Maggie zamrugała szybko, skupiając wzrok na profesorze Oldwoodzie. Nauczyciel wyglądał na nieco poirytowanego, więc Maggie niemal od razu zorientowała się, że zwraca się do niej nie po raz pierwszy.
- Przepraszam - bąknęła. - Nie dosłyszałam pytania.
Albus popatrzył na przyjaciółkę z niedowierzaniem. Maggie zawsze uważała podczas zajęć z obrony przed czarną magią. Fakt, że tym razem było inaczej oznaczał, że działo się coś poważnego. Już od pewnego czasu ją obserwował i widział, że coraz częściej błądzi gdzieś myślami. Rosie dostrzegała to samo i oboje zaczynali się martwić.
- Pytałem o trzy podstawowe pasywne zaklęcia obronne - powtórzył pytanie Oldwood.
- Protego, Salvio Hexia i Fianto Duri - wymieniła. - Czasami jako czwarte zaklęcie pasywne uważa się Zaklęcie Patronusa, jednak patronusy potrafią też zaatakować, dlatego jest to kwestia sporna.
- Bardzo dobrze - powiedział profesor. - Ale następnym razem prosiłbym o poświęcenie większej uwagi zajęciom, panno Donovan.
- Dobrze, panie profesorze - bąknęła, wyraźnie speszona.
Resztę zajęć spędziła zawzięcie notując każde słowo. Kiedy lekcje się skończyły, pierwsza się spakowała i wyszła z klasy. Al wymienił szybkie spojrzenie z Rosie i pognali za nią.
- Dobra, Mags, co się dzieje? - Albus uznał, że czas zadać to pytanie.
- Nic się nie dzieje - odparła, patrząc na przyjaciela jak na wariata. - Skąd ten pomysł.
- Ostatanio jesteś całkowicie rozkojarzona - zauważyła Rosie.
- Nieprawda - zaprzeczyła zaraz Maggie. - Dziś wyjątkowo mam gorszy dzień. Kiepsko spałam.
- Zauważyłam, że ostatnio dość późno się kładziesz - powiedziała Rosie.
- Wiem - westchnęła Maggie, pocierając czoło. - Staram się na bieżąco odrabiać lekcje i nie zawalać treningów. I jeszcze dodatkowo unikam Craiga.
- Czyli nie wydawało mi się, że ostatanio znowu zaczął się przy tobie kręcić - mruknął Al. - Co na to Jim?
Udało się jej zachować neutralny wyraz twarzy.
- Jamesowi nic do tego - odparła.
Prawda była taka, że James chodził wściekły i wcale tego nie ukrywał. Maggie próbowała pohamować jego złość, ale Craig niczego nie ułatwiał. Był nachalny i nie dawał się spałwić. Maggie była już naprawdę zmęczona jego zachowaniem. Czasem chciała, żeby James po prostu miotnął we Wrighta kolejną klątwą. Dobrze jednak wiedziała, że nie może tego zrobić z kilku względów. Craig reprezentował ich dom i Gryfoni traktowali go jak bohatera. A na dodatek James nieustannie był obserwowany przez dyrektora i Tyke'a. Zupełnie jakby tylko czekali na jego potknięcie, by znowu ukarać go szlabanem.
- Mags, znowu odpłynęłaś - westchnęła Rosie.
- Przepraszam. - Maggie czuła się naprawdę głupio. - Chyba po prostu muszę odpocząć.
- Odpuść sobie dzisiaj nocny maraton - zasugerował Al. - I po prostu się wyśpij.
- Rozważę to - uśmiechnęła się. Pomysł Ala był całkiem niezły, a ona miała zaległą randkę do zrealizowania. - W sumie to chyba najlepsza poropozycja jaką słyszałam w tym tygodniu.
- Od zawsze mówiłem, że to ja jestem mózgiem w tej rodzinie - wyszczerzył się chłopak.
- A ja myślałam, że Lily - zakpiła Rosie.
***
Maggie nie miała bladego pojęcia, jak uda się jej przygotować wszystko, co miała zaplanowane na wieczór, uprzedzić Jamesa i wymknąć się przyjaciołom, którzy postanowili umilić jej czas w pokoju wspólnym grając w zaczarowane Monopoly. Gra była o tyle ciekawsza od mugolskiej, że pionki wrzeszczały na swoich graczy, gdy dokonywali złych zakupów, a rozbudowane parcele dosłownie wyrastały na planszy. Kiedy zegar na kominku zaczął wskazywać 18, Maggie uznała, że czas zacząć działać.
- Macie ochotę na coś do picia? - zapytała nagle. - Zamierzam wybrać się do kuchni po jakieś przekąski do gry, chcecie coś?
- Może pójść z tobą? - zapytała zaraz Rosie.
- Skończcie wreszcie pełnić przy mnie dyżury - wywróciła oczami Maggie. - Wrócę za jakieś 20 minut - oznajmiła i już jej nie było.
Wróciła dopiero 30 minut później, nieco zarumieniona i zdyszana. Postawiła na stole trzy butelki soku dyniowego i całą wielką miskę pikantnych chipsów.
- Irytek - powiedziała, tłumacząc spóźnienie. - Przyszykował jakąś paskudną niespodziankę na korytarzu na 6 piętrze. Musiałam ją obejść.
- Oby to nie było nic niebezpiecznego - zaniepokoiła się Rosie. - Może powinniśmy to sprawdzić? - zasugerowała Alowi. - Jesteśmy prefektami.
- Masz rację - westchnął chłopak, podnosząc się niechętnie. - Wrócimy za moment. Nie oszukuj - zagroził Maggie, która z niewinną miną przeglądała karty swoich posiadłości.
Wszystko układało się po jej myśli. Teraz tylko musiała poinformować Jamesa, że chce się z nim zobaczyć. Nie widziała go praktycznie cały dzień i zastanawiała się, gdzie się podziewał.
- Mags, widziałaś Ala i Rose? - Do stolika zbliżyła się Molly. - Chciałam ich poprosić o wzięcie patrolu dzisiaj w nocy. Prefekci Krukonów błagali mnie o zamianę. Podobno Zabini dowalił im kupę pracy domowej na weekend.
- Wyszli przed chwilą sprawdzić, co wywinął Irytek - odparła. - Ale im przekażę.
- Powiedz, że zaczynają równo o północy.
Maggie z trudem powstrzymała się od zaklaskania. Jeśli Rosie będzie na patrolu, wymknięcie się z dormitorium dziewcząt nie powinno stanowić problemu. Teraz tylko musiała dorwać Jamesa.
Jak się okazało, nie było to zbyt trudne. Naburmuszony chłopak wszedł do pokoju wspólnego, a zaraz za nim wtoczył się nieco ponury Fred. Obaj od razu dostrzegli Maggie i skierowali się do stolika, przy którym siedziała.
- Z kim grasz? - zapytał Fred, patrząc na planszę.
- Z Alem i Rosie.
- Widzieliśmy ich po drodze - zachichotał chłopak. - Irytek nieźle dał im popalić.
- Chyba nie tylko im. - Maggie spojrzała pytająco na Jamesa. - Skąd ta ponura mina?
- To nie Irytek, tylko Wright - burknął Jim, siadając na miejscu Ala. - Rozpowiada wszystkim, że zaprosił cię na randkę.
- Bo zaprosił - wyznała. - Ale mu odmówiłam, o czym pewnie już nie wspomniał.
- Mówiłem Ci, że Donovan ma swój rozum, Jimmy - wywrócił oczami Fred. - Chociaż i tak myślę, że Zaklęcie Gwałtownego Owłosienia spisało się wyśmienicie.
- Słucham? - Maggie aż się wyprostowała.
- Wrightowi wyrosły z nosa włosy tak długie, że sobie je przydeptał - wyjaśnił jej.
- Poważnie? - zachichotała. - Dziękuję wam.
- Za co? - łypnął na nią Jim.
- Za to, że nie musiałam go zaczarować sama.
Po tych słowach James wyraźnie się rozluźnił. Nie miał już takiej marsowej miny i z nowym zainteresowaniem przejrzał się planszy.
- Donovan, niszczysz ich jak widzę - zakpił.
- Mam nosa do interesów, Potter - wzruszyła ramionami.
- Więc może zagramy? - zasugerował. - Rosie i Al prędko nie wrócą. Przekonamy się czy ze mną tak dobrze ci pójdzie.
- A może zagramy w klasycznego pokera? - zasugerował Fred. - Żadnej magii, tylko karty i nasze kamienne miny.
- O co będziemy grać? - zainteresował się James.
- A kto powiedział, że będziemy? - uśmiechnęła się krzywo Maggie.
