- Myślicie, że powinniśmy komuś o tym powiedzieć? - zapytała się Rosie, gdy we trójkę usiedli przy kominku w pokoju wspólnym.
- Nie myślę - burknęła Maggie. - Ja to wiem. Musimy to powiedzieć profesorowi Longbottomowi. Zostaliśmy zaatakowani. I zaciągnięci do Zakazanego Lasu. Omal dziś nie zginęliśmy. To nie był głupi żart.
- Mags, zgadzam się z tobą - westchnął Al, oglądając guza w lusterku. - Ale... Nie wiem czy to dobry pomysł.
- Słucham?! - zapiszczała.
Nawet Rose spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Nie wiemy, kto taki nas zaatakował - zaczął.
- Lance Blackwell - przerwała mu Maggie. - Mógł mieć na twarzy maskę śmierciożercy, ale poznałabym go na końcu świata.
Dziewczyna aż wzdrygnęła się na samo wspomnienie zamaskowanego chłopaka.
- Też tak obstawiam - zgodził się z nią. - Ale nie możemy tak po prostu pójść do wujka Neville'a i powiedzieć mu, że bratanek dyrektora postanowił nas zamordować.
- A właśnie, że możemy - zaprotestowała. - Al, to naprawdę nie było zabawne. Nasze potyczki ze Ślizgonami bywają brutalne, ale tym razem przesadzili. Te pająki naprawdę mogły mnie dziś zabić. Niewiele im brakowało. Gdyby nie centaury już by mnie tu z wami nie było.
- Naprawdę to wiem - jęknął, przeczesując włosy palcami. - Ale nie powinniśmy opuszczać zamku. Nie o tej porze. Nie w tej sytuacji. My też wpakujemy się w kłopoty.
- Na pewno nie większe, niż Lance - odparła na to. - Al, nie możemy zostawić tej sprawy w spokoju. Nie możemy pozwolić, by triumfowali.
- Nie będą - powiedział. - Żyjemy, tak czy nie?
- Ciekawe jak długo - wymamrotała. - Myślisz, że poprzestaną na jednym razie?
- Napędzili nam stracha - odezwała się Rosie. - Myślę, że to powinno im wystarczyć na dłuższy czas.
- Nie wierzę... - Maggie spojrzała najpierw na Ala, a potem na Rosie. - Naprawdę chcecie odpuścić?
- Wiesz... Jeśli czegoś nauczyłem się z rodzinnych historii, to jednego - zaczął Al. - Wszczynanie wojny nigdy nie ma sensu. A to właśnie do tego prowadzi.
- Ale to oni ją zaczęli! - zaprotestowała.
- Tak, ale to nie oznacza, że musimy brać w tym udział, zwłaszcza, że grają nieczysto, Mags - szepnęła Rosie. - Następnym razem to może skończyć się jeszcze gorzej.
- I dlatego właśnie powinniśmy pójść z tym do nauczycieli! Żeby ich powstrzymali! Zawiesili, czy coś! - Maggie wstała i skrzyżowała ramiona na piersi. - Jutro idę do profesora Longbottoma. Możecie iść ze mną.
Po tych słowach odwróciła się i odeszła.
***
Trio w milczeniu jadło śniadanie. James uznał, że to bardzo nienaturalne zachowanie jak na nich, dlatego rzucał im z ukosa dziwne spojrzenia. Intrygował go zwłaszcza guz na głowie młodszego brata. W końcu nie wytrzymał i rzucił ironicznie:
- Al, w nocy napadła cię poduszka?
Zielone oczy Pottera spojrzały w brązowe. Maggie mocno zacisnęła usta.
- Zabawne, że użył akurat słowa "napad", czyż nie? - wymamrotała.
Rosie cicho westchnęła. James obrzucił ich zaskoczonym spojrzeniem.
- Nie łapię - oznajmił.
- Widzisz, James... - zaczęła Maggie. - Mieliśmy wczoraj paskudną przygodę, która skończyła się wizytą w Zakazanym Lesie, walką z akromantulami i narażaniem życia, a Al i Rose nie chcą nikomu o tym powiedzieć.
- Mów dalej - zaciekawił się.
- Zostaliśmy zaatakowani przez Ślizgonów przebranych za śmierciożerców - powiedziała, na co sapnął.
- Że co?! - zawołał, rzucając rozwścieczone spojrzenie na stół Slytherinu.
- Nie mamy dowodów, że to byli Ślizgoni - westchnęła Rosie. - Sama pewność nie wystarczy.
- Co nie zmienia faktu, że powinniśmy o tym powiedzieć nauczycielom - oznajmiła Maggie.
- Wyjątkowo zgadzam się z Donovan - powiedział ponuro James. - Biorąc pod uwagę całą sytuację w jakiej się znajdujemy, Carrowów polujących na Maggie i wszystko inne, przebieranie się za śmierciożerców na terenie szkoły jest zwyczajnie niedopuszczalne... Nie żeby w innej sytuacji było właściwe.
- Dziękuję - uśmiechnęła się triumfalnie dziewczyna.
Pamiętała poczynioną w Lesie obietnicę. Przeżyła, więc musiała być dla niego miła. To nawet nie było trudne, gdy zachowywał się jak człowiek.
- Serio, Jim? - Al spojrzał na niego z niedowierzaniem. - Akurat ty uważasz, że powinniśmy pójść z tym do wuja Neville'a?
- Dziwię się, że ty tak nie uważasz - odparł mu brat.
- Po prostu... To się nie skończy dobrze - stwierdził. - Jeśli odpuścimy, oni też odpuszczą. A jeśli zaczniemy wojnę, będziemy musieli do każdego posiłku wypijać butelkę odtrutki na wszystkie znane trucizny.
- Jestem gotowa podjąć to ryzyko - poinformowała go Maggie. - Poza tym uważam, że nie mamy się czym martwić. Po czymś takim, na pewno zostaną zawieszeni.
- Nie zostaną, bo nie mamy dowodu, że to byli oni - zauważył przytomnie Albus.
Maggie tylko ciężko westchnęła. Wrócili do punktu początkowego. Spojrzała więc na Jamesa, szukając u niego wsparcia. Zaskoczyło go to niemal tak samo, jak ją i oboje szybko odwrócili od siebie wzrok.
- Po prostu zgłoście sprawę Neville'owi - powiedział Jim, nerwowo drapiąc się po karku. - Zrobi z tym co uzna za słuszne.
- James Syriusz Potter, głos rozsądku. Klękajcie narody - wymamrotał Albus, ale poddał się. Czuł, że tej batalii nie wygra.
- A jeśli wuj nic nie zrobi... - Jim uśmiechnął się po swojemu. - Jestem przekonany, że ktoś inny poradzi sobie z kłopotem.
- Jim... - Rose spojrzała na niego ostrzegawczo.
- Masz jakiś plan? - zaciekawiła się Maggie.
- Kilka, Donovan. - Chłopak puścił do niej oczko. - Możemy o nich porozmawiać w jakimś ustronnym miejscu. Tylko ty i ja.
Spojrzała na niego z wyraźnym zdegustowaniem i odwróciła głowę, decydując się na ignorowanie go do końca śniadania.
- Al, w nocy napadła cię poduszka?
Zielone oczy Pottera spojrzały w brązowe. Maggie mocno zacisnęła usta.
- Zabawne, że użył akurat słowa "napad", czyż nie? - wymamrotała.
Rosie cicho westchnęła. James obrzucił ich zaskoczonym spojrzeniem.
- Nie łapię - oznajmił.
- Widzisz, James... - zaczęła Maggie. - Mieliśmy wczoraj paskudną przygodę, która skończyła się wizytą w Zakazanym Lesie, walką z akromantulami i narażaniem życia, a Al i Rose nie chcą nikomu o tym powiedzieć.
- Mów dalej - zaciekawił się.
- Zostaliśmy zaatakowani przez Ślizgonów przebranych za śmierciożerców - powiedziała, na co sapnął.
- Że co?! - zawołał, rzucając rozwścieczone spojrzenie na stół Slytherinu.
- Nie mamy dowodów, że to byli Ślizgoni - westchnęła Rosie. - Sama pewność nie wystarczy.
- Co nie zmienia faktu, że powinniśmy o tym powiedzieć nauczycielom - oznajmiła Maggie.
- Wyjątkowo zgadzam się z Donovan - powiedział ponuro James. - Biorąc pod uwagę całą sytuację w jakiej się znajdujemy, Carrowów polujących na Maggie i wszystko inne, przebieranie się za śmierciożerców na terenie szkoły jest zwyczajnie niedopuszczalne... Nie żeby w innej sytuacji było właściwe.
- Dziękuję - uśmiechnęła się triumfalnie dziewczyna.
Pamiętała poczynioną w Lesie obietnicę. Przeżyła, więc musiała być dla niego miła. To nawet nie było trudne, gdy zachowywał się jak człowiek.
- Serio, Jim? - Al spojrzał na niego z niedowierzaniem. - Akurat ty uważasz, że powinniśmy pójść z tym do wuja Neville'a?
- Dziwię się, że ty tak nie uważasz - odparł mu brat.
- Po prostu... To się nie skończy dobrze - stwierdził. - Jeśli odpuścimy, oni też odpuszczą. A jeśli zaczniemy wojnę, będziemy musieli do każdego posiłku wypijać butelkę odtrutki na wszystkie znane trucizny.
- Jestem gotowa podjąć to ryzyko - poinformowała go Maggie. - Poza tym uważam, że nie mamy się czym martwić. Po czymś takim, na pewno zostaną zawieszeni.
- Nie zostaną, bo nie mamy dowodu, że to byli oni - zauważył przytomnie Albus.
Maggie tylko ciężko westchnęła. Wrócili do punktu początkowego. Spojrzała więc na Jamesa, szukając u niego wsparcia. Zaskoczyło go to niemal tak samo, jak ją i oboje szybko odwrócili od siebie wzrok.
- Po prostu zgłoście sprawę Neville'owi - powiedział Jim, nerwowo drapiąc się po karku. - Zrobi z tym co uzna za słuszne.
- James Syriusz Potter, głos rozsądku. Klękajcie narody - wymamrotał Albus, ale poddał się. Czuł, że tej batalii nie wygra.
- A jeśli wuj nic nie zrobi... - Jim uśmiechnął się po swojemu. - Jestem przekonany, że ktoś inny poradzi sobie z kłopotem.
- Jim... - Rose spojrzała na niego ostrzegawczo.
- Masz jakiś plan? - zaciekawiła się Maggie.
- Kilka, Donovan. - Chłopak puścił do niej oczko. - Możemy o nich porozmawiać w jakimś ustronnym miejscu. Tylko ty i ja.
Spojrzała na niego z wyraźnym zdegustowaniem i odwróciła głowę, decydując się na ignorowanie go do końca śniadania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz