poniedziałek, 26 kwietnia 2021

106. Coraz bliżej

- Panno Donovan, mówię do pani.
Maggie zamrugała szybko, skupiając wzrok na profesorze Oldwoodzie. Nauczyciel wyglądał na nieco poirytowanego, więc Maggie niemal od razu zorientowała się, że zwraca się do niej nie po raz pierwszy.
- Przepraszam - bąknęła. - Nie dosłyszałam pytania.
Albus popatrzył na przyjaciółkę z niedowierzaniem. Maggie zawsze uważała podczas zajęć z obrony przed czarną magią. Fakt, że tym razem było inaczej oznaczał, że działo się coś poważnego. Już od pewnego czasu ją obserwował i widział, że coraz częściej błądzi gdzieś myślami. Rosie dostrzegała to samo i oboje zaczynali się martwić.
- Pytałem o trzy podstawowe pasywne zaklęcia obronne - powtórzył pytanie Oldwood.
- Protego, Salvio Hexia i Fianto Duri - wymieniła. - Czasami jako czwarte zaklęcie pasywne uważa się Zaklęcie Patronusa, jednak patronusy potrafią też zaatakować, dlatego jest to kwestia sporna.
- Bardzo dobrze - powiedział profesor. - Ale następnym razem prosiłbym o poświęcenie większej uwagi zajęciom, panno Donovan.
- Dobrze, panie profesorze - bąknęła, wyraźnie speszona.
Resztę zajęć spędziła zawzięcie notując każde słowo. Kiedy lekcje się skończyły, pierwsza się spakowała i wyszła z klasy. Al wymienił szybkie spojrzenie z Rosie i pognali za nią.
- Dobra, Mags, co się dzieje? - Albus uznał, że czas zadać to pytanie.
- Nic się nie dzieje - odparła, patrząc na przyjaciela jak na wariata. - Skąd ten pomysł.
- Ostatanio jesteś całkowicie rozkojarzona - zauważyła Rosie.
- Nieprawda - zaprzeczyła zaraz Maggie. - Dziś wyjątkowo mam gorszy dzień. Kiepsko spałam.
- Zauważyłam, że ostatnio dość późno się kładziesz - powiedziała Rosie.
- Wiem - westchnęła Maggie, pocierając czoło. - Staram się na bieżąco odrabiać lekcje i nie zawalać treningów. I jeszcze dodatkowo unikam Craiga.
- Czyli nie wydawało mi się, że ostatanio znowu zaczął się przy tobie kręcić - mruknął Al. - Co na to Jim?
Udało się jej zachować neutralny wyraz twarzy.
- Jamesowi nic do tego - odparła.
Prawda była taka, że James chodził wściekły i wcale tego nie ukrywał. Maggie próbowała pohamować jego złość, ale Craig niczego nie ułatwiał. Był nachalny i nie dawał się spałwić. Maggie była już naprawdę zmęczona jego zachowaniem. Czasem chciała, żeby James po prostu miotnął we Wrighta kolejną klątwą. Dobrze jednak wiedziała, że nie może tego zrobić z kilku względów. Craig reprezentował ich dom i Gryfoni traktowali go jak bohatera. A na dodatek James nieustannie był obserwowany przez dyrektora i Tyke'a. Zupełnie jakby tylko czekali na jego potknięcie, by znowu ukarać go szlabanem.
- Mags, znowu odpłynęłaś - westchnęła Rosie.
- Przepraszam. - Maggie czuła się naprawdę głupio. - Chyba po prostu muszę odpocząć.
- Odpuść sobie dzisiaj nocny maraton - zasugerował Al. - I po prostu się wyśpij.
- Rozważę to - uśmiechnęła się. Pomysł Ala był całkiem niezły, a ona miała zaległą randkę do zrealizowania. - W sumie to chyba najlepsza poropozycja jaką słyszałam w tym tygodniu.
- Od zawsze mówiłem, że to ja jestem mózgiem w tej rodzinie - wyszczerzył się chłopak.
- A ja myślałam, że Lily - zakpiła Rosie.

***
Maggie nie miała bladego pojęcia, jak uda się jej przygotować wszystko, co miała zaplanowane na wieczór, uprzedzić Jamesa i wymknąć się przyjaciołom, którzy postanowili umilić jej czas w pokoju wspólnym grając w zaczarowane Monopoly. Gra była o tyle ciekawsza od mugolskiej, że pionki wrzeszczały na swoich graczy, gdy dokonywali złych zakupów, a rozbudowane parcele dosłownie wyrastały na planszy. Kiedy zegar na kominku zaczął wskazywać 18, Maggie uznała, że czas zacząć działać.
- Macie ochotę na coś do picia? - zapytała nagle. - Zamierzam wybrać się do kuchni po jakieś przekąski do gry, chcecie coś?
- Może pójść z tobą? - zapytała zaraz Rosie.
- Skończcie wreszcie pełnić przy mnie dyżury - wywróciła oczami Maggie. - Wrócę za jakieś 20 minut - oznajmiła i już jej nie było.
Wróciła dopiero 30 minut później, nieco zarumieniona i zdyszana. Postawiła na stole trzy butelki soku dyniowego i całą wielką miskę pikantnych chipsów.
- Irytek - powiedziała, tłumacząc spóźnienie. - Przyszykował jakąś paskudną niespodziankę na korytarzu na 6 piętrze. Musiałam ją obejść.
- Oby to nie było nic niebezpiecznego - zaniepokoiła się Rosie. - Może powinniśmy to sprawdzić? - zasugerowała Alowi. - Jesteśmy prefektami.
- Masz rację - westchnął chłopak, podnosząc się niechętnie. - Wrócimy za moment. Nie oszukuj - zagroził Maggie, która z niewinną miną przeglądała karty swoich posiadłości.
Wszystko układało się po jej myśli. Teraz tylko musiała poinformować Jamesa, że chce się z nim zobaczyć. Nie widziała go praktycznie cały dzień i zastanawiała się, gdzie się podziewał.
- Mags, widziałaś Ala i Rose? - Do stolika zbliżyła się Molly. - Chciałam ich poprosić o wzięcie patrolu dzisiaj w nocy. Prefekci Krukonów błagali mnie o zamianę. Podobno Zabini dowalił im kupę pracy domowej na weekend.
- Wyszli przed chwilą sprawdzić, co wywinął Irytek - odparła. - Ale im przekażę.
- Powiedz, że zaczynają równo o północy.
Maggie z trudem powstrzymała się od zaklaskania. Jeśli Rosie będzie na patrolu, wymknięcie się z dormitorium dziewcząt nie powinno stanowić problemu. Teraz tylko musiała dorwać Jamesa.
Jak się okazało, nie było to zbyt trudne. Naburmuszony chłopak wszedł do pokoju wspólnego, a zaraz za nim wtoczył się nieco ponury Fred. Obaj od razu dostrzegli Maggie i skierowali się do stolika, przy którym siedziała.
- Z kim grasz? - zapytał Fred, patrząc na planszę.
- Z Alem i Rosie.
- Widzieliśmy ich po drodze - zachichotał chłopak. - Irytek nieźle dał im popalić.
- Chyba nie tylko im. - Maggie spojrzała pytająco na Jamesa. - Skąd ta ponura mina?
- To nie Irytek, tylko Wright - burknął Jim, siadając na miejscu Ala. - Rozpowiada wszystkim, że zaprosił cię na randkę.
- Bo zaprosił - wyznała. - Ale mu odmówiłam, o czym pewnie już nie wspomniał.
- Mówiłem Ci, że Donovan ma swój rozum, Jimmy - wywrócił oczami Fred. - Chociaż i tak myślę, że Zaklęcie Gwałtownego Owłosienia spisało się wyśmienicie.
- Słucham? - Maggie aż się wyprostowała.
- Wrightowi wyrosły z nosa włosy tak długie, że sobie je przydeptał - wyjaśnił jej.
- Poważnie? - zachichotała. - Dziękuję wam.
- Za co? - łypnął na nią Jim.
- Za to, że nie musiałam go zaczarować sama.
Po tych słowach James wyraźnie się rozluźnił. Nie miał już takiej marsowej miny i z nowym zainteresowaniem przejrzał się planszy.
- Donovan, niszczysz ich jak widzę - zakpił.
- Mam nosa do interesów, Potter - wzruszyła ramionami.
- Więc może zagramy? - zasugerował. - Rosie i Al prędko nie wrócą. Przekonamy się czy ze mną tak dobrze ci pójdzie.
- A może zagramy w klasycznego pokera? - zasugerował Fred. - Żadnej magii, tylko karty i nasze kamienne miny.
- O co będziemy grać? - zainteresował się James.
- A kto powiedział, że będziemy? - uśmiechnęła się krzywo Maggie.
- Przecież uwielbiasz zdrową rywalizację - przypomniał jej. - Nie chcesz się przekonać, które z nas jest lepsze?
- Ja też tu jestem - przypomniał Fred.
Zignorowali go.
- Jeśli wygram - zaczęła Maggie - oddasz mi na cały tydzień Mapę Hunctwotów.
- A po co ci ona? - zapytał Fred, marszcząc brwi.
- Jako trofeum - odparła bez wahania.
- Zgoda - pokiwał głową Jim. - Ale jeśli ja wygram... - uśmiechnął się pod nosem. - Pójdziesz ze mną na randkę.
Z trudem powstrzymała się od wywróceniem oczami.
- Niech będzie - zgodziła się. - Fred, karty.
Chłopak przywołał je do siebie zaklęciem, a Maggie w tym czasie uprzątnęła planszę. Zostawiła tylko fałszywe monety z gry. Chwilę później już grali w najlepsze.
- Gramy do sześciu zwycięstw - oznajmiła Maggie, spoglądając w swoje karty. - Wchodzę i podwajam - powiedziała, przesuwając galeona po stole.
- Dołączam - powiedział zaraz James.
- A ja pasuję - mruknął Fred, odkładając karty.
- Sprawdzam - powiedziała Maggie, odkrywając czwartą kartę na stole.
James zetknął na blat, a potem na karty, które trzymał w ręce.
- Podwajam - oznajmił.
- Podwajam i dorzucam. - Maggie spojrzała na niego wyzywająco.
- Sprawdzam - odparł, odkrywając ostatnią kartę. - I co powiesz na to, Donovan? Kolor - oznajmił, wykładając karty na stół.
- Szlag - zaklęła. - Miałam strita.
- Jeden zero dla mnie. Możesz już pomyśleć co na siebie założyć na naszą randkę.
- Niedoczekanie - mruknęła.
Fred spoglądał to na jedno, to na drugie.
- Czuję się tu trochę zbyteczny - oznajmił.
- Nie marudź, Freddie - polecił mu James. - Gramy.
Pół godziny później do pokoju wspólnego wrócili Rosie z Albusem. Oboje mieli nietęgie miny.
- Irytek to koszmar - oznajmiła Rosie. - Poluzował wszystkie żyrandole w głównym korytarzu szóstego piętra.
- Jeden się roztrzaskał zanim tam przyszliśmy - dodał Al. - Prawie spadł na Fionę. Musieliśmy ją zaprowadzić do skrzydła szpitalnego.
- O co gracie? - zapytała Rosie, siadając na oparciu fotela Maggie.
- Mnie nie pytaj - westchnął Fred. - To ich pojedynek.
- Który wygrywam - wyszczerzył się James.
- Dwa do jednego to nie jest przewaga - zauważyła Maggie. - Sprawdzam.
Oboje wyłożyli karty.
- Ha! - zawołała. - Remis. I co teraz, Potter?
- Wiecie co? Idę do dormitorium - oznajmił Fred. - John i Ryan są w tym momencie lepszym towarzystwem.
- A was szukała Molly - powiedziała Maggie, patrząc na Rosie i Ala. - Chciała żebyście dzisiaj od północy wzięli na siebie patrol.
- Cudownie - jęknął Al. - Jeszcze więcej Irytka.
- I napalonych dzieciaków w schowkach na miotły - zakpił Fred, wychodząc z salonu.
- Idę się przespać przed patrolem - oznajmiła Rosie. - Skoro mam być pół nocy na nogach, wykorzystam czas, który mam. Dobranoc!
- Nawet niegłupi pomysł - uznał Al. - Do jutra. Nie pozabijajcie się w trakcie gry - poprosił jeszcze.
- Nie obiecuję - mruknęła Maggie, podwajając stawkę.
Przez następnych kilka minut grali w zupełnej ciszy, przerywanej tylko rozmowami grupki Gryfonów z trzeciego roku, którzy odrabiali lekcje w drugim krańcu pomieszczenia. Maggie spojrzała szybko w ich kierunku, ale byli tak zajęci rozmową, że nie mieli prawa niczego usłyszeć.
- Mam dla ciebie propozycję - powiedziała cicho do Jamesa, który nawet nie podniósł na nią wzroku.
- Hmm? - mruknął.
- Obiecałam ci ostatanio randkę. Masz jakieś plany na wieczór?
To sprawiło, że spojrzał na nią szybko.
- Chcesz mnie wytrącić z równowagi, tak? Taki jest twój plan?
- Mówię poważnie, James. Wszystko już przygotowałam.
- Naprawdę? - Jego brązowe oczy zaświeciły się radośnie.
- Mhmm - uśmiechnęła się. - Zainteresowany?
- Bardzo. O której idziemy?
- Jak tylko Al i Rosie pójdą na patrol. Do tego czasu możemy grać. I lepiej wymyśl, co powiesz chłopakom z dormitorium, gdy nie wrócisz na noc.
- Och, to akurat proste. Znasz Zaklęcie Astralnej Projekcji?
- Tylko o nim słyszałam. - Maggie odkryła kartę.
- Masz przed sobą kogoś, kto potrafi je rzucić - oznajmił. - Pójdę na górę po Mapę, rzucę zaklęcie i tu wrócę. A ty jak wytłumaczysz się koleżankom?
- Rosie będzie myślała, że spałam w dormitorium. A dziewczyny, że znowu zakuwam. Proste.
- Co masz w planach na wieczór? - zapytał.
- Zobaczysz - odparła, uśmiechając się tajemniczo.

***
Kwadrans po północy pokój wspólny opustoszał. Zostali w nim tylko Maggie i James, którzy udawali, że ciągle grają w pokera. Kiedy zyskali pewność, że nikt już się nie pojawi, Maggie rzuciła karty i złapała Jamesa za rękę. Chłopak uśmiechnął się do niej szeroko.
- Prowadź, Donovan - powiedział cicho, wręczając jej Mapę Huncwotów.
- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego - mruknęła, stukając różdżką w pergamin.
Nigdy nie przestało jej fascynować, jak wspaniałym przedmiotem była mapa. Uśmiechając się do siebie, odnalazła szybko ich kropeczki i sprawdziła, czy korytarze są puste.
- Za mną, Potter - poleciła, wychodząc z pokoju.
Gruba Dama smacznie spała w swoich ramach, ale Maggie i tak przycisnęła palec do ust, nakazując mu zachowanie ciszy. A potem złapała go za rękę i zaczęła prowadzić za sobą, raz na jakiś czas kontrolując kropki na mapie. Zatrzymała się dopiero przy jednym z tajnych wyjść z Hogwartu. Stuknęła trzy razy różdżką w ścianę, otwierając w ten sposób drzwi.
- Wychodzimy z zamku? - zapytał cicho Jim.
- Prefekci patrolują korytarze, ale nie błonia - odszepnęła, wciągając go do środka.
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? Nie powinniśmy...
- Odkąd to James Potter przejmuje się co nam wolno, a czego nie?
- Odkąd na moją dziewczynę polują śmierciożercy.
- To słodkie, że się o mnie martwisz, ale nie masz powodu - obiecała, prowadząc go korytarzem w dół. - Mamy różdżki i mapę. I będziemy blisko zamku. Słowo. A teraz wyluzuj i nie psuj nastroju.
- Donovan, jesteś jedyna w swoim rodzaju.
Kilka minut później Maggie otworzyła ciężkie drzwi i wyszli na zewnątrz. Chłodne powietrze owiało ich twarze i Maggie zadrżała lekko.
- Nie miałam zbyt wiele czasu, ale zrobiłam co mogłam - bąknęła, zataczając ręką niewielki łuk.
Tajne przejście wychodziło na niewielką polankę, którą zewsząd otaczały krzewy dzikiej róży. Księżyc był już wysoko na niebie i rzucał nikłe światło na rozłożony na ziemi kraciasty koc. Maggie szybko machnęła różdżką, zapalając ukryte w słojach błękitne ogniki.
- Jestem pod wrażeniem - powiedział James, rozglądając się. - Kiedy zdążyłaś to przygotować? - zapytał, patrząc na dwie butelki kremowego piwa i talerz kociołkowych piegusków.
- Tajemnica - uśmiechnęła się, siadając na kocu i poklepując miejsce obok siebie. - Jak ci odpowiada nasza pierwsza randka? - zapytała, gdy usiadł.
- Może być - wyszczerzył się.
- Może być? Tylko tyle masz do powiedzenia? No to może...
Zamknął jej usta długim pocałunkiem. Wsunął przy tym palce w jej jasne włosy, przyciągając jej głowę do siebie.
- Teraz jest idealnie - oznajmił, odgarniając Maggie luźne kosmyki za uszy.
- Jesteś niemożliwy, James - powiadomiła go, sięgając po kremowe piwo i otwierając je zaklęciem. - Za naszą pierwszą randkę - wzniosła toast.
- Oby pierwszą z wielu - dodał.
- Zobaczymy - zakpiła, upijając łyk piwa.
- Nadal masz wątpliwości? - zmarszczył brwi.
- Ja nie - odparła. - Ale cały czas się zastanawiam, kiedy ty pójdziesz po rozum do głowy.
- Nie denerwuj mnie nawet takimi tekstami, Donovan - powiedział jej, odstawiając na bok butelkę i przyciągając do siebie tak, że prawie wylądowała mu na piersi. - Uganiam się za tobą już ponad dwa lata. I nie zamierzam przestać, rozumiesz? Będziesz miała mnie dość, będziesz się wściekać i przeklinać mój upór. Ale w końcu do ciebie dotrze, że istnieje dla mnie tylko jedna dziewczyna. Ty.
- Dlaczego? - zapytała cicho, popychając go lekko do tyłu tak, że położył się na ziemi. Wsparła się na jego piersi, patrząc mu w oczy. - Dlaczego ja? Dziewczyny cię uwielbiają, a ty uparłeś się by mnie zdobyć.
- Na początku traktowałem to jak grę - wyznał, bawiąc się jej włosami. - Chciałem cię zdobyć, prawda. Ale potem, z tygodnia na tydzień, poznawałem cię coraz lepiej. Dostrzegałem kim jesteś. I widziałem, że ty też mnie widzisz. Ty jedyna potrafiłaś powiedzieć mi co naprawdę myślisz. Kłóciłaś się ze mną i jednocześnie motywowałaś mnie do działania. Dla ciebie chciałem być najlepszy. Wiem, że byłem nieznośny - westchnął, a ona się uśmiechnęła. - Ale musisz przyznać, że przynajmniej o mnie myślałaś.
- Częściej niż byłam gotowa to przyznać przed samą sobą - oznajmiła. - Zalazłeś mi za skórę Potter. Nikt mnie tak nie wkurzał. Nadal mnie wkurzasz - wyznała, na co parsknął. - Ale w końcu zobaczyłam, kim naprawdę jesteś. Pierwszy raz wtedy, gdy Carrowowie dopadli mnie w Hogsmeade. Wszystko się wtedy zmieniło. A już najbardziej moje postrzeganie wielkiego Jamesa Pottera. Byłam wściekła, bo nagle okazało się, że znasz mnie lepiej niż wszyscy inni - oznajmiła, stukając palcem w zawieszkę z czaplą. - Potrzebowałam czasu, żeby się z tym pogodzić.
- I udało ci się? - zapytał.
- Prawie - uśmiechnęła się. - Ciągle się o ciebie martwię, Jamie. I uważam, że mogłeś wybrać lepiej.
Nic na to nie odpowiedział. Wyglądał, jakby w ogóle jej nie usłyszał.
- Jak mnie nazwałaś? - wydukał wreszcie, a do niej dotarło, jak się do niego zwróciła.
- Wymknęło mi się - bąknęła, czerwieniejąc.
- Nikt nigdy tak do mnie nie mówił - wyszeptał.
- Przepraszam. Jeśli nie lubisz tego zdrobnienia...
- Nic z tych rzeczy - uspokoił ją. - Podoba mi się brzmienie tego w twoich ustach - oznajmił, uśmiechając się lekko.
- Tak? - Ona też się uśmiechnęła.
- Tak - potwierdził. - Dla wszystkich w rodzinie jestem Jimem. Tylko ty uparcie nazywałaś mnie Jamesem. I tylko ty możesz nazywać mnie Jamiem.
- Co za zaszczyt - zachichotała, układając się w zagłębieniu jego ramienia. - Dziękuję.
- Przyjemność po mojej stronie - odparł, całując ją w czubek głowy.
Mruknęła coś sennie i mocniej się do niego przytuliła. Dopiero teraz zaczęło do niej docierać, jak bardzo jest zmęczona. On też to zauważył, gdy wcisnęła twarz w jego pierś i głęboko westchnęła.
- Chyba czas wracać - uznał, próbując usiąść.
- Jeszcze nie - zaprotestowała, popychając go z powrotem. - Zostańmy jeszcze moment.
- Ledwo widzisz na oczy.
- Pół godziny - poprosiła. - I możemy wracać.
- Nie będę cię niósł do wieży.
- A gdzie twoja gryfońska rycerskość? - zakpiła.
- Pojawia się i znika - mruknął, głaszcząc ja po ramieniu. - Pół godziny - zaznaczył, zamykając oczy.
- Pół godziny - mruknęła.

***
James nie wiedział, co go obudziło. Otworzył gwałtownie oczy i zamrugał szybko, próbując się rozbudzić. Ciągle było ciemno, ale księżyc prawie już zaszedł, co oznaczało, że on i Mags spali znacznie dłużej niż pół godziny.
- Szlag - zaklął pod nosem. - Maggie - szepnął, lekko potrząsając śpiącą na jego piersi dziewczyną. - Mags, pobudka.
- Daj mi spokój - wymruczała, wciskając mu twarz w szyję. - Śpij.
- Jesteśmy poza zamkiem - przypomniał jej, lekko szturchając ją palcem w żebra. - Musimy wracać.
- Nikt nie zauważy, że nas nie ma... Rosie jest na patrolu, Fiona w szpitalu, a Angela śpi jak suseł.
- Moi współlokatorzy mogą być bardziej spostrzegawczy. A zaklęcie, które rzuciłem, przestanie działać o wschodzie słońca.
- Nienawidzę cię, Potter - burknęła, siadając.
- Nieprawda - zakpił, przeciągając się. Był cały zesztywniały. - Słodki Merlinie, nigdy więcej nie będę spał na gołej ziemi.
- A mnie tam było całkiem wygodnie - uśmiechnęła się Maggie.
- Bo robiłem za twoją poduszkę.
- Jesteś bardzo dobrą poduszką.
Wywrócił oczami, ale się uśmiechnął. Zgasił magiczne płomyki, a Maggie zaklęciem poznała się resztek jedzenia i transmutowała koc w kartkę papieru, którą schowała do kieszeni.
- Imponujące - oznajmił James.
- Znam się trochę na magii - zakpiła, podając mu Mapę Huncwotów. - Prowadź.
- Patrol prefektów na czwartym, Irytek w sali wejściowej, Tyke w lochach, Rosie i Al koło biblioteki... - wyliczył, obserwując kropki na mapie. - Możemy iść.
- Lumos - mruknęła Maggie, rozświetlając korytarz.
Dotarcie do Wieży Gryffindoru nie przysporzyło im większych problemów. Jedynie Gruba Dama wyglądała na bardzo niezadowoloną, że budzą ją z drzemki.
- O tej porze na korytarzu - narzekała. - Skandal.
- Gemma gemmarum - powtórzył hasło James i Gruba Dama w końcu się przesunęła, wpuszczając ich do środka.
Pokój wspólny był pusty. James wyczyścił więc mapę i schował ją do tylnej kieszeni spodni.
- To była naprawdę świetna randka - powiedział James. - Następną planuję ja.
- Stoi - uśmiechnęła się do niego, a potem wspięła na palce i pocałowała w policzek. - Dobranoc, James.
- Już nie Jamie? - zakpił, przyciągając ją do siebie i zamykając w ramionach.
- To zdrobnienie zachowam na wyjątkowe okazje - odparła, odpychając go lekko. - Do łóżka - poleciła.
- Naprawdę nie chcę jeszcze kończyć tego wieczoru - oznajmił, pochmurniejąc. - Rano znowu będę musiał trzymać się od ciebie z daleka i patrzeć jak Wright...
- Nie przejmuj się Craigiem - poprosiła. - On po prostu chce cię wkurzyć. Nawet mu na mnie nie zależy w ten sposób. A co ważniejsze - ujęła jego twarz w obie dłonie - mnie nie zależy na nim.
- Wiem, ale i tak mnie wnerwia - mruknął, całując ją w czoło i odsuwając się. - Do jutra, Donovan. Śpij dobrze.
- Ty też - pożegnała się, wbiegając po schodach do dormitorium dziewcząt.
Tak jak mówiła, Angela spała jak zabita. Maggie mogłaby wejść do pokoju grając na trąbce, a ona i tak pewnie nawet nie otworzyłaby oczu. Śmiejąc się do siebie cicho, ściągnęła szatę i przebrała się w piżamę. Zegarek na lampce nocnej wskazywał kilka minut po czwartej. Cieszyła się, że zaczął się weekend i nie musi wcześnie wstawać, dlatego wślizgnęła się pod kołdrę i zamknęła oczy. Minutę później już spała.

piątek, 2 kwietnia 2021

105. Prezent urodzinowy

Mijały dni i tygodnie, a James i Maggie praktycznie nie mieli dla siebie czasu. Ona przygotowywała się do sumów, a James coraz częściej przesiadywał nad podręcznikami i zakuwał do swoich egzaminów. Nauczyciele nie dawali nikomu taryfy ulgowej i coraz częściej słychać było nerwowe głosy uczniów, którzy w panice próbowali odrobić swoje bieżące lekcje. Powoli zaczynał również kwitnąć czarny rynek, na którym uczniowie sprzedawali różne "wspomagacze". Al i Rosie skonfiskowali już kilkanaście amuletów i tajemniczy szary proszek.
- Właściwości kamienia księżycowego... - mruczała do siebie Rosie, wertując książkę w bibliotece.
Razem z Alem i Maggie zaszyli się w niej zaraz po skończonych zajęciach z obrony przed czarną magią.
- To już mam - odpowiedział jej Albus, nawet nie podnosząc wzroku znad rolki pergaminu. - Skończyłaś już wypracowanie dla Boota o zaklęciu powodującym wzrost?
- Ja skończyłam - oznajmiła Maggie, podając mu swoje wypracowanie. - Czy ktoś mi może powiedzieć jakie są wszystkie efekty działania Confundusa? Brakuje mi dwóch cali pergaminu, a chyba wyczerpałam materiał.
- Poddaję się - jęknęła Rosie, opierając czoło o ławkę. Rude loki rozsypały się dookoła jej głowy. - Autentycznie nie mam siły. Zróbmy sobie przerwę, chociaż na godzinę.
- Nie mogę - skrzywiła się Maggie. - Jestem do tyłu z sennikiem dla Artwell i muszę napisać wypracowanie o księżycach Jowisza.
- Jak to się dzieje, że jesteś tak bardzo w tyle? - nie mógł zrozumieć Al. - Wiecznie gdzieś znikasz.
- Mam treningi - przypomniała. - James traktuje je bardzo poważnie. Jeśli nie jestem w bibliotece, mam siedzieć na miotle.
- Słyszałam jak ostatnio Rox narzekała przy śniadaniu, że bolą ją miejsca, o których głośno się nie mówi - zachichotała Rosie.
- Pamiętacie, że Jim ma dzisiaj urodziny? - zapytał je Al, zerkając przy tym na Maggie, która spokojnie kontynuowała pisanie wypracowania. - Złożyłyście mu już życzenia? - zakpił, tym razem otwarcie gapiąc się na przyjaciółkę.
- Przy śniadaniu - odparła Maggie, zanurzając pióro w kałamarzu.
Wyglądała przy tym tak niewinnie, że aż wydało mu się to podejrzane. Albus lustrował ją spojrzeniem, szczerze żałując, że nie zna się na legilimencji.
- Tak samo - dodała Rosie. - Wyglądał na wykończonego.
- On i Fred zakuwają po nocach - powiedział Al. - Nauczyciele dają nam wszystkim nieźle popalić... Co oznacza, że przydałoby się nam trochę rozrywki.
- Co planujesz, prefekciku? - Maggie spojrzała na Ala z rozbawieniem.
- Małe party w rodzinnym gronie - odparł. - Wsystkim nam należy się dzień odpoczynku. Już uzgodniłem wszystko z Fredem i Lou. Dziś wieczorem spotykamy się w Pokoju Życzeń i świętujemy osiemnastkę mojego brata.
- Kto by pomyślał, że ty i Jim zaczniecie się tak świetnie dogadywać - zakpiła Rosie. - Pamiętam czas, gdy wujek Harry bał się zostawić was samych w domu na kwadrans, w obawie że wysadzicie go w powietrze podczas kłótni.
- Dorośliśmy - wzruszył ramionami.
- Skoro planujemy imprezę, to skończmy jak najszybciej chociaż część tych rzeczy - westchnęła Maggie, patrząc ponuro na stertę książek rozrzuconych na stole. - Jutro będziemy tego żałować.
- Ja nie będę - mruknęła Rosie. - Zamierzam się wyluzować i mieć naukę w nosie.
- Kim jesteś i co zrobiłaś z Rose Weasley? - zakpiła Maggie.
- Przełączyłam się właśnie na swojego wewnętrznego Weasleya - odparła. - Część należącą do mamy zamknęłam w sejfie. Chwilo, trwaj! - Rosie zamknęła książkę. - Idę znaleźć Scorpa. Zaproszę go na imprezę.
Albus otworzył usta żeby coś powiedzieć, ale już jej nie było.
- Już go zaprosiłeś, tak? - uśmiechnęła się Maggie, na co tylko bezradnie rozłożył ręce.

***
Maggie wracała samotnie z biblioteki. Rosie już się nie pojawiła, a Albus umówił się z Fredem i Lou koło kuchni, więc dziewczyna miała resztę wieczora tylko dla siebie. A przynajmniej tak właśnie myślała. Była koło Izby Pamięci, kiedy nagle ktoś złapał ją za rękę i mocno pociągnął. W następnej chwili już znajdowała się w tajnym przejściu ukrytym za gobelinem, gdzie James przyciskał ją do ściany.
- Odbiło ci?! - syknęła. - Omal nie dostałam zawału!
- Wybacz. - Jego mina wcale jednak nie wskazywała, by było mu przykro. - Nie mogłem się powstrzymać, kiedy zobaczyłem na mapie, że jesteś sama.
- Następnym razem jakoś mnie ostrzeż - poprosiła, oddychając głęboko.
- Nie obiecuję - odparł, a w następnej chwili jego usta już były na jej. - Tęskniłem za tobą, Donovan - wymruczał, ukrywając twarz w jej szyi i wdychając głęboko zapach. Ręce zaciskał mocno na biodrach dziewczyny. - Miałem nadzieję, że uda nam się wykraść więcej czasu dla siebie.
- Wiem - szepnęła, zanurzając twarz w ciemnych włosach chłopaka i oplątując ramionami jego szyję. - Nie sądziłam, że będziemy mieli aż tyle nauki.
- Ledwie wytrzymałem ten ostatni tydzień - mówił, a jego usta przesuwały się powoli po skórze na jej szyi. - Wczoraj wieczorem niemal się poddałem.
- To dlatego poszedłeś spać wcześniej? - spytała, na co skinął głową.
- Nie mogłem siedzieć obok ciebie i...
- Przepraszam - wyszeptała, obejmując go oburącz w pasie. - Przepraszam, że poprosiłam cię o to wszystko.
- Daj spokój. - James oparł podbródek o czubek jej głowy i uśmiechnął się lekko. - Przecież wiesz, że nie mam ci tego za złe.
- Bo jesteś zbyt wyrozumiały.
- A ty za bardzo się przejmujesz. - James położył ręce na jej ramionach i odsunął ją na tyle, by móc spojrzeć w zielone oczy. - Wytrzymamy do końca semestru, a potem zobaczymy.
- Wygramy ten zakład - uśmiechnęła się. - Ostatani dzień wakacji.
- Ostatni dzień wakacji - powtórzył.
Patrzyli na siebie przez chwilę. James delikatnie ujął twarz dziewczyny w obie dłonie, a potem przesunął kciukami po jej policzkach. Maggie tylko cicho westchnęła i przymknęła powieki, delektując się jego dotykiem na swojej skórze.
- Wszystkiego najlepszego, James - szepnęła, patrząc mu w oczy.
- Już składałaś mi życzenia - przypomniał, uśmiechając się szeroko.
- Tamte się nie liczyły. Te są na poważnie.
Czule dotknęła jego policzka, po czym powoli przesunęła rękę na kark Jamesa i stanowczo pociągnęła go w dół. Kiedy lekko trąciła nosem jego nos, uśmiechnął się, ale już w następnej chwili usta Maggie spoczywały na jego i wszystkie myśli wyfrunęły mu z głowy.
- Niestety nie mam dla ciebie nic innego - powiedziała.
- Niczego od ciebie nie chcę - oznajmił, przytulając ją mocno. - To i tak jest więcej niż przypuszczałem, że dostanę.
Maggie wtuliła się w niego całą sobą i zamknęła oczy. Nie mogła uwierzyć, że tak długo walczyła z tym, co do niego czuła. Zmarnowała tyle czasu, tylko dlatego, że była uparta i zbyt przerażona, by przyznać się sama przed sobą, że zwyczajnie jest w nim zakochana.
- James... - zaczęła, ale zaraz położył jej palec na ustach i szarpnął głową w bok.
Ktoś szedł korytarzem, a oni tylko stali za gobelinem, nie ukrywały ich żadne zaklęcia. Jim powoli wyciągnął z kieszeni szaty Mapę Huncwotów, by spojrzeć kto taki się zbliża. Maggie również pochyliła się nad kawałkiem pergaminu, żeby odczytać nazwiska na kropkach.
- Naprawdę nie wiem co on w niej widzi - mówiła Fiona Roberts do Angeli Spring. - Nie znudziło się mu jeszcze ciągle dostawać kosza?
- Po prostu ją lubi, Fi - odparła Angela znudzony tonem. - Może dasz sobie wreszcie spokój?
- Nie. Dziś są jego urodziny. Zamierzam mu złożyć życzenia i zaprosić na randkę.
Maggie skrzyżowała ręce na piersi, słuchając Fiony. Korciło ją, by najzwyczajniej w świecie wyjść zza gobelinu i miotnąć w nią porządną klątwą.
- Odpuść go sobie - poprosiła Angela. - Jim ugania się za Maggie już tyle lat... Nie sądzę żeby miał zrezygnować zwłaszcza, że ostatanio bardzo się do siebie zbliżyli.
- Zbliżyli - prychnęła Fiona. - Ledwo się widują.
- Przyjrzyj się im dobrze, kiedy już się widzą - poleciła przyjaciółce. - To nie jest to samo, co było między nimi jeszcze w zeszłym roku. Powietrze wokół nich dosłownie iskrzy.
Głosy dziewczyn zaczęły cichnąć. Kiedy umilkły już całkiem, James parsknął śmiechem.
- Wygląda na to, że jesteśmy beznadziejni w udawanie, skoro nawet Angela Spring zauważyła, że coś się między nami dzieje - oznajmił.
- Lepiej żeby Fiona trzymała się od ciebie z daleka - burknęła tylko Maggie.
- Też bym tego chciał - powiedział, biorąc ją za rękę. - Nie masz żadnych powodów do zazdrości, Mags - oznajmił. - Nawet najmniejszych.
- To nie moja wina, że ona mnie drażni. Jej życiowym celem jest zdobycie cię, o niczym innym nigdy nie gadała.
- Cóż, nigdy nie miała szansy. W głowie miałem tylko jedną Gryfonkę. I to się nie zmieni - zaznaczył, całując ją w skroń. - Wracamy do wieży, czy ukrywamy się dalej?
- Wracamy - zdecydowała, na co wydął smutno usta. - Wybacz - zaśmiała się. - Musisz znaleźć się w wieży przed kolacją żeby Albus miał szansę zaprosić cię na imprezę. Dzisiaj nie jemy w Wielkiej Sali.
- Chwila, co? - zgubił się Jim. - Mój brat prefekt urządza jakąś imprezę?
- Urodzinową.
- Poważnie?! - rozpromienił się chłopak. - Zatem idziemy!
Kiedy dotarli do pokoju wspólnego, Angela i Fiona już tam były. Maggie z trudem powstrzymała grymas niechęci na widok tej ostatniej.
- Hej, Jim! - przywitała się z nim entuzjastycznie Fiona. - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!
- Dzięki - uśmiechnął się niepewnie.
- Tak sobie pomyślałam... - zaczęła Fiona, ale w tym samym momencie z dormitorium dziewczyn wypadła Roxanne.
- Tu jesteście! - weszła w słowo Fionie. - Świetnie, możemy iść!
- Ale gdzie? - udał głupiego James.
- Niespodzianka! - zaświergotała kuzynka, popychając go do wyjścia.
Idąca za nimi Maggie uśmiechnęła się pod nosem na widok oburzonej miny Fiony. Rox tego nie wiedziała, ale właśnie zarobiła u Mags spory dług wdzięczności.
- Może zamiast mnie popychać, powiesz mi gdzie idziemy? - zasugerował dziewczynie Jim.
- Zobaczysz na miejscu - oznajmiła, po czym nagle wskoczyła mu na plecy i zakryła oczy dłońmi. - Mags, prowadź!
- Na gacie Merlina, Rox, nie jesteś lekka jak piórko - burknął James, podtrzymując ją odruchowo.
- Nie marudź - mruknęła mu do ucha. - Dzięki mnie możesz potrzymać Maggie za rękę.
- Dziękuję bardzo - prychnął, próbując nie wywrócić oczami.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmiła kilka minut później Maggie, a Rox zeskoczyła na podłogę.
- Pokój Życzeń? - James uniósł pytająco brwi. - To ma być ta niespodzianka?
- Czeka w środku - wyszczerzyła się Rox, otwierając drzwi i wpychając Jima do pokoju.
- WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO! - ryknęli razem goście, a potem rozległ się huk i z sufitu zaczęły spadać magiczne serpentyny i confetti.
- Wow, dzięki! - wyszczerzył się James. - Naprawdę się tego nie spodziewałem.
- No ja myślę - rozległ się głos Teddy'ego, który wyłonił się zza pleców Freda. - Nie masz pojęcia jak ciężko było się tu dostać niezauważonym!
- Lupin! Co ty tu robisz?! - James tym razem autentycznie był zdumiony.
- Uwierzysz jak powiem, że byłem w okolicy? - zakpił chłopak, ściskając mocno przybranego brata, a potem czochrając mu włosy.
- Przeszmuglowaliśmy go prosto do Pokoju - pochwalił się Lou. - Stary Aberforth nam trochę pomógł.
- Gdzie zgubiłeś Torrie? - pytał dalej Jim.
- Została we Francji razem z Dominique - odparł mu Teddy. - Zaczynają właśnie rzucać zaklęcia antymugolskie na okolicę w pobliżu stadionu. Wpadłem do domu dosłownie na moment i uznałem, że odwiedzę też moje niesforne rodzeństwo - wyszczerzył się.
- Jak długo to planowaliście? - zapytał się Jim, patrząc na brata i siostrę.
- Będzie ponad miesiąc, nie Al? - zapytała Lily.
- Coś koło tego - zgodził się z nią. - Uznaliśmy, że skoro macie urodziny dzień po dniu, to możemy je urządzić wspólnie.
- Nigdy czegoś takiego w szkole nie robiliśmy - zauważył James.
- Wielka szkoda - uznał Teddy. - No ale to twój ostatni rok w Hogwarcie, więc chcemy ci go trochę urozmaicić. Chyba miałeś imprezę urodzinową na tej swojej liście, nie?
- Jakiej liście? - zapytała podejrzliwie Molly.
- Liście rzeczy, które James Syriusz Potter koniecznie musi zrobić przed opuszczeniem Hogwartu - powiedział jej Teddy, szczerząc zęby do Maggie. - Wiesz, że na niej jesteś? - zapytał.
- Wiem - odparła po prostu. - Fajnie, że się dopiero teraz ze mną przywitałeś - zakpiła, gdy zdusił ją w uścisku.
- Wybacz, jubilat ma pierwszeństwo. Jego dziewczyna jest na drugim miejscu.
- Szkoda, że jej nie ma.
- Nie w urodziny! - oburzył się Teddy, ciągnąc Maggie w stronę Jima. - Dziś nasz kochany chłopczyk ma swoje święto i musisz spełnić trzy jego życzenia...
- Czy ja wyglądam na złotą rybkę? - zakpiła.
- Jimmy, to mój prezent dla ciebie - powiedział mu Teddy, popychając Maggie w jego stronę tak ochoczo, że wpadła mu w ramiona. - Korzystaj. Freddie, muzyka!
Fred machnął różdżką i stojące w rogu pokoju radio zaczęło grać. Teddy złapał wtedy Molly za rękę, okręcił ją wokół własnej osi i roześmianą pociągnął do tańca. Rosie i Scorp zaraz do nich dołączyli, tak samo jak Albus z Summer. Lily złapała za ręce bliźniaków Scamander, a potem krzyknęła do Hugona, Lucy i Rox by za nią poszli i utworzyli kółko dookoła rozbawionego Jamesa i oniemiałej Maggie. Fred i Lou sięgnęli wtedy po różdżki i zaczęli wyczarowywać różowe bańki mydlane w kształcie serc.
- Walentynki już były, kretyni! - zawołał do nich Jim.
- Nie marudź, tylko tańcz! - zawołała do niego Alice Longbottom, która w najlepsze tańczyła z Ryanem Whitepoolem.
- Przepraszamy za spóźnienie! - rozległy się nowe głosy i do pokoju życzeń weszła drużyna quidditcha z całą kratą kremowego piwa. - Ktoś zamawiał napoje?! - zawołał Paul, rozsyłając butelki po pokoju.
- To co, Donovan? - James uśmiechnął się szelmowsko. - Zatańczymy?
- To twoje pierwsze życzenie? - zapytała, patrząc na niego z namysłem.
- Powiedzmy.
- Więc dobrze. - Podała mu rękę. - Ale robię to tylko dlatego, że masz urodziny.
- A mogę je świętować przez tydzień? - zapytał, okręcając ją szybko i przyciągając tak, że wpadła mu na pierś.
- James... - mruknęła ostrzegawczo.
- Wszyscy właśnie na to liczą, Donovan - oznajmił cicho. - Nie robię niczego wbrew umowie.
- Grasz w niebezpieczną grę - oznajmiła, biorąc go za rękę i kładąc na swojej talii. Fred i Lou zagwizdali głośno. - I dobrze wiesz, że przegrasz.
- Mam jeszcze dwa życzenia. - James odchylił Maggie do tyłu. Zupełnie odruchowo złapała go za szyję i wstrzymała oddech. - Co jeśli zażyczę sobie urodzinowego całusa?
- Nie zrobisz tego - powiedziała. Serce dudniło jej w piersi jak oszalałe i miała problem z regularnym oddychaniem. - Wiesz, że nie będzie się liczył.
Spojrzała mu w oczy z miną pod tytułem "obiecałeś". James tylko westchnął i ustawił ją do pionu, ku wyraźnemu zawodowi młodych.
- Zatem tylko ten taniec, Donovan. Pozostałe życzenia zatrzymam na później.
- Co za matoł - podsumowała brata Lily.
- Słyszałem cię, Kropeczko - wyszczerzył się do niej. - Dlaczego ty nie chcesz zatańczyć ze swoim ukochanym bratem?
- Bo Al tańczy z Summer - odparowała.
- Cios w samo serce! - James przycisnął dłoń do piersi.
- Ale z ciebie królowa dramatu... - podsumowała go Roxanne.
- I tak mnie wszyscy kochacie - zakpił.
Zupełnie jakby wypowiedział jakieś hasło. Lily, Rox, Lucy, Hugo, bliźniaki, a także Fred i Lou rzucili się w jego stronę i powalili na ziemię. James wylądował z hukiem na podłodze przyciśniętą całą stertą swojej szalonej rodzinki.
- Dołączam! - zawołał Teddy.
- Lupin, ani się waż! - sapnął James gdzieś spod spodu.
Teddy kompletnie zignorował ostrzeżenie. James jęknął, gdy kolejne ciało przycisnęło go do podłogi.
- Są zdrowo kopnięci, nie? - zakpiła Alice Longbottom, podchodząc do Maggie.
- Ujęłabym to inaczej. Są jedyni w swoim rodzaju.

***
Impreza skoczyła się grubo po północy. Jako pierwsi uciekli Scorp i Alice, a chwilę później to samo zrobiła drużyna quidditcha. Lily, która przysypiała z głową na ramieniu Teddy'ego uznała, że to najwyższa pora, by przenieść się do swojego dormitorium. Uściskała mocno przyszywanego brata, po czym zebrała pozostałych Krukonów i wspólnie wyszli z Pokoju. Hugo uznał, że zabierze się z nimi i też wyszedł.
- Ja też się zmywam - powiedziała Molly, ziewając przeciągle. - Będę tego żałowała rano, ale naprawdę warto było tu dziś przyjść. Teddy, uściskaj moje kuzynki jak je zobaczysz - poprosiła, całując go na pożegnanie w policzek. - Dobranoc wszystkim.
- Nie będziesz nam truła głowy, że jest już dawno po ciszy nocnej? - zakpił Fred, dopijając swoje kremowe piwo.
- Zostawiłam odznakę w dormitorium - odgryzła się. - Ale jak chcesz, mogę dla przykładu ukarać cię szlabanem.
- Idę z tobą! - Roxanne wstała z kanapy i przeciągnęła się. - I weźmiemy mojego głupiego brata, żeby nie zabłądził gdzieś po drodze.
- Uważaj jak do mnie mówisz - zaczął Fred, wychodząc z dziewczynami.
- Świetnie, a kto to wszystko posprząta? - prychnął Al, patrząc na podłogę zasłaną serpentynami, confetti i pustymi butelkami.
- Na mnie nie liczcie - odparł mu Teddy. - Też muszę już iść. Rano idę do pracy.
- Poważnie nas z tym zostawisz? - Al spojrzał na brata z niedowierzaniem, a Teddy tylko mu zasalutował i ruszył do niewielkich drzwi ukrytych za pustą ramą obrazu.
- Do zobaczenia w wakacje, dzieciaczki! - pożegnał się z nimi.
- Dupek! - zawołał za nim James, na co ten tylko się zaśmiał i zniknął w tajnym przejściu.
- Może samo się posprząta? - zasugerowała Rose. - To w końcu Pokój Życzeń.
- Albo zrobią to skrzaty - uznał Al. - Skrzaty sprzątają cały zamek.
- No dajcie spokój! - Maggie żwawo podniosła się z fotela i wyciągnęła różdżkę. - To zajmie nam dosłownie chwilę.
- Skoro tak twierdzisz... - westchnął James, sięgając po swoją.
- Wydaje mi się, że poradzicie sobie we dwoje - ocenił Albus, puszczając oczko do brata. - Dobranoc!
- Hej! - pisnęła Rosie, gdy złapał ją za rękę i wyciągnął z Pokoju.
James odprowadził ich wzrokiem, a potem wyciągnął z kieszeni Mapę Huncwotów i uruchomił ją zaklęciem.
- I prosto w łapy Tyke'a - oznajmił, obserwując kropki. - Jaka szkoda - dodał bez cienia współczucia.
- Są prefektami - wzruszyła ramionami Maggie. - Powiedzą, że mają patrol, czy coś.
- Cholera, prawie o tym zapomniałem. - James miał rozczarowaną minę. - Nawet jak łamią przepisy, to ich nie łamią. To nie fair.
- Nie jęcz, tylko mi pomóż - poleciła, usuwając serpentyny z podłogi. - Chciałbym przespać się chociaż odrobinkę. Profesor Zabini nie będzie zachwycony, gdy wysadzę swój kociołek w powietrze, bo pomylę składniki.
- Uzna, że zdarza się najlepszym. - James miał inne plany niż sprzątanie.
- Mylisz mnie teraz z Alem - zakpiła, pozbywając się kolejnych śmieci. - Piwko uderzyło do głowy?
- Piwo nie ma z tym nic wspólnego - oznajmił, zachodząc ją od tyłu i obejmując w pasie. - Za to mógłbym winić ciebie, Donovan.
- Ogarnij się i mi pomóż - poleciła, lekko uderzając go po rękach.
- Przecież wiesz, że nie zostawili nas samych po to żebyśmy sprzątali - zakpił, obejmując ją mocniej. - Robią wszystko żeby dać mi szansę na zdobycie twojego serca w tym roku. Kochana ta moja rodzinka, nie sądzisz? - zapytał, wtulając twarz w jej szyję.
- James, musimy tu posprzątać - westchnęła, ale zamknęła oczy i wtuliła się w niego plecami.
- Widzisz? Sama nie masz na to ochoty.
James obrócił ją twarzą do siebie i zaczął się z nią powoli kołysać. Kiedy zaczął nucić pod nosem, Maggie parsknęła śmiechem.
- Nie śmiej się ze mnie. Mam urodziny - przypomniał.
- Skończyły się godzinę temu - zaznaczyła.
- Mam urodziny - powtórzył - i zostały mi dwa życzenia.
- Nie zmarnuj ich na byle co.
- Nie zamierzam. - James uśmiechnął się do niej lekko. - Zachowam je na czarną godzinę. - James uścisnął mocniej rękę Maggie i powoli okręcił ją wokół własnej osi, a potem znowu przyciągnął do siebie. - Dobrze się dzisiaj bawiłem - oznajmił.
- Podziękowania należą się Alowi - zauważyła.
- Mój młodszy brat jest w gruncie rzeczy spoko. Chociaż jest prefektem. I kumpluje się ze Ślizgonem.
- Wszyscy się przyjaźnimy ze Scorpem. Ty też.
- Detal - zakpił, okręcając ją tak szybko, że aż zapiszczała. - Co powiesz na całkowicie nielegalny spacer po błoniach przy świetle księżyca? - zapytał, przybliżając do niej twarz tak bardzo, że mogła policzyć drobne piegi na jego nosie.
- Nie ma mowy - odparła, odsuwając się od niego. - Idziemy, zanim Generacja zacznie sobie myśleć, że jednak wygrali zakład.
- Nie obchodzi mnie ten zakład - naburmuszył się James. - Chcę spędzić trochę czasu z moją sekretną dziewczyną.
- I go spędzisz, ale nie dziś - obiecała, wspinając się na palce i całując go szybko. - Może w weekend? Wyrwiemy się naszym przyjaciołom i pobędziemy razem?
- Stoi - zgodził się bez wahania. - Zaplanuję coś...
- Nie, ja to zrobię - uśmiechnęła się do niego. - Potraktuj to jako rekompensatę za wszystkie randki, na które się nie zgodziłam.
- Donovan, jesteś pełna niespodzianek - oznajmił, szczerząc zęby.
- Przynajmniej nie znudzę ci się zbyt szybko.
- Nigdy mi się nie znudzisz - poinformował ją, poważniejąc. - Skazałaś się na mnie, Mags. Już nie ma odwrotu.
Wywołał rumieniec na jej twarzy. Totalnie go tym rozczuliła. Miał wrażenie, że zwyczajnie roztapia się od środka i było to tak dziwne doświadczenie, że sam się nieco speszył. Miał się za twardego, konkretnego faceta. Nie powinny mu się uginać kolana jak zakochanej pensjonarce. Co ta Donovan z nim robiła?
Kiedy Maggie zobaczyła jego zmieszanie, coś w niej zmiękło. Zalała ją fala takiego przyjemnego ciepła i jej serce jakby urosło. Nagle dotarło do niej, co to jest za uczucie: nieodwołalnie i niezaprzeczalnie była zakochana w Jamesie Potterze.
Kochała Jamesa Pottera!
Nie wiedziała kiedy to się stało. Nie miała pojęcia jak do tego doszło, ale taka była prawda. Jamesowi udało się w końcu skraść jej serce. Lata starań wreszcie przyniosły skutek. Mógł być z siebie dumny. Przełamał wszystkie jej bariery, czuła się wręcz bezbronna i to naprawdę ją przeraziło. Jakaś część emocji musiała się odbić na jej twarzy, bo James zmarszczył brwi.
- Wszystko w porządku? - zapytał.
- Tak - bąknęła, odwracając od niego wzrok.
Jak mogła patrzeć mu w oczy wiedząc, że to co do niego czuje to nie jest jakieś głupie zauroczenie, tylko coś bardzo głębokiego? Jak właściwie miała się teraz zachowywać? Czy nie była za młoda na takie uczucie? I czy James mógł czuć do niej to samo?
- Mags? - ponaglił ją, ujmując podbródek dziewczyny w dwa palce. - Co się stało?
- Nic takiego - odparła, uśmiechając się lekko. - Naprawdę - powtórzyła na widok jego sceptycznej miny.
- Skoro tak twierdzisz - westchnął, nieprzekonany. - Wracamy? - spytał.
- Wracamy.
Na razie nie była gotowa, by mu powiedzieć, co takiego czuje. Sama jeszcze dobrze tego nie rozumiała. Miała wrażenie, że wszystko dzieje się trochę za szybko i postanowiła odrobinę zwolnić. Zależało jej na tym, żeby tego nie zepsuć. Pośpiech był więc niewskazany. Ale nie zamierzała zrezygnować. Nie z niego.