Nic nie mógł poradzić na to, że przez cały dzień dręczyło go jakieś irracjonalne poczucie zagrożenia. Zamierzał więc trzymać rękę na pulsie i obserwować na Mapie czy wszystko w porządku. Jednak po godzinie takiego siedzenia zaczął się poważnie nudzić. Nie działo się nic ciekawego, wszyscy byli w sali... Może po prostu miał paranoję?
W pewnym momencie naprawdę zachciało mu się pić i uznał, że zejście do Wielkiej Sali wcale nie jest takim złym pomysłem. Odłożył na stolik puste pudełko po fasolkach i Mapę, a potem przejechał dłonią po włosach. Korciło go żeby zawołać Maggie i zrobić wspólnie z nią coś szalonego, ale doskonale wiedział, że dziewczyna do niego nie zejdzie. Sięgnął więc po Mapę i już miał ją wyczyścić, gdy dostrzegł kropkę, której nie powinno tam być.
- Niemożliwe - powiedział do siebie, chwytając Mapę w obie ręce i unosząc ją do twarzy.
Kropki nie zniknęły i nie zmieniły nazwy. Ciągle wyglądały tak samo.
Do Hogwartu wdarli się Carrowowie.
Nawet się nie zastanawiał. Sprawdził tylko, czy ma przy sobie różdżkę, a potem wybiegł z pokoju wspólnego. Nie odrywał wzroku od Mapy, nie chcąc przypadkiem ich zgubić. Wiedział, że powinien kogoś zawiadomić, ale nie było na to czasu. Śmierciożercy dostali się do szkoły. Właśnie szli jednym z korytarzy. Skoro do tej pory nikt ich nie zauważył, to oznaczało, że musiała osłaniać ich magia. James pędził korytarzem, w jednej ręce ściskając różdżkę, a w drugiej Mapę. Z każdą kolejną chwilą zbliżał się do dwóch kropek z nazwiskami śmierciożerców. Parł przed siebie tym szybciej, że Carrowowie wyraźnie zmierzali w kierunku Wielkiej Sali. Jeśli tam dotrą... Nawet nie chciał myśleć o tym, co może się wydarzyć.
Wypadł zza rogu na klatkę schodową prowadzącą prosto do sali wejściowej, po której kręciło się pełno uczniów. James spojrzał szybko na mapę. Carrowowie powinni tu być, ale nie widział ich w tłumie.
- Jim! - usłyszał znajomy głos Paula McPhee. - Jednak wpadłeś!
- Sorry, spieszę się! - James rzucił okiem na mapę i ruszył śladem kropek.
Carrowowie właśnie szli do wyjścia. Jim spojrzał w kierunku drzwi, ale widział tylko i wyłącznie uczniów. Dwoje z nich, ciemnowłosy chłopak i bardzo wysoka blondynka, przykuło jego uwagę.
- Hej! - zawołał do nich, zbiegając ze schodów.
Obejrzało się na niego kilkoro uczniów, w tym ta dwójka przy drzwiach. Ich spojrzenia skrzyżowały się. A potem blondynka złapała bruneta za rękaw szaty i pociągnęła go na błonia. James nie zastanawiając się długo, pognał w ślad za nimi. Mapa nie kłamała. To byli Carrowowie. Wyglądali inaczej, ale to zdecydowanie byli oni.
Kiedy tylko zobaczyli, że James za nimi biegnie, rzucili się do ucieczki. Potrącili kilku uczniów, próbując przepchnąć się przez tłum, a Jim od razu skorzystał z okazji i przecisnął się za nimi. Biegli w stronę Zakazanego Lasu, nie oglądając się za siebie. James w biegu wepchnął Mapę pod szatę i wymierzył różdżkę w dziewczynę.
- Drętwota! - zawołał.
Zaklęcie minęło ją o włos. Dziewczyna uchyliła się i wymierzyła swoją różdżkę w Jima, nawet nie oglądając się za siebie. Chłopak pochylił głowę, ale i tak poczuł żar klątwy śmigającej mu tuż nad uchem.
- Impedimento! - Jim posłał w śmierciożerców kolejne zaklęcie.
Amycus bez trudu je zablokował i zatrzymał się gwałtownie, celując różdżką prosto w twarz Jima. Ten zdążył uskoczyć za drzewo w ostatniej chwili.
- Przeklęci Potterowie! - krzyknął Amycus. - Zawsze musicie wepchnąć nos w nie swoje sprawy!
- Mało ci było ostatnim razem? - zapytała Alecto, próbując zajść Jima z boku.
Chłopak błyskawicznie wskoczył za następne drzewo i rzucił między siebie a nich Zaklęcie Tarczy.
- Nikt was nie zapraszał na bal - zawołał James. - To impreza zamknięta.
- Nie rozumiem jak udało mu się nas rozpoznać - syknęła Alecto do brata.
- Czy to ważne?! - Amycus zaczął miotać na oślep zaklęciami. - Wykończmy go tym razem na dobre! Zawsze to jednego Pottera mniej!
- Mieliśmy pozostać w ukryciu! - przypomniała mu Alecto. - Mordred będzie wściekły!
- Będzie wściekły mniej, kiedy przeniesiemy mu tego gnojka!
Alecto musiała przyznać mu rację, bo nagle zaklęcia zaczęły śmigać z dwóch stron. Na korzyść Jamesa działał fakt, że było naprawdę ciemno i ledwo go widzieli. Nie mogli dobrze wycelować, więc większość zaklęć przelatywała koło niego. Pozostałe udawało mu się odbijać, ale nie miał pojęcia, jak długo jeszcze to potrwa.
- Nareszcie! - usłyszał poirytowany głos Alecto.
- Jakieś kłopoty?
James usłyszał trzeci głos i coś poruszyło się po jego prawej stronie. W mroku udało mu się dostrzec jakiś ciemny kształt. Chcąc przyjrzeć się mu bliżej, wychylił się nieznacznie zza drzewa. Amycus wykorzystał to niemal natychmiast. Klątwa trafiła w pień drzewa, odrywając od niego kawałki kory. Kilka poszybowało w powietrze i drasnęło policzek Jamesa. Chłopak machnął szybko różdżką, śląc zaklęcie w stronę Amycusa, który zaklął głośno, gdy klątwa trafiła go w ramię.
- Jeden zero dla mnie! - zawołał Jim.
- Finite! - krzyknęła Alecto i nogi jej brata przestały pląsać we wszystkie strony.
- To było dziecinne, Potter! - wrzasnął Amycus. - Tylko na tyle cię stać?! Zagrywki żółtodziobów?!
- Potter? - Trzeci głos zdawał się być poirytowany. - Jaki Potter?
- Podam ci imię, jak ty podasz swoje! - zawołał Jim, posyłając oszałamiacz w stronę tajemniczego mężczyzny.
- Zatem Jim. - Mężczyzna najwidoczniej go rozpoznał. - Nawet nie jestem zaskoczony. Reszta jego bandy pewnie też zaraz się tu zjawi.
- Wykończmy go wreszcie i spadajmy - warknęła Alecto. - Avada Kedavra!
Smuga zielonego światła przeleciała Jamesowi nad głową. Zaraz za nią poleciały kolejne, tym razem z innych stron. Trzy osoby na jedną - walka nie miała prawa być wyrównana. James uznał, że tym razem nie poradzi sobie sam.
- Drętwota! - krzyknął.
Usłyszał stłumione sapnięcie, a potem coś runęło na ziemię.
- Dwa zero, frajerzy! - krzyknął, a potem dodał ciszej. - Zgredek.
***
Maggie była w trakcie czytania książki do zaklęć, gdy z kieszeni jej bluzy zaczęło wydobywać się przeraźliwie ciepło, a potem lodowate zimno. Zaskoczona, wsadziła do niej rękę i wyciągnęła kartę z czekoladowych żab. Tyle, że nie była to zwyczajna karta. W miejscu, gdzie powinien być portret słynnego czarodzieja pojawiło się właśnie zdjęcie Jamesa.
Wahała się tylko przez sekundę. Kiedy do niej dotarło, że James nigdy nie użyłby karty przez przypadek, złapała leżącą na szafce różdżkę i czym prędzej wypadła z dormitorium. Pędziła wszystkimi znanymi skrótami, by jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Na odwrocie karty wyświetlała się mapka, która wskazywała jej drogę do chłopaka. Widząc, że znajduje się na skraju Zakazanego Lasu, zaklęła pod nosem.
- Maggie? Wszystko w porządku? - W sali wejściowej stała Rosie ze Scorpem. Wyglądali jakby właśnie wybierali się na spacer.
- James ma kłopoty! - zawołała do nich. - Zbierzcie resztę!
- Ale... skąd... - próbowała dowiedzieć się Rose.
- Karty! - powiedziała tylko Maggie i już jej nie było.
Na zewnątrz było przeraźliwie zimno, ale nie przejmowała się tym w obecnej chwili. Biegła jak najszybciej ścieżką odśnieżoną przez Hagrida, zerkając cały czas na mapkę. Była coraz bliżej Jamesa. Pewność zyskała w chwili, gdy usłyszała rozwścieczone głosy, a między drzewami zaczęło błyskać światło wystrzeliwanych zaklęć. Jedno śmignęło w jej kierunku, więc zrobiła pierwsze co przyszło jej do głowy - padła jak długa na ziemię.
Śnieg przywarł jej do ubrań i zimno błyskawicznie przeszyło ją do szpiku kości. Zacisnęła jednak zęby i zerknęła na kartę, chcąc sprawdzić, gdzie konkretnie stoi James. Czerwona kropka na mapce mówiła, że chłopak znajduje się niecałych 15 metrów na lewo od niej. Wszystkie zaklęcia, które śmigały z prawej były więc rzucane przez jego przeciwników.
- Niech cię szlag, Potter! - zawył czyjś głos.
- To już cztery jeden dla mnie! - odkrzyknął James.
Maggie utwierdziła się w przekonaniu, że chłopak znajduje się dokładnie tam, gdzie myślała. Bardzo ostrożnie przykucnęła i wymierzyła różdżkę w ciemny kształt po swojej prawej stronie.
- Stingilis - szepnęła.
Promień białego światła ugodził postać prosto w twarz, rozświetlając ją momentalnie. Maggie nie rozpoznała tego chłopaka. Nim jednak zdążyła się mu bliżej przyjrzeć, zakrył twarz dłonią, wrzeszcząc jak opętany, gdy Zaklęcie Żądlące zaczęło działać.
- Jest tu ktoś jeszcze! - wrzasnął kobiecy głos. - Crucio!
Czerwony promień przeleciał wysoko nad Maggie, która praktycznie na czworaka próbowała podejść bliżej Jamesa.
- Mówiłem, że zaraz będzie tu banda Pottera! - zawołał poirytowany trzeci głos, tym razem męski. - Zabieramy się stąd!
- Nie, dopóki ten przeklęty bachor nie zapłaci mi krwią! - wydyszał z trudem trafiony napastnik. - Wyłaź zza drzewa, Potter i zachowaj się jak mężczyzna!
- I mówi to ten, który chowa się za plecami siostry! - zadrwił James.
- Sectumsempra! - ryknął rozjuszony śmierciożerca.
Zaklęcie było tak silne, że przebiło drzewo na wylot. James padł na ziemię, szybko posyłając serię oszałamiaczy w napastnika. Tym razem był jednak w znacznie gorszej pozycji, a na dodatek stracił swoją osłonę.
- Mam cię - syknął drugi męski głos. - Koniec zabawy w bohatera, Potter.
Maggie dostrzegła kolejną postać, tym razem niemal tuż przed nią. Przedzierała się między drzewami, prosto w stronę Jamesa, który desperacko odbijał zaklęcia rzucane przez pozostałą dwójkę. Maggie próbowała wycelować w trzeciego napastnika, ale ten sprytnie kluczył między drzewami. Zrobiła więc coś totalnie nieprzewidywalnego - machnęła różdżką w stronę zaśnieżonych gałęzi, strącając z nich śnieg.
- Co do... - zaklął śmierciożerca, gdy na jego głowę zleciała cała czapa śniegu.
To wystarczyło Jamesowi. Przeskoczył za następne drzewo, jednocześnie oplątując linami wyraźnie zaskoczoną Alecto.
- Tym razem nie uciekniecie - oznajmił z zadowoleniem.
- Nie byłbym tego taki pewny - rozległ się kolejny głos.
Ten Maggie rozpoznała od razu, chociaż do tej pory słyszała go tylko raz. Nie dało się jednak zapomnieć głosu człowieka, który prześladował ją w koszmarach, a którego manifest wywołał takie poruszenie w środowisku czarodziejów.
- Mówiliście, że znacie tu każdy kąt - powiedział bardzo cicho. - Że bez problemu zdobędziecie klucz.
- Nie wiedzieliśmy, że w zamku odbywa się bal! - zawołała kobieta. W jej głosie dało się słyszeć cień strachu.
- Wymówki - syknął Mordred, wyłaniając się spomiędzy drzew, tuż za plecami Jamesa. Celował różdżką prosto w jego serce. - Zakończę to, czego wy nie potraficie.
Maggie nie myślała, tylko zadziałała. Zerwała się na równe nogi i puściła biegiem w stronę Jamesa. Wpadła na niego z takim impetem, że oboje wylądowali na ziemi, a wymierzone w niego zaklęcie przeleciało im nad głowami.
- Jim! Maggie! - rozległy się krzyki w pobliżu.
- Tu jesteśmy! - wrzasnęła Maggie.
Na moment uniosła wzrok i zobaczyła wpatrzone w siebie zimne szare oczy, które nawet w nocy zdawały się emanować własnym światłem. Pojawiło się w nich coś na kształt rozpoznania, a zaraz potem głosy Nowej Generacji przybliżyły się jeszcze bardziej.
- Jeszcze się spotkamy - szepnął Mordred, po czym zniknął w głębi lasu. Razem z nim zniknęli jego poplecznicy.
Maggie wypuściła wtedy z sykiem powietrze i oparła głowę na piersi Jamesa. Słyszała jak szybko bije jego serce, co odrobinę ją uspokoiło. Skoro biło, to znaczyło, że żył.
Żył.
- Nic ci nie jest? - zapytała, wspierając się na rękach, by na niego spojrzeć.
- Czyś ty oszalała? - James wpatrywał się w nią z przerażeniem. Ledwo go widziała, ale dosłyszała panikę w jego głosie i wyczytała resztę z oczu. - Przyszłaś tu sama?
- Przyganiał kocioł garnkowi - oznajmiła, przygladając się zadrapaniom na policzku chłopaka. - Odebrałam twoją wiadomość. Po drodze dałam znać reszcie. Lepiej powiedz co tobie odbiło - powoli zaczynał buzować w niej gniew. - Przyszedłeś tu w pojedynkę. I nikomu nic nie powiedziałeś.
Idiota. Skończony kretyn.
- Nie było czasu. Carrowowie...
- Więc to byli oni... - mruknęła. Była coraz bardziej wściekła. - Świetnie. Wspaniale.
- Zobaczyłem ich na Mapie. Nie wiedziałem co planują, ale pewnie nic dobrego, więc zacząłem ich ścigać - mówił dalej, kompletnie nie zdając sobie sprawy z tego, że zaciska na swojej szyi sznur, który sam ukręcił.
- Naprawdę, fantastyczne posunięcie, James - warknęła, podnosząc się i dając znać przyjaciołom iskrami, gdzie się znajdują. Otrzepała się ze śniegu i mocniej ścisnęła w palcach różdżkę. - Mogli cię tu zabić, rozumiesz?
- Ale nie zabili. - James wstał i wytrzepał śnieg z włosów.
- Mordred niemal przycisnął ci różdżkę do serca, kretynie! - zawołała, tracąc do niego cierpliwość. Co za idiota! - A Carrowowie to nie są jacyś głupi Ślizgoni, tylko potężni czarnoksiężnicy! Kiedy do ciebie dotrze, że nie możesz robić takich rzeczy?!
- Tu jesteście! - Lou dobiegł do nich jako pierwszy. Różdżkę miał w pogotowiu. - Hej, znalazłem ich! - zawołał do reszty.
- Wybacz, że myślałem tylko o tym, jak zapewnić ci bezpieczeństwo! - krzyknął James, totalnie ignorując Louisa.
- Nikt cię o to nie prosił! - odkrzyknęła Maggie, łypiąc na niego wściekle.
Do Lou dołączyli Scorp, Rosie, Al i Fred. Wszyscy byli zdyszani i zarumienieni od zimna i biegu i każde trzymało zapalone różdżki, rzucając trochę światła na Jima i Maggie.
- Co się tu... - zaczęła Rosie, patrząc to na rozwścieczoną przyjaciółkę, to na poobijanego Jima.
- Nadal do ciebie nie dociera, że nikt mnie nie musiał o to prosić?! - James w kilku krokach znalazł się przy Maggie i złapał ją za ramiona. - Naprawdę nie widzisz, że zrobiłbym dla ciebie dużo, dużo więcej?!
- Niech do ciebie dotrze, że tego nie chcę! - wrzasnęła. Głos zaczął się jej trząść i nie mogła tego zrzucić na mróz. Przeklęty chłopak i uczucia jakie w niej budził! - Nie chcę żebyś był moją tarczą, James - dodała znacznie ciszej. - Nie chcę żeby coś ci się stało. A tak się dzieje za każdym razem.
Kciukiem starała mu krew z policzka. James złapał ją wtedy za rękę i przytrzymał w swojej, patrząc na nią z wyraźną desperacją.
- Maggie... - zaczął cicho.
- Co się tu dzieje?! - Do grupki dopadła Molly. Jej włosy były w totalnym nieładzie. Zaraz za nią przybiegła Lily. - Dopiero teraz spojrzałam na kartę. Nikomu nic się nie stało? Jim?
Nagle James i Maggie uświadomili sobie, że nie są sami. Odskoczyli od siebie jak oparzeni, spoglądając nerwowo to na siebie, to na przyjaciół. Lou gapił się na nich z otwartymi ustami, a Rosie i Scorp wyglądali na nieco rozbawionych.
- Może porozmawiamy o tym w jakimś cieplejszym miejscu? - zasugerował Scorpius, ściągając swój płaszcz i narzucając go na Maggie, która uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
- I najlepiej przy jakimś nauczycielu - dodała Molly, patrząc na zraniony policzek Jima.
- Tak - zgodził się z nią kuzyn, z rozmysłem unikając patrzenia na Maggie. - Myślę, że dobrze będzie dać im znać, że w szkole bawił się dziś Mordred.
Aaaale trafiłam! A jeszcze dzisiaj pisałam że od trzech dni sprawdzam <3 czekam na kolejny
OdpowiedzUsuńAle super! Myślałam, że dzisiaj nic się nie ukaże, a tutaj taka niespodzianka :) nie mogę się doczekać następnego rozdziału! <3
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział! czekam, na kolejne...
OdpowiedzUsuń