środa, 15 lipca 2020

84. Na dywaniku

Łatwo było udawać, że nic złego się nie dzieje, gdy na zewnątrz panowała tak piękna pogoda. James korzystał z każdej możliwej chwili, by urządzać treningi. Nie chciał żeby drużyna straciła hart ducha tylko dlatego, że nowy dyrektor postanowił nie wliczać punktów za zwycięstwo do puli Pucharu Domów. Poza tym nie zamierzał rezygnować z Pucharu Quidditcha na swoim ostatnim roku w Hogwarcie. Zamierzał odejść jako niezwyciężony i nic nie mogło go powstrzymać.
Maggie również cieszyła się z takiej ilości treningów. Odciągało to jej myśli od mniej przyjemnych spraw, a tych w ciągu miesiąca pojawiło się naprawdę dużo.
Rosie przygotowywała się do pierwszego zadania, a oficjalna lista reprezentantów została wywieszona we wszystkich pokojach wspólnych, żeby cała szkoła mogła dowiedzieć się, kto został wybrany. Oprócz Rosie, w turnieju mieli wziąć udział Robin Selwyn ze Slytherinu, Bernie McGregor z Huffelpuffu i Craig Wright z Ravenclawu. Dyrektor nie ogłosił jeszcze na czym będzie polegało zadanie, dlatego ćwiczyła jak szalona zaklęcia i eliksiry. Kiedy Al i Maggie nie mogli z nią pracować, zmuszała do tego Scorpa, co Al uznawał za dość zabawne.
- Rose, zdajesz sobie sprawę, że zmuszasz Ślizgona do pomagania reprezentantce Gryfonów w walce o Puchar Domów? - zauważył pewnego popołudnia, gdy Rosie w pośpiechu pakowała książki do torby. - To... dziwne.
- Odczep się - warknęła, wybiegając z pokoju. Ostatnio bardzo często była w burkliwym nastroju.
- Zaczynam się o nią poważnie martwić - westchnął. - Chyba za dużo ma na głowie.
- Też się martwię - odparła Maggie, głaszcząc po grzbiecie zadowoloną Runę. Patrzyła przy tym niechętnie na leżący na stoliku Prorok. - Chciałabym już wiedzieć, jakie będzie ich zadanie.
- A ja chciałbym wiedzieć, dlaczego mój brat odmówił bycia reprezentantem. - To pytanie nadal nurtowało młodszego Pottera. - Totalnie nie w jego stylu. Zawsze starał się być w centrum uwagi. Zostanie reprezentantem domu, na siódmym roku, powinno być ukoronowaniem jego szkolnej kariery.
- Po prostu go zapytaj - poleciła mu Maggie, sięgając po gazetę.
- Zostaw. - Al przycisnął Proroka do blatu, zanim go podniosła. - Czytałaś to już ze cztery razy.
- Trzy - mruknęła.
- Tekst się nie zmieni. I nic z tym nie zrobisz.
- Wiem - westchnęła.
W Proroku znajdowała się kolejna przyczyna jej zmartwień, kto wie czy nie największa. Gazeta opublikowała wywiad z czarownicą, która zarzekała się, że spotkała w Londynie grupę wspierającą Mordreda. Zdaniem kobiety, próbowali zwerbować nowych członków. Najbardziej niepokojące było jednak to, co rzekoma grupa rozpowiadała. Ponoć byli na drodze do odnalezienia prawdziwego klucza do źródła nieskończonej władzy i potęgi, który to przyrzekali dostarczyć do swojego Mistrza. Klucza, którego Mordred poszukiwał od dłuższego czasu.
- To wcale nie musi chodzić o ciebie, Mags - zauważył Al.
- Powiedz to swojemu bratu - odparła. - I ojcu. Wiesz ile listów dostałam od twojej rodziny w tym tygodniu?
- Więcej niż my wszyscy razem wzięci - uśmiechnął się, ale zaraz spochmurniał. - Tata robi co może. Ministerstwo działa na pełnych obrotach. Nikt nie chce drugiego Voldemorta.
- Dlaczego więc nie zamknie tych... tych...
- Bo nie zrobili nic złego. Mają prawo do swoich przekonań i dopóki nie zrobią czegoś niezgodnego z naszym prawem... Ministerstwo ma związane ręce. Wiem, że Francuzi chcą przejąć część śledztwa tutaj. To znacznie ułatwiłoby sprawę. Większość zbrodni Mordreda dokonała się na ich terenie. Tych u nas nie sposób dowieść, bo wszystko spoczywa na Carrowach.
- Którzy dla niego pracują.
- I na co brak nam dowodów.
- Naprawdę bym chciała wiedzieć, czego ode mnie chcą. Twój tata wie - dodała ciszej. - Podsłuchaliśmy go z Jamesem i Lily. Ale nie powiedział o co chodzi. To dotyczy mnie. Mam prawo poznać prawdę.
- Pogadaj z nim o tym - polecił jej. - Tata ma swoje zasady, ale też dobrze nas rozumie. Powie ci tyle ile będzie mógł.
- Mam się przyznać w liście, że go podsłuchiwałam? - jęknęła.
- Więc poproś Jima. On to dla ciebie zrobi, nawet gdyby w odpowiedzi miał dostać wyjca - zakpił Al.
Maggie łypnęła na niego ponuro, ale nie przestał się uśmiechać.
- No daj spokój! - parsknął. - Kiedy przestaniesz udawać, że go nie lubisz? Wszyscy widzimy, że jest wręcz odwrotnie.
- Al, lubię twojego brata - powiedziała powoli. - Nigdy nie twierdziłam, że jest inaczej. Dobrze się czujesz?
- Doskonale wiesz o co mi chodzi - odparł nonszalancko. W tym momencie tak bardzo przypominał Jima, że aż się speszyła. W zielonych oczach miał dokładnie ten sam błysk, co jego starszy brat. - I domyślam się, że Jim zrezygnował z bycia reprezentantem, bo go o to poprosiłaś.
- Skąd to przypuszczenie? - zapytała niewinnie.
- Bo jesteś jedyną osobą, która jest w stanie go do czegoś takiego nakłonić. - Al pochylił się w jej stronę z poważną miną. - Serio nie widzisz, że Jim wypiłby dla ciebie kociołek ropy z czyrakobulwy, gdybyś tylko poprosiła?
- Nie, tego by nie zrobił - roześmiała się, próbując zamaskować zmieszanie. - Masz o mnie zbyt wysokie mniemanie, Al.
- Po prostu znam swojego brata - puścił do niej oczko, a potem przeciągnął się leniwie i wstał. - To jego ostatani rok w tej szkole, Mags - zauważył. - Nie unikaj go, bo potem będziesz tego żałowała.
- Czy wszyscy w twojej rodzinie uparli się spiknąć mnie z Jamesem? Kiedyś przynajmniej byliście subtelni.
- Niektórym kończy się czas - odparł tajemniczo. - Umówiłem się z Summer, także uciekam. Do zobaczenia później, Mags!
Odprowadziła go spojrzeniem. O co mu chodziło?

***
Maggie wracała z biblioteki, gdzie spędziła praktycznie całą sobotę, odrabiając lekcje z transmutacji i eliksirów. Wyjątkowo była sama, bo Rosie ćwiczyła ze Scorpiusem, a Al był na kolejnej randce z Summer. Wyglądało na to, że ich związek może być naprawdę czymś poważnym i chociaż Maggie bardzo się z tego cieszyła, nic nie mogła poradzić na to, że czuła się samotna.
- Proszę, proszę, kogo tu mamy - usłyszała szyderczy głos za plecami i obróciła się gwałtownie, trzymając różdżkę w pogotowiu.
- Odczep się, Aaron - powiedziała do stojącego za nią Ślizgona.
- Gdzie twoje cienie, Donovan? Straciłaś swoją świtę? - zadrwił.
- Mogłabym o to samo zapytać ciebie. Lance'a już nie ma w szkole. Za czyimi plecami będziesz się teraz chował, co? - spytała butnie, unosząc dumnie głowę.
- Nie powinnaś odzywać się tak do lepszych od siebie - warknął, mierząc w nią różdżką. - Ale nawet się cieszę, że to mnie przypadnie zaszczyt dopadnięcia cię, Donovan. Nie masz pojęcia co za to otrzymam.
- Najpierw musisz mnie dopaść - odparła, mocniej zaciskając palce na rożdżce. Serce waliło jej szybko, ale była gotowa do walki. - Z przyjemnością skopię ci tyłek, McLaggen. Tym razem nie ma tu Blackwella, który by cię bronił.
- Naprawdę myślisz, że jestem tu sam? - Aaron zaśmiał się szyderczo. - Nie masz bladego pojęcia jak wysoka jest stawka.
Jak na zawołanie, na drugim końcu korytarza pojawili się jeszcze trzej Ślizgoni. Maggie kojarzyła ich twarze, ale nie znała nazwisk. Wiedziała tylko, że ma poważne kłopoty. Była osaczona i o ile głęboko wierzyła w swoje umiejętności, o tyle przewaga liczebna działała na korzyść jej przeciwników. Nie pozostało jej więc nic innego.
- Zgredek - szepnęła.
Oto chwila prawdy. Jeśli karty nie zadziałają, była ugotowana.
- Drętwota! - zawołał jeden ze Ślizgonów.
- Protego! - Maggie szybko zablokowała zaklęcie i rzuciła własne. - Petrificus Totalus!
Zaklęcie minęło Ślizgona o włos. W tym samym czasie poczuła jak tuż koło jej ucha śmiga fioletowy promień, wystrzelony przez McLaggena. Machnęła różdżką w jego kierunku, próbując go oszołomić, ale spudłowała. Pozostali Ślizgoni wystrzelili trzy kolejne zaklęcia. Jedno trafiło Maggie w ramię i krzyknęła cicho z bólu, niemal upuszczając różdżkę na podłogę. Zaklęcie Żądlące potrafiło być naprawdę bolesne.
- Sectumsempra! - zawołał McLaggen.
Zdążyła uskoczyć i zaklęcie trafiło w ścianę nad jej głową. Serce na moment jej stanęło. Ślizgoni przestali się bawić w półsrodki.
- Hej! - usłyszała rozwścieczony głos i w korytarzu pojawili się James, Louis i Fred, każdy z różdżką w pogotowiu. - Czterech na jedną? - Brązowe oczy Jima ciskały błyskawice. - Teraz szanse są trochę bardziej wyrównane.
Nim jednak zdążyli rzucić choćby jedno zaklęcie, na korytarzu pojawili się profesor Longbottom z profesorem Zabinim. Obaj wyglądali na poruszonych, a Neville miał nawet przekrzywioną zapinkę przy kołnierzu szaty, jakby biegł tu w pośpiechu.
Wystarczyła im chwila, by zorientować się w sytuacji. Spojrzeli na przyciśniętą do ściany Maggie i otaczających ją Ślizgonów.
- Opuścić różdżki - rozkazał profesor Zabini. - Już - wycedził, gdy nikt się nie ruszył. - Wy czterej, za mną - polecił Ślizgonom.
- Nic złego nie zrobiliśmy... - zaczął McLaggen.
- Portrety twierdzą inaczej - przerwał mu profesor. - Ruszać się.
- Wy tak samo - polecił reszcie Neville. - Musimy uciąć sobie krótką pogawędkę.
Ruszył przodem, święcie przekonany, że wszyscy za nim pójdą. Fred i Louis tylko wywrócili oczami, ale posłusznie ruszyli za opiekunem domu. James najpierw dopadł do Maggie.
- Nic ci nie jest? - zapytał nerwowo, biorąc ją za ręce.
