wtorek, 30 marca 2021

104. Droga po Puchar

James spał wyśmienicie i obudził się w znakomitym humorze. Szybko rozsunął kotary przy łóżku, a potem sięgnął po różdżkę i wycelował nią w koc chrapiącego w najlepsze Freda.
- Accio - szepnął, a koc pofrunął w jego kierunku.
- Hej! - zawołał półprzytomnie Fred. - Odbiło ci?!
- Pobudka, śpiochu! Dzisiaj mecz, musimy się przygotować!
- Nie ma jeszcze nawet szóstej. Mecz jest o 10. Odwal się i daj mi spać.
- Nie, idziemy na śniadanie, a potem sprawdzić sprzęt. - James już miał na sobie szatę do quidditcha i wyciągał miotłę spod łóżka. - Ruszaj się.
- Możecie obaj się zamknąć? - zapytał burkliwie Ryan. - Ja nie gram. Mam prawo sobie pospać.
- Już idziemy - obiecał mu James, celując różdżką w plecy Freda. - Aquamenti.
- Co w ciebie wstąpiło?! - wrzasnął Fred, gdy strumień zimnej wody poleciał mu na głowę. Brązowe loki przykleiły się mu do czoła i wyglądał dość komicznie. - Już wstaję, wstaję... - wyburczał. - Tyran.
- Czekam w salonie - uśmiechnął się do niego Jim i wyszedł pogwizdując.
Fredowi udało się ubrać w niecałe 10 minut, ale nie był zbyt szczęśliwy, gdy razem z Jimem szli do Wielkiej Sali. Jego przyjaciel zdawał się w ogóle nie zwracać na to uwagi. Szedł sprężystym krokiem, jakby cały świat już należał do niego.
- Jeszcze nie wygraliśmy tego meczu - zauważył przytomnie Fred, siadając przy stole. - Nie rozumiem dlaczego tak się cieszysz.
- A dlaczego miałbym być smutny? - Jim nałożył sobie na talerz całą stertę naleśników i polał je sosem czekoladowym. - Pogoda jest piękna, nasza drużyna świetna, wygrana to powinna być tylko formalność.
Fred nie skomentował tego w żaden sposób, tylko zajął się swoim jedzeniem. Kwadrans później do Wielkiej Sali weszły zaspane Rox i Emma, które niemal siłą prowadziła Maggie.
- Dzień dobry wszystkim! - przywitała się, siadając obok Jamesa, który omal nie zadławił się wtedy kawałkiem naleśnika. - Mam nadzieję, że jesteście wyspani.
- Co z wami jest dzisiaj nie tak? - Fred łypał to na Jima, to na Maggie.
- Dlaczego coś miało by być nie tak? - zapytała Maggie, sięgając po tosty z szynką i serem.
- Bo siłą wyciagnęłaś nas z łóżek, gdy mogłyśmy jeszcze przynajmniej godzinkę pospać? - podrzuciła burkliwie Roxanne.
- Was też?! - Fred spojrzał na siostrę z niedowierzaniem. - Jimmy oblał mnie zimną wodą na dzień dobry!
- Jęczysz - powiedział mu Jim, który ze wszystkich sił starał się nie patrzeć na Maggie.
Nie miał bladego pojęcia jak się zachować. Czy Maggie będzie chciała powiedzieć wszystkim? Czy może wolała udawać, że nic się nie wydarzyło? Z jej zachowania nie mógł nic wywnioskować, więc wolał zachowywać się jakby nigdy nic.
- Okej, idę sprawdzić sprzęt - oznajmił pięć minut później. - Widzimy się za godzinę w szatni, by omówić taktykę.
Emma i Rox tylko przeciągle jęknęły, a Fred ukrył twarz w dłoniach.
- Omawialiśmy ją wczoraj - przypomniał. - Spóźniliśmy się przez to na kolację i niemal zarobiliśmy szlaban u Tyke'a.
- Nie zaszkodzi sobie jej przypomnieć - wyszczerzył się James wstając.
- Pójdę z tobą - powiedziała Maggie, szybko wypychając sobie resztę tosta do buzi.
- Och, tak? - James na moment zgubił wątek. - Hmm... okej...
Roxanne parsknęła w swój kubek i Emma musiała szturchnąć ją łokciem, by się opamiętała. Fred tylko spojrzał na dziewczyny z niemym pytaniem, ale żadna nie chciała mu powiedzieć co tak je rozbawiło.
- To idziemy? - zapytała Maggie, gdy James nie ruszył się nawet na krok od stołu.
- Tak! Tak! Jasne! - Chłopak szybko się otrząsnął. - Pamiętajcie, za godzinę! - zawołał do reszty zespołu.
Wspólnie z Maggie opuścili Wielką Salę. Po drodze minęli kilka Gryfonek, które uśmiechnęły się zalotnie do Jamesa i życzyły mu udanego meczu. On jednak w ogóle tego nie zauważył. Cała jego uwaga była skupiona na idącej obok niego Maggie, która uśmiechała się lekko.
- To niegrzeczne tak ignorować swoje fanki - zauważyła, gdy wyszli z zamku.
- Co?
- Tamte dziewczyny życzyły ci powodzenia - poinformowała go Maggie.
- Nie widziałem żadnych dziewczyn.
Zacisnęła lekko wargi, próbując się nie roześmiać. Obudziła się dziś w fantastycznym nastroju i całą zasługę mogła przypisać idącemu obok niej Jamesowi. Od dawna nie była tak zrelaksowana i szczęśliwa.
- Okej, to od czego zaczynamy? - zapytała, gdy weszli do szatni.
- Od rozmowy - odparł, zamykając za nimi drzwi. Gdzieś zniknęła cała jego radość i miał minę, jakby było mu niedobrze. - O tym, co się wczoraj stało - sprecyzował.
- Okej - zgodziła się Maggie, przełykając z trudem ślinę. - Porozmawiajmy.
- Czy zamierzasz udawać, że nic się nie stało? - wypalił wtedy James. - Bo jeśli tak, to... to... Właściwie, sam nie wiem co - westchnął. - Po prostu powiedz mi co zamierzasz - poprosił nieco zrezygnowany.
- Nie zamierzam udawać, że nic się między nami nie wydarzyło - powiedziała mu, podchodząc do niego szybko.
- Naprawdę? - James nie chciał jeszcze pozwolić sobie na nadzieję, ale nie mógł się powstrzymać, by na nią nie spojrzeć.
- Naprawdę - oznajmiła. - I jeśli boisz się, że żałuję, czy coś... - Dotknęła lekko jego policzka. - Nie żałuję.
- Chwała Merlinowi... - odetchnął, zamykając oczy i spontanicznie przyciskając czoło do jej czoła. - I tak mam wrażenie, że to tylko mi się śni - szepnął.
- Ale chciałabym cię o coś poprosić - powiedziała cicho, odwracając od niego wzrok. - I to może ci się nie spodobać.
- Mags? - James przekręcił jej głowę ku sobie. - Co jest grane?
- Czy możemy, przynajmniej na razie, zachować to tylko między sobą? - spytała, przygryzając wargę.
W brązowych oczach dostrzegła konfuzję i coś na kształt urazy. Zaczęła więc szybko tłumaczyć o co jej właściwie chodziło.
- Nie chcę po prostu bardziej kusić losu - oznajmiła. - Jestem na celowniku śmierciożerców i Mordreda. W szkole są uczniowie, którzy mu pomagają. Nie chcę żeby obrali sobie za cel właśnie ciebie, tylko dlatego, że zaczęliśmy się spotykać.
- Wydaje mi się, że w ostatnim czasie i tak trafiłem na prywatną listę Carrowów - zauważył. - Nie sądzę by fakt, że się spotykamy miał bardzo wpłynąć na ich nienawiść do mnie.
- Proszę, James. - Maggie wzięła go za ręce. - Wczoraj odkryłam czego boję się najbardziej na świecie. Nie chcę żeby to się wydarzyło. Nie chcę żeby Mordred i jego poplecznicy próbowali cię dopaść, bo jesteśmy blisko. Proszę. Po prostu nikomu nie mówmy. Chociaż do końca roku szkolnego. To tylko trochę ponad cztery miesiące. A potem możesz obwiesić całą szkołę plakatami "Zdobyłem Donovan" czy coś podobnego.
Udało jej się go rozbawić. James parsknął cicho i odruchowo odgarnął jej za ucho jasny kosmyk.
- Uważasz, że poza Hogwartem będę bezpiecznieszy - spostrzegł. - Nie sądzę, żeby tak właśnie było. A dobrze wiesz, że nie pozwolę się zamknąć w domu.
- Wiem - szepnęła. - Ale to jednak w Hogwarcie spotkało cię z mojej winy tyle...
- Nic co mnie spotkało nie było twoją winą - przerwał jej, ujmując ostrożnie jej twarz w swoje dłonie. - Nie waż się tak myśleć.
- Może nie bezpośrednio - zaprzeczyła, kładąc dłoń na jego piersi, tam gdzie znajdowała się blizna po zaklęciu. - Ale jednak gdyby nie fakt, że jestem do czegoś potrzebna Mordredowi, nic z tych rzeczy by ci się nie przytrafiło. Nie chcę żeby ktoś znowu cię zaatakował tylko dlatego, że uzna, że w ten sposób zmusi mnie do współpracy. A prawda jest taka, że... - Maggie wzięła głęboki oddech. - Zrobiłabym wszystko, czego by zażądali, żeby tylko cię ocalić. Dlatego proszę cię, James... Nie mówmy nikomu.
- Rodzinka nam nie wybaczy - westchnął, wyraźnie się poddając. - Będą nam to wypominać do końca życia. Kto wie, czy nie zostanę wydziedziczony.
- James.
- Zgadzam się, zgadzam - powiedział. - Nie podoba mi się to ani trochę, ale jeśli w ten sposób chociaż trochę cię uspokoję, niech będzie. Będę milczał jak grób do końca roku szkolnego. Ale ani dnia dłużej.
Maggie skoczyła mu na szyję i mocno go pocałowała. Zaskoczony James zachwiał się lekko, ale już chwilę później trzymał ją za twarz i odpowiadał na pocałunek z całą ukrywaną przez lata pasją. Nadal nie mógł uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Przyciągał Maggie do siebie mocniej i mocniej, przerażony, że zaraz rozpłynie się w powietrzu. Ona jednak nie miała takiego zamiaru. Obie ręce wsunęła w ciemne włosy chłopaka i wspięła się na palce, chcąc być jak najbliżej niego. Zupełnie instynktownie, James podniósł ją z ziemi i przycisnął do ściany, czym niemal całkowicie odebrał jej oddech. Oplotła go nogami w pasie i zacisnęła w garści włosy na jego karku, przyciągając do siebie tak mocno, że niemal ją to zabolało. James oderwał się w końcu od jej ust, by oboje mogli zaczerpnąć tchu, ale zaraz przeniósł gorące pocałunki na jej szyję, co skwitowała cichym sapnięciem. Wszystko w niej dosłownie śpiewało z radości. To jednak było za mało. Pociągnęła go więc lekko za włosy, zmuszając do podniesienia głowy i zaraz znowu go całowała.
- Nie wierzę, że tyle z tym zwlekałam - wymruczała w jego usta.
- Nie wierzę, że mi na to pozwalasz - odszepnął.
Niestety, jako pierwsza usłyszała głosy zbliżających się członków drużyny i niechętnie odepchnęła od siebie chłopaka.
- James - zaczęła, ale zamknął jej usta namiętnym pocałunkiem. - James - spróbowała ponownie, tym razem kładąc palec na jego ustach. - Drużyna idzie.
- Niech ich cholera - jęknął, ukrywając twarz w szyi Maggie i próbując dojść do siebie. - To będzie tortura, Donovan - oznajmił, stawiając ją na ziemi. - Te cztery miesiące to będzie czysta tortura.
- Przeżyjemy - odparła, usiłując doprowadzić jego włosy do porządku. James w tym czasie wygładzał jej szatę. - Musimy tylko bardzo uważać.
- To będzie cud jeśli nam się uda - stwierdził, odsuwając się od Maggie na bezpieczną odległość i sięgając po pierwszą z brzegu miotłę. - Gwoli ścisłości, zamierzam zaplanować mnóstwo sekretnych schadzek. Naprawdę mnóstwo.
- Pomyśl sobie o minach wszystkich, gdy im powiemy, że ich zakład diabli wzięli już po walentynkach - zakpiła, podchodząc do wieszaków z ubraniami. - Nie masz ochoty trochę ich podręczyć?
- W sumie... - James spojrzał na nią z namysłem. - Myślisz, że udałoby się nam ukrywać do końca wakacji? - zapytał nagle.
- Jakbyśmy się bardzo postarali... A dlaczego pytasz?
- Bo postawiłem na ten dzień.
