niedziela, 27 grudnia 2020

95. Bal Świąteczny

Na początku grudnia nauczyciele postanowili przypomnieć osobom planującym zostać na święta w Hogwarcie o wpisywaniu się na listę. W tym roku była naprawdę długa, ze względu na odbywający się po raz kolejny wielki bal. Praktycznie cała Nowa Generacja postanowiła zostać podczas świąt w szkole.
- Ja wracam do domu - oznajmił James, gdy Neville przypomniał, że do piątku mają czas, by wpisać się na listę.
Siedział razem z Fredem, Lou, Alem i Lily w jednej z bocznych sal, w których uczniowie mogli odrabiać lekcje. Z ich piątki tylko Lily zdawała się w tym momencie to robić. Al pisał list do Teddy'ego, a James, Fred i Lou planowali... coś. Albus zerkał na nich od czasu do czasu, ale uznał, że pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć. Kiedy jednak Jim zakomunikował, że wraca do domu, przerwał pisanie listu.
- Wszyscy zostajemy w zamku - zauważył.
- Ja nie muszę - odparł nonszalancko James.
- W domu nikogo nie będzie - przypomniała mu Lily, odrywając się od swoich notatek. - Mama i tata wybierają się do Francji odwiedzić Teddy'ego i Torrie.
- Moi rodzice i Dom też się z nimi zabierają - powiedział wtedy Louis.
- A moi postanowili odwiedzić w Rumunii wujka Charliego - dołączył się Fred. - Z tego co wiem, dziadkowie i wuj Percy też tam lecą.
- W Dolinie, Norze i w ogóle w całej Anglii nie będzie nikogo z naszej rodziny - oznajmił Al. - Nie ma sensu żebyś wracał do domu.
- Więc zabiorę się z rodzicami do Teddy'ego. - James nie widział problemu. - Tu na pewno nie zostanę.
- Przez Maggie? - spytała domyślnie Lily, wydymając usta.
- Nie chcę nikomu psuć świąt - oznajmił. - Jakbyście nie zauważyli, dziewczyny z naszej rodziny niezbyt mnie w tym momencie lubią.
- Lucy już przeszło, a Rox wczoraj zaczęła się do ciebie odzywać - przypomniał mu Fred.
- Tak, powiedziała: "zejdź mi z drogi" - prychnął James. - To zdecydowanie krok naprzód.
- Rose nie jest na ciebie wściekła - zauważyła Lily. - Po prostu Mags potrzebuje jej teraz bardziej.
- A Molly jest neutralna w tym wszystkim - spostrzegł Al. - Naprawdę uważam, że powinieneś zostać.
- I patrzeć jak Mags tańczy walca z Wrightem? - zadrwił.
- Nie idzie z nim - wywróciła oczami Lily.
- Ale z kimś pójdzie - zauważył ponuro. - Zatem ja wolę posiedzieć samotnie w Dolinie Godryka niż na to patrzeć.
- Będziesz żałował. - Zamknęła książkę, gotowa przemówić bratu do rozumu. - To twój ostatani rok tutaj. Ostatnia taka wielka impreza. Zostań. Nie chcę żeby mój starszy brat był w święta sam.
Zrobiła przy tym smutne oczy, które zawsze zmiękczały mu serce. Tym razem też się udało i Jim jęknął boleśnie, zakrywając twarz rękoma.
- Och, dobra - burknął. - Ale na bal nie pójdę. Nie ma takiej opcji.
- Nawet gdybym ładnie cię poprosiła?
- Przeciągasz strunę, Kropeczko. Poza tym słyszałem, że idziesz z Lorcanem.
- Prawda - uśmiechnęła się. - Lucy namówiła Lysandra, ale nie było łatwo ich przekonać.
- Wszyscy wiemy z kim idzie Al - zakpił James. - Ale co z wami, panowie? - zwrócił się do kumpli.
- Zaprosiłem Emmę - wzruszył ramionami Fred.
- A ja Tess McDonald - wyszczerzył się Lou. - Pamiętasz? Tę dziewczynę, którą odbiłeś mi przed ostatnim balem?
- Pamiętam - wywrócił oczami Jim. - Więc życzę wam świetnej zabawy.
- A ty co będziesz robił w tym czasie? - zapytał go Al.
- Wyluzuj, prefekciku - prychnął Jim. - Nie ruszę się że swojego dormitorium. Nawet o mnie nie usłyszycie.

***
- Lily namówiła Jima żeby jednak został w szkole na święta - oznajmił Albus, dosiadając się do Maggie i Rosie przy ich stoliku w bibliotece.
- To dobrze - uznała Rose. - Nie powinien spędzać świąt sam.
- Naprawdę chciał wrócić do Doliny? - zapytała Maggie, przerywając na moment opisywanie właściwości syrenich łusek w różnych rodzajach eliksirów.
- Naprawdę - potwierdził Al. - Chwilę porwało zanim zmienił zdanie.
- Nie sądziłam, że mówi poważnie - mruknęła, wracając do pracy domowej.
- Powiedział, że nie chce nikomu psuć świąt.
- Auć. - Rosie miała współczującą minę. - Mags, może mu odpuścisz, co? Przecież widzisz, że naprawdę jest mu przykro.
- Przecież ja wcale nie jestem na niego zła - oznajmiła im Maggie. - Po prostu...
- Go unikasz - dokończył Al. - Co jest jednoznaczne ze stwierdzeniem "jestem wściekła".
- Nie unikam Jamesa - zaprzeczyła. - Unikam Fiony.
- Jim nie zbliżył się do Fiony od... no wiesz - oznajmiła jej Rose.
- Strasznie na nią nawrzeszczał - dodał Al. - Chyba dała mu spokój.
- Dobrze dla niego - oceniła Maggie. - Al, do jakich eliksirów poza Wywarem Syreniego Śpiewu, Eliksirem Kapryszącym i Eliksirem Głębokiej Pogardy dodaje się syrenie łuski?
- Zgrabna zmiana tematu, Donovan - pogratulował jej Al.
Poderwała głowę znad książki tak szybko, że niemal przewróciła łokciem kałamarz.
- Nie nazywaj mnie tak - poleciła.
- Bo tylko mój brat ma do tego prawo? - zakpił i dodał, zanim zdążyła zaprotestować. - On naprawdę mocno to przeżywa. Zależy mu na tobie.
- Wiem, nie zapomniałam co dla mnie zrobił - westchnęła.
- Więc dlaczego tak się zachowujesz? - zaciekawiła się Rosie.
- Nie widzicie tego? - Maggie bezradnie rozłożyła ręce. - Wszystkie znaki na ziemi i niebie mówią, że nie powinniśmy się spotykać. Za każdym razem, kiedy między nami zaczyna się układać, dzieje się... coś. Zbyt wiele razy był przeze mnie ranny. Widać... po prostu nie powinniśmy być blisko i tyle. Nie będę go narażała swoim kosmicznym pechem.
- To... całkiem słodkie - uznała Rosie. - Ale też głupie, przecież wiesz.
- Nie będę kusić losu - pokręciła głową.
- No daj spokój - jęknął Al. - Zależy ci na nim tak samo jak jemu na tobie. Przestańcie wreszcie chodzić dookoła siebie na paluszkach. To trwa już za długo. Wszyscy powoli mamy tego dość.
- Jasne - zakpiła. - Wszyscy po prostu czekacie na rozwiązanie zakładu.
Alowi udało się w stu procentach zapanować nad wyrazem swojej twarzy, ale Rosie skrzywiła się nieznacznie.
- Ha! - zawołała cicho Maggie. - Więc to prawda! Hagrid nas nie wkręcał!
- Nic nie wiem o żadnym zakładzie - skłamał gładko Al.
- Uważaj, bo jeszcze ci uwierzę - prychnęła Maggie.
- Mags, tu naprawdę nie chodzi o żaden głupi zakład - powiedziała Rose, biorąc przyjaciółkę za rękę. - Tylko o ciebie i Jima. Po prostu chcemy waszego szczęścia. To nie nasza wina, że najszczęśliwsi bylibyście razem.
- Może tak, a może nie. - Maggie wróciła do swojej pracy domowej. - Chyba się o tym nie przekonamy.

***
Jak zwykle w okresie świątecznym Hogwart całkowicie się przeobraził. Wszędzie wisiały girlandy z ostrokrzewu i jemioły, w których pobrzękiwały cicho elfy. Klatki schodowe zostały przystrojone lśniącymi soplami, a w niektórych korytarzach z sufitu nawet padał zaczarowany śnieg. W Wielkiej Sali stanęły gigantyczne choinki, na których nauczyciele zawiesili zmienające kolor płomyki i pachnące słodko jabłka. Nawet zbroje i portrety były w świątecznym nastroju i codziennie było słychać jak śpiewają kolędy.
W dzień balu, wszystkie zajęcia skończyły się znacznie wcześniej niż zwykle. Podekscytowane dziewczęta rozbiegły się do swoich dormitoriów, by przygotować się do zabawy, a i chłopcy wyraźnie nie mogli się doczekać imprezy.
- Jesteś pewna, że nie chcesz iść? - zapytała po raz setny Rosie, gdy Maggie układała jej włosy.
- Jestem. - Maggie tylko wzniosła oczy w odpowiedzi. - Już ci mówiłam, że nie jestem w nastroju do zabaw po tym wszystkim.
- Wpadnij chociaż na chwilę, proszę. - Rosie spojrzała na nią błagalnie. - Dosłownie na chwilkę.
- Rose, naprawdę nie. Zostanę tutaj i nadrobię zaległości w nauce.
- To naprawdę beznadziejne, że i ty, i Jim będziecie tu siedzieć samotnie, zamiast pójść bawić się razem z nami wszystkimi - oznajmiła.
- James może spokojnie iść na bal, mnie tam nie będzie, jeśli tego się obawiał.
- Raczej obawiał się tego, z kim możesz się wybrać.
Maggie nic na to nie odpowiedziała. Wpięła tylko ostatnią wsuwkę w rude loki przyjaciółki i odsunęła się szybko.
- Gotowe - powiedziała. - Scorpius będzie zachwycony.
- Lepiej żeby był - zaśmiała się, wirując w miejscu.
Miała na sobie zieloną sukienkę, która jeszcze bardziej podkreślała czerwień jej włosów. Do ramiączka przypięła znaczek reprezentantki szkoły.
- Przemyśl to jeszcze, Mags - poprosiła.
- Przemyślałam. A teraz idź i baw się dobrze.
Niemal siłą wyciągnęła ją z dormitorium do pokoju wspólnego, po którym kręciło się już mnóstwo Gryfonek i Gryfonów w odświętnych strojach. Fred zagwizdał z uznaniem na widok swojej kuzynki.
- No, no, no - zakpił. - Ktoś tu się nieźle odstawił.
- Ktoś chce zrobić na kimś wrażenie - przyłączyła się do niego Emma Banner. Sama wyglądała dziś naprawdę ładnie. Jasne włosy miała spięte z boku srebrną klamrą, która pasowała do jej blado-błękitnej sukienki do kostek.
- Ty też wyglądasz dziś świetnie Emmo - pochwaliła ją Rose. - Uciekam. Scorp pewnie już na mnie czeka w sali wejściowej.
- Mags, naprawdę nie idziesz z nami? - Emma wyglądała na rozczarowaną.
- Donovan i Jimmy są dla siebie stworzeni - ocenił Fred. - Pani, pozwolisz? - zapytał wesoło, wyciągając rękę ku Emmie, która zaśmiała się cicho i ujęła go za ramię.
- Bawcie się dobrze! - zawołała za nimi Maggie, po czym obróciła się na pięcie i wróciła do dormitorum.

poniedziałek, 21 grudnia 2020

94. Zdradzone uczucia

Maggie zamrugała szybko, nie mogąc uwierzyć w to co widzi. W tym samym momencie James odepchnął od siebie Fionę, która zachwiała się niebezpiecznie na swoim stopniu i już otworzył usta, by coś powiedzieć, gdy jego wzrok padł na stojące nieco wyżej dziewczyny. Roxanne dosłownie dygotała z wściekłości, a Maggie bez słowa odwróciła się na pięcie i ruszyła z powrotem do wieży Gryffindoru.
- Mags, zaczekaj! - zawołał za nią James, przeskakując po dwa schodki. - To nie tak!
Wyminął Roxanne i pognał za Maggie. Dziewczyna totalnie udawała, że go nie słyszy.
- Proszę, wysłuchaj mnie!
- Przecież nie musisz mi się tłumaczyć - odparła chłodno. - Możesz robić co chcesz i z kim chcesz.
- To ona mnie pocałowała! Zaskoczyła mnie na tych schodach, naprawdę! Ja bym nigdy...
- Nie obchodzi mnie to, Jim.
Zatrzymał się, jakby go spoliczkowała. Maggie jeszcze nigdy, NIGDY, nie nazwała go Jimem, co - nie wiedząc czemu - przeraziło go bardziej niż wszystko inne. Otrząsnął się jednak błyskawicznie i pobiegł za nią dalej. Nie zamierzał marnować czasu. Musiała go wysłuchać.
- Nie chciałem tego! - zawołał, wyprzedzając ją i stając na drodze. Tylko na niego spojrzała i ominęła go z lewej strony. - Przysięgam, że to ona się na mnie zaczaiła. Dosłownie zawisła mi na szyi, a ja...
- A ty radośnie postanowiłeś ją potrzymać. Widziałam.
- Nie, wcale nie! - James desperacko próbował ją zatrzymać, zanim wejdzie do pokoju wspólnego. - Chciałem ją odepchnąć, ale schody zaczęły się ruszać i straciła równowagę!
- Co za nieszczęsny zbieg okoliczności. - Maggie stanęła przed portretem Grubej Damy. - Melancholia - podała hasło i weszła do pokoju.
Jim wcisnął się zaraz za nią.
- Nie chciałem jej skręcić karku! - tłumaczył, ale ona nie słuchała, tylko szła jak burza prosto do swojego dormitorium. - Mags, uwierz mi, to nie tak!
Nie odpowiedziała, tylko wbiegła po schodach do pokoi dziewczyn, zostawiając go w salonie pośród tłumu zaciekawionych Gryfonów.
- Nie powinieneś być w skrzydle szpitalnym? - zapytała Molly, patrząc podejrzliwie na kuzyna.
- Co to właściwie było? - Al patrzył to na brata, to na schody do dormitorium dziewczyn.
- Ja wam powiem. - Rox pojawiła się w salonie i była wściekła. Wydawało się, że z jej uszu zaraz zacznie wydobywać się para. - Ten dupek całował się z Fioną Roberts.
Część Gryfonów przysłuchiwała się temu z zaciekawieniem. Widząc to Molly zareagowała błyskawicznie. Wywar jednak już wypłynął z kociołka i dziewczęta zaczęły szeptać między sobą, a chłopcy szczerzyli zęby. Jimowi za to w ogóle nie było do śmiechu.
- Wszyscy wypad! - krzyknęła Molly, machając rękami. - Już was nie ma!
Rozległy się jęki zawodu, ale Gryfoni posłusznie zaczęli się rozchodzić. Wiedzieli najlepiej, że z Molly Weasley nie ma sensu dyskutować, gdy raz coś powie. Z tłumu wypadł wtedy poirytowany Fred. Do niego najwidoczniej plotka nie zdążyła jeszcze dotrzeć.
- Dlaczego rozwalasz taką fajną imprezę? - zapytał.
- Bo niektórzy bawili się aż za dobrze - warknęła Rox, mierząc Jamesa wrogim spojrzeniem. - Jak mogłeś?!
- To nie ja zacząłem! - James desperacko wsadził ręce we włosy. - Wracałem do pokoju, ona pojawiała się znikąd, a w następnej chwili wisiała mi na szyi i wciskała język do ust.
- Donovan? - zapytał Fred, wyraźnie rozbawiony. - Kto by się spodziewał?
- Fiona Roberts - poprawiła brata Rox.
- James! - Molly spojrzała na kuzyna z oburzeniem.
- Chciałem ją odepchnąć, naprawdę chciałem! - tłumaczył się chłopak. - Ale te przeklęte schody postanowiły wtedy ruszyć, ona straciła równowagę, a ja nie planowałem zrzucać jej ze szczytu klatki schodowej! Przytrzymałem ją, źle to odczytała, a zanim zdążyłem jej powiedzieć, żeby się odczepiła, na korytarzu pojawiła się Mags z Rox!
- Prowadziłam ją do ciebie, kretynie! - Roxanne zdzieliła go pięścią w ramię. Mocno. - Szła ci powiedzieć, że umówi się z tobą na randkę! A ty wszystko zepsułeś!
- Idę zobaczyć co z Mags - powiedziała wtedy Rosie, wychodząc szybko.
- Ona... - James spoglądał kolejno na twarze członków rodziny. Tylko Fred miał współczującą minę. - Chciała...
- Ale już nie chce, jeśli to to ciebie nie dotarło - burknęła Rox obrażonym tonem.
Do Jamesa wreszcie dotarło wszystko, co się właśnie wydarzyło. Z jego twarzy odpłynął cały kolor i zrobił niepewny krok wstecz. Niemal wpadł wtedy do kominka, ale jakby tego nie zauważył.
- Mogłem zepchnąć Fionę z tych schodów - powiedział cicho. - Mogłem to po prostu zrobić...
- Jim, gdzie idziesz? - zaniepokoił się Fred, gdy jego przyjaciel chwiejnym krokiem ruszył do wyjścia.
- Skoro nie zrzuciłem Fiony, to może zrzucę siebie - wzruszył ramionami, nawet się na nich nie oglądając.
- Niech to galopujące gargulce. - Fred już sprawdzał czy ma różdżkę. - Idę za nim. Źle to wygląda.
- Co ty nie powiesz - burknęła Roxanne.
- Dopilnuj żeby nie zrobił czegoś głupiego - poleciła kuzynowi Molly.
- Bardziej głupiego niż całowanie Fiony Roberts na schodach?
- Rox, odpuść - odezwał się Al, wyraźnie zmartwiony. - Jamesowi za bardzo zależy na Maggie, żeby zrobił to celowo. Mówił prawdę.
- I co to zmienia? Maggie nie może teraz nawet na niego patrzeć. A byli już na dobrej drodze żeby się zejść.
- Pogodzą się - uznał Fred, wznosząc oczy do nieba. - Nie pierwszy raz się ze sobą pożarli.
- Nie widziałeś twarzy Maggie gdy tu wpadła - pokręciła głowa Molly.
- Idź lepiej za Jimem - polecił mu Albus. - Ja ściągnę Lou i wezmę Mapę. Szybciej go znajdziemy.

***
Nawet mając Mapę Huncwotów chwilę porwało nim udało się im zlokalizować Jima. Zamek był naprawdę duży, a James znał wszystkie tajne przejścia. I wiedział, gdzie się ukryć, żeby nie zostać zauważonym.
- Gdzie bym poszedł, gdybym był Jimem? - zastanawiał się na głos Louis, pochylając się nad starym pergaminem.
Razem z Albusem i Fredem ukryli się w opuszczonej klasie i uważnie przyglądali się kropkom, poruszającym się po korytarzach. Al ściągnął Louisa za pomocą magicznych galeonów, a potem wspólnie z Fredem wyjaśnili mu w czym rzecz. Blondyn zaklął szpetnie, nie mogąc uwierzyć we wszystko, co usłyszał.
- Pokój Życzeń? - zasugerował Fred.
- Hogsmeade? Mógł skorzystać z tajnego przejścia - zauważył Al.
- Ja bym został w zamku - oznajmił Louis, analizując kolejny punkt na mapie. - Wybrałbym miejsce, gdzie będę miał spokój, gdzie nikt nie chodzi...
Postukał palcem w pergamin.
- Jest. Wieża Astronomiczna.
- Dosłownie prosi się o szlaban - mruknął Albus, podnosząc mapę ze stołu. - Chodźmy po niego, zanim Tyke go znajdzie.
Korzystając z Mapy, udało się im niepostrzeżenie przejść przez zamek. Dwukrotnie musieli się schować przed Irytkiem i Tykiem, ale poza tym korytarze były puste. W końcu dotarli do Wieży Astronomicznej. Fred jako pierwszy wbiegł na sam szczyt i otworzył drzwi. Totalnie nie był przygotowany na to, co tam zobaczył.
James siedział na obmurowaniu i wesoło machał nogami w powietrzu. Na murku obok niego stała do połowy opróżniona butelka Ognistej Whiskey.
- Niech to jasny szlag - zaklął soczyście Louis.
James obrócił się w stronę głosu. Al dosłownie zrobił się zielony, widząc jak jego brat niebezpiecznie przechylił się poza krawędź muru.
- To impreza zamknięta - oznajmił, unosząc butelkę do ust. - Wynocha.
- A co powiesz na to, by przenieść imprezę w jakieś inne miejsce? - zasugerował Louis, używając swojej magii wili.
Korzystał z niej w wyjątkowych sytuacjach. Od dziecka wpajano mu, że nakłanianie ludzi do zrobienia czegoś wbrew ich woli jest skrajnie niewłaściwe, nawet jeśli chodzi o małe rzeczy. Lou korzystał z uroku sugestii tylko, gdy sytuacja stawała się dramatyczna. Na inne aspekty posiadania krwi wili nie miał wpływu, jak chociażby fakt, że podobał się większości dziewczyn w szkole i nawet kilku chłopakom.
- Inne miejsce? - Jim zmarszczył brwi, rozważając to.
Magia głosu kuzyna wyraźnie do niego przemawiała, jednak Lou czuł, że chłopak nadal się jej opiera. Potter nawet pijany był uparty i wymagał wysiłku.
- Dokładnie tak - przemawiał dalej Lou, robiąc krok w stronę kuzyna. - Znam jedno świetne miejsce, pokażę ci je.
- Chyba jednak nie skorzystam - odparł James, wyrywając się z transu, na co blondyn zaklął pod nosem. - Tu mam świetny widok!
Zatoczył ręką koło tak zamaszyście, że omal nie spadł. Albus, Fred i Lou rzucili się do niego w tym samym momencie i złapali go za tył szaty, ściągając z murka. Przy okazji strącili na ziemię butelkę Ognistej Whisky, co niespecjalnie spodobało się Jimowi.
- Piłem to! - zawołał. - Hej, co wy...
- Silencio - rzucił zaklęcie Al i Jimowi odebrało głos.
Spojrzał z oburzeniem na swojego młodszego brata. Albus udał, że tego nie widzi.
- Musimy go jakoś dostarczyć do pokoju wspólnego - sapnął Fred, próbując postawić kumpla na nogi.
- Powodzenia - prychnął Lou, podtrzymując Jamesa z drugiej strony. - Jest pijany jak skrzat domowy po kremowym piwie.
- Czysto. - Al zdążył w tym czasie sprawdzić Mapę. - Idziemy.
Sprowadzenie Jima po schodach było nie lada wysiłkiem. Nawet z pomocą Freda i Lou, chłopak chwiał się we wszystkie strony i cały czas potykał o własne nogi. Na szczęście zaklęcie uciszające ciągle działało, bo inaczej jak nic zaraz zostaliby przyłapani.
- To nie jest droga do wieży - zauważył Fred, gdy skręcili prawą w odnogę korytarza.
- Bo nie idziemy do wieży - szepnął Al. - Zabieramy go do Pokoju Życzeń.
- Dobry pomysł - uznał Louis, zerkając na ponurego Jamesa. - Molly chyba by go zamordowała, gdyby w tym momencie go zobaczyła.
Kilka minut później dotarli w końcu pod Pokój Życzeń. Drzwi pojawiły się niemal od razu. Albus otworzył je szybko i puścił przodem kuzynów podtrzymujących jego brata. Fred odetchnął z ulgą, gdy wreszcie posadzili Jima na szerokiej kanapie i Al mógł zdjąć zaklęcie. Potter nawet nie zareagował. Zakrył tylko twarz ramieniem i zaczął coś niewyraźnie nucić.
- Mamy tu coś co go otrzeźwi? - zapytał Fred, podchodząc do szafek zastawionych eliksirami.
- To raczej eliksiry na kaca - odparł Al, czytając naklejki.
- Nie będę miał kaca, bo nie jestem pijany - oznajmił James, leżąc na kanapie z zamkniętymi oczami. - A w głowie mi się kręci, bo oberwałem pałką.
- Tak, jasne - zgodził się z nim Louis dla świętego spokoju. - Ktoś da znać reszcie, że mamy go w całości?
- Ja pójdę - westchnął Fred, pocierając policzek. - Al, daj mi Mapę.
- Lou, ty też lepiej wracaj do swojego dormitorium - polecił kuzynowi Albus, wręczając Mapę Fredowi. - Jim się stąd nie ruszy do rana - oznajmił, patrząc na swojego półprzytomnego brata, który właśnie zasypiał na kanapie.
- Nie chciałbym być jutro w jego skórze - mruknął posępnie Fred.
- Pogodzi się z Donovan do końca miesiąca, zobaczycie - uznał Louis. - To nie pierwszy raz kiedy się pokłócili.
- Nie wiem czy tym razem to będzie takie proste - powiedział cicho Al.

***
James obudził się z koszmarnym bólem głowy. Dosłownie miał wrażenie, że Fatalne Jęzdze urządziły sobie w niej koncert. Jęknął cicho i zakrył twarz rękoma, próbując odciąć dopływ światła do oczu, ale na nic to się zdało. Nic nie mogło zagłuszyć jego myśli. Wspomnienia z dnia wczorajszego fruwały mu przed oczami i zwyczajnie zrobiło się mu niedobrze.
- Witaj wśród żywych - odezwał się jakiś głos. Dopiero po jakiejś minucie rozpoznał, że to Al.
- Mhm - wymruczał jedynie. - Na brodę Merlina, moja głowa... - jęknął.
- Mam coś, co może ci pomóc - oznajmił mu Albus.
Jim nawet nie drgnął.
- No nie bądź dzieckiem i się rusz. - W głosie Albusa pojawiła się stalowa nutka, która niesamowicie przypominała to głosu ich matki, gdy była wściekła. - Nie zamierzam niańczyć cię cały dzień.
James westchnął ciężko i powoli podniósł się do pozycji siedzącej. Udało mu się nawet otworzyć oczy i nie skrzywić z bólu. Zobaczył wtedy brata siedzącego na wygodnym fotelu z Mapą Huncwotów w ręce. Mina Ala wyrażała skrajną dezaprobatę. Naprawdę przypominał w tym momencie matkę.
- No już, możesz mi odjąć te punkty - burknął James, opierając łokcie na kolanach i wspierając głowę na rękach. - Nic mnie to nie obchodzi.
- Nie będę odejmował ci punktów. Kac to wystarczająca kara - odparł na to Al, podnosząc się z fotela. Podszedł szybko do gabloty z eliksirami i sięgnął po jeden. - Ten powinien zmniejszyć ból głowy - oznajmił, podając bratu butelkę.
James przyjął ją niechętnie i wbił wzrok w etykietkę. Literki rozjechały mu się we wszystkie strony, więc tylko znowu zamknął oczy.
- Pij - polecił mu Albus.
- Która godzina? - spytał go brat.
- Dochodzi 8. Jak się ogarniesz, może nawet zdążysz na śniadanie.
- Nie wypowiadaj na razie tego słowa - poprosił Jim, oddychając głęboko przez nos.
- Tak czy owak, kawa powinna ci pomóc - uznał Al. - A teraz do dna, Jimmy - zakpił, stukając palcem w buteleczkę z eliksirem. - Sam sobie to zrobiłeś.
- Wiem. - Do Jamesa zaczęły ponownie wracać wydarzenia z poprzedniego wieczora. - Czyli to wszystko się wydarzyło? - zapytał cicho. - Fiona, Mags...
- I butelka Ognistej na Wieży Astronomicznej - dokończył Al. - Zgadza się.
- Cudownie. - James odkorkował eliksir i wypił go duszkiem. Był obrzydliwie gorzki. - Wspaniale - skrzywił się, odkładając buteleczkę na bok. - Donovan znowu mnie nienawidzi. Świetnie.
- Maggie jest tylko wkurzona, ale jej przejdzie - uspokoił brata Albus. - Nie wiem kiedy, ale w końcu na pewno.
- Znowu ma mnie za dupka.
- To akurat prawda.
- Wiesz jak pocieszyć, Al - prychnął James, rozczesując włosy palcami.
- Jim, sam sobie uwarzyłeś ten eliksir - westchnął Albus, przyjacielsko klepiąc brata po ramieniu. - Ale widziałem już wasze różne kłótnie i dlatego wiem, że w końcu się dogadacie.
- Tak, ale... Czuję się jakbym musiał zaczynać wszystko od nowa - westchnął James. - W wakacje zrobiliśmy duży progres, a teraz... Cholerna Fiona! - zaklął. - Nawet nie wiem co ją napadło!
- Podobałeś się jej odkąd przyszliśmy do szkoły - wyjaśnił Albus. - I pewnie była zdrowo zazdrosna o Mags.
- Cholerny fanklub... - mruczał dalej Jim. - Kiedy do tych wszystkich lasek dotrze, że nie jestem zainteresowany?
- Nieprędko. Takie są uroki bycia popularnym, braciszku - zakpił Al.
- Też jesteś, a jakoś nie widzę, byś miał taki problem.
- Bo mam dziewczynę. Oficjalnie - podkreślił.
- Też bym chciał, ale to nie takie proste jak widać. - James wstał wreszcie z kanapy. Podłoga już nie wirowała i stał całkiem stabilnie. - Naprawię to - oznajmił. - Będę próbował do skutku.
- Jeszcze ci się to nie znudziło? - zapytał Al, patrząc na brata w nieokreślony sposób.
- Al. - James zatrzymał się i złapał brata za ramię. - Nie znudzi mi się. Ja... - wziął głęboki oddech. - To na poważnie. Nie zrezygnuję.
- Dobrze to słyszeć - uśmiechnął się do niego Al. - Chodź - polecił, klepiąc brata po plecach. - Oprócz kawy przyda ci się też prysznic.

czwartek, 3 grudnia 2020

93. Mecz i jego skutki

Maggie od dawna nie stresowała się tak bardzo przed meczem. Podczas śniadania dosłownie ją mdliło i tylko grzebała widelcem w talerzu jajecznicy.
- Mags, zjedz chociaż trochę - prosiła ją Rose, wyraźnie zaniepokojona stanem przyjaciółki.
- To będzie totalna porażka - oznajmiła jej Maggie, odkładając widelec. - Nie wiem dlaczego James tak się uparł żebym grała. Idzie mi strasznie.
- Jim wie, że dasz z siebie wszystko...
- To za mało! - jęknęła, ukrywając twarz w dłoniach. - Jestem okropna. Nic mi nie wychodzi. Zawalę cały mecz.
- Bzdury. - Albus z niekłamaną ulgą pomachał do brata, który właśnie wmaszerował do Wielkiej Sali. - Jesteś świetną ścigającą.
- Potwierdzam. - James klepnął Ala w ramię, by zrobił mu miejsce obok Maggie. Młodszy Potter zaraz się przesunął, puszczając brata. - Gdyby było inaczej, nie trzymałbym cię w drużynie.
- Ostatnio nie daję ci zbyt wielu powodów...
- Ostatnio dużo się działo - przerwał jej. - Ale to nie zmienia faktu, że jesteś świetną zawodniczką. Niechętnie do tego wracam, ale przypomnij sobie jak pokonałaś mnie na mojej pozycji. Donovan, jesteś dobra - podkreślił.
- Byłam - mruknęła, nie patrząc na niego.
- Dosyć tego. - James usiadł twarzą do Maggie i zmusił ją by na niego spojrzała. - Przestań się wreszcie nad sobą użalać. Drużyna na ciebie liczy. JA na ciebie liczę. Mamy przed sobą naprawdę ważny mecz i nie pozwolę żebyś nawaliła, bo uroiłaś sobie, że nie dasz rady. Dasz - oznajmił dobitnie. - Dotarło?
- Tak - bąknęła. O dziwo, czuła się teraz znacznie lepiej. - Dzięki.
- A teraz zjedz coś - polecił. - I idziemy skopać tyłki Ślizgonom.
Niechętnie spojrzała na swoje śniadanie.
- Mam ci pomóc? - zagroził.
Gdy chciał sięgnąć po jej widelec, uderzyła go po ręce.
- Poradzę sobie - burknęła, na co mrugnął.
- Wiem - odparł, a ona zrozumiała, że mówi o meczu.

***
Pogoda była wręcz wyśmienita do gry, ale Maggie i tak nie czuła się zbyt pewnie. Mimo wszystko zamierzała stanąć na wysokości zadania. Kiedy dosiadła miotły i wzbiła się w powietrze, była gotowa na wszystko. Drużyna na nią liczyła i nie mogła ich zawieść.
- I zaczęli! - rozległ się entuzjastyczny głos Ryana Whitepoola. - Kafla ma Weasley! W tym roku w składzie Gryfonów nic się nie zmieniło i wygląda na to, że są tak samo mocni jak w poprzednich latach. Puchar dosłownie jest w zasięgu ich  ręki... Weasley podaje do Donovan... Donovan leci prosto do pętli... Uważaj, tłuczek! - Maggie uchyliła się w ostatnim momencie przed tłuczkiem, którego odbił  w jej stronę pałkarz Ślizgonów, Wes Farrington. Niestety zgubiła wtedy kafla, co skwitowała przekleństwem. - Kafla przejął Malfoy... Podaje do Becketta, który w tym meczu zastępuje Smitha... Piękny  przechwyt, Rox! - wrzasnął Ryan, gdy  dziewczyna śmignęła przed nosem Becketta, odbierając mu piłkę. Maggie natychmiast zajęła swoją pozycję. - Weasley podaje do Banner... Banner do Donovan... Chwila, czy to znicz?
Maggie chwyciła kafla, którego rzuciła jej Emma. Nawet nie poczuła pokusy, by zerknąć, jak sobie radzi James. Jej zadaniem było zdobycie gola, dlatego gnała do pętli, trzymając piłkę pod pachą. Nie mogła tego zepsuć. Jednak oczy  wszystkich utkwione były w szukającym Gryfonów. 
− Potter dostrzegł znicza! - wrzeszczał Ryan, podskakując jak oszalały. - Dalej, Jim! Złap go!
Nagle jednak zaklął tak, że pilnująca go profesor  Dunbar omal nie spadła z krzesła. Maggie w tym czasie ograła Briana Dunharrowa i strzeliła gola. Dopiero kiedy kafel przeleciał przez pętlę, obejrzała się za siebie.
- Co za spleśniały gumochłon! - ryczał Ryan do mikrofonu. - Omal go nie zabiłeś!
Pani Bell krzyczała właśnie na Dana Morgana, drugiego pałkarza Ślizgonów, który uznał, że głowa Jima jest znacznie lepsza do odbijania niż tłuczek. Gryfoni natomiast zaraz podlecieli do Jamesa, który wyglądał na nieco zamroczonego. Miał długie rozcięcie na skroni, po policzku płynęła mu krew, ale  nadal trzymał się na miotle.
− W porządku? - krzyknęła do niego Roxanne.
- Gramy – zakomenderował kapitan. - Nic mi nie jest.
- Mamy dziesięć do zera dla Gryfonów – poinformował wszystkich Ryan. - Podczas gdy Morgan próbował zabić szukającego Gryfonów, gola strzeliła Donovan... Tak trzymaj, Mags! - Maggie uśmiechnęła się pod nosem, słysząc stronniczy komentarz. - Już będę grzeczny, pani profesor – obiecał Ryan nauczycielce, która ciskała na niego gromy oczami. - Gra została wznowiona... Ledwo żywy Potter wraca na miejsce... Ten chłopak chyba ma łeb ze stali, pełen szacunek, stary. Rzut wolny dla Gryfonów wykona Banner. - Emma ustawiła się na przeciwko pętli. - Rzuca iiii.... gooooool! Dwudziesty punkt dla Gryffindoru! Dunharrow podaje do Malfoya, Malfoy omija Weasley i podaje do Treya. Trey zbliża się do pętli Gryfonów... Co za manewr! - wrzasnął, gdy Fred odbił tłuczka prosto w Treya, a ten desperacko zawisł do góry nogami i wypuścił kafla z rąk. - Kafla przejęła Weasley... Podaje do Donovan... Donovan do Weasley... Jak ona go pięknie wyminęła! - zawołał, gdy Rox zgrabnie okrążyła Becketta, który próbował zrzucić ją z miotły. - Leci do pętli iiii... Gooooooooool! - wydarł się. - Trzydzieści do zera!
Tłum Gryfonów zawył radośnie. Z sektora Ślizgonów tylko dobiegło buczenie. Rox szybko przybiła piątkę z Maggie i śmignęła na drugi koniec boiska.
− Kafla ma Trey... - komentował dalej Ryan. - Malfoy... Trey... Ciągle Trey... Zatrzymajcie go! Strzela... Brawo, Paul - zawołał, gdy obrońca Gryfonów złapał kafla czubkami palców i szybko rzucił go do Maggie. - Donovan do Banner... No nie! - oburzył się, gdy Morgan trafił Emmę pałką w rękę. Dziewczyna złapała się za nadgarstek, krzycząc z bólu. - Ten... - Ryana powstrzymał wzrok profesor Dunbar. - Banner chyba ma złamany nadgarstek, jednak gra toczy się dalej...
− Dasz radę?! - krzyknęła Maggie do Emmy, która była blada z bólu. 
- Dam! - odkrzyknęła. - Załatwmy ich, tylko szybko.
Ślizgonom udało się jednak w końcu wbić pierwszego gola. Roxanne szybko przejęła kafla, z którym śmignęła jak torpeda w stronę pętli. Wydawało się, że już będzie rzucać, gdy podała kafla do Maggie, co totalnie skołowało obrońcę przeciwników i nie zdążył się przesunąć.
− Czterdzieści do dziesięciu! - zakomunikował Ryan. - Ślizgoni są przy piłce... Beckett rzuca do  Malfoya... Malfoy leci do pętli Gryfonów... Hej, Potter chyba znowu wypatrzył znicza!
Scorpius na ułamek sekundy odwrócił wzrok, co wykorzystała Maggie, wyrywając mu kafla i rzucając go prosto do Roxanne. Dziewczyna śmignęła w kierunku bramek, a Maggie poleciała za nią, chcąc ją asekurować. Kątem oka dostrzegła jednak poruszenie w dole. Widziała szkarłatny strój Jima, który położył się płasko na rączce Błyskawicy, całkowicie skupiony na złotym zniczu. Zauważyła też, że otaczają go trzej Ślizgoni. Morgan i Farrington zamierzali się własnie pałkami na szukającego Gryfonów, który już wyciągał przed siebie dłoń, by zacisnąć ją na złotej piłeczce przed Quentinem Ulmem. W jednej chwili zawróciła miotłę i pomknęła w ich stronę.
− Donovan, co ty robisz?! - wrzasnął przerażony Ryan.
James zacisnął palce na zniczu w chwili, gdy obok niego przeleciała jak pocisk Maggie. Usłyszał rozzłoszczony okrzyk z boku, gdy jeden z atakujących go pałkarzy omal nie zleciał z miotły, a potem poczuł jak drewniana pałka o włos mija jego głowę. Odruchowo się odchylił, ale że trzymał miotłę tylko jedną ręką, stracił równowagę. Wywinął koziołka przez trzon i runął na ziemię oddaloną o jakieś  piętnaście stóp. Wszyscy krzyczeli, a najgłośniej wydzierał się Ryan, który nie wiedział, czy James złapał znicza, czy też nie.
Maggie wylądowała jako pierwsza przy półprzytomnym Jimie, rzucając miotłę na  bok. Padła przy nim na kolana i ujęła jego twarz w obie dłonie. Chłopak z trudem skupił na niej wzrok.
− W porządku? - zapytała przerażona.
- Teraz w jak najlepszym – uśmiechnął się słabo i wyciągnął do niej rękę, na której spokojnie spoczywał złoty znicz. - Mam go – powiedział jeszcze zanim stracił przytomność.

***
Cała drużyna i rodzina Jamesa zgromadziła się przy jego łóżku w skrzydle szpitalnym. Pani Dobbs, która wiele już z Potterami i Weasleyami przeżyła, wiedziała, że nie ma sensu ich rozganiać. Kazała im więc być cicho i czekać.
− To było genialne! - Fred klepał Maggie po plecach. - Omal nie zabiłaś Morgana!
- Gdy zobaczyłem jak lecisz w ich stronę, myślałem, że zwariowałaś – oznajmił rozanielony Louis. - Świetna zagrywka!
− Ocaliłaś Jimowi głowę – pochwaliła ją  Lily. - Gdyby oberwał drugi raz, mogłoby być krucho.
- Jesteście strasznie głośni - wymamrotał James, krzywiąc się boleśnie. - Jaki wynik? Nie pamiętam czy złapałem znicza...
− WYGRALIŚMY!!! - ryknęli razem Peter i Fred, na co pani Dobbs wybiegła z gabinetu.
- WYNOCHA!!! - wrzasnęła na nich, wyganiając wszystkich, którzy byli najbliżej drzwi. Traf chciał, że w pokoju została wtedy tylko Maggie z Alem, którzy stali tuż obok łóżka poszkodowanego.
− Rozumiem, że z balangi nici? - zapytał lekkim tonem James.
− Ty tu zostajesz na noc - powiedział bratu Al. - Pani Dobbs uważa, że za mocno uderzyłeś się w głowę i lepiej będzie mieć cię na oku.
- Wolne żarty, nic mi nie jest! - James usiadł szybko i zrobił się zielony na twarzy. Albus stanowczo popchnął go na poduszki. - Okej, może jednak trochę poleżę. Donovan, dotrzymasz mi towarzystwa? - zapytał z niewinną miną.
- Nie - odpowiedział za nią Albus. - Maggie idzie na balangę. Ale spokojnie, przyślemy do ciebie kogoś z prowiantem. - Złapał przyjaciółkę za łokieć i zaczął ją ciągnąć do wyjścia. - Tak w ogóle, ładny chwyt - powiedział na pożegnanie. - Tata byłby z niego dumny.
James parsknął śmiechem, a potem Al zamknął za nimi drzwi.
- Naprawdę planujemy jakąś balangę? - zapytała Maggie, idąc za Alem po schodach na siódme piętro.
- Myślę, że Gryfoni już zaczęli świętować - oznajmił. - Potrzebują tego teraz tym bardziej, skoro gra o Puchar Domów wygląda jak wygląda.
- Nie wiem czy jestem w nastroju na zabawę. I trochę tak głupio, że zostawiliśmy Jamesa samego.
- Znając Jima, za godzinę wymknie się ze skrzydła szpitalnego i wróci do pokoju wspólnego - parsknął Al.
- Pewnie tak - uśmiechnęła się.
Kiedy weszli do pokoju wspólnego, impreza właśnie się rozkręcała. Ktoś na wejściu wcisnął Maggie do ręki butelkę kremowego piwa, a potem Gryfoni kolejno gratulowali jej świetnego manewru. Kiedy w końcu udało się jej dotrzeć do Rosie i reszty, minęło więc trochę czasu.
- Świetny mecz - pochwaliła ją Rosie.
- Dzięki - odparła Maggie.
- Szkoda, że Jim z nami nie świętuje - uznała Rox. - To był naprawdę niezły chwyt.
- Mocno oberwał tą pałką - spostrzegła Rose.
- Obrywał już gorzej - zauważył Albus.
- Dałaś niezły pokaz na boisku, Mags - oznajmiła Molly. - I wcale nie chodzi mi o to, jak próbowałaś staranować tych Ślizgonów, tylko o to co zrobiłaś później - uśmiechnęła się znacząco.
- Cała szkoła aż huczy, że wreszcie jesteście razem - zakpiła Roxanne.
- Bo próbowałam sprawdzić, czy się nie zabił spadając z miotły? - Maggie nie mogła w to uwierzyć.
- Bo widać było, jak bardzo się o niego boisz - oznajmiła Rosie. - W ostatnim czasie naprawdę się zbliżyliście i tego nie da się przeoczyć.
- Nie myślałaś może... bo ja wiem... o randce? - zasugerowała niewinne Roxanne, nawijając na palec ciemny lok. - Mamy wypad do Hogsmeade w pierwszy weekend grudnia, to byłby świetny moment.
- Szczerze mówiąc, trochę o tym myślałam - przyznała się Maggie.
Albus zakrztusił się kremowym piwem i Rosie błyskawicznie wycelowała w niego różdżką. Reszta dziewczyn tylko gapiła się na Maggie z otwartymi ustami.
- Ale, że poważnie? - Rosie nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała.
- Skąd ta zmiana zdania? - Molly wyglądała na lekko zagubioną.
- A kogo to obchodzi? - Roxanne miała minę, jakby wygrała los na loterii.
Złapała Maggie za rękę i zaczęła ciągnąć do dziury za portretem.
- Gdzie mnie prowadzisz? - zdziwiła się Maggie.
- Do skrzydła szpitalnego, a gdzie indziej? Idziesz powiedzieć Jimowi, że zmieniłaś zdanie i jednak chcesz się z nim umówić.
- Rox, nie powiedziałam, że...
- Już ty się tu nie wykręcaj!
Dziewczyna wyciągnęła ją z pokoju wspólnego prosto na korytarz. Maggie miała minę jakby chciała znowu zaprotestować, ale szybko zrozumiała, że to bezcelowe. Roxanne nie przyjmowała w tym momencie odmowy.
- Jim umrze ze szczęścia, zobaczysz - mówiła, wchodząc na schody i czekając aż zmienią położenie. - Czekał na to od piątej klasy. Będzie...
Urwała gwałtownie i zatrzymała się w pół kroku, wpatrując w coś poniżej. Maggie, która szła nieco za nią, zrobiła krok do przodu, chcąc zobaczyć, co tak zaskoczyło Roxanne.
Na schodach stał James i w najlepsze całował się z Fioną Roberts.

wtorek, 24 listopada 2020

92. Przygotowania do meczu

Pierwszy tydzień był dla Maggie najtrudniejszy, tym bardziej, że wszyscy krążyli wokół niej na paluszkach. Najbardziej jednak wkurzyła ją wyraźna taryfa ulgowa jaką drużyna dawała jej podczas treningów. W końcu zwyczajnie wybuchła.
- Nie traktujcie mnie jakbym była z porcelany! - wrzasnęła, gdy po raz któryś z rzędu nie udało się jej strzelić gola, a Jim zamiast na nią nakrzyczeć powiedział, że każdemu się trafia spadek formy. - Jeśli robię coś źle, to mi to powiedzcie, a nie w kółko głaszczecie mnie po główce!
Roxanne i Emma Banner wymieniły między sobą znaczące spojrzenia. Dzisiejszy trening szedł Maggie wyjątkowo źle. W innym wypadku James już dawno zwróciłby jej uwagę.
- Okej. - James poleciał wyżej i zawisł tuż przed nią. - Jesteś rozkojarzona, źle trzymasz się w miotle i za bardzo podkręcasz kafla. Masz dziś problem z ocenianiem sytuacji. Trzy razy mogłaś podać kafla do Rox albo Emmy, ale zdecydowałaś się rzucać sama i spudłowałaś. Fred omal nie trafił cię tłuczkiem. Albo się skupisz na tym co robisz na boisku, albo idziesz na przerwę.
Maggie mierzyła go wściekłym spojrzeniem, a i on nie pozostawał jej dłużny. Drużyna doskonale widziała, co się szykuje. Przerabiali to już dziesiątki razy. Maggie zaraz skoczy Jamesowi do gardła, on odpowie atakiem na atak, a potem pokłócą się na śmierć i życie. Różne sytuacje, ten sam schemat.
- Co wy na to żeby skończyć dziś wcześniej? - zaproponowała szybko Rox.
- Tak, chyba zanosi się na deszcz - dodał Fred, chociaż na niebie nie było nawet jednej chmurki.
- A ja umieram z głodu - dołączyła się Emma. - Chodźmy na śniadanie!
- Została jeszcze godzina treningu - zauważyła Maggie. - Gramy dalej. Wszyscy na miejsca.
Poderwała rączkę miotły do góry i wzbiła się wyżej. Reszta drużyny spojrzała na Jima, który wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego.
- Słyszeliście - powiedział. - Na miejsca.
Reszta treningu przebiegła już znacznie lepiej. Maggie skorygowała część swoich błędów i chociaż nadal nie była w swojej szczytowej formie, radziła sobie o wiele lepiej niż wcześniej. W końcu Jim zarządził koniec ćwiczeń i wszyscy wylądowali na ziemi.
- Bywało już lepiej, ale to nie totalna tragedia - oznajmił James. - Nadal mamy czas by dopracować szczegóły przed meczem. Widzimy się w sobotę.
Drużyna dość niepewnie przebrała się z szat do quidditcha w szaty szkolne. Wszyscy zerkali to na Jima, to na Maggie, jakby w każdej chwili spodziewali się awantury. James uznał, że to całkiem zabawne.
- Na brodę Merlina, nie zamierzamy z Donovan nagle zacząć na siebie wrzeszczeć - parsknął. - Przestańcie patrzeć na nas jak na sklątki tylnowybuchowe.
- Wiecie co, chyba wolałem kiedy w kółko się żarliście - oznajmił Peter Bentley, pałkarz. - Łatwo było wyczuć co zrobicie. Teraz zwyczajnie się was boję.
- Dokładnie. Staliście się totalnie nieprzewidywalni - dodał ich obrońca, Paul McPhee.
- Nie podpuszczajcie ich. - Roxanne cisnęła butem w Paula. - Wszyscy doceniamy tę odmianę.
- Dokładnie - zgodziła się z nią Emma. - Nadal umieram z głodu. Idziemy na śniadanie! - zarządziła, biorąc pod ręce Freda i Paula.
- Ja nie jestem głodna - powiedziała Maggie, zaplatając włosy w zgrabny warkocz. - Idźcie beze mnie.
- Nie, nie ma takiej opcji. - Rox potrząsnęła głową. - Idziemy na tradycyjne śniadanie potreningowe. Wszyscy.
- Ale ja naprawdę... - zaczęła protestować Maggie, jednak Roxanne nie przyjmowała odmowy.
- Idziemy. - Złapała Maggie za rękę i niemal siłą ściągnęła ją z ławki. - I Jim też się tym razem nie wymiga... - rzuciła groźne spojrzenie w stronę kuzyna.
- To był tylko raz, bo musiałem wysłać list - wywrócił oczami chłopak. - Nigdy nie rezygnuję z jedzenia.
Wspólnie ruszyli w stronę zamku. Maggie zrozumiała, że protesty na nic się zdadzą, więc tylko szła razem z Rox, która żartowała sobie z Emmą i Paulem. James trzymał się nieco z tyłu, wspólnie z Peterem i Fredem analizując trening i zastanawiając się nad możliwymi scenariuszami przyszłego meczu. Nadal nie wiedzieli, kogo McLaggen wystawi na pozycji ścigającego. Baltasar Smith miał jakąś kontuzję i Fredowi udało się wyniuchać, że na pewno nie zagra w najbliższym meczu. Nie było tylko wiadomo, kto go zastąpi.
- Stawiam na Becketta - oznajmił Fred. - Był najlepszy wśród odpadających na testach.
- Ale Henrickson znacznie lepiej współgrał z Malfoyem i Treyem - spostrzegł Peter.
- Kogo by nie wziął, musimy być lepsi i tyle - osądził James. - Od lat dajemy im w kość. Teraz nie będzie inaczej.
- Taaaak... - mruknął Peter.
Jamesowi nie spodobał się jego ton.
- Chcesz mi coś powiedzieć? - zapytał.
- Bez obrazy Jim, ale Maggie totalnie się ostatnio pogubiła - powiedział. - Jesteś pewien, że powinna zagrać?
Fred rzucił Peterowi spojrzenie w stylu "chłopie, zaraz umrzesz", ale ten w ogóle go nie dostrzegł, skupiony na swoim kapitanie.
- Jestem pewien - powiedział sucho Jim. - Donovan jest jedną z najlepszych ścigających w drużynie od wielu lat.
- Nie mówię, że nie jest - zaczął się bronić Peter. - Każdy ma prawo do gorszego okresu, ale... Mecz jest za tydzień. Co jeśli się nie ogarnie?
- To ja jestem kapitanem, więc pozwól, że to ja będę się tym martwił - warknął na niego James, wchodząc za resztą do sali wejściowej.
- Hej, a ty gdzie?! - zawołała za nim Rox, gdy zamiast do Wielkiej Sali, ruszył po schodach na górę. - Co go ugryzło?
- Poszedł odnieść miotłę - skłamał Fred. - Przecież wiecie, że nie wolno mu wnosić Błyskawicy do Wielkiej Sali.
- Nie rozumiem dlaczego nie zostawia jej w schowku razem z naszymi - wywróciła oczami Emma.
- Za bardzo się boi, że Ślizgoni mogliby ją uszkodzić - powiedziała Rox.
- Ta miotła to jego największa miłość - dodał Fred. - Odpuśćcie.
Weszli do Wielkiej Sali, która o tej porze była jeszcze praktycznie pusta. Uczniowie dopiero się schodzili na śniadanie przed zajęciami. W ostatnim czasie Maggie nawet preferowała wcześniejszą porę posiłku. Miała dość rzucanych jej ukradkowych spojrzeń i szeptów.
- Naleśniki z kawałkami czekolady! - ucieszyła się Emma, siadając na ławce. - Zaklepuję!
- Wyluzuj, starczy dla wszystkich - zakpił Paul, nakładając sobie na talerz cały stosik tostów francuskich.
- No dalej, Mags, wybierz coś - poleciła przyjaciółce Roxanne, sięgając po chleb i twarożek.
- Zrobiliście się wszyscy strasznie upierdliwi - westchnęła Maggie, decydując się na owsiankę z malinami. - Nie myślcie, że tego nie widzę. Macie ustalone jakieś dyżury kto i kiedy mnie pilnuje?
- A nawet jeśli, to co?
Drużyna zdążyła już praktycznie zjeść, gdy wreszcie pojawił się James. Towarzyszył mu zaspany Albus. Sądząc po jego fryzurze, dopiero co zwlókł się z łóżka.
- Dobry - mruknął, opadając na wolne miejsce obok Roxanne. - Nienawidzę poranków.
- Do której wczoraj siedziałeś? - zapytała Maggie.
Rosie uznała, że czas na poważnie zabrać się za naukę do sumów i niemalże zmusiła Ala i Maggie do towarzyszenia jej podczas powtórek. Wczoraj wkuwali eliksiry. Maggie udało się wyrwać wcześniej (wymówiła się treningiem o 5 rano), ale Al i Rosie siedzieli do późna.
- Odpadłem jakoś koło północy - powiedział. - Rosie jeszcze siedziała, gdy ja już poszedłem.
- Fiona mówiła, że z samego rana poszła do biblioteki - dodał James. - Zwariowała. Nikt nigdy nie zaczął uczyć się tak wcześnie do egzaminów.
- Kiedy miałeś czas pogadać z Fioną? - zapytała złośliwie Maggie.
- Kiedy czekałem aż jaśnie wielmożny Albus Potter zorientuje się, gdzie jest tył, a gdzie przód jego szaty - odparł w takim samym tonie. - Zazdrosna?
- Chciałbyś - prychnęła.
- Rose zaplanowała na dziś powtórkę z transmutacji - powiadomił przyjaciółkę Albus. - Czeka na nas sterta bieżących prac domowych. Gdzie ja wcisnę w to dodatkową transmutację?
- Prefekcik już ma dość? - zakpił Jim.
- Zamknij się, albo odejmę ci punkty za nieprzepisowy strój - burknął Albus, obrzucając ponurym spojrzeniem poluzowany krawat i rozpiętą szatę brata.
- Napij się kawy, Al - zasugerowała mu Rox. - Przypominasz dziś gradową chmurę.
- I tobie też odejmę punkty - wymamrotał, ale posłusznie nalał sobie kawy.
James wywrócił nad nim oczami i zabrał się za jedzenie. Zdążył dosłownie ugryźć parę kęsów naleśników, gdy Wielka Sala zaroiła się od sów. Jedna oderwała się od pozostałych i poszybowała prosto w talerz Jima.
- Niech cię, Urwis! - zaklął, gdy puchacz radośnie wylądował na stercie jego naleśników i wbił w nie pazury. - Naprawdę miałeś dużo miejsca obok mojego śniadania.
Urwis tylko zahukał cicho, wyraźnie z siebie zadowolony. Upuścił list na kolana chłopaka, po czym wzbił się w powietrze - razem z naleśnikami w szponach.
- Zmienię go w lornetkę, obiecuję - oznajmił, sięgając po list. - Jak miło, to tata - oznajmił, otwierając kopertę.
Błyskawicznie prześledził tekst wzrokiem, a potem bez słowa dał kartkę bratu.
- Coś ciekawego? - zaciekawiła się Roxanne.
- Gratuluje Rosie zwycięstwa, ściska wszystkich mocno, takie tam - machnął ręką Jim.
Dziewczyna skinęła kuzynowi głową i dopiła resztę soku. Maggie natomiast wbiła w niego podejrzliwe spojrzenie, zastanawiając się, czy niczego nie ukrywa, ale Albus zaraz pokazał jej list. Nie było w nim nic na temat ostatnich wydarzeń. Poczuła rozczarowanie, bo miała nadzieję, że pan Potter będzie miał jakieś wyjaśnienie.
- Lecę - oznajmiła Rox. - Zaraz mam zielarstwo z Krukonami.
- A my chyba powinniśmy iść na transmutację - westchnął Fred.
- Cudownie - mruknął Jim. - Nie ma to jak rozpocząć dzień od zajęć z Wrightem.
- Jeśli znowu transmutujesz mu jakąś część ciała w warzywo, dostaniesz szlaban - ostrzegł go Albus.
- Poważnie? Godzisz mi szlabanem? - James wyglądał na szczerze rozbawionego. - Niewyspany zachowujesz się jak Molly.
Al zasztyletował go spojrzeniem i upił kolejny łyk kawy.
- Widzimy się później - pożegnał się Jim. - Donovan, może buziak na do widzenia? - zapytał wesoło, pochylając się w jej stronę.
- Raczej nie - odparła, kładąc palec wskazujący na czubku jego nosa i odpychając go od siebie. - Poproś Fionę.
- Jesteś zazdrosna! - Rozpromienił się, na co tylko spojrzała na niego z litością. - Spokojnie, Donovan. Nie masz powodów do obaw.
- Idź już, zaraz się spóźnisz - warknęła na niego.
- Tylko za bardzo nie tęsknij! - zawołał na pożegnanie.
Maggie odprowadziła go wzrokiem. Ciągle działał jej na nerwy, ale w jakiś inny sposób, którego nie potrafiła do końca ogarnąć.
- Twój brat jest... - zaczęła.
- Wiem - przerwał jej Al. - Weźmy lepiej coś do jedzenia dla Rosie. Chyba nie planuje zejść na śniadanie przed zaklęciami.
Na samą myśl o tym, ile nauki ją czekało, zrobiło się jej niedobrze. Westchnęła ciężko, ale pokiwała głową. Egzaminy to nie przelewki. Nie mogła ich zawalić, bo miała problemy. Musiała więc zacisnąć zęby i robić swoje, bez względu na to, jak było jej ciężko.

sobota, 7 listopada 2020

91. Insygnia Śmierci

Chwilę potrwało, zanim Al i Rose zagonili wszystkich Gryfonów do łóżek. W pokoju wspólnym zostali tylko James, Fred, Roxanne i zapłakana Maggie. James posadził ją na kanapie przed kominkiem, gdy tylko weszli do środka, a potem sam zajął miejsce u jej boku i otoczył ramieniem jej barki, przytulając lekko. Roxanne usiadła z jej drugiej strony i uspokajająco gładziła po plecach, a Rosie siadła na dywanie u stóp Maggie i oparła głowę o jej udo, próbując w ten sposób pocieszyć.
- Kto mógł zrobić coś tak okropnego? - Głos Rox drżał z furii, a ciemne oczy ciskały dookoła gromy.
- Wuj próbuje się tego dowiedzieć - powiedział Al, raz po raz zerkając na dziurę za portretem.
- Ten ktoś zadarł z niewłaściwą osobą - warknął Fred, a siostra poparła go mruknięciem.
James nic nie mówił. Machnął tylko różdżką, przywołując pudełko chusteczek i podał jedną zapłakanej Maggie. Dziewczyna szybko otarła łzy, ale zaraz popłynęły następne.
- Ktoś za to zapłaci, zobaczysz Mags - pocieszyła przyjaciółkę Rosie, kucając przed nią i biorąc za rękę.
- To... To... To musiał b-b-być Gryfon... - wyszlochała Maggie. - Runa była d-d-dziś zamknięta w... w... wieży...
Pozostali spojrzeli po sobie bezradnie. Tego nie spodziewali się usłyszeć.
- Może ktoś ją przypadkiem wypuścił jak wychodził na ucztę? - zasugerował Al.
- Widziałam Runę w pokoju zanim wyszłam - powiedziała cicho Rosie. - Spała na łóżku Mags.
- Jaki Gryfon zrobiłby coś tak strasznego? - skrzywiła się Rox, a po jej policzkach zaczęły płynąć łzy.
- Taki, którego przekonał manifest Mordreda - oznajmił Fred ponuro. - Widzieliście symbol na ścianie.
Maggie zadygotała w ramionach Jamesa i chłopak obrzucił przyjaciela wrogim spojrzeniem.
- Co to w ogóle za symbol? - spytała Roxanne. - Wiem, że skądś go kojarzę.
- To znak Grindelwalda - wyjaśniła cicho Rose. - Może Mordred go przyjął, bo wyznaje podobne do niego poglądy?
- To nie tylko znak Grindelwalda - odezwał się Albus.
Spojrzeli na niego wszyscy poza Maggie.
- Nie dawał mi spokoju ten symbol, więc w wakacje trochę poszperałem - wyznał Al. - Zastanawiałem się, co ten znaczek ma wspólnego z Baśnią o Trzech Braciach i tak dotarłem do Insygniów Śmierci.
- Insygniów Śmierci? - Rox wyglądała na sceptyczną. - Co to takiego?
- Trzy dary Śmierci. - Al wyciągnął przed siebie różdżkę i zaczął nią kreślić w powietrzu. - Peleryna niewielka. - Narysował złoty trójkąt. - Kamień Wskrzeszenia. - Dodał koło w środku trójkąta. - I Czarna Różdżka. - Na koniec umieścił w rysunku pionową linię. - Razem to Insygnia Śmierci.
Narysowane przez niego trójkątne oko zabłysło i zgasło. Wszyscy wpatrywali się w punkt, w którym zniknęło.
- To nadal niczego nie wyjaśnia - zauważyła Rose.
- Jeśli Mordred używa znaku Insygniów, to w jakim celu? - zastanowiła się Roxanne. - Przecież to tylko rzeczy z bajki dla dzieci. Nie istnieją.
- W nosie mam czy istnieją, czy też nie - odezwał się James poirytowanym głosem. - Możecie przestać o tym mówić? Fred, przydaj się na coś i skocz do kuchni po kubek ciepłego piwa kremowego - zwrócił się do kumpla. - Świetnie działa na uspokojenie.
Fred nawet nie skomentował jego tonu. Przywołał tylko zaklęciem Mapę Huncwotów i już go nie było. Rosie westchnęła i usiadła w fotelu, który opuścił. Minuty mijały, a oni czekali na powrót Molly i opiekuna domu. Pierwszy jednak wrócił Fred. Lewitował przed sobą kubek parującego kremowego piwa i sześć butelek zwykłego. Postawił je wszystkie na stoliku.
- Uznałem, że przyda się każdemu - powiedział.
James sięgnął po kubek i wcisnął go w rękę Maggie.
- Do dna - powiedział cicho, odgarniając jej włosy z twarzy.
Posłusznie przycisnęła kubek do ust i zaczęła pić. Kiedy skończyła, odstawiła go na stolik i wróciła do poprzedniej pozycji. James patrzył na nią bezradnie. Nie tak chciał trzymać ją w ramionach.
- Myślę, że Mags powinna się położyć - uznała Rosie, patrząc na zamknięte oczy przyjaciółki i jej coraz spokojniejszy oddech.
- Chcę poczekać na Molly - szepnęła.
- Poczekamy w twoim imieniu i jutro wszystko ci powiemy - obiecała jej przyjaciółka, biorąc ją za rękę. - Chodź.
Maggie usiadła prosto i zamrugała nieprzytomnie. James przyglądał się jej z niepokojem, gotów wkroczyć do akcji, gdyby znowu zaczęła płakać. Ona jednak była zbyt wyczerpana, by dalej ronić łzy. Chciała tylko zamknąć oczy i zasnąć bez koszmarów.
- Dziękuję wam, że... że... - zająknęła się.
- Daj spokój, Donovan... - zganił ją cicho James. - Idź spać.
Przeniosła na niego wzrok i ku zaskoczeniu wszystkich obecnych, pochyliła się i pocałowała go w policzek. Dopiero wtedy wstała i razem z Rosie zniknęły na schodach do dormitorium dziewcząt. James tylko odprowadził ją spojrzeniem, bezwiednie przytykając czubki palców do miejsca, w którym spoczęły jej usta.
- Gdyby sytuacja była inna, pogratulowałbym postępu, Jimmy - westchnął Fred, upijając łyk swojego kremowego piwa.
- Traumatyczne sytuacje zbliżają do siebie ludzi - zauważyła Rox.
- To naprawdę nie jest dobry moment - uciszył ich Jim, otwierając swoje piwo i duszkiem wypijając połowę. - Na brodę Merlina, jak ktoś mógł zamordować niewinnego kota tylko po to, by nabazgrać durny symbol z bajki na ścianie?! - eksplodował.
- Za tym kryje się coś więcej - oznajmił ponuro Al. - Tylko nie dostrzegamy co.
- Więc może czas przycisnąć naszego ojca? - Jim wyraźnie stracił cierpliwość. - Mam dość chodzenia po omacku i słuchania wymówek. Tata coś wie i albo nam powie, albo poruszę niebo i ziemię, żeby samemu to odkryć.
Rox gapiła się na niego z otwartymi ustami, natomiast Fred wyglądał na lekko rozbawionego. Tylko Albusa nie zaskoczył wybuch brata. Sam miał podobne zdanie na ten temat.
- W liście nic nam nie powie - zauważył. - Sowa może zostać przechwycona. Musimy poczekać do przerwy świątecznej.
- Super. Kolejnych kilka miesięcy bez odpowiedzi - prychnął James.
Widać było, że zamierza powiedzieć coś jeszcze, ale wtedy portret Grubej Damy się odsunął i do salonu weszli Molly z Nevillem. Oboje wyglądali na bardzo zmęczonych.
- Maggie już śpi? - zapytał cicho Neville.
- Wysłaliśmy ją do łóżka chwilę temu - potwierdził Albus, na co nauczyciel skinął głową.
- Coś wiadomo? - zapytał James.
- Ktoś precyzyjnie wybrał miejsce żeby... - Neville urwał. - W tamtym korytarzu jest tylko kilka obrazów, z czego połowa to martwa natura. A wiszące tam portrety wybrały się do Wielkiej Sali na ucztę. Nie ma żadnych świadków.
- Maggie uważa, że to mógł być ktoś z naszego domu - powiedziała ponurym tonem Roxanne. - Runa była zamknięta w wieży podczas uczty.
- Skoro tak, to zapytajmy Grubą Damę, czy nie wiedziała jak ktoś wychodził z kotem - oznajmił Neville, zmierzając do wyjścia.
- Że też sami na to nie wpadliśmy... - mruknął Fred.
- Jak ona się czuje? - zapytała Molly, opadając na kanapę.
- Paskudnie - odpowiedział jej James. - Zajęliście się Runą?
- Hagrid zabrał... - Głos Molly zadrżał i odchrząknęła. - Tyke szoruje teraz korytarz. Niestety nie tak łatwo pozbyć się tego znaku ze ściany. Ktoś się postarał, by nie dało się to zmyć.
- Świetnie. - James ukrył twarz w dłoniach. - Więc Mags każdego ranka będzie przechodziła korytarzem, gdzie na ścianie krwią jej kota, wymalowany jest cholerny symbol czarnoksiężnika, który z niewyjaśnionych powodów chce ją dopaść. Po prostu fantastycznie.
Do pokoju wspólnego wrócił Neville i James spojrzał na niego szybko. Nauczyciel tylko jednak pokręcił głową.
- Gruba Dama była poza swoimi ramami - oznajmił. - Jeden z portretów bocznych powiedział, że widział białą kotkę wychodzącą z wieży, ale nie zauważył, by ktoś jej towarzyszył.
- Runa sama nie otworzyła by sobie przejścia - zauważyła Roxanne. - Rosie mówiła, że spała w dormitorum dziewcząt.
- Co eliminuje wszystkich chłopaków z listy podejrzanych - powiedziała Molly. - Żaden chłopak nie może wejść po tych schodach do naszych pokojów.
- A może Rosie nie domknęła drzwi? - zasugerował pochmurnie Fred. - Runa skorzystała z okazji i wyszła z pokoju.
- Okej, ale w jaki sposób wyszła z wieży? - zapytała Rox. - Ktoś musiał ją wypuścić na korytarz.
- Może ktoś z nią wyszedł? - rzucił Al. - Ktoś niewidzialny?
- Małe szanse, by ktoś od nas miał pelerynę-niewidkę - prychnął Fred.
- Nie trzeba mieć peleryny żeby stać się niewidzialnym. - James aż się wyprostował. - Wystarczyło odwiedzić Magiczne Dowcipy w Hogsmeade.
Brązowe oczy Freda zrobiły się okrągłe, gdy pojął w czym rzecz.
- Kolekcja "Czego Oczy Nie Widzą" - jęknął. - Tata i wuj opracowali całą linię gadżetów, które zapewniają tymczasową indywidualność.
- Rękawiczki, kapelusze, na brodę Merlina, nawet mieli niewidzialne gatki! - James złapał się za głowę. - To może być każdy.
- Nigdy nie znajdziemy winowajcy - poddała się Roxanne.
- Nie przestaniemy szukać - obiecał Neville. - Przekażcie Maggie moje kondolencje. I nie zawracajcie sobie głowy pisaniem listów. Ja się tym zajmę. A teraz idźcie do łóżek. Dochodzi północ.
Szybko opuścił wieżę, zostawiając ich w pokoju samych. Molly wstała jako pierwsza.
- Jutro cała szkoła będzie o tym trąbiła - westchnęła. - Musimy zrobić spotkanie prefektów i przemyśleć co z tym zrobić.
Albus krótko skinął głową.
- Dobranoc wszystkim - pożegnała się, znikając na schodach.
- Branoc - pożegnał ją Fred. - Co za dzień... - mruknął, przeciągając się. - Padam na twarz.
- Ja tak samo - oznajmiła Roxanne, ziewając. - Chyba zasnę jutro na miotle - westchnęła.
- Nie będzie treningu - zadecydował James. - Zwolnię boisko. Nie sądzę żeby Mags była po tym wszystkim na nogach o 5 rano. Niech odpocznie. Jesteśmy w świetnie formie. Jeden trening mniej nie zrobi nam różnicy.
Fred, Roxanne i Al gapili się na niego z takimi minami, jakby urosła mu druga głowa.
- James Potter pierwszy raz w historii odwołuje trening quidditcha - wyszeptała Rox. - Nie zmusiła cię do tego nawet nawałnica, śnieżyca i pęknięte żebra po pojedynku z Wrightem. Ale dla Mags to robisz. Słodka Morgano, ale cię trafiło! - uśmiechnęła się szeroko.
- Ciebie zaraz czymś trafię - warknął na nią w odpowiedzi. - Do łóżka. Dzieci już dawno śpią.
W odpowiedzi tylko pokazała mu język.
- Nie masz się czego wstydzić - powiedziała, wchodząc po schodach. - Wszyscy ci kibicujemy. Dobranoc! - I już jej nie było.
- Mam nadzieję, że to wszystko po prostu mi się przyśniło - westchnął Fred, wstając niechętnie. - A gdy rano się obudzę, okaże się, że ten dzień jeszcze się nie wydarzył.
- Byłoby miło - zgodził się z nim Albus, wsuwając palce we włosy nerwowym ruchem. - Jutro to będzie koszmar - powiedział.
- Po prostu miejmy oko na Mags - polecił James. - Niech nigdzie nie chodzi sama. I trzymajcie od niej z daleka wszystkich spoza Nowej Generacji.
- Da się zrobić - potwierdził Albus.
We trzech weszli po schodach do swojego dormitorium. Albus zatrzymał się przy drzwiach z napisem "ROK PIĄTY".
- Jim, przykro mi - powiedział. - Wiem, że lubiłeś Runę prawie tak samo jak lubiła ją Mags.
- Jak tylko dowiem się kto to zrobił, popamięta - obiecał gniewnie James. - Do jutra, Al.
Albus zniknął za drzwiami do pokoju, a Fred i Jim ruszyli dalej po schodach.
- Jak chcesz się dowiedzieć? - spytał Fred, otwierając cicho ich drzwi i wślizgując się do środka.
- Jeszcze nie wiem. Ale coś wymyślę.

sobota, 31 października 2020

90. Noc Duchów

Kiedy Rosie weszła do pokoju wspólnego Gryfonów, powitał ją ryk tłumu i oklaski. Uczniowie przepychali się, by pogratulować jej walki i życzyć powodzenia w następnej rundzie. Maggie i Al bacznie obserwowali swoich kolegów i koleżanki, ale póki co do Gryfonów zdawał się nie docierać fakt, że Rosie owszem, wygrała konkurencję, ale dom nie będzie miał z tego żadnych korzyści.
- Byłaś niesamowita - powiedział jej Albus, gdy przedarła się wreszcie przez tłum i opadła na kanapę, wyraźnie zmęczona, ale szczęśliwa.
Rude włosy nadal miała wilgotne, przez co poskręcały się jej jeszcze bardziej, niemal dwukrotnie zwiększając swoją objętość. Kompletnie się tym jednak nie przejmowała.
- Dobrze, że już po - westchnęła.
- Kiedy następne zadanie? - zapytała Maggie.
- Właśnie, Rose! - zawołał jasnowłosy Billy Lucas z ich klasy. - Wiesz już co będziecie musieli zrobić?
- Dostaniemy wskazówki po Nowym Roku - odpowiedziała, na co Gryfoni wydali z siebie rozczarowany pomruk. - Zadanie pewnie odbędzie się jakoś pod koniec stycznia.
- Dużo czasu na przygotowanie - uśmiechnął się Albus.
- Idę napisać list do rodziców. - Rosie dość niechętnie podniosła się z kanapy. - Jak zobaczycie gdzieś Jima, zapytajcie czy pożyczy mi Urwisa.
- Jim właśnie poszedł wysłać list do mamy i taty - odpowiedział jej Al. - Chcieli się dowiedzieć jak ci poszło.
- Czyli zostaje mi Świnka? - jęknęła.
Świnka, czy też raczej Świstoświnka, była sową należącą do jej rodziny już ponad 20 lat. Jak na swój podeszły sowi wiek trzymała się doskonale i Ron często żartował, że przeżyje ich wszystkich. Nadal była też bardzo entuzjastycznie nastawiona do doręczania listów, co przekładało się na wielokrotne próby przywiązania listu do jej nóżki. Zwykle musiały to robić dwie osoby - jedna trzymała Świnkę, a druga przyczepiała list.
- Okropne imię dla sowy - powiedziała Maggie po raz któryś.
- Hej, nie kwestionuj decyzji mojej mamy - udał oburzonego Al.
- Nie czekajcie na mnie! - zawołała jeszcze Rose, biegnąc po schodach do dormitorum.
- No to chodźmy - zadecydował Al. - Umieram z głodu. Mam nadzieję, że będą te pyszne dyniowe paszteciki.
Część Gryfonów już opuściła pokój wspólny. Maggie i Al zeszli do Wielkiej Sali razem z Oliverem Goldsteinem i Billym Lucasem, którzy zakładali się, co takiego zaprezentują w tym roku duchy. Noc Duchów była wyjątkowym czasem w Hogwarcie i Maggie uwielbiała panującą wtedy w zamku atmosferę tajemniczości.
Wielka Sala jak zwykle była wspaniałe przystrojona. Nad głowami uczniów co jakiś czas przelatywał prawdziwy nietoperz, a kilka zwisało z ram okiennych. Na parapetach i stołach rozstawione były lampiony z dyni, które śmiały się złowieszczo co kilka minut. Największe dynie, hodowane specjalnie przez Hagrida, stały na podwyższeniu przy stole nauczycielskim. Maggie mogła przysiąc, że z roku na rok były większe.
Dostrzegła Jamesa i Freda już siedzących przy stole. Chłopcy trzymali w rękach różdżki i próbowali niepostrzeżenie przywołać do siebie parkę nietoperzy.
- Accio - mruczał Fred, gdy Maggie koło niego usiadła. - No dalej, ty leniwy wampirzasty...
- Co robicie? - zapytała niewinnie.
- Chcemy złapać kilka nietoperzy i wpuścić je do gabinetu Tyke'a - powiedział James, całą uwagę skupiając na swoim nietoperzu, który uparcie opierał się jego działaniom. - Widzieliśmy jak Irytek kilka dopadł i zaciągał do toalety dziewczyn. Tyke na bank pomyśli, że te w jego gabinecie to też on.
- Uhm, uhm... - chrząknął Albus, na co James, Fred i Maggie spojrzeli na niego pytająco. - Pamiętacie w ogóle, że jestem prefektem? - zakpił, postukując odznakę na piersi.
James otworzył i zamknął usta, a potem szybko opuścił różdżkę.
- Niczego nie widziałeś - powiedział bratu, na co Al parsknął śmiechem.
- Gdzie nasza gwiazda? - zapytał Fred, ukradkiem chowając nietoperza do torby. - Planuje wielkie wejście?
- Wysyła list do wuja Rona i cioci Hermiony - odparł Al. - Pewnie niedługo przyjdzie.
- Może byłoby lepiej, gdyby jednak odpuściła? - mruknął Jim, rozglądając się dookoła i sprawdzając, czy nikt ich nie podsłuchuje. - Siedząc tutaj słyszeliśmy kilku Gryfonów, którzy już sobie uświadomili, że Rosie zwyciężyła dla Huffelpuffu. Nie byli zachwyceni.
- W pokoju wspólnym wszyscy traktowali ją jak bohaterkę - zauważyła Maggie.
- Bo jeszcze nie do wszystkich to dotarło.
Maggie poczuła niepokój i spojrzała szybko w stronę drzwi. Na salę wchodzili kolejni uczniowie, ale Rose jeszcze wśród nich nie było. Pojawiła się za to Lily, która pomachała do niej radośnie i usiadła przy stole Krukonów koło bliźniaków Scamander.
- Może by pójść jej poszukać? - zasugerowała.
- Mags, chyba nie myślisz, że Gryfoni mogą coś zrobić Rosie - zmarszczył brwi Al. - To śmieszne.
- Wkurzony człowiek, to wkurzony człowiek. Nie ma znaczenia w jakim jest domu - mruknął James.
- Wpadacie w paranoję. Wszędzie widzicie zagrożenie. Rosie nic nie będzie.
Maggie i James tylko spojrzeli na siebie ponad stołem, nawiązując milczące porozumienie. Jeśli Rosie nie pojawi się za 10 minut, pójdą jej poszukać.
Dokładnie osiem minut później w Wielkiej Sali pojawiła się Rose. Podbiegła do stołu Gryfonów i usiadła między Jimem a Albusem, dokładnie na przeciwko Maggie.
- Zamierzam wysłać Świnkę na emeryturę - oznajmiła wszem i wobec. - Tak się ucieszyła na mój widok, że mnie podziobała.
W tym samym momencie wszystkie światła w Wielkiej Sali przygasły. Dyniowe lampiony roześmiały się, a nietoperze zaczęły latać niespokojnie między stołami. Maggie przeszedł zimy dreszcz, gdy jeden śmignął jej tuż nad głową. Chwilę później ze ścian wyłoniły się duchy Hogwartu i zaczęły sunąć między stołami, wyśpiewując przy tym na głosy jakąś starą pieśń po łacinie. Uczniowie pierwszych klas pokazywali ich sobie palcami, a i część starszych uczniów wyciągała mocno głowy, by lepiej widzieć pokaz.
Kiedy duchy dotarły do stołu nauczycieli, chór ich głosów wybrzmiał razem, kończąc pieśń. Wielka Sala rozbrzmiała wtedy brawami, a duchy zaczęły się kłaniać i rozpraszać między stołami.
- To było świetne, Sir Nicolasie! - zawołała Rose, gdy zbliżył się do nich Prawie Bezgłowy Nick.
- Dziękuję - duch pochylił skromnie głowę. - Ćwiczyliśmy to całe wakacje. Chcieliśmy zrobić dobre wrażenie na nowym dyrektorze.
- Chyba się udało - wyszczerzył zęby Fred.
Na stołach pojawiło się jedzenie. Skrzaty naprawdę dały z siebie wszystko w tym roku. W zasięgu wzroku Maggie znalazły się dyniowe paszteciki, na które tak liczył Al, muffinki dyniowe ze skórką pomarańczy, ozdobione pajęczynowym lukrem, miseczki z pastą dyniową, w której można było maczać kawałki chleba, tłuczone ziemniaczki z brzoskwinią, a także ogromne butle soku dyniowego. Jakby tego było mało, na złotych tacach leżały złociste skrzydełka z kurczaka z fasolką, sterty szaszłyków, frytki z batatów i faszerowane jajka.
Do latających po sali nietoperzy dołączyły miniaturowe zabawki czarownic i czarodziejów, które nagle zaczęły grać w quidditcha nad głowami uczniów. W powietrzu pojawiły się świetliste pętle służące za bramki, a James nawet wypatrzył prawdziwego złotego znicza.
- Korci cię, co? - zakpiła Maggie, widząc jak James śledzi piłeczkę wzrokiem.
- Po prostu obserwuję mecz - skłamał, co skwitowała śmiechem.
Podczas takiej uczty łatwo było zapomnieć o zmartwieniach. Świat zewnętrzny jakby nie istniał. Nie było Mordreda, Carrowów, dziwnych jaj i turnieju o Puchar Domu. Maggie chciała, żeby ta chwila trwała jak najdłużej.
W końcu jednak zaczęło robić się coraz później, a uczniowie kiwali się sennie na ławkach, szczęśliwi i najedzeni. Dyrektor dał wtedy znak i prefekci jako pierwsi wstali od stołu, by zaprowadzić swoje domy do dormitoriów.
- Zjadłem tyle, że żadna miotła mnie nie udźwignie przez tydzień - poskarżył się Fred.
- Nie przełożę treningu - odparł zaraz James. - Co więcej, przyda ci się dodatkowa rundka, żeby się rozruszać.
Fred obrzucił go bardzo niecenzuralnym słowem, za które na pewno straciłby pięć punktów, gdyby w pobliżu była Molly.
- Skrzaty naprawdę dały w tym roku niezły pokaz - uznała Maggie.
- Wszyscy chcą się podlizać Pickwittowi - powiedział James, wchodząc za resztą Gryfonów po schodach.
Byli już nieopodal Wieży Gryffindoru, gdy coś zaczęło się dziać. Uczniowie zamiast iść do przodu, zatrzymali się, szepcząc do siebie gorączkowo.
- Co jest? - Fred wyciągnął głowę ponad tłumem, by lepiej dostrzec przyczynę nagłego postoju. - Znowu Irytek?
I wtedy rozległy się ciche okrzyki przerażenia. Maggie i James spojrzeli na siebie, a potem bez zastanowienia zaczęli przepychać się między uczniami do przodu. Fred deptał im po piętach. Byli już prawie na samym początku tłumu, gdy Jamesowi udało się dostrzec Ala, Rose i Molly. Brat jakby wyczuł jego spojrzenie, bo odwrócił się w jego kierunku, a potem gwałtownie pokręcił głową, jakby nie chciał żeby podeszli bliżej. Jim zmarszczył brwi, a potem tłum się przerzedził i zobaczył, co zatrzymało Gryfonów na korytarzu.
- Mags, nie patrz! - syknął desperacko, łapiąc dziewczynę za ramiona i obracając plecami do widoku.
- Co ty... - zaczęła. - James, puszczaj.
Trzymał ją mocno i nie pozwalał się obejrzeć. Maggie zaczynała przez to tylko coraz bardziej panikować. W niczym nie pomagały przerażone szepty uczniów.
- Kto mógł zrobić coś tak okropnego?
- Biedna...
- Wiecie do kogo należy?
- James, co tam jest? - zapytała drżącym głosem. - Co tam jest?
- Przejście! Zróbcie mi przejście! - usłyszała głos profesora Longbottoma.
Uczniowie posłusznie się przed nim rozstępowali. James poluzował nieco uścisk, chcąc go przepuścić, co Maggie niemal od razu wykorzystała i przecisnęła się do przodu zaraz za profesorem.
Przez chwilę nie wiedziała na co patrzy. Dopiero po minucie dotarło do niej, że czerwona plama na środku korytarza, to krew. Zamrugała powoli, próbując zrozumieć to, co widzi, a wtedy jej wzrok padł na zakrwawione śnieżnobiałe zwierzątko leżące nieopodal kałuży.
- Czy... czy to... - Głos zaczął się jej trząść.
James pociągnął ją do tyłu i obrócił twarzą do siebie. W brązowych oczach widziała strach, gniew i współczucie. Innego potwierdzenia nie potrzebowała. Zaczęła się trząść, na co chłopak bez słowa ją do siebie przyciągnął i mocno przytulił. Fred stanął obok nich, łypiąc gniewnie na każdego, kto ośmieliłby się na nich krzywo spojrzeć.
- Rose, Al, zaprowadźcie uczniów do wieży - polecił im Neville. - Molly, ty zostań tu ze mną. Poczekamy na dyrektora i pana Tyke'a.
- Gryfoni, idziemy - powiedział Al donośnym głosem.
On i Rosie ustawili się tak, by uczniowie nie widzieli dobrze martwej kotki. Nie byli jednak w stanie zasłonić wymalowanego na ścianie jej krwią trójkątnego oka z pieczęci, którą przysłał na koniec roku Morderd. James nie mógł odwrócić od niego wzroku, ale jednocześnie pilnował, by Maggie cały czas miała twarz przyciśniętą do jego piersi.
Obiecał sobie, że ktoś za to zapłaci. I to drogo.

środa, 2 września 2020

89. Ujarzmić kelpię

Dzień pierwszego zadania nadszedł zdecydowanie zbyt szybko. Rosie odmówiła zejścia do Wielkiej Sali na śniadanie, a zamiast tego poszła samotnie na błonia. Maggie uznała, że dziewczyna nie może odpuścić sobie posiłku, dlatego zebrała tosty na serwetkę i poszła za nią. W sali wejściowej natknęła się na Scorpiusa, który obrzucił ją zaciekawionym spojrzeniem.
- W Wielkiej Sali coś się wydarzyło? - spytał, wskazując brodą na tosty w jej ręce.
- Rosie stresuje się zadaniem - odpowiedziała. - Pomyślałam, że spróbuję nakłonić ją do jedzenia.
- Ja się tym zajmę - zaoferował, wyjmując tosty z ręki Maggie. - Masz coś przeciwko temu? - zapytał.
- Nic. - Maggie uśmiechnęła się do niego szczerze. - Tylko nie spóźnijcie się na zadanie.
- Spokojnie. Przyprowadzę ją zwartą i gotową do działania - obiecał, szybko wychodząc na zewnątrz.
Maggie uznała, że w takim wypadku może spokojnie zjeść w Wielkiej Sali i wróciła do środka. Zobaczyła Lucy i Lily, które opuściły stół Krukonów, przysiadając się do Roxanne, która czytała nowe wydanie Proroka nad miską owsianki. Al siedział razem z Summer przy stole Krukonów, tak samo jak James z Fredem, którzy dosiedli się do Lou. Jim jakby wyczuł, że na niego patrzy, bo podniósł wzrok i ich oczy spotkały się na moment. Pomachał do niej na powitanie, a potem wrócił do przerwanej rozmowy z Louisem i Fredem. Wyglądali jakby się szykowali do kolejnej psoty, więc Maggie uznała, że dosiądzie się w takim razie do dziewczyn.
- Szybko ci poszło - zauważyła Lily, która od razu dostrzegła, że Maggie wraca bez tostów. - Wepchnęłaś jej to śniadanie siłą do gardła?
- Prawie - zakpiła blondynka, siadając obok niej na ławce. - Nasłałam na nią Scorpa.
- Grasz nieczysto - zakpiła Rox, zerkając na Maggie znad gazety.
- Myślicie, że oni już tak na poważnie? - zaciekawiła się Lucy, odkładając na talerzyk gofra z czekoladą.
Dziś miała we włosach tęczową opaskę w kształcie kocich uszu. Maggie z trudem oderwała od niej wzrok, bo ozdoba nieustannie zmieniała kolor.
- Spotykają się ze sobą od Balu Noworocznego w trzeciej klasie - zauważyła Rox, wzruszając ramionami. - Moim zdaniem to bardzo poważne.
- I takie romantyczne - westchnęła dziewczynka. - Z całą historią naszych rodzin, zakazany związek i...
- Nie jest już taki zakazany - wtrąciła się Lily. - Podsłuchałam jak tata rozmawiał z wujem Ronem o jego uprzedzeniu do całego rodu Malfoyów i chyba doszli do porozumienia.
- Ale na ślubie Teddy'ego Malfoyów nie było - spostrzegła cicho Maggie, która ciągle martwiła się o przyjaciółkę i jej chłopaka.
- Zostali zaproszeni - przypomniała Lily. - Ich sprawa, że nie przyszli.
- Paskudna sprawa - westchnęła Maggie, rozpuszczając na moment włosy i związując je ponownie. - Wiele złego wydarzyło się między waszymi rodzinami w przeszłości. Chyba ciężko o tym zapomnieć.
- Wuj Ron jest wyjątkowo uparty w tej kwestii - skrzywiła się Lily. - Mama powtarza, że to typowy Weasley.
- Uparci i szaleni - wyszczerzyła się Rox. - Tata twierdzi, że to nasze rodowe motto.
- Myślałam, że to motto Potterów - zakpiła Maggie, szturchając przy tym Lily.
- Nie, naszym hasłem jest "Serce ponad rozumem" - odpowiedziała Potterówna.
- Poważnie? - Maggie nie spodziewała się takiej odpowiedzi.
- Poważnie - potwierdziła. - Prześledziłam kiedyś na własną rękę historię rodu Potter i dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy o moich przodkach. Razem z chłopcami próbujemy stworzyć takie duże drzewo genealogiczne dla taty - dodała, uśmiechając się smutno. - Niestety ostatanio nasz projekt trochę... stanął - westchnęła.
- Może czas do niego wrócić? - zasugerowała Maggie, myśląc jednocześnie o swojej rodzinie i przodkach, których nie znała. - Dobrze wiedzieć, kim się jest. Twój tata bardzo by się ucieszył z takiego prezentu.
- Masz rację. - Na twarzy Lily pojawił się ten stanowczy wyraz. - Do urodzin taty drzewo musi być gotowe.

***
Godzinę przed zadaniem, wszyscy uczniowie opuścili Hogwart i zgromadzili się na trybunach boiska do quidditcha, które w magiczny sposób zostało przemienione w gigantyczne, głębokie akwarium. Dzięki temu każdy uczeń i nauczyciel mógł obserwować zmagania reprezentantów. Członkowie Nowej Generacji usiadli razem, postanawiając szczerze kibicować Rose w zmaganiach.
- Widzicie ją? - zapytał Albus, wyciągając głowę ponad tłumem.
- Reprezentanci są tam. - Lily wskazała podest na samym szczycie akwarium.
- Patrzcie lepiej na to. - Louis skupił uwagę przyjaciół na pływających w akwarium czterech stworzeniach.
Były to bardzo dziwne, a jednocześnie naprawdę piękne zwierzęta. W tym momencie wszystkie cztery miały tę samą formę - wodnych koni z grzywą z sitowia. Maggie podziwiała grację z jaką pływały. Wydawały się przy tym zupełnie niegroźne. Kiedy jedbak podpłynęły bliżej szkła, dostrzegła nikczemny błysk w ich oczach.
- Nie podoba mi się to - mruknęła.
Lily w odpowiedzi wzięła ją za rękę i mocno uścisnęła.
- Zaczyna się - powiedział James.
On, Hugo, Fred i Lou siedzieli rząd wyżej. Wszyscy czterej mieli w rękach ominikulary, by lepiej widzieć co się będzie działo. Fred już dostosowywał swoje i przyglądał się reprezentantom.
- Wright promieniuje wewnętrznym zadowoleniem - oznajmił.
- Może się utopi - wyraził nadzieję James, na co Molly obejrzała się przez ramię, by zgromić go wzrokiem.
- Powinniśmy mu kibicować - powiedziała. - Walczy dla Gryffindoru.
- Więc mu kibicuj - polecił. - Ja prędzej zjem jajka bahanek.
- Zaczyna się - przerwała im Roxanne, krzyżując palce na szczęście.
Na podest reprezentantów wszedł dyrektor Pickwitt. Przytknął różdżkę do swojego gardła i wyszeptał zaklęcie wzmacniające głos.
- Witajcie uczniowie i nauczyciele! - zawołał dyrektor. - Oto nastał dzień pierwszego zadania Turnieju o Puchar Domów. To historyczna chwila. Właśnie dziś historia Hogwartu zostanie napisana na nowo. Ci oto uczniowie - wskazał na stojących po jego bokach reprezentantów - zostali przez was wybrani, by reprezentować szkolne domy. Dziś będziemy świadkami jak zmagają się z kelpiami, by zwyciężyć w pierwszej konkurencji. By zwyciężyć nie dla swojego domu, ale dla innego, który wylosowali. I tak oto panna Weasley od dzisiaj będzie walczyła w imieniu Huffelpuffu. - Rozległy się gromkie brawa. Fred i James nawet zagwizdali na palcach. - Pan Wright reprezentuje Gryffindor! - Tutaj też rozległy się oklaski, ale nie przyłączył się do nich nikt z Nowej Generacji. - Pan Selwyn zmierzy się z zadaniem pod sztandarem Ravenclawu! - Kolejne brawa. - I pan McGregor zawalczy w imieniu Slytherinu! - Pickwitt odczekał aż uczniowie ucichną, a potem znowu zabrał głos. - Przed nimi bardzo trudne zadanie, jakim jest ujarzmienie kelpii. Mieli kilka tygodni by się do niego przygotować. Zobaczmy teraz jak sobie poradzą! Start!
Reprezentanci nie zawracali sobie głowy zdejmowaniem szat. Cała czwórka jednocześnie rzuciła na siebie zaklęcie Bąblogłowy, a potem wskoczyli do zbiornika. Maggie z zapartym tchem przyglądała się jak Rosie podpływa do pierwszej kelpii i próbuje ją złapać za grzywę. Niestety wodny koń nie był skory do współpracy. Zaczął się rzucać i błyskawicznie zmieniać swoją formę.
- Szlag by to! - zaklął James, który obserwował zmagania Wrighta. - Prawie go dziabnął.
Craig walczył z inną kelpią. Ta wyraźnie była agresywna. Kłapała zębami tuż przy twarzy chłopaka i parokrotnie udało się jej chwycić go za szatę. Pozostali zawodnicy radzili sobie niewiele lepiej i póki co nikomu nie udało się schwytać zwierzęcia.
- W ogóle kto tu wygra? Ten kto pierwszy ujarzmi stwora? - zapytała się Lucy, lekko zielona na twarzy. - Czy ten kto dłużej wytrzyma w trakcie walki?
- To pierwsze - odpowiedziała jej Molly, która mocno zaciskała ręce w pięści.
Kelpia Rosie zmieniła się znowu w konia i ruszyła w jej stronę, wyraźnie próbując ją staranować. Lily krzyknęła głośno, gdy zwierzę dosłownie o włos minęło Rose i zmieniło się w węża wodnego. Lucy już tego nie widziała, bo zasłoniła sobie twarz rękoma.
- Dawaj, Rose - mamrotał Albus, nie odrywając wzroku od kuzynki. - Rzuć zaklęcie...
Kelpia Selwyna pozwoliła się mu dosiąść, na co Fred zaklął szpetnie. Hugo jednak wyglądał na przerażonego.
- Nie założył jej wędzidła! - zawołał, gdy kelpia zaczęła płynąć na samo dno akwarium. - One w ten sposób polują. Wabią ludzi na swój grzbiet i porywają na samo dno zbiornika, by ich zjeść!
- Nie mogę na to patrzeć! - rozszlochała się Lucy i ukryła twarz w ramieniu Molly, która zrobiła się przeraźliwie blada i mocno objęła młodszą siostrę.
- Niech go ktoś wyciągnie! - zawołała Lily, zrywając się na równe nogi.
Cała szkoła zrobiła to samo. Wszyscy z zapartym tchem obserwowali, jak Selwyn nurkuje coraz głębiej i głębiej na grzbiecie swojej kelpii. Był już prawie na dnie, gdy zwierzę zaatakowało. Chłopak totalnie się tego nie spodziewał. W ostatniej chwili udało mu się rzucić między siebie a wodnego konia Zaklęcie Tarczy i kelpia odbiła się od niego z hukiem. Selwyn zrozumiał wtedy swój błąd i postanowił wyczarować magiczne lasso, ale kelpia nie była głupia. Zmieniła się w rybę i odpłynęła.
- Już możesz patrzeć - powiedziała Molly do siostry, głaszcząc ją uspokajająco po ramieniu.
- Patrzcie! - Louis omal nie spadł z ławki, na której stanął, by lepiej widzieć. - Rosie dosiadła swojej kelpii!
- Dalej, Rose, no dalej! - dopingowali ją Jim z Alem, gdy dziewczyna rozpaczliwie próbowała się utrzymać na grzbiecie narowistej kelpii.
- Craigowi też się udało! - zawołała Roxanne, wskazując palcem na Wrighta.
- A co z McGregorem? - Molly próbowała dostrzec Puchona.
- Właśnie wskoczył na swoją. - James wyostrzył ominikulary. - Zobaczymy kto pierwszy założy wędzidło.
Rzucanie zaklęć pod wodą i jednoczesne utrzymanie się na kelpii jednak wcale nie było takie łatwe. Tłum zawył boleśnie, gdy wodny koń Wrighta wierzgnął się potężnie i chłopak poszybował na dno akwarium. Zwierzę pomknęło zaraz za nim, najwyraźniej chcąc wykończyć natrętnego człowieka.
- Ugryź go, ugryź go... - mamrotał pod nosem James.
Maggie odwróciła się w jego stronę i zdzieliła go pięścią w pierś. James pomasował obolałe miejsce, patrząc na nią z urazą.
- Oni tam wszyscy mogą zginąć! - zawołała. - To wcale nie jest zabawne!
Na widok łez w jej zielonych oczach, Jimowi zrobiło się autentycznie głupio. Opuścił ominikulary i uśmiechnął się przepraszająco.
- Wybacz - bąknął. - Nie lubię go, ale nie życzę mu śmierci, przecież mnie znasz.
- Rose!!! - wrzasnęły razem Lily, Lucy i Rox, podskakując w miejscu i zmuszając Maggie do obrócenia się na pięcie. James znowu przycisnął ominikulary do oczu. - Wytrzymaj! Wytrzymaj!
Rose udało się rzucić zaklęcie i założyła wędzidła swojej kelpii. Koń nadal wierzgał, ale z każdą chwilą stawał się spokojniejszy, aż w końcu całkowicie poddał się jej woli. Dziewczyna uniosła wtedy różdżkę do góry i pokierowała zwierzę na powierzchnię, a tłum zaczął świętować.
- Udało się jej! Udało! - piszczała Lily, ściskając wszystkich po kolei.
Maggie zalała fala tak ogromnej ulgi i takiej radości, że nawet nie wiedziała co robi. Obróciła się tylko w miejscu i spontanicznie skoczyła Jamesowi na szyję. Z początku wyglądał na zaskoczonego, ale zaraz doszedł do siebie. Wydawał się być całkiem zadowolony z takiego obrotu spraw, bo podniósł ją z ziemi i zawirował w miejscu, a ona wybuchnęła radosnym śmiechem.
- Al, wszystko w porządku? - spytała Rox, kładąc dłoń na ramieniu kuzyna. - Jesteś zielony na twarzy.
Tylko machnął ręką i usiadł na ławce. Emocje wreszcie opadły i dotarło do niego, w jakim niebezpieczenstwie była jego kuzynka.
- Reszta wypływa - powiedział Louis, który nadal uważnie obserwował co się dzieje w akwarium.
Wzrok pozostałych przeniósł się z powrotem na platformę, gdzie nauczyciele pomagali właśnie reprezentantom wydostać się ze zbiornika. James odstawił Maggie na ziemię i uniósł ominikulary, by zobaczyć wszystko wyraźniej. Nagle jednak poczuł szarpnięcie paska na szyi i w następnej chwili Maggie pociągnęła go w dół i sama patrzyła przez lornetkę. Jej twarz znalazła się przy tym tak blisko jego, że praktycznie stykali się policzkami. Przełknął z trudem ślinę, czerwieniejąc gwałtownie.
- Nauczyciele dają im koce - powiedziała, nie zdając sobie sprawy z tego, co jej bliskość robi Jimowi. - Dyrektor zaraz będzie przemawiał.
- Donovan... dusisz mnie... - wydukał James, dość rozpaczliwe próbując utrzymać równowagę.
Puściła pasek jakby ją oparzył i James wyprostował się szybko, rozmasowując szyję. Dopiero wtedy zorientowała się, że odstawił ją na ziemię w swoim rzędzie. Uznała jednak, że nie ma to większego znaczenia i została na miejscu. Udała, że nie widzi spojrzeń, jakie posyła jej James i skupiła swoją uwagę na dyrektorze i reprezentantach.
- W pierwszej konkurencji bezapelacyjnie zwyciężyła panna Weasley! - zakomunikował Pickwitt. - Tym samym w pierwszej części Turnieju o Puchar Domów zwycięstwo odniósł Huffelpuff.
Trybuny Puchonów zatrzęsły się, gdy ryknęli radośnie. Hugo podskakiwał i wymachiwał rękami, omal nie trafiając przy tym Louisa w twarz. Blondyn spojrzał na niego wrogo i odsunął się na bezpieczną odległość.
- Jedno zwycięstwo to jednak nie wygrana całego Turnieju - przypomniał dyrektor. - Dom Huffelpuffu jest teraz krok bliżej wygranej w Pucharze, ale w przyszłych konkurencjach wiele może się zmienić. Tak czy owak Puchoni, macie dzisiaj dodatkowy powód do świętowania! Gratulacje!
Uczniowie znowu zaczęli wiwatować. Także Gryfoni dopingowali Rosie i przez chwilę Maggie pomyślała, że może jednak pomysł Pickwitta wcale nie był taki zły. Zaraz jednak sobie przypomniała wszystkie inne powody i mina nieco jej zrzedła.
- Możecie się rozejść - powiedział Pickwitt. - Do zobaczenia na uczcie z okazji Nocy Duchów. Reprezentantów zapraszam do skrzydła szpitalnego.
- Też lepiej tam pójdźmy - zasugerował Albus, który wreszcie doszedł do siebie. - Zobaczymy czy z Rosie wszystko w porządku.
- Wy idźcie, a my skołujemy żarcie z kuchni na małą balangę w pokoju wspólnym - oznajmił Fred, klepiąc Jima w ramię.
- Nie mamy czego świętować. To zwycięstwo Wrighta powinno nas obchodzić - zauważyła przytomnie Roxanne. - Gryffindor poprzez wygraną Rose jest właśnie o krok dalej od zdobycia Pucharu Domów. I nie nadrobimy tego quidditchem.
- Rox, jak ty wszystko potrafisz zepsuć... - warknął na nią brat.
- Rox ma trochę racji - zgodziła się z kuzynką Lily, pochmurniejąc. - Super, że Rosie wygrała. Cieszymy się, bo jesteśmy jej rodziną. Ale czy gdy pierwsza euforia minie, Gryfoni nie potraktują tego jak zdrady?
Maggie i Al wymienili między sobą spojrzenia. O tym żadne z nich wcześniej nie pomyślało.
- Żadnych imprez - powiedział Al. Odznaka prefekta zalśniła na jego piersi. - Najpierw musimy wyczuć nastroje reszty domu.
- Dlaczego nasze życie nie mogło by być chociaż raz proste? - westchnął ciężko James.
- Jednak wypadałoby urządzić coś dla Rosie - oznajmiła wszystkim Molly. - Będzie jej przykro, jeśli nie pogratulujemy jej wygranej. Mnie by było.
- Więc zróbmy coś tylko w naszym gronie - zaproponowała Lucy. - Wy pójdziecie do kuchni - wskazała na Freda, Lou i Jima. - Wy zabierzecie Rose ze szpitala - poleciła Maggie i Alowi. - A my - tu zatoczyła ręką koło - przygotujemy jakąś pustą klasę. Posiedzimy z Rosie, a potem pójdziemy na ucztę.
- Stoi! - zawołał Lou. - Panowie, idziemy!
James zawiesił swoje ominikulary na szyi Maggie, która spojrzała na niego pytająco.
- Będą mi przeszkadzać - powiedział, puszczając do niej oczko.
- A mi nie?! - zawołała za nim, ale tylko się roześmiał i odszedł z chłopakami.
- Skończ flirtować z moim bratem i chodźmy po Rosie - wywrócił oczami Al.
- Nie flirtuję z nim! - zapiszczała Maggie, rumieniąc się.
- Mhm - mruknął. - Chodź - polecił, ciągnąc ją za rękaw szaty.
- My też idziemy. - Lucy była w swoim żywiole. - Raz, raz!
Jako pierwsza zbiegła z trubun, a reszta Generacji pognała za nią. Do zorganizowania zabawy nie trzeba było ich długo namawiać. Zwłaszcza, gdy urządzali ją dla kogoś z grupy.

piątek, 28 sierpnia 2020

88. "Jim w Wielkiej Sali"

Z chwilą, gdy minął weekend, Maggie przestała udawać, że problemy nie istnieją i postanowiła kolejno zająć się ich rozwiązywaniem. Zaczęła od sprawy najpilniejszej i najłatwiejszej, a przynajmniej taką miała nadzieję. Cierpliwie czekała aż trening quidditcha wreszcie się skończy i będzie mogła złapać Jamesa na osobności. Chłopak jednak wyciskał z nich siódme poty, a i sam dawał z siebie wszystko. Zamierzał chyba pobić jakiś prywatny rekord, bo udało mu się złapać znicza pięć razy w ciągu jednego treningu, a teraz gonił za nim po raz szósty.
- Okej, koniec na dziś - zarządził, gdy kolejny raz pochwycił złotą piłeczkę. - Świetnie wam wszystkim poszło. Zgnieciemy Ślizgonów w najbliższym meczu.
- Ty też nie byłeś taki zły, Jimmy - pochwalił go Fred, który przez ostatni kwadrans tylko obserwował zmagania kumpla ze zniczem. - Powiedział bym nawet, że byłeś piekielnie dobry.
- Reprezentacja narodowa przyjmie cię z otwartymi ramionami - oznajmił obrońca, Paul McPhee.
- Na to liczę - wyszczerzył się James, ściągając szatę przez głowę. - Widzimy się w czwartek o tej samej porze - powiedział.
- James, masz minutkę? - rzuciła Maggie, gdy drużyna zaczęła wychodzić z szatni.
- Hmm... Jasne. - Chłopak zerknął na nią szybko.
Reszta drużyny pożegnała ich domyślnymi uśmieszkami. Maggie udała, że ich nie dostrzega, a kiedy zniknęli, zamknęła za nimi drzwi i szepnęła Muffliato.
- Wow, Donovan... - James uśmiechnął się od ucha do ucha. - Jeśli chciałaś pobyć sam na sam...
- Nie nudzi cię to? - westchnęła ciężko i usiadła na ławce. - Chciałam tylko zapytać o skorupkę. Mówiłeś, że chyba wiesz co to może być.
- Racja. - James od razu spoważniał. Usiadł obok niej i oparł Błyskawicę o ścianę. - Przejrzałem trochę książek o fantastycznych zwierzętach, szczególnie skupiłem się na rozdziałach o bazyliszku. Ale z tego co mówiłaś, jajko było duże i fioletowe z pomarańczowymi żyłkami na powierzchni, a jaja bazyliszka wyglądają jak zwyczajne kurze, dlatego tak łatwo je przemycać.
- Czyli to nie bazyliszek, co za ulga - odetchnęła.
- Pohamuj testrale, Donovan. To nie wszystko. Znalazłem stworzenie, które wykluwa się z jaja pasującego do opisu. To raróg.
- Raróg? - Maggie zmarszczyła brwi. - Gdzieś to już słyszałam.
- Pewnie podczas zajęć z opieki nad magicznymi stworzeniami. Jestem przekonany, że omawialiście je przy okazji feniksów i żar-ptaków.
- Bardzo możliwe, chociaż muszę przyznać, że niespecjalnie przykładałam wagę do tych zajęć - zakpiła. - Dziwię się, że ty tak dobrze je pamiętasz.
- Zawsze chciałem mieć feniksa - odpowiedział wesoło. - Takiego jak miał Dumbledore z opowieści taty. Niestety wszystkie ogniste ptaki są klasyfikowane przez Ministerstwo czwartą kategorią, a rodzice dość kategorycznie wypowiedzieli się na temat tego, co sądzą o mnie i materiałach łatwopalnych - wyszczerzył się. - Wracając do tematu: skorupki, które widziałaś świetnie pasują do opisu jaja raroga. Możliwe, że nasz dyrektor wszedł w posiadanie jednego. Nie jest to nielegalne, ale trzeba mieć zgodę Ministerstwa Magii i dużą wiedzę na temat magicznych stworzeń. Raróg potrafi być bardzo niebezpieczny, gdy się go rozgniewa. Co ciekawe, potrafi przybierać różne formy. Najczęściej jest bardzo malutki, dosłownie wielkości dłoni. Ale kiedy wpada w szał, jego skrzydła mogą mieć rozpiętość nawet do czterech metrów. Każdy kto zbliży się do płonącego raroga ma marne szanse na przeżycie, ale podobno bardzo rzadko przybierają swoją prawdziwą formę.
- I Pickwitt może być w posiadaniu takiego jednego? - zaniepokoiła się Maggie.
- Tak jak mówiłem, to nie jest nielegalne. Cieszmy się jednak, że to nie bazyliszek.
- Może jednak rzeczywiście bazyliszek był tylko zasłoną dymną? - uznała dziewczyna, podnosząc się z ławki. - Tak czy owak, cieszę się, że Rosie nie będzie musiała mierzyć się z żadnym z tych potworów. Z kelpią sobie poradzi.
- Powinniśmy raczej mieć nadzieję, że to Wright sobie poradzi - skrzywił się James. - Coś we mnie umiera jak myślę o tym, że muszę mu kibicować.
- Nie musisz. - Maggie poklepała go przyjacielsko po ramieniu. - Jestem przekonana, że on życzyłby ci powolnej śmierci.
- Naprawdę? - James spojrzał na nią z mieszaniną rozbawienia i irytacji. - A skąd to wiesz? Nadal się z nim kumplujesz?
- Nie. To byłoby bardzo dziwne. Ale podczas naszej ostatniej rozmowy wspominał coś, że chętnie złamałby ci nos. Biorąc pod uwagę ile czasu minęło i jak bardzo zdążyliście sobie w tym okresie zajść za skórę mogę tylko podejrzewać, że teraz zrobiłby to tym chętniej.
- Nie wiem o czym mówisz - uśmiechnął się niewinnie James. - Nigdy niczego nie zrobiłem Wrightowi.
- Bo ci uwierzę - zadrwiła, zmierzając do wyjścia.
James chwycił Błyskawicę i zarzucił ją sobie na ramię, po czym wybiegł za nią. Maggie czekała na niego za drzwiami.
- Niewinny, dopóki nie udowodni się winy - powiedział.
- Wszyscy wiemy, że ty i Craig prowadzicie prywatną wojnę. Tego nie da się nie zauważyć.
I tak też było. Od pamiętnej bójki na korytarzu, James i Craig starali się być nieco bardziej subtelni w swoich pojedynkach. Przenieśli je na quidditcha, naukę i popularność. Ostatni mecz z Krukonami w zeszłym semestrze był bardziej brutalny niż jakikolwiek inny mecz ze Ślizgonami w przeszłości. Craig obrał sobie Jamesa za wyraźny cel i każdy tłuczek odbijany był w jego kierunku. Tylko cudem chłopak nie skończył tamtego dnia w skrzydle szpitalnym z połamanymi kończynami. Rzecz jasna Fred robił co mógł, by pomóc przyjacielowi i sam posyłał masę tłuczków we Wrighta. Pani Bell, trenerka quidditcha, miała z nimi pełne ręce roboty. Zarządziła tego jednego dnia ponad 50 rzutów wolnych.
Jakby tego było mało, James i Craig pojedynkowali się także podczas wszystkich wspólnych zajęć, a jako klasa owutemowa, mieli ich razem naprawdę dużo. Jeśli jednego dnia na transmutacji James był lepszy, następnego dnia Craig wyprzedzał go już na wstępie. Fred uważał to za całkiem zabawne, natomiast Molly była zwyczajnie przerażona.
- Oni się pomordują, zobaczycie - mówiła po zajęciach z obrony przed czarną magią, podczas których James i Craig prezentowali zaklęcia rozbrajające i ogłuszające.
Obaj skończyli wtedy w skrzydle szpitalnym. James przez tydzień narzekał na bolące żebra.
Teraz wcale nie było lepiej. Maggie już w połowie września doszły słuchy o kolejnej potyczce Jamesa i Craiga, tym razem podczas zaklęć. Jim zarzekał się, że zupełnym przypadkiem podpalił Craigowi spodnie. Wright odpowiedział wtedy atakiem na atak i podczas eliksirów, również "przypadkiem", wlał Jimowi do butów eliksir wywołujący łaskotki. Fred do tej pory pękał ze śmiechu, gdy przypominał sobie jak jego najlepszy przyjaciel ni z tego, ni z owego wybucha histerycznym śmiechem podczas zajęć u Zabiniego, a potem zaczyna tańczyć na palcach.
- Naprawdę się cieszę, że nie zgodziłeś się zostać reprezentantem - westchnęła.
- Czego nie omieszkał się mi wytknąć - skrzywił się chłopak. - Jak on to ujął? "Widać nie jesteś tak fantastyczny i popularny jak sobie wmawiasz, Potter". To była ta minuta, kiedy zastanawiałem się czy lepiej mu przywalić, czy pójść do wuja Neville'a i powiedzieć, że zmieniłem zdanie.
- Nie zrobiłeś ani jednego, ani drugiego - zauważyła.
- Bo byliśmy w klasie z Dunbar, a ja dodatkowo obiecałem ci, że nie wezmę udziału w zawodach. Dotrzymuję słowa, Donovan.
- Wiem - odparła z lekkim uśmiechem. Nic nie mogła poradzić na uczucie dumy, kiedy usłyszała, że James tak bardzo ceni złożoną jej obietnicę. - Swoją drogą to naprawdę zabawne ile zajęć macie z Craigiem wspólnie.
- Klasy owutemowe - wzruszył ramionami. - Zbierają nas wszystkich do kupy, więc to naprawdę nie takie dziwne.
- Racja. Czasem zapominam, że to twój ostatni rok w Hogwarcie.
- I dlatego zamierzam zrobić z niego najbardziej pamiętny rok w historii szkoły - zakpił. - Mamy z Fredem i Lou całą listę rzeczy, które zamierzamy zrobić.
- Tak? - zaśmiała się. - Co jest na twojej?
- Zdobyć Puchar Quidditcha, zamienić Wrighta w skunksa, zostać animagiem, umówić się z tobą na randkę, wypić butelkę Ognistej Whiskey na szczycie Wieży Astronomicznej, transmutować kapcie Tyke'a w prawdziwe króliczki...
- Chwila, chcesz zostać animagiem? - Maggie totalnie zignorowała fakt, że znowu wspomniał o randce. - Poważnie?
- Rozmawiałem już na ten temat z profesor Bones. Obiecała mi pomóc w przygotowaniach - przyznał się. - Egzamin z teleportacji mam już za sobą, czas na zostanie animagiem.
- Jakim zwierzęciem chciałbyś być?
- Jakimś wielkim kotem - zaśmiał się. - Ale mogę skończyć jako karaluch, co w sumie jest nieco odpychające.
- Na pewno nie będziesz karaluchem - uspokoiła go. - Pamiętam, że na lekcjach profesor Bones mówiła, że najczęściej zwierzęca forma animaga to także jego patronus.
- Cóż, jastrząb nie byłby taki zły - uznał. - W powietrzu czuję się jak w swoim żywiole.
- Pokazałeś to dzisiaj na treningu - pochwaliła go. - Chyba nawet ja miałabym problemy, żeby dorównać ci w tym roku na pozycji szukającego - zakpiła.
- Naprawdę chciałbym zawodowo grać w quidditcha - przyznał się. - To mój ostatni rok tutaj i serio muszę wyciągnąć z niego ile się da. - Spojrzał na nią szybko i uśmiechnął się szeroko. - To może odhaczymy jeden z punktów na mojej liście i wybierzemy się razem do Hogsmeade w sobotę przed Nocą Duchów?
- Nie - odpowiedziała, gasząc jego entuzjazm. - To dzień przed pierwszym zadaniem. Obiecałam Rosie, że pomogę jej w przygotowaniach. W ogóle nie wybieramy się wtedy do Hogsmeade.
- Och. - Nadzieja nieco w nim odżyła. Nie odmawiała, bo nie chciała pójść. Po prostu miała inne plany. - Nie zrobicie sobie nawet godziny przerwy? Rose dobrze by to zrobiło.
- Znasz Rosie. W takich chwilach wychodzi z niej jej mama. Żadna siła nie ruszy jej z zamku, jeśli będzie mogła się w tym czasie pouczyć.
- Więc może odhaczymy ten punkt innym razem? - zasugerował nonszalancko, otwierając przed nią drzwi do sali wejściowej.
- Na przykład pijąc Ognistą Whiskey na szczycie Wieży Astronomicznej? - zakpiła, ściągając gumkę z włosów, które potargały się podczas treningu.
- Na przykład - potwierdził, zabierając jej gumkę. - Dobrze ci w rozpuszczonych, Donovan - oznajmił, gdy spojrzała na niego wilkiem. - Idziemy najpierw się przebrać, czy zjeść? - zapytał, patrząc na drzwi Wielkiej Sali, skąd dobiegał radosny gwar rozmów.
- Zjeść. - Maggie nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak jest głodna, dopóki James nie wspomniał o jedzeniu. - Mogłabym w tym momencie pożreć hipogryfa.
- Nigdy nie mów tego przy Hagridzie - zażartował, maszerując z miotłą prosto do Wielkiej Sali.
- James, czy Tyke nie zabronił ci wnosić Błyskawicy do Wielkiej Sali? - zapytała Maggie, gdy zaczął otwierać drzwi.
- Zabronił mi tylu rzeczy, że połowy nie pamiętam. Możliwe, że o tym też coś wspominał. A co?
Otworzyła usta, by mu odpowiedzieć, ale nim zdążyła, salą wejściową wstrząsnął ryk.
- POTTER!!!
- Ups? - bąknął James, odwracając się w stronę woźnego.
- ILE RAZY MÓWIŁEM, ŻE NIE CHCĘ WIDZIEĆ TWOJEJ MIOTŁY W POBLIŻU ZASTAWY STOŁOWEJ?! - wrzeszczał Tyke. - ZNOWU ZAMIERZASZ POPISYWAĆ SIĘ LATANIEM SLALOMEM MIĘDZY ŚWIECAMI?!
- To był tylko raz i byłem wtedy na drugim roku! - zaprotestował James.
- Tak właściwie to moja miotła - wtrąciła się szybko Maggie. - James tylko ją dla mnie niósł. Ja nie mam zakazu, prawda? - zapytała, zabierając zaskoczonemu chłopakowi Błyskawicę. - Dzięki, to było bardzo miłe z twojej strony.
Tyke otworzył i zamknął usta, nie wiedząc co powiedzieć.
- Będę miał was na oku przez całą kolację - warknął, odchodząc szybko.
Maggie szybko otworzyła drzwi do Wielkiej Sali i pociągnęła za sobą oszołomionego Jamesa, który nadal nie odzyskał mowy. Posadziła go na ławce obok Freda, który obrzucił zdumionym spojrzeniem Błyskawicę w jej ręce.
- Znowu jakiś zakład o miotłę? - zapytał.
- James, nie wolno ci wnosić Błyskawicy do Wielkiej Sali - syknęła Molly, wychylając się zza swoich koleżanek, by zganić kuzyna.
- To nie James ją wniósł tylko ja - zauważyła pogodnie Maggie. - Dopóki jesteśmy w Wielkiej Sali, udawajcie proszę że to moja miotła, albo Tyke dobierze się nam do skóry.
- Co zrobiliście? - Al już szczerzył zęby w uśmiechu.
- Donovan popisała się prawdziwym geniuszem - oznajmił James, patrząc z podziwem na blondynkę z jego miotłą w ręce. - Jestem... wow... Po prostu...
- I po Jimmym - mruknął Fred, na co siedząca obok niego Roxanne zachichotała.
- Lepiej usiądź, zanim Tyke uzna, że chcesz odstawić Jima w Wielkiej Sali - poleciła przyjaciółce Rose.
- O tym wystąpieniu krążą już po szkole legendy - zaśmiał się Fred.
- To wtedy dostałeś pierwszego wyjca od cioci Ginny, prawda? - zapytała słodko Molly, wracając do rozmów z koleżankami.
- Nigdy nie słyszałam tej historii - oznajmiła Maggie, nakładając sobie na talerz pikantne kiełbaski. - Wiedziałam tylko, że James ma zakaz przychodzenia do Wielkiej Sali z miotłą.
- Byliśmy wtedy na drugim roku - zaczął ochoczo Fred. - Drużyna quidditcha miała pełny skład, ale do Jimmy'ego to nie docierało i koniecznie chciał się dostać do zespołu. Uznał, że najlepszym sposobem będzie pokazanie jak świetnie lata.
- Buchnąłem miotłę ze schowka i wleciałem na niej do Wielkiej Sali - dołączył się James. - A potem dałem mały pokaz latania slalomem między świecami - wskazał kciukiem na zawieszone magicznie przy sklepieniu świece. - Nie strąciłem żadnej, nic nie stanęło w płomieniach, nie wiem dlaczego zrobił się z tego taki wielki problem. Blackwell wręcz świetnie się bawił z tego co widziałem. No ale w końcu wuj Neville rozkazał mi wylądować, dał mi miesięczny szlaban w sortowni składników do eliksirów, a następnego dnia mama przysłała mi wyjca.
- Tak czy owak, August był tak tobą zachwycony, że obiecał ci miejsce w drużynie w przyszłym roku bez żadnych testów - przypomniał mu Fred.
- Czyli pokaz odniósł zamierzony efekt - wyszczerzył zęby James.
- Jesteście niemożliwi - zaśmiała się Maggie, krojąc kiełbaskę.
- Kto wie, może dodam to do swojej listy w tym roku? - zastanowił się na głos James. - Takie oficjalnie pożegnanie z Hogwartem, uczczone przelotem na Błyskawicy przez Wielką Salę.
- Zrób to, jeśli chcesz dostać kolejnego wyjca od mamy - powiedział raźno Albus. - Jestem pewien, że stęskniła się za sowami ze szkoły. Tak dawno żadnej nie dostała.
- Tylko może najpierw zdaj egzaminy - zasugerowała Rosie. - Jeśli pójdzie ci dobrze, może cię nie wyleją.
Albus, Fred i Maggie ryknęli śmiechem, a James tylko wzruszył ramionami i zabrał się za jedzenie.