- Byłaś niesamowita - powiedział jej Albus, gdy przedarła się wreszcie przez tłum i opadła na kanapę, wyraźnie zmęczona, ale szczęśliwa.
Rude włosy nadal miała wilgotne, przez co poskręcały się jej jeszcze bardziej, niemal dwukrotnie zwiększając swoją objętość. Kompletnie się tym jednak nie przejmowała.
- Dobrze, że już po - westchnęła.
- Kiedy następne zadanie? - zapytała Maggie.
- Właśnie, Rose! - zawołał jasnowłosy Billy Lucas z ich klasy. - Wiesz już co będziecie musieli zrobić?
- Dostaniemy wskazówki po Nowym Roku - odpowiedziała, na co Gryfoni wydali z siebie rozczarowany pomruk. - Zadanie pewnie odbędzie się jakoś pod koniec stycznia.
- Dużo czasu na przygotowanie - uśmiechnął się Albus.
- Idę napisać list do rodziców. - Rosie dość niechętnie podniosła się z kanapy. - Jak zobaczycie gdzieś Jima, zapytajcie czy pożyczy mi Urwisa.
- Jim właśnie poszedł wysłać list do mamy i taty - odpowiedział jej Al. - Chcieli się dowiedzieć jak ci poszło.
- Czyli zostaje mi Świnka? - jęknęła.
Świnka, czy też raczej Świstoświnka, była sową należącą do jej rodziny już ponad 20 lat. Jak na swój podeszły sowi wiek trzymała się doskonale i Ron często żartował, że przeżyje ich wszystkich. Nadal była też bardzo entuzjastycznie nastawiona do doręczania listów, co przekładało się na wielokrotne próby przywiązania listu do jej nóżki. Zwykle musiały to robić dwie osoby - jedna trzymała Świnkę, a druga przyczepiała list.
- Okropne imię dla sowy - powiedziała Maggie po raz któryś.
- Hej, nie kwestionuj decyzji mojej mamy - udał oburzonego Al.
- Nie czekajcie na mnie! - zawołała jeszcze Rose, biegnąc po schodach do dormitorum.
- No to chodźmy - zadecydował Al. - Umieram z głodu. Mam nadzieję, że będą te pyszne dyniowe paszteciki.
Część Gryfonów już opuściła pokój wspólny. Maggie i Al zeszli do Wielkiej Sali razem z Oliverem Goldsteinem i Billym Lucasem, którzy zakładali się, co takiego zaprezentują w tym roku duchy. Noc Duchów była wyjątkowym czasem w Hogwarcie i Maggie uwielbiała panującą wtedy w zamku atmosferę tajemniczości.
Wielka Sala jak zwykle była wspaniałe przystrojona. Nad głowami uczniów co jakiś czas przelatywał prawdziwy nietoperz, a kilka zwisało z ram okiennych. Na parapetach i stołach rozstawione były lampiony z dyni, które śmiały się złowieszczo co kilka minut. Największe dynie, hodowane specjalnie przez Hagrida, stały na podwyższeniu przy stole nauczycielskim. Maggie mogła przysiąc, że z roku na rok były większe.
Dostrzegła Jamesa i Freda już siedzących przy stole. Chłopcy trzymali w rękach różdżki i próbowali niepostrzeżenie przywołać do siebie parkę nietoperzy.
- Accio - mruczał Fred, gdy Maggie koło niego usiadła. - No dalej, ty leniwy wampirzasty...
- Co robicie? - zapytała niewinnie.
- Chcemy złapać kilka nietoperzy i wpuścić je do gabinetu Tyke'a - powiedział James, całą uwagę skupiając na swoim nietoperzu, który uparcie opierał się jego działaniom. - Widzieliśmy jak Irytek kilka dopadł i zaciągał do toalety dziewczyn. Tyke na bank pomyśli, że te w jego gabinecie to też on.
- Uhm, uhm... - chrząknął Albus, na co James, Fred i Maggie spojrzeli na niego pytająco. - Pamiętacie w ogóle, że jestem prefektem? - zakpił, postukując odznakę na piersi.
James otworzył i zamknął usta, a potem szybko opuścił różdżkę.
- Niczego nie widziałeś - powiedział bratu, na co Al parsknął śmiechem.
- Gdzie nasza gwiazda? - zapytał Fred, ukradkiem chowając nietoperza do torby. - Planuje wielkie wejście?
- Wysyła list do wuja Rona i cioci Hermiony - odparł Al. - Pewnie niedługo przyjdzie.
- Może byłoby lepiej, gdyby jednak odpuściła? - mruknął Jim, rozglądając się dookoła i sprawdzając, czy nikt ich nie podsłuchuje. - Siedząc tutaj słyszeliśmy kilku Gryfonów, którzy już sobie uświadomili, że Rosie zwyciężyła dla Huffelpuffu. Nie byli zachwyceni.
- W pokoju wspólnym wszyscy traktowali ją jak bohaterkę - zauważyła Maggie.
- Bo jeszcze nie do wszystkich to dotarło.
Maggie poczuła niepokój i spojrzała szybko w stronę drzwi. Na salę wchodzili kolejni uczniowie, ale Rose jeszcze wśród nich nie było. Pojawiła się za to Lily, która pomachała do niej radośnie i usiadła przy stole Krukonów koło bliźniaków Scamander.
- Może by pójść jej poszukać? - zasugerowała.
- Mags, chyba nie myślisz, że Gryfoni mogą coś zrobić Rosie - zmarszczył brwi Al. - To śmieszne.
- Wkurzony człowiek, to wkurzony człowiek. Nie ma znaczenia w jakim jest domu - mruknął James.
- Wpadacie w paranoję. Wszędzie widzicie zagrożenie. Rosie nic nie będzie.
Maggie i James tylko spojrzeli na siebie ponad stołem, nawiązując milczące porozumienie. Jeśli Rosie nie pojawi się za 10 minut, pójdą jej poszukać.
Dokładnie osiem minut później w Wielkiej Sali pojawiła się Rose. Podbiegła do stołu Gryfonów i usiadła między Jimem a Albusem, dokładnie na przeciwko Maggie.
- Zamierzam wysłać Świnkę na emeryturę - oznajmiła wszem i wobec. - Tak się ucieszyła na mój widok, że mnie podziobała.
W tym samym momencie wszystkie światła w Wielkiej Sali przygasły. Dyniowe lampiony roześmiały się, a nietoperze zaczęły latać niespokojnie między stołami. Maggie przeszedł zimy dreszcz, gdy jeden śmignął jej tuż nad głową. Chwilę później ze ścian wyłoniły się duchy Hogwartu i zaczęły sunąć między stołami, wyśpiewując przy tym na głosy jakąś starą pieśń po łacinie. Uczniowie pierwszych klas pokazywali ich sobie palcami, a i część starszych uczniów wyciągała mocno głowy, by lepiej widzieć pokaz.
Kiedy duchy dotarły do stołu nauczycieli, chór ich głosów wybrzmiał razem, kończąc pieśń. Wielka Sala rozbrzmiała wtedy brawami, a duchy zaczęły się kłaniać i rozpraszać między stołami.
- To było świetne, Sir Nicolasie! - zawołała Rose, gdy zbliżył się do nich Prawie Bezgłowy Nick.
- Dziękuję - duch pochylił skromnie głowę. - Ćwiczyliśmy to całe wakacje. Chcieliśmy zrobić dobre wrażenie na nowym dyrektorze.
- Chyba się udało - wyszczerzył zęby Fred.
Na stołach pojawiło się jedzenie. Skrzaty naprawdę dały z siebie wszystko w tym roku. W zasięgu wzroku Maggie znalazły się dyniowe paszteciki, na które tak liczył Al, muffinki dyniowe ze skórką pomarańczy, ozdobione pajęczynowym lukrem, miseczki z pastą dyniową, w której można było maczać kawałki chleba, tłuczone ziemniaczki z brzoskwinią, a także ogromne butle soku dyniowego. Jakby tego było mało, na złotych tacach leżały złociste skrzydełka z kurczaka z fasolką, sterty szaszłyków, frytki z batatów i faszerowane jajka.
Do latających po sali nietoperzy dołączyły miniaturowe zabawki czarownic i czarodziejów, które nagle zaczęły grać w quidditcha nad głowami uczniów. W powietrzu pojawiły się świetliste pętle służące za bramki, a James nawet wypatrzył prawdziwego złotego znicza.
- Korci cię, co? - zakpiła Maggie, widząc jak James śledzi piłeczkę wzrokiem.
- Po prostu obserwuję mecz - skłamał, co skwitowała śmiechem.
Podczas takiej uczty łatwo było zapomnieć o zmartwieniach. Świat zewnętrzny jakby nie istniał. Nie było Mordreda, Carrowów, dziwnych jaj i turnieju o Puchar Domu. Maggie chciała, żeby ta chwila trwała jak najdłużej.
