Wesele trwało w najlepsze i wszyscy świetnie się bawili. James chyba jednak nigdy w całym swoim życiu nie był tak zestresowany jak w chwili, gdy nadszedł czas wznoszenia toastów. Przez kilka następnych tygodni Fred i Lou utrzymywali, że jego twarz była bardziej zielona niż wyciąg z odorosoku.
James podniósł się powoli i chrząknął głośno, próbując skupić na sobie uwagę gości. Zwykle nie miał problemu z byciem w centrum uwagi, ale dzisiaj wyjątkowo wolałby tego uniknąć.
- Proszę wszystkich o chwilę uwagi. - Jim lekko uniósł do góry kieliszek. Rozmowy wreszcie ucichły i oczy wszystkich skupiły się na nim. - Nigdy nie byłem dobry w wygłaszaniu mów, dlatego z góry przepraszam za to, co zaraz usłyszycie. - Omal się nie uśmiechnął, gdy zauważył zaniepokojone spojrzenie jakie matka rzuciła ojcu. Dokładnie takiej reakcji potrzebował, by cały stres gdzieś zniknął. Wyprostował się pewnie i spojrzał prosto na młodą parę. - Do tej pory pamiętam moment, w którym pierwszy raz nakryłem Teddy'ego i Torrie na całowaniu się. To było na peronie 9 i 3/4 na moim trzecim roku. Dość traumatyczne przeżycie dla trzynastolatka, szczerze mówiąc - zakpił, na co rozległy się chichoty. - Nie codziennie widzi się w końcu swojego przyszywanego brata całującego kuzynkę. - Aż się skrzywił z udawanym niesmakiem. - Dzisiaj musiałem oglądać to po raz kolejny, ale tym razem obyło się bez wielkiej traumy. Co nie zmienia faktu, że oglądanie Teddy'ego Lupina na ślubnym kobiercu jest... - urwał, gdy dostrzegł mordercze spojrzenie Ginny. Goście znowu zaczęli się śmiać. - Tak - odchrząknął, na co siedzący obok niego Al wzniósł oczy do nieba. - Do czego zmierzam... Teddy i Torrie znają się od dziecka. My wszyscy ich znamy od niepamiętnych czasów... Oboje mieli przyjemność zmieniać pieluchy mojemu młodszemu rodzeństwu - dodał radośnie, czochrając przy tym włosy Albusa, na co sala parsknęła śmiechem. - Razem pakowaliśmy się w kłopoty i kłóciliśmy tak często, że rodzice musieli maskować przedwczesne siwe włosy czarami. - Tu puścił oczko do ojca. - Ale, co najważniejsze, zawsze mogliśmy na siebie liczyć. Teddy może i nie nosi nazwiska Potter, ale jest moim bratem w każdy sposób jaki się liczy. Torrie nie mogła trafić na lepszego człowieka, a on nie mógł wybrać sobie lepszej dziewczyny... - Pochylił się w stronę przybranego brata i dodał konspiracyjnym szeptem: - Bywa przerażająca gdy się wkurzy, ale co to dla aurora, nie? - Torrie tylko wywróciła oczami, ale uśmiech nie schodził jej z twarzy. - Wznieśmy zatem toast za najlepiej dobraną parę w tym pomieszczeniu, nie licząc rzecz jasna moich rodziców... i dziadków... i wujostwa... i...
- Wszyscy wiemy o co ci chodzi, do rzeczy - przerwała mu rozbawiona Ginny, co znowu wywołało śmiech.
- Za Teddy'ego i Torrie! - James uniósł kieliszek.
- Za Teddy'ego i Torrie! - podjęli goście, a Jim usiadł.
- Całkiem nieźle ci poszło - mruknął do niego Al, próbując przygładzić potargane włosy.
- Wiem - wyszczerzył się ten w odpowiedzi.
- Proszę wszystkich o chwilę uwagi. - Jim lekko uniósł do góry kieliszek. Rozmowy wreszcie ucichły i oczy wszystkich skupiły się na nim. - Nigdy nie byłem dobry w wygłaszaniu mów, dlatego z góry przepraszam za to, co zaraz usłyszycie. - Omal się nie uśmiechnął, gdy zauważył zaniepokojone spojrzenie jakie matka rzuciła ojcu. Dokładnie takiej reakcji potrzebował, by cały stres gdzieś zniknął. Wyprostował się pewnie i spojrzał prosto na młodą parę. - Do tej pory pamiętam moment, w którym pierwszy raz nakryłem Teddy'ego i Torrie na całowaniu się. To było na peronie 9 i 3/4 na moim trzecim roku. Dość traumatyczne przeżycie dla trzynastolatka, szczerze mówiąc - zakpił, na co rozległy się chichoty. - Nie codziennie widzi się w końcu swojego przyszywanego brata całującego kuzynkę. - Aż się skrzywił z udawanym niesmakiem. - Dzisiaj musiałem oglądać to po raz kolejny, ale tym razem obyło się bez wielkiej traumy. Co nie zmienia faktu, że oglądanie Teddy'ego Lupina na ślubnym kobiercu jest... - urwał, gdy dostrzegł mordercze spojrzenie Ginny. Goście znowu zaczęli się śmiać. - Tak - odchrząknął, na co siedzący obok niego Al wzniósł oczy do nieba. - Do czego zmierzam... Teddy i Torrie znają się od dziecka. My wszyscy ich znamy od niepamiętnych czasów... Oboje mieli przyjemność zmieniać pieluchy mojemu młodszemu rodzeństwu - dodał radośnie, czochrając przy tym włosy Albusa, na co sala parsknęła śmiechem. - Razem pakowaliśmy się w kłopoty i kłóciliśmy tak często, że rodzice musieli maskować przedwczesne siwe włosy czarami. - Tu puścił oczko do ojca. - Ale, co najważniejsze, zawsze mogliśmy na siebie liczyć. Teddy może i nie nosi nazwiska Potter, ale jest moim bratem w każdy sposób jaki się liczy. Torrie nie mogła trafić na lepszego człowieka, a on nie mógł wybrać sobie lepszej dziewczyny... - Pochylił się w stronę przybranego brata i dodał konspiracyjnym szeptem: - Bywa przerażająca gdy się wkurzy, ale co to dla aurora, nie? - Torrie tylko wywróciła oczami, ale uśmiech nie schodził jej z twarzy. - Wznieśmy zatem toast za najlepiej dobraną parę w tym pomieszczeniu, nie licząc rzecz jasna moich rodziców... i dziadków... i wujostwa... i...
- Wszyscy wiemy o co ci chodzi, do rzeczy - przerwała mu rozbawiona Ginny, co znowu wywołało śmiech.
- Za Teddy'ego i Torrie! - James uniósł kieliszek.
- Za Teddy'ego i Torrie! - podjęli goście, a Jim usiadł.
- Całkiem nieźle ci poszło - mruknął do niego Al, próbując przygładzić potargane włosy.
- Wiem - wyszczerzył się ten w odpowiedzi.
***
Dźwięki muzyki rozbrzmiewały na sali i James obserwował ze swojego miejsca przy stole tańczące pary. Jego wzrok znacznie częściej biegł jednak w kierunku siedzącej przy stoliku Maggie, która gawędziła wesoło z Alem, Rosie i Alice. Miała na sobie błękitną sukienkę na cieniutkich ramiączkach, a długie jasne włosy upięła z tyłu głowy. Kilka kosmyków opadało jej na kark i Jima korciło by je odgarnąć.
- Zamiast siedzieć i się na nią gapić jak idiota, może się ruszysz i poprosisz ją do tańca?
James łypnął wrogo na wyraźnie rozbawioną Domi, która przysiadła obok niego, rozmasowując zmęczone po tańcu stopy.
- Na nikogo się nie gapię - odparł dumnie.
- Jasne - zakpił Fred, który siedział razem z nim od jakiegoś kwadransu i wyraźnie wszystko widział.
- No daj spokój. - Kuzynka szturchnęła Jima ramieniem. - Zatańcz z nią.
- I tak się nie zgodzi - burknął James.
- Nie zakładaj tego z góry.
- No nie bądź taki strachliwy, Jimmy - zadrwił Fred, na co Domi spojrzała na niego ostrzegawczo.
- Dacie mi święty spokój jeśli ją poproszę? - zapytał poirytowany Potter.
- Słowo honoru! - Fred uniósł do góry palec wskazujący.
Jim spojrzał na niego podejrzliwie, a potem się podniósł. Poprawił koszulę (marynarki pozbył się jakiś czas temu) i ruszył w stronę Maggie. Nie miał pojęcia, że przyciągnął w tym momencie uwagę praktycznie całej Nowej Generacji, w tym pary młodej, która na moment przestała tańczyć.
- To kto obstawiał wesele? - zapytała entuzjastycznie Lily, siadając zaraz na miejscu zwolnionym przez Jima.
- Hugo - przypomniała jej Dom.
- To, że ze sobą zatańczą jeszcze niczego nie oznacza - zaniepokoił się Fred, który nagle zaczął obawiać się przegranej.
- To patrz na nich uważnie - zakpiła Lily, ciągnąc Dominique na parkiet.
W tym czasie James pokonał już odległość dzielącą go od stolika, przy którym siedziała Maggie. Stanął za jej plecami i wziął głęboki oddech. Nie musiała się odwracać żeby wiedzieć, kto taki do nich podszedł. Znaczący uśmieszek Rosie i rozbawiony błysk w zielonych oczach Ala były wystarczająco wymowne.
- Hej, Donovan - usłyszała, na co obejrzała się za siebie. - Zatańczysz?
Wyciągnął do niej dłoń. Maggie wpatrywała się w nią przez chwilę, wyraźnie się zastanawiając, a potem bez słowa podała mu rękę i pozwoliła się podnieść. Dostrzegła błysk zaskoczenia w oczach Jamesa, jakby nie spodziewał się, że przyjmie jego propozycję, ale zaraz to zamaskował i pociągnął ją na parkiet. Melodia akurat się zmieniła i ze żwawej przeszła w spokojną. Jim był pewien, że to sprawka kogoś z Nowej Generacji, ale nie zamierzał teraz się tym przejmować. Potwierdzenie zyskał, gdy zobaczył jak Teddy puszcza do niego oczko, a Torrie unosi kciuk do góry.
Dźwięki muzyki rozbrzmiewały na sali i James obserwował ze swojego miejsca przy stole tańczące pary. Jego wzrok znacznie częściej biegł jednak w kierunku siedzącej przy stoliku Maggie, która gawędziła wesoło z Alem, Rosie i Alice. Miała na sobie błękitną sukienkę na cieniutkich ramiączkach, a długie jasne włosy upięła z tyłu głowy. Kilka kosmyków opadało jej na kark i Jima korciło by je odgarnąć.
- Zamiast siedzieć i się na nią gapić jak idiota, może się ruszysz i poprosisz ją do tańca?
James łypnął wrogo na wyraźnie rozbawioną Domi, która przysiadła obok niego, rozmasowując zmęczone po tańcu stopy.
- Na nikogo się nie gapię - odparł dumnie.
- Jasne - zakpił Fred, który siedział razem z nim od jakiegoś kwadransu i wyraźnie wszystko widział.
- No daj spokój. - Kuzynka szturchnęła Jima ramieniem. - Zatańcz z nią.
- I tak się nie zgodzi - burknął James.
- Nie zakładaj tego z góry.
- No nie bądź taki strachliwy, Jimmy - zadrwił Fred, na co Domi spojrzała na niego ostrzegawczo.
- Dacie mi święty spokój jeśli ją poproszę? - zapytał poirytowany Potter.
- Słowo honoru! - Fred uniósł do góry palec wskazujący.
Jim spojrzał na niego podejrzliwie, a potem się podniósł. Poprawił koszulę (marynarki pozbył się jakiś czas temu) i ruszył w stronę Maggie. Nie miał pojęcia, że przyciągnął w tym momencie uwagę praktycznie całej Nowej Generacji, w tym pary młodej, która na moment przestała tańczyć.
- To kto obstawiał wesele? - zapytała entuzjastycznie Lily, siadając zaraz na miejscu zwolnionym przez Jima.
- Hugo - przypomniała jej Dom.
- To, że ze sobą zatańczą jeszcze niczego nie oznacza - zaniepokoił się Fred, który nagle zaczął obawiać się przegranej.
- To patrz na nich uważnie - zakpiła Lily, ciągnąc Dominique na parkiet.
W tym czasie James pokonał już odległość dzielącą go od stolika, przy którym siedziała Maggie. Stanął za jej plecami i wziął głęboki oddech. Nie musiała się odwracać żeby wiedzieć, kto taki do nich podszedł. Znaczący uśmieszek Rosie i rozbawiony błysk w zielonych oczach Ala były wystarczająco wymowne.
- Hej, Donovan - usłyszała, na co obejrzała się za siebie. - Zatańczysz?
Wyciągnął do niej dłoń. Maggie wpatrywała się w nią przez chwilę, wyraźnie się zastanawiając, a potem bez słowa podała mu rękę i pozwoliła się podnieść. Dostrzegła błysk zaskoczenia w oczach Jamesa, jakby nie spodziewał się, że przyjmie jego propozycję, ale zaraz to zamaskował i pociągnął ją na parkiet. Melodia akurat się zmieniła i ze żwawej przeszła w spokojną. Jim był pewien, że to sprawka kogoś z Nowej Generacji, ale nie zamierzał teraz się tym przejmować. Potwierdzenie zyskał, gdy zobaczył jak Teddy puszcza do niego oczko, a Torrie unosi kciuk do góry.
Zerknął szybko na Maggie, próbując rozpoznać jej nastrój, ale nie wyglądała jakby zamierzała uciec. Położył więc ręce na jej talii, a ona zacisnęła palce na jego ramionach. Przez chwilę kołysali się niezgrabnie, aż w końcu James postanowił zaryzykować bardziej i przyciągnął dziewczynę bliżej. Wydała z siebie ciche sapnięcie i spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- Przecież cię nie zjem - powiedział cicho.
Poddała się. Całkowicie. Na ten jeden wieczór postanowiła zrezygnować ze wszystkich swoich uprzedzeń i zapomnieć o wątpliwościach. Przesunęła dłońmi po ramionach chłopaka, a potem zamknęła oczy i oparła głowę na jego piersi. Usłyszała jak jego serce zabiło mocniej i uśmiechnęła nieznacznie się na ten dźwięk. Kto by pomyślał, że jej obecność może tak stresować Jamesa Syriusza Pottera?
Tak... To wcale nie było takie straszne. A wydawało się nawet właściwe.
- Wygrałem? - zapytał z nadzieją Hugo, przysiadając się do swojej siostry, kuzyna i Alice, która spojrzała na niego z zaintrygowaniem.
- Jeszcze nie - odparł Al. - Ale jesteś blisko.
- A może by tak...
- Ani się waż - przerwała bratu Rosie. - Niech działają w swoim tempie.
- Więc będziemy czekać aż do śmierci - burknął Hugo.
- Przecież cię nie zjem - powiedział cicho.
Poddała się. Całkowicie. Na ten jeden wieczór postanowiła zrezygnować ze wszystkich swoich uprzedzeń i zapomnieć o wątpliwościach. Przesunęła dłońmi po ramionach chłopaka, a potem zamknęła oczy i oparła głowę na jego piersi. Usłyszała jak jego serce zabiło mocniej i uśmiechnęła nieznacznie się na ten dźwięk. Kto by pomyślał, że jej obecność może tak stresować Jamesa Syriusza Pottera?
Tak... To wcale nie było takie straszne. A wydawało się nawet właściwe.
- Wygrałem? - zapytał z nadzieją Hugo, przysiadając się do swojej siostry, kuzyna i Alice, która spojrzała na niego z zaintrygowaniem.
- Jeszcze nie - odparł Al. - Ale jesteś blisko.
- A może by tak...
- Ani się waż - przerwała bratu Rosie. - Niech działają w swoim tempie.
- Więc będziemy czekać aż do śmierci - burknął Hugo.
- Nie mówcie... - Alice zachichotała, szybko dodając do siebie fakty. - Założyliście się o nich?
Hugo tylko wyszczerzył zęby. Al i Rosie mieli na tyle przyzwoitości, by się zarumienić.
- Wchodzę w to - oznajmiła dziewczyna. - Powiedzcie tylko jaka jest stawka i obecne wyniki.
- Poważnie? - Rosie nie mogła w to uwierzyć. - Ty też?
- Mam oczy, Rose. - Alice uśmiechnęła się kpiarsko. - A tych dwoje ma subtelność rogogona węgierskiego.
- Idę po Freda i Lou - powiedział wtedy Hugo. - Mają gdzieś dokładnie rozpisaną tabelę.
Alice przez długą chwilę przyglądała się tańczącym przyjaciołom. Al i Rosie też spoglądali w ich stronę, ale starali się nie robić tego zbyt często, żeby nie speszyć Maggie.
- Taaaak... - Alice podjęła jakąś decyzję. - Wszystko rozwiąże się najpóźniej w przyszłe wakacje.
- Nie ty jedna tak obstawiasz - zauważył Louis, podchodząc do ich stolika i kładąc na nim czystą kartkę, w którą stuknął różdżką. Na papierze zaraz pojawił się tekst. - Cztery osoby obstawiły wakacje, ale tylko Rosie zdecydowała się postawić na konkretny dzień.
- Nosisz to przy sobie? - Al nie wiedział, czy powinien się śmiać, czy nie.
- Hej, to ważne! - zgodził się z kuzynem Fred, zaglądając mu przez ramię. - Tak się zastanawiam, czy Lorcan i Lysander nie zechcieliby dołączyć...
- Pewnie, zaangażujmy w to całą rodzinę - prychnęła Rosie.
- W co takiego?
Na dźwięk głosu Ginny, Louis błyskawicznie próbował ukryć kartkę, ale kobieta nie bez przyczyny grała zawodowo w quidditcha. Refleks miała niezawodny, dlatego złapała pergamin zanim chłopak zdążył zamaskować czarami wszystko, co było tam napisane.
Przy stoliku zapadła cisza. Louis i Fred zrobili się śmiertelnie bladzi, Hugo wyglądał jakby chciał czym prędzej uciec, a Rosie i Al wymienili zaniepokojone spojrzenia. Tylko Alice siedziała spokojnie.
- Ciekawe... - mruknęła Ginny, analizując listę.
- Co jest takie ciekawe? - zapytał Harry, podchodząc do żony.
Hugo przestał dbać o pozory i błyskawicznie obrócił się na pięcie, a potem zniknął w tłumie gości, prawdopodobnie szukając Lily i reszty.
- Zobacz czym nasze dzieciaki zajmują się w wolnym czasie - powiedziała Harry'emu Ginny, wręczając mu przy tym listę, którą obrzucił zaciekawionym spojrzeniem.
- Poważnie? - Harry był wyraźnie rozbawiony.
- Dorzucimy nasze typowania? - zapytała.
- Dzieci grają dość wysoko. Chcesz ryzykować?
- Proszę cię, wzbogacimy się o całe ich kieszonkowe.
- Jak chcesz. - Harry stuknął różdżką w kartkę i oddał ją zszokowanemu Louisowi. - Powinniście podpytać też George'a i Angelinę. Ostatnio byli bardzo pewni swego. Ron i Hermiona też chyba mieli swoje typy.
- I nie siedźcie tak przy stolikach. Bawcie się - poleciła im Ginny, ciągnąc męża za rękę i zostawiając dzieciaki w spokoju.
Przez dobrych kilka minut nikt nie wykrztusił z siebie słowa. Louis gapił się tylko na listę i otwierał i zamykał usta.
- Nasi rodzice są super... - wyszeptał w końcu Albus, na co Alice wybuchnęła śmiechem.
Prawdziwe uczucie ma to do siebie, że co by się nie działo nie przemija.
OdpowiedzUsuńKiedy następny rozdział ?
OdpowiedzUsuń