Pierwszy tydzień był dla Maggie najtrudniejszy, tym bardziej, że wszyscy krążyli wokół niej na paluszkach. Najbardziej jednak wkurzyła ją wyraźna taryfa ulgowa jaką drużyna dawała jej podczas treningów. W końcu zwyczajnie wybuchła.
- Nie traktujcie mnie jakbym była z porcelany! - wrzasnęła, gdy po raz któryś z rzędu nie udało się jej strzelić gola, a Jim zamiast na nią nakrzyczeć powiedział, że każdemu się trafia spadek formy. - Jeśli robię coś źle, to mi to powiedzcie, a nie w kółko głaszczecie mnie po główce!
Roxanne i Emma Banner wymieniły między sobą znaczące spojrzenia. Dzisiejszy trening szedł Maggie wyjątkowo źle. W innym wypadku James już dawno zwróciłby jej uwagę.
- Okej. - James poleciał wyżej i zawisł tuż przed nią. - Jesteś rozkojarzona, źle trzymasz się w miotle i za bardzo podkręcasz kafla. Masz dziś problem z ocenianiem sytuacji. Trzy razy mogłaś podać kafla do Rox albo Emmy, ale zdecydowałaś się rzucać sama i spudłowałaś. Fred omal nie trafił cię tłuczkiem. Albo się skupisz na tym co robisz na boisku, albo idziesz na przerwę.
Maggie mierzyła go wściekłym spojrzeniem, a i on nie pozostawał jej dłużny. Drużyna doskonale widziała, co się szykuje. Przerabiali to już dziesiątki razy. Maggie zaraz skoczy Jamesowi do gardła, on odpowie atakiem na atak, a potem pokłócą się na śmierć i życie. Różne sytuacje, ten sam schemat.
- Co wy na to żeby skończyć dziś wcześniej? - zaproponowała szybko Rox.
- Tak, chyba zanosi się na deszcz - dodał Fred, chociaż na niebie nie było nawet jednej chmurki.
- A ja umieram z głodu - dołączyła się Emma. - Chodźmy na śniadanie!
- Została jeszcze godzina treningu - zauważyła Maggie. - Gramy dalej. Wszyscy na miejsca.
Poderwała rączkę miotły do góry i wzbiła się wyżej. Reszta drużyny spojrzała na Jima, który wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego.
- Słyszeliście - powiedział. - Na miejsca.
Reszta treningu przebiegła już znacznie lepiej. Maggie skorygowała część swoich błędów i chociaż nadal nie była w swojej szczytowej formie, radziła sobie o wiele lepiej niż wcześniej. W końcu Jim zarządził koniec ćwiczeń i wszyscy wylądowali na ziemi.
- Bywało już lepiej, ale to nie totalna tragedia - oznajmił James. - Nadal mamy czas by dopracować szczegóły przed meczem. Widzimy się w sobotę.
Drużyna dość niepewnie przebrała się z szat do quidditcha w szaty szkolne. Wszyscy zerkali to na Jima, to na Maggie, jakby w każdej chwili spodziewali się awantury. James uznał, że to całkiem zabawne.
- Na brodę Merlina, nie zamierzamy z Donovan nagle zacząć na siebie wrzeszczeć - parsknął. - Przestańcie patrzeć na nas jak na sklątki tylnowybuchowe.
- Wiecie co, chyba wolałem kiedy w kółko się żarliście - oznajmił Peter Bentley, pałkarz. - Łatwo było wyczuć co zrobicie. Teraz zwyczajnie się was boję.
- Dokładnie. Staliście się totalnie nieprzewidywalni - dodał ich obrońca, Paul McPhee.
- Nie podpuszczajcie ich. - Roxanne cisnęła butem w Paula. - Wszyscy doceniamy tę odmianę.
- Dokładnie - zgodziła się z nią Emma. - Nadal umieram z głodu. Idziemy na śniadanie! - zarządziła, biorąc pod ręce Freda i Paula.
- Ja nie jestem głodna - powiedziała Maggie, zaplatając włosy w zgrabny warkocz. - Idźcie beze mnie.
- Nie, nie ma takiej opcji. - Rox potrząsnęła głową. - Idziemy na tradycyjne śniadanie potreningowe. Wszyscy.
- Ale ja naprawdę... - zaczęła protestować Maggie, jednak Roxanne nie przyjmowała odmowy.
- Idziemy. - Złapała Maggie za rękę i niemal siłą ściągnęła ją z ławki. - I Jim też się tym razem nie wymiga... - rzuciła groźne spojrzenie w stronę kuzyna.
- To był tylko raz, bo musiałem wysłać list - wywrócił oczami chłopak. - Nigdy nie rezygnuję z jedzenia.
Wspólnie ruszyli w stronę zamku. Maggie zrozumiała, że protesty na nic się zdadzą, więc tylko szła razem z Rox, która żartowała sobie z Emmą i Paulem. James trzymał się nieco z tyłu, wspólnie z Peterem i Fredem analizując trening i zastanawiając się nad możliwymi scenariuszami przyszłego meczu. Nadal nie wiedzieli, kogo McLaggen wystawi na pozycji ścigającego. Baltasar Smith miał jakąś kontuzję i Fredowi udało się wyniuchać, że na pewno nie zagra w najbliższym meczu. Nie było tylko wiadomo, kto go zastąpi.
- Stawiam na Becketta - oznajmił Fred. - Był najlepszy wśród odpadających na testach.
- Ale Henrickson znacznie lepiej współgrał z Malfoyem i Treyem - spostrzegł Peter.
- Kogo by nie wziął, musimy być lepsi i tyle - osądził James. - Od lat dajemy im w kość. Teraz nie będzie inaczej.
- Taaaak... - mruknął Peter.
Jamesowi nie spodobał się jego ton.
- Chcesz mi coś powiedzieć? - zapytał.
- Bez obrazy Jim, ale Maggie totalnie się ostatnio pogubiła - powiedział. - Jesteś pewien, że powinna zagrać?
Fred rzucił Peterowi spojrzenie w stylu "chłopie, zaraz umrzesz", ale ten w ogóle go nie dostrzegł, skupiony na swoim kapitanie.
- Jestem pewien - powiedział sucho Jim. - Donovan jest jedną z najlepszych ścigających w drużynie od wielu lat.
- Nie mówię, że nie jest - zaczął się bronić Peter. - Każdy ma prawo do gorszego okresu, ale... Mecz jest za tydzień. Co jeśli się nie ogarnie?
- To ja jestem kapitanem, więc pozwól, że to ja będę się tym martwił - warknął na niego James, wchodząc za resztą do sali wejściowej.
- Hej, a ty gdzie?! - zawołała za nim Rox, gdy zamiast do Wielkiej Sali, ruszył po schodach na górę. - Co go ugryzło?
- Poszedł odnieść miotłę - skłamał Fred. - Przecież wiecie, że nie wolno mu wnosić Błyskawicy do Wielkiej Sali.
- Nie rozumiem dlaczego nie zostawia jej w schowku razem z naszymi - wywróciła oczami Emma.
- Za bardzo się boi, że Ślizgoni mogliby ją uszkodzić - powiedziała Rox.
- Ta miotła to jego największa miłość - dodał Fred. - Odpuśćcie.
Weszli do Wielkiej Sali, która o tej porze była jeszcze praktycznie pusta. Uczniowie dopiero się schodzili na śniadanie przed zajęciami. W ostatnim czasie Maggie nawet preferowała wcześniejszą porę posiłku. Miała dość rzucanych jej ukradkowych spojrzeń i szeptów.
- Naleśniki z kawałkami czekolady! - ucieszyła się Emma, siadając na ławce. - Zaklepuję!
- Wyluzuj, starczy dla wszystkich - zakpił Paul, nakładając sobie na talerz cały stosik tostów francuskich.
- No dalej, Mags, wybierz coś - poleciła przyjaciółce Roxanne, sięgając po chleb i twarożek.
- Zrobiliście się wszyscy strasznie upierdliwi - westchnęła Maggie, decydując się na owsiankę z malinami. - Nie myślcie, że tego nie widzę. Macie ustalone jakieś dyżury kto i kiedy mnie pilnuje?
- A nawet jeśli, to co?
Drużyna zdążyła już praktycznie zjeść, gdy wreszcie pojawił się James. Towarzyszył mu zaspany Albus. Sądząc po jego fryzurze, dopiero co zwlókł się z łóżka.
- Dobry - mruknął, opadając na wolne miejsce obok Roxanne. - Nienawidzę poranków.
- Do której wczoraj siedziałeś? - zapytała Maggie.
Rosie uznała, że czas na poważnie zabrać się za naukę do sumów i niemalże zmusiła Ala i Maggie do towarzyszenia jej podczas powtórek. Wczoraj wkuwali eliksiry. Maggie udało się wyrwać wcześniej (wymówiła się treningiem o 5 rano), ale Al i Rosie siedzieli do późna.
- Odpadłem jakoś koło północy - powiedział. - Rosie jeszcze siedziała, gdy ja już poszedłem.
- Fiona mówiła, że z samego rana poszła do biblioteki - dodał James. - Zwariowała. Nikt nigdy nie zaczął uczyć się tak wcześnie do egzaminów.
- Kiedy miałeś czas pogadać z Fioną? - zapytała złośliwie Maggie.
- Kiedy czekałem aż jaśnie wielmożny Albus Potter zorientuje się, gdzie jest tył, a gdzie przód jego szaty - odparł w takim samym tonie. - Zazdrosna?
- Chciałbyś - prychnęła.
- Rose zaplanowała na dziś powtórkę z transmutacji - powiadomił przyjaciółkę Albus. - Czeka na nas sterta bieżących prac domowych. Gdzie ja wcisnę w to dodatkową transmutację?
- Prefekcik już ma dość? - zakpił Jim.
- Zamknij się, albo odejmę ci punkty za nieprzepisowy strój - burknął Albus, obrzucając ponurym spojrzeniem poluzowany krawat i rozpiętą szatę brata.
- Napij się kawy, Al - zasugerowała mu Rox. - Przypominasz dziś gradową chmurę.
- I tobie też odejmę punkty - wymamrotał, ale posłusznie nalał sobie kawy.
James wywrócił nad nim oczami i zabrał się za jedzenie. Zdążył dosłownie ugryźć parę kęsów naleśników, gdy Wielka Sala zaroiła się od sów. Jedna oderwała się od pozostałych i poszybowała prosto w talerz Jima.
- Niech cię, Urwis! - zaklął, gdy puchacz radośnie wylądował na stercie jego naleśników i wbił w nie pazury. - Naprawdę miałeś dużo miejsca obok mojego śniadania.
Urwis tylko zahukał cicho, wyraźnie z siebie zadowolony. Upuścił list na kolana chłopaka, po czym wzbił się w powietrze - razem z naleśnikami w szponach.
- Zmienię go w lornetkę, obiecuję - oznajmił, sięgając po list. - Jak miło, to tata - oznajmił, otwierając kopertę.
Błyskawicznie prześledził tekst wzrokiem, a potem bez słowa dał kartkę bratu.
- Coś ciekawego? - zaciekawiła się Roxanne.
- Gratuluje Rosie zwycięstwa, ściska wszystkich mocno, takie tam - machnął ręką Jim.
Dziewczyna skinęła kuzynowi głową i dopiła resztę soku. Maggie natomiast wbiła w niego podejrzliwe spojrzenie, zastanawiając się, czy niczego nie ukrywa, ale Albus zaraz pokazał jej list. Nie było w nim nic na temat ostatnich wydarzeń. Poczuła rozczarowanie, bo miała nadzieję, że pan Potter będzie miał jakieś wyjaśnienie.
- Lecę - oznajmiła Rox. - Zaraz mam zielarstwo z Krukonami.
- A my chyba powinniśmy iść na transmutację - westchnął Fred.
- Cudownie - mruknął Jim. - Nie ma to jak rozpocząć dzień od zajęć z Wrightem.
- Jeśli znowu transmutujesz mu jakąś część ciała w warzywo, dostaniesz szlaban - ostrzegł go Albus.
- Poważnie? Godzisz mi szlabanem? - James wyglądał na szczerze rozbawionego. - Niewyspany zachowujesz się jak Molly.
Al zasztyletował go spojrzeniem i upił kolejny łyk kawy.
- Widzimy się później - pożegnał się Jim. - Donovan, może buziak na do widzenia? - zapytał wesoło, pochylając się w jej stronę.
- Raczej nie - odparła, kładąc palec wskazujący na czubku jego nosa i odpychając go od siebie. - Poproś Fionę.
- Jesteś zazdrosna! - Rozpromienił się, na co tylko spojrzała na niego z litością. - Spokojnie, Donovan. Nie masz powodów do obaw.
- Idź już, zaraz się spóźnisz - warknęła na niego.
- Tylko za bardzo nie tęsknij! - zawołał na pożegnanie.
Maggie odprowadziła go wzrokiem. Ciągle działał jej na nerwy, ale w jakiś inny sposób, którego nie potrafiła do końca ogarnąć.
- Twój brat jest... - zaczęła.
- Wiem - przerwał jej Al. - Weźmy lepiej coś do jedzenia dla Rosie. Chyba nie planuje zejść na śniadanie przed zaklęciami.
Na samą myśl o tym, ile nauki ją czekało, zrobiło się jej niedobrze. Westchnęła ciężko, ale pokiwała głową. Egzaminy to nie przelewki. Nie mogła ich zawalić, bo miała problemy. Musiała więc zacisnąć zęby i robić swoje, bez względu na to, jak było jej ciężko.
uwielbiam jamesa, genialnie wykreowałaś jego postać
OdpowiedzUsuń