niedziela, 24 października 2021

109. Legenda Peverellów

Harry usiadł na kanapie, wpatrując się w milczeniu w leżący na stoliku list. Ginny usiadła obok niego, nie spuszczając wzroku z twarzy męża. Wyglądało na to, że sama nie zna całej historii. Al przeniósł się na drugą kanapę, którą już wcześniej zajmowali Maggie z Jimem i przysiadł na jej oparciu, zaraz obok swojej przyjaciółki, która wyglądała na przerażoną. Dziewczyna z napięciem wpatrywała się w Harry'ego, czekając aż coś w końcu powie. James również nie spuszczał wzroku z ojca.
- Nie wiem nawet od czego zacząć - westchnął Harry, zdejmując na moment okulary i przecierając je rąbkiem szaty. - Informacji jest mnóstwo. I nadal nie o wszystkim mogę wam powiedzieć.
- Może od początku - zaproponował Al. - Kim właściwie są rodzice Maggie?
Zielone oczy Harry'ego spojrzały prosto w oczy Maggie. Dziewczyna wyraźnie wstrzymała oddech, czekając na odpowiedź. James złapał ją wtedy za rękę i bez słowa splótł ich palce. Widział spojrzenie, jakie rzuciła mu matka, ale uznał, że później będzie się tym przejmował. Miał w nosie zakład i wszystko inne.
- Twoja matka miała na imię Aurora de La Fontaine - oznajmił. - Pochodziła z bardzo starego francuskiego rodu czystej krwi.
- La Fontaine? - Albus zmarszczył brwi. - Czy to nie oni wynaleźli Eliksir Zapomnienia?
- Tak, chociaż we Francji obecnie bardziej są znani jako pionierzy w wytwarzaniu różdżek - potwierdził Harry. - To ród z ogromną historią. O Fontaine'ach jest głośno we Francji chociażby ze względu na to, że głośno sprzeciwiają się Mordredowi i jego poplecznikom. Belladona de La Fontaine w zeszłym roku została wybrana Ministrem Magii.
- Belladona jest... - zaczęła Maggie.
- Twoją babką - powiedział jej Harry.
- I nigdy się do mnie nie odezwała? Nigdy mnie nie szukała? - Maggie jednocześnie była wściekła i rozżalona. - A co z resztą mojej rodziny? Mam rodzeństwo? Moja matka...
- Maggie, pozwól mi dokończyć - poprosił ją Harry. - To dość skomplikowana historia. I sam nie wiem, czy znam wszystkie fakty. - Wziął głęboki oddech i mówił dalej. - Tak więc twoja matka pochodziła z rodu Fontaine'ów - mówił dalej. - Natomiast ojciec... Ojciec nazywał się Uther. Uther Peverell.
Maggie głośno wciągnęła powietrze i spojrzała z niedowierzaniem najpierw na Jamesa, a potem na Albusa. Obaj chłopcy wyglądali jak porażeni piorunem. Ginny tylko zmarszczyła brwi.
- Peverell? - zapytała. - Myślałam, że Peverellów już nie ma.
- Ja też - przyznał Harry. - Dlatego byłem przekonany, że to jakiś błąd. Dopóki nie odkryłem, że pod koniec XVIII wieku Peverellowie emigrowali do Ameryki. Ich angielska linia się urwała, ale amerykańska zaistniała. I częściowo istnieje do dziś.
- Peverell? - Maggie musiała się upewnić. - Jak ci bracia z baśni Beedle'a?
- Dokładnie - potwierdził Harry. - Prawdopodobnie jesteś z linii Kadmusa. Niestety nie udało mi się aż tak daleko prześledzić twojego drzewa genealogicznego, ale...
- Tato, przejdź do konkretów - ponaglił go James. - Co się stało z rodzicami Maggie? I czego chce od niej Mordred? Dlaczego napisał, że jest jej wujem?
Dziewczyna uniosła głowę by na niego spojrzeć. James tylko mocniej uścisnął jej dłoń.
- Udało mi się porozmawiać z babką Mags - wyznał niechętnie Harry. - W jej odnalezieniu bardzo pomógł ten rysunek z logo szkoły, który nam przesłaliście. Znając szkołę, do której chodzili twoi rodzice, mogliśmy szybko zlokalizować resztę rodziny. Lady Belladonna niezbyt ochoczo dzieliła się tą historią - zaznaczył. - I jestem pewien, że nie przekazała mi nawet połowy tego, co powinna. Wyznała jednak, że jej córka poznała Uthera Peverella podczas rocznej wymiany w Ilvermony, gdzie pojechała na szóstym roku nauki. Belladona nie wiedziała, że Aurora utrzymuje kontakt z kimś z Ilvermony. Z tego co mówiła, jej ręka była obiecana komuś innemu już wtedy, kiedy wyjechała na wymianę. Aurora po szkole wdała się jednak w romans z Peverellem i z tego związku urodziła się Maggie. Rodzina Fontaine nie chciała skndalu przed weselem, dlatego ukryli Aurorę, poczekali aż urodzi i oddali dziecko do sierocińca w Anglii. Jak najdalej od nich. I myślę, że jak najdalej od Peverellów. Odniosłem wrażenie, że Belladona nie tylko nie akceptowała romansu córki, ale też konkretnie chodziło jej o to, że wybrała Peverella. Zupełnie jakby tkwiło za tym coś więcej. Z tego co wywnioskowałem, Uther nigdy nie dowiedział się o twoim istnieniu - zwrócił się bezpośrednio do Maggie. - Belladona zadbała o to, by nikt się o tobie nie dowiedział. A ci co wiedzieli... zapomnieli.
- Co? - Ginny aż się wyprostowała.
- Przyznała się, że wykorzystała rodzinny przepis na Eliksir Zapomnienia. Podała go córce i położnej, która odbierała poród. Aurora zapomniała o istnieniu swojej córki, a jej wspomnienia o Utherze zostały zmodyfikowane. Poślubiła Phillipe'a Montrose kilka miesięcy później.
Maggie słuchała tego z kamienną miną. Tylko jej ręka zaciskała się coraz mocniej na dłoni Jima.
- Dlaczego babka Maggie to zrobiła? Co złego było w jej istnieniu? - Albus dosłownie kipiał z wściekłości. - Dlaczego nie oddała jej ojcu?
- Nie chciała powiedzieć - oznajmił Harry. - Miała swoje powody, ale nie mogłem ich wyciągnąć bez uciekania się do Veritaserum. Uther nie wiedział, że Aurora zaszła w ciążę, a Belladona zadbała o to, by nie mieli ze sobą kontaktu - kontynuował Harry. - Z tego co wiem, przez pewien czas próbował się z nią skontaktować, ale bezskutecznie. Pewnie gdyby wiedział, że ma córkę, próbowałby do skutku. Pierworodni są niezwykle ważni w rodzie Peverellów.
- Dlaczego? - zapytała cicho Maggie. - Mordred pisał o dziedzictwie i o krwi. To brzmiało jak brednie szaleńca.
Harry uśmiechnął się do niej smutno.
- Uther, jako pierworodny syn, otrzymał wszystko - powiedział. - I nie mówię tu o majątku. Nie tego zazdrościł mu Mordred. Ostrzegam, że w tym momencie przechodzę do rzeczy, które są dla mnie zagadką i więcej mam przypuszczeń niż faktów. W rodzie Peverellów uważa się, że pierworodne dziecko obdarzone jest ogromną mocą. I tylko takie dziecko może wypełnić misję i odzyskać utracone dziedzictwo. Mordred, jako młodszy syn, od urodzenia był na straconej pozycji. Zazdrościł swojemu bratu tym bardziej, że Uther nie wierzył w rodzinne legendy. Musiał uważać, że to niesprawiedliwe, że właśnie pierworództwo decyduje o tym, kto jest godny, a kto nie.
- Skoro nikt nie wiedział o narodzinach Maggie, jak on się dowiedział? - próbowała zrozumieć Ginny.
- I znowu mogę podzielić się tylko przypuszczeniami - oznajmił Harry. - Podejrzewam, że próbował wykorzystać swojego bratanka do tego, do czego potrzebuje Maggie. Najpewniej chłopiec nie sprostał jego oczekiwaniom, co dało Mordredowi do myślenia. Poświęcił wiele lat, by prześledzić historię Uthera i tak pewnie trafił na Aurorę.
- Która nie mogła mu nic powiedzieć, bo Belladona odebrała jej pamięć - zauważył Al.
- Nie ma zaklęcia czy eliksiru, którego nie da się przełamać, przy odrobinie cierpliwości i z dużą znajomością magii. Myślę, że Mordredowi udało się wyciągnąć z Aurory to, co chciał wiedzieć.
- Zamordował ją? - zapytała cicho Maggie.
- Nie - pokręcił głową Harry, ale wyglądał na smutnego. - Nie musiał. Belladona nie powiedziała mi tego wprost, ale domyśliłem się, że kiedy Aurora odkryła, co takiego zrobiła jej matka, szok okazał się być zbyt duży. Popełniła samobójstwo.
Maggie z trudem przełknęła ślinę. Trzymała Jamesa za rękę tak mocno, że wbijała mu paznokcie w dłoń, ale nawet się nie skrzywił.
- A... Uther? - Maggie spojrzała błagalnie na pana Pottera, ale ten tylko smutno pokręcił głową.
- Trzy lata po spotkaniu Aurory, Uther ożenił się z Temidą Blackwell - powiedział Harry.
- No nie! - zawołał Al, prostując się.
- Tak - potwierdził podejrzenia syna. - Temida Blackwell była siostrą dyrektora Hogwartu.
- Jesteś więc kuzynką Lance'a - zauważył Albus.
- Była? - Ginny zwróciła uwagę na coś innego, co powiedział jej mąż.
- Mordred nie przebierał w środkach żeby cię znaleźć, Maggie. - Harry zwrócił się bezpośrednio do bladej dziewczyny. - Twój ojciec i macocha, a także młodszy brat zginęli jakieś dwa lata temu. Mogliście o tym przeczytać w Proroku. Nie ma dowodu na to, że za wypadkiem stał Mordred, ale myślę, że tak bardzo pogrążył się w nienawiści do swojego brata, że nie mógł znieść, że to jemu w udziale przypada cała scheda. Dodatkowo jego syn był dla niego bezużyteczny. Potrzebował pierworodnego, a ty byłaś poza zasięgiem.
- Dość. - James zaprotestował, gdy Mags mocniej wbiła paznokcie w jego dłoń. - To za dużo na raz. Usłyszeliśmy dość jak na jeden dzień.
- Nie - zaprotestowała, puszczając jego rękę. - Muszę wiedzieć... Mam dość niedomówień.
- Nie sprawia mi przyjemności ta opowieść - wyznał cicho Harry. - A nie powiedziałem jeszcze najważniejszego.
- To znaczy? - zapytał spokojnie Albus.
- Mordred długo ukrywał swoją tożsamość, ale kiedy udało się nam połączyć fakty, jasne stało się dla mnie, jaki jest jego cel. - Harry zmarszczył brwi i zacisnął usta. - W pewnym momencie każdy z rodu Peverella zaczyna do niego dążyć. Świadomie czy nie, krew Peverellów wzywa ich do Poszukiwań.
Zapadła pełna napięcia cisza. Oczy wszystkich skupiły się na Harrym. Każdy czekał na ciąg dalszy historii.
- Poszukiwań czego? - zapytał James, chociaż przeczuwał odpowiedź.
- I w tym momencie dochodzimy do sprawy, o której naprawdę ciężko mi mówić - oznajmił niechętnie Harry. - Bo dotyczy to... Insygniów Śmierci.
Ginny wyprostowała się powoli i pobladła, natomiast Maggie zmarszczyła brwi.
- Znowu ta bajka? - spytała dziewczyna. - Przecież to tylko zmyślona historyjka! Zwyczajna legenda, jakich wiele!
Harry spojrzał na żonę, która w milczeniu pokręciła głową. W brązowych oczach Ginny lśnił strach.
- Trzej bracia z baśni istnieli naprawdę - oznajmił. - I faktem jest też istnienie trzech artefaktów...
- Harry... - Ginny próbowała powstrzymać męża.
- Maggie musi poznać prawdę. Musi wiedzieć dlaczego - powiedział jej. - Lepiej żeby dowiedziała się od nas, niż zaczęła szukać na własną rękę. Peverellowie musieli być bardzo potężnymi czarodziejami - kontynuował opowieść. - Podejrzewam, że to oni stworzyli Insygnia, nie Śmierć. Peleryna... Kamień... Różdżka... - wymienił. - Wszystkie trzy miałem w ręce.
- Co?! - zawołał Albus.
James popatrzył na ojca jakby widział go pierwszy raz w życiu. Maggie tylko mocniej zacisnęła usta.
- Nigdy nie opowiedziałem wam całej historii - przyznał się Harry. - Voldemorta udało mi się pokonać dlatego, że korzystał z różdżki, której to ja byłem panem. Czarnej Różdżki. Pierwszego Insygnium. Drugie dostałem w spadku od Dumbledore'a. Wszedł w posiadanie Kamienia Wskrzeszenia gdy szukał sposobu zabicia Voldemorta. Kamień umieszczony był w pierścieniu Marvola Gaunta, potomka jednego z braci. A trzecie Insygnium, pelerynę, przekazuje się w naszej rodzinie od pokoleń.
- Jesteś posiadaczem wszystkich trzech Insygniów Śmierci? - Jamesowi nie mieściło się to w głowie. - Nie mów tylko, że trzymasz je w domu...
- Nie. Zostawiłem sobie jedynie Pelerynę Niewidkę. Kamień zostawiłem gdzieś w Zakazanym Lesie. Nikt go tam nie znajdzie. A różdżkę zwróciłem właścicielowi.
- Czyli komu? - zaciekawił się Al, ale ojciec mu nie odpowiedział.
- Co te Insygnia mają wspólnego ze mną? - zapytała Maggie.
Harry westchnął i ucisnął palcami nasadę nosa.
- Przez pewien czas Insygnia naprawdę mnie fascynowały, nawet po wojnie, kiedy już miałem tylko jedno z trzech - przyznał się. - Poznałem wtedy kilka legend. Jedna właśnie dotyczyła bezpośrednio rodu Peverellów. Według niej jedynie pierworodne dziecko z krwi Peverella może zebrać wszystkie trzy Insygnia i nad nimi zapanować. Podobno takie dzieci prześladuje obsesja odnalezienia artefaktów... A mają przy tym większe szsnse na sukces, bo w ich żyłach płynie krew twórców. Uważa się, że magia, którą Peverellowie stworzyli Insygnia, wciąż płynie w ich żyłach.
- Nie czuję pokusy zgromadzenia Insygniów - oznajmiła Maggie. - Może więc...
- Poczujesz - przerwał jej Harry. - Prędzej czy później zechcesz zdobyć choć jedno. Pewnego dnia obudzisz się z nieokreślonym uczuciem, że coś zgubiłaś i musisz to odnaleźć. Opowiedziałem ci o Insygniach, więc będziesz wiedziała, czego dotyczy pokusa. Ale nawet bez tej wiedzy, szukałabyś. Wielu Peverellów popadało przed to w obłęd. Mordred do nich należy.
- Skąd wiesz? - zapytał się Al. - O tej pokusie?
- Doświadczyłem tego podczas wojny z Voldemortem. W Insygniach widziałem jedyną szansę na pokonanie go...
- Jesteś pierworodnym z krwi Peverella - skojarzył James. - Potterowie są posiadaczami peleryny, trzeciego Insygnium. Wywodzimy się od Ignotusa. To oznacza, że w naszych żyłach płynie krew Peverella.
- Już nie jestem pierworodnym - oznajmił cicho Harry, nie patrząc mu w oczy. - Z chwilą, w której przyszedłeś na świat, dziedzictwo przeszło na ciebie.
Chłopak tylko otworzył usta, ale nic nie powiedział. Spojrzał na Maggie, która wyglądała na skołowaną i zmęczoną.
- Wszystko wskazuje na to, że Mordred szuka Insygniów - powiedział spokojnie Harry. - A żeby je znaleźć potrzebuje pierworodnego.
- Mnie - szepnęła Maggie.
- Albo mnie... - pojął James.
- Mordred nie ma pojęcia, że poza nim i Maggie żyją jeszcze potomkowie Peverellów - odparł na to Harry. - Był przekonany, że angielskie korzenie dawno już wymarły, tym bardziej, że nazwisko tu przepadło. My jesteśmy ostatni z linii Ignotusa. Nie trafiłem na nikogo z linii Antiocha, ale ciągle szukam. Voldemort myślał, że jest ostatnim potomkiem Kadmusa, ale nie wiedział o amerykańskiej linii tej części rodu. A Mordred skupił się na odnalezieniu Mags, świecie przekonany, że tylko ona jedna jest żyjącym pierworodnym z całego rodu Peverell.
- Chwila... Jestem spokrewniona z Voldemortem? - Maggie była przerażona.
- To bardzo odległe pokrewieństwo - uspokoił ją Harry.
- I Mordred potrzebuje mnie, bo jestem pierworodnym dzieckiem? - upewniła się Maggie. - Jego zdaniem stanowię klucz do zgromadzenia Insygniów?
- A gdyby wiedział o mnie... - zaczął ostrożnie Jim.
- James, nie! - zawołała Maggie, zrywając się z kanapy. Wyglądała na śmiertelnie przerażoną, podobnie jak Ginny. - Nawet o tym nie myśl!
Chłopak skrzyżował ręce na piersi.
- Mam nie myśleć o ujawnieniu swojego dziedzictwa, żeby odwrócić od ciebie uwagę psychopatycznego czarnoksiężnika i zyskać na czasie? Tego mam nie robić?
- Jim! - Ginny popatrzyła gniewnie najpierw na męża, a potem na syna.
- Nie rozumiecie, że to by nam dało czas? - zapytał. - Mordred nie wiedziałby kogo szukać... Kogo będzie łatwiej dopaść. Poza tym wszystko wskazuje na to, że potrzebuje żywej osoby.
- James! - Ginny aż się zachłysnęła powietrzem.
Maggie zatkała usta dłonią i wypadła jak burza z pokoju. Sekundę później dało się słyszeć trzask zamykanych drzwi od łazienki.
- Jasny gwint... - mruknął Jim, przeczesując nerwowo włosy.
- Brawo! - pogratulowała synowi Ginny.
Pobiegła za Maggie, mając nadzieję, że dziewczyna wpuści ją do siebie. Oczy pozostałych w salonie skupiły się na Jamesie.
- Mags jest bezpieczna w murach szkoły - uświadomił syna Harry. - I będzie przez najbliższe dwa lata. Za to ty... Jeśli Mordred odkryje naszą linię, dopadnie cię w pięć minut. Niedługo zacznie szukać potomków trzech braci, jeśli już nie zaczął tego robić. Tylko tak będzie mógł dotrzeć do Insygniów. A nie chcę cię zmusić Zaklęciem Fideliusa do siedzenia w domu. Wiesz, że bym to zrobił. Jesteś moim synem i nie pozwolę ci robić z siebie przynęty.
- Wybacz tato, ale jeśli w ten sposób zapewnię Mags bezpieczeństwo... - zaczął James.
Harry podszedł do niego szybko i położył ręce na jego ramionach, przerywając mu. Czasami zapomniał, że James jest już dorosły i sam decyduje o swoim życiu. Dla niego nadal był tym samym małym chłopcem, który biegał po podwórku z podrapanymi kolanami.
- Wiem jak bardzo ci na niej zależy - powiedział mu cicho. - I wiesz dobrze, że Maggie jest dla nas jak rodzina. Nie pozwolimy jej skrzywdzić. Nie musisz się narażać, żeby jej pomóc.
- Nie mam pojęcia jak mogę jej pomóc. - W brązowych oczach Jima pojawiła się bezradność. - Nie wiem czy mi pozwoli.
- Kiedy chcesz, potrafisz być bardzo przekonywujący - uśmiechnął się do niego Harry. - A ona ma do ciebie słabość.
- Oby - mruknął James. - Powoli kończą mi się argumenty.
- Moim zdaniem dobrze ci idzie - oznajmił mu ojciec, mocniej ściskając jego ramię i patrząc na drugiego syna. - Nie chciałem mówić Maggie wszystkiego przed egzaminami - powiedział. - Uznałem, że wystarczająco dużo ma na głowie. Niestety Mordred znowu pokrzyżował mi szyki.
- Mags jest twarda - oznajmił Al. - I ma nas.
- Lepiej by było, gdyby to wszystko zostało między nami - poprosił Harry. - Im mniej osób wie, tym lepiej. Możecie powiedzieć tylko Rose, ale nikomu więcej z Generacji.
- Pewnie - obiecał Al. - A co do twojego wariackiego pomysłu - zwrócił się do brata - Mordred nawet się tobą nie zainteresuje - oznajmił. - Maggie jest córką jego brata. Przez to traktuje tę sprawę osobiście. Poza tym nosi nazwisko Peverell, a to daje jej większą moc. Nasza krew jest za bardzo rozwodniona, a jej jest w 100% czysta. Ujawniając się tylko pogorszyłbyś sytuację. Mordred albo z miejsca by cię zabił, albo wykorzystał, żeby zwabić Maggie w pułapkę. Co i tak może zrobić - mruknął. - Zawsze wykorzystuje się słabe punkty przeciwnika.
- A ja jestem słabym punktem Mags? - prychnął Jim.
- My wszyscy jesteśmy - szepnął Albus. - Ale dla ciebie ona zrobi wszystko, czy jest tego świadoma, czy nie. Wiesz jak wygląda jej bogin.
- Tylko nie gadaj przy niej takich głupot - burknął Jim. - Jeszcze wpadnie na pomysł, że musi trzymać się ode mnie z daleka, a trochę się napracowałem, żeby dotrzeć do obecnego etapu.
Do salonu wróciła Ginny. Miała ponurą minę.
- Zamknęła się w łazience i nie chce mnie wpuścić - oznajmiła.
- Pójdę po nią - rzekł Jim. - I nie będę się prosił, żeby otworzyła - dodał, wyciągając różdżkę i idąc w stronę łazienki.
Najpierw kulturalnie zapukał do drzwi, ale kiedy nie doczekał się odzewu, wycelował różdżką w zamek i wyszeptał zaklęcie. Wszedł do środka, gdzie zastał Maggie siedzącą na brzegu wanny, obejmującą się oburącz w pasie. Dziewczyna uniosła głowę, spoglądając na niego smutno. Twarz miała mokrą od łez.
- Donovan... - zaczął.
- Chyba Peverell - poprawiła go cicho.
Zacisnął usta, nie wiedząc co ma na to odpowiedzieć. Stał niezdecydowany w progu, ale kiedy spuściła głowę, podszedł do niej i kucnął tak, że znalazła się nieco wyżej od niego. Czule wziął ją za ręce i przycisnął je sobie do ust.
- Donovan czy Peverell... Nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia - oznajmił.
- James, rozumiesz co to wszystko znaczy? - zapytała szeptem. - Morderstwa, tajemnicze zniknięcia... Mordred szuka Insygniów. Szuka mnie. Zamordował moją rodzinę. Co jeśli zechce dopaść i was?
- Tata nie został szefem Biura Aurorów bo ma ładne oczy - przypomniał jej. - I nie zapominaj, że większość mojej rodziny to członkowie Zakonu Feniksa i Gwardii Dumbledore'a. Co jak co, ale doświadczenie w walce z czarnoksiężnikami, to my mamy.
- Ty też jesteś zagrożony...
- Tylko jeśli Mordred się dowie o linii Ignotusa. A nie sądzę żeby szukał. Ty jesteś jego celem, nie ja.
- Może cię dopaść żeby mnie...
- Donovan, przymknij się - przerwał jej ponownie. Delikatnie odgarnął jej włosy za ucho i pogładził po policzku, kciukiem ocierając łzy. - Nic mi się nie stanie. Umiem o siebie zadbać.
Maggie popatrzyła na niego i łzy znowu stanęły jej w oczach, a z piersi wydostał się głośny szloch. James błyskawicznie znalazł się obok niej, mocno tuląc do piersi. Dziewczyna wczepiła się w koszulę chłopaka, płacząc tak jakby ktoś wyrywał jej serce.
W drzwiach stanął Al. James popatrzył na niego i tylko pokręcił głową, na co po cichu się wycofał. Maggie przestała już szlochać i teraz tylko dygotała jak w gorączce. Jimowi serce pękało na ten widok.
- Chodź - szepnął. - Zdrzemniesz się chwilkę...
Pokręciła głową, wciskając twarz w jego szyję.
- Musimy wracać do zamku - wyszeptała.
- Możemy wrócić później - odparł, opierając brodę na czubku jej głowy.
- Nie możemy tu zostać na zawsze, Jamie. I nie możesz wiecznie mnie chronić.
- Ale mogę próbować.
Słysząc kroki na korytarzu, powoli wstał i wyciągnął rękę do Maggie. Dziewczyna przyjęła ją pewnie i stanęła obok niego.
- Myślisz, że już po zakładzie? - zapytała, próbując rozładować atmosferę. - Nie byliśmy zbyt subtelni.
- Mam to w nosie - odpowiedział. - Wiesz, że robię to, bo mnie poprosiłaś. Całkiem mi się podoba ta gra, ale nie dbam o jej wynik.
- Ciągle nie rozumiem, dlaczego się na to zgodziłeś.
- Porozmawiamy o tym innym razem. W trochę przyjemniejszych okolicznościach.
W drzwiach stanął Harry i cicho zastukał we framugę. Maggie i James spojrzeli na niego szybko.
- Musicie wracać do szkoły - powiedział. - Przykro mi, że spotkaliśmy się w takich okolicznościach i żałuję, że nie możecie zostać dłużej, ale macie lekcje, na których musicie się pojawić.
- Wiemy - westchnął James. - Już idziemy.
Poszli za Harrym do salonu, gdzie czekali na nich Ginny z Alem. Ginny bez słowa podeszła do Maggie i zamknęła ją e ciasnym uścisku.
- Wszystko będzie dobrze, skarbie - powiedziała do niej. - Zobaczysz.
Odsunęła ją od siebie na wyciągnięcie ramion i matczynym ruchem otarła jej policzki. A potem spojrzała na Jamesa i wymierzyła w niego palec.
- Masz się nią opiekować, jasne? - poleciła.
- Pewnie - odparł, całując matkę w policzek. - Donovan, słyszałaś moją mamę. Żadnych protestów. Od dzisiaj mam cię mieć cały czas na oku.
- Maggie, pozwolisz, że zatrzymam ten list? - zapytał ją Harry, podnosząc wiadomość od Mordreda. - Chciałbym sprawdzić, czy Mordred nie zostawił jakichś śladów.
- Proszę - skinęła głową. - Co do listów... James, nie chciałbyś się czymś pochwalić przed odejściem?
- Jim, tylko nie mów, że znowu dostaniemy sowę od dyrektora - westchnęła ciężko Ginny.
- No wiesz! Byłem grzeczny, prawda Al?
- Potwierdzam - przyznał mu rację Albus. - Jim ostatanio nie ma czasu na psoty.
- Prefekt powiedział - wyszczerzył się chłopak.
- Więc o jaki list chodzi? - zapytał Harry.
- Dostałem dziś rano wiadomość od rekrutera. Napisał, że pojawi się na najbliższym meczu, żeby ocenić moje zdolności.
- To... - Ginny zwyczajnie zabrakło słów. - To wspaniale! - zawołała i skoczyła uściskać syna. - Rekruterzy rzadko decydują się oglądać szkolne mecze. Musiałeś dostać świetne referencje.
- Nie wiem co wuj Neville nazmyślał, ale zadziałało - zakpił Jim.
- Nie musiał zmyślać. - Harry uśmiechał się od ucha do ucha. - Jesteśmy z ciebie dumni, James - powiedział, obejmując syna.
- To tylko Rekruter. Jeszcze się nigdzie nie dostałem.
- Ale dostaniesz. Masz talent po mamie.
- Twój ojciec też był niezłym graczem - stwierdziła Ginny. - Podobnie jak twój imiennik.
- Słowem: masz to w genach. Wszyscy w rodzinie świetnie latają.
- A ja to co? Sąsiad? - zakpił Albus, patrząc z kpiną na rodziców i brata.
- Dawno mówiłem, że cię podmienili w szpitalu - odparł James.
- Al po prostu ma inne talenty - zaczęła go bronić Maggie.
- Dziękuję, Mags - uśmiechnął się do niej przyjaciel.
- Koniec tych pogaduszek - klasnęła Ginny. - Będziemy mieli co świętować w wakacje. A teraz wskakiwać mi do kominka.
Al jako pierwszy zanurzył rękę w słoju z proszkiem Fiuu. Zawołał "Hogwart" i już go nie było.
- Mags - ponagliła ją Ginny.
- Dziękuję państwu za wszystko - powiedziała na pożegnanie, znikając w zielonych płomieniach.
- Jim. - Ginny złapała syna za nadgarstek, zanim rzucił proszek w płomienie. - Nie wiem jak to zrobisz, ale najpóźniej za cztery lata chcę, żeby ta wspaniała dziewczyna nazywała mnie mamą, a nie panią.
- Gin... - wywrócił oczami Harry.
- Tylko delikatnie sugeruję.
- Na pewno nie delikatnie - parsknął, na widok czerwonej twarzy syna. - Teddy'ego tak samo przycisnęłaś?
- Wyręczyła mnie Andromeda.
- Słowo honoru, że nie zaproszę was na swój ślub - burknął James. - O ile kiedykolwiek się ożenię. Bo totalnie o tym nie myślałem i jestem jeszcze za młody. Tak. Tyle chciałem powiedzieć.
Czym prędzej rzucił proszek w płomienie, krzyknął "Hogwart" i już go nie było. Kiedy wyskoczył w gabinecie Neville'a, ciągle był czerwony.
- Nasi rodzice są zdrowo walnięci - powiedział Albusowi, który tylko uniósł pytająco brwi. - Nieważne - machnął ręką. - Może mi ktoś przypomnieć, jaka była nasza historyjka?

5 komentarzy:

  1. Nareszcie nie mogłam się doczekać świetne czekam na dalszy ciąg

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za super rozdział, nie mogłam już się go doczekać <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Wciaż czekam na ciąg dalszy! Mam nadzieję, że niedługo znajdziesz trochę czasu i coś opublikujesz. Powodzenia i wesołych, rodzinnych świąt!

    OdpowiedzUsuń