Maggie, Rox i Emma wracały razem z treningu, omawiając nową strategię gry, przekazaną im przez Jamesa. Wyjątkowo przeprowadzili trening późnym wieczorem, już po kolacji, i zastanawiały się teraz, czy chłopcy odwiedzą kuchnię zanim przyjdą do wieży. Były już w korytarzu prowadzącym do pokoju wspólnego, gdy nagle do ich uszu dobiegł cichy chrobot i wszystkie trzy jak na komendę spojrzały w stronę schowka na miotły.
- Jeśli to znowu jacyś uczniowie, Molly będzie wściekła - westchnęła ciężko Rox, zmierzając tak szybko w stronę drzwi, że jej ciemne włosy aż zawirowały w powietrzu.
- Stój. - Maggie złapała ją za rękaw szaty i przyjaciółka posłała jej pytające spojrzenie. - A jeśli to jakiś kretyński żart Irytka?
- Cholera. - Rox cofnęła się przezornie, gdy chrobot się powtórzył. Już nie miała tak odważnej miny. - O tym nie pomyślałam.
- Trzymajcie różdżki w pogotowiu - poleciła im Maggie, wysuwając się do przodu. - Alohomora - szepnęła, celując w zamek.
Szczęknął cicho i drzwi stanęły otworem. Dziewczyny mocniej zacisnęły palce na różdżkach, próbując dojrzeć coś w ciemności. Chrobot więcej się nie powtórzył i było to jeszcze bardziej przerażające.
- Chyba nic tam nie ma - uznała Emma, wyciągając szyję ponad ramieniem Maggie.
I wtedy z mroku wyłonił się kształt. Rox i Emma odruchowo się cofnęły, ale Maggie nawet nie drgnęła. Stała jak wmurowana, z różdżką wyciągniętą przed siebie, gdy ze schowka, chwiejąc się, wyszedł James. Wsparł się ciężko na drzwiach, oddychając przy tym płytko.
- Jim? - bąknęła Rox, opuszczając różdżkę. - Jak dostałeś się tu tak szybko? Mieliście iść do kuchni.
Chłopak nie odpowiedział. Całą uwagę miał skoncentrowaną na znieruchomiałej Maggie.
- Czy... czy to krew?! - zapiszczała Emma, dostrzegając ciemną plamę na szacie chłopaka.
- Mags... - wyszeptał, wyciągając przed siebie zakrwawione ręce. - Mags...
Dziewczyna krzyknęła, gdy zobaczyła we wnętrzu jego dłoni wypaloną literę "M". Symbol, którym Mordred naznaczał swoje ofiary.
- To ty mi to zrobiłaś - wykrztusił, opadając na kolana i przyciskając zakrwawione dłonie do piersi. - To twoja wina.
- Nie! - zawołała Maggie, rzucając różdżkę na podłogę i padając przy nim na kolana. Chciała go dotknąć, pomóc mu, ale bała się, że tylko mu zaszkodzi. - Nie, proszę!
James spojrzał na nią po raz ostatni, a potem z jego oczu zniknęło całe światło i osunął się na ziemię. Maggie znowu krzyknęła i już wyciągnęła ku niemu ręce, gdy ktoś mocno pociągnął ją do tyłu.
- Riddicculus! - zawołała drżącym głosem Roxanne, celując różdżką w ciało Jamesa.
Sama była jednak zbyt przerażona, by zaklęcie zadziałało poprawnie. Maggie zaszlochała głośniej, nie mogąc oderwać wzroku od martwej twarzy Jamesa. Jego oczy nigdy nie były tak puste i zimne i to dosłownie złamało jej serce. Takiej rozpaczy nie czuła chyba nigdy wcześniej. Miała wrażenie, że coś rozrywa ją od środka i szarpie za wnętrzności. Na przemian zalewała ją fala zimna i gorąca, a przed oczami fruwały ciemne plamki. W głowie miała tylko jedną myśl.
Odszedł.
Odszedł.
- Em, pomóż mi, do cholery! - zawołała spanikowanym głosem Rox. - Razem!
- A jeśli to nie jest bogin? - Emma miała łzy w oczach. - Rox, a jeśli to nie jest bogin?!
- JUŻ! - wrzasnęła na nią dziewczyna. - Riddicculus! - zawołały razem.
Ciało Jima zmieniło się w masę kolorowych balonów, które Rox jednym machnięciem różdżki posłała z powrotem do komórki. Maggie tego nie widziała, bo ukrywała twarz w dłoniach i płakała rozdzierająco.
- To moja wina... Moja wina... - powtarzała.
- Mags... Mags! - Rox próbowała zmusić ją, by odsunęła ręce od twarzy. - To był tylko bogin, słyszysz? Tylko głupi bogin!
- Zabiłam go! Zabiłam! To moja wina!
- Em, sprowadź tu jak najszybciej Jamesa - poleciła koleżance Rox, gdy jej słowa nie dostarły do zapłakanej Maggie.
Emma skinęła szybko głową i pobiegła w stronę schodów. Nie zdążyła nawet zrobić kolejnego kroku, gdy pojawili się na nich roześmiani chłopcy. James i Fred przekomarzali się, a Paul i Peter dogryzali im wesoło, lewitując przed sobą tacę z przekąskami.
- Jim! - zawołała Emma ze szczytu schodów. - Maggie!
James nie potrzebował dalszych wyjaśnień. W głosie Emmy było wszystko, co musiał wiedzieć. Pobladł wyraźnie, a w następnej chwili już przeskakiwał po kilka stopni, by jak najszybciej znaleźć się przy Maggie. Niemal potknął się na ostatanim schodku i byłby się wywalił jak długi, ale jakimś cudem udało mu się utrzymać równowagę. Popędził prosto do zapłakanej dziewczyny, która nadal siedziała na posadzce i zakrywała twarz dłońmi, trzęsąc się od niepohamowanego szlochu.
- Mags! - zawołał, padając przy niej na kolana. - Co się stało?!
- Bogin - wyjaśniła mu Roxanne, podnosząc się i zostawiając Maggie w jego rękach.
Zmarszczył brwi, nadal nie wiedząc o co chodzi, ale nie zamierzał w tym momencie pytać. Liczyła się tylko Maggie. Skinął więc głową kuzynce, a potem bardzo ostrożnie złapał Mags za nadgarstki, probując nakłonić ją do odsunięcia dłoni od twarzy.
- Mags? Możesz na mnie spojrzeć? - zapytał cicho.
Potrząsnęła w odpowiedzi głową. James westchnął wtedy cicho i delikatnie pogładził ją po włosach.
- To był tylko bogin - powiedział jej. - Proszę, spójrz na mnie...
Ponownie spróbował odciągnąć jej ręce i tym razem mu na to pozwoliła. Spojrzała przy tym na niego załzawionymi zielonymi oczami, których wyraz niemal złamał mu serce.
- James? - wydukała.
- To ja - potwierdził, uśmiechając się do niej lekko.
- A-ale... Mordred... Widziałam... Ty... On... On cię zabił! - wyszlochała, przyciskając dłoń do ust. - Z mojej winy!
- Nie, nieprawda! - James chwycił ją za rękę i przycisnął sobie do piersi. - Czujesz? To bije moje serce. - Zacisnął palce na jej palcach. - Żyję, Maggie. Nic mi nie jest.
Spojrzała szybko w bok, w miejsce gdzie jeszcze chwilę temu leżało ciało Jamesa. Kiedy go tam nie dostrzegła, przeniosła wzrok na Jima, jakby nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Bardzo powoli dotknęła wolną ręką policzka chłopaka, na co tylko szerzej się uśmiechnął.
- Widzisz? - zapytał cicho. - Wszystko jest w porządku.
W następnej chwili już była w jego ramionach. Objęła go za szyję tak mocno, że przez chwilę nie miał czym oddychać. Nie zaprotestował jednak w żaden sposób. Wręcz przeciwnie - w odpowiedzi tylko objął ją jedną ręką w pasie, a drugą wsunął we włosy i przytulił do siebie. Starał się nie myśleć o tym, jak słodko pachną jej włosy. Ani jak czubkiem nosa trąca jego szyję. Jego zadaniem było ją uspokoić i na tym zamierzał się skupić.
Rox potraktowała to jak znak do odejścia. Skinęła na resztę i po cichu opuścili korytarz, zostawiając Maggie i Jima samych sobie.
- Myślałam, że... - wyszeptała mu do ucha. Głos znowu się jej załamał. - Przez chwilę naprawdę myślałam, że nie żyjesz...
- Sama widzisz, że nic mi nie jest - odszepnął, zamykając oczy. Nic nie mógł poradzić na to, że cieszył się jak wariat, że pozwala mu się przytulać. - To był tylko bogin.
- Nie miałam pojęcia, że... że tego najbardziej się boję - wyznała, opierając czoło o jego ramię. - Ja... - znowu zaczęła dygotać. - Ja...
- Ciii... - szepnął, składając lekki pocałunek na jej skroni. Wiedział, że przekracza granicę, ale ona go nie powstrzymywała. - Już po wszystkim. - Ostrożnie ją od siebie odsunął i ujął twarz Maggie w obie dłonie. Nie podobało mu się jak jest blada. - Masz ochotę wyjść na błonia? - zapytał. - Myślę, że to dobrze ci zrobi.
Pomógł jej wstać i pociągnął ją za rękę, ale nawet nie drgnęła. Patrzyła się tylko na niego z miną, jakby właśnie doznała objawienia.
- Coś nie tak? - zaniepokoił się, robiąc krok w jej stronę. - Mags?
- Przepraszam - powiedziała tylko.
- Za co? - zgubił się.
Nie odpowiedziała, tylko podeszła nieco bliżej. Jej palce musnęły przód szaty Jima i zacisnęły się na nim mocno. Nie odrywała od niego wzroku i chłopakowi nagle zaczęło robić się dziwnie gorąco.
- Już rozumiem... - szepnęła, wolną ręką sunąc po policzku Jima.
Kiedy wspięła się na palce, jej twarz znalazła się niebezpiecznie blisko jego twarzy. Dopiero wtedy dotarło do niego z całą mocą, co takiego Maggie próbuje zrobić. Wahał się tylko przez sekundę.
- Mags, nie - powiedział cicho, kładąc dłonie na jej ramionach i lekko odpychając. Wszystko w nim krzyczało, że zachowuje się jak idiota, ale tak właśnie musiał postąpić. - Jesteś roztrzęsiona i nie myślisz logicznie. Nie rób czegoś, czego później będziesz żałowała.
Każde kolejne wypowiadane słowo, jakby rozdzierało go od środka. Wiedział, że robi dobrze, ale nie zmieniało to faktu, że niczego nie pragnął bardziej od tego pocałunku. Maggie spojrzała na niego z niedowierzaniem. W zielonych oczach dostrzegł też cień odrzucenia.
- Myślałam, że... - zaczęła cicho, a potem w jej oczach coś błysnęło i odsunęła się od niego szybko. - Przepraszam - bąknęła, nie wiedząc gdzie podziać wzrok. - Źle zrozumiałam sygnały.
- Nie! - James przeklinał się w duchu od najgorszych. - Mags, dobrze wiesz, że zabiłbym za... - urwał, wyraźnie speszony. - Po prostu nie chcę żebyś zrobiła coś pod wpływem emocji, a potem tego żałowała - westchnął, odgarniając włosy zmęczonym ruchem. - Tylko tyle. Jeśli jutro nadal będziesz miała ochotę, wiesz gdzie mnie znaleźć - dodał, siląc się na pogodny ton. - Czekałem już tak długo... Czym jest jeden dzień więcej?
- James. - Podeszła do niego szybko i wzięła za ręce. - Nie przemawia przeze mnie szok czy strach - oznajmiła. - Po prostu sobie uświadomiłam, co jest moim największym lękiem. Co zawsze nim było. I dlaczego właśnie to przeraża mnie najbardziej na świecie.
Ostrożnie ujęła jego twarz w obie dłonie. Próbowała wyczytać coś z brązowych oczu, ale było w nich tyle emocji, że nie potrafiła określić, która przeważa.
- Już rozumiem - szepnęła.
Zamknął oczy i przycisnął swoje czoło do jej. Westchnął cicho, gdy poczuł jak palce Maggie wsuwają się w jego włosy na karku.
- Myślałam o tym miesiącami - wyznała, bawiąc się kosmykami jego włosów. - Ale za bardzo się bałam.
- Mags, Mags, proszę... - James jeszcze próbował przemówić jej do rozsądku, ale przegrywał z każdą sekundą. - Co jeśli za chwilę zdasz sobie sprawę, że wcale tego nie chcesz? Że to tylko adrenalina i... Co jeśli zaczniesz żałować? - Przycisnął wargi do jej czoła. - Kiedy wreszcie mnie pocałujesz, chcę żebyś była tego pewna - szepnął. - Żeby to była całkowicie twoja decyzja. Inaczej, nie będzie się to liczyło, tak jak nie liczyło się w walentynki z babeczkami.
- Czasami cię nie rozumiem, James - oznajmiła, zamykając oczy i zwyczajnie go obejmując w pasie. - Ciągle potrafisz mnie zaskoczyć - szepnęła.
- Siebie też - mruknął, zamykając ją w ramionach.
- Dziękuję, że nie próbujesz wykorzystać okazji. To bardzo...
- Debilne? - podrzucił.
- Szlachetne - uśmiechnęła się i uniosła głowę, by na niego spojrzeć. - Bardzo Gryfońskie.
- Tylko udaję, że się trzymam, Donovan - oznajmił. - Jak tylko znajdę się w swoim dormitorium, jak nic się rozpłaczę.
Zaśmiała się cicho i powoli się odsunęła. James miał wrażenie, że razem z nią zniknęło całe ciepło. Kiedy jednak dobrowolnie wzięła go za rękę, odrobinkę się rozchmurzył.
- Chodź, czekają na nas - powiedziała.
- Akurat na nas - prychnął. - Czekają na rozstrzygnięcie zakładu.
Szybko weszli do pokoju wspólnego, w którym niecierpliwiła się już ich drużyna, a także Al z Rosie. Wszyscy wyraźnie się odprężyli, gdy Maggie z Jimem znaleźli się w środku. Oprócz nich nie było w salonie nikogo. Trening skończył się wyjątkowo późno i zegar wskazywał pięć minut do północy.
- Dobrze się czujesz? - zapytała przyjaciółkę Rosie, podbiegając do niej szybko i obejmując mocno.
- Tak - odparła Maggie. - Nie wierzę, że dałam się nabrać boginowi.
- Był bardzo... prawdziwy - oceniła Rox, zerkając to na Maggie, to na Jamesa, który trzymał się nieco z boku.
- Wieczór pełen wrażeń, co? - zaśmiał się Paul. - Z wami jakoś zawsze coś się dzieje.
- Wiecie w ogóle co to spokojne życie? - zakpił Peter, ziewając przy tym przeciągle.
- Okej, drużyna do łóżek - zarządził zaraz James. - Jutro mecz, macie być wyspani i piękni na miotłach. Widzimy się na śniadaniu.
- Dobranoc wszystkim! - pożegnała się z nimi Emma.
- Mags, idziesz? - zapytała się Rosie, gdy blondynka nawet nie drgnęła. Wzrok miała utkwiony w zegarze.
- Za minutę - odpowiedziała jej.
- Dobranoc - pomachał jej Albus, idąc po schodach razem z Peterem i Paulem.
- Kapitanie, do łóżka! - Fred złapał Jamesa za rękaw i pociągnął w stronę dormitorium.
- James, możesz zostać na moment? - poprosiła go Maggie, zanim zdążył wejść na pierwszy stopień.
Fred uniósł drwiąco brwi, gdy James tylko otworzył i zamknął usta, niepewny czego Maggie może jeszcze chcieć.
- Tylko bądźcie grzeczni - zakpił Weasley na odchodne.
- Mags, co się dzieje? - James przyglądał się dziewczynie z pewną dozą podejrzliwości.
Zegar zaczął wybijać północ i Maggie uśmiechnęła się lekko. Przemierzyła pokój w kilku szybkich krokach, ujęła twarz Jima w obie dłonie i pociągnęła w dół, a potem przycisnęła usta do jego ust w krótkim, ale czułym pocałunku.
- Powiedziałeś, że jeśli nie zmienię zdania do jutra, to wiem gdzie cię znaleźć - szepnęła, robiąc krok wstecz. - Mamy nowy dzień.
Zaśmiała się cicho na widok jego zaskoczonej miny. Wyglądał jakby ktoś właśnie potraktował go Confundusem.
- Dobranoc, James - powiedziała, popychając go lekko w stronę schodów.
Sama pobiegła do swojego dormitorium, nie czekając aż zareaguje. Nie zobaczyła więc jak szok powoli znika i na twarzy Jima pojawia się szeroki uśmiech, ani jak podskakuje radośnie, z ręką wyrzuconą do góry. Wbiegł po schodach do dormitorium i dopiero przed drzwiami przybrał kamienną minę.
Fred, Ryan i John siedzieli na łóżkach. Wszyscy trzej gapili się na Jamesa, próbując wyczytać coś z jego twarzy.
- I? - ponaglił go zniecierpliwiony Fred. - Co się wydarzyło na dole?
- Nic - skłamał James, podchodząc do swojego kufra i wyciągając piżamę.
- Nic? - W głosie Ryana dało się słyszeć rozczarowanie. - Nic-nic?
- Dokładnie tak - odparł James. Nie wiedział dlaczego nie chcę im powiedzieć. Może podświadomie się bał, że rano Maggie jednak będzie żałowała i nie chciał się wystawiać na pośmiewisko kolegów?
- Jesteście beznadziejni - podsumował Fred, rzucając się na łóżko. - Słodki Merlinie, największym lękiem Donovan jest to, że umrzesz! Czy to nie dało jej do myślenia?
- Dało. - Jim uznał, że należy się im część historii. - Chciała mnie pocałować na korytarzu.
Fred usiadł tak szybko, że jego nogi zaplątały się w fałdy koca i sturlał się z hukiem na podłogę, gdzie klnąc dziko próbował się z niego wydostać. Ryan i John tylko zawyli radośnie i przybili sobie piątki.
- Nareszcie! - krzyczał Ryan. - Lata męki skończone!
- Nie powiedziałem, że mnie pocałowała, tylko że chciała to zrobić - zauważył James, wciągając na siebie piżamę.
- Chwila, co?! - Fred przerwał na chwilę walkę z kocem, by spojrzeć na kumpla.
- Nie pozwoliłem jej.
Weasley otworzył i zamknął usta, a Ryan i John spojrzeli na Jima jakby postradał zmysły.
- Ża-żartujesz teraz, prawda? - Fred praktycznie na czworaka zaczął przesuwać się w stronę Jamesa, który z kamienną miną siedział na swoim łóżku. - Nawet ty nie mógłbyś być tak wielkim osłem...
James wzruszył ramionami.
- Była roztrzęsiona i nie myślała logicznie. Nie chciałem żeby zrobiła coś, czego później pożałuje.
- Ty... Ty... - dukał Fred.
- Kretynie? - podrzucił Ryan.
- Idioto? - dodał John.
- Skończony pacanie?
- Kopnięty gumochłonie?
- Niewiarygodnie debilny gnomie?
- Pozbawiona mózgu bahanko?
- Niedorozwinięty potomku trolla i ghula?
- Tu was zatrzymam - parsknął James. - Właśnie obraźliście moich rodziców. Nie nazwałbym Harry'ego Pottera trollem nawet po butelce Ognistej.
- Dlaczego to zrobiłeś?! - Fred nie mógł się pozbierać po tym co usłyszał. - Donovan chciała cię pocałować! Sama z siebie! JIMMY!
- To nie był dobry moment - odpowiedział mu zwyczajnie chłopak.
- Dobry moment! Trzymajcie mnie! - Fred wyrzucił ręce do góry i położył się na podłodze. - Będziemy wszyscy starzy i pomarszczeni zanim uznacie, że nadszedł "dobry moment"!
- Miej trochę wiary - zakpił James, szturchając go nogą.
- Miałem, dopóki nie powiedziałeś, że zachowałeś się jak ostatani bałwan. - Fred zakrył twarz ramionami. - Jak można być tak niemiłosiernie durnym?
- Przestań mnie obrażać i właź do łóżka - polecił mu James. - Przypominam, że jutro mamy mecz.
Fred wyburczał coś niezrozumiałego i wgramolił się na łóżko. Łypnął przy tym na przyjaciela, który spokojnie układał się na swoim posłaniu.
- Mam nadzieję, że jutro będziemy wszyscy w nastroju do świętowania i załatwisz wreszcie sprawę z Donovan - mruknął. - Wszyscy mamy już po dziurki w nosie waszego unikania się.
- Zobaczymy - odparł tylko James, uśmiechając się do siebie.
Myślami był przy Maggie i ich pocałunku na schodach. Miał nadzieję, że do jutra dziewczyna nie zmieni zdania i wreszcie będą mogli być razem, na co czekał od lat.
nie wiem co napisać ...
OdpowiedzUsuńMoże "nareszcie"? 😂
UsuńWow. Zawsze nowe rozdziały mnie zaskakują.Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy i rozwienięcie wątku Mordreda.
OdpowiedzUsuńWkońcu doczekałam się tego momentu! :) Z niecierpliwością czekam na następny rozdział i wiadomość kto wygrał zakład :P <3
OdpowiedzUsuń