W samym środku nocy, Maggie nagle usłyszała głośny huk, który niemal od razu postawił na nogi cały dom. Przerażona Lily usiadła na łóżku, a Maggie błyskawicznie chwyciła za swoją różdżkę. Kiedy jednak usłyszały szybkie kroki na schodach, od razu dopadły do drzwi i wyjrzały na korytarz.
Harry zbiegał w pośpiechu do holu, a zaraz za nim gnała Ginny. Maggie zobaczyła też Albusa i Jamesa, którzy z zaspanymi minami wyszli ze swoich pokojów.
- Co się dzieje? - zapytał Al. - Co to był za huk?
- Patronus z Ministerstwa - odparł szybko Harry, a potem zwrócił się bezpośrednio do żony. - Zaraz po moim wyjściu odnów zaklęcia rzucone na dom... W Biurze zablokuję nasz kominek i nałożę dodatkowe zaklęcia ochronne... I niech żadne z was nie opuszcza dziś domu - polecił wszystkim. - Wyślę do was jakiegoś aurora. Hasło to "Fleamont". Jeśli go nie poda, nie wpuszczajcie go.
Pocałował szybko Ginny i wybiegł z domu. Pani Potter odczekała chwilę zanim wyszła na zewnątrz i zaczęła rzucać zaklęcia.
- Ktoś mi powie, co się dzieje? - James zbiegł po schodach i stanął za plecami matki. - Co to za patronus?
- Protego Totallum... - Ginny spojrzała na syna i zamknęła drzwi. - Idźcie spać... Jest jeszcze wcześnie... - powiedziała cicho.
- Mamo, chyba nie chcesz, żebyśmy dowiedzieli się o wszystkim z Proroka? - Lily zeszła po schodach, patrząc na matkę wielkimi brązowymi oczami.
- Och, no dobrze... - poddała się. - Całe szczęście, że jutro jedziecie do szkoły... - mruknęła pod nosem.
Maggie i Al dołączyli do Jima i Lily, którzy otaczali matkę. Ginny uznała, że nie ma sensu owijać w bawełnę, więc powiedziała od razu:
- Był atak na Shingletona.
Maggie zrobiła się przeraźliwie blada. Pani Potter spojrzała na nią ze współczuciem i otoczyła ją ramieniem, prowadząc w stronę kuchni. Jej dzieci szły zaraz za nimi.
- Nic się nikomu nie stało? - zapytała słabo Maggie, gdy Ginny posadziła ją na krześle i machnęła różdżką w stronę czajnika, który natychmiast zaczął bulgotać.
- Nie wiem - odpowiedziała cicho. - Patronus przekazał tylko tę wiadomość.
Al i James stanęli za plecami dziewczyny, jakby w ten sposób próbowali ją ochronić. Lily przycupnęła na krześle obok niej i wzięła Maggie za rękę.
- Nie rozumiem - oznajmił James z ponurą miną. - Dlaczego atakują domy dziecka? Jaki w tym mają cel?
Lily pociągnęła nosem. W brązowych oczach dziewczynki błyszczały łzy. Maggie, która nie do końca jeszcze pojęła całą grozę sytuacji, otoczyła ją opiekuńczo ramieniem.
- Ja też nie rozumiem - szepnęła.
Ginny szybko zrobiła im herbatę. Maggie sięgnęła po nią tylko dlatego, że musiała czymś zająć ręce. Wpatrywała się w napój z pełną przerażenia miną i powoli docierało do niej, co takiego się wydarzyło.
Potterowie i Maggie siedzieli w milczeniu w kuchni. Żadne nie miało ochoty pójść spać, więc czekali na jakieś wieści z Ministerstwa. Ginny bardzo często zerkała na zegar ścienny, który zamiast liczb miał wypisane na tarczy różne sytuacje i miejsca. Al wyjaśnił Maggie, że rodzice dostali go w prezencie ślubnym. Drugi taki zegar wisiał w Norze. Również Maggie wpatrywała się we wskazówkę z imieniem 'Harry', która uparcie tkwiła na pozycji 'praca'. Po pewnym czasie dołączyła do niej wskazówka Teddy'ego.
- Zrobię śniadanie - powiedziała po pewnym czasie Ginny.
Zaczęła krzątać się po kuchni. Maggie zrozumiała, że to jej sposób na odwrócenie swojej uwagi od ponurych myśli. Lily, która też nie lubiła siedzieć bezczynnie, natychmiast skoczyła matce na pomoc. Także Maggie wstała z krzesła, ale James stanowczo pociągnął ją w dół, kręcąc głową.
- Zwariuję od tego siedzenia - szepnęła.
