wtorek, 30 marca 2021

104. Droga po Puchar

James spał wyśmienicie i obudził się w znakomitym humorze. Szybko rozsunął kotary przy łóżku, a potem sięgnął po różdżkę i wycelował nią w koc chrapiącego w najlepsze Freda.
- Accio - szepnął, a koc pofrunął w jego kierunku.
- Hej! - zawołał półprzytomnie Fred. - Odbiło ci?!
- Pobudka, śpiochu! Dzisiaj mecz, musimy się przygotować!
- Nie ma jeszcze nawet szóstej. Mecz jest o 10. Odwal się i daj mi spać.
- Nie, idziemy na śniadanie, a potem sprawdzić sprzęt. - James już miał na sobie szatę do quidditcha i wyciągał miotłę spod łóżka. - Ruszaj się.
- Możecie obaj się zamknąć? - zapytał burkliwie Ryan. - Ja nie gram. Mam prawo sobie pospać.
- Już idziemy - obiecał mu James, celując różdżką w plecy Freda. - Aquamenti.
- Co w ciebie wstąpiło?! - wrzasnął Fred, gdy strumień zimnej wody poleciał mu na głowę. Brązowe loki przykleiły się mu do czoła i wyglądał dość komicznie. - Już wstaję, wstaję... - wyburczał. - Tyran.
- Czekam w salonie - uśmiechnął się do niego Jim i wyszedł pogwizdując.
Fredowi udało się ubrać w niecałe 10 minut, ale nie był zbyt szczęśliwy, gdy razem z Jimem szli do Wielkiej Sali. Jego przyjaciel zdawał się w ogóle nie zwracać na to uwagi. Szedł sprężystym krokiem, jakby cały świat już należał do niego.
- Jeszcze nie wygraliśmy tego meczu - zauważył przytomnie Fred, siadając przy stole. - Nie rozumiem dlaczego tak się cieszysz.
- A dlaczego miałbym być smutny? - Jim nałożył sobie na talerz całą stertę naleśników i polał je sosem czekoladowym. - Pogoda jest piękna, nasza drużyna świetna, wygrana to powinna być tylko formalność.
Fred nie skomentował tego w żaden sposób, tylko zajął się swoim jedzeniem. Kwadrans później do Wielkiej Sali weszły zaspane Rox i Emma, które niemal siłą prowadziła Maggie.
- Dzień dobry wszystkim! - przywitała się, siadając obok Jamesa, który omal nie zadławił się wtedy kawałkiem naleśnika. - Mam nadzieję, że jesteście wyspani.
- Co z wami jest dzisiaj nie tak? - Fred łypał to na Jima, to na Maggie.
- Dlaczego coś miało by być nie tak? - zapytała Maggie, sięgając po tosty z szynką i serem.
- Bo siłą wyciagnęłaś nas z łóżek, gdy mogłyśmy jeszcze przynajmniej godzinkę pospać? - podrzuciła burkliwie Roxanne.
- Was też?! - Fred spojrzał na siostrę z niedowierzaniem. - Jimmy oblał mnie zimną wodą na dzień dobry!
- Jęczysz - powiedział mu Jim, który ze wszystkich sił starał się nie patrzeć na Maggie.
Nie miał bladego pojęcia jak się zachować. Czy Maggie będzie chciała powiedzieć wszystkim? Czy może wolała udawać, że nic się nie wydarzyło? Z jej zachowania nie mógł nic wywnioskować, więc wolał zachowywać się jakby nigdy nic.
- Okej, idę sprawdzić sprzęt - oznajmił pięć minut później. - Widzimy się za godzinę w szatni, by omówić taktykę.
Emma i Rox tylko przeciągle jęknęły, a Fred ukrył twarz w dłoniach.
- Omawialiśmy ją wczoraj - przypomniał. - Spóźniliśmy się przez to na kolację i niemal zarobiliśmy szlaban u Tyke'a.
- Nie zaszkodzi sobie jej przypomnieć - wyszczerzył się James wstając.
- Pójdę z tobą - powiedziała Maggie, szybko wypychając sobie resztę tosta do buzi.
- Och, tak? - James na moment zgubił wątek. - Hmm... okej...
Roxanne parsknęła w swój kubek i Emma musiała szturchnąć ją łokciem, by się opamiętała. Fred tylko spojrzał na dziewczyny z niemym pytaniem, ale żadna nie chciała mu powiedzieć co tak je rozbawiło.
- To idziemy? - zapytała Maggie, gdy James nie ruszył się nawet na krok od stołu.
- Tak! Tak! Jasne! - Chłopak szybko się otrząsnął. - Pamiętajcie, za godzinę! - zawołał do reszty zespołu.
Wspólnie z Maggie opuścili Wielką Salę. Po drodze minęli kilka Gryfonek, które uśmiechnęły się zalotnie do Jamesa i życzyły mu udanego meczu. On jednak w ogóle tego nie zauważył. Cała jego uwaga była skupiona na idącej obok niego Maggie, która uśmiechała się lekko.
- To niegrzeczne tak ignorować swoje fanki - zauważyła, gdy wyszli z zamku.
- Co?
- Tamte dziewczyny życzyły ci powodzenia - poinformowała go Maggie.
- Nie widziałem żadnych dziewczyn.
Zacisnęła lekko wargi, próbując się nie roześmiać. Obudziła się dziś w fantastycznym nastroju i całą zasługę mogła przypisać idącemu obok niej Jamesowi. Od dawna nie była tak zrelaksowana i szczęśliwa.
- Okej, to od czego zaczynamy? - zapytała, gdy weszli do szatni.
- Od rozmowy - odparł, zamykając za nimi drzwi. Gdzieś zniknęła cała jego radość i miał minę, jakby było mu niedobrze. - O tym, co się wczoraj stało - sprecyzował.
- Okej - zgodziła się Maggie, przełykając z trudem ślinę. - Porozmawiajmy.
- Czy zamierzasz udawać, że nic się nie stało? - wypalił wtedy James. - Bo jeśli tak, to... to... Właściwie, sam nie wiem co - westchnął. - Po prostu powiedz mi co zamierzasz - poprosił nieco zrezygnowany.
- Nie zamierzam udawać, że nic się między nami nie wydarzyło - powiedziała mu, podchodząc do niego szybko.
- Naprawdę? - James nie chciał jeszcze pozwolić sobie na nadzieję, ale nie mógł się powstrzymać, by na nią nie spojrzeć.
- Naprawdę - oznajmiła. - I jeśli boisz się, że żałuję, czy coś... - Dotknęła lekko jego policzka. - Nie żałuję.
- Chwała Merlinowi... - odetchnął, zamykając oczy i spontanicznie przyciskając czoło do jej czoła. - I tak mam wrażenie, że to tylko mi się śni - szepnął.
- Ale chciałabym cię o coś poprosić - powiedziała cicho, odwracając od niego wzrok. - I to może ci się nie spodobać.
- Mags? - James przekręcił jej głowę ku sobie. - Co jest grane?
- Czy możemy, przynajmniej na razie, zachować to tylko między sobą? - spytała, przygryzając wargę.
W brązowych oczach dostrzegła konfuzję i coś na kształt urazy. Zaczęła więc szybko tłumaczyć o co jej właściwie chodziło.
- Nie chcę po prostu bardziej kusić losu - oznajmiła. - Jestem na celowniku śmierciożerców i Mordreda. W szkole są uczniowie, którzy mu pomagają. Nie chcę żeby obrali sobie za cel właśnie ciebie, tylko dlatego, że zaczęliśmy się spotykać.
- Wydaje mi się, że w ostatnim czasie i tak trafiłem na prywatną listę Carrowów - zauważył. - Nie sądzę by fakt, że się spotykamy miał bardzo wpłynąć na ich nienawiść do mnie.
- Proszę, James. - Maggie wzięła go za ręce. - Wczoraj odkryłam czego boję się najbardziej na świecie. Nie chcę żeby to się wydarzyło. Nie chcę żeby Mordred i jego poplecznicy próbowali cię dopaść, bo jesteśmy blisko. Proszę. Po prostu nikomu nie mówmy. Chociaż do końca roku szkolnego. To tylko trochę ponad cztery miesiące. A potem możesz obwiesić całą szkołę plakatami "Zdobyłem Donovan" czy coś podobnego.
Udało jej się go rozbawić. James parsknął cicho i odruchowo odgarnął jej za ucho jasny kosmyk.
- Uważasz, że poza Hogwartem będę bezpiecznieszy - spostrzegł. - Nie sądzę, żeby tak właśnie było. A dobrze wiesz, że nie pozwolę się zamknąć w domu.
- Wiem - szepnęła. - Ale to jednak w Hogwarcie spotkało cię z mojej winy tyle...
- Nic co mnie spotkało nie było twoją winą - przerwał jej, ujmując ostrożnie jej twarz w swoje dłonie. - Nie waż się tak myśleć.
- Może nie bezpośrednio - zaprzeczyła, kładąc dłoń na jego piersi, tam gdzie znajdowała się blizna po zaklęciu. - Ale jednak gdyby nie fakt, że jestem do czegoś potrzebna Mordredowi, nic z tych rzeczy by ci się nie przytrafiło. Nie chcę żeby ktoś znowu cię zaatakował tylko dlatego, że uzna, że w ten sposób zmusi mnie do współpracy. A prawda jest taka, że... - Maggie wzięła głęboki oddech. - Zrobiłabym wszystko, czego by zażądali, żeby tylko cię ocalić. Dlatego proszę cię, James... Nie mówmy nikomu.
- Rodzinka nam nie wybaczy - westchnął, wyraźnie się poddając. - Będą nam to wypominać do końca życia. Kto wie, czy nie zostanę wydziedziczony.
- James.
- Zgadzam się, zgadzam - powiedział. - Nie podoba mi się to ani trochę, ale jeśli w ten sposób chociaż trochę cię uspokoję, niech będzie. Będę milczał jak grób do końca roku szkolnego. Ale ani dnia dłużej.
Maggie skoczyła mu na szyję i mocno go pocałowała. Zaskoczony James zachwiał się lekko, ale już chwilę później trzymał ją za twarz i odpowiadał na pocałunek z całą ukrywaną przez lata pasją. Nadal nie mógł uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Przyciągał Maggie do siebie mocniej i mocniej, przerażony, że zaraz rozpłynie się w powietrzu. Ona jednak nie miała takiego zamiaru. Obie ręce wsunęła w ciemne włosy chłopaka i wspięła się na palce, chcąc być jak najbliżej niego. Zupełnie instynktownie, James podniósł ją z ziemi i przycisnął do ściany, czym niemal całkowicie odebrał jej oddech. Oplotła go nogami w pasie i zacisnęła w garści włosy na jego karku, przyciągając do siebie tak mocno, że niemal ją to zabolało. James oderwał się w końcu od jej ust, by oboje mogli zaczerpnąć tchu, ale zaraz przeniósł gorące pocałunki na jej szyję, co skwitowała cichym sapnięciem. Wszystko w niej dosłownie śpiewało z radości. To jednak było za mało. Pociągnęła go więc lekko za włosy, zmuszając do podniesienia głowy i zaraz znowu go całowała.
- Nie wierzę, że tyle z tym zwlekałam - wymruczała w jego usta.
- Nie wierzę, że mi na to pozwalasz - odszepnął.
Niestety, jako pierwsza usłyszała głosy zbliżających się członków drużyny i niechętnie odepchnęła od siebie chłopaka.
- James - zaczęła, ale zamknął jej usta namiętnym pocałunkiem. - James - spróbowała ponownie, tym razem kładąc palec na jego ustach. - Drużyna idzie.
- Niech ich cholera - jęknął, ukrywając twarz w szyi Maggie i próbując dojść do siebie. - To będzie tortura, Donovan - oznajmił, stawiając ją na ziemi. - Te cztery miesiące to będzie czysta tortura.
- Przeżyjemy - odparła, usiłując doprowadzić jego włosy do porządku. James w tym czasie wygładzał jej szatę. - Musimy tylko bardzo uważać.
- To będzie cud jeśli nam się uda - stwierdził, odsuwając się od Maggie na bezpieczną odległość i sięgając po pierwszą z brzegu miotłę. - Gwoli ścisłości, zamierzam zaplanować mnóstwo sekretnych schadzek. Naprawdę mnóstwo.
- Pomyśl sobie o minach wszystkich, gdy im powiemy, że ich zakład diabli wzięli już po walentynkach - zakpiła, podchodząc do wieszaków z ubraniami. - Nie masz ochoty trochę ich podręczyć?
- W sumie... - James spojrzał na nią z namysłem. - Myślisz, że udałoby się nam ukrywać do końca wakacji? - zapytał nagle.
- Jakbyśmy się bardzo postarali... A dlaczego pytasz?
- Bo postawiłem na ten dzień.
Maggie chwyciła but z ławki i cisnęła nim w Jamesa. W tym samym momencie do szatni weszła reszta drużyny. Fred szybko uchylił się przed przelatującym butem, który o włos ominął głowę Jima i wylądował na zewnątrz.
- Mówiłem, że trzeba sprawdzić, czy się nie pozabijali - powiedział, przywołując obuwie zaklęciem. - Z nimi nigdy nie wiadomo.
- Mieliście sprawdzić sprzęt - zauważyła Roxanne. - Co tak długo robiliście?
- Obściskiwaliśmy się, rzecz jasna! - oznajmił zaraz James.
Maggie już miała udusić go gołymi rękami, gdy Paul, Roxanne i Emma parsknęli śmiechem. Peter tylko pokręcił głową z rozbawieniem.
- Bujną masz wyobraźnię, Jimmy - poklepał go po ramieniu Fred. - Bierzmy się do roboty i chodźmy skopać tyłki Krukonom.

***
Zdaniem Jima mecz niepotrzebnie się przedłużał. Już dwukrotnie miał szansę złapać znicza, ale Wright zupełnie jakby się na niego uwziął. Niemal wszystkie tłuczki leciały w jego stronę i Jim marnował naprawdę dużo czasu, by się ich pozbyć. Także jego kochana siostrzyczka robiła co mogła, by uprzykrzyć mu życie. Ona i Lorcan nieustannie go blokowali, a byli przy tym tak subtelni, że pani Bell nawet raz nie zarządziła rzutu wolnego. Na szczęście Fred i Peter odwdzięczali się pięknym za nadobne. James żałował tylko, że nawet raz, przez zupełny przypadek, nie trafili Craiga w głowę.
- 50 do 60 dla Krukonów! - zawołał do mikrofonu Ryan. - Gola zdobyła Lily Potter! Kafla jednak niemal natychmiast przejęła Donovan i teraz pędzi z nim do bramki Krukonów. Podaje do Banner... Co za fantastyczny zwód! - wrzasnął, gdy Emma zgrabnie uchyliła się przed tłuczkiem, który posłał w nią drugi pałkarz, Longfoot. - Banner podaje do Weasley, Weasley omija Potter i Scamandra, podaje do Donovan... GOOOL! - wrzasnął. - 60 do 60! Co za wyrównany mecz.
- Jim, uwaga! - wrzasnął w tym samym momencie Fred.
Dwa tłuczki zostały jednocześnie odbite w stronę Jima, który właśnie wypatrzył znicz koło bramki Gryfonów i już położył się płasko na rączce, by śmignąć w jego stronę przed Lysandrem. Pierwszy o włos minął jego głowę, ale drugi osiągnął swój cel i uderzył go w prawe ramię. James usłyszał chrupot pękającej kości, a potem przeszyła go błyskawica bólu. Nie wypuścił jednak wzroku ze złotego znicza.
- Potter wypatrzył znicza! - wrzasnął Ryan. - Dajesz, James!
Jim był coraz bliżej. Problem polegał na tym, że jego silniejsza ręka była w tym momencie bezużyteczna, a doskonale wiedział, co może się wydarzyć, jeśli będzie próbował utrzymać się na miotle, korzystając tylko z nóg. Postanowił więc zrobić coś naprawdę, naprawdę głupiego.
Kiedy znicz był już na wyciągnięcie jego ręki, mocniej przytrzymał się rączki miotły, a potem płynnym ruchem postawił stopy na kiju i wyprostował się. Tłum wrzasnął, gdy James zachwiał się lekko, próbując utrzymać równowagę.
- POTTER TOTALNIE ZWARIOWAŁ!!! - wrzeszczał Ryan, podskakując w miejscu.
Wszyscy zawodnicy zawiśli nieruchomo w powietrzu, całkowicie zapominając o tym, że gra ciągle się toczy.
- On chce się zabić! - zapiszczała Lily, która znieruchomiała na miotle obok oniemiałej Maggie.
- Dalej, James... - mruczała do siebie. - No dalej...
Chłopak wyciągnął przed siebie lewą rękę. Na trybunach zapadła martwa cisza, a potem rozległ się wrzask tak głośny, że z drzew Zakazanego Lasu poderwały się ptaki.
- POTTER ZŁAPAŁ ZNICZA! - ryczał Ryan. - CO TO BYŁ ZA CHWYT!!!
Jamesowi nie udało się usiąść na miotle. Nie miał już bowiem wolnej ręki. Ku przerażeniu wszystkich, przykucnął nieco, kierując w dół trzonek miotły. Udało mu się obniżyć lot, ale nie powstrzymało go to przed upadkiem. Czubek jego Błyskawicy zarył w ziemię, a James wywinął koziołka w powietrzu i wylądował na złamanej ręce. Dało się tylko słyszeć jego głośne przekleństwo, a potem znieruchomiał, przyciskając rękę do piersi.
Cała drużyna Gryfonów i Krukonów zaraz przy nim wylądowała. Fred i Lou już klęczeli przy przyjacielu i pomagali mu się pozbierać.
- Ty skończony wariacie! - wołał Louis. - Mogłeś skręcić sobie kark!
- Zabierzmy go do skrzydła szpitalnego - zarządził Fred. - Pani Dobbs zaraz go naprawi.
- Nic mi nie jest - powtarzał w kółko Jim. - Nic mi nie jest. To nic takiego.
- Jest w szoku - ocenił Lysander, pomagając Fredowi i Lou podnieść Jima. Jego bliźniak już trzymał miotłę Pottera. - Dałeś niezły pokaz, Jim. Udzielasz może lekcji?
- Tylko w dni nieparzyste - zakpił chłopak, który nagle zrobił się zielony na twarzy. - Ktoś ma moją miotłę?
- Ja - odparł mu Lorcan.
- Tak właściwie, wygraliśmy? - James naprawdę musiał być w szoku.
- Tak, idioto - odpowiedział mu Fred. - Donovan, chcesz może pomóc naszemu bohaterowi? - zapytał, patrząc na pobladłą Mags.
- Bierz nasze miotły - poleciła mu, zajmując jego miejsce u boku Jima i obejmując go w pasie. - Niech ktoś pobiegnie przodem i da znać pani Dobbs.
- Nic mi nie jest, przesadzacie -  powtarzał Jim.
- Więc pomachaj prawą ręką - poleciła mu Roxanne.
- Nie ma sensu żebyśmy wszyscy szli do skrzydła - oceniła Emma.
- Racja - uznał Paul. - My zajmiemy się imprezą, a wy poskładajcie naszego dzielnego kapitana.
- Chciałeś powiedzieć "durnego" - poprawiła go Lily, która patrzyła na brata z czymś na wzór dumy. - Piękny chwyt, Jimmy. Ale dlaczego zawsze musisz się na koniec połamać?
- Podziękowania należą się Wrightowi - wycedził. Ból w końcu zaczął do niego docierać. - To ten dupek obrał sobie mnie za cel.
- Ruszaj się James - ponagliła go Maggie. - Im szybciej dojdziemy do skrzydła szpitalnego, tym szybciej przestanie boleć.
- Nic mnie nie boli - skłamał.
- Poradzisz z nim sobie? - zapytał Fred, patrząc to na swojego kapitana, to na świętujących kibiców.
- Jeśli zemdleje mi po drodze, użyję zaklęcia lewitującego - odparła tylko, ciągnąc Jamesa za sobą. - Lepiej żeby ta impreza była dobra! - zawołała jeszcze.
- Wedle życzenia! - odkrzyknął Fred.
- Donovan i Jimmy coś spędzają ze sobą dużo czasu ostatanio - zauważył Lou, odprowadzając ich wzrokiem.
- I bardzo dobrze - ocenił Fred.
- W takim tempie wyrobią się w moim terminie - ocenił blondyn.
- Albo w moim - uśmiechnęła się Lily.
- Ja przegrałem w walentynki - westchnął Lorcan.
- Byłeś blisko, stary - pocieszył go Fred.
- Tylko żeby nie przyszło ci do głowy ich powstrzymywać, żeby wygrać - zagroziła Fredowi Lily.
- Za kogo mnie masz? - prychnął. - A teraz wybaczcie. Zwycięzcy mają imprezę do zorganizowania.
W tym czasie Maggie udało się doprowadzić Jamesa do skrzydła szpitalnego. Pani Dobbs już czekała na nich przy drzwiach.
- Powinnam zakazać ci dożywotnio gry - oznajmiła.
- Nie zrobi mi pani tego - uśmiechnął się słabo James. - Wie pani, że quidditch to moje życie.
- Więc zrób mi przysługę i przyszły mecz skończ w jednym kawałku - poleciła, pomagając mu się położyć. - Złamana ręka, w trzech miejsach - mruknęła. - Co to był za tłuczek?
- Bardzo możliwe, że spadłem na nią z miotły - wyjaśnił James.
- Samo zaklęcie tym razem nie pomoże - oznajmiła, przywołując do siebie butelkę Szkiele-Wzro. - Będzie bolało - ostrzegła, wręczając mu kubek z wywarem.
- Jakie to ohydne! - skrzywił się James.
- Zapamiętaj to na przyszłość - odparła mu pielęgniarka. - Zatrzymywanie cię na noc jest pozbawione sensu, skoro i tak wymkniesz się w środku nocy - westchnęła, usztywniając jego ramię. - Poleż chociaż z godzinę, żeby eliksir zaczął działać. I nie wolno ci zdejmować temblaku do wtorku, jasne?
- Przecież kości mi się zrosną jeszcze dzisiaj - zauważył.
- Mają się zrosnąć właściwie - zaznaczyła. - Co ja z wami wszystkimi mam - mruknęła na odchodne.
- To był kawał dobrego meczu, no nie? - uśmiechnął się James.
- To było niewiarygodnie głupie, a jednocześnie niewiarygodnie odważne - odpowiedziała mu Maggie, siadając na brzegu jego łóżka.
- Przynajmniej się opłaciło - stwierdził, pokazując jej złoty znicz, który ciągle ściskał w garści.
- Nie musiałeś się tak popisywać.
- Tylko w ten sposób mogłem jakoś utrzymać równowagę.
- Następnym razem pomyśl jednak jak potem usiąść na miotle, okej?
James skrzywił się boleśnie. Eliksir zaczynał działać i nie było to przyjemne uczucie.
- Na brodę Merlina, jakby mi ktoś wsadził rękę w rozżażone gwoździe...
Maggie odruchowo odgarnęła mu włosy z czoła i James cicho westchnął, zamykając na moment oczy.
- Mniej boli - mruknął. - Donovan, działasz na mnie znieczulająco.
- Idiota - szepnęła, pochylając się i całując go w czoło. - Następnym razem nie staraj się tak bardzo, dobrze?
- Warto było - uśmiechnął się, ale zaraz skrzywił. - A teraz powinnaś już iść - oznajmił. - Wiesz, jeśli chcemy zachować pozory...
- Znajdziemy jakąś wymowkę - odparła.
- Nie potrzebujemy wymówek. Wystarczy powiedzieć prawdę. I tak w nią nie uwierzą.
- Co w sumie jest całkiem zabawne - zachichotała.
- Czy godzina już minęła? - zapytał.
- Nie.
- A czy możemy już sobie iść? Chcę odebrać swoją część chwały.
- Wyluzuj, Gryfoni nie zapomną kto był bohaterem meczu. Poza tym w pokoju wspólnym nie będziesz mógł zrobić tego - zauważyła, całując go leciutko.
- Okej, przekonałaś mnie - mruknął.
- Nigdy nie sądziłam, że to będzie takie proste - zaśmiała się.
- Każdy ma swoje słabe punkty. Ty jesteś moim.
- To dobrze, czy źle? - zapytała cicho.
- Wszystko zależy jak będziesz tę wiedzę wykorzystywać - zakpił, ale zaraz znowu się skrzywił. - Koniec. idziemy na imprezę. Piwo kremowe ma właściwości znieczulające. Potrzebuję go w dużych ilościach. Na już.
- Jednak moja moc nie jest tak wielka - prychnęła, gdy usiadł.
- Jeśli chcesz, mogę ci pozwolić poprzekonywać się jeszcze przez jakiś kwadrans - puścił do niej oczko. - Co ty na to?
- Bez łaski - odparła, wstając i podając mu rękę. Zaraz wykorzystał okazję, przyciągając ją do siebie i całując. - Korzystaj, Potter - szepnęła. - Kto wie, kiedy znowu będziesz miał szansę.
- Prędzej niż myślisz, Donovan - odparł. - Miałem zaplanowanych wiele randek. Zamierzam zacząć wcielać je w życie.
Odsunął się od niej i ruszył do drzwi. Maggie poszła zaraz za nim. Pani Dobbs tylko odprowadziła ich ponurym spojrzeniem, ale nie zaprotestowała.
W drodze do pokoju wspólnego spotkali wielu uczniów, którzy gratulowali Jamesowi pięknego chwytu. Dotarcie do Wieży Gryffindoru zajęło więc im znacznie więcej czasu i kiedy dotarli na miejsce, impreza trwała w najlepsze.
- Co tak długo?! - zawołał Fred, gdy tylko przeszli przez dziurę za portretem.
- Kość złamana w trzech miejscach to nie taka prosta sprawa - odparł James.
- I potrzebowałeś Maggie do czego? - zakpiła Rosie, podając mu kremowe piwo, a drugie wręczając przyjaciółce.
- Wiecie jaki jest - wzruszyła ramionami Mags. - Ktoś musiał trzymać go za rękę.
Gryfoni ryknęli śmiechem. Nikt nie zauważył jak Jim puszcza do Maggie oko, a ta upija łyk piwa, by ukryć uśmieszek.
- Wznieśmy toast za najbardziej porąbanego, najlepszego szukającego w historii tej szkoły! - zawołał Paul, unosząc butelkę do góry. - Za Jima!
- Za Jima! - ryknęli Gryfoni.
- Puchar będzie nasz! - zawołał Ryan, co spotkało się z kolejnym aplauzem.
- Potter! Potter! Potter! - zaczęli skandować.
- Na Merlina, zachowują się jakbyśmy już wygrali - śmiał się Albus, patrząc jak Fred i Paul unoszą Jima na ramionach.
- Mamy sporą przewagę nad innymi - odpowiedziała mu Maggie. - A Puchoni są w tym roku naprawdę słabi. Puchar praktycznie jest nasz.
- Jim odejdzie ze szkoły niepokonany.
- Każda drużyna powita go z otwartymi ramionami - dodała Rosie.
- Wypijmy więc za mojego brata i jego przyszłą karierę. - Al stuknął butelką w butelki dziewczyn. - Oby na innych frontach wiodło mu się tak dobrze jak w quidditchu.
- Pijesz do czegoś? - zakpiła Maggie, patrząc na przyjaciela z rozbawieniem.
- Możliwe - mrugnął do niej.
- Wolałam, kiedy byliście subtelni, naprawdę - zaśmiała się.
- Nie daliście nam wyboru. Niektórzy są w rozpaczliwym położeniu.
- Nic na to nie poradzę - odparła.
- Właśnie ty jedna możesz poradzić - zakpiła Rosie.
- Czyli gdybym teraz podeszła do Jamesa i go pocałowała, kto by wygrał? - zapytała.
Al i Rosie wymienili szybkie spojrzenia.
- Chyba Lucy - oznajmiła Rosie.
- Nie, Lucy obstawiła Wielkanoc - poprawił ją Al. - Okres walentynkowy obstawili Lorcan, mama i Scorp.
- Chwila, co? - Maggie niemal się zakrztusiła piwem. - Twoja mama bierze w tym udział?
- Mags... - Rosie spojrzała na nią z przepraszającą miną. - W tym bierze udział cała nasza rodzina i znaczna część Hogwartu.
- Wow... Po prostu... Wow... Jak duża jest już stawka?
- Około... 75 galeonów? - bąknął Al.
- Ile?!
- Trochę się to wymknęło spod kontroli na weselu Teddy'ego...
- Okej, też chcę wziąć udział...
- Ty nie możesz - zaprotestował zaraz Al. - Mogłabyś powiedzieć, że stawiasz na dzisiaj i po prostu byś podeszła do Jima, a potem zaprosiła na randkę, czy coś.
- Prawda - zgodziła się z nim Rosie. - To niestety ty jesteś fortecą do zdobycia.
Maggie ryknęła śmiechem na to porównanie.
- Nie zapytam na jakie terminy wy postawiliście - oznajmiła. - Ale powiem wam tyle. Żadne z was nie trafi.
- Szczerze? Stawiam na mojego brata - odpowiedział jej Al, unosząc butelkę do góry.
Nie miał tylko pojęcia, że postawił na konia, który już dawno wygrał.

4 komentarze:

  1. trochę to przypominają mi Jules i Emmę z Mrocznych Intryg

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję! Tak długo czekałam na ten rozdział i okazał się świetny <3 niecierpliwie oczekuję dalszych części :)

    OdpowiedzUsuń