W głębi duszy liczyła, że może James zasugeruje wspólny wypad. Kiedy przyłapała się na tej myśli, najpierw się na siebie zirytowała, a potem zaczęła się zastanawiać, że w sumie, dlaczego nie? Dni jednak mijały, a James ani razu nie wspomniał o Hogsmeade, nie mówiąc już o zapraszaniu jej gdziekolwiek. W sobotę, gdy wszyscy uczniowie ochoczo wyrwali się z murów zamku, Maggie zaszyła się w bibliotece, gotowa poświęcić dzień swojej prywatnej misji, jaką było wyszukiwanie wszelkich informacji na temat Insygniów Śmierci.
Nie było to łatwe zadanie. Pani Pince nie potrafiła jej pomóc i w pierwszej chwili była święcie przekonana, że Maggie sobie z niej żartuje. Dziewczyna była więc zdana na samą siebie. Zaczęła od analizowania Baśni o Trzech Braciach, a potem kroczek po kroczku wyszukiwała potencjalne informacje o Peverellach, którzy - zdaniem Potterów - byli ściśle związani z Insygniami. Nie było jednak łatwo znaleźć cokolwiek, gdy nie miało się żadnego punktu zaczepienia. Nie wiedziała w jakim przedziale czasowym szukać informacji, nie była też pewna, czy lepiej skupić się na przedmiotach czy też ich posiadaczach. Usiadła więc bez większego entuzjazmu do Genealogi potężnych rodów, próbując odnaleźć nazwisko Peverell na długiej liście czarodziejów. Nie mogła się przy tym pozbyć uczucia, że o czymś zapomniała.
Spędziła w bibliotece całe popołudnie i dopiero burczenie w brzuchu uświadomiło jej, że nadeszła pora kolacji. Zamknęła więc książkę i odłożyła ją na półkę, a potem wybrała się do Wielkiej Sali, w której było pełno rozochoconych uczniów.
- Mags, tutaj! - pomachała do niej entuzjastycznie Rosie.
- I jak było? - zapytała z uśmiechem, siadając obok niej.
- Fantastycznie. - Rose cała promieniała. - A co ty robiłaś cały dzień?
- Nadrabiałam zaległości w nauce - skłamała.
- Szkoda, że z nami nie poszłaś...
- Byłabym wam bardzo potrzebna - zakpiła Maggie.
Rosie chciała coś powiedzieć, ale wtedy pojawił się James z Fredem i Louisem. Żadna z dziewczyn nie skomentowała faktu, że Lou usiadł razem z nimi. Zdarzało się to tak często, że było już dla nich normalne.
- Przemarzłem do szpiku kości - powiadomił wszystkich Lou, sięgając od razu po kubek pełen rozgrzewającej herbaty.
- Ja tak samo. - James miał zarumienione policzki i wilgotne końcówki włosów. - Tuż przy bramie złapała nas zadymka. Fred omal nie wpadł na Wierzbę Bijącą.
- Mów za siebie. - Fred ogrzewał ręce o swój kubek z kakao. - To nie ja wyrżnąłem tyłkiem o ziemię na ślizgawce przed zamkiem.
- Przeklęty Irytek... - burknął James, odruchowo masując obolałe miejsce.
- Nie widziałem cię w Hogsmeade, Mags - zauważył Lou, spoglądając na blondynkę.
- Zostałam w zamku - wzruszyła ramionami. - Nadrobiłam zaległości w pracach domowych.
James zmarszczył brwi, przyglądając się jej w skupieniu, ale nim zdążył o coś zapytać, na mównicę przed stołem nauczycielskim wszedł dyrektor. Uczniowie stopniowo zaczęli się uciszać, a gdy wszyscy zamilkli, Pickwitt zabrał głos.
- Jak wszyscy wiecie, w najbliższy poniedziałek odbędzie się drugie zadanie - powiedział. - Tak się składa, że tego dnia wypada również Dzień Zakochanych. Chcąc zdjąć część stresu z reprezentantów i ich przeciwników postanowiłem odwołać tego dnia zajęcia edykacyjne. - Uczniowie zaczęli radośnie klaskać i pokrzykiwać. - Postanowiłem również uruchomić walentynkową pocztę, która będzie rozniosła listy przez cały dzień, od rana do nocy. Zależy mi, żebyście się dobrze tego dnia bawili.
Kiedy schodził z ambonki, żegnały go gromkie brawa. Niemal wszystkie dziewczyny na raz zaczęły do siebie szeptać i chichotać.
- Serio? - Fred miał minę, jakby połknął coś gorzkiego. - Czy mogę właśnie puścić pawia?
- Lucy jest zachwycona - zauważyła Rosie, która obserwowała młodszą kuzynkę, siedzącą kawałek dalej.
- Jak to Lucy - uśmiechnęła się Maggie. - Chłopcy, nie miejcie takich ponurych min - poleciła, widząc wyraz twarzy Jamesa i Louisa. - Założę się, że dostaniecie całą górę walentynek.
- Wystarczy mi jedna - powiedział jej James, uśmiechając się przy tym znacząco.
- Zakład, że będę miał większe branie od was obu razem wziętych? - wyszczerzył się Lou, jednocześnie puszczając oczko do Gryfonki z czwartej klasy.
- Możesz tylko pomarzyć - prychnął Fred.
- Poczekaj do pojedynku - powiedział Louisowi Jim. - Jak Rosie z tobą skończy, już nie będziesz taki piękny.
- Jesteście po prostu zazdrośni - uznał blondyn. - Co mogę poradzić na to, że matka natura tak hojnie mnie obdarzyła? Mam dobre geny.
- I krew wili - zauważył z przekąsem Fred.
Louis tylko rozłożył ręce, ale widać było, że jest bardzo z siebie zadowolony.
- Chłopcy... - wywróciła oczami Rosie.
***
Maggie uznała, że najlepiej będzie wyjść z wieży dopiero, gdy nastanie czas drugiego zadania. Śniadanie w Wielkiej Sali to był totalny obłęd. Wszędzie wisiały serpentyny, różowe serduszka i czerwone świeczki. Do tego po całej szkole fruwały małe sówki, które roznosiły walentynkową pocztę. Maggie omal nie udławiła się owsianką, gdy do Jamesa jednocześnie podleciało dziesięć takich ptaszków, każdy z czerwoną kopertą w dziobie.
- Przegrywam już na starcie - westchnął Fred, patrząc na swoje dwie marne walentynki.
Jeszcze większym zaskoczeniem dla Maggie był moment, gdy na jej ramieniu wylądowała mała biała sówka. Ptaszek upuścił na jej podołek różową kopertę i szybko odleciał.
- Od kogo to? - zapytał James, mierząc kopertę ponurym spojrzeniem.
- Nie ma podpisu - odpowiedziała, czytając kartkę.
Nic nie odpowiedział, tylko naburmuszył się jeszcze bardziej. Maggie wstała od stołu, gdy przyleciała do niego jedenasta sowa i przez resztę dnia siedziała w dormitorium razem z Roxanne, grając w Eksplodującego Durnia. Albus kolejny dzień spędzał z Summer, a Rose przygotowywała się do pojedynku razem ze Scorpem. Oboje jednak pojawili się w wieży na godzinę przed zadaniem.
- Szalony dzień - uznał Albus, strzepując confetti z czarnych włosów. - Dacie wiarę, że dostałem 17 walentynek?
- Nazwisko Potter zobowiązuje - zakpiła Rosie.
- Jamesa nie przebijesz - oznajmiła Maggie. - Tylko przy śniadaniu dostał jedenaście. Teraz pewnie ma ich cztery razy tyle.
- Czy ja wyczuwam zazdrość? - zielone oczy Ala skrzyły się diabolicznie. - Mags, czy jedna z tych jedenastu walentynek była od ciebie?
- Jeszcze tak nisko nie upadłam - odparła.
Niemal w tej samej chwili do pokoju wspólnego wtoczyli się James i Fred. James miał mocno potargane włosy i przekrzywiony krawat, a jego szata była strasznie pomięta.
- Co ci się stało? - zapytała Roxanne, lustrując go wzrokiem.
- Wy, dziewczyny, jesteście nienormalne - powiedział tylko, znikając na schodach do dormitorium.
- Za tym musi kryć się ciekawa historia - ocenił Al, patrząc przy tym na ucieszonego Freda.
- Część dziewczyn nie chciała czekać na pocztę walentynkową - oznajmił. - Biedny Jim ledwo się im wyrwał.
- Rzeczywiście, biedny... - mruknęła do siebie Maggie. Nie wiedząc czemu ogarnęła ją dziwna irytacja.
- Za pół godziny zaczyna się zadanie - westchnęła Rose, zmieniając temat. - Muszę już iść.
- Idziemy z tobą - powiedziała zaraz Maggie, wstając z podłogi. - Mam nadzieję, że Wielka Sala wygląda już normalnie.
- Nauczyciele się nią zajmowali, gdy wychodziliśmy - odparł na to Fred. - Idę po Jima, później się pomizdrzy przed lustrem.
- Poczekamy na nich? - zapytała Rox.
- Dogonią nas, a Rosie nie może się spóźnić - odpowiedziała na to Maggie.
Zeszli całą grupą do zatloczonej sali wejściowej. Drzwi do Wielkiej Sali jeszcze były zamknięte, dlatego uczniowie zgromadzili się przed nią.
- Reprezentanci proszeni do bocznej sali! - rozległ się wzmocniony głos profesora Boota. - Reprezentanci proszeni do bocznej sali!
- Trzymam kciuki - powiedziała Maggie, ściskając mocno przyjaciółkę. - Skop im tyłki.
- Będę miała to na uwadze, jeśli trafię na Fionę - uśmiechnęła się znacząco Rosie.
- Powodzenia - uścisnął kuzynkę Al, a potem dziewczyna zniknęła w tłumie. - Mam nadzieję, że nie trafi na McLaggena.
- A ja bym w sumie chętnie popatrzyła jak zmienia go w robaka - uznała Maggie.
- Tu jesteście! - przez tłum przecisnęli się do nich James z Fredem. - Ale obłęd, nie? - pokręcił głową Fred.
- Donovan, można na słówko? - zapytał James, totalnie ignorując Freda. Miał bardzo dziwną minę.
- Stało się coś? - zaniepokoiła się.
- Nie, nie, wszystko w porządku - uspokoił ją. Wziął przy tym głęboki oddech i wyciągnął coś zza pleców. Wyglądał na nieco przerażonego, co było totalnie do niego nie podobne. - Wszystkiego najlepszego z okazji walentynek - wypalił.
Fred i Al musieli się odwrócić, by nikt nie zauważył ich rozbawionych min. Lucy, która odnalazła ich w tłumie, i Rox nie miały takich problemów. Gapiły się na Maggie i Jima, niecierpliwie czekając na reakcję Donovan.
A ona mogła się tylko patrzeć na wyciągnięte w jej stronę małe pudełko w kształcie serduszka, w którym znajdowało się sześć czekoladek, a na każdej była jedna litera jej imienia.
- Donovan, czy możesz to wziąć? - bąknął James. - Zaczynam się czuć naprawdę głupio.
Ostrożnie przyjęła pudełko. Zwyczajnie nie mogła oderwać od niego wzroku.
- Skąd... - wydukała.
- Z Miodowego Królestwa - wpadł jej w słowo. - Przygotowane na zamówienie.
- Och... - bąknęła, odrywając wreszcie wzrok od pudełka i patrząc na zmieszanego Jamesa. Pierwszy raz w życiu widziała, by był tak skrępowany i serce zabiło jej jakoś szybciej. - Dziękuję... - wydukała. - Ale ja dla ciebie nic nie mam...
- Daj spokój - zbył ją machnięciem ręki. - Nawet się nie spodziewałem, że możesz mieć. I nie o to tu chodzi... To co, można już wchodzić na salę, czy nie? - zmienił temat.
- James, zaczekaj. - Maggie jeszcze nigdy nie była tak zdenerwowana. Serce waliło jej w piersi jak oszalałe. A wszystko za sprawą tego chłopaka. - Zaczekaj - poprosiła ponownie, chowając pudełeczko do kieszeni szaty i robiąc niepewny krok w stronę Pottera. - To bardzo miły gest - powiedziała, zatrzymując się tuż przed nim i patrząc mu w oczy. Podjęła już decyzję. - Dziękuję.
Wspięła się na palce i oparła ręce na jego piersi, chcąc utrzymać równowagę. Wyczuła, że serce Jamesa dudni niemal tak szybko jak jej i to dodatkowo dodało jej odwagi. A potem zamknęła oczy, przycisnęła usta do policzka Jamesa i złożyła na nim czuły pocałunek.
- To wiele dla mnie znaczy - szepnęła mu jeszcze do ucha, po czym szybko się odsunęła.
Drzwi do Wielkiej Sali wreszcie stanęły otworem, ale do Jamesa jakby to nie dotarło. Stał jak wmurowany, gapiąc się na Maggie i przyciskając palce do policzka, w który go pocałowała. Skóra dziwnie mrowiła go w tamtym miejscu. Używała magii, czy co? Z transu wyrwało go dopiero mocne klepnięcie w plecy, które posłało go kilka kroków do przodu.
- Chodź, kochasiu - zakpił Fred. - Zaraz zajmą nam najlepsze miejsca.
Musiał go niemal ciągnąć. James miał minę, jakby oberwał Confundusem i na chwilę zapomniał jak się chodzi. Uśmiechał się przy tym głupkowato i Fred naprawdę żałował, że nie może mu w tym momencie zrobić zdjęcia.
- Donovan, popsułaś mi Jima - poskarżył się cicho, gdy udało mu się wprowadzić kumpla do sali.
Maggie obejrzała się szybko na Jamesa i zaczerwieniła mocno.
- Nie moja wina, że reaguje tak na głupi pocałunek w policzek - odparła, próbując nie pokazać, że sama trzęsie się od środka. - Co by było, gdybym zdecydowała się pocałować go naprawdę?
Jej słowa dotarły do Jima i brązowe oczy chłopaka zrobiły się okrągłe. Otworzył i zamknął usta, co było tak komiczne, że Albus i Roxanne parsknęli śmiechem.
- A rozważałaś i tę opcję? - wykrztusił.
- Nigdy się tego nie dowiesz - odpowiedziała mu, ale uśmiechnęła się przy tym, więc nie wziął jej słów za zły znak.
- Muszę częściej dawać ci prezenty, skoro tak ładnie dziękujesz - powiedział cicho, pochylając się do niej. Odzyskał już część dawnej pewności siebie.
- To była jednorazowa sytuacja. Nie dopisuj do niej historii - poleciła mu, nawet na niego nie patrząc.
- Wiesz, wyjątkowo jakoś ci nie wierzę...
- Skończcie flirtować - syknął Fred. - Zaczyna się.
Z Wielkiej Sali zniknęły wszystkie stoły i krzesła, a zamiast nich na środku znalazło się długie i wysokie podium, na którym stanęli reprezentanci i ich przeciwnicy. Pomiędzy nimi stał dumnie Pickwitt w szmaragdowej szacie.
- Zanim rozpoczniemy zadanie, pozwólcie, że przypomnę wszystkim zasady - odezwał się dyrektor. - Pojedynki czarodziejów mają bardzo długą tradycję. Pierwszy, odnotowany na kartach historii, miał miejsce w 1430 roku. Sami pewnie potraficie przytoczyć bardziej aktualne pojedynki, jak chociażby ten, który stoczył Harry Potter w Hogwarcie z Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. - Albus i James wymienili między sobą znaczące spojrzenia. - Ta walka, której zaraz będziecie świadkami, będzie się odbywała według ściśle określonych reguł. Nie będzie toczona na śmierć i życie, ale do momentu ewidentnego zwycięstwa, o którym zadecydują sędziowie - wskazał ręką na profesor Dunbar i profesora Boota. - A teraz poznamy układ par. Jako pierwsi zmierzą się ze sobą Craig Wright i Aaron McLaggen.
- Czuję się rozdarty - skrzywił się Jim, patrząc jak Wright i McLaggen stają na przeciwko siebie i wykonują kurtuazyjny ukłon. - Nie wiem kogo wolałbym bardziej zobaczyć jako robala.
- Niech obaj się wykończą - mruknął Fred.
- Pojedynki czas zacząć! - zawołał dyrektor.
cudowne
OdpowiedzUsuńpo prostu
cudownee
Świetny rozdział! :) Czekam na ciąg dalszy! <3
OdpowiedzUsuń