piątek, 28 sierpnia 2020

88. "Jim w Wielkiej Sali"

Z chwilą, gdy minął weekend, Maggie przestała udawać, że problemy nie istnieją i postanowiła kolejno zająć się ich rozwiązywaniem. Zaczęła od sprawy najpilniejszej i najłatwiejszej, a przynajmniej taką miała nadzieję. Cierpliwie czekała aż trening quidditcha wreszcie się skończy i będzie mogła złapać Jamesa na osobności. Chłopak jednak wyciskał z nich siódme poty, a i sam dawał z siebie wszystko. Zamierzał chyba pobić jakiś prywatny rekord, bo udało mu się złapać znicza pięć razy w ciągu jednego treningu, a teraz gonił za nim po raz szósty.
- Okej, koniec na dziś - zarządził, gdy kolejny raz pochwycił złotą piłeczkę. - Świetnie wam wszystkim poszło. Zgnieciemy Ślizgonów w najbliższym meczu.
- Ty też nie byłeś taki zły, Jimmy - pochwalił go Fred, który przez ostatni kwadrans tylko obserwował zmagania kumpla ze zniczem. - Powiedział bym nawet, że byłeś piekielnie dobry.
- Reprezentacja narodowa przyjmie cię z otwartymi ramionami - oznajmił obrońca, Paul McPhee.
- Na to liczę - wyszczerzył się James, ściągając szatę przez głowę. - Widzimy się w czwartek o tej samej porze - powiedział.
- James, masz minutkę? - rzuciła Maggie, gdy drużyna zaczęła wychodzić z szatni.
- Hmm... Jasne. - Chłopak zerknął na nią szybko.
Reszta drużyny pożegnała ich domyślnymi uśmieszkami. Maggie udała, że ich nie dostrzega, a kiedy zniknęli, zamknęła za nimi drzwi i szepnęła Muffliato.
- Wow, Donovan... - James uśmiechnął się od ucha do ucha. - Jeśli chciałaś pobyć sam na sam...
- Nie nudzi cię to? - westchnęła ciężko i usiadła na ławce. - Chciałam tylko zapytać o skorupkę. Mówiłeś, że chyba wiesz co to może być.
- Racja. - James od razu spoważniał. Usiadł obok niej i oparł Błyskawicę o ścianę. - Przejrzałem trochę książek o fantastycznych zwierzętach, szczególnie skupiłem się na rozdziałach o bazyliszku. Ale z tego co mówiłaś, jajko było duże i fioletowe z pomarańczowymi żyłkami na powierzchni, a jaja bazyliszka wyglądają jak zwyczajne kurze, dlatego tak łatwo je przemycać.
- Czyli to nie bazyliszek, co za ulga - odetchnęła.
- Pohamuj testrale, Donovan. To nie wszystko. Znalazłem stworzenie, które wykluwa się z jaja pasującego do opisu. To raróg.
- Raróg? - Maggie zmarszczyła brwi. - Gdzieś to już słyszałam.
- Pewnie podczas zajęć z opieki nad magicznymi stworzeniami. Jestem przekonany, że omawialiście je przy okazji feniksów i żar-ptaków.
- Bardzo możliwe, chociaż muszę przyznać, że niespecjalnie przykładałam wagę do tych zajęć - zakpiła. - Dziwię się, że ty tak dobrze je pamiętasz.
- Zawsze chciałem mieć feniksa - odpowiedział wesoło. - Takiego jak miał Dumbledore z opowieści taty. Niestety wszystkie ogniste ptaki są klasyfikowane przez Ministerstwo czwartą kategorią, a rodzice dość kategorycznie wypowiedzieli się na temat tego, co sądzą o mnie i materiałach łatwopalnych - wyszczerzył się. - Wracając do tematu: skorupki, które widziałaś świetnie pasują do opisu jaja raroga. Możliwe, że nasz dyrektor wszedł w posiadanie jednego. Nie jest to nielegalne, ale trzeba mieć zgodę Ministerstwa Magii i dużą wiedzę na temat magicznych stworzeń. Raróg potrafi być bardzo niebezpieczny, gdy się go rozgniewa. Co ciekawe, potrafi przybierać różne formy. Najczęściej jest bardzo malutki, dosłownie wielkości dłoni. Ale kiedy wpada w szał, jego skrzydła mogą mieć rozpiętość nawet do czterech metrów. Każdy kto zbliży się do płonącego raroga ma marne szanse na przeżycie, ale podobno bardzo rzadko przybierają swoją prawdziwą formę.
- I Pickwitt może być w posiadaniu takiego jednego? - zaniepokoiła się Maggie.
- Tak jak mówiłem, to nie jest nielegalne. Cieszmy się jednak, że to nie bazyliszek.
- Może jednak rzeczywiście bazyliszek był tylko zasłoną dymną? - uznała dziewczyna, podnosząc się z ławki. - Tak czy owak, cieszę się, że Rosie nie będzie musiała mierzyć się z żadnym z tych potworów. Z kelpią sobie poradzi.
- Powinniśmy raczej mieć nadzieję, że to Wright sobie poradzi - skrzywił się James. - Coś we mnie umiera jak myślę o tym, że muszę mu kibicować.
- Nie musisz. - Maggie poklepała go przyjacielsko po ramieniu. - Jestem przekonana, że on życzyłby ci powolnej śmierci.
- Naprawdę? - James spojrzał na nią z mieszaniną rozbawienia i irytacji. - A skąd to wiesz? Nadal się z nim kumplujesz?
- Nie. To byłoby bardzo dziwne. Ale podczas naszej ostatniej rozmowy wspominał coś, że chętnie złamałby ci nos. Biorąc pod uwagę ile czasu minęło i jak bardzo zdążyliście sobie w tym okresie zajść za skórę mogę tylko podejrzewać, że teraz zrobiłby to tym chętniej.
- Nie wiem o czym mówisz - uśmiechnął się niewinnie James. - Nigdy niczego nie zrobiłem Wrightowi.
- Bo ci uwierzę - zadrwiła, zmierzając do wyjścia.
James chwycił Błyskawicę i zarzucił ją sobie na ramię, po czym wybiegł za nią. Maggie czekała na niego za drzwiami.
- Niewinny, dopóki nie udowodni się winy - powiedział.
- Wszyscy wiemy, że ty i Craig prowadzicie prywatną wojnę. Tego nie da się nie zauważyć.
I tak też było. Od pamiętnej bójki na korytarzu, James i Craig starali się być nieco bardziej subtelni w swoich pojedynkach. Przenieśli je na quidditcha, naukę i popularność. Ostatni mecz z Krukonami w zeszłym semestrze był bardziej brutalny niż jakikolwiek inny mecz ze Ślizgonami w przeszłości. Craig obrał sobie Jamesa za wyraźny cel i każdy tłuczek odbijany był w jego kierunku. Tylko cudem chłopak nie skończył tamtego dnia w skrzydle szpitalnym z połamanymi kończynami. Rzecz jasna Fred robił co mógł, by pomóc przyjacielowi i sam posyłał masę tłuczków we Wrighta. Pani Bell, trenerka quidditcha, miała z nimi pełne ręce roboty. Zarządziła tego jednego dnia ponad 50 rzutów wolnych.
Jakby tego było mało, James i Craig pojedynkowali się także podczas wszystkich wspólnych zajęć, a jako klasa owutemowa, mieli ich razem naprawdę dużo. Jeśli jednego dnia na transmutacji James był lepszy, następnego dnia Craig wyprzedzał go już na wstępie. Fred uważał to za całkiem zabawne, natomiast Molly była zwyczajnie przerażona.
- Oni się pomordują, zobaczycie - mówiła po zajęciach z obrony przed czarną magią, podczas których James i Craig prezentowali zaklęcia rozbrajające i ogłuszające.
Obaj skończyli wtedy w skrzydle szpitalnym. James przez tydzień narzekał na bolące żebra.
Teraz wcale nie było lepiej. Maggie już w połowie września doszły słuchy o kolejnej potyczce Jamesa i Craiga, tym razem podczas zaklęć. Jim zarzekał się, że zupełnym przypadkiem podpalił Craigowi spodnie. Wright odpowiedział wtedy atakiem na atak i podczas eliksirów, również "przypadkiem", wlał Jimowi do butów eliksir wywołujący łaskotki. Fred do tej pory pękał ze śmiechu, gdy przypominał sobie jak jego najlepszy przyjaciel ni z tego, ni z owego wybucha histerycznym śmiechem podczas zajęć u Zabiniego, a potem zaczyna tańczyć na palcach.
- Naprawdę się cieszę, że nie zgodziłeś się zostać reprezentantem - westchnęła.
- Czego nie omieszkał się mi wytknąć - skrzywił się chłopak. - Jak on to ujął? "Widać nie jesteś tak fantastyczny i popularny jak sobie wmawiasz, Potter". To była ta minuta, kiedy zastanawiałem się czy lepiej mu przywalić, czy pójść do wuja Neville'a i powiedzieć, że zmieniłem zdanie.
- Nie zrobiłeś ani jednego, ani drugiego - zauważyła.
- Bo byliśmy w klasie z Dunbar, a ja dodatkowo obiecałem ci, że nie wezmę udziału w zawodach. Dotrzymuję słowa, Donovan.
- Wiem - odparła z lekkim uśmiechem. Nic nie mogła poradzić na uczucie dumy, kiedy usłyszała, że James tak bardzo ceni złożoną jej obietnicę. - Swoją drogą to naprawdę zabawne ile zajęć macie z Craigiem wspólnie.
- Klasy owutemowe - wzruszył ramionami. - Zbierają nas wszystkich do kupy, więc to naprawdę nie takie dziwne.
- Racja. Czasem zapominam, że to twój ostatni rok w Hogwarcie.
- I dlatego zamierzam zrobić z niego najbardziej pamiętny rok w historii szkoły - zakpił. - Mamy z Fredem i Lou całą listę rzeczy, które zamierzamy zrobić.
- Tak? - zaśmiała się. - Co jest na twojej?
- Zdobyć Puchar Quidditcha, zamienić Wrighta w skunksa, zostać animagiem, umówić się z tobą na randkę, wypić butelkę Ognistej Whiskey na szczycie Wieży Astronomicznej, transmutować kapcie Tyke'a w prawdziwe króliczki...
- Chwila, chcesz zostać animagiem? - Maggie totalnie zignorowała fakt, że znowu wspomniał o randce. - Poważnie?
- Rozmawiałem już na ten temat z profesor Bones. Obiecała mi pomóc w przygotowaniach - przyznał się. - Egzamin z teleportacji mam już za sobą, czas na zostanie animagiem.
- Jakim zwierzęciem chciałbyś być?
- Jakimś wielkim kotem - zaśmiał się. - Ale mogę skończyć jako karaluch, co w sumie jest nieco odpychające.
- Na pewno nie będziesz karaluchem - uspokoiła go. - Pamiętam, że na lekcjach profesor Bones mówiła, że najczęściej zwierzęca forma animaga to także jego patronus.
- Cóż, jastrząb nie byłby taki zły - uznał. - W powietrzu czuję się jak w swoim żywiole.
- Pokazałeś to dzisiaj na treningu - pochwaliła go. - Chyba nawet ja miałabym problemy, żeby dorównać ci w tym roku na pozycji szukającego - zakpiła.
- Naprawdę chciałbym zawodowo grać w quidditcha - przyznał się. - To mój ostatni rok tutaj i serio muszę wyciągnąć z niego ile się da. - Spojrzał na nią szybko i uśmiechnął się szeroko. - To może odhaczymy jeden z punktów na mojej liście i wybierzemy się razem do Hogsmeade w sobotę przed Nocą Duchów?
- Nie - odpowiedziała, gasząc jego entuzjazm. - To dzień przed pierwszym zadaniem. Obiecałam Rosie, że pomogę jej w przygotowaniach. W ogóle nie wybieramy się wtedy do Hogsmeade.
- Och. - Nadzieja nieco w nim odżyła. Nie odmawiała, bo nie chciała pójść. Po prostu miała inne plany. - Nie zrobicie sobie nawet godziny przerwy? Rose dobrze by to zrobiło.
- Znasz Rosie. W takich chwilach wychodzi z niej jej mama. Żadna siła nie ruszy jej z zamku, jeśli będzie mogła się w tym czasie pouczyć.
- Więc może odhaczymy ten punkt innym razem? - zasugerował nonszalancko, otwierając przed nią drzwi do sali wejściowej.
- Na przykład pijąc Ognistą Whiskey na szczycie Wieży Astronomicznej? - zakpiła, ściągając gumkę z włosów, które potargały się podczas treningu.
