piątek, 15 lutego 2019

70. Ostateczne przygotowania

- Nie uważacie, że powinniśmy je przestestować? - zastanowiła się na głos Maggie, wpatrując w swoją kartę.
- I doprowadzić biednego Teddy'ego do zawału? - zakpił Albus, celując różdżką w stronę kominka i zwiększając intensywność płomieni zaklęciem. - Biedak chodzi tak zestresowany, że jest niemal szary. A nie znosi tego koloru.
- Ale musimy wiedzieć, że karty działają - zaprotestowała.
- Działają - uspokoiła ją Rosie, odkładając na bok zapisany arkusz pergaminu. - Teddy nie rozdałby kart, gdyby nie miał pewności, że spełniają swoją funkcję.
Maggie nadal nie wyglądała na przekonaną.
- Po prostu chcesz się upewnić, że Jim i pozostali Huncwoci dobrze rzucili zaklęcie lokalizujące. - Albus uśmiechał się złośliwie. W takich momentach podobieństwo między nim a starszym bratem było uderzające. - Prawda?
- Po prostu chcę mieć pewność, że to rzeczywiście zadziała, gdy znowu wpadniemy w kłopoty - westchnęła. - Bo że w jakieś wpadniemy, to jest pewne.
- Człowieku małej wiary! - parsknął.
Maggie i Rosie wymieniły między sobą spojrzenia. Albus był w zaskakująco dobrym humorze i nie wiedziały, co takiego go wywołało.
- Gadaj - poleciła Rosie, pochylając się w stronę kuzyna. - Co dobrego się wydarzyło?
Albus spojrzał na nią z niewinnym uśmiechem.
- Nawijaj! - ponagliła go Maggie.
- Kojarzycie Summer Wayland? - spytał.
Maggie i Rosie tylko na siebie popatrzyły.
- To ta blondynka z długimi kręconymi włosami, która jest na roku z Lily? - upewniła się Rosie. - Jej starsza siostra chodzi z nami na zielarstwo.
Al uśmiechnął się szeroko.
- Pamiętacie jak miałem szlaban i odrabiałem go w skrzydle szpitalnym? - rzucił. - Pozałem tam wtedy Summer. Pomagała pani Pomfrey. Zaczęliśmy ze sobą rozmawiać i tak jakoś...
Maggie zakryła usta dłonią, żeby powstrzymać śmiech. Rosie jednak nie miała takich skrupułów.
- Nasz Al ma dziewczynę! - zapiszczała.
Nie potwierdził, ale też nie zaprzeczył. Tylko jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.
- Jak Jim się o tym dowie, nie da ci żyć - zauważyła wesoło Maggie.
- Zatem lepiej, żeby się nie dowiedział - odparł na to Potter.
***
- Jesteśmy pewni, że chcemy to zrobić?
Al z ponurą miną wpatrywał się w skropioną veritaserum babeczkę. Wszystko było już dopięte na ostatni guzik. Teraz wystarczyło jedynie dostarczyć ciastko do Blackwella.
- Nie wycofamu się teraz, gdy wszystko już gotowe - odparła na to Maggie, sięgając po przekąskę. - Wszyscy wiedzą co robić?
Rosie tylko pokiwała głową.
- Nie podoba mi się, że mieszamy w to Scorpa - oznajmiła.
- Tylko tak możemy dostarczyć veritaserum Lance'owi - przypomniała jej Maggie.
- Żałuję, że w ogóle musimy to robić - mruknęła.
- Co robić?
Maggie zapiszczała i obejrzała się przez ramię na zaintrygowanego Jamesa. Chłopak puścił do niej oczko.
- Dla mnie? - zapytał, wskazując na babeczkę.
Nim zdążyli go powstrzymać, chłopak zabrał ciastko i wsadził je sobie do ust. Oczy Rosie zrobiły się okrągłe, Albus otworzył i zamknął usta, a Maggie zerwała się na równe nogi.
- Ty bałwanie! - zapiszczała.
- Co? - James przełknął babeczkę i spojrzał na nich z wyraźną podejrzliwością. - Tylko mi nie mówicie, że je zatruliście.
- Blisko - bąknął Albus.
Maggie nie czekała aż James się odezwie. Złapała go za rękaw i pociągnęła za sobą. Rosie i Al natychmiast za nimi pognali.
- Gdzie mnie ciagniesz? - James czuł się bardzo dziwnie.
- Gdzieś, gdzie nie wyrządzisz nikomu krzywdy gadaniem - odpowiedziała.
- Czego wyście tam dodali?!
- Veritaserum - odpowiedział bardzo cicho Albus.
To uciszyło Jamesa na dobry moment. Zdążyli w tym czasie pokonać połowę drogi do Pokoju Życzeń.
- Żartujecie sobie, prawda? - zapytał.
Cisza była jedyną odpowiedzią.
- Co wam odbiło? - James był wściekły.
- Mieliśmy swoje powody - oznajmiła Maggie.
Zatrzymali się przed wejściem do Pokoju Życzeń. Maggie szybko przewędrowała przed ścianą, mamrocząc pod nosem. Chwilkę później w ścianie pojawiły się drzwi. Otworzyła je szybko i niemal wepchnęła Jamesa do środka. Chłopak wszedł tam potulnie i zaraz usiadł na ustawionej w centralnym punkcie pokoju zielonej kanapie. Miał zwężone źrenice i wyglądał na lekko zamroczonego.
- Dlaczego go tak ścięło? - zaniepokoiła się Rose, obserwując kuzyna.
- Chyba jestem w szoku - odpowiedział jej sam Jim. - Kiedy to przestanie działać?
Oczy wszystkich skupiły się na Alu.
- Mniej więcej po godzinie - odparł.
Dało się jednak dosłyszeć niepewność w jego głosie.
- Al... - James popatrzył na brata z morderczą miną.
- Jesteś trochę wyższy i szczuplejszy od Lance'a - wyjaśnił młodszy Potter. - Veritaserum było dostosowane dla niego, więc może trzymać Cię ciut dłużej.
- Fantastycznie - oznajmił. - Czeka mnie zatem ponad godzina gryzienia się w język za każdym razem gdy spojrzę na Donovan!
Maggie spojrzała na niego z paniką w oczach, a on zaklął pod nosem.
- Najlepiej będzie jak sobie pójdę - oznajmiła.
- Nie chcę żebyś wychodziła - wypalił zaraz Jim, a potem opadł na kanapę i zakrył sobie twarz poduszką.
Twarz Maggie chyba nigdy nie była bardziej czerwona. Dziewczyna rzucała rozpaczliwe spojrzenia w stronę Ala, ale ten tylko rozłożył bezradnie ręce.
- Musimy przeczekać - powiedział. - Nic więcej nie zrobimy.
Spod poduszki dobiegł ich tylko przeciągły jęk, a potem James usiadł szybko.
- Możecie mi przyjemniej wyjaśnić o co w tym wszystkim chodzi? - burknął. - Veritaserum? Blackwell?
Rosie pokrótce streściła historię. James cierpliwie słuchał, ale gdy skończyła, pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Donovan, coś ty sobie wyobrażała? - zapytał ostro. - Przepytasz Blackwella, skreślisz punkty na liście, a potem wymażesz mu pamięć? Przecież on doniósłby na was minutę po tym, jak eliksir przestałby działać! Wszyscy troje pożegnalibyście się ze szkołą!
- Od kiedy to tak się martwisz łamaniem zasad? - warknęła.
- Martwię się o ciebie! - James desperackim ruchem przeczesał włosy. - Nie chcę żebyś...
Reszta jego słów została stłumiona przez dłoń Maggie. Chłopak popatrzył na nią z lekkim zaskoczeniem. Nie widział w swoich słowach nic strasznego.
- Jim, myślę, że powinieneś się położyć i zdrzemnąć - zasugerował Al. - Za godzinę wszystko wróci do normy.
James odsunął rękę Maggie od twarzy.
- Nie chce mi się spać - oznajmił.
- Tak czy owak lepiej, żebyś przez najbliższą godzinę po prostu siedział cicho. - Rosie spoglądała to na niego, to na swoją przyjaciółkę.
- Dlaczego? - James posłał w stronę Maggie wyzywające spojrzenie. - Nie mam niczego do ukrycia.
- Tak ci się tylko wydaje - wywrócił oczami Al.
- Czego ty dodałeś do tej babeczki? - Rosie patrzyła na Jamesa z wyraźnym przestrachem. - Eliksiru odwagi?
Al tylko pokręcił głową.
- Macie moje słowo, że nigdy więcej nie uwarzę tego eliksiru - oznajmił. - Nigdy. A to co z niego zostało zamierzam spuścić w toalecie.
Po tych słowach odwrócił się na pięcie i wyszedł z Pokoju. Rosie wyglądała jakby chciała za nim pójść, ale zawahała się.
- Nie zatrzymasz go? - zapytał Jim Maggie. - Biegnie wylać twoją nadzieję na uzyskanie odpowiedzi od Blackwella.
Tylko westchnęła i spuściła głowę, wpatrując się w swoje kolana.
- Niech to zrobi - wyszeptała. - Pomysł z veritaserum był... zły. Nie wiem co sobie myślałam.
- Chciałaś się zemścić. Proste. I w pełni zrozumiałe. - James położył głowę na oparciu kanapy. - Tylko nie przemyślałaś wszystkiego.
- Co byś zrobił na moim miejscu? - zapytała z przekąsem.
- Zatruł mu życie na milion sposobów - odparł zaraz. - I jak już chcieliście go czymś szprycować, to dlaczego nie eliksirem, za który by was od razu nie wywalili? Esencja Płynnego Koszmaru, napój powodujący niestrawność, Smrodliwy Oddech...
- Okej, okej! - przerwała mu i spojrzała na rozbawioną Rosie. - Widać za bardzo skupiłam się na pragnieniu zemsty, żeby wymyślić coś innego.
- Następnym razem zwróć się do mnie. - Jim wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Możesz na mnie polegać - dodał już całkowicie poważnie. - Zawsze.
Maggie spojrzała na niego powoli i jej serce zamarło na widok szczerości lśniącej w brązowych oczach.
- To ja... pójdę za Alem - oznajmiła Rosie, błyskawicznie wychodząc z Pokoju.
- To nie było subtelne - zakpił James.
- Ani trochę - westchnęła, opadając na kanapę.
Na moment zapadła między nimi cisza.
- Ile jeszcze czasu zostało? - spytał.
- Jakieś 40 minut? - odparła, zerkając na swój zegarek.
- Jak więc spożytkujemy ten czas? Nie masz żadnych pytań? Nie kusi cię wyciągnąć ze mnie ile się da?
- O dziwo, nie - odparła. - Nie chcę wykorzystywać sytuacji. To... nie fair.
Zaśmiał się cicho i lekko szturchnął ją ramieniem.
- Odpowiem na jedno pytanie - powiedział. - Jedno. Dowolne.
- Bo eliksir nie daje ci wyboru. Nie chcę takich odpowiedzi.
- No daj spokój, Donovan! Naprawdę nie chcesz skorzystać z takiej okazji? A może boisz się co możesz usłyszeć? - W brązowych oczach zapaliły się diabliki.
- Przymknij się, Potter, albo zabiorę cię do Wielkiej Sali i wypytam o wszystkie wstydliwe rzeczy tuż przy stole Ślizgonów - zagroziła.
Tylko się roześmiał.
- Nie zrobiłabyś tego - stwierdził. - Tylko zgrywasz taką twardą sztukę. Tak naprawdę jesteś miękka. Ale to nic złego.
- Pogrążasz się - poinformowała go. - Co ty na to, żeby zająć się czymś, co powstrzyma cię od wygadywania głupot?
- Wiem czym mogłabyś mnie zająć. - James poruszył znacząco brwiami.
Maggie tylko trzepnęła go w ramię.
- W twoich snach, Potter - oznajmiła. - Myślałam o partii eksplodującego durnia.
Westchnął z rezygnacją.
- Niech będzie.

2 komentarze:

  1. Masz przyjemny, lekki styl pisania. Miło i szybko się to czyta.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo przyjemne opowiadanie. Postać Jamesa jest fantastyczna - idealny balans między huncwotem a bratem / przyszłym chłopakiem. Mogę tylko powiedzieć że czekam na więcej :)))

    OdpowiedzUsuń