- Przecież uwielbiasz zdrową rywalizację - przypomniał jej. - Nie chcesz się przekonać, które z nas jest lepsze?
- Ja też tu jestem - przypomniał Fred.
Zignorowali go.
- Jeśli wygram - zaczęła Maggie - oddasz mi na cały tydzień Mapę Hunctwotów.
- A po co ci ona? - zapytał Fred, marszcząc brwi.
- Jako trofeum - odparła bez wahania.
- Zgoda - pokiwał głową Jim. - Ale jeśli ja wygram... - uśmiechnął się pod nosem. - Pójdziesz ze mną na randkę.
Z trudem powstrzymała się od wywróceniem oczami.
- Niech będzie - zgodziła się. - Fred, karty.
Chłopak przywołał je do siebie zaklęciem, a Maggie w tym czasie uprzątnęła planszę. Zostawiła tylko fałszywe monety z gry. Chwilę później już grali w najlepsze.
- Gramy do sześciu zwycięstw - oznajmiła Maggie, spoglądając w swoje karty. - Wchodzę i podwajam - powiedziała, przesuwając galeona po stole.
- Dołączam - powiedział zaraz James.
- A ja pasuję - mruknął Fred, odkładając karty.
- Sprawdzam - powiedziała Maggie, odkrywając czwartą kartę na stole.
James zetknął na blat, a potem na karty, które trzymał w ręce.
- Podwajam - oznajmił.
- Podwajam i dorzucam. - Maggie spojrzała na niego wyzywająco.
- Sprawdzam - odparł, odkrywając ostatnią kartę. - I co powiesz na to, Donovan? Kolor - oznajmił, wykładając karty na stół.
- Szlag - zaklęła. - Miałam strita.
- Jeden zero dla mnie. Możesz już pomyśleć co na siebie założyć na naszą randkę.
- Niedoczekanie - mruknęła.
Fred spoglądał to na jedno, to na drugie.
- Czuję się tu trochę zbyteczny - oznajmił.
- Nie marudź, Freddie - polecił mu James. - Gramy.
Pół godziny później do pokoju wspólnego wrócili Rosie z Albusem. Oboje mieli nietęgie miny.
- Irytek to koszmar - oznajmiła Rosie. - Poluzował wszystkie żyrandole w głównym korytarzu szóstego piętra.
- Jeden się roztrzaskał zanim tam przyszliśmy - dodał Al. - Prawie spadł na Fionę. Musieliśmy ją zaprowadzić do skrzydła szpitalnego.
- O co gracie? - zapytała Rosie, siadając na oparciu fotela Maggie.
- Mnie nie pytaj - westchnął Fred. - To ich pojedynek.
- Który wygrywam - wyszczerzył się James.
- Dwa do jednego to nie jest przewaga - zauważyła Maggie. - Sprawdzam.
Oboje wyłożyli karty.
- Ha! - zawołała. - Remis. I co teraz, Potter?
- Wiecie co? Idę do dormitorium - oznajmił Fred. - John i Ryan są w tym momencie lepszym towarzystwem.
- A was szukała Molly - powiedziała Maggie, patrząc na Rosie i Ala. - Chciała żebyście dzisiaj od północy wzięli na siebie patrol.
- Cudownie - jęknął Al. - Jeszcze więcej Irytka.
- I napalonych dzieciaków w schowkach na miotły - zakpił Fred, wychodząc z salonu.
- Idę się przespać przed patrolem - oznajmiła Rosie. - Skoro mam być pół nocy na nogach, wykorzystam czas, który mam. Dobranoc!
- Nawet niegłupi pomysł - uznał Al. - Do jutra. Nie pozabijajcie się w trakcie gry - poprosił jeszcze.
- Nie obiecuję - mruknęła Maggie, podwajając stawkę.
Przez następnych kilka minut grali w zupełnej ciszy, przerywanej tylko rozmowami grupki Gryfonów z trzeciego roku, którzy odrabiali lekcje w drugim krańcu pomieszczenia. Maggie spojrzała szybko w ich kierunku, ale byli tak zajęci rozmową, że nie mieli prawa niczego usłyszeć.
- Mam dla ciebie propozycję - powiedziała cicho do Jamesa, który nawet nie podniósł na nią wzroku.
- Hmm? - mruknął.
- Obiecałam ci ostatanio randkę. Masz jakieś plany na wieczór?
To sprawiło, że spojrzał na nią szybko.
- Chcesz mnie wytrącić z równowagi, tak? Taki jest twój plan?
- Mówię poważnie, James. Wszystko już przygotowałam.
- Naprawdę? - Jego brązowe oczy zaświeciły się radośnie.
- Mhmm - uśmiechnęła się. - Zainteresowany?
- Bardzo. O której idziemy?
- Jak tylko Al i Rosie pójdą na patrol. Do tego czasu możemy grać. I lepiej wymyśl, co powiesz chłopakom z dormitorium, gdy nie wrócisz na noc.
- Och, to akurat proste. Znasz Zaklęcie Astralnej Projekcji?
- Tylko o nim słyszałam. - Maggie odkryła kartę.
- Masz przed sobą kogoś, kto potrafi je rzucić - oznajmił. - Pójdę na górę po Mapę, rzucę zaklęcie i tu wrócę. A ty jak wytłumaczysz się koleżankom?
- Rosie będzie myślała, że spałam w dormitorium. A dziewczyny, że znowu zakuwam. Proste.
- Co masz w planach na wieczór? - zapytał.
- Zobaczysz - odparła, uśmiechając się tajemniczo.
***
Kwadrans po północy pokój wspólny opustoszał. Zostali w nim tylko Maggie i James, którzy udawali, że ciągle grają w pokera. Kiedy zyskali pewność, że nikt już się nie pojawi, Maggie rzuciła karty i złapała Jamesa za rękę. Chłopak uśmiechnął się do niej szeroko.
- Prowadź, Donovan - powiedział cicho, wręczając jej Mapę Huncwotów.
- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego - mruknęła, stukając różdżką w pergamin.
Nigdy nie przestało jej fascynować, jak wspaniałym przedmiotem była mapa. Uśmiechając się do siebie, odnalazła szybko ich kropeczki i sprawdziła, czy korytarze są puste.
- Za mną, Potter - poleciła, wychodząc z pokoju.
Gruba Dama smacznie spała w swoich ramach, ale Maggie i tak przycisnęła palec do ust, nakazując mu zachowanie ciszy. A potem złapała go za rękę i zaczęła prowadzić za sobą, raz na jakiś czas kontrolując kropki na mapie. Zatrzymała się dopiero przy jednym z tajnych wyjść z Hogwartu. Stuknęła trzy razy różdżką w ścianę, otwierając w ten sposób drzwi.
- Wychodzimy z zamku? - zapytał cicho Jim.
- Prefekci patrolują korytarze, ale nie błonia - odszepnęła, wciągając go do środka.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? Nie powinniśmy...
- Odkąd to James Potter przejmuje się co nam wolno, a czego nie?
- Odkąd na moją dziewczynę polują śmierciożercy.
- To słodkie, że się o mnie martwisz, ale nie masz powodu - obiecała, prowadząc go korytarzem w dół. - Mamy różdżki i mapę. I będziemy blisko zamku. Słowo. A teraz wyluzuj i nie psuj nastroju.
- Donovan, jesteś jedyna w swoim rodzaju.
Kilka minut później Maggie otworzyła ciężkie drzwi i wyszli na zewnątrz. Chłodne powietrze owiało ich twarze i Maggie zadrżała lekko.
- Nie miałam zbyt wiele czasu, ale zrobiłam co mogłam - bąknęła, zataczając ręką niewielki łuk.
Tajne przejście wychodziło na niewielką polankę, którą zewsząd otaczały krzewy dzikiej róży. Księżyc był już wysoko na niebie i rzucał nikłe światło na rozłożony na ziemi kraciasty koc. Maggie szybko machnęła różdżką, zapalając ukryte w słojach błękitne ogniki.
- Jestem pod wrażeniem - powiedział James, rozglądając się. - Kiedy zdążyłaś to przygotować? - zapytał, patrząc na dwie butelki kremowego piwa i talerz kociołkowych piegusków.
- Tajemnica - uśmiechnęła się, siadając na kocu i poklepując miejsce obok siebie. - Jak ci odpowiada nasza pierwsza randka? - zapytała, gdy usiadł.
- Może być - wyszczerzył się.
- Może być? Tylko tyle masz do powiedzenia? No to może...
Zamknął jej usta długim pocałunkiem. Wsunął przy tym palce w jej jasne włosy, przyciągając jej głowę do siebie.
- Teraz jest idealnie - oznajmił, odgarniając Maggie luźne kosmyki za uszy.
- Jesteś niemożliwy, James - powiadomiła go, sięgając po kremowe piwo i otwierając je zaklęciem. - Za naszą pierwszą randkę - wzniosła toast.
- Oby pierwszą z wielu - dodał.
- Zobaczymy - zakpiła, upijając łyk piwa.
- Nadal masz wątpliwości? - zmarszczył brwi.
- Ja nie - odparła. - Ale cały czas się zastanawiam, kiedy ty pójdziesz po rozum do głowy.
- Nie denerwuj mnie nawet takimi tekstami, Donovan - powiedział jej, odstawiając na bok butelkę i przyciągając do siebie tak, że prawie wylądowała mu na piersi. - Uganiam się za tobą już ponad dwa lata. I nie zamierzam przestać, rozumiesz? Będziesz miała mnie dość, będziesz się wściekać i przeklinać mój upór. Ale w końcu do ciebie dotrze, że istnieje dla mnie tylko jedna dziewczyna. Ty.
- Dlaczego? - zapytała cicho, popychając go lekko do tyłu tak, że położył się na ziemi. Wsparła się na jego piersi, patrząc mu w oczy. - Dlaczego ja? Dziewczyny cię uwielbiają, a ty uparłeś się by mnie zdobyć.
- Na początku traktowałem to jak grę - wyznał, bawiąc się jej włosami. - Chciałem cię zdobyć, prawda. Ale potem, z tygodnia na tydzień, poznawałem cię coraz lepiej. Dostrzegałem kim jesteś. I widziałem, że ty też mnie widzisz. Ty jedyna potrafiłaś powiedzieć mi co naprawdę myślisz. Kłóciłaś się ze mną i jednocześnie motywowałaś mnie do działania. Dla ciebie chciałem być najlepszy. Wiem, że byłem nieznośny - westchnął, a ona się uśmiechnęła. - Ale musisz przyznać, że przynajmniej o mnie myślałaś.
- Częściej niż byłam gotowa to przyznać przed samą sobą - oznajmiła. - Zalazłeś mi za skórę Potter. Nikt mnie tak nie wkurzał. Nadal mnie wkurzasz - wyznała, na co parsknął. - Ale w końcu zobaczyłam, kim naprawdę jesteś. Pierwszy raz wtedy, gdy Carrowowie dopadli mnie w Hogsmeade. Wszystko się wtedy zmieniło. A już najbardziej moje postrzeganie wielkiego Jamesa Pottera. Byłam wściekła, bo nagle okazało się, że znasz mnie lepiej niż wszyscy inni - oznajmiła, stukając palcem w zawieszkę z czaplą. - Potrzebowałam czasu, żeby się z tym pogodzić.
- I udało ci się? - zapytał.
- Prawie - uśmiechnęła się. - Ciągle się o ciebie martwię, Jamie. I uważam, że mogłeś wybrać lepiej.
Nic na to nie odpowiedział. Wyglądał, jakby w ogóle jej nie usłyszał.
- Jak mnie nazwałaś? - wydukał wreszcie, a do niej dotarło, jak się do niego zwróciła.
- Wymknęło mi się - bąknęła, czerwieniejąc.
- Nikt nigdy tak do mnie nie mówił - wyszeptał.
- Przepraszam. Jeśli nie lubisz tego zdrobnienia...
- Nic z tych rzeczy - uspokoił ją. - Podoba mi się brzmienie tego w twoich ustach - oznajmił, uśmiechając się lekko.
- Tak? - Ona też się uśmiechnęła.
- Tak - potwierdził. - Dla wszystkich w rodzinie jestem Jimem. Tylko ty uparcie nazywałaś mnie Jamesem. I tylko ty możesz nazywać mnie Jamiem.
- Co za zaszczyt - zachichotała, układając się w zagłębieniu jego ramienia. - Dziękuję.
- Przyjemność po mojej stronie - odparł, całując ją w czubek głowy.
Mruknęła coś sennie i mocniej się do niego przytuliła. Dopiero teraz zaczęło do niej docierać, jak bardzo jest zmęczona. On też to zauważył, gdy wcisnęła twarz w jego pierś i głęboko westchnęła.
- Chyba czas wracać - uznał, próbując usiąść.
- Jeszcze nie - zaprotestowała, popychając go z powrotem. - Zostańmy jeszcze moment.
- Ledwo widzisz na oczy.
- Pół godziny - poprosiła. - I możemy wracać.
- Nie będę cię niósł do wieży.
- A gdzie twoja gryfońska rycerskość? - zakpiła.
- Pojawia się i znika - mruknął, głaszcząc ja po ramieniu. - Pół godziny - zaznaczył, zamykając oczy.
- Pół godziny - mruknęła.
***
James nie wiedział, co go obudziło. Otworzył gwałtownie oczy i zamrugał szybko, próbując się rozbudzić. Ciągle było ciemno, ale księżyc prawie już zaszedł, co oznaczało, że on i Mags spali znacznie dłużej niż pół godziny.
- Szlag - zaklął pod nosem. - Maggie - szepnął, lekko potrząsając śpiącą na jego piersi dziewczyną. - Mags, pobudka.
- Daj mi spokój - wymruczała, wciskając mu twarz w szyję. - Śpij.
- Jesteśmy poza zamkiem - przypomniał jej, lekko szturchając ją palcem w żebra. - Musimy wracać.
- Nikt nie zauważy, że nas nie ma... Rosie jest na patrolu, Fiona w szpitalu, a Angela śpi jak suseł.
- Moi współlokatorzy mogą być bardziej spostrzegawczy. A zaklęcie, które rzuciłem, przestanie działać o wschodzie słońca.
- Nienawidzę cię, Potter - burknęła, siadając.
- Nieprawda - zakpił, przeciągając się. Był cały zesztywniały. - Słodki Merlinie, nigdy więcej nie będę spał na gołej ziemi.
- A mnie tam było całkiem wygodnie - uśmiechnęła się Maggie.
- Bo robiłem za twoją poduszkę.
- Jesteś bardzo dobrą poduszką.
Wywrócił oczami, ale się uśmiechnął. Zgasił magiczne płomyki, a Maggie zaklęciem poznała się resztek jedzenia i transmutowała koc w kartkę papieru, którą schowała do kieszeni.
- Imponujące - oznajmił James.
- Znam się trochę na magii - zakpiła, podając mu Mapę Huncwotów. - Prowadź.
- Patrol prefektów na czwartym, Irytek w sali wejściowej, Tyke w lochach, Rosie i Al koło biblioteki... - wyliczył, obserwując kropki na mapie. - Możemy iść.
- Lumos - mruknęła Maggie, rozświetlając korytarz.
Dotarcie do Wieży Gryffindoru nie przysporzyło im większych problemów. Jedynie Gruba Dama wyglądała na bardzo niezadowoloną, że budzą ją z drzemki.
- O tej porze na korytarzu - narzekała. - Skandal.
- Gemma gemmarum - powtórzył hasło James i Gruba Dama w końcu się przesunęła, wpuszczając ich do środka.
Pokój wspólny był pusty. James wyczyścił więc mapę i schował ją do tylnej kieszeni spodni.
- To była naprawdę świetna randka - powiedział James. - Następną planuję ja.
- Stoi - uśmiechnęła się do niego, a potem wspięła na palce i pocałowała w policzek. - Dobranoc, James.
- Już nie Jamie? - zakpił, przyciągając ją do siebie i zamykając w ramionach.
- To zdrobnienie zachowam na wyjątkowe okazje - odparła, odpychając go lekko. - Do łóżka - poleciła.
- Naprawdę nie chcę jeszcze kończyć tego wieczoru - oznajmił, pochmurniejąc. - Rano znowu będę musiał trzymać się od ciebie z daleka i patrzeć jak Wright...
- Nie przejmuj się Craigiem - poprosiła. - On po prostu chce cię wkurzyć. Nawet mu na mnie nie zależy w ten sposób. A co ważniejsze - ujęła jego twarz w obie dłonie - mnie nie zależy na nim.
- Wiem, ale i tak mnie wnerwia - mruknął, całując ją w czoło i odsuwając się. - Do jutra, Donovan. Śpij dobrze.
- Ty też - pożegnała się, wbiegając po schodach do dormitorium dziewcząt.
Tak jak mówiła, Angela spała jak zabita. Maggie mogłaby wejść do pokoju grając na trąbce, a ona i tak pewnie nawet nie otworzyłaby oczu. Śmiejąc się do siebie cicho, ściągnęła szatę i przebrała się w piżamę. Zegarek na lampce nocnej wskazywał kilka minut po czwartej. Cieszyła się, że zaczął się weekend i nie musi wcześnie wstawać, dlatego wślizgnęła się pod kołdrę i zamknęła oczy. Minutę później już spała.