- Na przykład - potwierdził, zabierając jej gumkę. - Dobrze ci w rozpuszczonych, Donovan - oznajmił, gdy spojrzała na niego wilkiem. - Idziemy najpierw się przebrać, czy zjeść? - zapytał, patrząc na drzwi Wielkiej Sali, skąd dobiegał radosny gwar rozmów.
- Zjeść. - Maggie nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak jest głodna, dopóki James nie wspomniał o jedzeniu. - Mogłabym w tym momencie pożreć hipogryfa.
- Nigdy nie mów tego przy Hagridzie - zażartował, maszerując z miotłą prosto do Wielkiej Sali.
- James, czy Tyke nie zabronił ci wnosić Błyskawicy do Wielkiej Sali? - zapytała Maggie, gdy zaczął otwierać drzwi.
- Zabronił mi tylu rzeczy, że połowy nie pamiętam. Możliwe, że o tym też coś wspominał. A co?
Otworzyła usta, by mu odpowiedzieć, ale nim zdążyła, salą wejściową wstrząsnął ryk.
- POTTER!!!
- Ups? - bąknął James, odwracając się w stronę woźnego.
- ILE RAZY MÓWIŁEM, ŻE NIE CHCĘ WIDZIEĆ TWOJEJ MIOTŁY W POBLIŻU ZASTAWY STOŁOWEJ?! - wrzeszczał Tyke. - ZNOWU ZAMIERZASZ POPISYWAĆ SIĘ LATANIEM SLALOMEM MIĘDZY ŚWIECAMI?!
- To był tylko raz i byłem wtedy na drugim roku! - zaprotestował James.
- Tak właściwie to moja miotła - wtrąciła się szybko Maggie. - James tylko ją dla mnie niósł. Ja nie mam zakazu, prawda? - zapytała, zabierając zaskoczonemu chłopakowi Błyskawicę. - Dzięki, to było bardzo miłe z twojej strony.
Tyke otworzył i zamknął usta, nie wiedząc co powiedzieć.
- Będę miał was na oku przez całą kolację - warknął, odchodząc szybko.
Maggie szybko otworzyła drzwi do Wielkiej Sali i pociągnęła za sobą oszołomionego Jamesa, który nadal nie odzyskał mowy. Posadziła go na ławce obok Freda, który obrzucił zdumionym spojrzeniem Błyskawicę w jej ręce.
- Znowu jakiś zakład o miotłę? - zapytał.
- James, nie wolno ci wnosić Błyskawicy do Wielkiej Sali - syknęła Molly, wychylając się zza swoich koleżanek, by zganić kuzyna.
- To nie James ją wniósł tylko ja - zauważyła pogodnie Maggie. - Dopóki jesteśmy w Wielkiej Sali, udawajcie proszę że to moja miotła, albo Tyke dobierze się nam do skóry.
- Co zrobiliście? - Al już szczerzył zęby w uśmiechu.
- Donovan popisała się prawdziwym geniuszem - oznajmił James, patrząc z podziwem na blondynkę z jego miotłą w ręce. - Jestem... wow... Po prostu...
- I po Jimmym - mruknął Fred, na co siedząca obok niego Roxanne zachichotała.
- Lepiej usiądź, zanim Tyke uzna, że chcesz odstawić Jima w Wielkiej Sali - poleciła przyjaciółce Rose.
- O tym wystąpieniu krążą już po szkole legendy - zaśmiał się Fred.
- To wtedy dostałeś pierwszego wyjca od cioci Ginny, prawda? - zapytała słodko Molly, wracając do rozmów z koleżankami.
- Nigdy nie słyszałam tej historii - oznajmiła Maggie, nakładając sobie na talerz pikantne kiełbaski. - Wiedziałam tylko, że James ma zakaz przychodzenia do Wielkiej Sali z miotłą.
- Byliśmy wtedy na drugim roku - zaczął ochoczo Fred. - Drużyna quidditcha miała pełny skład, ale do Jimmy'ego to nie docierało i koniecznie chciał się dostać do zespołu. Uznał, że najlepszym sposobem będzie pokazanie jak świetnie lata.
- Buchnąłem miotłę ze schowka i wleciałem na niej do Wielkiej Sali - dołączył się James. - A potem dałem mały pokaz latania slalomem między świecami - wskazał kciukiem na zawieszone magicznie przy sklepieniu świece. - Nie strąciłem żadnej, nic nie stanęło w płomieniach, nie wiem dlaczego zrobił się z tego taki wielki problem. Blackwell wręcz świetnie się bawił z tego co widziałem. No ale w końcu wuj Neville rozkazał mi wylądować, dał mi miesięczny szlaban w sortowni składników do eliksirów, a następnego dnia mama przysłała mi wyjca.
- Tak czy owak, August był tak tobą zachwycony, że obiecał ci miejsce w drużynie w przyszłym roku bez żadnych testów - przypomniał mu Fred.
- Czyli pokaz odniósł zamierzony efekt - wyszczerzył zęby James.
- Jesteście niemożliwi - zaśmiała się Maggie, krojąc kiełbaskę.
- Kto wie, może dodam to do swojej listy w tym roku? - zastanowił się na głos James. - Takie oficjalnie pożegnanie z Hogwartem, uczczone przelotem na Błyskawicy przez Wielką Salę.
- Zrób to, jeśli chcesz dostać kolejnego wyjca od mamy - powiedział raźno Albus. - Jestem pewien, że stęskniła się za sowami ze szkoły. Tak dawno żadnej nie dostała.
- Tylko może najpierw zdaj egzaminy - zasugerowała Rosie. - Jeśli pójdzie ci dobrze, może cię nie wyleją.
Albus, Fred i Maggie ryknęli śmiechem, a James tylko wzruszył ramionami i zabrał się za jedzenie.

sobota, 15 sierpnia 2020

87. Reprezentanci

Rosie skorzystała z monety, by zgromadzić całą Nową Generację w umówionym miejscu. Jako pierwsi dotarli Lily z Hugonem, a zaraz za nimi przybiegli Roxanne, Lucy i Molly.
- Już wiesz? - zapytała entuzjastycznie Molly, która wręcz umierała z ciekawości, by dowiedzieć się na czym będzie polegało pierwsze zadanie.
- Wiem - potwierdziła Rose. Miała dość niewyraźną minę. - Ale poczekajmy na resztę.
Chwilę później na korytarzu pojawili się Fred, Lou i Al. Brakowało jeszcze tylko Maggie i Jima.
- Nie ma naszych gołąbków? - zakpił Fred, mrużąc złośliwie brązowe oczy.
- Pewnie kłócą się o coś w pokoju wspólnym - wywróciła oczami Rox. - Znasz ich.
- Szczerze? Jak na ich standardy, to dość dawno się nie pożarli - zauważył Hugo.
Fred chciał coś powiedzieć, ale wtedy usłyszeli tupot stóp i na korytarzu pojawili się zdyszani Maggie i James. Ciemne włosy chłopaka były w jeszcze większym nieładzie niż zwykle, a jasne kosmyki Maggie wymknęły się z jej codziennego kucyka i luźno opadały na szyję.
- Jesteśmy - wydyszała. - Opowiadaj.
- Może nie na korytarzu? - zasugerował Jim, podejrzliwie przyglądając się kilku portretom wiszącym na ścianie. - Jesteśmy blisko Pokoju Życzeń. Możemy się tam przenieść.
- Okej, tylko szybko - zastrzegła Molly. - Prefekci Naczelni mają spotkanie z gronem pedagogicznym za pół godziny. Pewnie w sprawie zadania.
- Serio, zalatuje tu Turniejem - mruknął Louis. - Do tej pory mam koszmary po tym, co opowiadała mama i ciocia Gabrielle.
- Skończcie gadać i idziemy - zarządziła Lily. - Wszyscy jesteśmy ciekawi.
Korzystając z kilku tajnych przejść, dotarli na siódme piętro. Lucy zaśmiała się cicho na widok gobelinu Barnabasza Bzika tańczącego z trollami. W tym samym czasie Rosie przemierzyła trzykrotnie odcinek przed ścianą, w której jak na zawołanie pojawiły się drzwi.
- Zapraszamy - powiedział szarmancko Louis, puszczając dziewczęta przodem.
Pokój Życzeń przygotował dla nich miękkie pufy i gigantyczną kanapę. Lucy zapiszczała radośnie na widok hamaka, który zaraz zajęła. Pozostali rozłożyli się wygodnie na reszcie siedzisk i spojrzeli na Rosie, która stała pośrodku, nerwowo wykręcając palce.
- Rose? - ponaglił ją Al.
- Kelpia - wypaliła. - Pierwszym zadaniem będzie ujarzmienie kelpii.
Po jej słowach zapadła cisza. Hugo wpatrywał się w siostrę z szeroko otwartymi ustami, a Roxanne i Lily spojrzały na siebie ze strachem.
- Och... wow... - mruknął Fred.
- Lepsze to niż ziejący ogniem smok - uznał Louis.
- Niewiele lepsze - stwierdził Al.
- Kelpie są niebezpieczne! - zawołała z oburzeniem Lucy. Czerwona kokarda w jej włosach przechyliła się na bok, niemal spadając jej z głowy. - Mają czwarty poziom niebezpieczeństwa według Ministerstwa Magii!
- Jakaś żyje w naszym jeziorze - zauważyła Molly. - Dyrektor pewnie nie dostał zgody na sprowadzenie niebezpiecznych stworzeń, więc wykorzystał istoty, które ma pod ręką.
- W Zakazanym Lesie są akromantule - prychnęła Lily. - Szczęście, że ich nie wziął pod uwagę.
- Ohyda! - wzdrgnął się Hugo, który odziedziczył po ojcu niechęć do pająków.
- Ciekawa jestem co powiedzą na to rodzice - zastanowiła się Roxanne, nerwowo nawijając na palec czarny lok. - Turniej Trójmagiczny ma swoje uzasadnienie w tradycji i historii. Ma wydźwięk międzynarodowy. Łączy szkoły i ogólnie jest wydarzeniem, któremu patronuje Ministerstwo Magii. A to co robi Pickwitt... To zwyczajnie niebezpieczne.
- Prawda - zgodził się z nią Albus. - Ale rada nadzorcza zgodziła się na reformę. Zaakceptowali jego plan nauczania.
- Może nie znali dokładnego przebiegu... - zaczęła Lily.
- Na pewno znali - przerwał jej Lou, odchylając się do tyłu na oparciu fotela tak, że dwie nogi uniosły się nad ziemię. - Nic się nie dzieje bez ich wiedzy. Hogwart jest niezależny od Ministerstwa na tyle na ile się da, ale rada nadzorcza nadal ma dużo do powiedzenia. Musieli wiedzieć, co planuje ich nowy dyrektor.
- Widać jego argumenty do nich trafiły - uznała Molly. - No bo dlaczego nie? - Wszyscy na nią spojrzeli. - Domy walczą ze sobą od pokoleń - wyjaśniła. - A z roku na rok sytuacja się pogarsza. Ostatnie lata były wręcz dramatyczne. Lance Blackwell o to zadbał jeśli idzie o Ślizgonów. A wy - tu popatrzyła na Jima, Lou, Freda i Maggie - sporo dołożyliście od siebie.
- Hej! - oburzył się Louis. Omal nie stracił równowagi na swoim fotelu. - Mieliśmy pozwalać bandzie Ślizgonów miotać w siebie klątwami? Oszalałaś?
- Może gdyby wszyscy brali przykład z Rose i zaprzyjaźnili się z jakimś Ślizgonem...
- Scorp to wyjątek - przerwał jej Albus. - Tiara chyba się pomyliła, wrzucając go do Slytherinu.
- Scorp jest w porządku - zgodziła się z bratem Lily.
- Anastazja Burke też nie jest zła - uznała Roxanne, wspominając Ślizgonkę z ich roku.
- W każdym domu znajdują się dobre i złe osoby - powiedziała im Molly. - To nie jest tak, że Slytherin jest tylko zły, a Gryffindor tylko dobry... - Lily, Louis i Hugo chrząknęli cicho. - Wiecie co mam na myśli - burknęła. - Wśród Ślizgonów są porządni ludzie, tak jak wśród Krukonów, Puchonów czy Gryfonów znajdą się źli.
- Taaa, przypomnijcie sobie Petera Pettigrew - przypomniała wszystkim Lily.
- Albo takiego Craiga Wrighta - mruknął pod nosem James, ale usłyszała go tylko Maggie.
- Może dyrektor chce nam to pokazać? - mówiła dalej Molly. - W naprawdę pokręcony sposób, ale kto będzie o tym pamiętał, jeśli zadziała? Koniec z rywalizacją w każdym możliwym aspekcie. Jest turniej, są cztery zadania, są wytypowani przez uczniów reprezentanci domów, którzy będą walczyli o honor domu. Ale skończą się walki prywatne między uczniami. Nie będzie już miało znaczenia, kto ile punktów zdobędzie podczas lekcji czy w czasie meczu quidditcha. Uczniowie nie będą mieli powodu by między sobą walczyć, bo nie będzie o co walczyć.
- Mags, Jim? - Rosie zwróciła się do przyjaciół. - Jesteście dziwnie milczący.
- Bo słuchamy tego jakże fascynującego wywodu Mol - zakpił James, na co jasnowłosa kuzynka zgromiła go spojrzeniem. - Wybacz, ale ja w to nie wierzę - oznajmił, kręcąc głową. - Potrzeba czegoś więcej niż czterech reprezentantów i turnieju o Puchar, by zażegnać trwający od wieków konflikt. Nie przestaniemy między sobą walczyć, bo dyrektor wymyślił konkurs i ograniczył istotność punktów indywidualnych w klasyfikacji. Moim zdaniem to może tylko bardziej nas poróżnić.
- Zgadzam się z Jamesem - powiedziała Maggie, patrząc przyjaciółce w oczy. - Każdy dom ma swojego reprezentanta, któremu będzie kibicował. Na miejscu uczniów z pozostałych domów już w tym momencie planowałabym, w jaki sposób przeszkodzić innym reprezentantom w zdobyciu punktów za zadanie. Wcześniej walka rozkładała się równo między wszystkich. Teraz ogień skupi się na czterech osobach.
- Nie wyglądaliście na zaskoczonych, gdy Rosie powiedziała o kelpii - zauważyła Lily, jak zwykle najbardziej spostrzegawcza.
- Byliśmy u Hagrida - odpowiedział jej Jim. - Wypsnęło mu się, że profesor Scamander przygotował coś odjazdowego. Nie powiedział co, ale...
- Obstawiałeś zdobycie jaja żmijoptaka - wytknęła mu Maggie.
- A ty potyczkę z buchorożcem.
- Nie trafiliśmy - wzruszyła ramionami i znowu spojrzała na Rose. - Pomożemy ci najlepiej jak potrafimy...
- Nie możecie - oznajmiła dziewczyna zrezygnowanym głosem. - Nie wiecie jeszcze wszystkiego. Zastanawialiście się, w jaki sposób dyrektor chce zapobiec bitwom między domami. Cóż... - wciągnęła głęboko powietrze. - Nigdy nie powiedział, że reprezentantka wyłoniona przez Gryfonów będzie zbierała punkty dla Gryffindoru...
- Co... Co ty mówisz?! - Fred zerwał się z miejsca.
- To co słyszeliście. Losowaliśmy dzisiaj, dla jakiego domu będziemy walczyli w turnieju - odparła.
- Powiedz, że nie zbierasz punktów dla Ślizgonów... - jęknął Fred. Miał minę, jakby zbierało się mu na płacz.
- Wylosowałam Puchonów - wyznała, na co Hugo krzyknął radośnie.
- Jak ja się cieszę, że odmówiłem tego zaszczytu... - wymamrotał James.
- Okej, a kto w takim razie zbiera dla nas? - zapytała przytomnie Rox.
- Craig Wright.
Maggie ukryła twarz w dłoniach, nie mogąc w to uwierzyć, a James skrzywił się boleśnie. W Pokoju Życzeń zapadła przejmująca cisza.
- Jesteśmy udupieni - oznajmił ponuro Fred.

***
Gryfońska część Nowej Generacji usiadła wspólnie przy stole w Wielkiej Sali. Chociaż stół zastawiony był pysznościami, żadne z nich nie miało apetytu. Molly, która myślała, że Rosie sobie zwyczajnie żartuje, zmieniła zdanie po spotkaniu z nauczycielami.
- Oni też nie wiedzieli - powiedziała, grzebiąc widelcem w talerzu makaronu z serem. - Dyrektor przekazał informację dopiero teraz.
- Czyli to na poważnie? - James dość zawzięcie siekał na kawałeczki parówki zapiekane z boczkiem i serem. - Wright będzie zbierał punkty dla Gryffindoru?
- Na to wygląda - mruknął Albus, smętnie patrząc na herbatę.
- On mnie nienawidzi - oznajmił Jim. - Nienawidzi nas wszystkich.
- Chyba trochę przesadzasz - powiedziała ostrożnie Rosie. - Kiedy wylosował Gryffindor, nie wydawał się być wściekły czy rozczarowany...
- Pewnie się ucieszył, że wreszcie ma okazję nam dokopać - uznał Fred. - Świetna okazja, by doprowadzić znienawidzony dom do klęski.
- Zawsze mógł nas wylosować Selwyn - zauważyła Rox, próbując wszystkich pocieszyć. - To byłoby jeszcze gorsze.
- Kto w ogóle zmusi Wrighta żeby robił to co trzeba podczas zadań? - zastanowił się James. Zrezygnował z udawania, że próbuje jeść. - Już widzę jak podczas pierwszego zadania krzyżuje ręce na piersi i uśmiecha się tym swoim parszywym uśmieszkiem, a potem nic nie robi...
- Jesteśmy zobowiązani do wzięcia udziału w zadaniach - oznajmiła wtedy Rosie. - Musimy zrobić wszystko co w naszej mocy, żeby wygrać. Nie możemy poddać się walkowerem.
- A kto wam zabroni?
- Magia - westchnęła. - Może to nie jest Turniej Trójmagiczny, ale zgodziliśmy się wziąć udział w zadaniach. Nie ma odwrotu.
- Czyli po Pucharze - uznała Roxanne.
- Chyba że Donovan znowu zacznie się umawiać z Wrightem - zasugerował Fred.
James wbił mu łokieć w żebra tak mocno, że chłopak omal nie spadł z ławki.
- No co? - wykrztusił, masując obolałe miejsce. - Dla dobra domu...
- Lepiej się przymknij - warknął Jim.
- Przestańcie wszyscy - poleciła im Maggie. - Nie mamy żadnego wpływu na to, co zrobi Craig. I nie, nie zamierzam się z nim znowu umawiać - zastrzegła, na co James widocznie się rozluźnił. - Pickwitt zmienił zasady, musimy ich przestrzegać. Rose - zwróciła się do przyjaciółki - mam nadzieję, że skopiesz wszystkim tyłki.
A potem wstała od stołu i wyszła z Wielkiej Sali. Tylko odprowadzili ją wzrokiem.
- W sumie, to ma rację - bąknęła Molly, zerkając niepewnie na rodzinę. - Nic nie poradzimy.
- Nie lubię sytuacji bez wyjścia - mruknęła Roxanne. - Ale zgadzam się. Musimy po prostu to zaakceptować. Rose, jeśli chcesz, pogadam z bliźniakami. Znają się na magicznych stworzeniach.
- Nie trzeba, poradzę sobie - uśmiechnęła się Rosie.
- Możesz na nas liczyć, przecież wiesz - powiedział jej Al.
- Wiem - odparła, podnosząc się. - A teraz chodźmy znaleźć Mags i może spędźmy jakoś fajnie ten wieczór, co wy na to?
- Kremowe piwo i dobre żarcie? - uśmiechnął się James. - To rozumiem! Freddie, idziemy. Mamy randkę z garbuską.
- Może weźcie ze sobą Mags? - zasugerował chytrze Albus. - Przyda się jej chwila wytchnienia.
- Jeśli będzie chciała, to pewnie - uznał Jim. - Chodźcie. Urządzamy dziś małe party.
Fredowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zerwał się z ławki i już ich nie było.

sobota, 8 sierpnia 2020

86. Odwiedziny u Hagrida

- SUMY.
- Huh? - Maggie nieprzytomnie podniosła wzrok znad książki do transmutacji i spojrzała na śmiertelnie bladą Rosie.
- Mamy w tym roku SUMY! - zapiszczała Rose, wyraźnie przerażona. - Zapomniałam! Naprawdę zapomniałam!
- Rosie, wyluzuj - poleciła jej ostrożnie, tymczasowo odkładając na bok pracę domową o zaklęciu powodującym znikanie. - Mamy jeszcze mnóstwo czasu na naukę. A ty i tak przygotowujesz się do zadania. Nie masz się czym martwić.
- Egzaminy to coś zupełnie innego! - Rosie nie dawała się przekonać. - Mamy tyle rzeczy do zrobienia! Muszę natychmiast opracować jakiś plan...
- Rose! - Maggie skończyła się cierpliwość. - Dopiero początek października! Skup się na zadaniu!
Dziewczyna zamrugała szybko, wpatrując się w swoją jasnowłosą przyjaciółkę. Dopiero wtedy zauważyła wyraźnie podkrążone oczy Maggie, zupełnie jakby nie spała od tygodnia.
- Dobrze się czujesz? - spytała.
- Tak - westchnęła Maggie. - Przepraszam. Nie chciałam krzyczeć. Nie wiem co we mnie wstąpiło.
Na szczęście jej wybuch nie zwrócił niczyjej uwagi. Dziewczęta wyjątkowo zdecydowały się uczyć w jednej z pustych klas, które udostępniano uczniom w celach naukowych, dlatego też nikogo więcej z nimi nie było.
- Wyglądasz na wyczerpaną - zauważyła Rosie ostrożnie.
- Trochę jestem - przyznała się dziewczyna. - James ostro nas trenuje, a i nauczyciele chyba próbują pokazać Pickwittowi, że są warci swoich stanowisk. Nigdy nam tyle nie zadawali.
Nie wspomniała, że dodatkowo szuka wszelkich informacji na temat bazyliszka, a James obserwuje dyrektora na Mapie Huncwotów. Zastanawiali się, czy nie wspomnieć jednak o swoich podejrzeniach Alowi i Rosie, którzy jako prefekci musieli raz na jakiś czas patrolować nocą korytarze szkoły. Oboje mieli bowiem niejasne przeczucie, że wężowy potwór może prędzej czy później pojawić się na widoku. 
- Hej, słuchasz mnie?
- Co? - bąknęła Maggie, która totalnie odpłynęła.
- Pytałam, czy nie chcesz pójść na spacer - powtórzyła Rose. - Dawno nie byłyśmy u Hagrida.
- Myślałam, że chcesz się uczyć - przypomniała jej Maggie. - To ty mnie tu zaciągnęłaś i zaczęłaś krzyczeć o SUMACH.
- Mój mózg potrzebuje przerwy. Chodź.
Rose wstała i złapała przyjaciółkę za rękę. Maggie zdążyła tylko wpakować ich książki do torby i już były na zewnątrz. Na korytarzu trafiły na Irytka, który chichocząc złośliwie próbował wysmarować wszystkie klamki jakąś cuchnącą breją. Na ich widok tylko zaśmiał się głośniej i zaczął ciskać mazią w ich kierunku.
- Przestań! - zapiszczała Maggie, gdy breja rozprysnęła się na podłodze u jej stóp i ochlapała szatę.
- Iiiiiiiiiiiii! - chichotał tylko poltergeist.
Rosie uchyliła się przed kolejnym pociskiem, a potem machnęła szybko różdżką i śmierdząca ciecz zmieniła kierunek, trafiając prosto w Irytka.
- Oszustwo! - oburzył się, a potem odleciał w inną stronę, klnąc szpetnie przez całą drogę.
- Szybka reakcja - mruknęła Maggie, marszcząc nos. - Fuuuj, ale to cuchnie...
- Zanim pójdziemy do Hagrida, musisz się przebrać - uznała Rosie, patrząc z obrzydzeniem na maź. - Nawet nie chcę wiedzieć co to jest.
Korzystając z kilku tajnych przejść, szybko dotarły do Wieży Gryffindoru. Gruba Dama obrzuciła zaintrygowanym spojrzeniem pobrudzoną szatę Maggie, ale w żaden sposób tego nie skomentowała, tylko od razu wypuściła dziewczyny do środka. Ledwie zdążyły wejść do salonu, gdy z fotela zerwała się Molly. Na jej piersi pobłyskiwała odznaka Prefekta Naczelnego.
- Rose, wszędzie cię szukałam! - zawołała. - Dyrektor kazał prefektom naczelnym zebrać reprezentantów. Chyba wreszcie dowiemy się jakie zadanie was czeka!
- Och... - Rosie z trudem przełknęła ślinę. - Tak, racja...
- Idź - ponagliła ją Maggie. - Pójdziemy do Hagrida innym razem.
Rosie skinęła głową i niemal wybiegła z pokoju wspólnego, a zaraz za nią pomknęła Molly. Maggie tylko westchnęła ciężko, patrząc na swoją pobrudzoną szatę.
- Nienawidzę cię, Irytku - burknęła, zmierzając do dormitoriów dziewczyn.
- Hej, Donovan! - usłyszała, będąc na trzecim stopniu. - Zaczekaj!
- Pięć minut, James! - odkrzyknęła, nawet się nie odwracając.
- Ale...
- Na gacie Merlina, co? - jęknęła, zatrzymując się na schodach i obracając w jego stronę.
- Fuj, co to takiego? - skrzywił się chłopak, patrząc na jej szatę.
- Nie wiem. Nowa zabawka Irytka. Chcę to z siebie zdjąć, mogę?
James uśmiechnął się od ucha do ucha i uniósł nieco brew. Znała ten uśmieszek.
- Ani słowa - rzuciła, zanim zdążył otworzyć usta. - Daj mi 10 minut, okej?
- Miało być pięć!
Tylko odwróciła się na pięcie i pognała do dormitorium. Zrzuciła z siebie szkolny uniform i wrzuciła go do kosza na brudne pranie, który co rano opróżniały skrzaty. Uznała, że nie ma sensu zakładać nowej szaty, więc tylko narzuciła na siebie bluzę z kapturem, po czym zeszła do pokoju.
James siedział na kanapie i celował różdżką w gzyms nad kominkiem, na którym stały stare filiżanki. Z rozbawieniem przyglądała się jak zmusza je do podskakiwania i zamieniania się spodkami.
- Jestem - powiedziała, rzucając się na kanapę obok niego i z ulgą zamykając oczy. Naprawdę była wykończona. - Jeśli to dotyczy treningu, Mordreda albo naszych poszukiwań, to nie chcę nic na ten temat słyszeć do poniedziałku - zaznaczyła. - Jestem padnięta i zaczyna brakować mi wymówek, a Rosie nie jest ślepa.
- Chyba znalazłem jajko z twojego opisu - powiedział. Filiżanki zaczęły wywijać ósemki nad gzymsem, ciągle kontrolowane przez Jima. - To nie to co myśleliśmy.
Chociaż pokój wspólny był o tej porze pusty, bo większość uczniów spędzała sobotnie poranki na błoniach lub korytarzach, James wolał być ostrożny. Ostatnim razem to portrety sprowadziły nauczycieli, gdy zaatakowali Ślizgoni. Kto wie jakie jeszcze polecenie dostały od dyrektora?
- Jesteś pewien? - spytała.
- Będę, jeśli zerkniesz na zdjęcie w Fantastycznych Zwierzętach. Ale skoro nie chcesz tego dzisiaj robić, to może masz ochotę na coś innego? - zaproponował niewinnie.
Z dormitorium chłopców wyszła dumnym krokiem Runa. Kotka podbiegła szybko do kanapy, otarła się o nogi Jamesa i wskoczyła mu na kolana, mrucząc głośno. Maggie otworzyła jedno oko, przyglądając się swojej kocicy, która wyraźnie preferowała towarzystwo chłopaka.
- Może się zamienimy? Ja wezmę Urwisa, a ty Runę? - zaproponowała.
- Zmieniłaś temat - zauważył ironicznie.
- Bo muszę przemyśleć odpowiedź. - Miała ochotę pokazać mu język, ale zamiast tego usiadła po turecku z twarzą zwróconą w jego stronę. - Jeśli przez "coś innego" rozumiesz randkę, to znasz moje zdanie.
- Chciałem tylko zaproponować pójście na błonia, póki jest całkiem ładna pogoda - prychnął, drapiąc Runę pod brodą. Nie patrzył na Maggie, bo nie chciał, by zobaczyła, że poczuł się dotknięty jej słowami. - Wyglądasz jakbyś potrzebowała się dotlenić.
- James... - westchnęła.
- Weźmiemy Runę jako przyzwoitkę. A jak się bardzo uprzesz, nawet ściągnę Ala.
- Al pomaga Summer w eliksirach - odparła na to.
- No to Lily.
- Młodzi Huncwoci mają szlaban u Dunbar, nie pamiętasz? - Maggie uśmiechnęła się niewinnie. - W środę transmutowali kubki Ślizgonów w ogniste żółwie. Tyke do tej pory nie wyłapał wszystkich.
- Racja! To definitywnie byli Młodzi! - James uśmiechnął się złośliwie. - Swoją drogą długo czekaliśmy na zemstę - mruknął.
- Musieliśmy dopracować plan - przypomniała. - Najlepsze w tym wszystkim jest to, że Młodzi nawet nie wiedzą, że to my.
- Taaaak... - James wyciągnął się na kanapie i ustawił filiżanki na swoich miejscach. - Co lepsze, sami są przekonani, że to wyłącznie ich sprawka. - Potter zachichotał. - Warto było podrzucić Lily tę książkę.
On, Maggie, Fred i Louis przez znaczną część wakacji opracowywali plan zemsty na bandzie Lily. Stworzyli krótki przewodnik po byciu Huncwotem, oznaczyli go pseudonimem Jamesa Seniora, Syriusza, Remusa i Petera, a potem ukryli go w szpargałach na strychu. Zadbali o to, by Lily znalazła notatnik podczas przedślubnych porządków. I teraz tylko czekali aż Młodzi Huncwoci wpadną w ich sidła.
- Na razie dotarli do trzeciego punktu - zauważył James. - Nie mogę się doczekać, jak spróbują dziesiątego.
- Cierpliwości, James. Kara ich dosięgnie.
Wstała z kanapy i spojrzała na niego z namysłem. Może ten spacer to wcale nie był taki zły pomysł? On też wyglądał na nieco zmęczonego.
- Planowałam pójść z Rosie do Hagrida, ale wezwał ją dyrektor. Może pójdziemy razem? - zapytała, podejmując decyzję.
- Rosie jest u Pickwitta? Dowie się o zadaniu? - James usiadł tak szybko, że Runa spadła na podłogę. Prychnęła na niego u uciekła do dormitorium dziewczyn. - Dlaczego nie powiedziałaś wcześniej?!
- Bo próbuję o tym nie myśleć - warknęła. - Idziesz?
Do Jima dotarła wreszcie reszta jej wypowiedzi. Błyskawicznie wstał, szczerząc zęby w uśmiechu.
- Pewnie, że idę! - potwierdził. - Zaraz ściągnę Freda... Albo Lou...
- Nie musisz. - Maggie wywróciła oczami. Czasami bywał niemożliwy. - Idziemy tylko do Hagrida, nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego.
- Tego mi nie możesz zabronić - zakpił, idąc za nią do dziury za portretem.

***
Maggie czuła na sobie wzrok uczniów, gdy razem z Jamesem szli przez błonia do chatki Hagrida. Doskonale wiedziała, że właśnie stała się obiektem plotek, a także zazdrości, znacznej części dziewczyn z fanklubu Jima. Nie wiedząc czemu, poczuła cień irytacji, gdy pomyślała o tych wszystkich jego fankach.
- W porządku? - zapytał. Obserwował ją od dłuższej chwili, dlatego od razu zauważył grymas na jej twarzy. - Masz minę jakbyś zjadła Fasolkę o smaku zgniłego jajka.
- Myślałam tylko o twoim fanklubie. Pewnie będą chciały znowu mi dokopać - powiedziała sucho. - Niebezpiecznie jest pojawiać się w twoim towarzystwie.
- Fan... Och! - Jim przez chwilę nie wiedział co miała na myśli, ale zaraz spłynęło na niego olśnienie. Od tak dawna nie myślał o innych dziewczynach, że prawie całkiem zapomniał o swoich fankach. - Donovan, nigdy nie podejrzewałem cię o zazdrość - zakpił, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha.
- Nie jestem zazdrosna! - parsknęła. - Niby dlaczego miałabym być?
Tylko przechylił głowę, patrząc na nią z tym charakterystycznym uśmieszkiem, który od niedawna zaczął robić z nią dziwne rzeczy.
- Zaczynam żałować tej wycieczki - burknęła obrażonym tonem.
- A mi podoba się coraz bardziej - odparł.
Chwilę później już stali przed chatką Hagrida. Nim chociażby zdążyli zapukać, zza drzwi dobiegło ich radosne szczekanie.
- Ucisz się, Kieł, ty stary skubańcu! - zawołał Hagrid, otwierając drzwi. - Proszę, proszę! Kogo tu przyniosło! Przypomnieliście sobie o starym Hagridzie?
- Nigdy nie zapomnieliśmy - wyszczerzył się James, głaszcząc Kła po łbie.
- Właźcie, właźcie. - Hagrid wpuścił ich do środka i od razu zaczął parzyć herbatkę. - Gdzie reszta waszej bandy? - zapytał, nalewając parujący napar do kubków wielkości doniczek na mandragory.
- Zajęci swoimi sprawami - odparł Jim, nieco podejrzliwie przyglądając się pływającym w kubku ziołom.
- Nawet Fred i Louis? Niech zgadnę: planujecie drakę, a ty odciągasz uwagę?
- Hagridzie, to naprawdę zabolało. - Jim udał urażonego. - Ja miałbym odciągać uwagę? Poza tym, nie mamy czasu na draki. Wiesz, OWUTEMY, SUMY, reforma szkoły... Norma.
- Ciężki rok szkolny, co? - zachichotał Hagrid, zerkając to na Jima, to na Maggie. Jego ciemne oczy skrzyły się żartobliwie. - Ale że przyjdziecie do mnie wy dwoje, to żem się tego nie spodziewał.
- Że przyjdziemy, czy że we dwoje? - zapytała Maggie, upijając łyk herbaty.
- To drugie. - Hagrid przyjrzał się im uważnie. - W końcu? - zapytał z nadzieją.
- Hagridzie, naprawdę? - jęknęła Maggie, a James wybuchnął śmiechem. - Czy jest w tej szkole ktoś...
- Nie - powiedział jej roześmiany Jim. - Jestem święcie przekonany, że nawet się o nas zakładają.
- Tak... - westchnęła. - Pewnie to robią.
- Zróbcie coś dla waszego starego przyjaciela Hagrida - zaczął wesoło olbrzym. - Dogadajcie się przed egzaminami. Przydałoby mi się trochę dodatkowych galeonów w sakiewce.
- Wysoka stawka? - zaciekawił się James.
- Uzbierało się trochę złota, nie powiem - chichotał Hagrid.
- Kto bierze w tym udział? - zaciekawiła się Maggie.
- Łatwiej powiedzieć kto nie bierze. - Hagrid świetnie się bawił.
- Świetnie - mruknęła. - Świetnie, naprawdę.
- Wściekasz się? - spytał ją James, nieco zaniepokojony.
- To dziwne, ale nie - odpowiedziała, wzruszając ramionami. - Chyba po prostu nie jestem zaskoczona. Poza tym, nikt nie wygra. Chyba, że ktoś postawił na opcję "nigdy".
- Auć, Donovan. - James spojrzał na nią z udawaną urazą. - Wiesz jak zdeptać chłopakowi ego.
- Twoje jest tak wielkie, że pewnie nawet nie poczuło.
- No już, dzieciaki. - Hagrid poklepał Jima po plecach tak mocno, że ten omal nie spadł z krzesła. - Nie ma o co się kłócić.
- To nie kłótnia - powiedziała Maggie.
- Prawda. Nasze kłótnie kończą się na ogół udawaniem, że się nie znamy. Jeszcze nam do tego daleko. - James niczym się nie przejmował. - Poza tym Donovan tylko stwarza pozory, że mnie nie znosi, więc nie biorę jej słów na poważnie.
- Jakbym słyszał twojego dziadka - ryknął śmiechem Hagrid. - Jesteś jego żywą kopią, cholibka!
- Dzięki - wyszczerzył się chłopak. - Jak ci mija czas na emeryturze, Hagridzie? - zmienił szybko temat, widząc mordercze ogniki w zielonych oczach swojej towarzyszki. - Nie nudzi ci się?
- W Hogwarcie nigdy nie jest nudno - usłyszał. - A Rolf świetnie sobie radzi. Ma chłop rękę do zwierząt, Scamander z krwi i kości. Przygotował coś świetnego na koniec miesiąca... - Hagrid urwał gwałtownie. - Za długi jęzor...
- Wiesz co będzie pierwszym zadaniem?! - zapiszczała Maggie, niemal wylewając na siebie herbatę.
- Nic wam nie powim! Dowiecie się w swoim czasie!
- Czyli dzisiaj od Rosie, bo właśnie jest u dyrektora - powiedziała. - No nie daj się prosić, Hagridzie!
- Tak, powiedz, albo Donovan zaraz dostanie zawału - poprosił James.
- Jakbyś sam nie był ciekaw - prychnęła.
- Nic ze mnie nie wyciągnięcie. - Hagrid się uparł. - Jeśli Rosie będzie wam chciała powiedzieć, to powie, ale ja nie puszczę pary z ust.
I pomimo ich próśb, niczego z niego nie wyciągnęli.