sobota, 30 stycznia 2021

99. Spotkanie w Hogsmeade

Sam fakt, że Harry'emu udało się przekonać Pickwitta do wypuszczenia Jamesa i Maggie z zamku poza planowanym terminem wycieczki do Hogsmeade dużo świadczył. Osobiście James uważał, że fantastycznie się złożyło. Pickwitt zobaczy na własne oczy, że on i Maggie nie kłamali. Maggie natomiast uważała, że będą mieli przez to jeszcze większe kłopoty.
W sobotę, godzinę przed planowanym spotkaniem w Trzech Miotłach, do pokoju wspólnego Gryfonów przyszedł Neville. Kilkoro uczniów spojrzało na niego z niepokojem. Na ogół, gdy do salonu przychodził opoiekun domu, oznaczało to, że dzieje się coś złego.
- Jestem gotowa - powiedziała Maggie, schodząc do salonu z dormitorium. Na głowie miała grubą wełnianą czapkę z niebieskim pomponem i właśnie zakładała rękawiczki.
- A James? - zapytał ją profesor.
- Już idę, idę! - usłyszeli i Jim zbiegł po schodach do salonu.
Miał na sobie grubą kurtkę i pospiesznie owijał się czerwono-złotym szlakiem. Jego ciemne włosy były potargane jeszcze bardziej niż zwykle, ale zaraz ukrył je pod czapką.
- Możemy iść - powiedział radośnie.
- Nie wiem dlaczego się tak cieszysz - mruknęła Maggie. - Odnoszę dziwne wrażenie, że twój tata nas zabije.
- Co ty - parsknął. - Tata jest spoko. Wreszcie możemy z nim pogadać o tym wszystkim co się dzieje.
- To wy będziecie odpowiadać na pytania, nie Harry - poinformował ich Neville, prowadząc korytarzem do sali wejściowej.
Mina Jima wyraźnie mówiła: "to się jeszcze okaże".
Kiedy tylko opuścili mury zamku, Maggie mocniej nasunęła czapkę na uszy i opatuliła się szalikiem. Śnieg, który o poranku tylko słabo prószył, teraz zaczął zmieniać się w prawdziwą zadymkę. Neville szedł naprawdę bardzo szybko, chcąc czym prędzej znaleźć się w Hogsmeade, a Maggie i Jim ochoczo dotrzymywali mu kroku. Odetchnęli z niekłamaną ulgą, gdy w końcu przed ich oczami zamajaczyła wioska i pospiesznie skierowali się ulicą w stronę baru Pod Trzema Miotłami.
W środku wyjątkowo nie było zbyt wiele osób. Przy stoliku w kącie usiadło trzech czarodziejów z kuflami kremowego piwa, którzy narzekali cicho na ceny skrzydeł nietoperza ("Dwa galeony za sztukę, to skandal!"). Przy samym barze siedziało natomiast dwóch opatulonych w futra czarodziejów z Niemiec, kłócących się o coś w swoim języku. Gestykulowali przy tym tak zamaszyście, że młoda barmanka Ursula spoglądała na nich z niepokojem, jednocześnie polerując trzymany w ręce kufel.
- Tam. - James jako pierwszy dostrzegł ojca, ukrytego za wielką choinką. - Hej, tato - przywitał się, szybko podchodząc do stolika i rozwalając się na krześle. - Jak tam święta u Lupinów?
Harry spojrzał na syna z dezaprobatą. Wstał ze swojego miejsca, by przywitać się z Nevillem i uściskać zmieszaną Maggie, a potem przywołał gestem Ursulę.
- Cztery kufle kremowego piwa - zamówił.
- Trzy - poprawił go zaraz Neville. - Muszę wracać do zamku - oznajmił.
- Rozumiem - skinął głową Harry. - Odprowadzę dzieciaki, gdy skończymy.
- Powodzenia - życzył mu przyjaciel, wychodząc z pubu.
Harry odczekał aż Ursula przyniesie im kremowe piwo i dopiero wtedy przeszedł do rzeczy. James, który przyglądał się ojcu odkąd weszli do baru, nie mógł nie zauważyć siwych nitek w jego czarnych włosach. W kącikach oczu Harry'ego było też znacznie więcej zmarszczek niż ostatnio. Poczuł cień wyrzutów sumienia na myśl, że sam jest przyczyną zmartwień ojca.
- Zaczynajmy - powiedział Harry. - Chcę wiedzieć wszystko, co się wydarzyło podczas waszego balu.
- Siedziałem w pokoju wspólnym z Mapą Huncwotów - oznajmił zaraz James, postanawiając współpracować. - Zobaczyłem na niej nazwiska Carrowów i poszedłem ich szukać. Nie wyglądali jak oni. Musieli użyć eliksiru wielosokowego, żeby dostać się do zamku. Kiedy mnie zobaczyli, zaczęli uciekać w stronę Zakazanego Lasu, a ja pobiegłem za nimi.
- Sam - podkreślił Harry, patrząc na syna z mieszaniną rozczarowania i rezygnacji. - Jim, to było...
- Skrajnie nieodpowiedzialne i niemiłosiernie głupie - dokończył za niego chłopak. - Tak, już to słyszałem. Parokrotnie.
- I usłyszysz jeszcze raz. Twoja matka odchodzi od zmysłów. Że już nie wspomnę o babci. To najtwardsze kobiety jakie znam, a ty doprowadzasz je na skraj załamania nerwowego, Jim. Kiedy dostaliśmy sowę od Neville'a, twoja mama przepłakała całą noc.
James wyraźnie zapadł się w sobie. Z jego brązowych oczu zniknęła cała radość i tylko spuścił głowę. Maggie bardzo chciała dodać mu jakoś otuchy, ale krępowała ją obecność pana Pottera. Siedziała więc nieruchomo na swoim krześle, czekając na ciąg dalszy reprymendy.
- Co wydarzyło się później? - zapytał ich Harry.
- James wezwał pomoc - odpowiedziała Maggie widząc, że Jim nie może się sam na to zdobyć. - Jakiś czas temu zaczarowaliśmy karty z czekoladowych żab w taki sposób, by pokazywały nasze wizerunki i mapkę, kiedy tylko wypowiemy hasło-wyzwalacz. Korzystamy z nich w razie kłopotów. Zobaczyłam na karcie, że James potrzebuje pomocy i poszłam go ratować.
- Również sama - zauważył Harry, a Maggie lekko się zarumieniła.
- Wezwałam resztę Generacji - wyznała niepewnie.
- Nie Generację powinnaś wzywać, tylko nauczycieli - zganił ją Harry.
- Myślisz, że był na to czas? - James stanął w jej obronie. - Wszystko działo się tak szybko... Carrowowie byli w zamku, pomagał im ktoś z uczniów, wszyscy byli na balu... Mieliśmy szansę ich dopaść.
- Dopóki nie pojawił się Mordred - szepnęła Maggie.
Harry zdjął na moment okulary i zmęczonym ruchem potarł nasadę nosa, a potem założył je ponownie.
- Jesteście pewni, że to był Mordred? - zapytał bardzo cicho.
- Pamiętam dobrze jego głos - odparła. - To był on.
- Wierzysz nam? - spytał James, wbijając w ojca spojrzenie.
- Wierzę - odpowiedział bez wahania Harry. - Aurorzy już w tym momencie przeczesują Zakazany Las w poszukiwaniu śladów. I zamierzamy wzmocnić ochronę zamku i miasteczka. Nie podoba mi się, że Carrowowie bez najmniejszych problemów dostali się do Hogwartu. To nie powinno się wydarzyć.
- Muszą znać tajne przejścia - uznał Jim. - Tylko tak mogli się tu dostać niezauważeni.
- Musieli też mieć pomoc kogoś z zamku - powiedziała Maggie. - Znajomość ukrytych korytarzy to jedno, ale w Lesie był z nimi jeszcze ktoś.
- Stawiam na Lance'a Blackwella - wyznał James, krzyżując ręce na piersi. - To był jego głos, jestem pewien. A skoro był tam on, to i McLaggen jest zamieszany.
- McLaggen? - upewnił się Harry. - Ten, który zaatakował cię na korytarzu? - dopytał Maggie.
- Ten sam - potwierdziła.
- Wiecie, że rzucacie poważne oskarżenia, nie mając żadnych dowodów? - westchnął. - Przechodziłem przez to samo i wiem jak to jest, wierzcie mi. Jeśli nie ma dowodu na ich powiązania z Blackwellem, nic nie zrobimy. A wasz dyrektor... - Harry zacisnął usta, wyraźnie zirytowany. - To trudny człowiek.
- Chyba chciałeś powiedzieć, głupi - podsunął James.
- Jim! - syknął na niego Harry.
- Taka jest prawda, tato! - James rozłożył bezradnie ręce. - Pickwitt zmienił zasady panujące w szkole, urządza wewnętrzny Turniej Trójmagiczny między domami, a ja i Maggie jesteśmy na jego czarnej liście. Nie wierzy w żadne nasze słowo, a jak w zamku dzieje się coś złego, to my jesteśmy głównymi podejrzanymi. Ma Nową Generację za bandę buntowników, którzy spiskują za jego plecami, by obalić jego nowe reguły. I uważa, że ja i Mags przewodzimy rewolucji.
- A przewodzicie? - Harry uniósł brew.
- Nie ma żadnej rewolucji - zaprotestował Jim. - Ale jeśli jeszcze raz zostanę nazwany kłamcą i niesłusznie ukarany, przysięgam na Merlina, że zrobię z życia dyrektora prawdziwe piekło.
- Jakbym słyszał Freda i George'a mówiących o Umbridge... - mruknął Harry.
- Co do tej rewolucji... - zaczęła nieśmiało Maggie - chyba wiem, dlaczego Pickwitt myśli, że próbujemy podważyć nowe zasady.
- Oświeć mnie - prychnął Jim.
- Odmówiłeś bycia reprezentantem domu - oznajmiła. - Oboje wiemy, dlaczego to zrobiłeś, ale dyrektor mógł sobie pomyśleć, że to twój sposób na pokazanie mu, że nie będziesz grał w jego grę.
- O tym nie pomyślałem... - mruknął chłopak.
- Tak właściwie... dlaczego się nie zgodziłeś? - zaciekawił się Harry, upijając łyk kremowego piwa.
- Bo Donovan mnie o to poprosiła - odparł James, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- To wszystko wyjaśnia - zakpił Harry, a Maggie zrobiła się czerwona jak burak. - Wracając do tematu, mam do was prośbę...
- Trzymajcie się z daleka i nie pakujcie w kłopoty? - uśmiechnął się James.
- Dawno już pogodziłem się z faktem, że w waszym wypadku to niemożliwe - powiedział mu ojciec. - I chociaż wolałbym żebyście zostawili tę sprawę w spokoju, nie mam prawa was o to prosić. Nie kiedy pamiętam, co sam robiłem będąc w waszym wieku. Chcę was prosić tylko o jedno: bądźcie ostrożni i nie działajcie w pojedynkę. Możecie to zrobić?
- Bez problemu - obiecał James.
- Świetnie. - Harry odrobinę się rozluźnił. - Jedno w waszej historii mnie zastanawia - powiedział jeszcze. - Dlaczego żadne z was nie było na balu?
Maggie i James spojrzeli na siebie szybko.
- To... - zaczęła Maggie.
- Nie mieliśmy ochoty? - bąknął Jim.
Harry tylko spojrzał na nich z wyraźnym rozbawieniem. James doskonale wiedział, o czym ojciec właśnie myśli.
- Lekko się pokłóciliśmy, okej? Nie mieliśmy nastroju na zabawę - burknął. - Nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego.
Maggie jęknęła i ukryła twarz w dłoniach, gotowa zapaść się pod ziemię.
- Czy możemy już wracać do zamku? - zapytała.
- Najpierw my uzyskamy kilka odpowiedzi. - James postanowił przycisnąć ojca. - Jaki związek mają z Mordredem Insygnia Śmierci i czego ten typ chce od Mags?
W zielonych oczach Harry'ego tylko przez chwilę pojawiło się zaskoczenie, ale to wystarczyło Jamesowi. Chłopak wyprostował się i uśmiechnął z satysfakcją, natomiast Maggie wbiła wzrok w starszego z Potterów.
- Insygnia to nie jest temat do rozmowy w barze - wyszeptał Harry. - I skąd w ogóle to połączenie?
- Nie masz idioty za syna - wzruszył ramionami Jim.
- Insygnia z Mordredem połączył Al - wypomniała mu Maggie.
- Nie powiedziałem, którego syna - burknął James. - Powiedz nam cokolwiek, tato - poprosił. - Wiemy, że masz jakieś informacje. Dowiedziałeś się czegoś.
- To prawda - odparł Harry. - Dowiedziałem się mnóstwa rzeczy, ale nie mogę wam o nich powiedzieć. Wybaczcie, ale to dla waszego bezpieczeństwa. W tym momencie zdradzenie wam prawdy byłoby katastrofalne w skutkach.
- Ale potwierdzasz, że Mordred ma związek z Insygniami? - dopytywał James.
- Tak - odpowiedział mu Harry.
- A ja? Co to ma wspólnego ze mną? - zapytała się Maggie.
Harry wyraźnie się zawahał. Patrzył na nią z namysłem i ewidentnie dobierał odpowiednie słowa.
- Mordred uważa, a przynajmniej tak podejrzewamy, że możesz mu pomóc w odnalezieniu Insygniów - powiedział bardzo powoli.
- Ja? - zdziwiła się. - Nawet o nich nie wiedziałam, dopóki nie przyjechałam do Doliny Godryka. Poza tym... to tylko głupia baśń.
- Mordred wierzy, że jest prawdziwa - oznajmił Harry. - To wystarczy.
- Ale dlaczego to ja... - zaczęła.
- Nie mogę ci na to odpowiedzieć, Maggie - przerwał jej Harry. - Nie teraz i nie tutaj. Wierz mi, chciałbym. Ale gdybym to zrobił, naraziłbym cię na jeszcze większe niebezpieczeństwo. Obiecuję, że powiem ci wszystko co wiem, kiedy nadejdzie właściwa chwila.
- Czyli kiedy? - zapytał ponuro James.
- To się okaże. - Harry pokręcił głową. - Byłem wściekły na Dumbledore'a, gdy robił mi to, co teraz ja robię wam - wyznał. - Ale teraz wreszcie rozumiem, dlaczego to robił. Pewna wiedza musi być przekazana w odpowiednim momencie inaczej wszystko może potoczyć się naprawdę źle. A to, co ja mam wam do przekazania... - zawahał się. - Powiedzmy, że jest pokroju przepowiedni o Wybrańcu.
- Aż tak? - zaniepokoił się James, patrząc szybko na pobladłą Maggie.
- Przykro mi - powiedział im Harry. - A teraz dopijajcie piwo i zabieram was do zamku. Pickwitt nie mógł mi odmówić, ale boję się, że może chcieć się na was odegrać za ten wypad.
- Jeśli wyrzuci mnie ze szkoły, powiesz mamie, że to twoja wina - wyszczerzył się James.
Dopiero kiedy chciał sięgnąć po kufel, zorientował się, że trzyma Maggie za rękę. Spojrzał na swoją dłoń, a potem na siedzącą obok niego dziewczynę, która wyglądała na tak samo zaskoczoną co on. Żadne z nich nie wiedziało, w którym momencie chwycili się za ręce, ani które pierwsze zainicjowało kontakt. Kiedy ich oczy spotkały się ze sobą, szybko wypuścili swoje dłonie i czym prędzej sięgnęli po piwo, chcąc zamaskować zmieszanie. Harry uznał, że lepiej udać, że nic nie widział.
- Życzcie Rosie powodzenia - powiedział, gdy odprowadził ich pod samą bramę zamku i wysłał patronusa do Neville'a. - Wszyscy trzymamy za nią kciuki.
- Życzysz przegranej Gryfonom? - zapytał podchwytliwie James. - I to ty wyciągnąłeś z Tiary Miecz Godryka! Co z ciebie za Gryfon?
- Jedyny w swoim rodzaju - puścił do niego oczko ojciec. Widząc zmierzającego w ich stronę Neville'a, wyraźnie odetchnął. - Trzymajcie się, dzieciaki - powiedział, ściskając kolejno Maggie i syna. - Miejcie oczy dookoła głowy.
- Stała czujność! - wyszczerzył się James.
Był już praktycznie za bramą, gdy mokra śnieżka ugodziła go w tył głowy. Wrzasnął krótko, gdy śnieg wpadł mu za kołnierz szaty i obrócił się gwałtownie w stronę uśmiechniętego ojca.
- Stała czujność, Jimmy! - zawołał do niego Harry, odwracając się i zmierzając w stronę miasteczka.
- Bardzo zabawne, tato - mruknął James, ściągając czapkę z głowy i otrzepując ją ze śniegu.
- Twój tata jest naprawdę fantastyczny - powiedziała mu Maggie, strzepując śnieg z jego szalika.
- Ma swoje momenty - zgodził się z nią, po czym bez wahania sięgnął po jej rękę. - Nie jest łatwo być synem Harry'ego Pottera, wierz mi - dodał.
Ścisnęła mocniej jego palce.
- Całkiem nieźle sobie z tym radzisz, James - oznajmiła. - Naprawdę, całkiem nieźle.
Uśmiechnął się do niej szeroko, tym szczerym, prawdziwym uśmiechem, który widziała na jego twarzy tylko, gdy był w pobliżu swojej rodziny. Zarumieniła się lekko, ale chyba nie zauważył, bo w żaden sposób tego nie skomentował. Ona sama wolała sobie wmówić, że to od mrozu.
- Co powiesz na kubek gorącej czekolady przy kominku w kuchni? - zapytał, jakby czytając jej w myślach.
- Powiem: z przyjemnością - oznajmiła, ciągnąc go w stronę czekającego na nich profesora.

sobota, 23 stycznia 2021

98. Szlaban

- To od czego zaczynamy? - zapytała Maggie, opierając ręce na biodrach i przyglądając się całemu rzędowi mioteł ustawionemu pod ścianą w przechowywalni sprzętu do quidditcha.
- Ja zajmę się piłkami, a ty możesz zacząć od mioteł - uznał James, wyciągając spod ławki ciężki, brązowy kufer.
- Tylko uważaj na tłuczki - poleciła mu Maggie, sięgając po pierwszą z brzegu miotłę.
- Masz mnie za kretyna? - prychnął, ostrożnie otwierając kufer.
Zaczął od polerowania złotego znicza. Do tego celu włożył cieniutkie rękawiczki, by nie dotykać go gołą ręką. Maggie obserwowała go przez chwilę, podziwiając z jaką wprawą zajmuje się piłeczką, ale szubko odwróciła wzrok, nie chcąc, by ją przyłapał na gapieniu się. Usiadła na ławce z miotłą na kolanach, polerując rączkę Pastą Fleetwooda. Kiedy skończyła, zaczęła spinać srebrnymi klipsami odstające witki, a na koniec stuknęła różdżką w trzon dwa razy. Miotła zawisła wtedy nieruchomo w powietrzu, by Maggie mogła sprawdzić jej balans.
- Sprawdź jeszcze nawrotniki - polecił jej Jim, odkładając znicz na swoje miejsce w kufrze. Obserwował kątem oka jak Maggie radzi sobie ze sprzętem i uśmiechnął się leciutko, gdy wysunęła koniuszek języka, skupiając się na zadaniu. - I stabilizator lotu.
- Nie znam się na konserwacji mioteł aż tak - oznajmiła, podnosząc na niego wzrok.
- Pokażę ci. - James był w swoim żywiole. Stanął obok niej i sięgnął po swoją różdżkę. - To całkiem proste - oznajmił. - Do sprawdzenia nawrotników używa się zaklęcia Convertie scopus. - Stuknął różdżką w rączkę miotły, a ta samoistnie poleciała kilka stóp w tył i się zatrzymała. - Nawrotniki działają - ocenił, przechylając głowę na bok. - Gdyby było inaczej, musiałbym użyć zaklęcia Convertie scopus reparo. A tak sprawdza się, czy miotła jest stabilna w locie. - Położył ją na ziemi i zwyczajnie na niej stanął. - Do mnie! - powiedział stanowczo.
Miotła poderwała się do góry razem ze stojącym na niej Jimem. Maggie wstrzymała oddech, świecie przekonana, że chłopak zaraz runie na ziemię, ale on utrzymał się na niej bez najmniejszych problemów. Jego zmysł równowagi był niewiarygodny.
- Idealnie - uznał, pochylając się i łapiąc rękami za trzonek. Zaraz potem znowu był na ziemi z miotłą w ręce.
- Może lepiej się wymieńmy - zasugerowała. - Znasz się lepiej na tym niż ja.
- Okej, ale nie tknę sprzętu Wrighta - zastrzegł, patrząc z obrzydzeniem na plakietkę z nazwiskiem Krukona.
- Tak, wiem - wywróciła oczami, siadając po turecku na podłodze i wyjmując kafla.
Po godzinie Maggie udało się wyczyścić i zabezpieczyć piłki, a także wypolerować wszystkie pałki. James w tym czasie uporał się z trzema miotłami i właśnie sięgał po czwartą, gdy drzwi do komórki się otworzyły i stanął w nich Craig Wright.
James wyraźnie zesztywniał. Zacisnął palce na trzonku miotły tak mocno, że pobielały mu kłykcie i wbił w przybysza wściekłe spojrzenie.
- Czego tu szukasz? - warknął.
- Przychodzę z polecenia dyrektora - odparł Craig, przyglądając się Jimowi z wyraźną niechęcią. - Hej, Mags, jak leci? - zapytał z uśmiechem, przenosząc na nią wzrok.
- Dyrektora? - James łypał wrogo na Craiga. - Sprawdza nas? Możesz mu powiedzieć, że prawie skończyliśmy.
- Nie sądzę. - Craig był bardzo z czegoś zadowolony. - Dyrektor uznał, że powinniście zająć się także szkolnymi miotłami. Pierwszaki trochę zaszalały w tym roku na lekcjach latania.
Wyciągnął w stronę Jamesa karteczkę z podpisem dyrektora. Chłopak przeczytał ją z ponurą miną.
- Spędzimy tu resztę dnia - powiedział do Maggie, przekazując jej kartkę.
- Więc mam nadzieję, że ktoś nam przyniesie obiad - westchnęła.
- Mogę ci coś podrzucić - oznajmił Craig, przyglądając się rzędowi wyczyszczonych mioteł. - Ta nie jest wypolerowana zbyt dokładnie - ocenił. - A przy tej nadal odstaje kilka witek. Niezbyt przykładasz się do swojej pracy, Potter. Pokazać ci jak się to prawidłowo robi?
- Craig, będzie lepiej jak już sobie pójdziesz - powiedziała szybko Maggie, zrywając się z podłogi i stając pomiędzy nim a Jamesem. Zobaczyła jak w brązowych oczach Pottera zapala się żądza mordu i musiała zareagować. - Dzięki za przekazanie informacji.
Craig spojrzał na nią, a potem na rozwścieczonego Jima, który już ściskał w ręce różdżkę.
- Maggie, nie musisz go bronić - powiedział Craig. - Jestem pewien, że Jim potrafi mówić sam za siebie, prawda?
- Święta prawda. - James podniósł się szybko i wycelował różdżkę ponad ramieniem Maggie prosto w twarz Craiga. - Jakim zaklęciem chciałbyś oberwać?
- James! - Maggie obróciła się w jego stronę i oparła obie dłonie na piersi chłopaka, odpychając go od Craiga. Pozwolił jej na to, ale nie spuścił wzroku z wroga. - Opanuj się - poleciła mu ostro. - A ty - spojrzała przez ramię na rozbawionego Wrighta - naprawdę powinieneś już sobie pójść.
- Miło było cię zobaczyć, Mags - powiedział do niej. - To co mówiłem ostatanim razem ciągle jest aktualne.
Wyszedł zanim zdążyła mu cokolwiek odpowiedzieć. Kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi, James głośno zaklął i kopnął ze złością ławkę.
- Jak on mi działa na nerwy! - warknął.
- Właśnie widzę - odparła z przekąsem. - Bez powodu chciałeś miotnąć w niego klątwą.
- Miałem świetny powód - odparował James.
- Czy do ciebie nie dociera, że jesteśmy na cenzurowanym?! A już zwłaszcza ty! - Wbiła palec w jego pierś. - Pickwitt uwziął się na nas i skorzysta z każdej okazji, żeby odjąć nam punkty, albo i wywalić ze szkoły. A ciebie wyrzuci jako pierwszego. Na brodę Merlina, to twój ostatni rok! Naprawdę chcesz go skończyć ze złamaną różdżką?! Nie dopuszczę do tego! I co się szczerzysz?! - zawołała na widok jego uśmiechu.
- Jesteś piękna kiedy się złościsz - powiedział. Był już zdecydowanie spokojniejszy.
- Czy ciebie wszystko bawi?!
- Nie - odparł. Chciał odgarnąć kosmyk włosów z jej twarzy, ale złapała go za nadgarstek z ostrzegawczą miną. - Nie mogę obiecać, że między mną a Wrightem zapanuje rozejm, ale postaram się trzymać nerwy na wodzy - obiecał. - Dla ciebie.
- Nie rób tego dla mnie, tylko dla siebie - poprosiła. Nie miała siły do tego chłopaka. - A teraz zabierajmy się za resztę sprzętu - poleciła. - Chciałabym przynajmniej zjeść kolację w zamku.

***
Kiedy Maggie i Jim uporali się wreszcie ze sprzętem, było już po kolacji i oboje dosłownie umierali z głodu. Wiedzieli, że w Wilkiej Sali nic już nie znajdą, dlatego skierowali się prosto do kuchni. James połaskotał gruszkę, która zaraz zmieniła się w zieloną klamkę.
- Pani przodem - powiedział nonszalancko, otwierając drzwi przed Maggie.
Wślizgnęła się do środka, a on przeszedł zaraz za nią. Kuchnia Hogwartu była gigantycznym pomieszczeniem. Znajdowało się w niej pięć stołów, które stały dokładnie w tych samych miejscach, co stoły w Wielkiej Sali, znajdującej się piętro wyżej. Sklepienie obwieszone było błyszczącymi, mosiężnymi garnkami, patelniami i rondlami, a także licznymi suszonymi ziołami. W jednym końcu pomieszczenia zbudowano olbrzymie, ceglane palenisko, w którym wesoło trzaskał ogień. W pomieszczeniu aż roiło się od szkrzatów domowych, które siekały warzywa, kroiły mięsa i wędliny, a także gotowały coś w licznych kotłach. Inne polerowały naczynia i szorowały brudne gary.
Nie minęła nawet minuta, a już zostali zauważeni i trójka skrzatów w białych serwetach z logo Hogwartu pędziła w ich stronę.
- W czym możemy służyć, sir? - zapytał jeden wysokim, piskliwym głosem. Miał bardzo długi zadarty nos.
- Nie zdążyliśmy na kolację - powiedział James. - Macie może jakieś resztki?
W następnej chwili już pędziły ku nim kolejne skrzaty z tacami, na których stały pękate dzbanki rozgrzewającej herbaty z miodem, półmiski panujących kiełbasek i świeżo upieczone bułeczki. Nie zabrakło też małych zapiekanek z serem i pieczarkami, polanych ostrym sosem.
- Dziękujemy, jesteście bardzo miłe - bąknęła Maggie, gdy skrzaty zaciągnęły ją w stronę paleniska i posadziły na podłodze, by mogła się ogrzać. James wylądował obok niej.
- Jakie to dobre! - jęknął, wpychając sobie na raz do ust zapiekankę.
Skrzaty rozpromieniły się na ten komplement. Skłoniły się głęboko i odeszły, zostawiając ich samych. Maggie i James w oka mgnieniu pochłonęli swoją kolację, a kiedy tylko tace stały się puste, skrzaty przybiegły, by je uprzątnąć.
- Chyba się stąd nie ruszę - oznajmiła Maggie, opierając się plecami o obmurowanie paleniska i zamykając oczy.
- Mhm - mruknął tylko James, rozwalony na podłodze. - Obudź mnie za godzinkę... Albo dwie...
- Nie możemy tu spać - zaśmiała się, szturchając go stopą.
- Sama powiedziałaś, że się stąd nie ruszysz.
- Zmieniłam zdanie. Chcę znaleźć się w swoim łóżku i spać, spać, spać.
Podniosła się powoli i stanęła nad Jamesem. Wyciągnęła do niego dłoń, próbując nakłonić go do wstania, ale on tylko się skrzywił.
- Daj mi jeszcze pięć minut - poprosił.
- Jak chcesz, ja idę - oznajmiła, odwracając się.
Tylko jęknął boleśnie i niechętnie stanął na nogi. Maggie uśmiechnęła się pod nosem, gdy do niej dołączył.
- Bardzo dziękujemy za kolację - powiedziała do skrzatów na pożegnanie.
- Przyjemność po naszej stronie, panienko! - zaskrzeczały, wpychając im do rąk karmelki i czekoladowe ciasteczka.
- Kocham to miejsce - westchnął James, gdy zamknęły się za nimi drzwi. - Ale teraz musimy się pospieszyć. Za kwadrans zaczyna się godzina policyjna, a ja bym nie chciał zarobić kolejnego szlabanu.
Skorzystali ze wszystkich możliwych tajnych przejść i skrótów, by jak najszybciej dotrzeć do wieży Gryffindoru. Gruba Dama powitała ich wymownym spojrzeniem, ale przepuściła do pokoju gdy tylko wypowiedzieli hasło. Tak jak się spodziewali, salon wspólny Gryfonów zdominowali członkowie Nowej Generacji. Rosie i Lucy wyraźnie odetchnęły z ulgą na ich widok.
- Już się baliśmy, że znowu wpakowaliście się w jakieś kłopoty - wywrócił oczami Fred, rozkładając się wygodniej na kanapie.
- Z wami nigdy nic nie wiadomo - zgodziła się z bratem Rox.
Maggie usiadła na dywanie przed kominkiem, ciągle zmarznięta. Nie zauważyła więc jak Albus rzuca kopertę w stronę starszego brata. James, jak przystało na świetnego szukającego, złapał ją bez problemu.
- Tata napisał - powiedział mu Al. - Nie jest tobą zachwycony.
- Ale nie przysłał wyjca, a to już sukces - uznał Jim, przebiegając wzrokiem tekst. - Chwila, co? - zatrzymał się na moment. - Chce się z nami zobaczyć w Hogsmeade w przyszły weekend?
- I załatwił wam przepustkę u Pickwitta - dodał Al.
- Wam? - obejrzała się na nich Maggie.
 - Wygląda na to, Donovan, że idziemy razem - oznajmił Jim, puszczając do niej oczko.

sobota, 9 stycznia 2021

97. I po balu

James i Maggie zostali niemal siłą zaciągnięci przez przyjaciół do skrzydła szpitalnego. W tym samym czasie Molly pobiegła po profesora Longbottoma. Fred i Scorp uparli się, by jej towarzyszyć.
- Nie wiemy czy do Hogwartu nie przedostał się nikt więcej - mruknął Fred, nie opuszczając różdżki.
Pozostali nie odstępowali na krok Maggie i Jima. Dziewczyna siedziała na brzegu szpitalnego łóżka, ciasno owinięta peleryną Scorpiusa i ciągle trzęsła się z zimna. Rosie pospiesznie suszyła jej buty i nogi, podczas gdy pani Dobbs przygotowywała Eliksir Pieprzowy.
- Do dna - powiedziała do Maggie, wciskając jej do ręki kubek parującego wywaru. - A ty pokaż mi tę twarz - zwróciła się do Jima, który siedział na sąsiednim łóżku. Wbrew pozorom wyglądał na rozluźnionego, chociaż rzucał szybkie spojrzenia w stronę Donovan. - Niegroźne draśnięcie - uznała. - Nic czego nie da się załatać. - Wycelowała różdżkę w twarz chłopaka. Z trudem powstrzymał odruch obronny. - Episkey.
Rozcięcie zniknęło w jednej chwili. Sięgnęła wtedy po drugi kubek wywaru i wręczyła go Jimowi, a sama odwróciła się do Maggie, której para już buchała z uszu. Wyglądało to dość komicznie: brakowało tylko przenikliwego gwizdu, by z powodzeniem udawała czajnik.
- Wasza dwójka powinna mieć tu swoje własne łóżka - oznajmiła pielęgniarka z ciężkim westchnieniem. - Wy zostajecie, reszta do domów - poleciła pozostałym. - Bal się już kończy, a wy nie macie zgody na przebywanie w nocy na korytarzach.
- Ale... - próbował zaprotestować Lou.
- Dobranoc! - Pani Dobbs była nieugięta.
Nowa Generacja nie miała innego wyjścia, jak tylko jej posłuchać. Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, pani Dobbs wróciła do swoich pacjentów. Maggie wreszcie odzyskała kolory na twarzy i przestała się tak trząść z zimna.
- Możecie się przebrać i do łóżek - oznajmiła, przywołując zaklęciem parawan i piżamy.
- Czy to koniecznie? - zapytał James, niechętnie patrząc na ubranie. - Nic mi nie jest.
- Tak samo jak nie było po ostatnim meczu quidditcha? - Pielęgniarka oddzieliła ich łóżka parawanem, pozwalając Maggie się przebrać. - Noc tutaj wam nie zaszkodzi.
James westchnął ciężko i zaczął się przebierać. W tym czasie Maggie zdążyła już wślizgnąć się pod kołdrę i podciągnąć ją sobie pod brodę. Pani Dobbs odsunęła wtedy parawan i zniknęła w swoim gabinecie, pomrukując pod nosem coś o nieodpowiedzialnych nastolatkach.
- Porozmawiamy? - zapytał James, siadając na brzegu łóżka i patrząc na Maggie leżącą na drugim.
- O tym jak głupi dzisiaj byłeś? Po raz kolejny zresztą?
- O tym co mówiłaś w lesie.
- Nie mam nic do dodania - oznajmiła, uparcie wbijając wzrok w sufit.
Otworzył usta żeby coś na to odpowiedzieć, ale wtedy do szpitala wszedł Neville w towarzystwie dyrektora i profesora Boota. Maggie uniosła nieco głowę, po czym westchnęła cicho i usiadła. Chciała pójść spać. Eliksir Pieprzowy zawsze wzbudzał w niej senność.Czy przesłuchania nie mogły poczekać?
- Dlaczego złe rzeczy zawsze spotykają waszą dwójkę? - Neville wyglądał na naprawdę zmęczonego.
- Chcę usłyszeć wszystko, co się dziś wydarzyło - oznajmił Pickwitt bez ogródek.
To był ten moment, którego Jim się obawiał. Musiał szybko wymyślić, jak pominąć w swojej relacji fakt istnienia Mapy Huncwotów.
- Zachciało mi się pić i postanowiłem zejść do Wielkiej Sali - zaczął. - W Sali Wejściowej zobaczyłem dwójkę obcych uczniów. Kiedy próbowałem ich zatrzymać, rzucili się do ucieczki, więc pobiegłem za nimi. Kiedy dotarliśmy na skraj Zakazanego Lasu, zaczęli miotać klątwami. Z tego co do siebie mówili zrozumiałem, że to Carrowowie. Miałem już z nimi do czynienia wcześniej.
- Jak w lesie znalazła się Donovan? - zapytał profesor Boot, zerkając na blondynkę.
- Wezwałem pomocy - wyznał niechętnie Jim. - Opracowaliśmy z resztą system szybkiej komunikacji i Mags jako pierwsza odebrała moją wiadomość.
- Molly mówiła coś o Mordredzie - powiedział cicho Neville, patrząc Jamesowi w oczy.
- Był tam - odezwała się Maggie, nim Jim zdążył otworzyć usta. - Rozpoznałam jego głos. On i troje innych ludzi.
- Widziałaś ich twarze? - spytał Pickwitt.
- Nie, było zbyt ciemno - odparła.
- Więc nie masz pewności, kogo właściwie widziałaś.
Maggie z trudem powstrzymała się żeby nie spojrzeć na Jamesa. Rozmowa zaczęła się toczyć w złym kierunku, a ona nie chciała, żeby to wyglądało, jakby ustalali wersję wydarzeń.
- Wiem co słyszałam - oznajmiła.
- A ja wiem, co widziałem - dodał James, zaciskając mocno zęby ze złości.
- Widziałeś dwoje uczniów, których nie rozpoznałeś - poinformował go sucho Pickwitt. - Hogwart ma wielu uczniów, panie Potter. Nie musi pan znać tu wszystkich, bez względu na to, co pan sobie myśli. Szanse na to, że byli to śmierciożercy w przebraniu są niemal zerowe. Jak pana zdaniem mieli się tu dostać? Świstoklikiem?
- To byli... - zaczął protestować Jim.
- Opuścił pan zamek, udał się do Zakazanego Lasu i wdał w pojedynek z grupką uczniów - przerwał mu dyrektor. - A pani mu towarzyszyła. Czy macie w ogóle pojęcie ile punktów regulaminu złamaliście? - Nie odpowiedzieli. - Czy to znowu jakieś wewnętrzne porachunki między wami a Ślizgonami? - zapytał, coraz bardziej poirytowany. Widać było jak na skroni zaczyna pulsować mu żyłka. - Myślałem, że wyraziłem się jasno, co na ten temat sądzę.
- Nie, to nie było... - Maggie próbowała coś powiedzieć.
- Proszę sobie oszczędzić wymówek. - Pickwitt nie chciał jej słuchać. - Oboje zostaniecie ukarani szlabanem, a Gryffindor traci przez was 20 punktów. Potraktujcie to jako ostatnie ostrzeżenie. Jeszcze raz i będziecie mogli pożegnać się ze szkołą. Dobrej nocy życzę.
Opuścił szpital, zostawiając w sali dwójkę oniemiałych uczniów i wyraźnie zszokowanych nauczycieli. Kiedy minął pierwszy szok, James dosłownie zaczął się gotować ze złości, a z uszu prawie że buchnęła mu para, choć Eliksir Pieprzowy przestał już działać.
- To są chyba jakieś żarty! - zawołał, zrywając się na równe nogi. - Nic z tym nie zamierza zrobić?!
- James... - Neville podszedł do chłopaka z uniesionymi rękami, chcąc go uspokoić.
- Carrowowie byli w zamku! MORDRED był w zamku! Tego nie można tak zostawić!
- Czy masz pewność, że to byli oni? - zapytał go profesor Boot.
- Widziałeś ich na Mapie, prawda? - upewnił się Neville.
Jim rzucił szybkie spojrzenie w stronę drugiego nauczyciela. Ten tylko machnął ręką.
- Wiem o istnieniu jakiejś tajemniczej mapy Hogwartu, panie Potter - powiadomił go profesor Boot, leciutko się uśmiechając. - Byłem w Gwardii Dumbledore'a. Pański ojciec często z niej korzystał, żeby przemycić nas bezpiecznie do pokojów wspólnych. Ale nigdy nie widziałem jej z bliska.
- Ta mapa pokazuje wszystko - wyznał James. - Nie można jej oszukać. Carrowowie tu byli. Weszli do zamku, ale nie mieli pojęcia, że dziś odbywa się bal. Uczniowie w sali wejściowej definitywnie ich zaskoczyli.
- Dlaczego nie przyszedłeś bezpośrednio do mnie? - zapytał go Neville.
- Nie było na to czasu! Zobaczyli mnie i zaczęli uciekać!
- Ściganie dwójki śmierciożerców w pojedynkę to bardzo nierozsądna sprawa - powiadomił go profesor Boot.
- I na dodatek wciągnąłeś w to Maggie - dodał Neville. - Właśnie ją.
- Sama się w to wciągnęłam. - Maggie wyskoczyła z łóżka i stanęła obok Jamesa. Nie mogła pozwolić mu bronić się samotnie. - Wszyscy byli na balu, tylko ja mogłam odebrać wiadomość.
- Gdyby tego nie zrobiła, byłoby po mnie - przyznał James, na co spojrzała na niego wyraźnie zaskoczona. Nienawidził przyznawać się do słabości. To było coś nowego. - Oprócz Carrowów w lesie był ktoś trzeci. Ktoś, kto mnie znał. I myślę, że ten ktoś pomógł im przedostać się na teren szkoły.
- Nikt nie musiał im w tym pomagać - pokręcił głową Neville. - Podczas swojego pobytu w Hogwarcie, kiedy to Voldemort zrobił z nich nauczycieli, poznali sporo tajnych przejść. Mogli któreś wykorzystać.
- Obserwowałem Mapę cały wieczór - pokręcił głową Jim. - W zamku wcześniej ich nie było. Przyszli z zewnątrz. Myślę, że mogli się dostać przez Zakazany Las. To tam uciekali. I to tam czekał na nich Mordred.
- To był on, profesorze - oznajmiła Maggie. - Ciężko zapomnieć jego głos. Był w Lesie. I chciał zabić Jamesa - dodała ciszej, przypominając sobie różdżkę wymierzoną w pierś chłopaka.
- Ale mu się nie udało - zwrócił się do niej Jim, wyłapując drżenie w jej głosie. - Ocaliłaś mi dziś życie.
- Ratowanie siebie nawzajem chyba za bardzo weszło nam w krew - uznała.
- Przynajmniej mamy na kogo liczyć.
Uśmiechnął się do niej, a ona odpowiedziała mu uśmiechem. Neville musiał cicho chrząknąć, chcąc odzyskać ich uwagę.
- Muszę zawiadomić twoich rodziców, Jim - oznajmił, na co chłopak skrzywił się boleśnie. Nie spodziewał się sowy z pochwałami. - Ministerstwo musi wiedzieć, że coś takiego się wydarzyło.
- Dyrektor nam nie wierzy - zauważył James.
- Ważne, by uwierzył Minister Magii. - Neville zaczął zbierać się do wyjścia. - Uważajcie na siebie, okej? Nie chcę słyszeć o takich akcjach do końca roku szkolnego. Jeszcze jeden samotny wypad na śmierciożerców i oboje otrzymacie zakaz opuszczania Hogwartu.
- A treningi quidditcha będę robił w Wielkiej Sali - zakpił Jim.
- Nie. Ale pomyślę o dodatkowej ochronie dla ciebie i Mags. Po raz kolejny wszedłeś w drogę Carrowom, Jim. Oni takich rzeczy nie zapominają.
- I po raz kolejny wyszedłem z tego cało - spostrzegł.
- Bo ci pomogłam, kretynie - warknęła na niego Maggie, wracając do łóżka.
Znowu było jej zimno. Obawiała się, że przez te zapasy w śniegu dopadło ją jakieś przeziębienie.
- Jest już późno, a wy dużo dziś przeszliście - powiedział profesor Boot. - Wracajcie do łóżek. Nie będziemy dłużej trzymali was na nogach.
- I, tak dla waszego dobra, postarajcie się nie wchodzić dyrektorowi w drogę - poradził im Neville. - Dobranoc.
James opadł ciężko na łóżko i zamknął oczy. W głowie wirowało mu od pytań, na które nie potrafił znaleźć odpowiedzi.
- Chciałabym wiedzieć, o jaki klucz im chodzi - mruknęła Maggie.
Przekręcił głowę na bok, by na nią spojrzeć. Gdy zobaczył jak bardzo jest skulona, sięgnął po swój koc i bez słowa narzucił go na nią. Maggie zerknęła na niego szybko.
- A ty? - spytała.
- Wyluzuj, dużo tu koców - odparł, przywołując do siebie jeden z zapasowych.
- Dzięki - mruknęła, owijając się szczelniej.
- Nie ma za co. - Jim wrócił na swoje łóżko. - Pickwitt nas autentycznie nienawidzi - zauważył, układając się wygodnie. - Uważa, że próbujemy od środka zniszczyć jego piękny system.
- Mam na to teraz tym większą ochotę - oznajmiła. - Ale moje rewolucyjne plany będą musiały poczekać aż się rozgrzeję i wyśpię.
- Rewolucyjne plany? - Jim sięgnął po różdżkę i wycelował nią w koc Maggie. - Jakie?
Koc zrobił się nagle wyjątkowo ciepły i Maggie cicho westchnęła. Było jej cudownie. Senność wróciła ze zdwojoną mocą.
- Może rano ci o nich opowiem - wymamrotała. - Nie wiem... Miałam z tobą już nigdy nie rozmawiać.
- To "nierozmawianie" zawsze nam kiepsko wychodziło - zaśmiał się.
- Prawda - odparła sennie. - Dobranoc, James. Nie szukaj już dzisiaj guza, zmęczyło mnie ratowanie ci życia.
- Zrobię co w mojej mocy - zakpił, a potem dodał cicho. - Dobranoc, Maggie.
Wydawało się jej, że coś jeszcze powiedział, ale była tak zmęczona, że oczy same się jej zamknęły i niemal od razu zmorzył ją sen.

***
Pani Dobbs wypuściła ich ze skrzydła szpitalnego już z samego rana. Od razu skierowali się do Wielkiej Sali na śniadanie. Maggie była tak głodna, że zadowoliłaby się nawet ciastem Hagrida. Ku ich szczeremu zdumieniu, Wielka Sala była całkowicie pusta.
- Pomyliliśmy sale? - mruknął Jim, także zaskoczony.
- Wszyscy odsypiają bal - domyśliła się Maggie. - Dla niektórych zabawa skończyła się ledwie kilka godzin temu.
- Prawie o tym zapomniałem. - James usiadł przy stole i zaczął sobie nakładać na talerz całą stertę kiełbasek. Maggie tylko zrobiła wielkie oczy widząc ich ilość. Gdzie ten chłopak to mieścił? - Dobrze, że skrzaty nie odsypiają - oznajmił, pakując sobie pierwszą kiełbaskę do ust.
Maggie tylko mruknęła potakująco. Sama już atakowała swoją porcję naleśników z powidłami jagodowymi. Była w połowie, gdy podszedł do nich Neville z karteczką w dłoni. James jęknął cicho na jego widok.
- Poważnie? Z samego rana?
- Zaczynacie dzisiaj szlaban - powiedział im, kładąc kartkę na stole.
- Ile potrwa? - zapytała Maggie, pochylając się nad arkusikiem.
- Aż skończycie.
- Co takiego wymyślił nam kochany pan dyrektor? - burknął Jim, zerkając na notatkę. - Konserwacja sprzętu do quidditcha? - parsknął. - To ma być kara?
- Doczytaj do końca - poleciła mu ponuro Maggie. - Mamy zająć się sprzętem Krukonów.
- Lepsi oni jak Ślizgoni - wzruszył ramionami Jim, nadziewając kiełbaskę na widelec.
- Tak? Aż taką przyjemność sprawi ci szorowanie miotły Craiga?
Do Jamesa dopiero wtedy dotarło, kto znajduje się w drużynie Krukonów. Wyprostował się gwałtownie i odsunął jak najdalej od kartki. Apetyt też stracił.
- To jakiś ponury żart? - zapytał wuja.
- To tylko jedna osoba, Jim - zwrócił uwagę profesor. - Naprawdę wolałbyś całą drużynę Ślizgonów?
- Sam już nie wiem co gorsze. - James miał naprawdę ponurą minę. - Nie tak chciałem spędzić popołudnie.
- We dwoje uporamy się z tym szybciej - oceniła Maggie. - Wezmę sprzęt Craiga na siebie.
- Poważnie? - James nawet nie zamierzał nakłaniać jej do zmiany zdania. - Jesteś wspaniała!
Z rozpędu aż ją uściskał. Zaraz jednak odskoczył od niej jak oparzony.
- Wybacz - powiedział. - Zapomniałem, że jesteśmy na wojennej ścieżce.
- Ogłaszam chwilowy rozejm - wywróciła oczami i szturchnęła go żartobliwie. - Ale nie jestem w stanie powiedzieć, jak długo go utrzymamy.
- Oby jak najdłużej - uśmiechnął się do niej James.
- Jeszcze jedno - przerwał im Neville. - Wysłałem sowę do twojego ojca, Jim. Spodziewaj się, że odpowie w najbliższym czasie.
- Oby nie wyjcem - zakpił chłopak.
- To poważna sprawa - zganił go Neville. - Harry będzie wściekły, gdy się dowie, że sam ruszyłeś na Carrowów. Nie powinieneś tego robić.
- Nie mogłem tego nie zrobić - odparował. - Ostatanim razem niemal porwali Maggie.
- A ty niemal zginąłeś - przypomniał mu. - Musisz nauczyć się myśleć zanim coś zrobisz. Wczoraj wpadłeś już nie tylko na Carrowów, ale też na Mordreda. To nie są przelewki.
Do Wielkiej Sali zaczęli schodzić uczniowie. Neville uznał, że powiedział już wszystko i pospiesznie oddalił się od stołu Gryfonów.
- On ma rację - powiedziała cicho Maggie, wbijając wzrok w swój talerz. - Zachowałeś się wczoraj bardzo głupio, nieważne jakie były twoje pobudki. Poszedłeś sam, James. Naprawdę mogło ci się stać coś złego.
Nic jej na to nie odpowiedział. Bardzo niepewnie sięgnął po dłoń Maggie i nakrył ją swoją dłonią.
- Przepraszam - szepnął.
Nie spojrzała na niego, ale też nie cofnęła ręki. James ścisnął lekko jej palce, a potem wstał, na co obejrzała się na niego pytająco.
- Chyba powinniśmy wreszcie wrócić do wieży, nie sądzisz? - spytał. - Rodzinki jeszcze tu nie ma, co oznacza, że czekają na nowiny w pokoju wspólnym.
- Albo śpią - odparła, podnosząc się za nim.
- Zdziwiłbym się, gdyby w ogóle poszli spać - powiedział. - Chodź, Donovan. - James otoczył ramieniem jej talię i przyciągnął do siebie, na co zasztyletowała go wzrokiem. W ogóle się tym nie przejął. - Posłuchajmy zrzędzenia Molly, jak to zachowaliśmy się wczoraj skrajnie nieodpowiedzialnie.
Zdzieliła go po ręce i uwolniła się z jego uścisku. Nie dał po sobie poznać, jak bardzo jest rozczarowany jej ruchem.
- Przeginasz, James - powiedziała mu. - Odpuściłam ci, ale to nie oznacza, że możesz sobie pozwalać na wszystko.
- Co mi szkodziło spróbować? - zakpił.
- Czasami jesteś naprawdę męczący - westchnęła.
- A ty zbyt uparta - odciął się. - Ale przywykłem. I nawet mi się to w tobie podoba. Mniej niż inne rzeczy, ale jednak.
Udało mu się ją rozbawić. Widział jak drgnęły jej kąciki ust, gdy próbowała powstrzymać uśmiech.
- Zrób coś dla mnie i nie odzywaj się przez resztę drogi do wieży, okej? - poprosiła. - Od twojego gadania zaczyna boleć mnie głowa.
James puścił do niej oczko, ale posłusznie zamilkł. Wyglądał jednak na bardzo z siebie zadowolonego. Maggie w końcu się poddała i na jej twarz wypłynął szeroki uśmiech. Pomimo wczorajszych wydarzeń, po raz pierwszy od tygodni czuła dziwną lekkość na duszy. Nic nie mogła poradzić na to, że obecność Jamesa uspokajała ją. Kojarzył się jej z bezpieczeństwem, chociaż nigdy głośno by się do tego nie przyznała. I - co tu kryć - w ostatnim czasie zaczęła trochę za nim tęsknić, ale tylko troszkę. Cieszyła się, że znowu ze sobą rozmawiają. Brakowało jej ich przekomarzań i żartów. Brakowało jej... jego.
Myśl zagnieździła się w jej głowie i zarumieniła się gwałtownie. Nie spodziewała się tego i wcale nie chciała tak czuć. Miała jednak dużo czasu, by przemyśleć pewne rzeczy i pogodzić się z faktami: naprawdę lubiła Jamesa Pottera. Przestał ją drażnić, a zaczął fascynować i nic nie mogła na to poradzić. To wcale jednak nie oznaczało, że zamierzała zapomnieć o wszystkich swoich wątpliwościach, a tych było naprawdę wiele. Potrzebowała... czasu. I miała nadzieję, że James to zrozumie.

poniedziałek, 4 stycznia 2021

96. Nocne porachunki

Pokój wspólny chyba nigdy nie był tak pusty i cichy. Jamesowi totalnie to odpowiadało. Rozłożył się na kanapie przed kominkiem z Mapą Huncwotów i pudełkiem Fasolek Wszystkich Smaków, gotów spędzić wieczór po swojemu. Upewnił się, że kropka z nazwiskiem Donovan ciągle znajduje się w dormitorium, a potem zaczął szukać innych znajomych kropek na mapie. Kiedy zlokalizował wszystkie w Wielkiej Sali, odetchnął z ulgą.
Nic nie mógł poradzić na to, że przez cały dzień dręczyło go jakieś irracjonalne poczucie zagrożenia. Zamierzał więc trzymać rękę na pulsie i obserwować na Mapie czy wszystko w porządku. Jednak po godzinie takiego siedzenia zaczął się poważnie nudzić. Nie działo się nic ciekawego, wszyscy byli w sali... Może po prostu miał paranoję?
W pewnym momencie naprawdę zachciało mu się pić i uznał, że zejście do Wielkiej Sali wcale nie jest takim złym pomysłem. Odłożył na stolik puste pudełko po fasolkach i Mapę, a potem przejechał dłonią po włosach. Korciło go żeby zawołać Maggie i zrobić wspólnie z nią coś szalonego, ale doskonale wiedział, że dziewczyna do niego nie zejdzie. Sięgnął więc po Mapę i już miał ją wyczyścić, gdy dostrzegł kropkę, której nie powinno tam być.
- Niemożliwe - powiedział do siebie, chwytając Mapę w obie ręce i unosząc ją do twarzy.
Kropki nie zniknęły i nie zmieniły nazwy. Ciągle wyglądały tak samo.
Do Hogwartu wdarli się Carrowowie.
Nawet się nie zastanawiał. Sprawdził tylko, czy ma przy sobie różdżkę, a potem wybiegł z pokoju wspólnego. Nie odrywał wzroku od Mapy, nie chcąc przypadkiem ich zgubić. Wiedział, że powinien kogoś zawiadomić, ale nie było na to czasu. Śmierciożercy dostali się do szkoły. Właśnie szli jednym z korytarzy. Skoro do tej pory nikt ich nie zauważył, to oznaczało, że musiała osłaniać ich magia. James pędził korytarzem, w jednej ręce ściskając różdżkę, a w drugiej Mapę. Z każdą kolejną chwilą zbliżał się do dwóch kropek z nazwiskami śmierciożerców. Parł przed siebie tym szybciej, że Carrowowie wyraźnie zmierzali w kierunku Wielkiej Sali. Jeśli tam dotrą... Nawet nie chciał myśleć o tym, co może się wydarzyć.
Wypadł zza rogu na klatkę schodową prowadzącą prosto do sali wejściowej, po której kręciło się pełno uczniów. James spojrzał szybko na mapę. Carrowowie powinni tu być, ale nie widział ich w tłumie.
- Jim! - usłyszał znajomy głos Paula McPhee. - Jednak wpadłeś!
- Sorry, spieszę się! - James rzucił okiem na mapę i ruszył śladem kropek.
Carrowowie właśnie szli do wyjścia. Jim spojrzał w kierunku drzwi, ale widział tylko i wyłącznie uczniów. Dwoje z nich, ciemnowłosy chłopak i bardzo wysoka blondynka, przykuło jego uwagę.
- Hej! - zawołał do nich, zbiegając ze schodów.
Obejrzało się na niego kilkoro uczniów, w tym ta dwójka przy drzwiach. Ich spojrzenia skrzyżowały się. A potem blondynka złapała bruneta za rękaw szaty i pociągnęła go na błonia. James nie zastanawiając się długo, pognał w ślad za nimi. Mapa nie kłamała. To byli Carrowowie. Wyglądali inaczej, ale to zdecydowanie byli oni.
Kiedy tylko zobaczyli, że James za nimi biegnie, rzucili się do ucieczki. Potrącili kilku uczniów, próbując przepchnąć się przez tłum, a Jim od razu skorzystał z okazji i przecisnął się za nimi. Biegli w stronę Zakazanego Lasu, nie oglądając się za siebie. James w biegu wepchnął Mapę pod szatę i wymierzył różdżkę w dziewczynę.
- Drętwota! - zawołał.
Zaklęcie minęło ją o włos. Dziewczyna uchyliła się i wymierzyła swoją różdżkę w Jima, nawet nie oglądając się za siebie. Chłopak pochylił głowę, ale i tak poczuł żar klątwy śmigającej mu tuż nad uchem.
- Impedimento! - Jim posłał w śmierciożerców kolejne zaklęcie.
Amycus bez trudu je zablokował i zatrzymał się gwałtownie, celując różdżką prosto w twarz Jima. Ten zdążył uskoczyć za drzewo w ostatniej chwili.
- Przeklęci Potterowie! - krzyknął Amycus. - Zawsze musicie wepchnąć nos w nie swoje sprawy!
- Mało ci było ostatnim razem? - zapytała Alecto, próbując zajść Jima z boku.
Chłopak błyskawicznie wskoczył za następne drzewo i rzucił między siebie a nich Zaklęcie Tarczy.
- Nikt was nie zapraszał na bal - zawołał James. - To impreza zamknięta.
- Nie rozumiem jak udało mu się nas rozpoznać - syknęła Alecto do brata.
- Czy to ważne?! - Amycus zaczął miotać na oślep zaklęciami. - Wykończmy go tym razem na dobre! Zawsze to jednego Pottera mniej!
- Mieliśmy pozostać w ukryciu! - przypomniała mu Alecto. - Mordred będzie wściekły!
- Będzie wściekły mniej, kiedy przeniesiemy mu tego gnojka!
Alecto musiała przyznać mu rację, bo nagle zaklęcia zaczęły śmigać z dwóch stron. Na korzyść Jamesa działał fakt, że było naprawdę ciemno i ledwo go widzieli. Nie mogli dobrze wycelować, więc większość zaklęć przelatywała koło niego. Pozostałe udawało mu się odbijać, ale nie miał pojęcia, jak długo jeszcze to potrwa.
- Nareszcie! - usłyszał poirytowany głos Alecto.
- Jakieś kłopoty?
James usłyszał trzeci głos i coś poruszyło się po jego prawej stronie. W mroku udało mu się dostrzec jakiś ciemny kształt. Chcąc przyjrzeć się mu bliżej, wychylił się nieznacznie zza drzewa. Amycus wykorzystał to niemal natychmiast. Klątwa trafiła w pień drzewa, odrywając od niego kawałki kory. Kilka poszybowało w powietrze i drasnęło policzek Jamesa. Chłopak machnął szybko różdżką, śląc zaklęcie w stronę Amycusa, który zaklął głośno, gdy klątwa trafiła go w ramię.
- Jeden zero dla mnie! - zawołał Jim.
- Finite! - krzyknęła Alecto i nogi jej brata przestały pląsać we wszystkie strony.
- To było dziecinne, Potter! - wrzasnął Amycus. - Tylko na tyle cię stać?! Zagrywki żółtodziobów?!
- Potter? - Trzeci głos zdawał się być poirytowany. - Jaki Potter?
- Podam ci imię, jak ty podasz swoje! - zawołał Jim, posyłając oszałamiacz w stronę tajemniczego mężczyzny.
- Zatem Jim. - Mężczyzna najwidoczniej go rozpoznał. - Nawet nie jestem zaskoczony. Reszta jego bandy pewnie też zaraz się tu zjawi.
- Wykończmy go wreszcie i spadajmy - warknęła Alecto. - Avada Kedavra!
Smuga zielonego światła przeleciała Jamesowi nad głową. Zaraz za nią poleciały kolejne, tym razem z innych stron. Trzy osoby na jedną - walka nie miała prawa być wyrównana. James uznał, że tym razem nie poradzi sobie sam.
- Drętwota! - krzyknął.
Usłyszał stłumione sapnięcie, a potem coś runęło na ziemię.
- Dwa zero, frajerzy! - krzyknął, a potem dodał ciszej. - Zgredek.

***
Maggie była w trakcie czytania książki do zaklęć, gdy z kieszeni jej bluzy zaczęło wydobywać się przeraźliwie ciepło, a potem lodowate zimno. Zaskoczona, wsadziła do niej rękę i wyciągnęła kartę z czekoladowych żab. Tyle, że nie była to zwyczajna karta. W miejscu, gdzie powinien być portret słynnego czarodzieja pojawiło się właśnie zdjęcie Jamesa.
Wahała się tylko przez sekundę. Kiedy do niej dotarło, że James nigdy nie użyłby karty przez przypadek, złapała leżącą na szafce różdżkę i czym prędzej wypadła z dormitorium. Pędziła wszystkimi znanymi skrótami, by jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Na odwrocie karty wyświetlała się mapka, która wskazywała jej drogę do chłopaka. Widząc, że znajduje się na skraju Zakazanego Lasu, zaklęła pod nosem.
- Maggie? Wszystko w porządku? - W sali wejściowej stała Rosie ze Scorpem. Wyglądali jakby właśnie wybierali się na spacer.
- James ma kłopoty! - zawołała do nich. - Zbierzcie resztę!
- Ale... skąd... - próbowała dowiedzieć się Rose.
- Karty! - powiedziała tylko Maggie i już jej nie było.
Na zewnątrz było przeraźliwie zimno, ale nie przejmowała się tym w obecnej chwili. Biegła jak najszybciej ścieżką odśnieżoną przez Hagrida, zerkając cały czas na mapkę. Była coraz bliżej Jamesa. Pewność zyskała w chwili, gdy usłyszała rozwścieczone głosy, a między drzewami zaczęło błyskać światło wystrzeliwanych zaklęć. Jedno śmignęło w jej kierunku, więc zrobiła pierwsze co przyszło jej do głowy - padła jak długa na ziemię.
Śnieg przywarł jej do ubrań i zimno błyskawicznie przeszyło ją do szpiku kości. Zacisnęła jednak zęby i zerknęła na kartę, chcąc sprawdzić, gdzie konkretnie stoi James. Czerwona kropka na mapce mówiła, że chłopak znajduje się niecałych 15 metrów na lewo od niej. Wszystkie zaklęcia, które śmigały z prawej były więc rzucane przez jego przeciwników.
- Niech cię szlag, Potter! - zawył czyjś głos.
- To już cztery jeden dla mnie! - odkrzyknął James.
Maggie utwierdziła się w przekonaniu, że chłopak znajduje się dokładnie tam, gdzie myślała. Bardzo ostrożnie przykucnęła i wymierzyła różdżkę w ciemny kształt po swojej prawej stronie.
- Stingilis - szepnęła.
Promień białego światła ugodził postać prosto w twarz, rozświetlając ją momentalnie. Maggie nie rozpoznała tego chłopaka. Nim jednak zdążyła się mu bliżej przyjrzeć, zakrył twarz dłonią, wrzeszcząc jak opętany, gdy Zaklęcie Żądlące zaczęło działać.
- Jest tu ktoś jeszcze! - wrzasnął kobiecy głos. - Crucio!
Czerwony promień przeleciał wysoko nad Maggie, która praktycznie na czworaka próbowała podejść bliżej Jamesa.
- Mówiłem, że zaraz będzie tu banda Pottera! - zawołał poirytowany trzeci głos, tym razem męski. - Zabieramy się stąd!
- Nie, dopóki ten przeklęty bachor nie zapłaci mi krwią! - wydyszał z trudem trafiony napastnik. - Wyłaź zza drzewa, Potter i zachowaj się jak mężczyzna!
- I mówi to ten, który chowa się za plecami siostry! - zadrwił James.
- Sectumsempra! - ryknął rozjuszony śmierciożerca.
Zaklęcie było tak silne, że przebiło drzewo na wylot. James padł na ziemię, szybko posyłając serię oszałamiaczy w napastnika. Tym razem był jednak w znacznie gorszej pozycji, a na dodatek stracił swoją osłonę.
- Mam cię - syknął drugi męski głos. - Koniec zabawy w bohatera, Potter.
Maggie dostrzegła kolejną postać, tym razem niemal tuż przed nią. Przedzierała się między drzewami, prosto w stronę Jamesa, który desperacko odbijał zaklęcia rzucane przez pozostałą dwójkę. Maggie próbowała wycelować w trzeciego napastnika, ale ten sprytnie kluczył między drzewami. Zrobiła więc coś totalnie nieprzewidywalnego - machnęła różdżką w stronę zaśnieżonych gałęzi, strącając z nich śnieg.
- Co do... - zaklął śmierciożerca, gdy na jego głowę zleciała cała czapa śniegu.
To wystarczyło Jamesowi. Przeskoczył za następne drzewo, jednocześnie oplątując linami wyraźnie zaskoczoną Alecto.
- Tym razem nie uciekniecie - oznajmił z zadowoleniem.
- Nie byłbym tego taki pewny - rozległ się kolejny głos.
Ten Maggie rozpoznała od razu, chociaż do tej pory słyszała go tylko raz. Nie dało się jednak zapomnieć głosu człowieka, który prześladował ją w koszmarach, a którego manifest wywołał takie poruszenie w środowisku czarodziejów.
- Mówiliście, że znacie tu każdy kąt - powiedział bardzo cicho. - Że bez problemu zdobędziecie klucz.
- Nie wiedzieliśmy, że w zamku odbywa się bal! - zawołała kobieta. W jej głosie dało się słyszeć cień strachu.
- Wymówki - syknął Mordred, wyłaniając się spomiędzy drzew, tuż za plecami Jamesa. Celował różdżką prosto w jego serce. - Zakończę to, czego wy nie potraficie.
Maggie nie myślała, tylko zadziałała. Zerwała się na równe nogi i puściła biegiem w stronę Jamesa. Wpadła na niego z takim impetem, że oboje wylądowali na ziemi, a wymierzone w niego zaklęcie przeleciało im nad głowami.
- Jim! Maggie! - rozległy się krzyki w pobliżu.
- Tu jesteśmy! - wrzasnęła Maggie.
Na moment uniosła wzrok i zobaczyła wpatrzone w siebie zimne szare oczy, które nawet w nocy zdawały się emanować własnym światłem. Pojawiło się w nich coś na kształt rozpoznania, a zaraz potem głosy Nowej Generacji przybliżyły się jeszcze bardziej.
- Jeszcze się spotkamy - szepnął Mordred, po czym zniknął w głębi lasu. Razem z nim zniknęli jego poplecznicy.
Maggie wypuściła wtedy z sykiem powietrze i oparła głowę na piersi Jamesa. Słyszała jak szybko bije jego serce, co odrobinę ją uspokoiło. Skoro biło, to znaczyło, że żył.
Żył.
- Nic ci nie jest? - zapytała, wspierając się na rękach, by na niego spojrzeć.
- Czyś ty oszalała? - James wpatrywał się w nią z przerażeniem. Ledwo go widziała, ale dosłyszała panikę w jego głosie i wyczytała resztę z oczu. - Przyszłaś tu sama?
- Przyganiał kocioł garnkowi - oznajmiła, przygladając się zadrapaniom na policzku chłopaka. - Odebrałam twoją wiadomość. Po drodze dałam znać reszcie. Lepiej powiedz co tobie odbiło - powoli zaczynał buzować w niej gniew. - Przyszedłeś tu w pojedynkę. I nikomu nic nie powiedziałeś.
Idiota. Skończony kretyn.
- Nie było czasu. Carrowowie...
- Więc to byli oni... - mruknęła. Była coraz bardziej wściekła. - Świetnie. Wspaniale.
- Zobaczyłem ich na Mapie. Nie wiedziałem co planują, ale pewnie nic dobrego, więc zacząłem ich ścigać - mówił dalej, kompletnie nie zdając sobie sprawy z tego, że zaciska na swojej szyi sznur, który sam ukręcił.
- Naprawdę, fantastyczne posunięcie, James - warknęła, podnosząc się i dając znać przyjaciołom iskrami, gdzie się znajdują. Otrzepała się ze śniegu i mocniej ścisnęła w palcach różdżkę. - Mogli cię tu zabić, rozumiesz?
- Ale nie zabili. - James wstał i wytrzepał śnieg z włosów.
- Mordred niemal przycisnął ci różdżkę do serca, kretynie! - zawołała, tracąc do niego cierpliwość. Co za idiota! - A Carrowowie to nie są jacyś głupi Ślizgoni, tylko potężni czarnoksiężnicy! Kiedy do ciebie dotrze, że nie możesz robić takich rzeczy?!
- Tu jesteście! - Lou dobiegł do nich jako pierwszy. Różdżkę miał w pogotowiu. - Hej, znalazłem ich! - zawołał do reszty.
- Wybacz, że myślałem tylko o tym, jak zapewnić ci bezpieczeństwo! - krzyknął James, totalnie ignorując Louisa.
- Nikt cię o to nie prosił! - odkrzyknęła Maggie, łypiąc na niego wściekle.
Do Lou dołączyli Scorp, Rosie, Al i Fred. Wszyscy byli zdyszani i zarumienieni od zimna i biegu i każde trzymało zapalone różdżki, rzucając trochę światła na Jima i Maggie.
- Co się tu... - zaczęła Rosie, patrząc to na rozwścieczoną przyjaciółkę, to na poobijanego Jima.
- Nadal do ciebie nie dociera, że nikt mnie nie musiał o to prosić?! - James w kilku krokach znalazł się przy Maggie i złapał ją za ramiona. - Naprawdę nie widzisz, że zrobiłbym dla ciebie dużo, dużo więcej?!
- Niech do ciebie dotrze, że tego nie chcę! - wrzasnęła. Głos zaczął się jej trząść i nie mogła tego zrzucić na mróz. Przeklęty chłopak i uczucia jakie w niej budził! - Nie chcę żebyś był moją tarczą, James - dodała znacznie ciszej. - Nie chcę żeby coś ci się stało. A tak się dzieje za każdym razem.
Kciukiem starała mu krew z policzka. James złapał ją wtedy za rękę i przytrzymał w swojej, patrząc na nią z wyraźną desperacją.
- Maggie... - zaczął cicho.
- Co się tu dzieje?! - Do grupki dopadła Molly. Jej włosy były w totalnym nieładzie. Zaraz za nią przybiegła Lily. - Dopiero teraz spojrzałam na kartę. Nikomu nic się nie stało? Jim?
Nagle James i Maggie uświadomili sobie, że nie są sami. Odskoczyli od siebie jak oparzeni, spoglądając nerwowo to na siebie, to na przyjaciół. Lou gapił się na nich z otwartymi ustami, a Rosie i Scorp wyglądali na nieco rozbawionych.
- Może porozmawiamy o tym w jakimś cieplejszym miejscu? - zasugerował Scorpius, ściągając swój płaszcz i narzucając go na Maggie, która uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
- I najlepiej przy jakimś nauczycielu - dodała Molly, patrząc na zraniony policzek Jima.
- Tak - zgodził się z nią kuzyn, z rozmysłem unikając patrzenia na Maggie. - Myślę, że dobrze będzie dać im znać, że w szkole bawił się dziś Mordred.