafiło go w pierś. Chłopaka odrzuciło do tyłu, a jego różdżka poszybywała gdzieś w powietrze. Lou uśmiechnął się na ten widok, pewny swojej wygranej, ale Craig nie zamierzał się poddawać. Pochwycił swoją różdżkę i wycelował ją w blondyna.
- Relashio! - krzyknął.
Tylko niesamowity refleks uchronił Louisa przed trafieniem zaklęciem prosto w twarz. Chłopak zablokował rzucone zaklęcie i niemal natychmiast odpowiedział na atak. Zamierzał to skończyć.
- Delirius!
Zaklęcie uderzyło w Craiga z impetem. Chłopak został przygnieciony do ziemi, a potem nagle złapał się za głowę i zaczął mówić od rzeczy. Jego różdżka leżała na ziemi, całkowicie zapomniana.
- Tak! - ucieszył się James, a Fred zaklaskał gorączkowo.
Na szczęście ich entuzjazm zginął w tłumie innych owacji. Jedynie Roxanne spojrzała na nich z litością.
- Ogłaszam zwycięstwo pana Weasleya! - zawołał dyrektor, wkraczając na podest. - Tym samym drugie zadanie zwycięża pan Selwyn, zdobywając punkty dla Rawenclawu!
Krukoni wrzasnęła jeszcze głośniej. Ściagnęli Louisa z podwyższenia, chcąc jak najszybciej pogratulować mu walki.
- Gryffindor zostanie w tym roku bez pucharu - oznajmiła ponuro Rox.
- Nie dbam o taki puchar - odparł na to James. - Chcę tylko Puchar Quidditcha. A teraz wybaczcie. Idę namówić Donovan na randkę na błoniach.
- Odeskortuję cię - uznała Rox, dostrzegając w tłumie Fionę, która z lisim uśmiechem obserwowała Pottera. - Nie chcę żadnych głupich niespodzianek.
- Niespodzianką będzie, jeśli Donovan się zgodzi - oznajmił im Fred.
- Na co się zgodzę?
Maggie usłyszała ostatnią część wypowiedzi i spojrzała pytająco na Freda. Przecisnęła się razem z Alem i Rosie przez tłum, próbując dotrzeć do przyjaciół.
- Świetna walka! - pochwalił kuzynkę James, ściskając ją mocno.
- Którą przegrałam - zauważyła ponuro dziewczyna.
- Nikt nie podejrzewał Fiony o takie umiejętności - pocieszyła ją Rox.
- O wiele rzeczy jej nie podjerzewaliśmy - mruknęła Maggie, łypiąc w stronę koleżanki z klasy.
- Do czego to może doprowadzić zazdrość, co nie? - zakpił Fred, a Jim tylko siłą woli powstrzymał się, by mu ponownie nie przywalić.
- Więc na co mam się zgodzić? - ponowiła pytanie blondynka, gdy za bardzo odeszli od tematu.
- Niech Jimmy cię zapyta - powiedział Fred, popychając przyjaciela w jej stronę. - Dajesz, kochasiu.
- Tak sobie pomyślałem, że może... masz ochotę na spacer? - zapytał dość niepewnie James. Sam nie wiedział dlaczego, ale czuł się dziwnie onieśmielony. - To tylko taka luźna sugestia. Nie byłaś w Hogsmeade i pewnie cały dzień siedziałaś w zamku... Świeże powietrze dobrze ci zrobi.
Albus wpatrywał się w swojego brata, jakby ten nagle postradał wszystkie zmysły. Fred za to wyglądał na złamanego, a Rosie i Roxanne zaczęły zwyczajnie chichotać.
- Świeże powietrze dobrze mi zrobi... - powtórzyła Maggie, gapiąc się na Jima z nieokreśloną miną.
- Zapomnij, że coś mówiłem - westchnął. - Chodźcie, zaraz zostaniemy tu sami, a nie chcę zostać oddelegowany do sprzątania.
- Prefekci już zostali - rozłożył ręce Al. - Ale Rosie, jako reprezentantka, nie musi pomagać.
- I tak zostanę - uśmiechnęła się do niego ciepło. - Miłego spaceru! - zawołała na pożegnanie.
James odprowadził kuzynkę zaskoczonym spojrzeniem.
- Robimy mini party? - zapytał się Fred.
- Nie mamy czego świętować - przypomniała mu siostra. - Ale możemy skołować z kuchni trochę kremowego piwa.
- To do roboty!
James chciał pójść za nimi, ale na jego nadgarstku zacisnęła się dłoń Maggie. Dziewczyna uśmiechała się nieznacznie.
- A co z moim świeżym powietrzem? - zakpiła.
- Ty... - zająknął się James. - Ale że tak poważnie?
- Mam ochotę trochę się przewietrzyć i coś mi mówi, że nie puścisz mnie samej - wzruszyła ramionami. - Idziemy?
Miał ochotę zwyczajnie porwać ją w ramiona i pocałować. Odchrząknął tylko jednak i wyciągnął do niej rękę.
- Idziemy - potwierdził.
Maggie przez chwilę patrzyła na jego dłoń, a potem wsunęła w nią swoją. Zadziwiający był fakt, jak bardzo ich ręce do siebie pasowały. Nie chciała się jednak nad tym zastanawiać, więc tylko uścisnęła lekko jego palce i pozwoliła wyciągnąć się z sali. Nie miała pojęcia, że ukradkiem obserwują ich Al i Rosie, ani że przybili sobie piątki, gdy tylko zniknęli za drzwiami.
- Jesteśmy o krok bliżej celu - oznajmił kuzynce Al.
- Męczące jest to nakierowywanie ich na siebie - uznała Rose. - Ale warte zachodu.
- I tak nie wierzę, by wyrobili się w twoim terminie.
- Nie chodzi mi o zakład!
- Wszystkim chodzi o zakład - prychnął. - Dasz wiarę, że połowa szkoły jest w niego zaangażowana?
- I wujek Neville. I nawet profesor Dunbar.
- Ktoś będzie bardzo bogaty - uznał Al. - Bardzo.

wtorek, 16 lutego 2021

101. W miłości i na wojnie

Po raz pierwszy odkąd Maggie pojawiła się w Hogwarcie, naprawdę nie miała ochoty pójść do Hogsmeade. Albus umówił się już z Summer, a Rosie wybierała się tam ze Scorpem. Lily nie szła wcale, bo razem z bliźniakami została ukarana szlabanem. Najwidoczniej profesor Dunbar nie uważała rymowania wspak za zabawne.
W głębi duszy liczyła, że może James zasugeruje wspólny wypad. Kiedy przyłapała się na tej myśli, najpierw się na siebie zirytowała, a potem zaczęła się zastanawiać, że w sumie, dlaczego nie? Dni jednak mijały, a James ani razu nie wspomniał o Hogsmeade, nie mówiąc już o zapraszaniu jej gdziekolwiek. W sobotę, gdy wszyscy uczniowie ochoczo wyrwali się z murów zamku, Maggie zaszyła się w bibliotece, gotowa poświęcić dzień swojej prywatnej misji, jaką było wyszukiwanie wszelkich informacji na temat Insygniów Śmierci.
Nie było to łatwe zadanie. Pani Pince nie potrafiła jej pomóc i w pierwszej chwili była święcie przekonana, że Maggie sobie z niej żartuje. Dziewczyna była więc zdana na samą siebie. Zaczęła od analizowania Baśni o Trzech Braciach, a potem kroczek po kroczku wyszukiwała potencjalne informacje o Peverellach, którzy - zdaniem Potterów - byli ściśle związani z Insygniami. Nie było jednak łatwo znaleźć cokolwiek, gdy nie miało się żadnego punktu zaczepienia. Nie wiedziała w jakim przedziale czasowym szukać informacji, nie była też pewna, czy lepiej skupić się na przedmiotach czy też ich posiadaczach. Usiadła więc bez większego entuzjazmu do Genealogi potężnych rodów, próbując odnaleźć nazwisko Peverell na długiej liście czarodziejów. Nie mogła się przy tym pozbyć uczucia, że o czymś zapomniała.
Spędziła w bibliotece całe popołudnie i dopiero burczenie w brzuchu uświadomiło jej, że nadeszła pora kolacji. Zamknęła więc książkę i odłożyła ją na półkę, a potem wybrała się do Wielkiej Sali, w której było pełno rozochoconych uczniów.
- Mags, tutaj! - pomachała do niej entuzjastycznie Rosie.
- I jak było? - zapytała z uśmiechem, siadając obok niej.
- Fantastycznie. - Rose cała promieniała. - A co ty robiłaś cały dzień?
- Nadrabiałam zaległości w nauce - skłamała.
- Szkoda, że z nami nie poszłaś...
- Byłabym wam bardzo potrzebna - zakpiła Maggie.
Rosie chciała coś powiedzieć, ale wtedy pojawił się James z Fredem i Louisem. Żadna z dziewczyn nie skomentowała faktu, że Lou usiadł razem z nimi. Zdarzało się to tak często, że było już dla nich normalne.
- Przemarzłem do szpiku kości - powiadomił wszystkich Lou, sięgając od razu po kubek pełen rozgrzewającej herbaty.
- Ja tak samo. - James miał zarumienione policzki i wilgotne końcówki włosów. - Tuż przy bramie złapała nas zadymka. Fred omal nie wpadł na Wierzbę Bijącą.
- Mów za siebie. - Fred ogrzewał ręce o swój kubek z kakao. - To nie ja wyrżnąłem tyłkiem o ziemię na ślizgawce przed zamkiem.
- Przeklęty Irytek... - burknął James, odruchowo masując obolałe miejsce.
- Nie widziałem cię w Hogsmeade, Mags - zauważył Lou, spoglądając na blondynkę.
- Zostałam w zamku - wzruszyła ramionami. - Nadrobiłam zaległości w pracach domowych.
James zmarszczył brwi, przyglądając się jej w skupieniu, ale nim zdążył o coś zapytać, na mównicę przed stołem nauczycielskim wszedł dyrektor. Uczniowie stopniowo zaczęli się uciszać, a gdy wszyscy zamilkli, Pickwitt zabrał głos.
- Jak wszyscy wiecie, w najbliższy poniedziałek odbędzie się drugie zadanie - powiedział. - Tak się składa, że tego dnia wypada również Dzień Zakochanych. Chcąc zdjąć część stresu z reprezentantów i ich przeciwników postanowiłem odwołać tego dnia zajęcia edykacyjne. - Uczniowie zaczęli radośnie klaskać i pokrzykiwać. - Postanowiłem również uruchomić walentynkową pocztę, która będzie rozniosła listy przez cały dzień, od rana do nocy. Zależy mi, żebyście się dobrze tego dnia bawili.
Kiedy schodził z ambonki, żegnały go gromkie brawa. Niemal wszystkie dziewczyny na raz zaczęły do siebie szeptać i chichotać.
- Serio? - Fred miał minę, jakby połknął coś gorzkiego. - Czy mogę właśnie puścić pawia?
- Lucy jest zachwycona - zauważyła Rosie, która obserwowała młodszą kuzynkę, siedzącą kawałek dalej.
- Jak to Lucy - uśmiechnęła się Maggie. - Chłopcy, nie miejcie takich ponurych min - poleciła, widząc wyraz twarzy Jamesa i Louisa. - Założę się, że dostaniecie całą górę walentynek.
- Wystarczy mi jedna - powiedział jej James, uśmiechając się przy tym znacząco.
- Zakład, że będę miał większe branie od was obu razem wziętych? - wyszczerzył się Lou, jednocześnie puszczając oczko do Gryfonki z czwartej klasy.
- Możesz tylko pomarzyć - prychnął Fred.
- Poczekaj do pojedynku - powiedział Louisowi Jim. - Jak Rosie z tobą skończy, już nie będziesz taki piękny.
- Jesteście po prostu zazdrośni - uznał blondyn. - Co mogę poradzić na to, że matka natura tak hojnie mnie obdarzyła? Mam dobre geny.
- I krew wili - zauważył z przekąsem Fred.
Louis tylko rozłożył ręce, ale widać było, że jest bardzo z siebie zadowolony.
- Chłopcy... - wywróciła oczami Rosie.

***
Maggie uznała, że najlepiej będzie wyjść z wieży dopiero, gdy nastanie czas drugiego zadania. Śniadanie w Wielkiej Sali to był totalny obłęd. Wszędzie wisiały serpentyny, różowe serduszka i czerwone świeczki. Do tego po całej szkole fruwały małe sówki, które roznosiły walentynkową pocztę. Maggie omal nie udławiła się owsianką, gdy do Jamesa jednocześnie podleciało dziesięć takich ptaszków, każdy z czerwoną kopertą w dziobie.
- Przegrywam już na starcie - westchnął Fred, patrząc na swoje dwie marne walentynki.
Jeszcze większym zaskoczeniem dla Maggie był moment, gdy na jej ramieniu wylądowała mała biała sówka. Ptaszek upuścił na jej podołek różową kopertę i szybko odleciał.
- Od kogo to? - zapytał James, mierząc kopertę ponurym spojrzeniem.
- Nie ma podpisu - odpowiedziała, czytając kartkę.
Nic nie odpowiedział, tylko naburmuszył się jeszcze bardziej. Maggie wstała od stołu, gdy przyleciała do niego jedenasta sowa i przez resztę dnia siedziała w dormitorium razem z Roxanne, grając w Eksplodującego Durnia. Albus kolejny dzień spędzał z Summer, a Rose przygotowywała się do pojedynku razem ze Scorpem. Oboje jednak pojawili się w wieży na godzinę przed zadaniem.
- Szalony dzień - uznał Albus, strzepując confetti z czarnych włosów. - Dacie wiarę, że dostałem 17 walentynek?
- Nazwisko Potter zobowiązuje - zakpiła Rosie.
- Jamesa nie przebijesz - oznajmiła Maggie. - Tylko przy śniadaniu dostał jedenaście. Teraz pewnie ma ich cztery razy tyle.
- Czy ja wyczuwam zazdrość? - zielone oczy Ala skrzyły się diabolicznie. - Mags, czy jedna z tych jedenastu walentynek była od ciebie?
- Jeszcze tak nisko nie upadłam - odparła.
Niemal w tej samej chwili do pokoju wspólnego wtoczyli się James i Fred. James miał mocno potargane włosy i przekrzywiony krawat, a jego szata była strasznie pomięta.
- Co ci się stało? - zapytała Roxanne, lustrując go wzrokiem.
- Wy, dziewczyny, jesteście nienormalne - powiedział tylko, znikając na schodach do dormitorium.
- Za tym musi kryć się ciekawa historia - ocenił Al, patrząc przy tym na ucieszonego Freda.
- Część dziewczyn nie chciała czekać na pocztę walentynkową - oznajmił. - Biedny Jim ledwo się im wyrwał.
- Rzeczywiście, biedny... - mruknęła do siebie Maggie. Nie wiedząc czemu ogarnęła ją dziwna irytacja.
- Za pół godziny zaczyna się zadanie - westchnęła Rose, zmieniając temat. - Muszę już iść.
- Idziemy z tobą - powiedziała zaraz Maggie, wstając z podłogi. - Mam nadzieję, że Wielka Sala wygląda już normalnie.
- Nauczyciele się nią zajmowali, gdy wychodziliśmy - odparł na to Fred. - Idę po Jima, później się pomizdrzy przed lustrem.
- Poczekamy na nich? - zapytała Rox.
- Dogonią nas, a Rosie nie może się spóźnić - odpowiedziała na to Maggie.