W końcu jednak zaczęło robić się coraz później, a uczniowie kiwali się sennie na ławkach, szczęśliwi i najedzeni. Dyrektor dał wtedy znak i prefekci jako pierwsi wstali od stołu, by zaprowadzić swoje domy do dormitoriów.
- Zjadłem tyle, że żadna miotła mnie nie udźwignie przez tydzień - poskarżył się Fred.
- Nie przełożę treningu - odparł zaraz James. - Co więcej, przyda ci się dodatkowa rundka, żeby się rozruszać.
Fred obrzucił go bardzo niecenzuralnym słowem, za które na pewno straciłby pięć punktów, gdyby w pobliżu była Molly.
- Skrzaty naprawdę dały w tym roku niezły pokaz - uznała Maggie.
- Wszyscy chcą się podlizać Pickwittowi - powiedział James, wchodząc za resztą Gryfonów po schodach.
Byli już nieopodal Wieży Gryffindoru, gdy coś zaczęło się dziać. Uczniowie zamiast iść do przodu, zatrzymali się, szepcząc do siebie gorączkowo.
- Co jest? - Fred wyciągnął głowę ponad tłumem, by lepiej dostrzec przyczynę nagłego postoju. - Znowu Irytek?
I wtedy rozległy się ciche okrzyki przerażenia. Maggie i James spojrzeli na siebie, a potem bez zastanowienia zaczęli przepychać się między uczniami do przodu. Fred deptał im po piętach. Byli już prawie na samym początku tłumu, gdy Jamesowi udało się dostrzec Ala, Rose i Molly. Brat jakby wyczuł jego spojrzenie, bo odwrócił się w jego kierunku, a potem gwałtownie pokręcił głową, jakby nie chciał żeby podeszli bliżej. Jim zmarszczył brwi, a potem tłum się przerzedził i zobaczył, co zatrzymało Gryfonów na korytarzu.
- Mags, nie patrz! - syknął desperacko, łapiąc dziewczynę za ramiona i obracając plecami do widoku.
- Co ty... - zaczęła. - James, puszczaj.
Trzymał ją mocno i nie pozwalał się obejrzeć. Maggie zaczynała przez to tylko coraz bardziej panikować. W niczym nie pomagały przerażone szepty uczniów.
- Kto mógł zrobić coś tak okropnego?
- Biedna...
- Wiecie do kogo należy?
- James, co tam jest? - zapytała drżącym głosem. - Co tam jest?
- Przejście! Zróbcie mi przejście! - usłyszała głos profesora Longbottoma.
Uczniowie posłusznie się przed nim rozstępowali. James poluzował nieco uścisk, chcąc go przepuścić, co Maggie niemal od razu wykorzystała i przecisnęła się do przodu zaraz za profesorem.
Przez chwilę nie wiedziała na co patrzy. Dopiero po minucie dotarło do niej, że czerwona plama na środku korytarza, to krew. Zamrugała powoli, próbując zrozumieć to, co widzi, a wtedy jej wzrok padł na zakrwawione śnieżnobiałe zwierzątko leżące nieopodal kałuży.
- Czy... czy to... - Głos zaczął się jej trząść.
James pociągnął ją do tyłu i obrócił twarzą do siebie. W brązowych oczach widziała strach, gniew i współczucie. Innego potwierdzenia nie potrzebowała. Zaczęła się trząść, na co chłopak bez słowa ją do siebie przyciągnął i mocno przytulił. Fred stanął obok nich, łypiąc gniewnie na każdego, kto ośmieliłby się na nich krzywo spojrzeć.
- Rose, Al, zaprowadźcie uczniów do wieży - polecił im Neville. - Molly, ty zostań tu ze mną. Poczekamy na dyrektora i pana Tyke'a.
- Gryfoni, idziemy - powiedział Al donośnym głosem.
On i Rosie ustawili się tak, by uczniowie nie widzieli dobrze martwej kotki. Nie byli jednak w stanie zasłonić wymalowanego na ścianie jej krwią trójkątnego oka z pieczęci, którą przysłał na koniec roku Morderd. James nie mógł odwrócić od niego wzroku, ale jednocześnie pilnował, by Maggie cały czas miała twarz przyciśniętą do jego piersi.
Obiecał sobie, że ktoś za to zapłaci. I to drogo.
jak to czytałam pod koniec moje ledwo co trzymałam moje emocje na wodzy czułam się dosłownie tak jak podczas czytania o śmierci Hedwigi.
OdpowiedzUsuńTobie również udanego Halloween, w takim razie do zobaczenia w listopadzie.
Wow
OdpowiedzUsuńWow
OdpowiedzUsuń