Drużyna z wielkim niepokojem przyglądała się kolejnej kłótni swojego kapitana ze ścigającą. Z jednej strony nie byli zaskoczeni, ale z drugiej stawało się to męczące.
- Serio, mogliby odpuścić... - mruknął Paul. - Jutro mamy mecz, a oni żrą się jak dwie sklątki.
- Może chcesz im to powiedzieć? - zakpił Fred, ściągając przez głowę szatę do quidditcha.
Paul spojrzał na niego z jawnym przerażeniem, co wywołało salwę śmiechu. Maggie i James zamilkli na moment, spoglądając w kierunku reszty drużyny, po czym wrócili do awantury.
- A o co właściwie poszło? - zapytała Roxanne, poprawiając związane włosy, które potargały się od wiatru. - Zaczynam się w tym powoli gubić...
- Donovan uważa, że James celowo próbował zrzucić ją z miotły - wyjaśnił Fred. - O ile za pierwszym razem rzeczywiście miał taki plan, to za drugim był to już przypadek.
- Oni się pozabijają - poinformował ich spokojnie Ben, patrząc jak Maggie i Jim dobywają różdżek.
- Mamy w rezerwie ścigającą i szukającego? - zapytał lekko Fred. - Nie? Więc trzeba im przerwać.
Podszedł do przyjaciela, który próbował zamordować wzrokiem Maggie i otoczył ramieniem jego barki.
- Jimmy, co powiesz na... - zaczął, ciągnąc go za sobą. Reszta słów zniknęła, gdy zaczęli się oddalać.
Maggie wydała z siebie poirytowane westchnienie, gdy zniknęli. Spojrzała wilkiem na resztę drużyny i warknęła:
- Co?
Paul rozłożył szybko ręce i czmychnął jak najprędzej z szatni. Dziewczyna odprowadziła go spojrzeniem, po czym popatrzyła na pozostałych. Była już odrobinę spokojniejsza.
- Jutro mecz - upomniał ją Ben. - Nie możecie na siebie tak naskakiwać. To wpływa na nas wszystkich.
- To nie moja wina! - zawołała.
Roxi popatrzyła na nią z powątpiewaniem, a Emma tylko pokręciła głową.
- Czyli moja też, tak? - burknęła Donovan. - To moja wina, że ten kretyn próbował mnie dziś dwukrotnie zwalić z miotły?
- To nie jest twoja wina - oznajmiła Emma. - Ale Jim jest kapitanem, a ty podważasz każdą jego decyzję.
- Ale... - chciała zaprotestować Maggie.
- Emma ma rację - przerwał jej Ben. - Jim to nasz kapitan. I mamy prawo się z nim nie zgadzać, jeśli wymyśla coś szalonego i głupiego. Ale jego pomysły zwykle bywają naprawdę dobre, a ty nie możesz się zgodzić nawet z takimi.
- Odpuśćcie sobie przynajmniej na boisku, dobra? - poprosiła ją Rox. - Mamy być drużyną, a nie bandą dzieciaków zebranych naprędce z trybun.
Maggie milczała przez chwilę, bijąc się ze swoimi myślami. W końcu odetchnęła głęboko i skinęła głową, zgadzając się na prośbę Roxanne.
***
Wpadła na Jamesa i Freda, gdy wchodzili po schodach do wieży Gryffindoru. Jim zmroził ją spojrzeniem, natomiast Fred wyszczerzył się szeroko.
- Mam być waszym sekundantem? - zakpił.
- To nie będzie konieczne - odparła mu dziewczyna. - Drużyna przypomniała mi jakie są nasze cele.
- Doprawdy? - prychnął Jim.
- Tak - powiedziała dobitnie. - Na boisku to ty rządzisz. Jesteś kapitanem i przyzwoitym graczem...
- Przyzwoitym?! - zawołał oburzony.
- ...dlatego powinnam robić to, co każesz - kontynuowała. - Oczywiście, gdy będziesz gadał rozsądnie - zastrzegła.
James przyglądał się jej ze zmrużonymi oczami.
- Proponujesz rozejm? - spytał.
- Tylko na boisku.
Zastanawiał się nad tym przez chwilę, a potem skinął głową. Maggie minęła go wtedy i szybko ruszyła korytarzem w stronę pokoju wspólnego. James popatrzył za nią z miną, jakby chciał coś krzyknąć, ale ugryzł się w język i zaklął pod nosem.
- Jimmy, koniecznie musisz sobie znaleźć dziewczynę - oznajmił mu Fred. - Niech do ciebie w końcu dotrze, że z Donovan nic nie będzie. Nigdy.
- Wiesz... w sumie to nie jest głupi pomysł - osądził Jim.
- Bo ja mądry chłopak jestem - zaśmiał się Fred, klepiąc kumpla po ramieniu.
***
Po pięknej pogodzie nie było śladu. Kiedy drużyna rankiem stawiła się w Wielkiej Sali, niebo raz po raz przecinały błyskawice.
- Trenowaliśmy w podobnych warunkach - pocieszał ich Jim. - Damy radę.
Jakby na przekór jego słowom, piorun uderzył gdzieś tak blisko, że aż zadzwoniły im zęby.
- Meczy quidditcha nie odwołuje się z powodu lekkiej mżawki - prychnął Fred, otwierając drzwi, by wyjść na zewnątrz.
Nim minęło kilka sekund, był przemoczony od stóp do głów. A gdy drużyna dobiegła do szatni, wszyscy wyglądali jakby próbowali przepłynąć wpław jezioro. Emma i Roxanne wymieniły zaniepokojone spojrzenia, a Maggie usiadła na ławce i zaczęła wyżymać włosy.
- W takich warunkach lepiej żebyś naprawdę szybko złapał znicza, Jimmy... - poprosił kumpla Fred.
- Czy jest jakiś sposób, żebyśmy cokolwiek widzieli w tej ulewie? - zapytała z rozpaczą Emma.
- Jest - odpowiedzieli razem James i Maggie.
Tak ich to zdumiało, że zamilkli na dłuższą chwilę, gapiąc się na siebie niepewnie.
- Słuchamy, Donovan... - westchnął James.
- Zaklęcie Impervius - powiedziała. - Możemy je na siebie rzucić. Będzie odpychało od nas wodę. Nie wiem na ile zwiększy to widoczność, ale przynajmniej nie pozabijamy się od razu.
- No to do roboty, drużyno! - zakrzyknął Paul, wyciągając różdżkę.
Stuknął nią w twarz, mamrocząc pod nosem zaklęcie, a reszta drużyny podążyła za jego przykładem. James wystawił głowę z szatni, próbując przejrzeć wzrokiem ciemność.
- Chyba już czas - stwierdził. - Idziemy.
Zimny wiatr zakręcił szatą Maggie, a Roxanne zaklęła, gdy włosy przykleiły się jej do twarzy. Zaklęcie działało i odpychało krople od ich głów, ale nic nie mogli poradzić na to, że w ciągu minuty przemarzli do szpiku kości i byli mokrzy jak po wyjściu z jeziora. Nogi grzęzły im w błocie, gdy szli przez boisko, wypatrując pani Bell.
Drużyna Puchonów już na nich czekała. Marcus Prewett, ich kapitan, wyglądał na nieco przerażonego, gdy podchodził do Jima, by uścisnąć mu dłoń. Nie słyszeli nawet słowa z tego, co mówiła do nich pani Bell. Dźwięk gwizdka został zagłuszony przez huk grzmotu i dopiero gestykulacja nauczycielki uświadomiła im, że powinni wzbić się w powietrze. James szybko dosiadł miotły, a odrywając się od ziemi przez moment bał się, że w błocie zostawił swoje buty.
Wiatr wysoko nad ziemią okazał się być wręcz nie do zniesienia. Miotłą rzucało na wszystkie strony i chociaż James próbował utrzymać jeden kurs, przychodziło mu to z trudnością. Nie widział, co robi jego drużyna. Nie słyszał głosu komentatora. Dookoła był jedynie przeraźliwy huk wiatru i ogłuszający dźwięk gromu.
W pewnym momencie omal nie zderzył się z Timmym Claytonem, ściagającym Puchonów. Chłopak nic nie widział, bo minął Jima dosłownie o cal i poleciał dalej, nawet nie przepraszając. Potterowi mocniej zadudniło serce. Jeśli podobnie wyglądała gra pozostałych, był ciekawy, ilu zawodników wciąż utrzymywało się na miotłach. Szybko pomknął w kierunku trybun komentatora, chcąc zobaczyć jaki jest wynik meczu.
- James! - usłyszał z boku stłumiony wrzask.
Uchylił się w ostatnim momencie. Tłuczek musnął czubek jego nosa, ale nie wyrządził mu krzywdy.
- To szaleństwo latać w takich warunkach! - krzyknęła Maggie, podlatując do niego.
- Myślisz, że tego nie wiem?! - odwrzasnął, próbując przekrzyczeć nawałnicę.
- Przerwijmy to!
Wiatr ucichł na moment i do ich uszu doleciał urwany komentarz Ryana Whitepoola.
- ...50 do 20...
- Ale dla kogo?! - zawołał James.
Maggie uświadomiła sobie, że gra cały czas się toczy i śmignęła w kierunku bramek. James zacisnął zęby, z całej mocy próbując przeniknąć wzrokiem ciemność i dostrzec złotego znicza. I wtedy, w blasku kolejnej błyskawicy, zobaczył jak złota piłeczka przelatuje dosłownie jakiś metr od niego. Położył się płasko nad trzonkiem miotły i śmignął w jej kierunku. Już wyciągnął rękę, by zamknąć w dłoni trzepoczącą się piłeczkę, gdy kolejna błyskawica rozdarła niebo. Oślepiająco błękitne światło odwróciło uwagę chłopaka, który z zaskoczeniem obserwował jak zygzak mknie w jego kierunku. Zdążył jeszcze pochwycić złotego znicza, a potem piorun uderzył w niego i zapadła ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz