- Nie róbmy widowiska - mruknęła, patrząc na nadstawiających ucha Gryfonów.
- Nic mi nie jest - powiedziała cicho Maggie, siadając na kanapie obok Ala. - Miałam tylko mały problem ze Ślizgonami.
- Raczej nie był mały, skoro użyłaś karty - zauważył Albus.
- Czterech na jedną - powiedział Fred, przysiadając na oparciu fotela Rosie. - I nie bawili się w półśrodki.
- Widzę - skrzywiła się Molly, patrząc na rękę Maggie.
Kiedy Donovan usiadła, rękaw jej szaty obrócił się, ukazując wypaloną dziurę.
- To nic takiego - powiedziała zaraz, próbując szybko zasłonić ramię.
James nie dał się przekonać. Nim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, złapał Maggie za przegub, a drugą ręką podwinął rękaw jej szaty powyżej łokcia. Rosie syknęła współczująco na widok czerwonej pręgi, która wykwitła na skórze przyjaciółki.
- Powiedziałaś, że nic ci nie jest! - zirytował się James, wbijając rozzłoszczone spojrzenie w blondynkę.
- Bo to nic takiego - odparła, próbując wyrwać mu rękę.
- Gówno prawda.
- Jim! - zrugała go Molly.
- Idziemy do skrzydła szpitalnego - zarządził, ignorując wszystkich. - Wstawaj, Donovan.
- Nie rozkazuj mi! - zirytowała się Maggie. - To naprawdę nic takiego. Nawet nie boli.
- Doprawdy? - James sięgnął po jej rękę, ale błyskawicznie się odsunęła. - Tak myślałem - prychnął. - Idziemy - powtórzył stanowczo. Maggie nawet nie drgnęła. - Bo sięgnę po inne argumenty - zagroził.
Wydała z siebie poirytowane sapnięcie, ale wstała. Wyminęła Jamesa i szybkim krokiem przemaszerowała przez pokój prosto do dziury za portretem. Jim pognał zaraz za nią. Był pewien, że będzie musiał za nią biec, ale ku jego zdumieniu czekała na niego tuż przy portrecie Grubej Damy.
- Idziemy? - spytała.
- Jednak boli, co? - zadrwił.
- Musisz mi działać na nerwy? - Miała ochotę wyrzucić ręce w górę, w geście frustracji, ale powstrzymał ją ból. - To jakiś twój życiowy cel?
- Jest trochę inny, ale również cię dotyczy.
Spojrzała na niego gniewnie.
- Kiedy dasz sobie spokój, James? - zapytała, nieco zrezygnowanym tonem.
- Nigdy - odparł po prostu.
Przez resztę drogi do skrzydła szpitalnego zgodnie milczeli. Pełniąca dyżur pani Dobbs nawet nie była zaskoczona ich pojawieniem się. Członkowie Nowej Generacji odwiedzali szpital dość regularnie.
- Które z was tym razem? - zapytała.
James wypchnął Maggie do przodu. Dziewczyna spojrzała na niego wilkiem, ale posłusznie podeszła do pielęgniarki i usiadła na łóżku, pokazując swoje zranione ramię.
- Zaklęcie Żądlące - mruknęła kobieta. - Musi koszmarnie boleć.
- Nie jest źle - skłamała Maggie, unikając patrzenia na Jamesa.
- Zdejmij szatę, złotko - poleciła jej pani Dobbs. - Zaraz się tym zajmiemy.
Jim podszedł bliżej. W milczeniu przyglądał się jak pielęgniarka smaruje oparzenie niebieską maścią, a potem zamyka kubeczek. Kiedy wyciągnęła go w jego stronę, przez chwilę nie wiedział co jest grane.
- Oparzenie trzeba smarować trzy razy dziennie - powiedziała, patrząc na niego znacząco. Niepewnie przyjął od niej krem. - Do wtorku nie powinno być po nim śladu. Przez 15 minut po nałożeniu maści będziesz czuła swędzenie, ale nie wolno ci się drapać, dopóki nie wsiąknie - zwróciła się bezpośrednio do Maggie.
- Jasne - bąknęła dziewczyna.
- Posiedźcie tu ten kwadrans - poleciła im pielęgniarka. - Zoabczymy czy dobrze reagujesz na lek.
Poklepała Jima po policzku i zniknęła w swoim gabinecie. Chłopak przysiadł wtedy na łóżku obok Maggie, która zaciskała mocno zęby i wbijała palce w materac.
- Szlag, nie wytrzymam - sapnęła po dwóch minutach, sięgając ręką do zranionego ramienia.
- Hej, żadnych takich! - James złapał ją za rękę zanim zaczęła się drapać. - Nie wolno.
- Wiesz jak koszmarnie to swędzi? - jęknęła.
- Mogę się tylko domyślać - zachichotał, przytrzymując jej dłoń w swojej. - Wytrzymasz te piętnaście minut.
- Mhm - mruknęła, bezwiednie wsuwając palce między jego palce i ściskając mocno. - Na brodę Merlina, chyba wolałam kiedy piekło.
Liczyła na jakąś ripostę, ale nie doczekała się. Spojrzała na niego pytająco i zobaczyła, że w milczeniu wpatruje się w ich złączone dłonie. Dopiero wtedy do niej dotarło, że trzyma go za rękę. Przez sekundę chciała ją wyrwać, ale nagle swędzenie stało się mocniejsze i tylko mocniej ścisnęła jego palce, a potem wcisnęła mu twarz w ramię. James spojrzał na nią z niekłamanym zdumieniem.
- W porządku? - zapytał niepewnym głosem.
Tylko potrząsnęła głową. James niepewnie odgarnął jej włosy za ucho, próbując dojrzeć twarz.
- Mags?
- Dziękuję, że dzisiaj przyszedłeś - wyszeptała. - Ty i Fred z Lou. Było naprawdę nieciekawie.
- Zareagowaliśmy jako pierwsi, byliśmy najbliżej... - Jim próbował to zbagatelizować.
- To zaskakujące, że w większości przypadków, to ty ratujesz mi skórę. Nie męczy cię to jeszcze?
- Traktuję to jak pracę na pełen etat - zażartował.
- Mogłabym cię zwolnić.
- Nie jesteś moją szefową.
- Nie chcę żebyś miał przeze mnie kłopoty. Nie chcę powtórki z Carrowów.
- A ja nie chcę cię stracić.
Zaskoczył ją tym wyznaniem. Nie oczekiwała aż takiej szczerości. Czuła przy tym na sobie jego wzrok, ale bała się na niego spojrzeć. Nadal przyciskała twarz do jego ramienia, próbując ignorować uporczywe swędzenie.
- Powiedz mi, tylko szczerze - zaczął cicho. - Czy mogłabyś przynajmniej pomyśleć o... o nas w innym świetle? Tylko pomyśleć - zastrzegł.
- James... - westchnęła.
- Po prostu powiedz - przerwał jej. - Czy mam jakąkolwiek szansę?
- Jesteś tak niemożliwe uparty... - wyszeptała. - Tak bardzo, bardzo uparty...
- Nie zmieniaj tematu - poprosił. - Może i jestem uparty, ale mam swoją godność, a ta trochę cierpi mniej więcej od czwartej klasy.
W końcu na niego spojrzała. James był całkowicie poważny. Brązowe oczy wpatrywały się w nią z uwagą i nadzieją.
- Jaka jest twoja odpowiedź? - zapytał.
- Ja... - przełknęła z trudem ślinę. - Może - szepnęła w końcu.
- Może?
- Może mogłabym o tym pomyśleć - wyznała, odwracając od niego wzrok. - Ale nie mogę obiecać, że...
- Naprawdę mam szansę? - James skupił się na tym co powiedziała najpierw. - Mówisz serio?
- Mówię serio - westchnęła. Swędzenie zaczęło się zmniejszać, więc odsunęła się od jego ramienia, ale nadal trzymała go za rękę. - Ale nie nastawiaj się, okej? To niczego nie zmienia.
- To zmienia wszystko. - James wyszczerzył się w uśmiechu. W brązowych oczach zabłysły radosne ogniki. - Teraz wiem, że mogę cię przekonać. Muszę tylko próbować.
- Proszę, nie znowu - jęknęła. - Wolę cię w wersji, która nie proponuje mi randki na każdym kroku.
- Tak właściwie, dlaczego odmawiasz? Skoro uważasz, że moglibyśmy... To dlaczego?
- Wyczerpałeś limit pytań, koniec. - Maggie chciała wysunąć rękę z jego uścisku, ale jej nie pozwolił. - James, puść mnie - poprosiła.
- Nie, musisz zacząć się do tego przyzwyczajać - oznajmił, zeskakując z łóżka. - Nie bój się mnie, Maggie - poprosił. - Nie gryzę.
- Już mi to mówiłeś.
- Więc wiesz, że to prawda. - James uśmiechnął się żartobliwie. - Kwadrans już minął. Możemy wracać.
- Naprawdę zamierzasz trzymać mnie za rękę cały czas?
- Jak najbardziej.
Kiedy przycisnął sobie do ust jej palce, zrobiła się czerwona jak burak. Gdy już myślała, że wie czego się po nim spodziewać, on robił coś tak nieprzewidywalnego. Na widok jej miny, tylko się zaśmiał i pociągnął ją do wyjścia.
- Mags - powiedział, zatrzymując się dopiero przed wejściem do Wieży Gryffindoru. - Nie będę cię do niczego nakłaniał, ani naciskał. Tylko... pomyśl czasem o nas w ten sposób, okej? - Zakołysał ich złączonymi dłońmi.
Uśmiechnęła się do niego lekko.
- Okej - powiedziała.
***
- Margaret Donovan i James Potter proszeni są do gabinetu dyrektora.
Oboje poderwali głowy znad talerzy, gdy przed ich nosami zawisły papierowe sówki zaczarowane tak, by wypowiadać na głos zapisaną wiadomość. Fred powoli odłożył na bok widelec, zerkając to na zaskoczonego Jamesa, to na zaniepokojoną Maggie.
- Myślicie, że chodzi o wczoraj? - zapytał.
- Zaraz się przekonamy - westchnął James. - Chodź, Mags. Nie pozwólmy naszemu nowemu dyrektorowi czekać.
W drzwiach Wielkiej Sali minęli się z Alem i Rosie. Albus chciał o coś zapytać, ale Maggie tylko potrzasnęła głową.
- Fred wam powie - oznajmiła.
- Tak właściwie, to byłaś kiedyś w gabinecie dyrektora? - zapytał się Jim, gdy zaczęli wchodzić po schodach na drugie piętro.
- Nigdy - odparła.
- Jak tego dokonałaś? - zdziwił się.
- Moje przewinienia były małej rangi - wzruszyła ramionami.
Skręcili w Korytarz Gargulca i chwilę później stanęli przed gigantycznym posągiem strzegącym wejścia do gabinetu.
- Znasz hasło? - zapytała Jima niepewnie, gdy po minucie czekania nic się nie wydarzyło.
- Aż tak często tu nie bywam - burknął.
- To może zapukamy? - zasugerowała, robiąc krok w stronę gargulca.
Posąg poruszył się, odsłanając wejście na spiralne schodki. Maggie zerknęła szybko na Jamesa, który zmarszczył niepewnie brwi, wpatrując się podejrzliwie w przejście.
- Nigdy wcześniej nie otwierało się samo - mruknął.
- Może to zaproszenie? - uznała Maggie, śmiało wchodząc do środka.
James tylko cicho westchnął i poszedł za nią. Pocieszał się myślą, że przynajmniej teraz może mieć oko na Maggie i przypilnować by nic złego się jej nie stało. Zaraz jednak zganił się w duchu. Co złego mogło się przydarzyć w gabinecie dyrektora?
Drzwi do gabinetu były otwarte, więc weszli do pokoju. Jak na zawołanie na galeryjce pojawił się wtedy dyrektor. Maggie niemal żałowała, że przyszedł tak szybko, bo nie zdążyła dobrze się rozejrzeć. Najbardziej ciekawiły ją wiszące na ścianach portrety innych dyrektorów. Od razu rozpoznała profesora Dumbledore'a, który drzemał sobie w ramach.
- Potter i Donovan. - Profesor Pickwitt zszedł do nich po schodach i usiadł na krześle przed biurkiem. Skinął na nich ręką, więc podeszli bliżej. - Wiele o was słyszałem.
- Tak? - bąknęła Maggie, nie wiedząc gdzie podziać oczy.
- Przychodząc do szkoły, musiałem wypytać kadrę o potencjalnie problematycznych uczniów - oznajmił dyrektor, na co Maggie zaczerwieniła się. - Usłyszałem to i owo o Nowej Generacji, a także o nieoficjalnych jej przywódcach. Uznałem, że warto was poznać osobiście.
Maggie była w tak wielkim szoku, że tylko gapiła się z lekko otwartymi ustami na dyrektora. James był nie mniej zaskoczony. Słowa dyrektora zabrzmiały... dziwnie.
- Nie jesteśmy... - zaczął James. - Nowa Generacja to nie jest grupa, której ktokolwiek przewodzi. To rodzina.
- Jedno nie wyklucza drugiego, a ja bardzo bym nie chciał, by w mojej szkole istniały nielegalne ugrupowania, które wywołują zamęt - poinformował ich. - Moim celem jest pogodzenie domów. Nie chcę na korytarzach nielegalnych pojedynków i kłótni, a doszły mnie słuchy, że wczoraj byliście w samym środku jednego takiego wydarzenia.
- Panie profesorze, zostałam zaatakowana... - zaczęła Maggie.
- I odpowiedziałaś atakiem na atak, zamiast wezwać pomoc.
Ugryzła się w język zanim powiedziała, że wezwała pomoc. Spuściła tylko wzrok, unikając patrzenia na dyrektora. Wyczuła, że stojący obok niej James zesztywniał. Bała się, że może powiedzieć coś głupiego, ale nie miała jak go powstrzymać.
- Ślizgoni, którzy cię zaatakowali zostaną odpowiednio ukarani - obiecał Pickwitt. - Ale następnym razem wolałbym żebyś zdecydowała się na inny sposób rozwiązywania problemów. Odpowiadanie atakiem na atak nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem, a w tym momencie jest też całkowicie sprzeczne z nowymi regułami obowiązującymi w szkole. Jeszcze jeden taki wybryk i będę musiał wyciągnąć konsekwencje, rozumiecie?
Maggie podniosła wzrok i pokiwała głową. James zrobił to samo.
- To naprawdę dziwne, że żadne z was nie zostało reprezentantem domu - dodał, muskając palcami brodę. - Bardzo dziwne...
- Dom zadecydował inaczej, panie profesorze - odparł James, uśmiechając się nieco sztucznie. - Rose jest świetną kandydatką.
- Nie twierdzę, że jest inaczej - odparł dyrektor. - Możecie odejść.
Pożegnali się grzecznie i ruszyli do wyjścia. Wzrok Maggie zatrzymał się na dłużej na przedszkolnej szafce, w której znajdowały się magiczne przedmioty i zmarszczyła brwi, widząc tam dziwny obiekt. Nim jednak zdążyła się mu uważniej przyjrzeć, weszli na klatkę schodową i drzwi się za nimi zamknęły.
Nie odzywali się do siebie, dopóki nie stanęli przed portretem Grubej Damy.
- Ab oriente Lux - powiedział James, przepuszczając Maggie przodem.
- James. - Zatrzymała go w przejściu. - Nie mówmy o tym pozostałym. Zwłaszcza Rosie. Nie chcę jej denerwować przed zadaniem.
- Zgoda - powiedział James. - Wiesz, teraz naprawdę rozumiem, dlaczego tak bardzo nie podobał ci się pomysł z tym turniejem - dodał. - Nasz dyrek naprawdę jest pokręcony.
- Co do tego... - Maggie zagryzła dolną wargę. - Wiesz jak wygląda jajo bazyliszka?
- Nie wiem. Dlaczego pytasz?
- Bo w gabinecie Pickwitta widziałam bardzo podejrzanie wyglądające skorupki.
~~~
Wszystkiego Najlepszego, Harry!
Jak zwtkle rozdział niebywały. Uwielbiam cię
OdpowiedzUsuń