czwartek, 3 grudnia 2020

93. Mecz i jego skutki

Maggie od dawna nie stresowała się tak bardzo przed meczem. Podczas śniadania dosłownie ją mdliło i tylko grzebała widelcem w talerzu jajecznicy.
- Mags, zjedz chociaż trochę - prosiła ją Rose, wyraźnie zaniepokojona stanem przyjaciółki.
- To będzie totalna porażka - oznajmiła jej Maggie, odkładając widelec. - Nie wiem dlaczego James tak się uparł żebym grała. Idzie mi strasznie.
- Jim wie, że dasz z siebie wszystko...
- To za mało! - jęknęła, ukrywając twarz w dłoniach. - Jestem okropna. Nic mi nie wychodzi. Zawalę cały mecz.
- Bzdury. - Albus z niekłamaną ulgą pomachał do brata, który właśnie wmaszerował do Wielkiej Sali. - Jesteś świetną ścigającą.
- Potwierdzam. - James klepnął Ala w ramię, by zrobił mu miejsce obok Maggie. Młodszy Potter zaraz się przesunął, puszczając brata. - Gdyby było inaczej, nie trzymałbym cię w drużynie.
- Ostatnio nie daję ci zbyt wielu powodów...
- Ostatnio dużo się działo - przerwał jej. - Ale to nie zmienia faktu, że jesteś świetną zawodniczką. Niechętnie do tego wracam, ale przypomnij sobie jak pokonałaś mnie na mojej pozycji. Donovan, jesteś dobra - podkreślił.
- Byłam - mruknęła, nie patrząc na niego.
- Dosyć tego. - James usiadł twarzą do Maggie i zmusił ją by na niego spojrzała. - Przestań się wreszcie nad sobą użalać. Drużyna na ciebie liczy. JA na ciebie liczę. Mamy przed sobą naprawdę ważny mecz i nie pozwolę żebyś nawaliła, bo uroiłaś sobie, że nie dasz rady. Dasz - oznajmił dobitnie. - Dotarło?
- Tak - bąknęła. O dziwo, czuła się teraz znacznie lepiej. - Dzięki.
- A teraz zjedz coś - polecił. - I idziemy skopać tyłki Ślizgonom.
Niechętnie spojrzała na swoje śniadanie.
- Mam ci pomóc? - zagroził.
Gdy chciał sięgnąć po jej widelec, uderzyła go po ręce.
- Poradzę sobie - burknęła, na co mrugnął.
- Wiem - odparł, a ona zrozumiała, że mówi o meczu.

***
Pogoda była wręcz wyśmienita do gry, ale Maggie i tak nie czuła się zbyt pewnie. Mimo wszystko zamierzała stanąć na wysokości zadania. Kiedy dosiadła miotły i wzbiła się w powietrze, była gotowa na wszystko. Drużyna na nią liczyła i nie mogła ich zawieść.
- I zaczęli! - rozległ się entuzjastyczny głos Ryana Whitepoola. - Kafla ma Weasley! W tym roku w składzie Gryfonów nic się nie zmieniło i wygląda na to, że są tak samo mocni jak w poprzednich latach. Puchar dosłownie jest w zasięgu ich  ręki... Weasley podaje do Donovan... Donovan leci prosto do pętli... Uważaj, tłuczek! - Maggie uchyliła się w ostatnim momencie przed tłuczkiem, którego odbił  w jej stronę pałkarz Ślizgonów, Wes Farrington. Niestety zgubiła wtedy kafla, co skwitowała przekleństwem. - Kafla przejął Malfoy... Podaje do Becketta, który w tym meczu zastępuje Smitha... Piękny  przechwyt, Rox! - wrzasnął Ryan, gdy  dziewczyna śmignęła przed nosem Becketta, odbierając mu piłkę. Maggie natychmiast zajęła swoją pozycję. - Weasley podaje do Banner... Banner do Donovan... Chwila, czy to znicz?
Maggie chwyciła kafla, którego rzuciła jej Emma. Nawet nie poczuła pokusy, by zerknąć, jak sobie radzi James. Jej zadaniem było zdobycie gola, dlatego gnała do pętli, trzymając piłkę pod pachą. Nie mogła tego zepsuć. Jednak oczy  wszystkich utkwione były w szukającym Gryfonów. 
− Potter dostrzegł znicza! - wrzeszczał Ryan, podskakując jak oszalały. - Dalej, Jim! Złap go!
Nagle jednak zaklął tak, że pilnująca go profesor  Dunbar omal nie spadła z krzesła. Maggie w tym czasie ograła Briana Dunharrowa i strzeliła gola. Dopiero kiedy kafel przeleciał przez pętlę, obejrzała się za siebie.
- Co za spleśniały gumochłon! - ryczał Ryan do mikrofonu. - Omal go nie zabiłeś!
Pani Bell krzyczała właśnie na Dana Morgana, drugiego pałkarza Ślizgonów, który uznał, że głowa Jima jest znacznie lepsza do odbijania niż tłuczek. Gryfoni natomiast zaraz podlecieli do Jamesa, który wyglądał na nieco zamroczonego. Miał długie rozcięcie na skroni, po policzku płynęła mu krew, ale  nadal trzymał się na miotle.
− W porządku? - krzyknęła do niego Roxanne.
- Gramy – zakomenderował kapitan. - Nic mi nie jest.
- Mamy dziesięć do zera dla Gryfonów – poinformował wszystkich Ryan. - Podczas gdy Morgan próbował zabić szukającego Gryfonów, gola strzeliła Donovan... Tak trzymaj, Mags! - Maggie uśmiechnęła się pod nosem, słysząc stronniczy komentarz. - Już będę grzeczny, pani profesor – obiecał Ryan nauczycielce, która ciskała na niego gromy oczami. - Gra została wznowiona... Ledwo żywy Potter wraca na miejsce... Ten chłopak chyba ma łeb ze stali, pełen szacunek, stary. Rzut wolny dla Gryfonów wykona Banner. - Emma ustawiła się na przeciwko pętli. - Rzuca iiii.... gooooool! Dwudziesty punkt dla Gryffindoru! Dunharrow podaje do Malfoya, Malfoy omija Weasley i podaje do Treya. Trey zbliża się do pętli Gryfonów... Co za manewr! - wrzasnął, gdy Fred odbił tłuczka prosto w Treya, a ten desperacko zawisł do góry nogami i wypuścił kafla z rąk. - Kafla przejęła Weasley... Podaje do Donovan... Donovan do Weasley... Jak ona go pięknie wyminęła! - zawołał, gdy Rox zgrabnie okrążyła Becketta, który próbował zrzucić ją z miotły. - Leci do pętli iiii... Gooooooooool! - wydarł się. - Trzydzieści do zera!
Tłum Gryfonów zawył radośnie. Z sektora Ślizgonów tylko dobiegło buczenie. Rox szybko przybiła piątkę z Maggie i śmignęła na drugi koniec boiska.
− Kafla ma Trey... - komentował dalej Ryan. - Malfoy... Trey... Ciągle Trey... Zatrzymajcie go! Strzela... Brawo, Paul - zawołał, gdy obrońca Gryfonów złapał kafla czubkami palców i szybko rzucił go do Maggie. - Donovan do Banner... No nie! - oburzył się, gdy Morgan trafił Emmę pałką w rękę. Dziewczyna złapała się za nadgarstek, krzycząc z bólu. - Ten... - Ryana powstrzymał wzrok profesor Dunbar. - Banner chyba ma złamany nadgarstek, jednak gra toczy się dalej...
− Dasz radę?! - krzyknęła Maggie do Emmy, która była blada z bólu. 
- Dam! - odkrzyknęła. - Załatwmy ich, tylko szybko.
Ślizgonom udało się jednak w końcu wbić pierwszego gola. Roxanne szybko przejęła kafla, z którym śmignęła jak torpeda w stronę pętli. Wydawało się, że już będzie rzucać, gdy podała kafla do Maggie, co totalnie skołowało obrońcę przeciwników i nie zdążył się przesunąć.
− Czterdzieści do dziesięciu! - zakomunikował Ryan. - Ślizgoni są przy piłce... Beckett rzuca do  Malfoya... Malfoy leci do pętli Gryfonów... Hej, Potter chyba znowu wypatrzył znicza!
Scorpius na ułamek sekundy odwrócił wzrok, co wykorzystała Maggie, wyrywając mu kafla i rzucając go prosto do Roxanne. Dziewczyna śmignęła w kierunku bramek, a Maggie poleciała za nią, chcąc ją asekurować. Kątem oka dostrzegła jednak poruszenie w dole. Widziała szkarłatny strój Jima, który położył się płasko na rączce Błyskawicy, całkowicie skupiony na złotym zniczu. Zauważyła też, że otaczają go trzej Ślizgoni. Morgan i Farrington zamierzali się własnie pałkami na szukającego Gryfonów, który już wyciągał przed siebie dłoń, by zacisnąć ją na złotej piłeczce przed Quentinem Ulmem. W jednej chwili zawróciła miotłę i pomknęła w ich stronę.
− Donovan, co ty robisz?! - wrzasnął przerażony Ryan.
James zacisnął palce na zniczu w chwili, gdy obok niego przeleciała jak pocisk Maggie. Usłyszał rozzłoszczony okrzyk z boku, gdy jeden z atakujących go pałkarzy omal nie zleciał z miotły, a potem poczuł jak drewniana pałka o włos mija jego głowę. Odruchowo się odchylił, ale że trzymał miotłę tylko jedną ręką, stracił równowagę. Wywinął koziołka przez trzon i runął na ziemię oddaloną o jakieś  piętnaście stóp. Wszyscy krzyczeli, a najgłośniej wydzierał się Ryan, który nie wiedział, czy James złapał znicza, czy też nie.
Maggie wylądowała jako pierwsza przy półprzytomnym Jimie, rzucając miotłę na  bok. Padła przy nim na kolana i ujęła jego twarz w obie dłonie. Chłopak z trudem skupił na niej wzrok.
− W porządku? - zapytała przerażona.
- Teraz w jak najlepszym – uśmiechnął się słabo i wyciągnął do niej rękę, na której spokojnie spoczywał złoty znicz. - Mam go – powiedział jeszcze zanim stracił przytomność.

***
Cała drużyna i rodzina Jamesa zgromadziła się przy jego łóżku w skrzydle szpitalnym. Pani Dobbs, która wiele już z Potterami i Weasleyami przeżyła, wiedziała, że nie ma sensu ich rozganiać. Kazała im więc być cicho i czekać.
− To było genialne! - Fred klepał Maggie po plecach. - Omal nie zabiłaś Morgana!
- Gdy zobaczyłem jak lecisz w ich stronę, myślałem, że zwariowałaś – oznajmił rozanielony Louis. - Świetna zagrywka!
− Ocaliłaś Jimowi głowę – pochwaliła ją  Lily. - Gdyby oberwał drugi raz, mogłoby być krucho.
- Jesteście strasznie głośni - wymamrotał James, krzywiąc się boleśnie. - Jaki wynik? Nie pamiętam czy złapałem znicza...
− WYGRALIŚMY!!! - ryknęli razem Peter i Fred, na co pani Dobbs wybiegła z gabinetu.
- WYNOCHA!!! - wrzasnęła na nich, wyganiając wszystkich, którzy byli najbliżej drzwi. Traf chciał, że w pokoju została wtedy tylko Maggie z Alem, którzy stali tuż obok łóżka poszkodowanego.
− Rozumiem, że z balangi nici? - zapytał lekkim tonem James.
− Ty tu zostajesz na noc - powiedział bratu Al. - Pani Dobbs uważa, że za mocno uderzyłeś się w głowę i lepiej będzie mieć cię na oku.
- Wolne żarty, nic mi nie jest! - James usiadł szybko i zrobił się zielony na twarzy. Albus stanowczo popchnął go na poduszki. - Okej, może jednak trochę poleżę. Donovan, dotrzymasz mi towarzystwa? - zapytał z niewinną miną.
- Nie - odpowiedział za nią Albus. - Maggie idzie na balangę. Ale spokojnie, przyślemy do ciebie kogoś z prowiantem. - Złapał przyjaciółkę za łokieć i zaczął ją ciągnąć do wyjścia. - Tak w ogóle, ładny chwyt - powiedział na pożegnanie. - Tata byłby z niego dumny.
James parsknął śmiechem, a potem Al zamknął za nimi drzwi.
- Naprawdę planujemy jakąś balangę? - zapytała Maggie, idąc za Alem po schodach na siódme piętro.
- Myślę, że Gryfoni już zaczęli świętować - oznajmił. - Potrzebują tego teraz tym bardziej, skoro gra o Puchar Domów wygląda jak wygląda.
- Nie wiem czy jestem w nastroju na zabawę. I trochę tak głupio, że zostawiliśmy Jamesa samego.
- Znając Jima, za godzinę wymknie się ze skrzydła szpitalnego i wróci do pokoju wspólnego - parsknął Al.
- Pewnie tak - uśmiechnęła się.
Kiedy weszli do pokoju wspólnego, impreza właśnie się rozkręcała. Ktoś na wejściu wcisnął Maggie do ręki butelkę kremowego piwa, a potem Gryfoni kolejno gratulowali jej świetnego manewru. Kiedy w końcu udało się jej dotrzeć do Rosie i reszty, minęło więc trochę czasu.
- Świetny mecz - pochwaliła ją Rosie.
- Dzięki - odparła Maggie.
- Szkoda, że Jim z nami nie świętuje - uznała Rox. - To był naprawdę niezły chwyt.
- Mocno oberwał tą pałką - spostrzegła Rose.
- Obrywał już gorzej - zauważył Albus.
- Dałaś niezły pokaz na boisku, Mags - oznajmiła Molly. - I wcale nie chodzi mi o to, jak próbowałaś staranować tych Ślizgonów, tylko o to co zrobiłaś później - uśmiechnęła się znacząco.
- Cała szkoła aż huczy, że wreszcie jesteście razem - zakpiła Roxanne.
- Bo próbowałam sprawdzić, czy się nie zabił spadając z miotły? - Maggie nie mogła w to uwierzyć.
- Bo widać było, jak bardzo się o niego boisz - oznajmiła Rosie. - W ostatnim czasie naprawdę się zbliżyliście i tego nie da się przeoczyć.
- Nie myślałaś może... bo ja wiem... o randce? - zasugerowała niewinne Roxanne, nawijając na palec ciemny lok. - Mamy wypad do Hogsmeade w pierwszy weekend grudnia, to byłby świetny moment.
- Szczerze mówiąc, trochę o tym myślałam - przyznała się Maggie.
Albus zakrztusił się kremowym piwem i Rosie błyskawicznie wycelowała w niego różdżką. Reszta dziewczyn tylko gapiła się na Maggie z otwartymi ustami.
- Ale, że poważnie? - Rosie nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała.
- Skąd ta zmiana zdania? - Molly wyglądała na lekko zagubioną.
- A kogo to obchodzi? - Roxanne miała minę, jakby wygrała los na loterii.
Złapała Maggie za rękę i zaczęła ciągnąć do dziury za portretem.
- Gdzie mnie prowadzisz? - zdziwiła się Maggie.
- Do skrzydła szpitalnego, a gdzie indziej? Idziesz powiedzieć Jimowi, że zmieniłaś zdanie i jednak chcesz się z nim umówić.
- Rox, nie powiedziałam, że...
- Już ty się tu nie wykręcaj!
Dziewczyna wyciągnęła ją z pokoju wspólnego prosto na korytarz. Maggie miała minę jakby chciała znowu zaprotestować, ale szybko zrozumiała, że to bezcelowe. Roxanne nie przyjmowała w tym momencie odmowy.
- Jim umrze ze szczęścia, zobaczysz - mówiła, wchodząc na schody i czekając aż zmienią położenie. - Czekał na to od piątej klasy. Będzie...
Urwała gwałtownie i zatrzymała się w pół kroku, wpatrując w coś poniżej. Maggie, która szła nieco za nią, zrobiła krok do przodu, chcąc zobaczyć, co tak zaskoczyło Roxanne.
Na schodach stał James i w najlepsze całował się z Fioną Roberts.

2 komentarze:

  1. Nie mogę doczekać się następnego rozdziału! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kobieto strasznie podniosłaś mi ciśnienie

    OdpowiedzUsuń