Jim spojrzał na Ala, który gapił się na tarczę zegara. W tym momencie nikt nie zwracał na niego uwagi, więc chłopak skorzystał z okazji i szybko uścisnął dłoń dziewczyny. Maggie zerknęła na niego z zaskoczeniem, na co uśmiechnął się kącikiem warg. Osiągnął tym samym swój cel, bo Donovan odzyskała rumieniec i przestała wyglądać jak duch. Lekko wzmocnił uścisk, po czym puścił jej dłoń, zanim ktokolwiek zdążył coś dostrzec.
Niemal w tym samym momencie wskazówka Harry'ego przesunęła się na 'podróż', a potem na 'dom'. Al zawołał cicho matkę, która szybkim spojrzeniem obrzuciła zegar, a zaraz potem rozległo się pukanie.
Ginny pobiegła do drzwi, a zaraz za nią pognała Lily. Al, Maggie i James zatrzymali się w salonie, skąd mogli wszystko obserwować. Dziewczyna zauważyła, że obaj trzymają różdżki w pogotowiu. Poczuła falę wdzięczności do tych dwóch chłopców, którzy wyraźnie jej pokazywali, że są gotowi jej bronić tak, jak swojej własnej siostry.
- Hasło - rzuciła Ginny przez zamknięte drzwi
- Fleamont - odpowiedział jej Harry.
Otworzyła drzwi i wpuściła męża do środka. Ku zdumieniu wszystkich obecnych, pan Potter nie przybył sam. Towarzyszył mu sam Minister Magii. Maggie wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę, całkowicie nieświadoma, że za jej plecami Al i Jim wymieniają domyślne spojrzenia.
- Harry, King... co jest grane? - Ginny zatrzasnęła za nimi drzwi.
Kingsley Shacklebolt popatrzył na przejętą Lily, a potem na jej braci, którzy wiernie towarzyszyli Maggie. To na niej zatrzymał wzrok na dłużej.
- Może nie rozmawiamy o tym przy dzieciach? - zaproponował.
Lily wydała z siebie oburzony pisk, który spotkał się z ostrym spojrzeniem matki. Harry jednak tylko pokręcił głową.
- King, musimy pomówić z Maggie... - zauważył.
- A to oznacza, że i tak się wszystkiego dowiemy - odezwał się James.
- I przypominają się stare czasy na Grimmauld Place - westchnął Minister Magii. - No dobrze, tutaj wy decydujecie...
- Usiądźmy w kuchni - rzekła Ginny. - Właśnie zrobiłam śniadanie.
Wszyscy przenieśli się z powrotem do kuchni. Maggie szła zaraz za Kingsleyem, wyraźnie oszołomiona tym, że to ze względu na nią przybył tu sam Minister. Podchwyciła zaciekawione spojrzenie Albusa, a zaraz potem usiadła przy stole, dokładnie na przeciwko Ministra Magii. James zajął krzesło obok niej, na tyle blisko, że stykali się ramionami. Nie wiedząc czemu, poczuła się tym bardzo skrępowana, ale nie mogła się odsunąć, bo z drugiej strony usiadł Al, niemal tak samo blisko jak jego brat. Przez głowę Maggie przebiegła głupia myśl, że będzie musiała pogadać o tym z Rosie.
- Więc to ty jesteś Maggie Donovan? - zapytał uprzejmie Kingsley.
- Tak - odpowiedziała cicho, a potem, zanim straciła odwagę, dodała: - Co się wydarzyło w Shingletonie?
- Wiemy tylko tyle, że dwoje ludzi wdarło się do sierocińca - odpowiedział jej Harry. - Próbowali torturami wyciągnąć z pani Ashton pewne informacje, ale raczej im się nie udało...
- Jakie informacje? - głos Maggie podskoczył o oktawę. - Nic jej nie jest?
- Trafiła do świętego Munga - rzekł pan Potter. - Jest nieprzytomna, dlatego nie wiemy na pewno, czego próbowali się dowiedzieć, ale mamy... swoje podejrzenia - dokończył, zerkając na Kingsleya.
- To byli Carrowowie? - zapytał się cicho Al.
- Prawdopodobnie tak - potwierdził Harry.
- Czego chcą od Mags? - spytał się zaraz James, a ojciec posłał mu nieco zdumione spojrzenie. - Tato, nie masz synów za idiotów, choć tylko córka trafiła do Ravenclawu - prychnął. - Już w czerwcu wiedzieliśmy, że coś się święci.
- Ataki na sierocińce - przyłączył się Al. - Te dziewczynki w moim wieku, które pod czas tych napaści zginęły... I pomysł z zaproszeniem Maggie, który wyszedł od ciebie, zanim ją zdążyłem o tym pomyśleć... Szukają jej, tak?
Maggie patrzyła to na Ala, to na jego ojca. Jednak to Kingsley odezwał się pierwszy.
