- Okej, koniec na dziś - zarządził, gdy kolejny raz pochwycił złotą piłeczkę. - Świetnie wam wszystkim poszło. Zgnieciemy Ślizgonów w najbliższym meczu.
- Ty też nie byłeś taki zły, Jimmy - pochwalił go Fred, który przez ostatni kwadrans tylko obserwował zmagania kumpla ze zniczem. - Powiedział bym nawet, że byłeś piekielnie dobry.
- Reprezentacja narodowa przyjmie cię z otwartymi ramionami - oznajmił obrońca, Paul McPhee.
- Na to liczę - wyszczerzył się James, ściągając szatę przez głowę. - Widzimy się w czwartek o tej samej porze - powiedział.
- James, masz minutkę? - rzuciła Maggie, gdy drużyna zaczęła wychodzić z szatni.
- Hmm... Jasne. - Chłopak zerknął na nią szybko.
Reszta drużyny pożegnała ich domyślnymi uśmieszkami. Maggie udała, że ich nie dostrzega, a kiedy zniknęli, zamknęła za nimi drzwi i szepnęła Muffliato.
- Wow, Donovan... - James uśmiechnął się od ucha do ucha. - Jeśli chciałaś pobyć sam na sam...
- Nie nudzi cię to? - westchnęła ciężko i usiadła na ławce. - Chciałam tylko zapytać o skorupkę. Mówiłeś, że chyba wiesz co to może być.
- Racja. - James od razu spoważniał. Usiadł obok niej i oparł Błyskawicę o ścianę. - Przejrzałem trochę książek o fantastycznych zwierzętach, szczególnie skupiłem się na rozdziałach o bazyliszku. Ale z tego co mówiłaś, jajko było duże i fioletowe z pomarańczowymi żyłkami na powierzchni, a jaja bazyliszka wyglądają jak zwyczajne kurze, dlatego tak łatwo je przemycać.
- Czyli to nie bazyliszek, co za ulga - odetchnęła.
- Pohamuj testrale, Donovan. To nie wszystko. Znalazłem stworzenie, które wykluwa się z jaja pasującego do opisu. To raróg.
- Raróg? - Maggie zmarszczyła brwi. - Gdzieś to już słyszałam.
- Pewnie podczas zajęć z opieki nad magicznymi stworzeniami. Jestem przekonany, że omawialiście je przy okazji feniksów i żar-ptaków.
- Bardzo możliwe, chociaż muszę przyznać, że niespecjalnie przykładałam wagę do tych zajęć - zakpiła. - Dziwię się, że ty tak dobrze je pamiętasz.
- Zawsze chciałem mieć feniksa - odpowiedział wesoło. - Takiego jak miał Dumbledore z opowieści taty. Niestety wszystkie ogniste ptaki są klasyfikowane przez Ministerstwo czwartą kategorią, a rodzice dość kategorycznie wypowiedzieli się na temat tego, co sądzą o mnie i materiałach łatwopalnych - wyszczerzył się. - Wracając do tematu: skorupki, które widziałaś świetnie pasują do opisu jaja raroga. Możliwe, że nasz dyrektor wszedł w posiadanie jednego. Nie jest to nielegalne, ale trzeba mieć zgodę Ministerstwa Magii i dużą wiedzę na temat magicznych stworzeń. Raróg potrafi być bardzo niebezpieczny, gdy się go rozgniewa. Co ciekawe, potrafi przybierać różne formy. Najczęściej jest bardzo malutki, dosłownie wielkości dłoni. Ale kiedy wpada w szał, jego skrzydła mogą mieć rozpiętość nawet do czterech metrów. Każdy kto zbliży się do płonącego raroga ma marne szanse na przeżycie, ale podobno bardzo rzadko przybierają swoją prawdziwą formę.
- I Pickwitt może być w posiadaniu takiego jednego? - zaniepokoiła się Maggie.
- Tak jak mówiłem, to nie jest nielegalne. Cieszmy się jednak, że to nie bazyliszek.
- Może jednak rzeczywiście bazyliszek był tylko zasłoną dymną? - uznała dziewczyna, podnosząc się z ławki. - Tak czy owak, cieszę się, że Rosie nie będzie musiała mierzyć się z żadnym z tych potworów. Z kelpią sobie poradzi.
- Powinniśmy raczej mieć nadzieję, że to Wright sobie poradzi - skrzywił się James. - Coś we mnie umiera jak myślę o tym, że muszę mu kibicować.
- Nie musisz. - Maggie poklepała go przyjacielsko po ramieniu. - Jestem przekonana, że on życzyłby ci powolnej śmierci.
- Naprawdę? - James spojrzał na nią z mieszaniną rozbawienia i irytacji. - A skąd to wiesz? Nadal się z nim kumplujesz?
- Nie. To byłoby bardzo dziwne. Ale podczas naszej ostatniej rozmowy wspominał coś, że chętnie złamałby ci nos. Biorąc pod uwagę ile czasu minęło i jak bardzo zdążyliście sobie w tym okresie zajść za skórę mogę tylko podejrzewać, że teraz zrobiłby to tym chętniej.
- Nie wiem o czym mówisz - uśmiechnął się niewinnie James. - Nigdy niczego nie zrobiłem Wrightowi.
- Bo ci uwierzę - zadrwiła, zmierzając do wyjścia.
James chwycił Błyskawicę i zarzucił ją sobie na ramię, po czym wybiegł za nią. Maggie czekała na niego za drzwiami.
- Niewinny, dopóki nie udowodni się winy - powiedział.
- Wszyscy wiemy, że ty i Craig prowadzicie prywatną wojnę. Tego nie da się nie zauważyć.
I tak też było. Od pamiętnej bójki na korytarzu, James i Craig starali się być nieco bardziej subtelni w swoich pojedynkach. Przenieśli je na quidditcha, naukę i popularność. Ostatni mecz z Krukonami w zeszłym semestrze był bardziej brutalny niż jakikolwiek inny mecz ze Ślizgonami w przeszłości. Craig obrał sobie Jamesa za wyraźny cel i każdy tłuczek odbijany był w jego kierunku. Tylko cudem chłopak nie skończył tamtego dnia w skrzydle szpitalnym z połamanymi kończynami. Rzecz jasna Fred robił co mógł, by pomóc przyjacielowi i sam posyłał masę tłuczków we Wrighta. Pani Bell, trenerka quidditcha, miała z nimi pełne ręce roboty. Zarządziła tego jednego dnia ponad 50 rzutów wolnych.
Jakby tego było mało, James i Craig pojedynkowali się także podczas wszystkich wspólnych zajęć, a jako klasa owutemowa, mieli ich razem naprawdę dużo. Jeśli jednego dnia na transmutacji James był lepszy, następnego dnia Craig wyprzedzał go już na wstępie. Fred uważał to za całkiem zabawne, natomiast Molly była zwyczajnie przerażona.
- Oni się pomordują, zobaczycie - mówiła po zajęciach z obrony przed czarną magią, podczas których James i Craig prezentowali zaklęcia rozbrajające i ogłuszające.
Obaj skończyli wtedy w skrzydle szpitalnym. James przez tydzień narzekał na bolące żebra.
Teraz wcale nie było lepiej. Maggie już w połowie września doszły słuchy o kolejnej potyczce Jamesa i Craiga, tym razem podczas zaklęć. Jim zarzekał się, że zupełnym przypadkiem podpalił Craigowi spodnie. Wright odpowiedział wtedy atakiem na atak i podczas eliksirów, również "przypadkiem", wlał Jimowi do butów eliksir wywołujący łaskotki. Fred do tej pory pękał ze śmiechu, gdy przypominał sobie jak jego najlepszy przyjaciel ni z tego, ni z owego wybucha histerycznym śmiechem podczas zajęć u Zabiniego, a potem zaczyna tańczyć na palcach.
- Naprawdę się cieszę, że nie zgodziłeś się zostać reprezentantem - westchnęła.
- Czego nie omieszkał się mi wytknąć - skrzywił się chłopak. - Jak on to ujął? "Widać nie jesteś tak fantastyczny i popularny jak sobie wmawiasz, Potter". To była ta minuta, kiedy zastanawiałem się czy lepiej mu przywalić, czy pójść do wuja Neville'a i powiedzieć, że zmieniłem zdanie.
- Nie zrobiłeś ani jednego, ani drugiego - zauważyła.
- Bo byliśmy w klasie z Dunbar, a ja dodatkowo obiecałem ci, że nie wezmę udziału w zawodach. Dotrzymuję słowa, Donovan.
- Wiem - odparła z lekkim uśmiechem. Nic nie mogła poradzić na uczucie dumy, kiedy usłyszała, że James tak bardzo ceni złożoną jej obietnicę. - Swoją drogą to naprawdę zabawne ile zajęć macie z Craigiem wspólnie.
- Klasy owutemowe - wzruszył ramionami. - Zbierają nas wszystkich do kupy, więc to naprawdę nie takie dziwne.
- Racja. Czasem zapominam, że to twój ostatni rok w Hogwarcie.
- I dlatego zamierzam zrobić z niego najbardziej pamiętny rok w historii szkoły - zakpił. - Mamy z Fredem i Lou całą listę rzeczy, które zamierzamy zrobić.
- Tak? - zaśmiała się. - Co jest na twojej?
- Zdobyć Puchar Quidditcha, zamienić Wrighta w skunksa, zostać animagiem, umówić się z tobą na randkę, wypić butelkę Ognistej Whiskey na szczycie Wieży Astronomicznej, transmutować kapcie Tyke'a w prawdziwe króliczki...
- Chwila, chcesz zostać animagiem? - Maggie totalnie zignorowała fakt, że znowu wspomniał o randce. - Poważnie?
- Rozmawiałem już na ten temat z profesor Bones. Obiecała mi pomóc w przygotowaniach - przyznał się. - Egzamin z teleportacji mam już za sobą, czas na zostanie animagiem.
- Jakim zwierzęciem chciałbyś być?
- Jakimś wielkim kotem - zaśmiał się. - Ale mogę skończyć jako karaluch, co w sumie jest nieco odpychające.
- Na pewno nie będziesz karaluchem - uspokoiła go. - Pamiętam, że na lekcjach profesor Bones mówiła, że najczęściej zwierzęca forma animaga to także jego patronus.
- Cóż, jastrząb nie byłby taki zły - uznał. - W powietrzu czuję się jak w swoim żywiole.
- Pokazałeś to dzisiaj na treningu - pochwaliła go. - Chyba nawet ja miałabym problemy, żeby dorównać ci w tym roku na pozycji szukającego - zakpiła.
- Naprawdę chciałbym zawodowo grać w quidditcha - przyznał się. - To mój ostatni rok tutaj i serio muszę wyciągnąć z niego ile się da. - Spojrzał na nią szybko i uśmiechnął się szeroko. - To może odhaczymy jeden z punktów na mojej liście i wybierzemy się razem do Hogsmeade w sobotę przed Nocą Duchów?
- Nie - odpowiedziała, gasząc jego entuzjazm. - To dzień przed pierwszym zadaniem. Obiecałam Rosie, że pomogę jej w przygotowaniach. W ogóle nie wybieramy się wtedy do Hogsmeade.
- Och. - Nadzieja nieco w nim odżyła. Nie odmawiała, bo nie chciała pójść. Po prostu miała inne plany. - Nie zrobicie sobie nawet godziny przerwy? Rose dobrze by to zrobiło.
- Znasz Rosie. W takich chwilach wychodzi z niej jej mama. Żadna siła nie ruszy jej z zamku, jeśli będzie mogła się w tym czasie pouczyć.
- Więc może odhaczymy ten punkt innym razem? - zasugerował nonszalancko, otwierając przed nią drzwi do sali wejściowej.
- Na przykład pijąc Ognistą Whiskey na szczycie Wieży Astronomicznej? - zakpiła, ściągając gumkę z włosów, które potargały się podczas treningu.
- Na przykład - potwierdził, zabierając jej gumkę. - Dobrze ci w rozpuszczonych, Donovan - oznajmił, gdy spojrzała na niego wilkiem. - Idziemy najpierw się przebrać, czy zjeść? - zapytał, patrząc na drzwi Wielkiej Sali, skąd dobiegał radosny gwar rozmów.
- Zjeść. - Maggie nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak jest głodna, dopóki James nie wspomniał o jedzeniu. - Mogłabym w tym momencie pożreć hipogryfa.
- Nigdy nie mów tego przy Hagridzie - zażartował, maszerując z miotłą prosto do Wielkiej Sali.
- James, czy Tyke nie zabronił ci wnosić Błyskawicy do Wielkiej Sali? - zapytała Maggie, gdy zaczął otwierać drzwi.
- Zabronił mi tylu rzeczy, że połowy nie pamiętam. Możliwe, że o tym też coś wspominał. A co?
Otworzyła usta, by mu odpowiedzieć, ale nim zdążyła, salą wejściową wstrząsnął ryk.
- POTTER!!!
- Ups? - bąknął James, odwracając się w stronę woźnego.
- ILE RAZY MÓWIŁEM, ŻE NIE CHCĘ WIDZIEĆ TWOJEJ MIOTŁY W POBLIŻU ZASTAWY STOŁOWEJ?! - wrzeszczał Tyke. - ZNOWU ZAMIERZASZ POPISYWAĆ SIĘ LATANIEM SLALOMEM MIĘDZY ŚWIECAMI?!
- To był tylko raz i byłem wtedy na drugim roku! - zaprotestował James.
- Tak właściwie to moja miotła - wtrąciła się szybko Maggie. - James tylko ją dla mnie niósł. Ja nie mam zakazu, prawda? - zapytała, zabierając zaskoczonemu chłopakowi Błyskawicę. - Dzięki, to było bardzo miłe z twojej strony.
Tyke otworzył i zamknął usta, nie wiedząc co powiedzieć.
- Będę miał was na oku przez całą kolację - warknął, odchodząc szybko.
Maggie szybko otworzyła drzwi do Wielkiej Sali i pociągnęła za sobą oszołomionego Jamesa, który nadal nie odzyskał mowy. Posadziła go na ławce obok Freda, który obrzucił zdumionym spojrzeniem Błyskawicę w jej ręce.
- Znowu jakiś zakład o miotłę? - zapytał.
- James, nie wolno ci wnosić Błyskawicy do Wielkiej Sali - syknęła Molly, wychylając się zza swoich koleżanek, by zganić kuzyna.
- To nie James ją wniósł tylko ja - zauważyła pogodnie Maggie. - Dopóki jesteśmy w Wielkiej Sali, udawajcie proszę że to moja miotła, albo Tyke dobierze się nam do skóry.
- Co zrobiliście? - Al już szczerzył zęby w uśmiechu.
- Donovan popisała się prawdziwym geniuszem - oznajmił James, patrząc z podziwem na blondynkę z jego miotłą w ręce. - Jestem... wow... Po prostu...
- I po Jimmym - mruknął Fred, na co siedząca obok niego Roxanne zachichotała.
- Lepiej usiądź, zanim Tyke uzna, że chcesz odstawić Jima w Wielkiej Sali - poleciła przyjaciółce Rose.
- O tym wystąpieniu krążą już po szkole legendy - zaśmiał się Fred.
- To wtedy dostałeś pierwszego wyjca od cioci Ginny, prawda? - zapytała słodko Molly, wracając do rozmów z koleżankami.
- Nigdy nie słyszałam tej historii - oznajmiła Maggie, nakładając sobie na talerz pikantne kiełbaski. - Wiedziałam tylko, że James ma zakaz przychodzenia do Wielkiej Sali z miotłą.
- Byliśmy wtedy na drugim roku - zaczął ochoczo Fred. - Drużyna quidditcha miała pełny skład, ale do Jimmy'ego to nie docierało i koniecznie chciał się dostać do zespołu. Uznał, że najlepszym sposobem będzie pokazanie jak świetnie lata.
- Buchnąłem miotłę ze schowka i wleciałem na niej do Wielkiej Sali - dołączył się James. - A potem dałem mały pokaz latania slalomem między świecami - wskazał kciukiem na zawieszone magicznie przy sklepieniu świece. - Nie strąciłem żadnej, nic nie stanęło w płomieniach, nie wiem dlaczego zrobił się z tego taki wielki problem. Blackwell wręcz świetnie się bawił z tego co widziałem. No ale w końcu wuj Neville rozkazał mi wylądować, dał mi miesięczny szlaban w sortowni składników do eliksirów, a następnego dnia mama przysłała mi wyjca.
- Tak czy owak, August był tak tobą zachwycony, że obiecał ci miejsce w drużynie w przyszłym roku bez żadnych testów - przypomniał mu Fred.
- Czyli pokaz odniósł zamierzony efekt - wyszczerzył zęby James.
- Jesteście niemożliwi - zaśmiała się Maggie, krojąc kiełbaskę.
- Kto wie, może dodam to do swojej listy w tym roku? - zastanowił się na głos James. - Takie oficjalnie pożegnanie z Hogwartem, uczczone przelotem na Błyskawicy przez Wielką Salę.
- Zrób to, jeśli chcesz dostać kolejnego wyjca od mamy - powiedział raźno Albus. - Jestem pewien, że stęskniła się za sowami ze szkoły. Tak dawno żadnej nie dostała.
- Tylko może najpierw zdaj egzaminy - zasugerowała Rosie. - Jeśli pójdzie ci dobrze, może cię nie wyleją.
Albus, Fred i Maggie ryknęli śmiechem, a James tylko wzruszył ramionami i zabrał się za jedzenie.
like
OdpowiedzUsuń