wtorek, 17 listopada 2015

15. Expecto Patronum!

Od pierwszego kursu obrony przed czarną magią minęło już kilka tygodni, jednak nic nie zapowiadało, by szkoła znalazła nowego nauczyciela, dlatego też uczniowie nadal ćwiczyli pod okiem profesora Longbottoma, profesor Bones i profesora Boota. James i Fred ćwiczyli także poza zajęciami, co niespecjalnie podobało się Molly oraz ofiarom ich zaklęć, aż w końcu dziewczyna zagroziła, że doniesie o wszystkim nauczycielom. Jim i Fred, którzy dopiero nie tak dawno odpracowali jeden szlaban, zaprzestali swoich prób w pokoju wspólnym, jednak Al, Maggie i Rose doskonale wiedzieli, że dalej ćwiczą tyle, że tam, gdzie nie mogła ich dopaść Molly.
- Myślałby kto, że zależy im na sumach... - wywróciła oczami Rosie, która ćwiczyła z Alem zaklęcia rozweselające.
- Wbrew pozorom, chyba im zależy - mruknęła Maggie, drapiąc się piórem po brodzie. - Rose, który run tłumaczy się jako "wrzód"?
- "Kaunaz" - odpowiedziała jej natychmiast Rosie, a Maggie szybko zapisała odpowiedź.
- Ciekawe czym zajmiemy się w tę sobotę podczas kursu? - zastanowił się na głos Al, kiedy Rosie zdjęła z niego zaklęcie rozweselające.
- Znamy już Expelliarmus, Protego i Impedimento - wzruszyła ramionami Maggie. - Myślę, że czas na oszałamiacze.
- Nie zaczniemy ich ćwiczyć w takiej grupie - powiedziała zaraz Rose. - Może i nie jest nas specjalnie dużo, ale do tego zaklęcia potrzeba miejsca tak, żeby nie uszkodzić innych.
- No to nie wiem... - wymamrotała.
Pisanie pracy domowej wybitnie jej dziś nie szło. Od pewnego czasu była strasznie rozkojarzona, co przekładało się na jej efektywność podczas zaklęć. Jeszcze nie było takiej transmutacji, podczas której Albus opanowałby zaklęcie szybciej od niej, a na ostatnich zajęciach to ona dostała dodatkową pracę domową.
- Mags, dalej o tym myślisz? - zrozumiała Rose, siadając na miejscu obok przyjaciółki.
- To już trzeci atak na sierociniec - powiedziała Maggie, odkładając na bok pióro. - To musi być coś poważnego, skoro nawet Teddy nie chce nam nic powiedzieć.
W ostatnim czasie Teddy nabrał wody w usta, zupełnie jakby dostał zakaz informowania ich o tym, co się dzieje. Ojca Ala przestali już wypytywać, bo za każdym razem otrzymywali odpowiedź, że dowiedzą się w swoim czasie.
- Może po prostu nic nie wiedzą, dlatego nie mają nam o czym mówić? - powiedział Al, ale jego mina wyrażała zwątpienie we własne słowa.
- A ja myślę, że wiedzą i dlatego nam nie mówią - poinformowała go Maggie. - Wielka szkoda, bo ataki na domy dziecka odbieram dosyć osobiście... Nawet jeśli są mugolskie.
- I może to jest powód, dla którego milczą - szepnęła Rose. - Nie chcą cię zamartwiać jeszcze bardziej.
- Wolałabym jednak wiedzieć o co chodzi. Tajemnicze zniknięcia i ataki jestem jeszcze w stanie zrozumieć... Widać naprawdę pojawił się ktoś, kto zagraża naszemu światu, ale Ministerstwo nie chce wzbudzać w ludziach paniki, więc siedzi cicho... Ale to... - Maggie pokręciła głową.
- Artykuł o tych sierocińcach napisała Rita Skeeter - przypomniał jej Al. - A wiesz jaka ona jest. Możliwe, że to nie ma nic wspólnego z tym, co dzieje się po naszej stronie.
- Po prostu kolejna próba wzbudzenia paniki - zgodziła się z nim kuzynka.
- Zobaczymy - mruknęła Maggie, próbując wziąć się w garść. Prace domowe same się nie odrobią, a ona miała dość miernych wyników swojej pracy.
***
- Pewnie zastanawiacie się, czym dzisiaj się zajmiemy - uśmiechnął się do nich profesor Longbottom, gdy jego grupka zajęła swoje miejsca w Wielkiej Sali. - Pocieszę was, to zaklęcie nie powoduje żadnych urazów...
Kolega Louisa, Andy Smallnose, mruknął coś na znak aprobaty. Podczas ostatnich zajęć, Zaklęcie Tarczy Lou było tak mocne, że odrzuciło go na kilka stóp. Rozmasował biodro, najwyraźniej wciąż pamiętając o tym zdarzeniu.
- Chciałbym was zapoznać z Zaklęciem Patronusa - poinformował ich profesor, na co kilka osób wydało z siebie zduszony okrzyk, a oczy Ala zaświeciły się entuzjastycznie. - Nie jest to łatwe zaklęcie i nie każdemu uda się wyczarować patronusa... Kto mi powie, czym właściwie jest patronus? Al? - spojrzał na czarnowłosego Pottera.
- To taki nasz strażnik - odpowiedział Al. - Buduje go nasza pozytywna energia, dlatego, żeby go wyczarować, trzeba skupić się na czymś naprawdę szczęśliwym.
- Dokładnie - potwierdził Neville. - Zaklęcia Patronusa nauczył mnie Harry, jednak zanim udało mi się stworzyć cielesnego patronusa minęło trochę czasu. Będę zaskoczony, jeśli wam uda się dziś wyczarować coś więcej niż strzępy mgiełki, ale to i tak będzie już dużo... Zastanawiałem się nawet, czy jest sens uczyć was tego zaklęcia teraz, ponieważ nie macie jeszcze ukończonych piętnastu lat, a Zaklęcie Patronusa należy do najtrudniejszych czarów z jakimi przyjdzie się wam spotkać. Dyrektor Blackwell nie widzi jednak w tym żadnych przeszkód.
Zakasał rękawy szaty i wyciągnął różdżkę.
- Najpierw skupcie się na jakimś naprawdę szczęśliwym wspomnieniu - powiedział, zamykając oczy - a potem wypowiedzcie te słowa: Expecto Patronum... - Z jego różdżki wystrzelił srebrno-biały ptak, który zawirował dookoła niego i zniknął. Summer Wayland zapiszczała z wrażenia. - Powtórzcie słowa.
- Expecto Patronum... - zaczęła mamrotać klasa.
- Doskonale - pochwalił ich. - No to możemy zaczynać.
Al i Rose, oboje z uśmiechami na twarzach, zajęli miejsca i zamknęli oczy, przywołując jakieś szczęśliwe wspomnienia. Maggie stała obok nich z opuszczoną różdżką i wyrazem namysłu na twarzy. Jakie było jej szczęśliwe wspomnienie? Wychowywała się w sierocińcu i nie było jej tam źle, ale do stworzenia patronusa potrzebowała naprawdę szczęśliwego wspomnienia. Co było szczęśliwego w jej życiu?
Hogwart - odpowiedziała sama sobie. - I spotkanie Ala i Rose...
Zerknęła jak radzą sobie jej koledzy, jednak nikomu nie udało się wyczarować niczego ponad strzęp srebrnej mgiełki, który natychmiast zniknął. Scorpius Malfoy miał na twarzy wyraz absolutnego skupienia, tak samo jak Louis i Lily, jednak żadne z nich nie wyczarowało jeszcze nic, co przypominałoby patronusa profesora Longbottoma. Również uczniowie po drugiej stronie Wielkiej Sali zmagali się z tym zaklęciem, ale jak na razie ich największym osiągnięciem była owa srebrno-biała mgła, która długo się nie utrzymywała.
Maggie zamknęła oczy i przywołała twarze Ala i Rosie. Przypominała sobie wspólnie spędzone godziny... Chwile, gdy czuła się jak prawdziwy człowiek ich rodziny... Na jej twarzy pojawił się uśmiech, a ją ogarnęło absolutne szczęście, że spotkała takich przyjaciół jak oni. Gdyby pierwszego września James nie wsadził kufra do jej przedziału wszystko mogłoby potoczyć się całkiem inaczej...
- Expecto Patronum! - zawołała.
Usłyszała głośny okrzyk Lucy Weasley i otworzyła oczy. Ku jej największemu zdumieniu, tuż przed nią, stał srebrno-biały ogromny ptak o długiej, wygiętej w lekkie "s", szyi i zgrabnym dziobie. Wpatrywał się w nią jednym okiem, ale gdy wyciągnęła ku niemu drżącą dłoń, rozłożył pokaźne skrzydła i wzbił się w powietrze, by tam zniknąć.
W Wielkiej Sali panowała cisza, a oczy wszystkich utkwione były w Maggie, która nadal nie mogła uwierzyć, że to, co przed chwilą widziała, to był jej patronus. Nawet uczniowie starszych klas patrzyli teraz na nią jak na jakiś ciekawy medyczny obiekt, co speszyło ją tak bardzo, że opuściła różdżkę i odwróciła wzrok.
- Na brodę Merlina... - wymamrotał profesor Longbottom. - Za pierwszym razem... Harry dokonał tego po którejś z kolei próbie, a też był w trzeciej klasie...
Maggie, której nie podobało się to, że znajduje się w centrum uwagi, próbowała ją od siebie odwrócić.
- Co to był za ptak? - zapytała szybko.
Profesor Boot i profesor Bonnes już zaganiali swoje grupy do pracy. Teraz Maggie była pod obstrzałem spojrzeń tylko kilkunastu osób, co odpowiadało jej znacznie bardziej.
- Czapla - odpowiedział jej Neville, nie spuszczając z niej wzroku. - Czapla biała, tak dla ścisłości... Dobrze, próbujmy dalej - szybko przywołał grupę do porządku.
Albus i Rosie gapili się na przyjaciółkę z otwartymi ustami, co skwitowała niepewnym uśmiechem i wzruszeniem ramion. Ku jej uldze, już po kilku kolejnych próbach, wyczarowanie patronusa udało się także innym uczniom, w tym Jamesowi, który ćwiczył niedaleko nich. Nie była więc jedynym obiektem podziwu na sali.
- A mnie się nadal nie udaje - westchnęła Rosie, gdy zakończyli zajęcia i ruszyli do wieży.
- To trudne zaklęcie - przypomniał jej Albus, który zdołał wyczarować tylko srebrną mgłę.
- Nie dla wszystkich - zakpił James, który szedł zaraz za nimi razem z Fredem i najwyraźniej ich podsłuchiwał. - Ładna czapla, Donovan - pochwalił ją. - Czyżby w sierocińcu uczyli cię też, prócz Zaklęcia Proteusza, Zaklęcia Patronusa
- Nie - odpowiedziała spokojnie. Słowo "sierociniec" przypomniało jej o artykułach z gazety.
- Musisz być naprawdę potężną czarownicą. - Molly dołączyła się do rozmowy, obrzucając Maggie badawczym spojrzeniem. - Wielu profesorów nie potrafi wyczarować cielesnego patronusa, a udało się to trzynastolatce...
- Ciekawe po kim to masz? - zastanowił się na głos Jim.
- Nie wiem - warknęła. - Czyżbyś zapomniał, że nie mam pojęcia, kim byli moi rodzice?
Zmierzyła go rozwścieczonym spojrzeniem i przyspieszyła kroku. Rosie potraktowała go modrerczym wzrokiem godnym bazyliszka i popędziła zaraz za nią.
- Donovan, nie chciałem! - zawołał za nią, ale się nie zatrzymała.
- Powinieneś najpierw myśleć, a potem mówić - poradziła mu chłodno Molly, oburzona jego nietaktem.
- To sprzeczne z jego naturą - mruknął Fred.
- Słodki Merlinie, przeproszę ją - burknął James, któremu teraz było głupio. - Po prostu... Tyle czasu spędza z nami, że zapomniałem...
- Nie przejmuj się - pocieszył go nagle Al. - Odkąd Mags przeczytała w Proroku artykuł Rity o napaściach na mugolskie sierocińce stała się troszkę drażliwa w tej kwestii...
- Napaści? - zdziwił się.
- Jak już kupujesz Proroka, to czytaj coś poza kolumną z quidditchem - poradził mu brat.
- Jakie napaści? - zaciekawił się Fred.
- To był malutki artykulik - powiadomiła kuzynów Molly. - Trzy sierocińce zaatakowane w przeciągu miesiąca. Były jakieś ofiary i ta Skeeter wywęszyła, że to magiczne obrażenia... Teraz próbuje wzbudzić popłoch, bo łączy te ataki z ucieczką śmierciożerców.
James poczuł się jeszcze gorzej.
- Przeproszę ją... - powtórzył.
- Ale, swoją drogą, ciekawe po kim odziedziczyła taką moc - kontynuował jego rozważania Fred. - Musiała mieć naprawdę potężnych rodziców...
- Cóż, może to powstrzyma Ślizgonów od nazywania ją... sami wiecie jak - mruknął Al.
- Niekoniecznie - skrzywiła się Molly. - Sami wiecie, że wśród mugolaków też zdarzają się potężni magicy. Wystarczy spojrzeć na ciocię Hermionę. Dla Ślizgonów jej patronus nie jest żadnym dowodem. Jeśli już, to zaczną jej dokuczać teraz jeszcze bardziej, z czystej zazdrości.
Albus był gotów oddać swoją różdżkę, jeśli Molly nie miała w tym momencie racji. Z markotną miną stanął przed portretem Grubej Damy, zastanawiając się przy tym, jak pomóc przyjaciółce, ale nie przyszedł mu do głowy żaden sensowny pomysł. Zerknął szybko na starszego brata, który miał podobny wyraz twarzy, ale w brązowych oczach Jima błyszczała również złość. Al wiedział, że szczególnie jemu działają na nerwy insynuacje kierowane ku Maggie. Nikt z Nowej Generacji nie pozwalał, by coś takiego uszło Ślizgonom na sucho, ale to James wykłócał się z Maggie o jej pochodzenie. Oczywiście, nikomu z ich grupki nie przeszkadzałoby gdyby okazało się, że jest czarodziejką z mugolskiej rodziny, ale sama Maggie wyraźnie czuła się nieswojo z taką myślą.
Al pomyślał, że to dobrze, że James traktuje dziewczynę tak, jak prawdziwego członka ich rodziny, bo to powinno podtrzymać Mags na duchu. Możliwe, że braterskie uczucia obudził w nim fakt, że Donovan nie ma nikogo, podczas gdy Lily i ich wszystkie kuzynki wychowywały się wspólnie i zawsze miały do kogo się zwrócić. Ich rodzina była duża i wszyscy się tam wspierali. Al poczuł smutek, gdy pomyślał, że Maggie nigdy czegoś takiego nie zaznała.

wtorek, 10 listopada 2015

14. Problemy Biura Aurorów

Ten dzień nie mógł rozpocząć się gorzej. Najpierw dwóch początkujących aurorów rzucało na siebie zaklęcia, co skończyło się dla obu wizytą w Mungu. Tłumaczyli się, że tylko ćwiczyli, ale Harry dobrze wiedział, że to raczej efekt wzajemnej niechęci. Potem do Biura wpadła Rita Skeeter, usiłując wywęszyć, co tylko się da. Harry zadbał, by odprowadzono ją do windy, jednak bał się, że kobieta może skorzystać ze swojej umiejętności zmieniania się w żuczka, więc - dla pewności - rzucił na swój gabinet kolejne zaklęcia. A na samym końcu pojawił się Kingsley, który bez pukania wszedł do gabinetu Harry'ego i rzucił na stół jakąś gazetę.
- Czytaj - polecił mu Minister Magii.
Harry wziął do ręki gazetę, zerkając szybko na nagłówek. Był do mugolski dziennik, który Kingsley kupował, żeby wiedzieć, czy nic podejrzanego nie dzieje się pośród niemagicznych ludzi.
- Już to widziałem - powiedział Harry, odkładając na bok gazetę. - Wysłałem Emersona razem z amnezjatorami. Miał wypytać mugoli, co się wydarzyło, zanim zmodyfikują im pamięć.
Kingsley skinął głową zadowolony, że ten tak szybko zareagował. Upewnił się jeszcze, że drzwi są zamknięte, po czym powiedział cicho.
- Ta sprawa śmierdzi z daleka - oznajmił Harry'emu. - A schemat jest taki sam...
- Wiem. - Harry pokręcił głową. - Do ciebie należy decyzja, Kingsley - rzekł. - Dobrze wiesz, że nie znoszę zatajania informacji przed ludźmi...
- A ty wiesz, że potrzebowałem twardych dowodów - westchnął Kingsley. - Z perspektywy Ministra Magii wszystko wygląda inaczej.
- Jesteś świetnym Ministrem - powiedział Harry. - To za twojej kadencji zmniejszyliśmy o połowę zainteresowanie czarną magią i złapaliśmy mnóstwo czarnoksiężników.
- Nie odbieraj sobie zasług - uśmiechnął się lekko czarnoskóry mężczyzna, jednak zaraz spoważniał. - Myślisz, że znowu się zaczyna? - zapytał jeszcze, chcąc usłyszeć w prost, na czym stoją.
- Tak jak mówiłeś: znamy ten schemat. - Harry wstał zza biurka i zaczął krążyć po gabinecie. - Tajemnicze zniknięcia, morderstwa, o które nie można nikogo oskarżyć... Ucieczka z Azkabanu... Voldemort nie żyje, ale jego idea nie umarła razem z nim i ktoś próbuje zająć jego miejsce... Jeśli to wierny naśladowca, w końcu poznamy jego imię, ale wolałbym żeby się to stało, zanim zrobi się jeszcze gorzej.
- Na razie działa z ukrycia. Nie chce się ujawnić.
- Bo zbiera sojuszników. - Harry długo o tym myślał. - Sądzę - zaczął ostrożnie - że to ktoś, kogo Carrowowie znali. Ktoś, kto był śmierciożercą, a kogo nie udało się nam złapać. Wierni słudzy Voldemota nie przyłączyliby się do pierwszego lepszego czarnoksiężnika, choćby zaoferował im możliwość mordowania mugoli i torturowania niewinnych.
- Tylko kto? - zmarszczył brwi Kingsley.
- Jeszcze nie wiem, ale dowiem się. Mam listę nazwisk wszystkich śmierciożerców, a aurorzy już sprawdzają, gdzie obecnie przebywają. Wezwę na przesłuchanie każdego, kto wyda mi się podejrzany.
- Widzę, że masz jakiś plan, Harry. - Kingsley skrzyżował ramiona na piersi.
- Ale skorzystam z niego tylko w razie najwyższej konieczności - odpowiedział. - Dumbledore miał w szeregach śmierciożerców szpiega, którego nikt nie podejrzewał i chciałbym mieć kogoś, kto mógłby zdobywać dla nas informacje tak, jak to robił Snape. Ale jedyna osoba, która przychodzi mi w tym wypadku do głowy, raczej nie zechce współpracować.
- Chyba nie myślisz o... - Ciemne oczy Ministra rozszerzyły się ze zdumienia.
- Dokładnie o nim - potwierdził jego podejrzenia. - Ale, tak jak mówię, to plan awaryjny. Żeby go wykonać musieliby się odrodzić śmierciożercy, a mam nadzieję, że uda nam się załatwić sprawę dużo wcześniej. Każdy ma swój słaby punkt... Ten ktoś, też go w końcu ujawni.
- Daj mi znać, gdybyś chciał go wezwać - powiedział Kingsley, idąc do drzwi. - Ministrowi Magii się nie sprzeciwi.