- Wszystko wskazuje na to, że Carrowom rzeczywiście może chodzić o ciebie - powiedział do Maggie. - Wygląda na to, że szukają dziewczynki w twoim wieku, jasnowłosej i o imieniu zaczynającym się na literę 'M'.
- Ale... - zająknęła się. - Dlaczego?
- I właśnie to jest pytanie - westchnął Harry. - Możliwe, że ma to jakiś związek z twoją rodziną...
Zobaczył w jej zielonych oczach szok pomieszany z nadzieją.
- Szukamy jakichś śladów twoich biologicznych rodziców, ale bez skutku - pokręcił głową. - Nie mamy żadnego punktu zaczepienia... Mags - zaczął, postanawiając przejść do sedna. - Nie masz niczego, co mogło należeć do twoich rodziców? Żadnego medalionu? Listu? Czegokolwiek?
- Nie - odparła smutno. - Pani Ashton niczego mi nie przekazała, a tak by było, gdyby rodzice coś mi zostawili. Nazwana też zostałam w sierocińcu. A data mojego urodzenia, to data przybliżona...
James poruszył się, jakby miał ochotę otoczyć ją ramieniem, jednak porzucił zamiar i tylko spojrzał na ojca.
- Trzeba coś zrobić - oznajmił. - Skoro już szukają Maggie w magicznym domu dziecka, wiedzą, że jest czarownicą. A to oznacza, że mogą być jutro na peronie.
- Pojedziemy na Kinsgs Cross razem z dwoma aurorami - rzekł zaraz Harry.
- Naprawdę... - chciała zaprotestować Maggie, ale przerwał jej sam minister.
- To jest konieczne - rzekł. - Nie wiemy dla kogo pracują Carrowowie, ani dlaczego cię szukają. Powodów może być mnóstwo. Dlatego musicie wszyscy bardzo uważać. Pomijając to, że z jakichś przyczyn polują na ciebie, mogą też chcieć się zemścić na dawnych wrogach.
***
Maggie naprawdę dziwnie się czuła, gdy wkroczyła na peron 9 i 3/4 z eskortą aurorów. Oczywiście nie były to osoby rzucające się w oczy, ale wystarczył jej fakt, że ona wie o swojej ochronie, żeby poczuć się nieswojo. Do tego miała mętlik w głowie spowodowany nietypowym zachowaniem Jamesa i kompletnie nie wiedziała co z nim zrobić. Zauważyła, że chłopak nieco zmienił się w stosunku do niej. Czasem przyłapywała go na obserwowaniu jej z zamyśloną miną, którą tak często widziała u niego w Hogwarcie, kiedy patrzył na dziewczyny ze swojego fanklubu. Zdecydowanie wzbudzało to w niej panikę. Po tym co usłyszała od Kingsleya uznała, że jest osobą podejrzanego pochodzenia, a więc całkowicie niegodną przebywania w towarzystwie ludzi takich jak Potterowie. James - ze swoim wyraźnym zainteresowaniem - niczego jej nie ułatwiał. Odetchnęła więc z ulgą, kiedy wsiedli wreszcie do Ekspresu Londyn-Hogwart, a on poszedł poszukać przedziału dla siebie, Freda i Lou.
James zamierzał opowiedzieć o wszystkim swoim przyjaciołom. Był pewien, że widzieli już artykuł w Proroku, ale nie mieli pojęcia, co tak naprawdę stoi za tym atakiem. Pamiętał o przestrodze rodziców, by za bardzo nie rozgadywali wszystkim o Maggie, ale Jim bezwarunkowo ufał swoim kumplom i nie chciał ukrywać przed nimi czegoś takiego tym bardziej, że...
Szybko otrząsnął się z przemyśleń i powrócił do poszukiwań. Louisa i Freda znalazł w tym samym wagonie, co przedział Ala i reszty. Szybko wszedł do chłopaków, rozłożonych wygodnie na siedzeniach, którzy powitali go entuzjastycznie. Jim zatrzasnął za sobą drzwi, szczerząc zęby do Louisa, który nawet nie planował zmienić pozycji. Fred usiadł więc pod oknem, gapiąc się perfidnie na Jamesa, który usiadł z miną kota polującego na myszkę. Postanowił zacząć opowieść od przyjemniejszej części.
− Jim ma jakiś plan – oznajmił, na co Louis przekręcił głowę w stronę przyjaciela.
− Jaki? - zapytał, usiłując stłumić ziewnięcie.
− Wiecie co... - zaczął ostrożnie James, wyciągając nogi przed siebie i krzyżując je w kostkach. Kopnął przy tym Lou, który wydał z siebie oburzony okrzyk. - Ta Donovan to całkiem niezła laska... - osądził ostrożnie.
Lou zagwizdał przeciągle i usiadł szybko, masując kostkę. Gapił się przy tym na przyjaciela z jawnym rozbawieniem. Fred też już suszył zęby.
