wtorek, 24 listopada 2020

92. Przygotowania do meczu

Pierwszy tydzień był dla Maggie najtrudniejszy, tym bardziej, że wszyscy krążyli wokół niej na paluszkach. Najbardziej jednak wkurzyła ją wyraźna taryfa ulgowa jaką drużyna dawała jej podczas treningów. W końcu zwyczajnie wybuchła.
- Nie traktujcie mnie jakbym była z porcelany! - wrzasnęła, gdy po raz któryś z rzędu nie udało się jej strzelić gola, a Jim zamiast na nią nakrzyczeć powiedział, że każdemu się trafia spadek formy. - Jeśli robię coś źle, to mi to powiedzcie, a nie w kółko głaszczecie mnie po główce!
Roxanne i Emma Banner wymieniły między sobą znaczące spojrzenia. Dzisiejszy trening szedł Maggie wyjątkowo źle. W innym wypadku James już dawno zwróciłby jej uwagę.
- Okej. - James poleciał wyżej i zawisł tuż przed nią. - Jesteś rozkojarzona, źle trzymasz się w miotle i za bardzo podkręcasz kafla. Masz dziś problem z ocenianiem sytuacji. Trzy razy mogłaś podać kafla do Rox albo Emmy, ale zdecydowałaś się rzucać sama i spudłowałaś. Fred omal nie trafił cię tłuczkiem. Albo się skupisz na tym co robisz na boisku, albo idziesz na przerwę.
Maggie mierzyła go wściekłym spojrzeniem, a i on nie pozostawał jej dłużny. Drużyna doskonale widziała, co się szykuje. Przerabiali to już dziesiątki razy. Maggie zaraz skoczy Jamesowi do gardła, on odpowie atakiem na atak, a potem pokłócą się na śmierć i życie. Różne sytuacje, ten sam schemat.
- Co wy na to żeby skończyć dziś wcześniej? - zaproponowała szybko Rox.
- Tak, chyba zanosi się na deszcz - dodał Fred, chociaż na niebie nie było nawet jednej chmurki.
- A ja umieram z głodu - dołączyła się Emma. - Chodźmy na śniadanie!
- Została jeszcze godzina treningu - zauważyła Maggie. - Gramy dalej. Wszyscy na miejsca.
Poderwała rączkę miotły do góry i wzbiła się wyżej. Reszta drużyny spojrzała na Jima, który wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego.
- Słyszeliście - powiedział. - Na miejsca.
Reszta treningu przebiegła już znacznie lepiej. Maggie skorygowała część swoich błędów i chociaż nadal nie była w swojej szczytowej formie, radziła sobie o wiele lepiej niż wcześniej. W końcu Jim zarządził koniec ćwiczeń i wszyscy wylądowali na ziemi.
- Bywało już lepiej, ale to nie totalna tragedia - oznajmił James. - Nadal mamy czas by dopracować szczegóły przed meczem. Widzimy się w sobotę.
Drużyna dość niepewnie przebrała się z szat do quidditcha w szaty szkolne. Wszyscy zerkali to na Jima, to na Maggie, jakby w każdej chwili spodziewali się awantury. James uznał, że to całkiem zabawne.
- Na brodę Merlina, nie zamierzamy z Donovan nagle zacząć na siebie wrzeszczeć - parsknął. - Przestańcie patrzeć na nas jak na sklątki tylnowybuchowe.
- Wiecie co, chyba wolałem kiedy w kółko się żarliście - oznajmił Peter Bentley, pałkarz. - Łatwo było wyczuć co zrobicie. Teraz zwyczajnie się was boję.
- Dokładnie. Staliście się totalnie nieprzewidywalni - dodał ich obrońca, Paul McPhee.
- Nie podpuszczajcie ich. - Roxanne cisnęła butem w Paula. - Wszyscy doceniamy tę odmianę.
- Dokładnie - zgodziła się z nią Emma. - Nadal umieram z głodu. Idziemy na śniadanie! - zarządziła, biorąc pod ręce Freda i Paula.
- Ja nie jestem głodna - powiedziała Maggie, zaplatając włosy w zgrabny warkocz. - Idźcie beze mnie.
- Nie, nie ma takiej opcji. - Rox potrząsnęła głową. - Idziemy na tradycyjne śniadanie potreningowe. Wszyscy.
- Ale ja naprawdę... - zaczęła protestować Maggie, jednak Roxanne nie przyjmowała odmowy.
- Idziemy. - Złapała Maggie za rękę i niemal siłą ściągnęła ją z ławki. - I Jim też się tym razem nie wymiga... - rzuciła groźne spojrzenie w stronę kuzyna.
- To był tylko raz, bo musiałem wysłać list - wywrócił oczami chłopak. - Nigdy nie rezygnuję z jedzenia.
Wspólnie ruszyli w stronę zamku. Maggie zrozumiała, że protesty na nic się zdadzą, więc tylko szła razem z Rox, która żartowała sobie z Emmą i Paulem. James trzymał się nieco z tyłu, wspólnie z Peterem i Fredem analizując trening i zastanawiając się nad możliwymi scenariuszami przyszłego meczu. Nadal nie wiedzieli, kogo McLaggen wystawi na pozycji ścigającego. Baltasar Smith miał jakąś kontuzję i Fredowi udało się wyniuchać, że na pewno nie zagra w najbliższym meczu. Nie było tylko wiadomo, kto go zastąpi.
- Stawiam na Becketta - oznajmił Fred. - Był najlepszy wśród odpadających na testach.
- Ale Henrickson znacznie lepiej współgrał z Malfoyem i Treyem - spostrzegł Peter.
- Kogo by nie wziął, musimy być lepsi i tyle - osądził James. - Od lat dajemy im w kość. Teraz nie będzie inaczej.
- Taaaak... - mruknął Peter.
Jamesowi nie spodobał się jego ton.
- Chcesz mi coś powiedzieć? - zapytał.
- Bez obrazy Jim, ale Maggie totalnie się ostatnio pogubiła - powiedział. - Jesteś pewien, że powinna zagrać?
Fred rzucił Peterowi spojrzenie w stylu "chłopie, zaraz umrzesz", ale ten w ogóle go nie dostrzegł, skupiony na swoim kapitanie.
- Jestem pewien - powiedział sucho Jim. - Donovan jest jedną z najlepszych ścigających w drużynie od wielu lat.
- Nie mówię, że nie jest - zaczął się bronić Peter. - Każdy ma prawo do gorszego okresu, ale... Mecz jest za tydzień. Co jeśli się nie ogarnie?
- To ja jestem kapitanem, więc pozwól, że to ja będę się tym martwił - warknął na niego James, wchodząc za resztą do sali wejściowej.
- Hej, a ty gdzie?! - zawołała za nim Rox, gdy zamiast do Wielkiej Sali, ruszył po schodach na górę. - Co go ugryzło?
- Poszedł odnieść miotłę - skłamał Fred. - Przecież wiecie, że nie wolno mu wnosić Błyskawicy do Wielkiej Sali.
- Nie rozumiem dlaczego nie zostawia jej w schowku razem z naszymi - wywróciła oczami Emma.
- Za bardzo się boi, że Ślizgoni mogliby ją uszkodzić - powiedziała Rox.
- Ta miotła to jego największa miłość - dodał Fred. - Odpuśćcie.
Weszli do Wielkiej Sali, która o tej porze była jeszcze praktycznie pusta. Uczniowie dopiero się schodzili na śniadanie przed zajęciami. W ostatnim czasie Maggie nawet preferowała wcześniejszą porę posiłku. Miała dość rzucanych jej ukradkowych spojrzeń i szeptów.
- Naleśniki z kawałkami czekolady! - ucieszyła się Emma, siadając na ławce. - Zaklepuję!
- Wyluzuj, starczy dla wszystkich - zakpił Paul, nakładając sobie na talerz cały stosik tostów francuskich.
- No dalej, Mags, wybierz coś - poleciła przyjaciółce Roxanne, sięgając po chleb i twarożek.
- Zrobiliście się wszyscy strasznie upierdliwi - westchnęła Maggie, decydując się na owsiankę z malinami. - Nie myślcie, że tego nie widzę. Macie ustalone jakieś dyżury kto i kiedy mnie pilnuje?
- A nawet jeśli, to co?
Drużyna zdążyła już praktycznie zjeść, gdy wreszcie pojawił się James. Towarzyszył mu zaspany Albus. Sądząc po jego fryzurze, dopiero co zwlókł się z łóżka.
- Dobry - mruknął, opadając na wolne miejsce obok Roxanne. - Nienawidzę poranków.
- Do której wczoraj siedziałeś? - zapytała Maggie.
Rosie uznała, że czas na poważnie zabrać się za naukę do sumów i niemalże zmusiła Ala i Maggie do towarzyszenia jej podczas powtórek. Wczoraj wkuwali eliksiry. Maggie udało się wyrwać wcześniej (wymówiła się treningiem o 5 rano), ale Al i Rosie siedzieli do późna.
- Odpadłem jakoś koło północy - powiedział. - Rosie jeszcze siedziała, gdy ja już poszedłem.
- Fiona mówiła, że z samego rana poszła do biblioteki - dodał James. - Zwariowała. Nikt nigdy nie zaczął uczyć się tak wcześnie do egzaminów.
- Kiedy miałeś czas pogadać z Fioną? - zapytała złośliwie Maggie.
- Kiedy czekałem aż jaśnie wielmożny Albus Potter zorientuje się, gdzie jest tył, a gdzie przód jego szaty - odparł w takim samym tonie. - Zazdrosna?
- Chciałbyś - prychnęła.
- Rose zaplanowała na dziś powtórkę z transmutacji - powiadomił przyjaciółkę Albus. - Czeka na nas sterta bieżących prac domowych. Gdzie ja wcisnę w to dodatkową transmutację?
- Prefekcik już ma dość? - zakpił Jim.
- Zamknij się, albo odejmę ci punkty za nieprzepisowy strój - burknął Albus, obrzucając ponurym spojrzeniem poluzowany krawat i rozpiętą szatę brata.
- Napij się kawy, Al - zasugerowała mu Rox. - Przypominasz dziś gradową chmurę.
- I tobie też odejmę punkty - wymamrotał, ale posłusznie nalał sobie kawy.
James wywrócił nad nim oczami i zabrał się za jedzenie. Zdążył dosłownie ugryźć parę kęsów naleśników, gdy Wielka Sala zaroiła się od sów. Jedna oderwała się od pozostałych i poszybowała prosto w talerz Jima.
- Niech cię, Urwis! - zaklął, gdy puchacz radośnie wylądował na stercie jego naleśników i wbił w nie pazury. - Naprawdę miałeś dużo miejsca obok mojego śniadania.
Urwis tylko zahukał cicho, wyraźnie z siebie zadowolony. Upuścił list na kolana chłopaka, po czym wzbił się w powietrze - razem z naleśnikami w szponach.
- Zmienię go w lornetkę, obiecuję - oznajmił, sięgając po list. - Jak miło, to tata - oznajmił, otwierając kopertę.
Błyskawicznie prześledził tekst wzrokiem, a potem bez słowa dał kartkę bratu.
- Coś ciekawego? - zaciekawiła się Roxanne.
- Gratuluje Rosie zwycięstwa, ściska wszystkich mocno, takie tam - machnął ręką Jim.
Dziewczyna skinęła kuzynowi głową i dopiła resztę soku. Maggie natomiast wbiła w niego podejrzliwe spojrzenie, zastanawiając się, czy niczego nie ukrywa, ale Albus zaraz pokazał jej list. Nie było w nim nic na temat ostatnich wydarzeń. Poczuła rozczarowanie, bo miała nadzieję, że pan Potter będzie miał jakieś wyjaśnienie.
- Lecę - oznajmiła Rox. - Zaraz mam zielarstwo z Krukonami.
- A my chyba powinniśmy iść na transmutację - westchnął Fred.
- Cudownie - mruknął Jim. - Nie ma to jak rozpocząć dzień od zajęć z Wrightem.
- Jeśli znowu transmutujesz mu jakąś część ciała w warzywo, dostaniesz szlaban - ostrzegł go Albus.
- Poważnie? Godzisz mi szlabanem? - James wyglądał na szczerze rozbawionego. - Niewyspany zachowujesz się jak Molly.
Al zasztyletował go spojrzeniem i upił kolejny łyk kawy.
- Widzimy się później - pożegnał się Jim. - Donovan, może buziak na do widzenia? - zapytał wesoło, pochylając się w jej stronę.
- Raczej nie - odparła, kładąc palec wskazujący na czubku jego nosa i odpychając go od siebie. - Poproś Fionę.
- Jesteś zazdrosna! - Rozpromienił się, na co tylko spojrzała na niego z litością. - Spokojnie, Donovan. Nie masz powodów do obaw.
- Idź już, zaraz się spóźnisz - warknęła na niego.
- Tylko za bardzo nie tęsknij! - zawołał na pożegnanie.
Maggie odprowadziła go wzrokiem. Ciągle działał jej na nerwy, ale w jakiś inny sposób, którego nie potrafiła do końca ogarnąć.
- Twój brat jest... - zaczęła.
- Wiem - przerwał jej Al. - Weźmy lepiej coś do jedzenia dla Rosie. Chyba nie planuje zejść na śniadanie przed zaklęciami.
Na samą myśl o tym, ile nauki ją czekało, zrobiło się jej niedobrze. Westchnęła ciężko, ale pokiwała głową. Egzaminy to nie przelewki. Nie mogła ich zawalić, bo miała problemy. Musiała więc zacisnąć zęby i robić swoje, bez względu na to, jak było jej ciężko.

1 komentarz: