- Nie wiemy czy do Hogwartu nie przedostał się nikt więcej - mruknął Fred, nie opuszczając różdżki.
Pozostali nie odstępowali na krok Maggie i Jima. Dziewczyna siedziała na brzegu szpitalnego łóżka, ciasno owinięta peleryną Scorpiusa i ciągle trzęsła się z zimna. Rosie pospiesznie suszyła jej buty i nogi, podczas gdy pani Dobbs przygotowywała Eliksir Pieprzowy.
- Do dna - powiedziała do Maggie, wciskając jej do ręki kubek parującego wywaru. - A ty pokaż mi tę twarz - zwróciła się do Jima, który siedział na sąsiednim łóżku. Wbrew pozorom wyglądał na rozluźnionego, chociaż rzucał szybkie spojrzenia w stronę Donovan. - Niegroźne draśnięcie - uznała. - Nic czego nie da się załatać. - Wycelowała różdżkę w twarz chłopaka. Z trudem powstrzymał odruch obronny. - Episkey.
Rozcięcie zniknęło w jednej chwili. Sięgnęła wtedy po drugi kubek wywaru i wręczyła go Jimowi, a sama odwróciła się do Maggie, której para już buchała z uszu. Wyglądało to dość komicznie: brakowało tylko przenikliwego gwizdu, by z powodzeniem udawała czajnik.
- Wasza dwójka powinna mieć tu swoje własne łóżka - oznajmiła pielęgniarka z ciężkim westchnieniem. - Wy zostajecie, reszta do domów - poleciła pozostałym. - Bal się już kończy, a wy nie macie zgody na przebywanie w nocy na korytarzach.
- Ale... - próbował zaprotestować Lou.
- Dobranoc! - Pani Dobbs była nieugięta.
Nowa Generacja nie miała innego wyjścia, jak tylko jej posłuchać. Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, pani Dobbs wróciła do swoich pacjentów. Maggie wreszcie odzyskała kolory na twarzy i przestała się tak trząść z zimna.
- Możecie się przebrać i do łóżek - oznajmiła, przywołując zaklęciem parawan i piżamy.
- Czy to koniecznie? - zapytał James, niechętnie patrząc na ubranie. - Nic mi nie jest.
- Tak samo jak nie było po ostatnim meczu quidditcha? - Pielęgniarka oddzieliła ich łóżka parawanem, pozwalając Maggie się przebrać. - Noc tutaj wam nie zaszkodzi.
James westchnął ciężko i zaczął się przebierać. W tym czasie Maggie zdążyła już wślizgnąć się pod kołdrę i podciągnąć ją sobie pod brodę. Pani Dobbs odsunęła wtedy parawan i zniknęła w swoim gabinecie, pomrukując pod nosem coś o nieodpowiedzialnych nastolatkach.
- Porozmawiamy? - zapytał James, siadając na brzegu łóżka i patrząc na Maggie leżącą na drugim.
- O tym jak głupi dzisiaj byłeś? Po raz kolejny zresztą?
- O tym co mówiłaś w lesie.
- Nie mam nic do dodania - oznajmiła, uparcie wbijając wzrok w sufit.
Otworzył usta żeby coś na to odpowiedzieć, ale wtedy do szpitala wszedł Neville w towarzystwie dyrektora i profesora Boota. Maggie uniosła nieco głowę, po czym westchnęła cicho i usiadła. Chciała pójść spać. Eliksir Pieprzowy zawsze wzbudzał w niej senność.Czy przesłuchania nie mogły poczekać?
- Dlaczego złe rzeczy zawsze spotykają waszą dwójkę? - Neville wyglądał na naprawdę zmęczonego.
- Chcę usłyszeć wszystko, co się dziś wydarzyło - oznajmił Pickwitt bez ogródek.
To był ten moment, którego Jim się obawiał. Musiał szybko wymyślić, jak pominąć w swojej relacji fakt istnienia Mapy Huncwotów.
- Zachciało mi się pić i postanowiłem zejść do Wielkiej Sali - zaczął. - W Sali Wejściowej zobaczyłem dwójkę obcych uczniów. Kiedy próbowałem ich zatrzymać, rzucili się do ucieczki, więc pobiegłem za nimi. Kiedy dotarliśmy na skraj Zakazanego Lasu, zaczęli miotać klątwami. Z tego co do siebie mówili zrozumiałem, że to Carrowowie. Miałem już z nimi do czynienia wcześniej.
- Jak w lesie znalazła się Donovan? - zapytał profesor Boot, zerkając na blondynkę.
- Wezwałem pomocy - wyznał niechętnie Jim. - Opracowaliśmy z resztą system szybkiej komunikacji i Mags jako pierwsza odebrała moją wiadomość.
- Molly mówiła coś o Mordredzie - powiedział cicho Neville, patrząc Jamesowi w oczy.
- Był tam - odezwała się Maggie, nim Jim zdążył otworzyć usta. - Rozpoznałam jego głos. On i troje innych ludzi.
- Widziałaś ich twarze? - spytał Pickwitt.
- Nie, było zbyt ciemno - odparła.
- Więc nie masz pewności, kogo właściwie widziałaś.
Maggie z trudem powstrzymała się żeby nie spojrzeć na Jamesa. Rozmowa zaczęła się toczyć w złym kierunku, a ona nie chciała, żeby to wyglądało, jakby ustalali wersję wydarzeń.
- Wiem co słyszałam - oznajmiła.
- A ja wiem, co widziałem - dodał James, zaciskając mocno zęby ze złości.
- Widziałeś dwoje uczniów, których nie rozpoznałeś - poinformował go sucho Pickwitt. - Hogwart ma wielu uczniów, panie Potter. Nie musi pan znać tu wszystkich, bez względu na to, co pan sobie myśli. Szanse na to, że byli to śmierciożercy w przebraniu są niemal zerowe. Jak pana zdaniem mieli się tu dostać? Świstoklikiem?
- To byli... - zaczął protestować Jim.
- Opuścił pan zamek, udał się do Zakazanego Lasu i wdał w pojedynek z grupką uczniów - przerwał mu dyrektor. - A pani mu towarzyszyła. Czy macie w ogóle pojęcie ile punktów regulaminu złamaliście? - Nie odpowiedzieli. - Czy to znowu jakieś wewnętrzne porachunki między wami a Ślizgonami? - zapytał, coraz bardziej poirytowany. Widać było jak na skroni zaczyna pulsować mu żyłka. - Myślałem, że wyraziłem się jasno, co na ten temat sądzę.
- Nie, to nie było... - Maggie próbowała coś powiedzieć.
- Proszę sobie oszczędzić wymówek. - Pickwitt nie chciał jej słuchać. - Oboje zostaniecie ukarani szlabanem, a Gryffindor traci przez was 20 punktów. Potraktujcie to jako ostatnie ostrzeżenie. Jeszcze raz i będziecie mogli pożegnać się ze szkołą. Dobrej nocy życzę.
Opuścił szpital, zostawiając w sali dwójkę oniemiałych uczniów i wyraźnie zszokowanych nauczycieli. Kiedy minął pierwszy szok, James dosłownie zaczął się gotować ze złości, a z uszu prawie że buchnęła mu para, choć Eliksir Pieprzowy przestał już działać.
- To są chyba jakieś żarty! - zawołał, zrywając się na równe nogi. - Nic z tym nie zamierza zrobić?!
- James... - Neville podszedł do chłopaka z uniesionymi rękami, chcąc go uspokoić.
- Carrowowie byli w zamku! MORDRED był w zamku! Tego nie można tak zostawić!
- Czy masz pewność, że to byli oni? - zapytał go profesor Boot.
- Widziałeś ich na Mapie, prawda? - upewnił się Neville.
Jim rzucił szybkie spojrzenie w stronę drugiego nauczyciela. Ten tylko machnął ręką.
- Wiem o istnieniu jakiejś tajemniczej mapy Hogwartu, panie Potter - powiadomił go profesor Boot, leciutko się uśmiechając. - Byłem w Gwardii Dumbledore'a. Pański ojciec często z niej korzystał, żeby przemycić nas bezpiecznie do pokojów wspólnych. Ale nigdy nie widziałem jej z bliska.
- Ta mapa pokazuje wszystko - wyznał James. - Nie można jej oszukać. Carrowowie tu byli. Weszli do zamku, ale nie mieli pojęcia, że dziś odbywa się bal. Uczniowie w sali wejściowej definitywnie ich zaskoczyli.
- Dlaczego nie przyszedłeś bezpośrednio do mnie? - zapytał go Neville.
- Nie było na to czasu! Zobaczyli mnie i zaczęli uciekać!
- Ściganie dwójki śmierciożerców w pojedynkę to bardzo nierozsądna sprawa - powiadomił go profesor Boot.
- I na dodatek wciągnąłeś w to Maggie - dodał Neville. - Właśnie ją.
- Sama się w to wciągnęłam. - Maggie wyskoczyła z łóżka i stanęła obok Jamesa. Nie mogła pozwolić mu bronić się samotnie. - Wszyscy byli na balu, tylko ja mogłam odebrać wiadomość.
- Gdyby tego nie zrobiła, byłoby po mnie - przyznał James, na co spojrzała na niego wyraźnie zaskoczona. Nienawidził przyznawać się do słabości. To było coś nowego. - Oprócz Carrowów w lesie był ktoś trzeci. Ktoś, kto mnie znał. I myślę, że ten ktoś pomógł im przedostać się na teren szkoły.
- Nikt nie musiał im w tym pomagać - pokręcił głową Neville. - Podczas swojego pobytu w Hogwarcie, kiedy to Voldemort zrobił z nich nauczycieli, poznali sporo tajnych przejść. Mogli któreś wykorzystać.
- Obserwowałem Mapę cały wieczór - pokręcił głową Jim. - W zamku wcześniej ich nie było. Przyszli z zewnątrz. Myślę, że mogli się dostać przez Zakazany Las. To tam uciekali. I to tam czekał na nich Mordred.
- To był on, profesorze - oznajmiła Maggie. - Ciężko zapomnieć jego głos. Był w Lesie. I chciał zabić Jamesa - dodała ciszej, przypominając sobie różdżkę wymierzoną w pierś chłopaka.
- Ale mu się nie udało - zwrócił się do niej Jim, wyłapując drżenie w jej głosie. - Ocaliłaś mi dziś życie.
- Ratowanie siebie nawzajem chyba za bardzo weszło nam w krew - uznała.
- Przynajmniej mamy na kogo liczyć.
Uśmiechnął się do niej, a ona odpowiedziała mu uśmiechem. Neville musiał cicho chrząknąć, chcąc odzyskać ich uwagę.
- Muszę zawiadomić twoich rodziców, Jim - oznajmił, na co chłopak skrzywił się boleśnie. Nie spodziewał się sowy z pochwałami. - Ministerstwo musi wiedzieć, że coś takiego się wydarzyło.
- Dyrektor nam nie wierzy - zauważył James.
- Ważne, by uwierzył Minister Magii. - Neville zaczął zbierać się do wyjścia. - Uważajcie na siebie, okej? Nie chcę słyszeć o takich akcjach do końca roku szkolnego. Jeszcze jeden samotny wypad na śmierciożerców i oboje otrzymacie zakaz opuszczania Hogwartu.
- A treningi quidditcha będę robił w Wielkiej Sali - zakpił Jim.
- Nie. Ale pomyślę o dodatkowej ochronie dla ciebie i Mags. Po raz kolejny wszedłeś w drogę Carrowom, Jim. Oni takich rzeczy nie zapominają.
- I po raz kolejny wyszedłem z tego cało - spostrzegł.
- Bo ci pomogłam, kretynie - warknęła na niego Maggie, wracając do łóżka.
Znowu było jej zimno. Obawiała się, że przez te zapasy w śniegu dopadło ją jakieś przeziębienie.
- Jest już późno, a wy dużo dziś przeszliście - powiedział profesor Boot. - Wracajcie do łóżek. Nie będziemy dłużej trzymali was na nogach.
- I, tak dla waszego dobra, postarajcie się nie wchodzić dyrektorowi w drogę - poradził im Neville. - Dobranoc.
James opadł ciężko na łóżko i zamknął oczy. W głowie wirowało mu od pytań, na które nie potrafił znaleźć odpowiedzi.
- Chciałabym wiedzieć, o jaki klucz im chodzi - mruknęła Maggie.
Przekręcił głowę na bok, by na nią spojrzeć. Gdy zobaczył jak bardzo jest skulona, sięgnął po swój koc i bez słowa narzucił go na nią. Maggie zerknęła na niego szybko.
- A ty? - spytała.
- Wyluzuj, dużo tu koców - odparł, przywołując do siebie jeden z zapasowych.
- Dzięki - mruknęła, owijając się szczelniej.
- Nie ma za co. - Jim wrócił na swoje łóżko. - Pickwitt nas autentycznie nienawidzi - zauważył, układając się wygodnie. - Uważa, że próbujemy od środka zniszczyć jego piękny system.
- Mam na to teraz tym większą ochotę - oznajmiła. - Ale moje rewolucyjne plany będą musiały poczekać aż się rozgrzeję i wyśpię.
- Rewolucyjne plany? - Jim sięgnął po różdżkę i wycelował nią w koc Maggie. - Jakie?
Koc zrobił się nagle wyjątkowo ciepły i Maggie cicho westchnęła. Było jej cudownie. Senność wróciła ze zdwojoną mocą.
- Może rano ci o nich opowiem - wymamrotała. - Nie wiem... Miałam z tobą już nigdy nie rozmawiać.
- To "nierozmawianie" zawsze nam kiepsko wychodziło - zaśmiał się.
- Prawda - odparła sennie. - Dobranoc, James. Nie szukaj już dzisiaj guza, zmęczyło mnie ratowanie ci życia.
- Zrobię co w mojej mocy - zakpił, a potem dodał cicho. - Dobranoc, Maggie.
Wydawało się jej, że coś jeszcze powiedział, ale była tak zmęczona, że oczy same się jej zamknęły i niemal od razu zmorzył ją sen.
***
Pani Dobbs wypuściła ich ze skrzydła szpitalnego już z samego rana. Od razu skierowali się do Wielkiej Sali na śniadanie. Maggie była tak głodna, że zadowoliłaby się nawet ciastem Hagrida. Ku ich szczeremu zdumieniu, Wielka Sala była całkowicie pusta.
- Pomyliliśmy sale? - mruknął Jim, także zaskoczony.
- Wszyscy odsypiają bal - domyśliła się Maggie. - Dla niektórych zabawa skończyła się ledwie kilka godzin temu.
- Prawie o tym zapomniałem. - James usiadł przy stole i zaczął sobie nakładać na talerz całą stertę kiełbasek. Maggie tylko zrobiła wielkie oczy widząc ich ilość. Gdzie ten chłopak to mieścił? - Dobrze, że skrzaty nie odsypiają - oznajmił, pakując sobie pierwszą kiełbaskę do ust.
Maggie tylko mruknęła potakująco. Sama już atakowała swoją porcję naleśników z powidłami jagodowymi. Była w połowie, gdy podszedł do nich Neville z karteczką w dłoni. James jęknął cicho na jego widok.
- Poważnie? Z samego rana?
- Zaczynacie dzisiaj szlaban - powiedział im, kładąc kartkę na stole.
- Ile potrwa? - zapytała Maggie, pochylając się nad arkusikiem.
- Aż skończycie.
- Co takiego wymyślił nam kochany pan dyrektor? - burknął Jim, zerkając na notatkę. - Konserwacja sprzętu do quidditcha? - parsknął. - To ma być kara?
- Doczytaj do końca - poleciła mu ponuro Maggie. - Mamy zająć się sprzętem Krukonów.
- Lepsi oni jak Ślizgoni - wzruszył ramionami Jim, nadziewając kiełbaskę na widelec.
- Tak? Aż taką przyjemność sprawi ci szorowanie miotły Craiga?
Do Jamesa dopiero wtedy dotarło, kto znajduje się w drużynie Krukonów. Wyprostował się gwałtownie i odsunął jak najdalej od kartki. Apetyt też stracił.
- To jakiś ponury żart? - zapytał wuja.
- To tylko jedna osoba, Jim - zwrócił uwagę profesor. - Naprawdę wolałbyś całą drużynę Ślizgonów?
- Sam już nie wiem co gorsze. - James miał naprawdę ponurą minę. - Nie tak chciałem spędzić popołudnie.
- We dwoje uporamy się z tym szybciej - oceniła Maggie. - Wezmę sprzęt Craiga na siebie.
- Poważnie? - James nawet nie zamierzał nakłaniać jej do zmiany zdania. - Jesteś wspaniała!
Z rozpędu aż ją uściskał. Zaraz jednak odskoczył od niej jak oparzony.
- Wybacz - powiedział. - Zapomniałem, że jesteśmy na wojennej ścieżce.
- Ogłaszam chwilowy rozejm - wywróciła oczami i szturchnęła go żartobliwie. - Ale nie jestem w stanie powiedzieć, jak długo go utrzymamy.
- Oby jak najdłużej - uśmiechnął się do niej James.
- Jeszcze jedno - przerwał im Neville. - Wysłałem sowę do twojego ojca, Jim. Spodziewaj się, że odpowie w najbliższym czasie.
- Oby nie wyjcem - zakpił chłopak.
- To poważna sprawa - zganił go Neville. - Harry będzie wściekły, gdy się dowie, że sam ruszyłeś na Carrowów. Nie powinieneś tego robić.
- Nie mogłem tego nie zrobić - odparował. - Ostatanim razem niemal porwali Maggie.
- A ty niemal zginąłeś - przypomniał mu. - Musisz nauczyć się myśleć zanim coś zrobisz. Wczoraj wpadłeś już nie tylko na Carrowów, ale też na Mordreda. To nie są przelewki.
Do Wielkiej Sali zaczęli schodzić uczniowie. Neville uznał, że powiedział już wszystko i pospiesznie oddalił się od stołu Gryfonów.
- On ma rację - powiedziała cicho Maggie, wbijając wzrok w swój talerz. - Zachowałeś się wczoraj bardzo głupio, nieważne jakie były twoje pobudki. Poszedłeś sam, James. Naprawdę mogło ci się stać coś złego.
Nic jej na to nie odpowiedział. Bardzo niepewnie sięgnął po dłoń Maggie i nakrył ją swoją dłonią.
- Przepraszam - szepnął.
Nie spojrzała na niego, ale też nie cofnęła ręki. James ścisnął lekko jej palce, a potem wstał, na co obejrzała się na niego pytająco.
- Chyba powinniśmy wreszcie wrócić do wieży, nie sądzisz? - spytał. - Rodzinki jeszcze tu nie ma, co oznacza, że czekają na nowiny w pokoju wspólnym.
- Albo śpią - odparła, podnosząc się za nim.
- Zdziwiłbym się, gdyby w ogóle poszli spać - powiedział. - Chodź, Donovan. - James otoczył ramieniem jej talię i przyciągnął do siebie, na co zasztyletowała go wzrokiem. W ogóle się tym nie przejął. - Posłuchajmy zrzędzenia Molly, jak to zachowaliśmy się wczoraj skrajnie nieodpowiedzialnie.
Zdzieliła go po ręce i uwolniła się z jego uścisku. Nie dał po sobie poznać, jak bardzo jest rozczarowany jej ruchem.
- Przeginasz, James - powiedziała mu. - Odpuściłam ci, ale to nie oznacza, że możesz sobie pozwalać na wszystko.
- Co mi szkodziło spróbować? - zakpił.
- Czasami jesteś naprawdę męczący - westchnęła.
- A ty zbyt uparta - odciął się. - Ale przywykłem. I nawet mi się to w tobie podoba. Mniej niż inne rzeczy, ale jednak.
Udało mu się ją rozbawić. Widział jak drgnęły jej kąciki ust, gdy próbowała powstrzymać uśmiech.
- Zrób coś dla mnie i nie odzywaj się przez resztę drogi do wieży, okej? - poprosiła. - Od twojego gadania zaczyna boleć mnie głowa.
James puścił do niej oczko, ale posłusznie zamilkł. Wyglądał jednak na bardzo z siebie zadowolonego. Maggie w końcu się poddała i na jej twarz wypłynął szeroki uśmiech. Pomimo wczorajszych wydarzeń, po raz pierwszy od tygodni czuła dziwną lekkość na duszy. Nic nie mogła poradzić na to, że obecność Jamesa uspokajała ją. Kojarzył się jej z bezpieczeństwem, chociaż nigdy głośno by się do tego nie przyznała. I - co tu kryć - w ostatnim czasie zaczęła trochę za nim tęsknić, ale tylko troszkę. Cieszyła się, że znowu ze sobą rozmawiają. Brakowało jej ich przekomarzań i żartów. Brakowało jej... jego.
Myśl zagnieździła się w jej głowie i zarumieniła się gwałtownie. Nie spodziewała się tego i wcale nie chciała tak czuć. Miała jednak dużo czasu, by przemyśleć pewne rzeczy i pogodzić się z faktami: naprawdę lubiła Jamesa Pottera. Przestał ją drażnić, a zaczął fascynować i nic nie mogła na to poradzić. To wcale jednak nie oznaczało, że zamierzała zapomnieć o wszystkich swoich wątpliwościach, a tych było naprawdę wiele. Potrzebowała... czasu. I miała nadzieję, że James to zrozumie.
Świetny rozdział!:) Nie mogę doczekać się następnych i tego jak dalej potoczy się ta historia!<3
OdpowiedzUsuńfantastyczny styl pisania... z niecierpliwością oczekuje kolejnego rozdziału
OdpowiedzUsuń