Zeszli całą grupą do zatloczonej sali wejściowej. Drzwi do Wielkiej Sali jeszcze były zamknięte, dlatego uczniowie zgromadzili się przed nią.
- Reprezentanci proszeni do bocznej sali! - rozległ się wzmocniony głos profesora Boota. - Reprezentanci proszeni do bocznej sali!
- Trzymam kciuki - powiedziała Maggie, ściskając mocno przyjaciółkę. - Skop im tyłki.
- Będę miała to na uwadze, jeśli trafię na Fionę - uśmiechnęła się znacząco Rosie.
- Powodzenia - uścisnął kuzynkę Al, a potem dziewczyna zniknęła w tłumie. - Mam nadzieję, że nie trafi na McLaggena.
- A ja bym w sumie chętnie popatrzyła jak zmienia go w robaka - uznała Maggie.
- Tu jesteście! - przez tłum przecisnęli się do nich James z Fredem. - Ale obłęd, nie? - pokręcił głową Fred.
- Donovan, można na słówko? - zapytał James, totalnie ignorując Freda. Miał bardzo dziwną minę.
- Stało się coś? - zaniepokoiła się.
- Nie, nie, wszystko w porządku - uspokoił ją. Wziął przy tym głęboki oddech i wyciągnął coś zza pleców. Wyglądał na nieco przerażonego, co było totalnie do niego nie podobne. - Wszystkiego najlepszego z okazji walentynek - wypalił.
Fred i Al musieli się odwrócić, by nikt nie zauważył ich rozbawionych min. Lucy, która odnalazła ich w tłumie, i Rox nie miały takich problemów. Gapiły się na Maggie i Jima, niecierpliwie czekając na reakcję Donovan.
A ona mogła się tylko patrzeć na wyciągnięte w jej stronę małe pudełko w kształcie serduszka, w którym znajdowało się sześć czekoladek, a na każdej była jedna litera jej imienia.
- Donovan, czy możesz to wziąć? - bąknął James. - Zaczynam się czuć naprawdę głupio.
Ostrożnie przyjęła pudełko. Zwyczajnie nie mogła oderwać od niego wzroku.
- Skąd... - wydukała.
- Z Miodowego Królestwa - wpadł jej w słowo. - Przygotowane na zamówienie.
- Och... - bąknęła, odrywając wreszcie wzrok od pudełka i patrząc na zmieszanego Jamesa. Pierwszy raz w życiu widziała, by był tak skrępowany i serce zabiło jej jakoś szybciej. - Dziękuję... - wydukała. - Ale ja dla ciebie nic nie mam...
- Daj spokój - zbył ją machnięciem ręki. - Nawet się nie spodziewałem, że możesz mieć. I nie o to tu chodzi... To co, można już wchodzić na salę, czy nie? - zmienił temat.
- James, zaczekaj. - Maggie jeszcze nigdy nie była tak zdenerwowana. Serce waliło jej w piersi jak oszalałe. A wszystko za sprawą tego chłopaka. - Zaczekaj - poprosiła ponownie, chowając pudełeczko do kieszeni szaty i robiąc niepewny krok w stronę Pottera. - To bardzo miły gest - powiedziała, zatrzymując się tuż przed nim i patrząc mu w oczy. Podjęła już decyzję. - Dziękuję.
Wspięła się na palce i oparła ręce na jego piersi, chcąc utrzymać równowagę. Wyczuła, że serce Jamesa dudni niemal tak szybko jak jej i to dodatkowo dodało jej odwagi. A potem zamknęła oczy, przycisnęła usta do policzka Jamesa i złożyła na nim czuły pocałunek. 
- To wiele dla mnie znaczy - szepnęła mu jeszcze do ucha, po czym szybko się odsunęła.
Drzwi do Wielkiej Sali wreszcie stanęły otworem, ale do Jamesa jakby to nie dotarło. Stał jak wmurowany, gapiąc się na Maggie i przyciskając palce do policzka, w który go pocałowała. Skóra dziwnie mrowiła go w tamtym miejscu. Używała magii, czy co? Z transu wyrwało go dopiero mocne klepnięcie w plecy, które posłało go kilka kroków do przodu.
- Chodź, kochasiu - zakpił Fred. - Zaraz zajmą nam najlepsze miejsca.
Musiał go niemal ciągnąć. James miał minę, jakby oberwał Confundusem i na chwilę zapomniał jak się chodzi. Uśmiechał się przy tym głupkowato i Fred naprawdę żałował, że nie może mu w tym momencie zrobić zdjęcia.
- Donovan, popsułaś mi Jima - poskarżył się cicho, gdy udało mu się wprowadzić kumpla do sali.
Maggie obejrzała się szybko na Jamesa i zaczerwieniła mocno.
- Nie moja wina, że reaguje tak na głupi pocałunek w policzek - odparła, próbując nie pokazać, że sama trzęsie się od środka. - Co by było, gdybym zdecydowała się pocałować go naprawdę?
Jej słowa dotarły do Jima i brązowe oczy chłopaka zrobiły się okrągłe. Otworzył i zamknął usta, co było tak komiczne, że Albus i Roxanne parsknęli śmiechem.
- A rozważałaś i tę opcję? - wykrztusił.
- Nigdy się tego nie dowiesz - odpowiedziała mu, ale uśmiechnęła się przy tym, więc nie wziął jej słów za zły znak.
- Muszę częściej dawać ci prezenty, skoro tak ładnie dziękujesz - powiedział cicho, pochylając się do niej. Odzyskał już część dawnej pewności siebie.
- To była jednorazowa sytuacja. Nie dopisuj do niej historii - poleciła mu, nawet na niego nie patrząc.
- Wiesz, wyjątkowo jakoś ci nie wierzę...
- Skończcie flirtować - syknął Fred. - Zaczyna się.
Z Wielkiej Sali zniknęły wszystkie stoły i krzesła, a zamiast nich na środku znalazło się długie i wysokie podium, na którym stanęli reprezentanci i ich przeciwnicy. Pomiędzy nimi stał dumnie Pickwitt w szmaragdowej szacie.
- Zanim rozpoczniemy zadanie, pozwólcie, że przypomnę wszystkim zasady - odezwał się dyrektor. - Pojedynki czarodziejów mają bardzo długą tradycję. Pierwszy, odnotowany na kartach historii, miał miejsce w 1430 roku. Sami pewnie potraficie przytoczyć bardziej aktualne pojedynki, jak chociażby ten, który stoczył Harry Potter w Hogwarcie z Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. - Albus i James wymienili między sobą znaczące spojrzenia. - Ta walka, której zaraz będziecie świadkami, będzie się odbywała według ściśle określonych reguł. Nie będzie toczona na śmierć i życie, ale do momentu ewidentnego zwycięstwa, o którym zadecydują sędziowie - wskazał ręką na profesor Dunbar i profesora Boota. - A teraz poznamy układ par. Jako pierwsi zmierzą się ze sobą Craig Wright i Aaron McLaggen.
- Czuję się rozdarty - skrzywił się Jim, patrząc jak Wright i McLaggen stają na przeciwko siebie i wykonują kurtuazyjny ukłon. - Nie wiem kogo wolałbym bardziej zobaczyć jako robala.
- Niech obaj się wykończą - mruknął Fred.
- Pojedynki czas zacząć! - zawołał dyrektor.

czwartek, 4 lutego 2021

100. Wytypowani

Jim, Fred i Louis zaszyli się w jednej z pustych klas, by w spokoju sprawdzić, na jakim etapie Przewodnika Huncwota są obecnie Lily i jej banda. Jeszcze w wakacje zaczarowali notatnik w taki sposób, by kolejne punkty pojawiały się dopiero po zrealizowaniu poprzedniego. Dodatkowo, połączyli magicznie Przewodnik ze zwykłą kartką papieru, by ta pokazywała im, co obecnie realizują Młodzi.
- Kiepsko im idzie - uznał Fred, nie bez cienia satysfakcji w głosie. - Utknęli na czwartym punkcie.
- Nie mieli czasu na psoty - zauważył James, analizując coś na Mapie Huncwotów. - Trochę za dużo się działo w ostatnim czasie.
- Prawda. - Louis uśmiechnął się złośliwie do Jima i skrzyżował ręce na karku. - Ptaszki ćwierkają, że ktoś wczoraj był na randce z Donovan.
- CO?! - James omal nie skręcił sobie karku, gdy poderwał szybko głowę, by spojrzeć na kuzyna. - KTO?!
- Ty, baranie? - parsknął Lou.
- Oberwałeś Confundusem, czy co? - James spoglądał na niego z niedowierzaniem. Pomasował pierś, by uspokoić rozszalałe serce. - Byłem z nią w Hogsmeade, żeby spotkać się z moim tatą. Randka, na której jest rodzic, to nie randka.
- Nie mówię o Hogsmeade - wywrócił oczami blondyn. - Tylko o tym, co było później. Kominek? Gorąca czekolada? Mówi ci to coś?
- Kuchnia, skrzaty domowe - zakpił James. - To nie była randka.
- Mnie tam brzmi na randkę - zgodził się z kuzynem Fred.
- Zatem macie o niej dziwne wyobrażenie, współczuję przyszłym dziewczynom - dopiekł im Jim.
- Nadal uważam, że to była taka mini-randka - wzruszył ramionami Louis. - A przynajmniej tak to brzmiało, gdy Lucy opowiadała o tym Lily.
- Lucy zawsze koloryzuje, by rzeczy wydawały się bardziej romantyczne - przypomniał mu James, nieco poirytowany. Dlaczego dążyli temat?
- Zatem nie siedzieliście w kuchni przy ogromnym kominku? - Fred przechylił głowę na bok i uniósł drwiąco brew.
- Siedzieliśmy - potwierdził ostrożnie James, nie wiedząc do czego właściwie zmierza przyjaciel.
- I nie zajadaliście ciasteczek, popijając je gorącą mleczną czekoladą z cynamonem i bitą śmietaną? - zapytał Lou.
- Masz zaskakująco dokładne informacje... - skrzywił się Jim.
- I to z trzeciej ręki - uśmiechnął się.
- Więc to była randka! - zawołał Fred. - Szczerze mówiąc, po akcji z Fioną zacząłem wątpić, czy kiedykolwiek się dogadacie z Donovan.
- Wielkie dzięki - uśmiechnął się krzywo James. - Dobrze wiedzieć, że we mnie wierzycie.
- Zawsze i wszędzie, Jimmy - zasalutował mu Lou.

***
- Dyrektor zaprosił reprezentantów do swojego gabinetu - oznajmiła wszystkim Roxanne, siadając przy stole w Wielkiej Sali. - Widziałyśmy z Lily jak Wright i Selwyn idą do Korytarza Gargulca.
- To dlatego Rosie jeszcze nie ma - mruknął Albus. - Myślałem, że znowu utknęła w bibliotece ze Scorpem.
- Więc tak to się teraz nazywa! - zakpił Fred, za co oberwał z łokcia od swojej siostry.
- Bardzo jestem ciekawa, co tym razem będą musieli zrobić reprezentanci - zastanowiła się na głos Maggie. - Tak, James, wszyscy wiemy, że chciałbyś coś, co zmieni Craiga w wielką kapustę - dodała, gdy tylko Jim otworzył usta.
- Donovan, jak ty mnie dobrze znasz - oznajmił z uśmiechem.
- Czy ktoś w ogóle pamięta, że to Craig zbiera punkty dla naszego domu? - zapytała Molly, wywracając oczami.
- Tak, reszta Gryfonów - odparł jej na to Albus, krzywiąc się.
Gdy minęła pierwsza fala radości, Gryfoni zorientowali się, że to nie w ich klepsydrze przybyło punktów. Z początku zdawali się nie do końca rozumieć, co takiego się stało. Dopiero później dotarło do wszystkich, że Rose swoim zwycięstwem w pierwszym zadaniu przysłużyła się Puchonom, a nie im. Część Gryfonów potraktowała to bardzo osobiście i w ostatnim czasie Rosie nie miała zbyt łatwego życia.
- Żadna siła nie zmusi mnie do kibicowania Wrightowi - przypomniał kuzynce James. - Żadna - podkreślił.
- Nawet, gdyby poprosiła cię o to Maggie? - zapytał niewinnie Al.
- O to bym nie poprosiła - odparła zaraz dziewczyna.
- Zdecydowanie jesteś moją ulubioną osobą przy tym stole, Donovan.
- Jakby to było coś nowego - szepnął konspiracyjnie Fred, na co Roxanne zaśmiała się cicho.
W połowie kolacji w Sali pojawili się wreszcie reprezentanci. Uczniowie przyglądali się im z wyraźną ciekawością, a kiedy tylko usiedli przy stołach, zaraz pochylili ku nim głowy. Część Gryfonów nawet wstała ze swoich miejsc, by podejść do Rosie i zapytać o drugie zadanie.
- I co będziecie robić? - pytał Oliver Goldstein.
- Każą wam walczyć ze smokami? - zapytał podekscytowany Ryan Whitepool.
- Wyślą was do Zakazanego Lasu? - spytała jakaś drugoklasistka.
- Nic z tych rzeczy - odpowiedziała wszystkim Rosie. - Drugie zadanie, to pojedynek czarodziejów.
Rozległy się entuzjastyczne szepty. Gryfoni chcieli dowiedzieć się więcej, ale Molly uznała, że robią za duży szum i niepotrzebnie skupiają tyle uwagi, więc szybko wszystkich rozgoniła.
- Pojedynek? - Al miał niepewną minę.
- Kto z kim będzie walczył? - zapytał Fred. - Reprezentanci między sobą? Wszyscy na raz? Czy jak?
- Dyrektor chce uniknąć bezpośredniego pojedynku między reprezentantami - oznajmiła Rose. - Opiekunowie będą szukali ochotników.
- Wchodzę w to. - James już wyobrażał sobie jak zmienia Wrighta w skunksa i nie dostaje za to szlabanu.
- Pozwól, że cię uświadomię. - Rosie spojrzała na niego z litością. - Żaden Gryfon nie zostanie sparowany przeciwko Wrightowi, bo mijałoby się to z celem. Mógłbyś trafić na mnie.
James miał minę, jakby właśnie ktoś oznajmił, że Bożego Narodzenia już nie będzie. Albus parsknął śmiechem i poklepał brata po plecach.
- Przykro mi, Jim - chichotał.
- Mam nadzieję, że nikt z Generacji się nie zgłosi - westchnęła Rosie. - Naprawdę wolałabym uniknąć walki z kimś z rodziny.
- Kiedy będzie wiadomo, kto się z wami zmierzy? - spytała się Rox.
- Dopiero podczas zadania.
Maggie spochmurniała. James natychmiast to dostrzegł.
- Znowu złe przeczucie? - mruknął do niej.
- Myślisz, że jestem przewrażliwiona? - odmruknęła.
- Ani trochę. Twoja intuicja jest wręcz zabójcza.
- Musimy jakoś się dowiedzieć, z kim zmierzy się Rosie - szepnęła do niego, na co tylko skinął głową.
- O czym spiskujecie? - zapytała podejrzliwie Molly, która obserwowała ich od jakiejś minuty.
- Właśnie namawiałem Donovan na romantyczny wieczór na szczycie Wieży Astronomicznej - odpowiedział bez zastanowienia James. - Była w trakcie mówienia "tak", kiedy się wtrąciłaś. Dzięki wielkie, Mol.
- Byłam w trakcie mówienia "nie w tym życiu, Potter" - odparła Maggie. - Ale wmawiaj sobie co tam chcesz.
- W końcu cię przekonam, zobaczysz.
- W końcu ci się znudzi, zobaczysz.
Tylko puścił do niej oczko i wrócił do jedzenia. A ona zaczęła się zastanawiać, czy ta rozmowa była udawana, czy też jednak nie.

***
Jak się szybko okazało, dyrektor nie zamierzał trzymać w tajemnicy nazwisk przeciwników reprezentantów domów. Listy pojawiły się trzy dni po ogłoszeniu zadania i uczniowie tłumnie zgromadzili się przed tablicą ogłoszeń, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się, kto taki weźmie udział w pojedynku. Lista niespecjalnie spodobała się Rosie.
- Nie mówiłeś, że się zgłaszasz - syknęła na Louisa.
Dopadła go na korytarzu koło klasy do transmutacji, gdy akurat miał okienko. Lou spojrzał na nią z nieco obronną miną, gdy wciągnęła go do pustej klasy i zatrzasnęła za nimi drzwi.
- Cały mój rocznik się zgłosił - oznajmił. - Oldwood powiedział, że jeśli komuś z nas uda się pokonać reprezentanta, zdobędziemy 30 dodatkowych punktów do egzaminu końcowego. Tylko głupi by nie skorzystał.
Rosie nadal nie wyglądała na zadowoloną.
- Wyluzuj, może na mnie nie trafisz - wyszczerzył się.
- Jeśli nie ty, to McLaggen albo Fiona - westchnęła, opadając na krzesło. - Mam wrażenie, jakby dyrektor celowo wytypował osoby, które są w jakiś pokręcony sposób związane z Generacją. Mags panicznie się boi, że trafię na McLaggena, a po tym co ostatanio zrobił, też nie podoba mi się ta wizja.
- Pewnie by chciała żebyś dołożyła Fionie - parsknął Lou, zaczesując włosy do tyłu. Były na tyle długie, że zastanawiał się, czy nie zacząć ich związywać. - No wiesz, przez Jima? - dodał, gdy spojrzała na niego pytająco.
- Gdyby Mags miała to Fionie za złe, sama by się nią zajęła - zauważyła Rosie. - Nie pozwala, by ktoś inny toczył za nią walki.
Zerknęła na zegarek i zerwała się na równe nogi.
- Szlag, zaraz zaczynam wróżbiarstwo! - zapiszczała, wybiegając z klasy.
Lou tylko odprowadził ją wzrokiem, a potem wzruszył ramionami i wyszedł z klasy. Nie zdążył przejść nawet dwóch kroków, gdy ktoś złapał go za rękaw szaty i wciągnął do kolejnej pustej klasy.
- Co dziś z wami jest nie tak?! - zirytował się, patrząc na Freda i Jima, którzy stali przy drzwiach i szczerzyli radośnie zęby.
- Punkt piąty, Louie - oznajmił mu Fred.
- Nie! - Lou niemal natychmiast zapomniał o gniewie.
- Wiesz co to oznacza? - zapytał James z diabolicznym uśmiechem.
- Nadszedł czas zemsty za różowe włosy! - Lou niemal zaczął podskakiwać z radości. - Kiedy zaczęli?
- Dwie godziny temu, tuż przed historią magii.
- Czyli efekty zobaczymy podczas kolacji. - Louis uśmiechnął się z satysfakcją. - Wspaniała wiadomość, doprawdy wspaniała.
- Poczekaj aż będą chcieli odwrócić zaklęcie - przypomniał mu Jim. - To dopiero majstersztyk.
- Prawda, Donovan nieźle spisała się z tymi dwoma punktami - uznał Fred. - Trzeba dać jej znać, że Młodzi dotarli do piątego etapu.
- Złapiemy ją jak skończą wróżbiarstwo - machnął ręką James.
Louis spojrzał na niego z niedowierzaniem, a potem ryknął śmiechem.
- Nie wierzę! - śmiał się. - Po prostu nie wierzę!
- Odbiło mu, czy co? - Fred spoglądał na kuzyna z niepewną miną.
- James Syriusz Potter, który przez siedem lat nauki w Hogwarcie, nie był w stanie nauczyć się własnego planu zajęć, doskonale wie gdzie i kiedy lekcje ma Donovan! - Louis niemal już płakał ze śmiechu. - Nie mogę!
- Znam swój plan lekcji! - oburzył się James, ale nic nie mógł poradzić na to, że lekko się zaczerwienił.
- Dziś rano byłeś święcie przekonany, że zaczynamy transmutacją - przypomniał mu Fred. - A chodziło o zaklęcia.
- Byłem rozkojarzony! - bronił się dalej. - Jeden raz się pomyliłem, wielkie mi co.
- Więc jakie zajęcia jeszcze dzisiaj masz? - zapytał chytrze Lou.
- Starożytne runy - burknął chłopak.
- A przed nimi? - spytał Fred.
- To mamy coś wcześniej?
Fred i Lou znowu ryknęli śmiechem. James wcale nie uważał tego za tak zabawne.
- Po prostu wypieram wszystkie zajęcia, które mamy z Wrightem - oznajmił. - I może nie zawsze pamiętam w jakiej kolejności są, ale przynajmniej wiem, jakiego dnia się odbywają.
- Ciekawe czy byś pamiętał, gdybyśmy przestali dzień wcześniej odrabiać prace domowe - zaciekawił się Fred.
- Ale jak to jest, że znasz plan Donovan tak dobrze, co? - Louis koniecznie chciał się tego dowiedzieć.
James wyraźnie zwlekał z odpowiedzią.
- No dalej, Jimmy - ponaglił go Fred. - Bo inaczej spóźnimy się na zajęcia, których nazwy nie pamiętasz.
- Po prostu wolę wiedzieć w jakiej części zamku się znajduje, gdyby znowu wpadła w kłopoty - oznajmił im Jim, wyraźnie się poddając.
- Oooo! - zaświergotał Lou, składając ręce. - Jimmy, tyle w tobie słodyczy, że Miodowe Królestwo może właśnie zwijać interes.
- Zamknij się - warknął na niego Potter.
- Nie, poważnie, Jim - dołączył się Fred. - Powinni cię butelkować i sprzedawać z nalepką Słodki Eliksir Słodkości.
- Będziesz tegorocznym symbolem Walentynek. Kupidyny mogą się od ciebie uczyć.
- Należy ci się pomnik. - Fred zatoczył ręką w powietrzu. - "Czyste Złoto. Ideał Chłopaka".
- Jeśli zobaczę gdzieś taki pomnik, nie tylko włosy będziecie mieli różowe - zagroził James, co tylko bardziej ich rozbawiło.
- Naprawdę nie rozumiem dlaczego Donovan tak ci się opiera - pokręcił głową Fred. - Która dziewczyna by nie chciała faceta tak zakręconego na jej punkcie jak ty na punkcie Mags?
- Może trzeba znowu na walentynki zrobić specjalne babeczki? - zakpił Lou. - I lekko dopomóc szczęściu?
- Ostatnim razem wcale nie pomogliście - zauważył James, mimowolnie wracając myślami do pocałunku w sowiarni. - Lepiej sobie odpuścićie w tym roku.
- Jakbyś zmienił zdanie, wiesz gdzie mnie szukać - mrugnął do niego Lou.

***
Stół Krukonów ryczał ze śmiechu już dobry kwadrans i nie zapowiadało się, by dobry humor szybko im się skończył. Maggie i Rosie, które były wykończone po całym dniu zakuwania, tylko łypnęły gniewnie w ich stronę i czym prędzej usiadły przy swoim stole.
- Co im tak wesoło? - zapytała się Maggie, obserwując właśnie jak Louis ociera z twarzy łzy i trzyma się ręką za brzuch.
- Bliźniakom i Lily najwidoczniej nie wyszła jakaś psota - odpowiedziała jej Molly, wywracając oczami. - Odkąd tylko tu weszli, cokolwiek mówią, zaczyna się rymować.
- Zaczęło się podczas starożytnych runów - oznajmiła Rox, która chodziła na te zajęcia wspólnie z Lily. Lorcan i Lysander wybrali opiekę nad magicznymi stworzeniami. - Dunbar nie była zachwycona, gdy Lily zaczęła mówić wierszem.
Do stołu Gryfonów podeszli roześmiani Al, Jim i Fred. Najwyraźniej wszyscy trzej poszli posłuchać improwizowanej poezji.
- Bliźniacy weszli na nowy poziom - chichotał Fred. - Nie dość że rymują, to jeszcze kończą za siebie zdania.
- Genialne - szczerzył się James.
- Jak w ogóle do tego doszło? - zapytała Rosie, spoglądając na zrezygnowaną Lily i deklamujących szybko bliźniaków Scamander.
- Chcieli zaczarować McLaggena - odpowiedział jej James.
- W sumie szkoda, że im nie wyszło - uznała Maggie, na co tylko puścił do niej oczko.
Nie mogli się doczekać, kiedy spróbują cofnąć zaklęcie. Nie tylko nadal będą rymować, ale dodatkowo zaczną mówić wspak.
- Chyba pierwszy raz widzę, by Lily nie wyszło jakieś zaklęcie - oznajmił Albus. - Nie macie z tym nic wspólnego, co? - spojrzał podejrzliwie na starszego brata i Freda.
- Oczywiście, że mamy! - zawołał James. - Planowaliśmy to całe wakacje!
- Najgorsze jest to, że nie wiem czy żartujesz, czy jednak mówisz poważnie... - poinformował go Al, sięgając po parówki w cieście francuskim.
- Boli mnie twój brak zaufania, braciszku - zakpił Jim.
- Za dobrze cię po prostu znam.
- Słyszeliście już?! - Do stolika podbiegła zarumieniona Lucy i szybko wcisnęła się między Rosie a Maggie.
- Jeśli chodzi o Lily... - zaczęła Rose, ale dziewczynka potrzasnęła głową tak mocno, że czarna kokarda, którą miała wpiętą we włosy, poszybowała w talerz Ala. - Hogsmeade wypada w weekend przed Walentynkami! Ale cudownie!
- A w Walentynki odbędzie się drugie zadanie - oznajmiła Roxanne, która najwidoczniej szła do Wielkiej Sali razem z Lucy. - Wszystko wisi na tablicy ogłoszeń.
- Nie ma to jak pojedynek czarodziejów w dniu zakochanych - zakpił Fred, unosząc do góry puchar z sokiem dyniowym.