Maggie chwyciła but z ławki i cisnęła nim w Jamesa. W tym samym momencie do szatni weszła reszta drużyny. Fred szybko uchylił się przed przelatującym butem, który o włos ominął głowę Jima i wylądował na zewnątrz.
- Mówiłem, że trzeba sprawdzić, czy się nie pozabijali - powiedział, przywołując obuwie zaklęciem. - Z nimi nigdy nie wiadomo.
- Mieliście sprawdzić sprzęt - zauważyła Roxanne. - Co tak długo robiliście?
- Obściskiwaliśmy się, rzecz jasna! - oznajmił zaraz James.
Maggie już miała udusić go gołymi rękami, gdy Paul, Roxanne i Emma parsknęli śmiechem. Peter tylko pokręcił głową z rozbawieniem.
- Bujną masz wyobraźnię, Jimmy - poklepał go po ramieniu Fred. - Bierzmy się do roboty i chodźmy skopać tyłki Krukonom.

***
Zdaniem Jima mecz niepotrzebnie się przedłużał. Już dwukrotnie miał szansę złapać znicza, ale Wright zupełnie jakby się na niego uwziął. Niemal wszystkie tłuczki leciały w jego stronę i Jim marnował naprawdę dużo czasu, by się ich pozbyć. Także jego kochana siostrzyczka robiła co mogła, by uprzykrzyć mu życie. Ona i Lorcan nieustannie go blokowali, a byli przy tym tak subtelni, że pani Bell nawet raz nie zarządziła rzutu wolnego. Na szczęście Fred i Peter odwdzięczali się pięknym za nadobne. James żałował tylko, że nawet raz, przez zupełny przypadek, nie trafili Craiga w głowę.
- 50 do 60 dla Krukonów! - zawołał do mikrofonu Ryan. - Gola zdobyła Lily Potter! Kafla jednak niemal natychmiast przejęła Donovan i teraz pędzi z nim do bramki Krukonów. Podaje do Banner... Co za fantastyczny zwód! - wrzasnął, gdy Emma zgrabnie uchyliła się przed tłuczkiem, który posłał w nią drugi pałkarz, Longfoot. - Banner podaje do Weasley, Weasley omija Potter i Scamandra, podaje do Donovan... GOOOL! - wrzasnął. - 60 do 60! Co za wyrównany mecz.
- Jim, uwaga! - wrzasnął w tym samym momencie Fred.
Dwa tłuczki zostały jednocześnie odbite w stronę Jima, który właśnie wypatrzył znicz koło bramki Gryfonów i już położył się płasko na rączce, by śmignąć w jego stronę przed Lysandrem. Pierwszy o włos minął jego głowę, ale drugi osiągnął swój cel i uderzył go w prawe ramię. James usłyszał chrupot pękającej kości, a potem przeszyła go błyskawica bólu. Nie wypuścił jednak wzroku ze złotego znicza.
- Potter wypatrzył znicza! - wrzasnął Ryan. - Dajesz, James!
Jim był coraz bliżej. Problem polegał na tym, że jego silniejsza ręka była w tym momencie bezużyteczna, a doskonale wiedział, co może się wydarzyć, jeśli będzie próbował utrzymać się na miotle, korzystając tylko z nóg. Postanowił więc zrobić coś naprawdę, naprawdę głupiego.
Kiedy znicz był już na wyciągnięcie jego ręki, mocniej przytrzymał się rączki miotły, a potem płynnym ruchem postawił stopy na kiju i wyprostował się. Tłum wrzasnął, gdy James zachwiał się lekko, próbując utrzymać równowagę.
- POTTER TOTALNIE ZWARIOWAŁ!!! - wrzeszczał Ryan, podskakując w miejscu.
Wszyscy zawodnicy zawiśli nieruchomo w powietrzu, całkowicie zapominając o tym, że gra ciągle się toczy.
- On chce się zabić! - zapiszczała Lily, która znieruchomiała na miotle obok oniemiałej Maggie.
- Dalej, James... - mruczała do siebie. - No dalej...
Chłopak wyciągnął przed siebie lewą rękę. Na trybunach zapadła martwa cisza, a potem rozległ się wrzask tak głośny, że z drzew Zakazanego Lasu poderwały się ptaki.
- POTTER ZŁAPAŁ ZNICZA! - ryczał Ryan. - CO TO BYŁ ZA CHWYT!!!
Jamesowi nie udało się usiąść na miotle. Nie miał już bowiem wolnej ręki. Ku przerażeniu wszystkich, przykucnął nieco, kierując w dół trzonek miotły. Udało mu się obniżyć lot, ale nie powstrzymało go to przed upadkiem. Czubek jego Błyskawicy zarył w ziemię, a James wywinął koziołka w powietrzu i wylądował na złamanej ręce. Dało się tylko słyszeć jego głośne przekleństwo, a potem znieruchomiał, przyciskając rękę do piersi.
Cała drużyna Gryfonów i Krukonów zaraz przy nim wylądowała. Fred i Lou już klęczeli przy przyjacielu i pomagali mu się pozbierać.
- Ty skończony wariacie! - wołał Louis. - Mogłeś skręcić sobie kark!
- Zabierzmy go do skrzydła szpitalnego - zarządził Fred. - Pani Dobbs zaraz go naprawi.
- Nic mi nie jest - powtarzał w kółko Jim. - Nic mi nie jest. To nic takiego.
- Jest w szoku - ocenił Lysander, pomagając Fredowi i Lou podnieść Jima. Jego bliźniak już trzymał miotłę Pottera. - Dałeś niezły pokaz, Jim. Udzielasz może lekcji?
- Tylko w dni nieparzyste - zakpił chłopak, który nagle zrobił się zielony na twarzy. - Ktoś ma moją miotłę?
- Ja - odparł mu Lorcan.
- Tak właściwie, wygraliśmy? - James naprawdę musiał być w szoku.
- Tak, idioto - odpowiedział mu Fred. - Donovan, chcesz może pomóc naszemu bohaterowi? - zapytał, patrząc na pobladłą Mags.
- Bierz nasze miotły - poleciła mu, zajmując jego miejsce u boku Jima i obejmując go w pasie. - Niech ktoś pobiegnie przodem i da znać pani Dobbs.
- Nic mi nie jest, przesadzacie -  powtarzał Jim.
- Więc pomachaj prawą ręką - poleciła mu Roxanne.
- Nie ma sensu żebyśmy wszyscy szli do skrzydła - oceniła Emma.
- Racja - uznał Paul. - My zajmiemy się imprezą, a wy poskładajcie naszego dzielnego kapitana.
- Chciałeś powiedzieć "durnego" - poprawiła go Lily, która patrzyła na brata z czymś na wzór dumy. - Piękny chwyt, Jimmy. Ale dlaczego zawsze musisz się na koniec połamać?
- Podziękowania należą się Wrightowi - wycedził. Ból w końcu zaczął do niego docierać. - To ten dupek obrał sobie mnie za cel.
- Ruszaj się James - ponagliła go Maggie. - Im szybciej dojdziemy do skrzydła szpitalnego, tym szybciej przestanie boleć.
- Nic mnie nie boli - skłamał.
- Poradzisz z nim sobie? - zapytał Fred, patrząc to na swojego kapitana, to na świętujących kibiców.
- Jeśli zemdleje mi po drodze, użyję zaklęcia lewitującego - odparła tylko, ciągnąc Jamesa za sobą. - Lepiej żeby ta impreza była dobra! - zawołała jeszcze.
- Wedle życzenia! - odkrzyknął Fred.
- Donovan i Jimmy coś spędzają ze sobą dużo czasu ostatanio - zauważył Lou, odprowadzając ich wzrokiem.
- I bardzo dobrze - ocenił Fred.
- W takim tempie wyrobią się w moim terminie - ocenił blondyn.
- Albo w moim - uśmiechnęła się Lily.
- Ja przegrałem w walentynki - westchnął Lorcan.
- Byłeś blisko, stary - pocieszył go Fred.
- Tylko żeby nie przyszło ci do głowy ich powstrzymywać, żeby wygrać - zagroziła Fredowi Lily.
- Za kogo mnie masz? - prychnął. - A teraz wybaczcie. Zwycięzcy mają imprezę do zorganizowania.
W tym czasie Maggie udało się doprowadzić Jamesa do skrzydła szpitalnego. Pani Dobbs już czekała na nich przy drzwiach.
- Powinnam zakazać ci dożywotnio gry - oznajmiła.
- Nie zrobi mi pani tego - uśmiechnął się słabo James. - Wie pani, że quidditch to moje życie.
- Więc zrób mi przysługę i przyszły mecz skończ w jednym kawałku - poleciła, pomagając mu się położyć. - Złamana ręka, w trzech miejsach - mruknęła. - Co to był za tłuczek?
- Bardzo możliwe, że spadłem na nią z miotły - wyjaśnił James.
- Samo zaklęcie tym razem nie pomoże - oznajmiła, przywołując do siebie butelkę Szkiele-Wzro. - Będzie bolało - ostrzegła, wręczając mu kubek z wywarem.
- Jakie to ohydne! - skrzywił się James.
- Zapamiętaj to na przyszłość - odparła mu pielęgniarka. - Zatrzymywanie cię na noc jest pozbawione sensu, skoro i tak wymkniesz się w środku nocy - westchnęła, usztywniając jego ramię. - Poleż chociaż z godzinę, żeby eliksir zaczął działać. I nie wolno ci zdejmować temblaku do wtorku, jasne?
- Przecież kości mi się zrosną jeszcze dzisiaj - zauważył.
- Mają się zrosnąć właściwie - zaznaczyła. - Co ja z wami wszystkimi mam - mruknęła na odchodne.
- To był kawał dobrego meczu, no nie? - uśmiechnął się James.
- To było niewiarygodnie głupie, a jednocześnie niewiarygodnie odważne - odpowiedziała mu Maggie, siadając na brzegu jego łóżka.
- Przynajmniej się opłaciło - stwierdził, pokazując jej złoty znicz, który ciągle ściskał w garści.
- Nie musiałeś się tak popisywać.
- Tylko w ten sposób mogłem jakoś utrzymać równowagę.
- Następnym razem pomyśl jednak jak potem usiąść na miotle, okej?
James skrzywił się boleśnie. Eliksir zaczynał działać i nie było to przyjemne uczucie.
- Na brodę Merlina, jakby mi ktoś wsadził rękę w rozżażone gwoździe...
Maggie odruchowo odgarnęła mu włosy z czoła i James cicho westchnął, zamykając na moment oczy.
- Mniej boli - mruknął. - Donovan, działasz na mnie znieczulająco.
- Idiota - szepnęła, pochylając się i całując go w czoło. - Następnym razem nie staraj się tak bardzo, dobrze?
- Warto było - uśmiechnął się, ale zaraz skrzywił. - A teraz powinnaś już iść - oznajmił. - Wiesz, jeśli chcemy zachować pozory...
- Znajdziemy jakąś wymowkę - odparła.
- Nie potrzebujemy wymówek. Wystarczy powiedzieć prawdę. I tak w nią nie uwierzą.
- Co w sumie jest całkiem zabawne - zachichotała.
- Czy godzina już minęła? - zapytał.
- Nie.
- A czy możemy już sobie iść? Chcę odebrać swoją część chwały.
- Wyluzuj, Gryfoni nie zapomną kto był bohaterem meczu. Poza tym w pokoju wspólnym nie będziesz mógł zrobić tego - zauważyła, całując go leciutko.
- Okej, przekonałaś mnie - mruknął.
- Nigdy nie sądziłam, że to będzie takie proste - zaśmiała się.
- Każdy ma swoje słabe punkty. Ty jesteś moim.
- To dobrze, czy źle? - zapytała cicho.
- Wszystko zależy jak będziesz tę wiedzę wykorzystywać - zakpił, ale zaraz znowu się skrzywił. - Koniec. idziemy na imprezę. Piwo kremowe ma właściwości znieczulające. Potrzebuję go w dużych ilościach. Na już.
- Jednak moja moc nie jest tak wielka - prychnęła, gdy usiadł.
- Jeśli chcesz, mogę ci pozwolić poprzekonywać się jeszcze przez jakiś kwadrans - puścił do niej oczko. - Co ty na to?
- Bez łaski - odparła, wstając i podając mu rękę. Zaraz wykorzystał okazję, przyciągając ją do siebie i całując. - Korzystaj, Potter - szepnęła. - Kto wie, kiedy znowu będziesz miał szansę.
- Prędzej niż myślisz, Donovan - odparł. - Miałem zaplanowanych wiele randek. Zamierzam zacząć wcielać je w życie.
Odsunął się od niej i ruszył do drzwi. Maggie poszła zaraz za nim. Pani Dobbs tylko odprowadziła ich ponurym spojrzeniem, ale nie zaprotestowała.
W drodze do pokoju wspólnego spotkali wielu uczniów, którzy gratulowali Jamesowi pięknego chwytu. Dotarcie do Wieży Gryffindoru zajęło więc im znacznie więcej czasu i kiedy dotarli na miejsce, impreza trwała w najlepsze.
- Co tak długo?! - zawołał Fred, gdy tylko przeszli przez dziurę za portretem.
- Kość złamana w trzech miejscach to nie taka prosta sprawa - odparł James.
- I potrzebowałeś Maggie do czego? - zakpiła Rosie, podając mu kremowe piwo, a drugie wręczając przyjaciółce.
- Wiecie jaki jest - wzruszyła ramionami Mags. - Ktoś musiał trzymać go za rękę.
Gryfoni ryknęli śmiechem. Nikt nie zauważył jak Jim puszcza do Maggie oko, a ta upija łyk piwa, by ukryć uśmieszek.
- Wznieśmy toast za najbardziej porąbanego, najlepszego szukającego w historii tej szkoły! - zawołał Paul, unosząc butelkę do góry. - Za Jima!
- Za Jima! - ryknęli Gryfoni.
- Puchar będzie nasz! - zawołał Ryan, co spotkało się z kolejnym aplauzem.
- Potter! Potter! Potter! - zaczęli skandować.
- Na Merlina, zachowują się jakbyśmy już wygrali - śmiał się Albus, patrząc jak Fred i Paul unoszą Jima na ramionach.
- Mamy sporą przewagę nad innymi - odpowiedziała mu Maggie. - A Puchoni są w tym roku naprawdę słabi. Puchar praktycznie jest nasz.
- Jim odejdzie ze szkoły niepokonany.
- Każda drużyna powita go z otwartymi ramionami - dodała Rosie.
- Wypijmy więc za mojego brata i jego przyszłą karierę. - Al stuknął butelką w butelki dziewczyn. - Oby na innych frontach wiodło mu się tak dobrze jak w quidditchu.
- Pijesz do czegoś? - zakpiła Maggie, patrząc na przyjaciela z rozbawieniem.
- Możliwe - mrugnął do niej.
- Wolałam, kiedy byliście subtelni, naprawdę - zaśmiała się.
- Nie daliście nam wyboru. Niektórzy są w rozpaczliwym położeniu.
- Nic na to nie poradzę - odparła.
- Właśnie ty jedna możesz poradzić - zakpiła Rosie.
- Czyli gdybym teraz podeszła do Jamesa i go pocałowała, kto by wygrał? - zapytała.
Al i Rosie wymienili szybkie spojrzenia.
- Chyba Lucy - oznajmiła Rosie.
- Nie, Lucy obstawiła Wielkanoc - poprawił ją Al. - Okres walentynkowy obstawili Lorcan, mama i Scorp.
- Chwila, co? - Maggie niemal się zakrztusiła piwem. - Twoja mama bierze w tym udział?
- Mags... - Rosie spojrzała na nią z przepraszającą miną. - W tym bierze udział cała nasza rodzina i znaczna część Hogwartu.
- Wow... Po prostu... Wow... Jak duża jest już stawka?
- Około... 75 galeonów? - bąknął Al.
- Ile?!
- Trochę się to wymknęło spod kontroli na weselu Teddy'ego...
- Okej, też chcę wziąć udział...
- Ty nie możesz - zaprotestował zaraz Al. - Mogłabyś powiedzieć, że stawiasz na dzisiaj i po prostu byś podeszła do Jima, a potem zaprosiła na randkę, czy coś.
- Prawda - zgodziła się z nim Rosie. - To niestety ty jesteś fortecą do zdobycia.
Maggie ryknęła śmiechem na to porównanie.
- Nie zapytam na jakie terminy wy postawiliście - oznajmiła. - Ale powiem wam tyle. Żadne z was nie trafi.
- Szczerze? Stawiam na mojego brata - odpowiedział jej Al, unosząc butelkę do góry.
Nie miał tylko pojęcia, że postawił na konia, który już dawno wygrał.

poniedziałek, 1 marca 2021

103. Największy lęk

Kiedy tylko ustały zamiecie, wznowiono treningi quidditcha. James oczywiście jako pierwszy zarezerwował boisko, co jego drużyna skwitowała jękiem rozpaczy. Może i już nie śnieżyło, ale nadal wiał zimny, porywisty wiatr, a latanie w takich warunkach wcale nie należało do przyjemnych. Nikt jednak głośno nie protestował. Cały Gryffndor trzymał kciuki za wygraną swojego zespołu. Puchar Quidditcha stał się dla nich tym, czym dawniej był Puchar Domów.
Maggie, Rox i Emma wracały razem z treningu, omawiając nową strategię gry, przekazaną im przez Jamesa. Wyjątkowo przeprowadzili trening późnym wieczorem, już po kolacji, i zastanawiały się teraz, czy chłopcy odwiedzą kuchnię zanim przyjdą do wieży. Były już w korytarzu prowadzącym do pokoju wspólnego, gdy nagle do ich uszu dobiegł cichy chrobot i wszystkie trzy jak na komendę spojrzały w stronę schowka na miotły.
- Jeśli to znowu jacyś uczniowie, Molly będzie wściekła - westchnęła ciężko Rox, zmierzając tak szybko w stronę drzwi, że jej ciemne włosy aż zawirowały w powietrzu.
- Stój. - Maggie złapała ją za rękaw szaty i przyjaciółka posłała jej pytające spojrzenie. - A jeśli to jakiś kretyński żart Irytka?
- Cholera. - Rox cofnęła się przezornie, gdy chrobot się powtórzył. Już nie miała tak odważnej miny. - O tym nie pomyślałam.
- Trzymajcie różdżki w pogotowiu - poleciła im Maggie, wysuwając się do przodu. - Alohomora - szepnęła, celując w zamek.
Szczęknął cicho i drzwi stanęły otworem. Dziewczyny mocniej zacisnęły palce na różdżkach, próbując dojrzeć coś w ciemności. Chrobot więcej się nie powtórzył i było to jeszcze bardziej przerażające.
- Chyba nic tam nie ma - uznała Emma, wyciągając szyję ponad ramieniem Maggie.
I wtedy z mroku wyłonił się kształt. Rox i Emma odruchowo się cofnęły, ale Maggie nawet nie drgnęła. Stała jak wmurowana, z różdżką wyciągniętą przed siebie, gdy ze schowka, chwiejąc się, wyszedł James. Wsparł się ciężko na drzwiach, oddychając przy tym płytko.
- Jim? - bąknęła Rox, opuszczając różdżkę. - Jak dostałeś się tu tak szybko? Mieliście iść do kuchni.
Chłopak nie odpowiedział. Całą uwagę miał skoncentrowaną na znieruchomiałej Maggie.
- Czy... czy to krew?! - zapiszczała Emma, dostrzegając ciemną plamę na szacie chłopaka.
- Mags... - wyszeptał, wyciągając przed siebie zakrwawione ręce. - Mags...
Dziewczyna krzyknęła, gdy zobaczyła we wnętrzu jego dłoni wypaloną literę "M". Symbol, którym Mordred naznaczał swoje ofiary.
- To ty mi to zrobiłaś - wykrztusił, opadając na kolana i przyciskając zakrwawione dłonie do piersi. - To twoja wina.
- Nie! - zawołała Maggie, rzucając różdżkę na podłogę i padając przy nim na kolana. Chciała go dotknąć, pomóc mu, ale bała się, że tylko mu zaszkodzi. - Nie, proszę!
James spojrzał na nią po raz ostatni, a potem z jego oczu zniknęło całe światło i osunął się na ziemię. Maggie znowu krzyknęła i już wyciągnęła ku niemu ręce, gdy ktoś mocno pociągnął ją do tyłu.
- Riddicculus! - zawołała drżącym głosem Roxanne, celując różdżką w ciało Jamesa.
Sama była jednak zbyt przerażona, by zaklęcie zadziałało poprawnie. Maggie zaszlochała głośniej, nie mogąc oderwać wzroku od martwej twarzy Jamesa. Jego oczy nigdy nie były tak puste i zimne i to dosłownie złamało jej serce. Takiej rozpaczy nie czuła chyba nigdy wcześniej. Miała wrażenie, że coś rozrywa ją od środka i szarpie za wnętrzności. Na przemian zalewała ją fala zimna i gorąca, a przed oczami fruwały ciemne plamki. W głowie miała tylko jedną myśl.
Odszedł.
Odszedł.
- Em, pomóż mi, do cholery! - zawołała spanikowanym głosem Rox. - Razem!
- A jeśli to nie jest bogin? - Emma miała łzy w oczach. - Rox, a jeśli to nie jest bogin?!
- JUŻ! - wrzasnęła na nią dziewczyna. - Riddicculus! - zawołały razem.
Ciało Jima zmieniło się w masę kolorowych balonów, które Rox jednym machnięciem różdżki posłała z powrotem do komórki. Maggie tego nie widziała, bo ukrywała twarz w dłoniach i płakała rozdzierająco.
- To moja wina... Moja wina... - powtarzała.
- Mags... Mags! - Rox próbowała zmusić ją, by odsunęła ręce od twarzy. - To był tylko bogin, słyszysz? Tylko głupi bogin!
- Zabiłam go! Zabiłam! To moja wina!
- Em, sprowadź tu jak najszybciej Jamesa - poleciła koleżance Rox, gdy jej słowa nie dostarły do zapłakanej Maggie.
Emma skinęła szybko głową i pobiegła w stronę schodów. Nie zdążyła nawet zrobić kolejnego kroku, gdy pojawili się na nich roześmiani chłopcy. James i Fred przekomarzali się, a Paul i Peter dogryzali im wesoło, lewitując przed sobą tacę z przekąskami.
- Jim! - zawołała Emma ze szczytu schodów. - Maggie!
James nie potrzebował dalszych wyjaśnień. W głosie Emmy było wszystko, co musiał wiedzieć. Pobladł wyraźnie, a w następnej chwili już przeskakiwał po kilka stopni, by jak najszybciej znaleźć się przy Maggie. Niemal potknął się na ostatanim schodku i byłby się wywalił jak długi, ale jakimś cudem udało mu się utrzymać równowagę. Popędził prosto do zapłakanej dziewczyny, która nadal siedziała na posadzce i zakrywała twarz dłońmi, trzęsąc się od niepohamowanego szlochu.
- Mags! - zawołał, padając przy niej na kolana. - Co się stało?!
- Bogin - wyjaśniła mu Roxanne, podnosząc się i zostawiając Maggie w jego rękach.
Zmarszczył brwi, nadal nie wiedząc o co chodzi, ale nie zamierzał w tym momencie pytać. Liczyła się tylko Maggie. Skinął więc głową kuzynce, a potem bardzo ostrożnie złapał Mags za nadgarstki, probując nakłonić ją do odsunięcia dłoni od twarzy.
- Mags? Możesz na mnie spojrzeć? - zapytał cicho.
Potrząsnęła w odpowiedzi głową. James westchnął wtedy cicho i delikatnie pogładził ją po włosach.
- To był tylko bogin - powiedział jej. - Proszę, spójrz na mnie...
Ponownie spróbował odciągnąć jej ręce i tym razem mu na to pozwoliła. Spojrzała przy tym na niego załzawionymi zielonymi oczami, których wyraz niemal złamał mu serce.
- James? - wydukała.
- To ja - potwierdził, uśmiechając się do niej lekko.
- A-ale... Mordred... Widziałam... Ty... On... On cię zabił! - wyszlochała, przyciskając dłoń do ust. - Z mojej winy!
- Nie, nieprawda! - James chwycił ją za rękę i przycisnął sobie do piersi. - Czujesz? To bije moje serce. - Zacisnął palce na jej palcach. - Żyję, Maggie. Nic mi nie jest.
Spojrzała szybko w bok, w miejsce gdzie jeszcze chwilę temu leżało ciało Jamesa. Kiedy go tam nie dostrzegła, przeniosła wzrok na Jima, jakby nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Bardzo powoli dotknęła wolną ręką policzka chłopaka, na co tylko szerzej się uśmiechnął.
- Widzisz? - zapytał cicho. - Wszystko jest w porządku.
W następnej chwili już była w jego ramionach. Objęła go za szyję tak mocno, że przez chwilę nie miał czym oddychać. Nie zaprotestował jednak w żaden sposób. Wręcz przeciwnie - w odpowiedzi tylko objął ją jedną ręką w pasie, a drugą wsunął we włosy i przytulił do siebie. Starał się nie myśleć o tym, jak słodko pachną jej włosy. Ani jak czubkiem nosa trąca jego szyję. Jego zadaniem było ją uspokoić i na tym zamierzał się skupić.
Rox potraktowała to jak znak do odejścia. Skinęła na resztę i po cichu opuścili korytarz, zostawiając Maggie i Jima samych sobie.
- Myślałam, że... - wyszeptała mu do ucha. Głos znowu się jej załamał. - Przez chwilę naprawdę myślałam, że nie żyjesz...
- Sama widzisz, że nic mi nie jest - odszepnął, zamykając oczy. Nic nie mógł poradzić na to, że cieszył się jak wariat, że pozwala mu się przytulać. - To był tylko bogin.
- Nie miałam pojęcia, że... że tego najbardziej się boję - wyznała, opierając czoło o jego ramię. - Ja... - znowu zaczęła dygotać. - Ja...
- Ciii... - szepnął, składając lekki pocałunek na jej skroni. Wiedział, że przekracza granicę, ale ona go nie powstrzymywała. - Już po wszystkim. - Ostrożnie ją od siebie odsunął i ujął twarz Maggie w obie dłonie. Nie podobało mu się jak jest blada. - Masz ochotę wyjść na błonia? - zapytał. - Myślę, że to dobrze ci zrobi.
Pomógł jej wstać i pociągnął ją za rękę, ale nawet nie drgnęła. Patrzyła się tylko na niego z miną, jakby właśnie doznała objawienia.
- Coś nie tak? - zaniepokoił się, robiąc krok w jej stronę. - Mags?
- Przepraszam - powiedziała tylko.
- Za co? - zgubił się.
Nie odpowiedziała, tylko podeszła nieco bliżej. Jej palce musnęły przód szaty Jima i zacisnęły się na nim mocno. Nie odrywała od niego wzroku i chłopakowi nagle zaczęło robić się dziwnie gorąco.
- Już rozumiem... - szepnęła, wolną ręką sunąc po policzku Jima.
Kiedy wspięła się na palce, jej twarz znalazła się niebezpiecznie blisko jego twarzy. Dopiero wtedy dotarło do niego z całą mocą, co takiego Maggie próbuje zrobić. Wahał się tylko przez sekundę.
- Mags, nie - powiedział cicho, kładąc dłonie na jej ramionach i lekko odpychając. Wszystko w nim krzyczało, że zachowuje się jak idiota, ale tak właśnie musiał postąpić. - Jesteś roztrzęsiona i nie myślisz logicznie. Nie rób czegoś, czego później będziesz żałowała.
Każde kolejne wypowiadane słowo, jakby rozdzierało go od środka. Wiedział, że robi dobrze, ale nie zmieniało to faktu, że niczego nie pragnął bardziej od tego pocałunku. Maggie spojrzała na niego z niedowierzaniem. W zielonych oczach dostrzegł też cień odrzucenia.
- Myślałam, że... - zaczęła cicho, a potem w jej oczach coś błysnęło i odsunęła się od niego szybko. - Przepraszam - bąknęła, nie wiedząc gdzie podziać wzrok. - Źle zrozumiałam sygnały.
- Nie! - James przeklinał się w duchu od najgorszych. - Mags, dobrze wiesz, że zabiłbym za... - urwał, wyraźnie speszony. - Po prostu nie chcę żebyś zrobiła coś pod wpływem emocji, a potem tego żałowała - westchnął, odgarniając włosy zmęczonym ruchem. - Tylko tyle. Jeśli jutro nadal będziesz miała ochotę, wiesz gdzie mnie znaleźć - dodał, siląc się na pogodny ton. - Czekałem już tak długo... Czym jest jeden dzień więcej?
- James. - Podeszła do niego szybko i wzięła za ręce. - Nie przemawia przeze mnie szok czy strach - oznajmiła. - Po prostu sobie uświadomiłam, co jest moim największym lękiem. Co zawsze nim było. I dlaczego właśnie to przeraża mnie najbardziej na świecie.
Ostrożnie ujęła jego twarz w obie dłonie. Próbowała wyczytać coś z brązowych oczu, ale było w nich tyle emocji, że nie potrafiła określić, która przeważa.
- Już rozumiem - szepnęła.
Zamknął oczy i przycisnął swoje czoło do jej. Westchnął cicho, gdy poczuł jak palce Maggie wsuwają się w jego włosy na karku.
- Myślałam o tym miesiącami - wyznała, bawiąc się kosmykami jego włosów. - Ale za bardzo się bałam.
- Mags, Mags, proszę... - James jeszcze próbował przemówić jej do rozsądku, ale przegrywał z każdą sekundą. - Co jeśli za chwilę zdasz sobie sprawę, że wcale tego nie chcesz? Że to tylko adrenalina i... Co jeśli zaczniesz żałować? - Przycisnął wargi do jej czoła. - Kiedy wreszcie mnie pocałujesz, chcę żebyś była tego pewna - szepnął. - Żeby to była całkowicie twoja decyzja. Inaczej, nie będzie się to liczyło, tak jak nie liczyło się w walentynki z babeczkami.
- Czasami cię nie rozumiem, James - oznajmiła, zamykając oczy i zwyczajnie go obejmując w pasie. - Ciągle potrafisz mnie zaskoczyć - szepnęła.
- Siebie też - mruknął, zamykając ją w ramionach.
- Dziękuję, że nie próbujesz wykorzystać okazji. To bardzo...
- Debilne? - podrzucił.
- Szlachetne - uśmiechnęła się i uniosła głowę, by na niego spojrzeć. - Bardzo Gryfońskie.
- Tylko udaję, że się trzymam, Donovan - oznajmił. - Jak tylko znajdę się w swoim dormitorium, jak nic się rozpłaczę.
Zaśmiała się cicho i powoli się odsunęła. James miał wrażenie, że razem z nią zniknęło całe ciepło. Kiedy jednak dobrowolnie wzięła go za rękę, odrobinkę się rozchmurzył.
- Chodź, czekają na nas - powiedziała.
- Akurat na nas - prychnął. - Czekają na rozstrzygnięcie zakładu.
Szybko weszli do pokoju wspólnego, w którym niecierpliwiła się już ich drużyna, a także Al z Rosie. Wszyscy wyraźnie się odprężyli, gdy Maggie z Jimem znaleźli się w środku. Oprócz nich nie było w salonie nikogo. Trening skończył się wyjątkowo późno i zegar wskazywał pięć minut do północy.
- Dobrze się czujesz? - zapytała przyjaciółkę Rosie, podbiegając do niej szybko i obejmując mocno.
- Tak - odparła Maggie. - Nie wierzę, że dałam się nabrać boginowi.
- Był bardzo... prawdziwy - oceniła Rox, zerkając to na Maggie, to na Jamesa, który trzymał się nieco z boku.
- Wieczór pełen wrażeń, co? - zaśmiał się Paul. - Z wami jakoś zawsze coś się dzieje.
- Wiecie w ogóle co to spokojne życie? - zakpił Peter, ziewając przy tym przeciągle.
- Okej, drużyna do łóżek - zarządził zaraz James. - Jutro mecz, macie być wyspani i piękni na miotłach. Widzimy się na śniadaniu.
- Dobranoc wszystkim! - pożegnała się z nimi Emma.
- Mags, idziesz? - zapytała się Rosie, gdy blondynka nawet nie drgnęła. Wzrok miała utkwiony w zegarze.
- Za minutę - odpowiedziała jej.
- Dobranoc - pomachał jej Albus, idąc po schodach razem z Peterem i Paulem.
- Kapitanie, do łóżka! - Fred złapał Jamesa za rękaw i pociągnął w stronę dormitorium.
- James, możesz zostać na moment? - poprosiła go Maggie, zanim zdążył wejść na pierwszy stopień.
Fred uniósł drwiąco brwi, gdy James tylko otworzył i zamknął usta, niepewny czego Maggie może jeszcze chcieć.
- Tylko bądźcie grzeczni - zakpił Weasley na odchodne.
- Mags, co się dzieje? - James przyglądał się dziewczynie z pewną dozą podejrzliwości.
Zegar zaczął wybijać północ i Maggie uśmiechnęła się lekko. Przemierzyła pokój w kilku szybkich krokach, ujęła twarz Jima w obie dłonie i pociągnęła w dół, a potem przycisnęła usta do jego ust w krótkim, ale czułym pocałunku.
- Powiedziałeś, że jeśli nie zmienię zdania do jutra, to wiem gdzie cię znaleźć - szepnęła, robiąc krok wstecz. - Mamy nowy dzień.
Zaśmiała się cicho na widok jego zaskoczonej miny. Wyglądał jakby ktoś właśnie potraktował go Confundusem.
- Dobranoc, James - powiedziała, popychając go lekko w stronę schodów.
Sama pobiegła do swojego dormitorium, nie czekając aż zareaguje. Nie zobaczyła więc jak szok powoli znika i na twarzy Jima pojawia się szeroki uśmiech, ani jak podskakuje radośnie, z ręką wyrzuconą do góry. Wbiegł po schodach do dormitorium i dopiero przed drzwiami przybrał kamienną minę.
Fred, Ryan i John siedzieli na łóżkach. Wszyscy trzej gapili się na Jamesa, próbując wyczytać coś z jego twarzy.
- I? - ponaglił go zniecierpliwiony Fred. - Co się wydarzyło na dole?
- Nic - skłamał James, podchodząc do swojego kufra i wyciągając piżamę.
- Nic? - W głosie Ryana dało się słyszeć rozczarowanie. - Nic-nic?
- Dokładnie tak - odparł James. Nie wiedział dlaczego nie chcę im powiedzieć. Może podświadomie się bał, że rano Maggie jednak będzie żałowała i nie chciał się wystawiać na pośmiewisko kolegów?
- Jesteście beznadziejni - podsumował Fred, rzucając się na łóżko. - Słodki Merlinie, największym lękiem Donovan jest to, że umrzesz! Czy to nie dało jej do myślenia?
- Dało. - Jim uznał, że należy się im część historii. - Chciała mnie pocałować na korytarzu.
Fred usiadł tak szybko, że jego nogi zaplątały się w fałdy koca i sturlał się z hukiem na podłogę, gdzie klnąc dziko próbował się z niego wydostać. Ryan i John tylko zawyli radośnie i przybili sobie piątki.
- Nareszcie! - krzyczał Ryan. - Lata męki skończone!
- Nie powiedziałem, że mnie pocałowała, tylko że chciała to zrobić - zauważył James, wciągając na siebie piżamę.
- Chwila, co?! - Fred przerwał na chwilę walkę z kocem, by spojrzeć na kumpla.
- Nie pozwoliłem jej.
Weasley otworzył i zamknął usta, a Ryan i John spojrzeli na Jima jakby postradał zmysły.
- Ża-żartujesz teraz, prawda? - Fred praktycznie na czworaka zaczął przesuwać się w stronę Jamesa, który z kamienną miną siedział na swoim łóżku. - Nawet ty nie mógłbyś być tak wielkim osłem...
James wzruszył ramionami.
- Była roztrzęsiona i nie myślała logicznie. Nie chciałem żeby zrobiła coś, czego później pożałuje.
- Ty... Ty... - dukał Fred.
- Kretynie? - podrzucił Ryan.
- Idioto? - dodał John.
- Skończony pacanie?
- Kopnięty gumochłonie?
- Niewiarygodnie debilny gnomie?
- Pozbawiona mózgu bahanko?
- Niedorozwinięty potomku trolla i ghula?
- Tu was zatrzymam - parsknął James. - Właśnie obraźliście moich rodziców. Nie nazwałbym Harry'ego Pottera trollem nawet po butelce Ognistej.
- Dlaczego to zrobiłeś?! - Fred nie mógł się pozbierać po tym co usłyszał. - Donovan chciała cię pocałować! Sama z siebie! JIMMY!
- To nie był dobry moment - odpowiedział mu zwyczajnie chłopak.
- Dobry moment! Trzymajcie mnie! - Fred wyrzucił ręce do góry i położył się na podłodze. - Będziemy wszyscy starzy i pomarszczeni zanim uznacie, że nadszedł "dobry moment"!
- Miej trochę wiary - zakpił James, szturchając go nogą.
- Miałem, dopóki nie powiedziałeś, że zachowałeś się jak ostatani bałwan. - Fred zakrył twarz ramionami. - Jak można być tak niemiłosiernie durnym?
- Przestań mnie obrażać i właź do łóżka - polecił mu James. - Przypominam, że jutro mamy mecz.
Fred wyburczał coś niezrozumiałego i wgramolił się na łóżko. Łypnął przy tym na przyjaciela, który spokojnie układał się na swoim posłaniu.
- Mam nadzieję, że jutro będziemy wszyscy w nastroju do świętowania i załatwisz wreszcie sprawę z Donovan - mruknął. - Wszyscy mamy już po dziurki w nosie waszego unikania się.
- Zobaczymy - odparł tylko James, uśmiechając się do siebie.
Myślami był przy Maggie i ich pocałunku na schodach. Miał nadzieję, że do jutra dziewczyna nie zmieni zdania i wreszcie będą mogli być razem, na co czekał od lat.