- Nic - skłamała. - Karty zadziałały? - spytała, uwalniając dłonie z jego uścisku i idąc za nauczycielem.
- Zadziałały - potwierdził. - Omal nie dostałem zawału, Mags - poinformował ją. - Ale cieszę się, że wezwałaś pomoc.
- Realnie oceniłam swoje szanse. Były nikłe - stwierdziła. - Dzięki - dodała ciszej.
- Nie ma za co.
Neville wpuścił ich do swojego gabinetu i starannie zamknął za nimi drzwi. Młodzi ustawili się w szeregu przed biurkiem, ale profesor nie usiadł na krześle, tylko stanął przy kominku i popatrzył na nich z naganą.
- Rok szkolny jeszcze dobrze się nie zaczął, a wy już pakujecie się w kłopoty - powiedział.
- Panie profesorze, chłopcy nie mieli z tym nic wspólnego - powiedziała szybko Maggie. - Tylko próbowali mi pomóc. McLaggen i pozostali mnie zaatakowali.
- Portret, który nas wezwał, twierdził to samo - potaknął Neville. - Wiesz dlaczego to zrobili? Do meczu quidditcha jeszcze jest trochę czasu.
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała.
- A jak to się stało, że wy trzej pojawiliście się tak szybko? - spytał chłopców.
Cała czwórka wymieniła między sobą spojrzenia. Nie umknęło to Neville'owi.
- Sprawy Nowej Generacji? - domyślił się.
- Coś w tym stylu - potwierdził James.
- Może jakieś szczegóły? - ponaglił ich.
Znowu na siebie spojrzeli. James i Maggie lekko skinęli sobie głową.
- Łatwiej będzie pokazać - uznał Fred, wyciągając kartę z kieszeni.
Pozostali wyciągnęli swoje. Neville przyjrzał się im z zainteresowaniem.
- Karty z Czekoladowych Żab? - Profesor miał sceptyczną minę.
- I tak, i nie - potwierdził James. - Zmodyfikowaliśmy je trochę.
- Kiedy któreś z nas ma kłopoty, wystarczy że powiemy hasło i na karcie pojawi się osoba, która wezwała pomocy - opisał Lou.
- Wykorzystałam dzisiaj kartę - oznajmiła Maggie. - Zadziałała.
- Rozumiem - mruknął Neville. I chyba rzeczywiście zrozumiał wszystko, także to, czego mu nie mówili. - Proszę was, nie pakujcie się niepotrzebnie w kłopoty - polecił. - W Hogwarcie i poza nim dzieje się już wystarczająco wiele.
- Wujku - westchnął Lou. - Dobrze wiesz, że my nigdy nie szukamy kłopotów.
- Właśnie - zgodził się Fred. - To kłopoty zawsze znajdują nas.
- Jakbym słyszał waszych rodziców. - Neville nie zdołał powstrzymać uśmiechu. - Zmiatajcie do pokoju wspólnego. Najkrótszą trasą - zastrzegł, puszczając do nich oczko.
- Czasem mam wrażenie, że Mapa nie jest taką tajemnicą, jaką myśleliśmy że jest - mruknął Jim, gdy tylko wyszli z gabinetu.
- Okej, więc czego chciał od Ciebie McLaggen i reszta? - zapytał Lou, patrząc prosto na Maggie.
- Naprawdę nie mam pojęcia - odpowiedziała. - Ale czy Ślizgoni kiedykolwiek musieli mieć dobry powód?
- Mam wrażenie, że z roku na rok robią się coraz bardziej upierdliwi - uznał Fred.
- Przynajmniej porządnie przetestowaliśmy karty - wzruszył ramionami Lou. - Wszystko zadziałało idealnie. Sygnał, mapka, wszystko.
- Cieszę się, że mogłam być królikiem doświadczalnym - zakpiła Maggie. - Ale może następnym razem, niech to któryś z was wzywa pomocy, co?
James cicho prychnął.
- Dzień w którym wezwę was przez kartę, to będzie dzień mojej rychłej śmierci - poinformował. - Nic innego mnie do tego nie zmusi.

4 komentarze:

  1. kocham cię normalnie, mega rozdział

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, cieszę się, że wreszcie znalazłam jakiś aktualny blog o Nowym Pokoleniu. Szkoda tylko, że rozdziały krótkie. Lubie team Fred, Lou, James :D i fajnie, że masz coraz więcej pomysłów i coś się dzieje w tym opowiadaniu ;)

    hppietnoprzeszlosci.blogspot.com

    pozdrawiam i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Młodzi Huncwoci są zdecydowanie moim ulubionym zespołem w tym opowiadaniu :D. Dzięki za wsparcie!

      Usuń