czwartek, 9 lutego 2017

36. Zaatakowani

Kiedy James zobaczył, że do Trzech Mioteł wchodzą Al i Rose, ale nie ma z nimi Maggie, natychmiast poczuł niepokój. Brat i kuzynka podeszli do jego stolika, otrzepując się ze śniegu.
- Mags jeszcze nie ma? - zdziwił się Al. - Powinna być tu przed nami.
- Może zagadała się z Craigiem - odparła na to Rose, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu blond głowy przyjaciółki.
- Craig przyszedł jakieś piętnaście minut temu - powiadomił ich James, zerkając przy tym na Freda i Louisa, którzy mieli wyjątkowo poważne miny.
- Pójdę go zapytać kiedy widział się z Mags. - Al szybko podszedł do jasnowłosego Krukona.
- Ona do reszty zwariowała... - burczał pod nosem James, obserwując przy tym brata rozmawiającego z Craigiem. - Carrowów w zeszły weekend widziano w pobliżu miasteczka, a ona szlaja się sama...
- Nie była sama - zauważyła Rosie, ale też wyglądała na zaniepokojoną.
Wrócił do nich Al.
- Craig powiedział, że rozstali się nie więcej niż 15 minut temu - powiedział cicho. Widać było, że jest zły, bo posyłał w kierunku siedzącego z kolegami Wrighta ponure spojrzenia. - Mags mówiła mu, że musi zajrzeć do Scrivenshafta, bo skończył się jej atrament. I że zaraz przyjdzie.
- Jakoś się nie przejął, że jej nie ma - warknął zdenerwowany James.
- Atramentu nie wybiera się tyle czasu, nawet gdy jest się dziewczyną - zauważył Louis.
Jim już zakładał kurtkę. Nie zwracał sobie głowy zapinaniem jej, tylko narzucił na siebie szalik i ruszył do wyjścia. Na zewnątrz dogonili go pozostali.
- Rozdzielmy się - zaproponował Fred. - Może przypomniało się jej, że musi kupić pokarm dla Runy, czy coś...
- Spotkajmy się w tym samym miejscu za 20 minut - poleciła Rosie. - Ja z Jimem pójdziemy w górę ulicy, a wy w dół. Może rzeczywiście jest w którymś sklepie.
Miała jednak minę jakby w to nie wierzyła. James sprawdził jeszcze, czy różdżka szybko wychodzi z kieszeni, a potem ruszył zaśnieżoną drogą w stronę sklepu z piórami. Tak jak się jednak spodziewał, Maggie już tam nie było.
- Kompletnie nieodpowiedzialna - warknął. Gniewem zakrywał przerażenie. - Miała przyjść prosto do Trzech Mioteł, a nie łazić po sklepach. Tym bardziej, że wiedziała jak wygląda sytuacja. Wszyscy stają na głowie, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo, a ona ma to w nosie! A Craig? Miał jej pilnować!
Rose spojrzała na niego z niepokojem. Bardzo chciała z nim o czymś porozmawiać, ale to nie był najlepszy moment.
- Znajdziemy ją - powiedziała tylko.
Gwałtowny podmuch wiatru sypnął Jamesowi śnieg prosto w oczy i chłopak zaklął pod nosem. Gdy otarł twarz, jego wzrok zatrzymał się na czymś, co wystawało z zaspy pod sklepem. Pobiegł bliżej i wyciągnął ze śniegu czerwoną czapkę, którą Donovan dostała od Rosie w zeszłym roku na Gwiazdkę.
- Rose, leć po Teddy'ego - polecił stanowczo. - A jeśli on jest na patrolu, to w Świńskim Łbie na pewno będzie jakiś inny auror.
- A co ty zamierzasz zrobić? - zapytała przerażona.
- Znaleźć ją nim będzie za późno - szepnął.
Bał się jednak, że już się spóźnił. Jeśli dopadli ją Carrowowie, mogli od razu teleportować się daleko stąd.
- Na Hogsmeade rzucono zaklęcia - przypomniała mu na odchodne Rosie, trafnie odczytując jego minę. - Gdyby się teleportowali, włączyli by alarm. Muszą tu wciąż być.
W Jamesa wstąpiła nowa nadzieja. Gdy Rose pobiegła w stronę Gospody pod Świńskim Łbem, on pognał boczną uliczką prowadzącą w kierunku Hogsmeade mieszkalnego. Uczniowie się tam nie zapuszczali, bo nie mieli takiej potrzeby. Pomyślał więc, że to może być idealne miejsce by próbować z kimś uciec.
Po przebiegnięciu kilku metrów zauważył świeżo rozkopaną zaspę, zupełnie jakby ktoś celowo w nią wskoczył. Święcie przekonany, że jest na dobrym tropie, wyszarpnął z kieszeni różdżkę i przyspieszył. Dotarł jednak do ślepej uliczki i nie znalazł nawet śladu więcej.
- Jasny gwint! - zawołał, uderzając pięścią w płot.
Deski zachybotały się. James błyskawicznie je podważył i przecisnął się na drugą stronę. Zobaczył, że jakiś czas temu ktoś przechodził tędy w taki sam sposób. Rozejrzał się dookoła, wypatrując kolejnych znaków i wtedy zauważył dwie pary biegnących równolegle śladów, które prowadziły w stronę granicy miasteczka.
- Oby zaklęcie miało naprawdę szeroki zasięg... - wymamrotał, puszczając się biegiem przez śnieg.
Potężne fałdy utrudniały mu bieg, ale pocieszał się myślą, że porywacze Maggie są w takiej samej sytuacji. Dodatkowo dziewczyna na pewno stawiała opór, co powinno dodatkowo ich spowalniać... O ile była przytomna...
Na samą myśl, że mogli jej zrobić krzywdę, przyspieszył. Dysząc ciężko przedzierał się przez śnieg, starając się iść po wyżłobionych śladach. Ku swojej radości, po kilku minutach zauważył przed sobą dwie ciemne sylwetki. Mógł przysiąc, że widzi też trzecią, przerzuconą jak worek kartofli przez ramię wyższej postaci. Zacisnął zęby i przyspieszył. Gdy znalazł się w odpowiedniej odległości, wymierzył różdżkę w plecy mniejszej z osób.
- Drętwota! - wrzasnął.
Strumień czerwonego światła ugodził postać w plecy. Kobieta runęła na twarz, a jej towarzysz obrócił się gwałtownie, strzelając zielonym strumieniem w kierunku Jamesa. Chłopak padł na ziemię, a jego serce zabiło mocno.
Niewiele brakowało.
Przetoczył się na bok i wycelował w nogi mężczyzny. Amycus Carrow rzucił półprzytomną Maggie na ziemię, na co wydała z siebie cichy jęk i osłonił się zaklęciem.
- Rycerzyk przyszedł cię uratować, kochanieńka - poinformował Maggie syczącym tonem.
James machnął różdżką wzbijając tuman śniegu, co pozwoliło mi stanąć na nogi. Próbował oszołomić Carrowa, ale ten nie dał się oszukać. James musiał odskoczyć na bok, by nie dosięgło go własne zaklęcie.
- Uderzające podobieństwo do Pottera... - warknął Amycus. - Brakuje ci tylko blizny na czole, ale to można zmienić.
- Protego! - James błyskawicznie zareagował, ale zaklęcie i tak go odrzuciło. - Expelliarmus!
Różdżka niemal wyskoczyła z dłoni śmierciożercy, ale Amycus w porę zasłonił się tarczą i zaklęcie nie miało odpowiedniej mocy. Rozwścieczyło go jednak, że dzieciak Pottera był tak blisko rozbrojenia go.
- Koniec zabawy, Potter... - syknął. - Avada...
Strumień zielonego światła poleciał do góry, gdy Amycus z impetem wyrżnął o ziemię. Wrzucona w zaspę Maggie odzyskała przytomność na tyle by zareagować, ale wysiłek jakim było kopnięcie śmierciożercy, odebrał jej resztę sił.
James za to skorzystał z okazji.
- Drętwota! - krzyknął i strumień czerwonego światła ugodził Amycusa, który znieruchomiał na ziemi.
Jim od razu znalazł się przy Maggie. Dziewczyna wyglądała na otępiałą. Miała związane ręce, poocierane aż do krwi. Chłopak szybko przeciął więzy zaklęciem i odgarnął jasne włosy z twarzy dziewczyny, sprawdzając czy nie jest ranna.
- Mags, słyszysz mnie? - zapytał.
Zamrugała szybko, próbując skupić na nim wzrok. Wirowało jej w głowie i było koszmarnie niedobrze.
- James? - wyjąkała, gdy z trudem przyjrzała się jego twarzy.
- Zaraz cię stąd zabiorę - obiecał.
Wtedy za jego plecami wyrosła rozwścieczona Alecto. Maggie była zbyt słaba żeby go ostrzec i tylko jęknęła przeciągle, a potem fioletowe światło ugodziło w Jamesa, który zwalił się ciężko na śnieg. Z przerażeniem poczuła, że znowu odpływa i nie jest w stanie się bronić. Ostatnie co zapamiętała to przerażająca twarz Alecto pochylająca się nad nimi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz