czwartek, 4 lutego 2021

100. Wytypowani

Jim, Fred i Louis zaszyli się w jednej z pustych klas, by w spokoju sprawdzić, na jakim etapie Przewodnika Huncwota są obecnie Lily i jej banda. Jeszcze w wakacje zaczarowali notatnik w taki sposób, by kolejne punkty pojawiały się dopiero po zrealizowaniu poprzedniego. Dodatkowo, połączyli magicznie Przewodnik ze zwykłą kartką papieru, by ta pokazywała im, co obecnie realizują Młodzi.
- Kiepsko im idzie - uznał Fred, nie bez cienia satysfakcji w głosie. - Utknęli na czwartym punkcie.
- Nie mieli czasu na psoty - zauważył James, analizując coś na Mapie Huncwotów. - Trochę za dużo się działo w ostatnim czasie.
- Prawda. - Louis uśmiechnął się złośliwie do Jima i skrzyżował ręce na karku. - Ptaszki ćwierkają, że ktoś wczoraj był na randce z Donovan.
- CO?! - James omal nie skręcił sobie karku, gdy poderwał szybko głowę, by spojrzeć na kuzyna. - KTO?!
- Ty, baranie? - parsknął Lou.
- Oberwałeś Confundusem, czy co? - James spoglądał na niego z niedowierzaniem. Pomasował pierś, by uspokoić rozszalałe serce. - Byłem z nią w Hogsmeade, żeby spotkać się z moim tatą. Randka, na której jest rodzic, to nie randka.
- Nie mówię o Hogsmeade - wywrócił oczami blondyn. - Tylko o tym, co było później. Kominek? Gorąca czekolada? Mówi ci to coś?
- Kuchnia, skrzaty domowe - zakpił James. - To nie była randka.
- Mnie tam brzmi na randkę - zgodził się z kuzynem Fred.
- Zatem macie o niej dziwne wyobrażenie, współczuję przyszłym dziewczynom - dopiekł im Jim.
- Nadal uważam, że to była taka mini-randka - wzruszył ramionami Louis. - A przynajmniej tak to brzmiało, gdy Lucy opowiadała o tym Lily.
- Lucy zawsze koloryzuje, by rzeczy wydawały się bardziej romantyczne - przypomniał mu James, nieco poirytowany. Dlaczego dążyli temat?
- Zatem nie siedzieliście w kuchni przy ogromnym kominku? - Fred przechylił głowę na bok i uniósł drwiąco brew.
- Siedzieliśmy - potwierdził ostrożnie James, nie wiedząc do czego właściwie zmierza przyjaciel.
- I nie zajadaliście ciasteczek, popijając je gorącą mleczną czekoladą z cynamonem i bitą śmietaną? - zapytał Lou.
- Masz zaskakująco dokładne informacje... - skrzywił się Jim.
- I to z trzeciej ręki - uśmiechnął się.
- Więc to była randka! - zawołał Fred. - Szczerze mówiąc, po akcji z Fioną zacząłem wątpić, czy kiedykolwiek się dogadacie z Donovan.
- Wielkie dzięki - uśmiechnął się krzywo James. - Dobrze wiedzieć, że we mnie wierzycie.
- Zawsze i wszędzie, Jimmy - zasalutował mu Lou.

***
- Dyrektor zaprosił reprezentantów do swojego gabinetu - oznajmiła wszystkim Roxanne, siadając przy stole w Wielkiej Sali. - Widziałyśmy z Lily jak Wright i Selwyn idą do Korytarza Gargulca.
- To dlatego Rosie jeszcze nie ma - mruknął Albus. - Myślałem, że znowu utknęła w bibliotece ze Scorpem.
- Więc tak to się teraz nazywa! - zakpił Fred, za co oberwał z łokcia od swojej siostry.
- Bardzo jestem ciekawa, co tym razem będą musieli zrobić reprezentanci - zastanowiła się na głos Maggie. - Tak, James, wszyscy wiemy, że chciałbyś coś, co zmieni Craiga w wielką kapustę - dodała, gdy tylko Jim otworzył usta.
- Donovan, jak ty mnie dobrze znasz - oznajmił z uśmiechem.
- Czy ktoś w ogóle pamięta, że to Craig zbiera punkty dla naszego domu? - zapytała Molly, wywracając oczami.
- Tak, reszta Gryfonów - odparł jej na to Albus, krzywiąc się.
Gdy minęła pierwsza fala radości, Gryfoni zorientowali się, że to nie w ich klepsydrze przybyło punktów. Z początku zdawali się nie do końca rozumieć, co takiego się stało. Dopiero później dotarło do wszystkich, że Rose swoim zwycięstwem w pierwszym zadaniu przysłużyła się Puchonom, a nie im. Część Gryfonów potraktowała to bardzo osobiście i w ostatnim czasie Rosie nie miała zbyt łatwego życia.
- Żadna siła nie zmusi mnie do kibicowania Wrightowi - przypomniał kuzynce James. - Żadna - podkreślił.
- Nawet, gdyby poprosiła cię o to Maggie? - zapytał niewinnie Al.
- O to bym nie poprosiła - odparła zaraz dziewczyna.
- Zdecydowanie jesteś moją ulubioną osobą przy tym stole, Donovan.
- Jakby to było coś nowego - szepnął konspiracyjnie Fred, na co Roxanne zaśmiała się cicho.
W połowie kolacji w Sali pojawili się wreszcie reprezentanci. Uczniowie przyglądali się im z wyraźną ciekawością, a kiedy tylko usiedli przy stołach, zaraz pochylili ku nim głowy. Część Gryfonów nawet wstała ze swoich miejsc, by podejść do Rosie i zapytać o drugie zadanie.
- I co będziecie robić? - pytał Oliver Goldstein.
- Każą wam walczyć ze smokami? - zapytał podekscytowany Ryan Whitepool.
- Wyślą was do Zakazanego Lasu? - spytała jakaś drugoklasistka.
- Nic z tych rzeczy - odpowiedziała wszystkim Rosie. - Drugie zadanie, to pojedynek czarodziejów.
Rozległy się entuzjastyczne szepty. Gryfoni chcieli dowiedzieć się więcej, ale Molly uznała, że robią za duży szum i niepotrzebnie skupiają tyle uwagi, więc szybko wszystkich rozgoniła.
- Pojedynek? - Al miał niepewną minę.
- Kto z kim będzie walczył? - zapytał Fred. - Reprezentanci między sobą? Wszyscy na raz? Czy jak?
- Dyrektor chce uniknąć bezpośredniego pojedynku między reprezentantami - oznajmiła Rose. - Opiekunowie będą szukali ochotników.
- Wchodzę w to. - James już wyobrażał sobie jak zmienia Wrighta w skunksa i nie dostaje za to szlabanu.
- Pozwól, że cię uświadomię. - Rosie spojrzała na niego z litością. - Żaden Gryfon nie zostanie sparowany przeciwko Wrightowi, bo mijałoby się to z celem. Mógłbyś trafić na mnie.
James miał minę, jakby właśnie ktoś oznajmił, że Bożego Narodzenia już nie będzie. Albus parsknął śmiechem i poklepał brata po plecach.
- Przykro mi, Jim - chichotał.
- Mam nadzieję, że nikt z Generacji się nie zgłosi - westchnęła Rosie. - Naprawdę wolałabym uniknąć walki z kimś z rodziny.
- Kiedy będzie wiadomo, kto się z wami zmierzy? - spytała się Rox.
- Dopiero podczas zadania.
Maggie spochmurniała. James natychmiast to dostrzegł.
- Znowu złe przeczucie? - mruknął do niej.
- Myślisz, że jestem przewrażliwiona? - odmruknęła.
- Ani trochę. Twoja intuicja jest wręcz zabójcza.
- Musimy jakoś się dowiedzieć, z kim zmierzy się Rosie - szepnęła do niego, na co tylko skinął głową.
- O czym spiskujecie? - zapytała podejrzliwie Molly, która obserwowała ich od jakiejś minuty.
- Właśnie namawiałem Donovan na romantyczny wieczór na szczycie Wieży Astronomicznej - odpowiedział bez zastanowienia James. - Była w trakcie mówienia "tak", kiedy się wtrąciłaś. Dzięki wielkie, Mol.
- Byłam w trakcie mówienia "nie w tym życiu, Potter" - odparła Maggie. - Ale wmawiaj sobie co tam chcesz.
- W końcu cię przekonam, zobaczysz.
- W końcu ci się znudzi, zobaczysz.
Tylko puścił do niej oczko i wrócił do jedzenia. A ona zaczęła się zastanawiać, czy ta rozmowa była udawana, czy też jednak nie.

***
Jak się szybko okazało, dyrektor nie zamierzał trzymać w tajemnicy nazwisk przeciwników reprezentantów domów. Listy pojawiły się trzy dni po ogłoszeniu zadania i uczniowie tłumnie zgromadzili się przed tablicą ogłoszeń, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się, kto taki weźmie udział w pojedynku. Lista niespecjalnie spodobała się Rosie.
- Nie mówiłeś, że się zgłaszasz - syknęła na Louisa.
Dopadła go na korytarzu koło klasy do transmutacji, gdy akurat miał okienko. Lou spojrzał na nią z nieco obronną miną, gdy wciągnęła go do pustej klasy i zatrzasnęła za nimi drzwi.
- Cały mój rocznik się zgłosił - oznajmił. - Oldwood powiedział, że jeśli komuś z nas uda się pokonać reprezentanta, zdobędziemy 30 dodatkowych punktów do egzaminu końcowego. Tylko głupi by nie skorzystał.
Rosie nadal nie wyglądała na zadowoloną.
- Wyluzuj, może na mnie nie trafisz - wyszczerzył się.
- Jeśli nie ty, to McLaggen albo Fiona - westchnęła, opadając na krzesło. - Mam wrażenie, jakby dyrektor celowo wytypował osoby, które są w jakiś pokręcony sposób związane z Generacją. Mags panicznie się boi, że trafię na McLaggena, a po tym co ostatanio zrobił, też nie podoba mi się ta wizja.
- Pewnie by chciała żebyś dołożyła Fionie - parsknął Lou, zaczesując włosy do tyłu. Były na tyle długie, że zastanawiał się, czy nie zacząć ich związywać. - No wiesz, przez Jima? - dodał, gdy spojrzała na niego pytająco.
- Gdyby Mags miała to Fionie za złe, sama by się nią zajęła - zauważyła Rosie. - Nie pozwala, by ktoś inny toczył za nią walki.
Zerknęła na zegarek i zerwała się na równe nogi.
- Szlag, zaraz zaczynam wróżbiarstwo! - zapiszczała, wybiegając z klasy.
Lou tylko odprowadził ją wzrokiem, a potem wzruszył ramionami i wyszedł z klasy. Nie zdążył przejść nawet dwóch kroków, gdy ktoś złapał go za rękaw szaty i wciągnął do kolejnej pustej klasy.
- Co dziś z wami jest nie tak?! - zirytował się, patrząc na Freda i Jima, którzy stali przy drzwiach i szczerzyli radośnie zęby.
- Punkt piąty, Louie - oznajmił mu Fred.
- Nie! - Lou niemal natychmiast zapomniał o gniewie.
- Wiesz co to oznacza? - zapytał James z diabolicznym uśmiechem.
- Nadszedł czas zemsty za różowe włosy! - Lou niemal zaczął podskakiwać z radości. - Kiedy zaczęli?
- Dwie godziny temu, tuż przed historią magii.
- Czyli efekty zobaczymy podczas kolacji. - Louis uśmiechnął się z satysfakcją. - Wspaniała wiadomość, doprawdy wspaniała.
- Poczekaj aż będą chcieli odwrócić zaklęcie - przypomniał mu Jim. - To dopiero majstersztyk.
- Prawda, Donovan nieźle spisała się z tymi dwoma punktami - uznał Fred. - Trzeba dać jej znać, że Młodzi dotarli do piątego etapu.
- Złapiemy ją jak skończą wróżbiarstwo - machnął ręką James.
Louis spojrzał na niego z niedowierzaniem, a potem ryknął śmiechem.
- Nie wierzę! - śmiał się. - Po prostu nie wierzę!
- Odbiło mu, czy co? - Fred spoglądał na kuzyna z niepewną miną.
- James Syriusz Potter, który przez siedem lat nauki w Hogwarcie, nie był w stanie nauczyć się własnego planu zajęć, doskonale wie gdzie i kiedy lekcje ma Donovan! - Louis niemal już płakał ze śmiechu. - Nie mogę!
- Znam swój plan lekcji! - oburzył się James, ale nic nie mógł poradzić na to, że lekko się zaczerwienił.
- Dziś rano byłeś święcie przekonany, że zaczynamy transmutacją - przypomniał mu Fred. - A chodziło o zaklęcia.
- Byłem rozkojarzony! - bronił się dalej. - Jeden raz się pomyliłem, wielkie mi co.
- Więc jakie zajęcia jeszcze dzisiaj masz? - zapytał chytrze Lou.
- Starożytne runy - burknął chłopak.
- A przed nimi? - spytał Fred.
- To mamy coś wcześniej?
Fred i Lou znowu ryknęli śmiechem. James wcale nie uważał tego za tak zabawne.
- Po prostu wypieram wszystkie zajęcia, które mamy z Wrightem - oznajmił. - I może nie zawsze pamiętam w jakiej kolejności są, ale przynajmniej wiem, jakiego dnia się odbywają.
- Ciekawe czy byś pamiętał, gdybyśmy przestali dzień wcześniej odrabiać prace domowe - zaciekawił się Fred.
- Ale jak to jest, że znasz plan Donovan tak dobrze, co? - Louis koniecznie chciał się tego dowiedzieć.
James wyraźnie zwlekał z odpowiedzią.
- No dalej, Jimmy - ponaglił go Fred. - Bo inaczej spóźnimy się na zajęcia, których nazwy nie pamiętasz.
- Po prostu wolę wiedzieć w jakiej części zamku się znajduje, gdyby znowu wpadła w kłopoty - oznajmił im Jim, wyraźnie się poddając.
- Oooo! - zaświergotał Lou, składając ręce. - Jimmy, tyle w tobie słodyczy, że Miodowe Królestwo może właśnie zwijać interes.
- Zamknij się - warknął na niego Potter.
- Nie, poważnie, Jim - dołączył się Fred. - Powinni cię butelkować i sprzedawać z nalepką Słodki Eliksir Słodkości.
- Będziesz tegorocznym symbolem Walentynek. Kupidyny mogą się od ciebie uczyć.
- Należy ci się pomnik. - Fred zatoczył ręką w powietrzu. - "Czyste Złoto. Ideał Chłopaka".
- Jeśli zobaczę gdzieś taki pomnik, nie tylko włosy będziecie mieli różowe - zagroził James, co tylko bardziej ich rozbawiło.
- Naprawdę nie rozumiem dlaczego Donovan tak ci się opiera - pokręcił głową Fred. - Która dziewczyna by nie chciała faceta tak zakręconego na jej punkcie jak ty na punkcie Mags?
- Może trzeba znowu na walentynki zrobić specjalne babeczki? - zakpił Lou. - I lekko dopomóc szczęściu?
- Ostatnim razem wcale nie pomogliście - zauważył James, mimowolnie wracając myślami do pocałunku w sowiarni. - Lepiej sobie odpuścićie w tym roku.
- Jakbyś zmienił zdanie, wiesz gdzie mnie szukać - mrugnął do niego Lou.

***
Stół Krukonów ryczał ze śmiechu już dobry kwadrans i nie zapowiadało się, by dobry humor szybko im się skończył. Maggie i Rosie, które były wykończone po całym dniu zakuwania, tylko łypnęły gniewnie w ich stronę i czym prędzej usiadły przy swoim stole.
- Co im tak wesoło? - zapytała się Maggie, obserwując właśnie jak Louis ociera z twarzy łzy i trzyma się ręką za brzuch.
- Bliźniakom i Lily najwidoczniej nie wyszła jakaś psota - odpowiedziała jej Molly, wywracając oczami. - Odkąd tylko tu weszli, cokolwiek mówią, zaczyna się rymować.
- Zaczęło się podczas starożytnych runów - oznajmiła Rox, która chodziła na te zajęcia wspólnie z Lily. Lorcan i Lysander wybrali opiekę nad magicznymi stworzeniami. - Dunbar nie była zachwycona, gdy Lily zaczęła mówić wierszem.
Do stołu Gryfonów podeszli roześmiani Al, Jim i Fred. Najwyraźniej wszyscy trzej poszli posłuchać improwizowanej poezji.
- Bliźniacy weszli na nowy poziom - chichotał Fred. - Nie dość że rymują, to jeszcze kończą za siebie zdania.
- Genialne - szczerzył się James.
- Jak w ogóle do tego doszło? - zapytała Rosie, spoglądając na zrezygnowaną Lily i deklamujących szybko bliźniaków Scamander.
- Chcieli zaczarować McLaggena - odpowiedział jej James.
- W sumie szkoda, że im nie wyszło - uznała Maggie, na co tylko puścił do niej oczko.
Nie mogli się doczekać, kiedy spróbują cofnąć zaklęcie. Nie tylko nadal będą rymować, ale dodatkowo zaczną mówić wspak.
- Chyba pierwszy raz widzę, by Lily nie wyszło jakieś zaklęcie - oznajmił Albus. - Nie macie z tym nic wspólnego, co? - spojrzał podejrzliwie na starszego brata i Freda.
- Oczywiście, że mamy! - zawołał James. - Planowaliśmy to całe wakacje!
- Najgorsze jest to, że nie wiem czy żartujesz, czy jednak mówisz poważnie... - poinformował go Al, sięgając po parówki w cieście francuskim.
- Boli mnie twój brak zaufania, braciszku - zakpił Jim.
- Za dobrze cię po prostu znam.
- Słyszeliście już?! - Do stolika podbiegła zarumieniona Lucy i szybko wcisnęła się między Rosie a Maggie.
- Jeśli chodzi o Lily... - zaczęła Rose, ale dziewczynka potrzasnęła głową tak mocno, że czarna kokarda, którą miała wpiętą we włosy, poszybowała w talerz Ala. - Hogsmeade wypada w weekend przed Walentynkami! Ale cudownie!
- A w Walentynki odbędzie się drugie zadanie - oznajmiła Roxanne, która najwidoczniej szła do Wielkiej Sali razem z Lucy. - Wszystko wisi na tablicy ogłoszeń.
- Nie ma to jak pojedynek czarodziejów w dniu zakochanych - zakpił Fred, unosząc do góry puchar z sokiem dyniowym.

1 komentarz: