sobota, 21 września 2019

76. Ognisko

Równo o godzinie 18 cała Nowa Generacja opuściła Muszelkę i udała się na pobliską plażę. Chłopcy nieśli wypakowane jedzeniem kosze, a dziewczyny koce. Maggie dodatkowo trzymała na rękach zadowoloną Runę, która mruczała głośno.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmił Louis, gdy zeszli ścieżką na znajdującą się tuż pod klifem plażę.
- Zatem do dzieła! - Teddy zakasał rękawy i wyciągnął różdżkę z kieszeni.
Bardzo szybko utworzył z gładkich kamieni duży okrąg, do którego James i Fred natychmiast przyciągnęli drewno. Dominique, Torrie i Molly zgromadziły nieopodal dodatkowe szczapy, a potem przyciągnęły bliżej dwa duże konary, które miały pełnić rolę siedzeń.
- Jak ja bym już chciała mieć 17 lat - westchnęła ciężko Lily, patrząc jak Fred jednym machnięciem różdżki rozpala ognisko.
Roxanne przytaknęła jej mruknięciem, przyglądając się jak iskry szybują do góry i znikają w powietrzu. W tym samym czasie James rozłożył już wszystkie koce i bez pardonu rozłożył się na największym z nich, krzyżując ręce na karku i wlepiając zadowolone spojrzenie w ciemniejące niebo.
- Kto jest głodny? - zapytał Hugo, otwierając pierwszy kosz z jedzeniem.
- Pokaż co tam masz - zażądał Fred, zaglądając mu przez ramię. - Kiełbaski! Dobry kosz zaklepałeś, Hugo!
- Są dla wszystkich! - zastrzegł Teddy, machnięciem różdżki przyciągając kosz do siebie.
- Tutaj są ziemniaczki i jabłka - oznajmiła Rosie, otwierając dwa inne kosze.
- A tu... - Louis uśmiechnął się radośnie. - Dużo... naprawdę dużo kremowego piwa!
Chwilę porwało zanim każdy znalazł miejsce dla siebie, a kiełbaski zawisły w powietrzu nad ogniskiem, pilnowanie przez Molly. Hugo, Lily, Lucy i Rox rozsiedli się na jednym kocu z paczką Fasolek Wszystkich Smaków i wyzywali się do spróbowania tych najbardziej obrzydliwych, co wywoływało na przemian salwę śmiechu i odgłos zniesmaczenia. Dominique, Torrie i Molly usiadły na kocu rozłożonym przy jednym z konarów i opierały się o niego plecami, naprzemian celując różdżkami w płomienie i zmieniając ich kolor. Siedząca na kolanach Maggie Runa prychała za każdym razem, gdy rozbłyskała nowa barwa. Ona, Al i Rosie usiedli nieopodal Huncwotów i Teddy'ego, który dla rozrywki zmieniał swój wygląd i parodiował różne osoby.
- Zrób Jima! - zawołał Louis.
- Pfff, proste! - prychnął Teddy, przeobrażając się na ich oczach w Jamesa. Maggie przyglądała się mu z fascynacją. Kiedy to dostrzegł, puścił do niej oczko i przeczesał włosy. - Hej, Donovan - powiedział.
Wszyscy na plaży ryknęli śmiechem.
- Wcale się tak nie zachowuję! - zawołał James z jawnym oburzeniem.
- Idealne! - Fred ocierał łzy z twarzy. - Jimmy całą gębą.
- Mówiłem, że on jest łatwy do naśladowania - odparł Teddy, wracając do swojej postaci.
Widząc minę Jamesa, Torrie uznała, że trzeba szybko zmienić temat. Nie chciała, żeby jej narzeczony pojawił się na ślubie z podbitym okiem. Machnęła więc różdżką i do każdego podleciało kremowe piwo.
- Proponuję wznieść toast - powiedziała, podnosząc się i odrzucając na plecy długie jasne włosy. - Strasznie się cieszę, że jesteśmy tu wszyscy razem. I mam nadzieję, że co by się nie działo, zawsze będziemy tak zgraną paczką. - Uniosła butelkę do góry. - Za Nową Generację!
- I za parę młodą! - dorzuciła Dominique.
Wszyscy napili się piwa. Fred westchnął z ukontentowaniem, a potem uśmiechnął się złośliwie.
- Zatem następna impreza na taką skalę to będą chrzciny, co? - zakpił.
- A mam cię ochrzcić w morzu? - warknął na niego Teddy, który omal nie zakrztusił się piwem.
- Tylko mówię! - Fred uniósł ręce w geście poddania.
- A może następny ślub? - zapytała niewinnie Dominique. - Przyznawać się, które z Was jest już na dobrej drodze?
- Al - rozległ się chórek głosów.
Fred, Louis, James, Rosie i Maggie spojrzeli na siebie i parsknęli śmiechem. Albus tylko zrobił się wściekle czerwony.
- No proszę! - Teddy aż pokraśniał z uciechy. - Młodszy z braci Potter nareszcie wkroczył do gry!
- Starszy wypadł z niej jakiś czas temu - zakpił Louis, na co James rąbnął go pięścią w ramię.
- Jeden z nas za to zaraz wypadnie z niej na dobre - oznajmił James. - Skończy się balowanie, Lupin - zwrócił się do przybranego brata. - Od jutra zaczniesz wieść poukładane, dorosłe życie żonatego faceta.
- Buuuue - powiedział Hugo, wykrzywiając twarz w grymasie.
- Ty się młody nie wypowiadaj - polecił mu Teddy. - Jak i ciebie trafi, to wymienimy się doświadczeniami.
- Nie pozwolę, żeby mnie trafiło! - Hugo wyglądał na przerażonego. - Nie ma takiej opcji.
- Naiwny chłopiec - westchnęła Dom.
- Kiełbaski gotowe! - zawołała Molly.
- Aż straciłem apetyt - wymamrotał Hugo, ale ochoczo nałożył sobie dwie kiełbaski.
Wszyscy byli tak głodni, że nie minęło nawet pięć minut, a po kiełbaskach nie było śladu. Molly przyszykowała więc drugą porcję.
Godzinę później wszyscy byli już najedzeni i rozluźnieni. Najmłodsza część towarzystwa podeszła bliżej wody i gadniała się z falami. Lily wrzasnęła jak opętana, gdy Hugo wepchnął ją do morza, a potem zaczęła go gonić po całej plaży. Rosie, Molly, Dom i Torrie położyły się we cztery na kocu, stykając głowami i obserwowały pojawiające się na niebie gwiazdy.
Maggie obserwowała je z cieniem zazdrości. Mogła należeć do Nowej Generacji, ale nie była częścią ich rodziny. Nie znała więzi, która łączyła kuzynki od dnia narodzin. Czując jak nagle dopada ją smutek, wzięła Runę na ręce i odeszła kawałek, a potem usiadła na piasku i zapatrzyła się na fale.
Przemoczona do suchej nitki Lily wróciła do ogniska i opatuliła się kocem, a potem podeszła szybko do roześmianych chłopaków, którzy grali na kocu w karty.
- Może mnie któryś łaskawie wysuszyć? - zapytała.
- Pewnie, Kropeczko - uśmiechnął się Fred. - Zmienić ci przy okazji pieluszkę?
- Jesteś wredny, Fred - powiadomiła go. - Teddy? - Spojrzała na niego błagalnie i chłopak westchnął.
- Nienawidzę, kiedy tak na mnie patrzysz - oznajmił, wyciągając różdżkę i stukając nią w ramię dziewczyny.
- Jesteś moim ulubionym bratem, Teddy - powiedziała słodko, a potem rzuciła suchy koc Jamesowi.
- Hej! - zawołał, patrząc na siostrę z irytacją.
- Przydaj się na coś i zanieś go Mags - poleciła. - Odeszła od ogniska i pewnie zamarza.
- Jesteś tak samo subtelna jak nasi rodzice - poinformował ją Jim, ale wstał i ruszył w stronę Maggie.
- Lily, jeśli przez ciebie przegram zakład, będę bardzo niezadowolony - mruknął Fred. - Obstawiłem, że nie zejdą się dopóki Donovan nie skończy szkoły.
- Ja natomiast uważam, że wszystko się rozstrzygnie jeszcze przed finałem Mistrzostw Świata w Quidditchu - oznajmił Lou.
- Po - oznajmiła Lily. - Ale przed rozpoczęciem roku.
- Nie ma szans. - Domi i reszta przysiadły się bliżej. - Zgadzam się z Fredem. Nie wcześniej niż na siódmym roku Mags.
- Ludzie małej wiary - zacmokał Hugo, rzucając się na piasek koło dziewczyn, na co zapiszczały z oburzeniem. - Obserwujcie ich jutro na weselu. Będzie się działo.
- Chyba ci odbiło - prychnęła Roxanne. - Mags jest uparta. Ale myślę, że około Bożego Narodzenia Jim wreszcie przełamie jej opór.
- Bardziej na Wielkanoc - oznajmiła pewnie Lucy.
- To co robicie jest wredne - oznajmiła Rosie. - I jak oni się dowiedzą, wszystkich nas zamordują.
- Powiedz po prostu jaki termin obstawiasz - wywróciła oczami Torrie. - Ja postawiłam na przyszłe wakacje w trakcie Mistrzostw.
- Trzy osoby obstawiły całkiem bliskie sobie terminy - zauważył Teddy. - Jaka szkoda, że tylko Hugo pokłada nadzieję w Jimie i wierzy, że w te wakacje wreszcie coś ze sobą zrobią. Ja obstawiam szósty rok Maggie. Przerwę świąteczną. Zatęskni za Jimem, kiedy go nie będzie w szkole i przejrzy na oczy.
- Zgadzam się z Teddym - oznajmił Al. - Już wcześniej dawałem im dwa lata i nadal się tego trzymam.
- Dlaczego wszyscy zakładają, że oni się zejdą? - zapytała Molly.
Jedenaście par wściekłych spojrzeń skutecznie ją usadziło.
- Żartowałam przecież! - prychnęła. - Widać, że mają się ku sobie. Myślę, że do konca tego roku wreszcie się dogadają.
Oczy wszystkich spojrzały na Rosie.
- No weź, Rose! - Dom szturchnęła ją lekko.
- Tylko ty się nie wypowiedziałaś - zauważył Lou.
- Rzuć jakąś datę - polecił jej Teddy.
- Niech wam będzie - poddała się. - Ostatni dzień wakacji w przyszłym roku.
- Przyklepane! - oznajmiła Lily, wyciągając przed siebie rękę i czekając aż pozostali do niej dołączą.
- Oni się nigdy o tym nie dowiedzą, jasne? - mruknęła Rosie.
- Jak słońce - wyszczerzył się Lou.
Tymczasem James usiadł obok Maggie i narzucił koc na jej ramiona. Dziewczyna spojrzała na niego niepewnie.
- Dzięki - mruknęła.
- Nie ma problemu - odparł. - Moja siostra ma tyle samo taktu, co sklątka tylnowybuchowa i myślę, że odziedziczyła to po tacie... Albo i mamie - dodał po namyśle.
- Twoja rodzinka bardzo chce nas ze sobą zeswatać.
- Chwała im za to.
Maggie wbiła mu łokieć w żebra, na co tylko się zaśmiał.
- Dlaczego się izolujesz? - spytał już poważnie.
- Kiedy na Was patrzę, zastanawiam się, jaka jest moja rodzina - odparła po chwili, wbijając wzrok w fale. - Kim są moi rodzice? Czy mam rodzeństwo? Kuzynów? Jak bym się z nimi dogadywała? Jak to byłoby mieć rodzinę?
- My jesteśmy twoją rodziną - oznajmił.
- Wiedziałam, że to powiesz - westchnęła. - I cieszę się, że tak uważasz, ale...
- Ale to nie to samo - dokończył za nią, na co spojrzała na niego z zaskoczeniem. - Rozumiem, Mags. Chcesz wiedzieć, gdzie są twoje korzenie. Bez tego czujesz, jakby jakiejś części Ciebie po prostu brakowało. I my nigdy tej pustki nie wypełnimy. - Uśmiechnął się do niej lekko. - Dowiemy się, kim byli twoi rodzice. Obiecuję. Ale czy do tego czasu zadowolisz się moją nienormalną rodziną? Mają swoje wady, ale na ogół da się z nimi żyć.
Roześmiała się i spojrzała na niebo.
- Twoja rodzina jest fantastyczna, James - powiedziała. - Dziękuję, że mogę być jej częścią.
Spojrzał na nią szybko, a potem położył się na piasku i wbił wzrok w gwiazdy nad ich głowami. Maggie wahała się przez chwilę, ale chwilę później położyła się obok niego, tuląc do piersi mruczącą głośno Runę. Nie mieli pojęcia jak długo tak leżeli. Dopiero śmiechy za ich plecami i odgłosy krzątaniny przypomniały im o ognisku.
- Zamierzacie spać na plaży?! - zawołał Al.
- Już idziemy! - odkrzyknął James, podnosząc się i otrzepując z piasku.
Wyciągnął rękę do Maggie, pomagając jej wstać. Dziewczyna ochoczo przyjęła jego pomoc.
- Czeka nas długi dzień - westchnął, myśląc o weselu.
- I impreza - dodała. - Co przygotowaliście dla nowożenców? Mam pomóc to przemycić?
Tylko uśmiechnął się pod nosem.
- Niespodzianka, Donovan. Na pewno co się spodoba.

poniedziałek, 2 września 2019

75. Przygotowania i inne sprawy

Maggie nigdy wcześniej nie była nad morzem, dlatego każdą wolną chwilę starała się spędzać na klifie, wpatrując się w fale rozbijające się o brzeg. Niestety takich momentów nie było zbyt wiele. Przygotowania do wesela szły pełną parą i każdy miał coś do zrobienia. Właśnie w tej chwili Al, Hugo, Jim, Fred i Louis walczyli z trawnikiem, starając się wyplewić wszystkie chwasty i wyrównać trawę.
- Pół cala - mamrotał zirytowany Fred, z nosem tuż przy ziemi. - Co ja mam linijkę w oczach?
- Nie marudź, tylko tnij - polecił mu zziajany Al, który już dobre 10 minut siłował się z upartym chwastem. Roślina nie chciała opuścić gruntu, chociaż szarpał ją z każdej strony. Nie miał tylko pojęcia, że za jego plecami Jim rzuca zaklęcia przyklejające na korzenie. - Przynajmniej możesz używać do tego magii.
- Serio wolę to niż dobieranie wstążek i wiązanie miliona kokard - oznajmił Hugo, ocierając pot z czoła i przy okazji budząc się ziemią. - Dziewczyny siedzą już nad tym kilka godzin.
- Nie wszystkie - zauważył James, widząc Maggie wracającą z klifu. Cofnął zaklęcie i w tym samym momencie Al wylądował na tyłku, z chwastem w rękach i głupią miną. - Hej, Donovan!
- Zaczyna się... - westchnął Fred.
- Wymigujesz się od pracy? - zapytał Jim, gdy podeszła bliżej. - Mówiłem, że jeszcze pożałujesz, że zaoferowałaś pomoc.
- Poszłam po muszle - odparła sucho, wskazując koszyk, który trzymała w dłoni. - Torrie chce nimi przyozdobić stoły. Pawilon już postawiony? - zapytała.
- Tata i reszta byli w trakcie rozstawiania, gdy tu przyszliśmy - odpowiedział jej Albus, podnosząc się z ziemi i ciskając roślinę na stertę. - Możemy sprawdzić.
- Co to, to nie! - zaprotestował Louis, który starał się wyrównać żywopłot. - Nie wykręcisz się od roboty! Donovan, zmykaj do dziewczyn i nie rozpraszaj Potterów!
James i Al wbili w niego rozzłoszczone spojrzenia, a Maggie tylko wzniosła oczy do nieba.
- Tylko żebyście zdążyli przed ogniskiem! - rzuciła na pożegnanie.
Przeszła na tyły domu i zobaczyła prawie wszystkich mężczyzn ze starszego pokolenia, którzy z uniesionymi do góry różdżkami próbowali ustawić gigantyczny namiot, w którym miało odbywać się wesele.
- Bardziej w lewo! - wołał przez okno na piętrze George.
- Hej! - wrzasnął wtedy Percy, uchylając się przed jednym z wirujących w powietrzu palików. - Zrobiłeś to celowo!
- Jak dzieci... - pokręciła głową Hermiona, która stała na tarasie i obserwowała poczynania panów.
- Przynajmniej nie urządzili pojedynku na stoły - zauważyła Ginny.
- Patrz tam. - Hermiona skinęła głową w stronę Rona i Harry'ego, którzy ustawili paliki w pozycji bojowej i rozpoczęli nimi pojedynek.
- Cofam co powiedziałam - zachichotała Ginny. - O, Maggie! - uśmiechnęła się na widok dziewczyny.
- Przyniosłam muszle - powiedziała, kładąc koszyk na ziemi pod ścianą. - W czym jeszcze mogę pomóc?
- Dziewczyny właśnie kończą zabawę z kokardami - oznajmiła Hermiona. - Zaraz pójdą sortować prezenty.
- Jak tam przygotowania do waszego ogniska? - zapytała Ginny, gdy we trzy weszły do salonu.
- Zajmiemy się tym wieczorem - odparła Maggie. - Chłopcy na razie walczą z trawnikiem i nie są zbyt zachwyceni. Naprawdę mają wyrównać trawę do pół cala?
Ginny i Hermiona parsknęły śmiechem.
- Biedni chłopcy - pokręciła głową Ginny. - Nie wiedzą, kiedy sami podają ofiarą żartu.
- Bardziej się teraz przydadzą przy pawilonie - oznajmiła Angelina, wystawiając głowę z kuchni.
- To kto im zakomunikuje radosną nowinę? - Hermiona uśmiechnęła się wesoło.
- Biorę to na siebie - wyszczerzyła się Angelina, otwierając okno w kuchni. - Hej, panowie! Wiecie, że to pół cala wysokości, to tylko nasz niewinny żarcik? Możecie już odłożyć te miarki.
- Mamo! - Maggie zdążyła usłyszeć oburzony jęk Freda, a potem Angelina zamknęła okno.
- Uwielbiam, kiedy stół się obraca - westchnęła błogo.
- Dobrze im to robi - zachichotała Ginny.
Zaraz jednak przybrała poważną minę, bo do domku wpadli jej oburzeni synowie. James usuwał różdżką brud spod paznokci, a Al wybierał z włosów źdźbła trawy.
- Bardzo śmieszne - mruknął Hugo, łypiąc na ciotki i matkę.
- Skończyłyśmy waszą mękę wcześniej, bo waszym ojcom przyda się pomoc w rozkładaniu stołów i krzeseł - odparła na to Ginny, a Louis zaklął po francusku. - A teraz zmykać mi z salonu, zanim Fleur zobaczy ile trawy i ziemi zostawiliście na dywanie.
W niebieskich oczach Louisa pojawiła się panika i jako pierwszy czmyhnął z salonu. Pozostali pognali zaraz za nim.
- Maggie, chodź! - Na schodach stanęła Lily, która chciała sprawdzić skąd takie zamieszanie. - Sortujemy prezenty!
- Idę, idę! - Dziewczyna wbiegła po schodach. - Tak właściwie od rana nie widziałam Teddy'ego i Torrie. Gdzie oni poszli?
- Na cmentarz - odparła Lily. - Odwiedzić grób rodziców Teddy'ego.
Maggie nic na to nie odpowiedziała, bo akurat weszły do sypialni gościnnej, która obecnie zawalona była stertą prezentów. Lucy, Roxanne i Molly siedziały na podłodze i starały się ułożyć pudełka według wielkości. Rosie i Dominique próbowały natomiast odgadnąć, co znajduje się w paczkach.
- To mi wygląda na wazon - oznajmiła Dom, oglądając pakunek o nieregularnym kształcie, owinięty w żółty papier.
- A co powiesz o tym? - Rosie wzięła do ręki paczkę w kształcie ósemki. - Klepsydra?
- A po co im klepsydra? - Rox wyglądała na przerażoną. - Jeśli kiedykolwiek będę planowała ślub, zamierzam ograniczyć listę gości do najbliższej rodziny.
- A ja ucieknę - poinformowała wszystkich Lucy. - Tylko ja i mój narzeczony. To będzie takie romantyczne!
- Dopóki nie dorwie Cię nasza mama - zauważyła Molly, odgarniając piaskowe włosy za ucho.
Lucy skrzywiła się z przestrachem.
- Skąd tyle tych prezentów? - zapytała Maggie, siadając pomiędzy Rosie a Rox.
- Koledzy z pracy, daleka rodzina z Francji, daleka rodzina Teddy'ego, bliska rodzina - wyliczyła Lily.
- Ej, a to prawda, że Malfoyowie potwierdzili swoje przybycie na ślub? - zapytała Molly.
- Mieli się pojawić, ale podobno zrezygnowali w ostatnim momencie - odpowiedziała jej Lily. - Gdzieś tutaj jest prezent od nich.
- Tata i mama niespecjalnie chcieli spędzić wesele w ich towarzystwie - oznajmiła cicho Rose. - Tata bardziej niż mama. Za dużo między nimi złej krwi.
- Dobra, nie poruszajmy takich tematów! - Domi, rzuciła małą paczką w Maggie i uśmiechnęła się znacząco. - Słyszałam, że ktoś wreszcie poszedł na randkę z Jimem - zaćwierkała.
- Co?! - zapiszczała Maggie. - Oczywiście, że nie!
- No nie wiem... - Rox lekko szturchnęła blondynkę. - Piknik w parku tylko we dwoje to dla mnie randka.
- Zostaliśmy praktycznie wyrzuceni z domu przez jego rodziców - oznajmiła Maggie. - Pani Potter wcisnęła mu koszyk do ręki, a w następnej chwili już byliśmy w parku.
- Kochana mama - wymamrotała Lily, na co Lucy i Molly zachichotały.
- Więc randka czy nie? - Domi koniecznie chciała wiedzieć. - To dla mnie ważne, Mags.
- Dom - Lily spojrzała na nią szybko.
- Nie randka - twardo obstawiała Maggie. - I dlaczego to dla ciebie ważne?
- Dominique musi się interesować czymś życiem uczuciowym, skoro nie ma swojego - odparła szybko Roxanne, na co Dom cisnęła w nią kolejną paczką.
- Ej, małolata, zajmij się sobą - dogryzła jej kuzynka.
- Spokój, dziewczęta. - Lily uniosła ręce do góry. - Zniszczycie bezcenne prezenty naszej pary młodej! Jak oni przeżyją bez magicznej obieraczki do kartofli?
- Będą nam wdzięczni, jeśli przypadkiem ją zgubimy - uznała Molly, na co dziewczęta parsknęły śmiechem.