− No proszę... - zakpił blondyn. - Spędził z nią jedne wakacje i już zakochany...
− Kto tu mówi o zakochaniu – prychnął James, splatając ręce na karku. Miał na twarzy leniwy uśmiech. - Po prostu wcześniej nie zwróciłem na nią uwagi.
− Doprawdy? - zadrwił Fred, wymieniając z Louisem znaczące spojrzenia. - Mam ci przypomnieć Bal Noworoczny?
− Ale wtedy nie wiedziałem, że to ona! - zastrzegł Jim, sztywniejąc.
− Więc to jeszcze większy dowód.
− Mówiłem ci, że z tego coś będzie – powiedział Lou do Freda. - Od początku czułem pismo nosem...
- Z jednej strony wciskał nam kit o "siostrze", a z drugiej od początku miał na nią chrapkę... - zgodził się z nim Fred. - To dlatego tak nas pilnował. Zaznaczał teren.
- I nic tylko się na nią gapił i wzdychał... - dodał złośliwie Lou.
− Wcale nie – oburzył się Potter, siadając prosto. Widząc pełne politowania miny kumpli, skrzywił się niechętnie. - No dobra... - burknął. - Może czasem mi się zdarzyło o niej pomyśleć inaczej... - Fred i Louis przybili sobie piątki z głośnym okrzykiem. - Ale żeby zaraz robić z drzazgi różdżkę! - Jamesa zirytowało ich zachowanie. Zaczął się zastanawiać, czy mówić im o powiązaniu Maggie z atakiem na sierociniec.
− To co zamierzasz z tym zrobić, Jimmy? - zapytał go Lou, uspokajając się. - Wkraczasz na terytorium swojego brata. - zauważył.
− Al... - mruknął James, tracąc humor. Wcześniej o tym nie pomyślał. - To rzeczywiście bagno... - wymamrotał.
− Lecz co to dla ciebie! - pocieszył go Fred. - Dziewczyny cię uwielbiają. Dlaczego z Donovan ma być inaczej?
− Sugerujesz mu, żeby odbił pannę rodzonemu bratu? - wyszczerzył się Louis. - Niegrzeczny z ciebie chłopiec, Freddie.
- Ślubu przecież nie brali - prychnął tamten w odpowiedzi. - A co Jimowi szkodzi spróbować?
− Po prostu zapytam Ala, jak sprawy stoją - zdecydował się James, wywracając oczami. - Jeśli powie, że on i Donovan... - zaczął, ale skrzywił się na samą myśl i urwał. - Ale jeśli nie, to potem ruszę na podbój.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech, który Fred i Louis doskonale znali, i który zwiastował świetną zabawę. Również zaczęli się uśmiechać, nie mogąc się już doczekać by zobaczyć, jak potoczy się ta sytuacja.
- Ale teraz słuchajcie - zaczął Jim, poważniejąc. - Czytaliście Proroka?
- Chodzi ci o Shingletona? - domyślił się Louis, ponownie rozkładając się na siedzeniu. - Donovan tam nie było, więc chyba nie masz się czym martwić.
- No to cię zaskoczę - zakpił. - Tego samego dnia odwiedził nas Kingsley i razem z tatą opowiedzieli fascynującą historię. Obaj uważają, że wszystkie ataki na sierocińce może łączyć jedna osoba. Maggie.
Louis zaklął i znów usiadł, a Fred pochylił się w stronę ponurego Jima.
- Uważają, że ten morderca jej szuka - kontynuował James. - Nie wiedzą tylko dlaczego.
Fred spojrzał na Louisa, a potem na Jamesa.
- O, kurczę... - wymamrotał. - To ci dopiero...
- I nadal chcesz się pakować z nią w romanse? - zapytał się Louis. - Nie boisz się, że cię zabiją zamiast niej?
Gdyby spojrzenie mogło zabijać, to akurat Louis byłby w tym momencie martwy. Blondyn wzruszył tylko ramionami.
- Tak naprawdę nie wiemy kim ona jest - zgodził się z nim Fred, wyraźnie zaniepokojony.
James zaczął żałować, że im o tym powiedział.
- Chyba powariowaliście - burknął na nich. - To Donovan! Znamy ją już kilka lat. Ma temperament, ale, na brodę Merlina, nie jest śmierciożercą!
- Hej, wyluzuj - próbował uspokoić go Louis. - Tylko głośno myślimy. Donovan jest jedną z nas, to się nie zmienia.
- Ale dobrze by było mieć na nią oko - uznał Fred. - Oczywiście tylko po to, by nie wpadła w tarapaty! - zastrzegł, gdy bazyliszkowe spojrzenie przeniosło się na niego.
- Aleś się odpowiedzialny zrobił! - prychnął rozbawiony Louis. - A kto nas przypilnuje?
- Molly? - zasugerował James, na co tamci parsknęli śmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz