poniedziałek, 2 września 2019

75. Przygotowania i inne sprawy

Maggie nigdy wcześniej nie była nad morzem, dlatego każdą wolną chwilę starała się spędzać na klifie, wpatrując się w fale rozbijające się o brzeg. Niestety takich momentów nie było zbyt wiele. Przygotowania do wesela szły pełną parą i każdy miał coś do zrobienia. Właśnie w tej chwili Al, Hugo, Jim, Fred i Louis walczyli z trawnikiem, starając się wyplewić wszystkie chwasty i wyrównać trawę.
- Pół cala - mamrotał zirytowany Fred, z nosem tuż przy ziemi. - Co ja mam linijkę w oczach?
- Nie marudź, tylko tnij - polecił mu zziajany Al, który już dobre 10 minut siłował się z upartym chwastem. Roślina nie chciała opuścić gruntu, chociaż szarpał ją z każdej strony. Nie miał tylko pojęcia, że za jego plecami Jim rzuca zaklęcia przyklejające na korzenie. - Przynajmniej możesz używać do tego magii.
- Serio wolę to niż dobieranie wstążek i wiązanie miliona kokard - oznajmił Hugo, ocierając pot z czoła i przy okazji budząc się ziemią. - Dziewczyny siedzą już nad tym kilka godzin.
- Nie wszystkie - zauważył James, widząc Maggie wracającą z klifu. Cofnął zaklęcie i w tym samym momencie Al wylądował na tyłku, z chwastem w rękach i głupią miną. - Hej, Donovan!
- Zaczyna się... - westchnął Fred.
- Wymigujesz się od pracy? - zapytał Jim, gdy podeszła bliżej. - Mówiłem, że jeszcze pożałujesz, że zaoferowałaś pomoc.
- Poszłam po muszle - odparła sucho, wskazując koszyk, który trzymała w dłoni. - Torrie chce nimi przyozdobić stoły. Pawilon już postawiony? - zapytała.
- Tata i reszta byli w trakcie rozstawiania, gdy tu przyszliśmy - odpowiedział jej Albus, podnosząc się z ziemi i ciskając roślinę na stertę. - Możemy sprawdzić.
- Co to, to nie! - zaprotestował Louis, który starał się wyrównać żywopłot. - Nie wykręcisz się od roboty! Donovan, zmykaj do dziewczyn i nie rozpraszaj Potterów!
James i Al wbili w niego rozzłoszczone spojrzenia, a Maggie tylko wzniosła oczy do nieba.
- Tylko żebyście zdążyli przed ogniskiem! - rzuciła na pożegnanie.
Przeszła na tyły domu i zobaczyła prawie wszystkich mężczyzn ze starszego pokolenia, którzy z uniesionymi do góry różdżkami próbowali ustawić gigantyczny namiot, w którym miało odbywać się wesele.
- Bardziej w lewo! - wołał przez okno na piętrze George.
- Hej! - wrzasnął wtedy Percy, uchylając się przed jednym z wirujących w powietrzu palików. - Zrobiłeś to celowo!
- Jak dzieci... - pokręciła głową Hermiona, która stała na tarasie i obserwowała poczynania panów.
- Przynajmniej nie urządzili pojedynku na stoły - zauważyła Ginny.
- Patrz tam. - Hermiona skinęła głową w stronę Rona i Harry'ego, którzy ustawili paliki w pozycji bojowej i rozpoczęli nimi pojedynek.
- Cofam co powiedziałam - zachichotała Ginny. - O, Maggie! - uśmiechnęła się na widok dziewczyny.
- Przyniosłam muszle - powiedziała, kładąc koszyk na ziemi pod ścianą. - W czym jeszcze mogę pomóc?
- Dziewczyny właśnie kończą zabawę z kokardami - oznajmiła Hermiona. - Zaraz pójdą sortować prezenty.
- Jak tam przygotowania do waszego ogniska? - zapytała Ginny, gdy we trzy weszły do salonu.
- Zajmiemy się tym wieczorem - odparła Maggie. - Chłopcy na razie walczą z trawnikiem i nie są zbyt zachwyceni. Naprawdę mają wyrównać trawę do pół cala?
Ginny i Hermiona parsknęły śmiechem.
- Biedni chłopcy - pokręciła głową Ginny. - Nie wiedzą, kiedy sami podają ofiarą żartu.
- Bardziej się teraz przydadzą przy pawilonie - oznajmiła Angelina, wystawiając głowę z kuchni.
- To kto im zakomunikuje radosną nowinę? - Hermiona uśmiechnęła się wesoło.
- Biorę to na siebie - wyszczerzyła się Angelina, otwierając okno w kuchni. - Hej, panowie! Wiecie, że to pół cala wysokości, to tylko nasz niewinny żarcik? Możecie już odłożyć te miarki.
- Mamo! - Maggie zdążyła usłyszeć oburzony jęk Freda, a potem Angelina zamknęła okno.
- Uwielbiam, kiedy stół się obraca - westchnęła błogo.
- Dobrze im to robi - zachichotała Ginny.
Zaraz jednak przybrała poważną minę, bo do domku wpadli jej oburzeni synowie. James usuwał różdżką brud spod paznokci, a Al wybierał z włosów źdźbła trawy.
- Bardzo śmieszne - mruknął Hugo, łypiąc na ciotki i matkę.
- Skończyłyśmy waszą mękę wcześniej, bo waszym ojcom przyda się pomoc w rozkładaniu stołów i krzeseł - odparła na to Ginny, a Louis zaklął po francusku. - A teraz zmykać mi z salonu, zanim Fleur zobaczy ile trawy i ziemi zostawiliście na dywanie.
W niebieskich oczach Louisa pojawiła się panika i jako pierwszy czmyhnął z salonu. Pozostali pognali zaraz za nim.
- Maggie, chodź! - Na schodach stanęła Lily, która chciała sprawdzić skąd takie zamieszanie. - Sortujemy prezenty!
- Idę, idę! - Dziewczyna wbiegła po schodach. - Tak właściwie od rana nie widziałam Teddy'ego i Torrie. Gdzie oni poszli?
- Na cmentarz - odparła Lily. - Odwiedzić grób rodziców Teddy'ego.
Maggie nic na to nie odpowiedziała, bo akurat weszły do sypialni gościnnej, która obecnie zawalona była stertą prezentów. Lucy, Roxanne i Molly siedziały na podłodze i starały się ułożyć pudełka według wielkości. Rosie i Dominique próbowały natomiast odgadnąć, co znajduje się w paczkach.
- To mi wygląda na wazon - oznajmiła Dom, oglądając pakunek o nieregularnym kształcie, owinięty w żółty papier.
- A co powiesz o tym? - Rosie wzięła do ręki paczkę w kształcie ósemki. - Klepsydra?
- A po co im klepsydra? - Rox wyglądała na przerażoną. - Jeśli kiedykolwiek będę planowała ślub, zamierzam ograniczyć listę gości do najbliższej rodziny.
- A ja ucieknę - poinformowała wszystkich Lucy. - Tylko ja i mój narzeczony. To będzie takie romantyczne!
- Dopóki nie dorwie Cię nasza mama - zauważyła Molly, odgarniając piaskowe włosy za ucho.
Lucy skrzywiła się z przestrachem.
- Skąd tyle tych prezentów? - zapytała Maggie, siadając pomiędzy Rosie a Rox.
- Koledzy z pracy, daleka rodzina z Francji, daleka rodzina Teddy'ego, bliska rodzina - wyliczyła Lily.
- Ej, a to prawda, że Malfoyowie potwierdzili swoje przybycie na ślub? - zapytała Molly.
- Mieli się pojawić, ale podobno zrezygnowali w ostatnim momencie - odpowiedziała jej Lily. - Gdzieś tutaj jest prezent od nich.
- Tata i mama niespecjalnie chcieli spędzić wesele w ich towarzystwie - oznajmiła cicho Rose. - Tata bardziej niż mama. Za dużo między nimi złej krwi.
- Dobra, nie poruszajmy takich tematów! - Domi, rzuciła małą paczką w Maggie i uśmiechnęła się znacząco. - Słyszałam, że ktoś wreszcie poszedł na randkę z Jimem - zaćwierkała.
- Co?! - zapiszczała Maggie. - Oczywiście, że nie!
- No nie wiem... - Rox lekko szturchnęła blondynkę. - Piknik w parku tylko we dwoje to dla mnie randka.
- Zostaliśmy praktycznie wyrzuceni z domu przez jego rodziców - oznajmiła Maggie. - Pani Potter wcisnęła mu koszyk do ręki, a w następnej chwili już byliśmy w parku.
- Kochana mama - wymamrotała Lily, na co Lucy i Molly zachichotały.
- Więc randka czy nie? - Domi koniecznie chciała wiedzieć. - To dla mnie ważne, Mags.
- Dom - Lily spojrzała na nią szybko.
- Nie randka - twardo obstawiała Maggie. - I dlaczego to dla ciebie ważne?
- Dominique musi się interesować czymś życiem uczuciowym, skoro nie ma swojego - odparła szybko Roxanne, na co Dom cisnęła w nią kolejną paczką.
- Ej, małolata, zajmij się sobą - dogryzła jej kuzynka.
- Spokój, dziewczęta. - Lily uniosła ręce do góry. - Zniszczycie bezcenne prezenty naszej pary młodej! Jak oni przeżyją bez magicznej obieraczki do kartofli?
- Będą nam wdzięczni, jeśli przypadkiem ją zgubimy - uznała Molly, na co dziewczęta parsknęły śmiechem.

2 komentarze: