niedziela, 26 lutego 2017

38. Szpital, cz.2

James obudził się trzy dni później. Przy jego łóżku akurat siedziała Rose ze swoją matką. Kuzynka wydała z siebie radosny okrzyk, którym przywołała jego rodziców i rodzeństwo. Ginny natychmiast pochyliła się nad synem, ściskając go mocno. Chłopak skrzywił się, ale nie zaprotestował.
- Napędziłeś wszystkim stracha, Jimmy - poinformował go ojciec. Harry wyglądał w tym momencie, jakby mu ubyło kilka lat.
- Czyli draka udana - zażartował chłopak, gdy matka wreszcie się odsunęła.
Ginny spojrzała na niego z wyrzutem, na co tylko się uśmiechnął. Zaraz jednak spoważniał.
- Co z Donovan? - zapytał.
Nie umknęła mu wymiana spojrzeń pomiędzy Alem a Rosie. Przyprawiło go to o dreszcze na plecach i zesztywniał. W głowie Jima zaraz pojawiły się najczarniejsze scenariusze.
- Co z Mags? - ponowił pytanie. W jego głosie dało się usłyszeć ślad paniki.
- Jest w Hogwarcie - odpowiedziała mu szybko Rosie. - Wszystko z nią w porządku. W czwartek wyszła ze skrzydła szpitalnego.
Nie zdołał ukryć ulgi i Ginny tylko popatrzyła na Hermionę, na ustach której wykwitł domyślny uśmieszek. Nawet Harry zauważył radość syna, jednak żadne tego nie skomentowało.
- Szkoda, że nie wpadła się przywitać. - Jim próbował lekkim tonem zamaskować prawdziwe uczucia. - W końcu uratowałem jej życie.
- A ona tobie - odpowiedział mu brat.
Jimowi przypomniał się zielony strumień światła, który nie trafił go tylko dlatego, że Mags podcięła nogi Amycusowi. Pomasował miejsce, w które trafiło go zaklęcie Alecto i wyczuł pod palcami dziwną wypukłość. Odchylił koszulkę by zobaczyć co to takiego i wykrzywił usta na widok czerwonej pręgi.
- Przynajmniej nie mam tego na twarzy - wyszczerzył zęby do ojca, który wzniósł oczy do nieba.
- Szkoda - zakpił Al. - Miałem nadzieję, że trochę odbierze ci z urody.
- Może powiecie reszcie, że nasz bohater się obudził? - zasugerowała Ginny, patrząc przy tym na drugiego syna i Rose.
- Pewnie - zgodził się Al.
- Pani Pomfrey nie będzie zachwycona, gdy zwali się tu cała Nowa Generacja - zauważył Harry.
- Spokojnie, tato - uśmiechnął się Albus. - Przywykła.

***
James był naprawdę zdumiony, gdy w sali szpitalnej pojawili się wszyscy oprócz Maggie. Rodzice i ciotka wyszli, zostawiając go z młodymi, więc w końcu mógł zapytać, co jest grane.
- Donovan odrabia jakiś szlaban? - zakpił, otwierając pudło czekoladowych żab i z zainteresowaniem oglądając kartę. - Może też doczekam się swojej? - zażartował, rzucając podobiznę ojca Hugonowi i Rose.
- Możesz sobie pomarzyć - dogryzł mu Lou, zabierając nienapoczęte pudełko Fasolek Wszystkich Smaków.
- To co z Donovan? - powtórzył pytanie. - Szlaban, czy randka z Wrightem?
- Nic z tych rzeczy - pokręciła ciemną głową Roxanne, podbierając mu jedną żabę.
- Więc co z nią? Myślałem, że wpadnie.
- Nie licz na to - powiedział mu Fred.
Chłopak spojrzał kolejno na wszystkich członków Generacji, aż w końcu zatrzymał wzrok na pochmurnym Alu. Zielone oczy spojrzały z powagą w brązowe.
- Obwinia się - wyjaśnił bratu. - Odkąd wyszła ze szpitala unika nas wszystkich z zabójczą precyzją. Nie mamy pojęcia, gdzie się przed nami chowa.
- A Mapa tego nie pokazuje - dodał Louis. - Sprawdzaliśmy.
- Może naprawdę znalazła Pokój Życzeń? - zasugerowała Lily.
- Nawet jeśli, to my nie wiemy, gdzie on jest - odparł na to Fred.
- Z nikim nie chce rozmawiać - dodała cicho Rose. - Próbowałam ją złapać w dormitorium, ale albo przychodzi, gdy śpię, albo sama udaje, że śpi.
- Dziś udało mi się ją spotkać pod biblioteką - pochwaliła się Lily. - Powiedziałam jej, że się obudziłeś.
- Może przyjdzie - pocieszył go Lou.
Posępna mina Jamesa wyrażała zwątpienie. Miał ochotę w tej chwili wyjść z łóżka i nagadać Donovan do słuchu.
- Zwariowała - wymamrotał. - Już ja jej powiem...
- Spróbuj, jeśli tylko będziesz miał okazję - westchnął Albus. - Nas nie słucha.
- Mnie posłucha - oznajmił twardo Jim. - Na pewno.

***
Błąkała się bez celu po zamku i nawet nie zauważyła, że zmierza w stronę skrzydła szpitalnego. Dopiero przed drzwiami do szpitala zorientowała się, gdzie jest. Zagryzła wargę, zastanawiając się czy wejść do środka, ale zabrakło jej na to odwagi. Odwróciła się, by szybko odejść, gdy drzwi się otworzyły i stanęli w nich Teddy z Torrie.
- Mags! - Wysoka blondynka podbiegła do dziewczyny i mocno ją uściskała. - Jak to dobrze, że nic ci nie jest!
- Dzięki - wyjąkała Maggie.
- Mieliście z Jimem kupę szczęścia - oznajmił Teddy, uśmiechając się do niej. Znowu miał włosy w naturalnym dla siebie kolorze. - Przyszłaś go odwiedzić?
- Ja... - zaczęła, ale nim zdążyła dodać coś więcej, Teddy już ją prowadził w stronę łóżka Jamesa.
- Patrz kogo ci prowadzę - zawołał do niego chłopak.
Jim podniósł wzrok znad Quidditcha Przez Wieki i wyprostował się szybko, a jego ręka odruchowo powędrowała do włosów.
- Donovan - powiedział lekko zaskoczony.
- Cześć - przywitała się z nim, wzrok wbijając w swoje stopy.
- Chodź Teddy - ponagliła narzeczonego Torrie. - Chciałam jeszcze zobaczyć się z Lou. Do zobaczenia, Mags! - pomachała na pożegnanie do dziewczyny.
- Nie szalejcie za bardzo - polecił im kpiarsko Teddy, wychodząc ca Victoire.
Po ich wyjściu zapadła cisza. James wpatrywał się w Maggie, która teraz z kolei przyglądała się stojącemu na szafce wazonikowi.
- Masz nie po kolei w głowie, Donovan - poinformował dziewczynę James.
Spojrzała na niego z zaskoczeniem pomieszanym z gniewem. James wpatrywał się w nią z morderczą miną.
- Zachowujesz się, jakby wszystkie kłopoty czarodziejskiego świata były twoją winą - warknął na nią.
- A nie są? - odpaliła.
- A mówią, że to ja mam o sobie zbyt wielkie mniemanie - prychnął. - Jesteś w to wszystko jakoś wplątana, ale jeśli coś miało się wydarzyć, to wydarzyłoby się i bez twojego udziału. Nie wiemy o co dokładnie chodzi Carrowom. Czego chcą od ciebie. Może to znowu jakaś przepowiednia, jak ta o moim tacie i Voldemorcie? - Maggie nie udało się powstrzymać grymasu. Nadal tak reagowała na to imię. Jim zdawał się tego nie widzieć, bo kontynuował z zapałem. - Że zrobisz w przyszłości coś, co powstrzyma śmierciożerców, czy tam kogoś innego... A może jednak nie o ciebie im chodzi? Nic nie wiemy, Donovan. Więc przestań się zachowywać, jakbyś była przyczyną wszystkich nieszczęść, które spadają na moją rodzinę.
- Gdyby nie ja, nie leżałbyś tu z blizną na piersi - powiedziała cicho, a Jim odruchowo dotknął rany. Maggie szybko odwróciła wzrok. - Nie wiemy, czego chcą ode mnie Carrowowie, ale czegoś chcą - szepnęła. - I dopóki jestem w to jakoś wplątana, twoja rodzina jest w niebezpieczeństwie.
- Tak się składa, że też jesteś częścią tej rodziny - poinformował ją ostro. - I czy ci się to podoba, czy nie, wszyscy będziemy walczyć w twojej obronie, jeśli zajdzie taka konieczność.
Broda Maggie zadrżała niebezpiecznie, a oczy się zaszkliły. Kompletnie nie była przygotowana na takie wyznanie. Zrobiła niepewny krok w stronę Jamesa, a potem bez słowa się do niego przytuliła. Zaskoczony tym chłopak  niepewnie poklepał ją po plecach.
- Dziękuję - szepnęła. - Gdybyś się nie pojawił, nie wiem co by teraz ze mną było.
- Znaleźlibyśmy cię nawet na końcu świata, Maggie - odpowiedział cicho, lekko dotykając jej włosów.
Jego odpowiedź dziwnie ją onieśmieliła i błyskawicznie się odsunęła. James też wyglądał na speszonego. Unikał patrzenia na Maggie, ale gdy wreszcie na nią spojrzał, dostrzegła w jego oczach coś, czego wcześniej tam nie widziała. Nie chcąc się nad tym zastanawiać, wstała z jego łóżka i spojrzała na drzwi.
- Będę już leciała - powiedziała szybko. - Do zobaczenia, James.
- Cześć... - wymamrotał, patrząc jak odchodzi. Był zły na siebie za ostatnie słowa, a z drugiej strony żałował, że nie zrobił czegoś więcej. - Mags! - zawołał za nią, na co odwróciła się niepewnie. Serce zamarło w niej z przerażenia. - Przestań nas wszystkich unikać - poprosił, chociaż nie to zamierzał powiedzieć.
Poczuła lekkie ukłucie rozczarowania, więc tylko skinęła głową i wyszła ze skrzydła szpitalnego. James jeszcze przez chwilę wpatrywał się w drzwi, za którymi zniknęła, a potem opadł na poduszki, przeklinając pod nosem.
- Największy kretyn jakiego ziemia nosiła - ocenił się gniewnie.

niedziela, 19 lutego 2017

37. Szpital

Maggie obudziła się gwałtownie. Serce waliło jej jak szalone i usiadła szybko, niemal trafiając łokciem w twarz siedzącą obok niej Rosie. Przyjaciółka w porę się odsunęła i złapała przerażoną dziewczynę za nadgarstek.
- Hej, Mags - powiedziała cicho. - Już w porządku.
Do Maggie dopiero wtedy dotarło, że znajduje się w łóżku w skrzydle szpitalnym, a nie w obskurnym pokoiku, którym straszyli ją Carrowowie. Zamrugała szybko, próbując pozbyć się straszliwej wizji, która zamajaczyła jej przed oczami.
- Ja... - zaczęła niepewnie. - Jak ja tu...
Urwała, gdy przez głowę zaczęły przelatywać jej urywki wydarzeń. Pamiętała wyłaniające się z bocznej uliczki dwie ciemne postacie, posłane w jej stronę zaklęcie, które sparaliżowało ją na moment, a potem paskudny smak jakiegoś eliksiru, po którym straciła świadomość. I ta zaśnieżona polana... walka...
- James! - wykrzyknęła przerażona. - Alecto trafiła go jakimś zaklęciem i...
- Wiemy, Maggie - wyszeptała Rosie, zerkając gdzieś w bok.
Dziewczyna podążyła za spojrzeniem przyjaciółki i zobaczyła, że kilka łóżek dalej leży James. Siedziała przy nim Lily. Dziewczynka miała zapuchnięte czerwone oczy i potargane włosy, które niedbale związała na karku.
- Słodki Merlinie, nie... - wyszeptała Maggie.
Odrzuciła kołdrę i wstała, choć od razu zakręciło się jej w głowie. Nie zwracając uwagi na protesty Rose, powoli ruszyła w stronę posłania nieprzytomnego Jamesa. Zatrzymała się przy nim, mocno ściskając ramę łóżka i powstrzymując przed upadkiem.
Był przeraźliwie blady. Ciemne cienie pod oczami wyglądały jak siniaki, a usta miał niemal fioletowe. Przypominał w tym momencie lodową rzeźbę i Maggie była przekonana, że gdyby dotknęła skóry chłopaka, ta okazałaby się przeraźliwie zimna. Nie widziała jednak żadnej rany.
- Co z nim? - zapytała cicho.
- Pani Pomfrey nie wie, co za klątwa go trafiła - odpowiedziała jej równie cicho Lily. - Al i Teddy czekają na rodziców. Muszą podjąć decyzję, czy przenosić Jima do Munga.
Pod Maggie ugięły się nogi i Rosie w porę ją podtrzymała. Donovan wsparła się na ramieniu przyjaciółki, po czym szybko oswobodziła z uścisku i odsunęła.
- To moja wina... - wyjąkała Maggie. - Moja...
- Nieprawda - dobitnie oznajmiła Rose, ujmując ją pod ramię i próbując zaprowadzić do łóżka.
Maggie jednak wiedziała swoje.
- Nie powinniście się ze mną zadawać... - szepnęła, wpatrując się w szarą twarz Jamesa. - Nic dobrego wam z tego nie przyszło.
Wysunęła rękę z uścisku Rose i sama podeszła do swojego posłania. Położyła się, odwracając plecami do zmartwionej przyjaciółki i zamknęła oczy. Miała nadzieję, że gdy się obudzi, to wszytko okaże się być tylko złym snem.

***
W skrzydle szpitalnym zgromadziła się prawie cała Nowa Generacja. Brakowało jedynie Victoire i Dominique, które zapowiedziały swój przyjazd na jutro. Pani Pomfrey wiedziała, że nie zdoła odciągnąć rodziny od łóżka Jamesa, dlatego przykazała im jedynie zachowywać ciszę i nie przeszkadzać. Generacja zgromadziła się w pewnym oddaleniu od łóżek Jima i Maggie, otaczając ciasnym kręgiem Teddy'ego, który opowiadał, co takiego się wydarzyło.
- Gdy do gospody wpadła Rosie, od razu wiedziałem, że coś się dzieje - mówił cicho. Pozbył się niebieskich pasemek, zamieniając je na poczochrane szare włosy. Zawsze tak wyglądał, gdy się martwił. - Zabrałem Rowleya i Butcha i pobiegliśmy do Scrivenschafta. Potem szliśmy już tylko tropem Jima. Byłem przekonany, że jego też dopadli Carrowowie, bo ślad urwał się nagle przy wysokim drewnianym płocie, ale Rowley odkrył poluzowane deski. Przeszliśmy na drugą stronę i wtedy zobaczyliśmy  śmigające w oddali zaklęcia. Dobiegliśmy niemal w ostatnim momencie. Zaklęcie antyteleportacyjne z jednej strony pomogło Mags, ale z drugiej omal się przez to nie spóźniliśmy. James leżał już nieprzytomny na śniegu, a Alecto celowała w Maggie. Kiedy nas zobaczyła, sypnęła Peruwiańskim Proszkiem Natychmiastowej Ciemności, a gdy zaczęliśmy cokolwiek widzieć, jej i Amycusa już nie było.
- Jak to się stało, że ją znaleźli? - zapytała Lily. - Hogsmeade było obstawione przez aurorów. W jaki sposób się tu dostali?
- Eliksir wielosokowy - westchnął Teddy. Czuł się odpowiedzialny za całe to wydarzenie i zamierzał ponieść konsekwencje swojej nieudolności. - Znaleźliśmy butelkę na miejscu walki. Ale nadal nie wiemy jak trafili na Mags, ani skąd wiedzieli, gdzie będzie. Nie spuszczaliśmy jej z oczu nawet na minutę...
- Ktoś już rozmawiał z Maggie? - zapytała się Molly. - Mówiła, co widziała? Co to była za klątwa?
- Zapamiętała dwie postacie wyłaniające się z bocznej uliczki. Weszła tam dosłownie na moment, bo kiedy chowała zakupy, w zaspę wpadła jej czapka. A potem została sparaliżowana zaklęciem i napojona Eliksirem Otępiającym. Wszystko pamięta jak przez mgłę. Powiedziała, że zobaczyła tylko strumień jadowitego fioletowego światła, a potem eliksir znów zaczął działać.
- Miała dużo szczęścia. Gdyby podali jej większą dawkę, już by się nie obudziła - dodał Albus.
- Trochę to zawęziło zakres klątw, których mogła użyć Alecto - powiedział Teddy. - Pani Pomfrey szybko postawi Jima na nogi.

***
Maggie nie mogła spać. Przekręcała się z boku na bok i wszystko jej przeszkadzało. W końcu poddała się i otworzyła oczy, wpatrując przez chwilę w ciemny sufit. Pani Pomfrey obiecała, że jutro wypuści ją ze skrzydła szpitalnego, więc miała na co czekać. Na razie jednak musiała wytrzymać ostatnią noc w tym miejscu.
Ostrożnie wstała i na palcach podeszła do łóżka Jamesa. Pielęgniarki odkryły w końcu, jaką klątwą potraktowała go Alecto i rozpoczęły leczenie. Chłopak wyglądał już dużo lepiej. Nie był tak przeraźliwie blady, a jego policzki nawet nabrały kolorów. Maggie ulżyło, gdy go takim zobaczyła. Przysiadła na brzegu łóżka, przyglądając się mu przez chwilę, po czym delikatnie odchyliła kołnierzyk jego piżamy i spojrzała na czerwoną bliznę, która znaczyła jego pierś. To tam trafiło zaklęcie Alecto. Chłopak będzie ją miał ten znak końca życia. Pielęgniarka nie potrafiła go usunąć.
Dziewczyna zagryzła mocno dolną wargę. To była jej wina. Tylko i wyłącznie. Gdyby nie zadawała się z Nową Generacją, do czegoś takiego nigdy by nie doszło. James i tak miał dużo szczęścia, że skończyło się tyko blizną na piersi. Mógł stracić życie.
- Przepraszam - szepnęła.
Zsunęła się na ziemię i wróciła na swoje łóżko. Definitywnie postanowiła zakończyć swoją przyjaźń z Nową Generacją. Nie zamierzała dopuścić do tego, by poświęcali za nią swoje życie, czy zdrowie. Nie była tego warta.

czwartek, 9 lutego 2017

36. Zaatakowani

Kiedy James zobaczył, że do Trzech Mioteł wchodzą Al i Rose, ale nie ma z nimi Maggie, natychmiast poczuł niepokój. Brat i kuzynka podeszli do jego stolika, otrzepując się ze śniegu.
- Mags jeszcze nie ma? - zdziwił się Al. - Powinna być tu przed nami.
- Może zagadała się z Craigiem - odparła na to Rose, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu blond głowy przyjaciółki.
- Craig przyszedł jakieś piętnaście minut temu - powiadomił ich James, zerkając przy tym na Freda i Louisa, którzy mieli wyjątkowo poważne miny.
- Pójdę go zapytać kiedy widział się z Mags. - Al szybko podszedł do jasnowłosego Krukona.
- Ona do reszty zwariowała... - burczał pod nosem James, obserwując przy tym brata rozmawiającego z Craigiem. - Carrowów w zeszły weekend widziano w pobliżu miasteczka, a ona szlaja się sama...
- Nie była sama - zauważyła Rosie, ale też wyglądała na zaniepokojoną.
Wrócił do nich Al.
- Craig powiedział, że rozstali się nie więcej niż 15 minut temu - powiedział cicho. Widać było, że jest zły, bo posyłał w kierunku siedzącego z kolegami Wrighta ponure spojrzenia. - Mags mówiła mu, że musi zajrzeć do Scrivenshafta, bo skończył się jej atrament. I że zaraz przyjdzie.
- Jakoś się nie przejął, że jej nie ma - warknął zdenerwowany James.
- Atramentu nie wybiera się tyle czasu, nawet gdy jest się dziewczyną - zauważył Louis.
Jim już zakładał kurtkę. Nie zwracał sobie głowy zapinaniem jej, tylko narzucił na siebie szalik i ruszył do wyjścia. Na zewnątrz dogonili go pozostali.
- Rozdzielmy się - zaproponował Fred. - Może przypomniało się jej, że musi kupić pokarm dla Runy, czy coś...
- Spotkajmy się w tym samym miejscu za 20 minut - poleciła Rosie. - Ja z Jimem pójdziemy w górę ulicy, a wy w dół. Może rzeczywiście jest w którymś sklepie.
Miała jednak minę jakby w to nie wierzyła. James sprawdził jeszcze, czy różdżka szybko wychodzi z kieszeni, a potem ruszył zaśnieżoną drogą w stronę sklepu z piórami. Tak jak się jednak spodziewał, Maggie już tam nie było.
- Kompletnie nieodpowiedzialna - warknął. Gniewem zakrywał przerażenie. - Miała przyjść prosto do Trzech Mioteł, a nie łazić po sklepach. Tym bardziej, że wiedziała jak wygląda sytuacja. Wszyscy stają na głowie, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo, a ona ma to w nosie! A Craig? Miał jej pilnować!
Rose spojrzała na niego z niepokojem. Bardzo chciała z nim o czymś porozmawiać, ale to nie był najlepszy moment.
- Znajdziemy ją - powiedziała tylko.
Gwałtowny podmuch wiatru sypnął Jamesowi śnieg prosto w oczy i chłopak zaklął pod nosem. Gdy otarł twarz, jego wzrok zatrzymał się na czymś, co wystawało z zaspy pod sklepem. Pobiegł bliżej i wyciągnął ze śniegu czerwoną czapkę, którą Donovan dostała od Rosie w zeszłym roku na Gwiazdkę.
- Rose, leć po Teddy'ego - polecił stanowczo. - A jeśli on jest na patrolu, to w Świńskim Łbie na pewno będzie jakiś inny auror.
- A co ty zamierzasz zrobić? - zapytała przerażona.
- Znaleźć ją nim będzie za późno - szepnął.
Bał się jednak, że już się spóźnił. Jeśli dopadli ją Carrowowie, mogli od razu teleportować się daleko stąd.
- Na Hogsmeade rzucono zaklęcia - przypomniała mu na odchodne Rosie, trafnie odczytując jego minę. - Gdyby się teleportowali, włączyli by alarm. Muszą tu wciąż być.
W Jamesa wstąpiła nowa nadzieja. Gdy Rose pobiegła w stronę Gospody pod Świńskim Łbem, on pognał boczną uliczką prowadzącą w kierunku Hogsmeade mieszkalnego. Uczniowie się tam nie zapuszczali, bo nie mieli takiej potrzeby. Pomyślał więc, że to może być idealne miejsce by próbować z kimś uciec.
Po przebiegnięciu kilku metrów zauważył świeżo rozkopaną zaspę, zupełnie jakby ktoś celowo w nią wskoczył. Święcie przekonany, że jest na dobrym tropie, wyszarpnął z kieszeni różdżkę i przyspieszył. Dotarł jednak do ślepej uliczki i nie znalazł nawet śladu więcej.
- Jasny gwint! - zawołał, uderzając pięścią w płot.
Deski zachybotały się. James błyskawicznie je podważył i przecisnął się na drugą stronę. Zobaczył, że jakiś czas temu ktoś przechodził tędy w taki sam sposób. Rozejrzał się dookoła, wypatrując kolejnych znaków i wtedy zauważył dwie pary biegnących równolegle śladów, które prowadziły w stronę granicy miasteczka.
- Oby zaklęcie miało naprawdę szeroki zasięg... - wymamrotał, puszczając się biegiem przez śnieg.
Potężne fałdy utrudniały mu bieg, ale pocieszał się myślą, że porywacze Maggie są w takiej samej sytuacji. Dodatkowo dziewczyna na pewno stawiała opór, co powinno dodatkowo ich spowalniać... O ile była przytomna...
Na samą myśl, że mogli jej zrobić krzywdę, przyspieszył. Dysząc ciężko przedzierał się przez śnieg, starając się iść po wyżłobionych śladach. Ku swojej radości, po kilku minutach zauważył przed sobą dwie ciemne sylwetki. Mógł przysiąc, że widzi też trzecią, przerzuconą jak worek kartofli przez ramię wyższej postaci. Zacisnął zęby i przyspieszył. Gdy znalazł się w odpowiedniej odległości, wymierzył różdżkę w plecy mniejszej z osób.
- Drętwota! - wrzasnął.
Strumień czerwonego światła ugodził postać w plecy. Kobieta runęła na twarz, a jej towarzysz obrócił się gwałtownie, strzelając zielonym strumieniem w kierunku Jamesa. Chłopak padł na ziemię, a jego serce zabiło mocno.
Niewiele brakowało.
Przetoczył się na bok i wycelował w nogi mężczyzny. Amycus Carrow rzucił półprzytomną Maggie na ziemię, na co wydała z siebie cichy jęk i osłonił się zaklęciem.
- Rycerzyk przyszedł cię uratować, kochanieńka - poinformował Maggie syczącym tonem.
James machnął różdżką wzbijając tuman śniegu, co pozwoliło mi stanąć na nogi. Próbował oszołomić Carrowa, ale ten nie dał się oszukać. James musiał odskoczyć na bok, by nie dosięgło go własne zaklęcie.
- Uderzające podobieństwo do Pottera... - warknął Amycus. - Brakuje ci tylko blizny na czole, ale to można zmienić.
- Protego! - James błyskawicznie zareagował, ale zaklęcie i tak go odrzuciło. - Expelliarmus!
Różdżka niemal wyskoczyła z dłoni śmierciożercy, ale Amycus w porę zasłonił się tarczą i zaklęcie nie miało odpowiedniej mocy. Rozwścieczyło go jednak, że dzieciak Pottera był tak blisko rozbrojenia go.
- Koniec zabawy, Potter... - syknął. - Avada...
Strumień zielonego światła poleciał do góry, gdy Amycus z impetem wyrżnął o ziemię. Wrzucona w zaspę Maggie odzyskała przytomność na tyle by zareagować, ale wysiłek jakim było kopnięcie śmierciożercy, odebrał jej resztę sił.
James za to skorzystał z okazji.
- Drętwota! - krzyknął i strumień czerwonego światła ugodził Amycusa, który znieruchomiał na ziemi.
Jim od razu znalazł się przy Maggie. Dziewczyna wyglądała na otępiałą. Miała związane ręce, poocierane aż do krwi. Chłopak szybko przeciął więzy zaklęciem i odgarnął jasne włosy z twarzy dziewczyny, sprawdzając czy nie jest ranna.
- Mags, słyszysz mnie? - zapytał.
Zamrugała szybko, próbując skupić na nim wzrok. Wirowało jej w głowie i było koszmarnie niedobrze.
- James? - wyjąkała, gdy z trudem przyjrzała się jego twarzy.
- Zaraz cię stąd zabiorę - obiecał.
Wtedy za jego plecami wyrosła rozwścieczona Alecto. Maggie była zbyt słaba żeby go ostrzec i tylko jęknęła przeciągle, a potem fioletowe światło ugodziło w Jamesa, który zwalił się ciężko na śnieg. Z przerażeniem poczuła, że znowu odpływa i nie jest w stanie się bronić. Ostatnie co zapamiętała to przerażająca twarz Alecto pochylająca się nad nimi...