Harry pokiwał głową i usiadł z powrotem. Spojrzał na gazetę, a potem przeniósł wzrok na ramkę ze zdjęciem, z której uśmiechała się jego rodzinka. Czuł, że nadchodzą niebezpieczne czasy i obiecał sobie, że zrobi wszystko, żeby zapewnić im bezpieczeństwo, choćby musiał zrobić to, co uczynili jego rodzice.
***
Harry był pewien, że wszystko, co najgorsze tego dnia ma już za sobą, gdy do drzwi w jego gabinecie ktoś zapukał, a potem zajrzała do niego kędzierzawa głowa Robena Emersona.
- Wejdź - polecił mu natychmiast Harry.
Nim Emerson zamknął za sobą drzwi, do gabinetu wszedł też Teddy.
- Będę przeszkadzał? - zapytał, pokazując Harry'emu z oddali list, który najwyraźniej chciał mu pokazać.
- Siadaj - rzekł Harry. - A ty opowiadaj - zwrócił się do aurora. - Co powiedzieli mugole?
- Napastników było dwoje. Kobieta i mężczyzna - odparł natychmiast Emerson. - Zdeportowali się zaraz po skończeniu tortur.
- Co z tą dziewczynką? - dopytywał się dalej Harry.
- Nie przeżyła. - Emerson spuścił głowę. - Nie była czarownicą. Miała trzynaście lat...
- Chodzi o ten atak na sierociniec? - zapytał się Teddy, siadając na krześle pod ścianą.
Ojciec chrzestny skinął mu głową.
- Dziękuję, Emerson - odprawił mężczyznę, a gdy ten wyszedł, spojrzał na Teddy'ego, który wrócił do ulubionej fryzury, blond czupryny przetykanej błękitnymi pasemkami. - A ty, co dla mnie masz? - spytał.
Teddy podał mu list.
- Od Victoire - powiedział chłopak. - Zainteresuje cię.
- Jesteś pewien, że mam przeczytać cały? - zakpił Harry, na co Teddy się zarumienił i odebrał mu kopertę.
- Przeczytam odpowiedni fragment... - mruknął. - Mam. "Wczoraj wydarzyło się coś strasznego. W miasteczku, w którym się zatrzymałam, jest niewielki sierociniec. Czasem widywałam dzieciaki, które tam mieszkały. Wyobraź sobie, że w nocy ktoś zaatakował ich dom! Zajęli się tym mugole, ale sprawę szybko przejęło tamtejsze Ministerstwo Magii. Z tego co wiem, zginęło dwoje dzieci: dziewczynka w wieku Rosie i chłopiec, niewiele starszy..."
- Ale dlaczego atakują mugolskie sierocińce? - Harry nie mógł dłużej wysiedzieć. - Przecież to jakiś obłęd!
- Czyli też uważasz, że te ataki się łączą.
- Nie wierzę w takie zbiegi okoliczności - poinformował go Harry. - Trzeba będzie wziąć pod ochronę najbliższe sierocińce, również ten czarodziejski - stwierdził cicho.
- Ten dom dziecka, w którym mieszka najlepsza przyjaciółka Ala? - upewnił się Teddy. - Te dzieciaki są w ich wieku...
Harry zmarszczył brwi. Teddy natychmiast rozpoznał tę minę.
- Na co wpadłeś? - zapytał z ciekawością.
- Dwa ataki na sierocińce... Dwie martwe trzynastolatki... I chłopiec, niewiele od nich starszy... Potrzebuję ich zdjęć - powiedział nagle. - Załatw mi je.
- Najszybciej jak się da!
Teddy wybiegł z gabinetu, a Harry błyskawicznie napisał małą karteczkę i stuknął w nią różdżką, wysyłając do Kingsleya. W jego głowie zarysowała się pewna obawa, mały pomysł, który mógł być prawdziwy, albo i nie. Potrzebował tylko czasu i odpowiednich informacji, by wszystko poukładać. Wydawało mu się jednak, że wreszcie znalazł punkt zaczepienia.