środa, 2 grudnia 2015

16. Gryfoni kontra Krukoni i co z tego wynikło

Ostatni mecz sezonu zbliżał się wielkimi krokami, a wszystkich ogarnęła już przedmeczowa gorączka. Ślizgoni - rozgromieni w meczu z Gryfonami - otwarcie kibicowali Krukonom, próbując zdenerwować tym uczniów drużyny przeciwnej. Jedynie Puchoni zachowali swoją neutralność i starali się nie wspierać nikogo. Maggie i reszta drużyny musieli więc sobie jakoś radzić z obelgami rzucanymi przez Ślizgonów, jednak bywały chwile, że puszczały im nerwy.
W ten oto sposób do skrzydła szpitalnego trafił ścigający Ślizgonów, Dan Morgan, którego James potraktował klątwą wydłużającą wszystkie paznokcie o kilka cali. Jim zrobił to, bo usłyszał jak Morgan obrzuca obelgami dziewczyny z drużyny Gryfonów. Został za to ukarany jednodniowym szlabanem, ale utrzymywał, że było warto. Z kolei Ben Mitchell, pałkarz Gryfonów, wylądował u pani Pomfrey, gdy z jego uszu wyrosły pokaźne rzodkiewki. O rzucenie zaklęcia podejrzewano Lance'a Blackwella, kapitana Ślizgonów, a zarazem bratanka dyrektora, który uważał, że ze względu na swoje koneksje, wszystko ujdzie mu na sucho. Nie było jednak dowodów, że to on zaczarował Bena, dlatego nie poniósł żadnych konsekwencji.
- Dopadnę go - obiecał sobie James, gdy wieczorem siedział z resztą drużyny w pokoju wspólnym.
- Nie masz pewności, że to on - zauważyła spokojnie Dominique.
- Ale i tak go dopadnę. - Jimowi najwidoczniej nie przeszkadzał brak dowodów.
- Najśmieszniejsze w tym jest to, że gramy z Krukonami, a nie ze Ślizgonami, a to z nimi się bijemy - mruknęła Maggie.
- Krukoni raczej wiedzą, że nie mają z nami w tym roku szans - dumnie oznajmił August Thompson. - Mamy nad nimi dwieście punktów przewagi, a nasza drużyna jest niepokonana.
- Mów tak dalej... - wyszczerzył się Fred, wyciągając na kanapie.
- Co jednak nie zmienia faktu, że nie podoba mi się ta zażyłość panująca między naszymi drużynami tuż przed meczem - dokończył ponuro, patrząc to na Freda i Jima, to na Maggie. - Widziałem cię wczoraj z Craigiem Wrightem - zwrócił się do dziewczyny, która siedziała po turecku na podłodze i czytała podręcznik do transmutacji.
- No i? - burknęła, opuszczając książkę.
- Donovan, to nasz ostatni mecz... Mój ostatni mecz, jako waszego kapitana... Zależy mi na naszej wygranej i nie chciałbym żeby się okazało, że Wright wyciąga od ciebie informacje o drużynie...
Ku zdumieniu wszystkich, Maggie zasztyletowała spojrzeniem Jamesa.
- I sam wpadłeś na pomysł, że Craig spotyka się ze mną, bo jest szpiegiem drużyny Krukonów, tak? - warknęła, zwracając się do Augusta. - Potter, jesteś dupkiem - poinformowała zdumionego Jamesa, który aż się wyprostował na to oskarżenie.
- Znowu ja - prychnął.
- Od ciebie pierwszego usłyszałam, że Craig próbuje tylko wyciągnąć ode mnie informacje o taktyce - przypomniała mu gniewnie, podnosząc się z podłogi. - Otóż wyobraźcie sobie, że nawet raz nie zapytał mnie o quidditcha - poinformowała wszystkich. - Poza tym, spędzam z nim na pewno mniej czasu, niż wy z Louisem - wytknęła.
- Hola, to nasz kuzyn! - przypomniał jej Fred.
- O tym też chciałem pomówić... - przyłączył się August.
- Nie ma mowy - przerwał mu James. - Mam przestać odzywać się do Lou, bo cierpisz na paranoję? August, wygramy Puchar z pocałowaniem ręki...
- Ale ja mam przestać spotykać się z Craigiem, tak? - zapytała się Maggie, biorąc się pod boki. - Na gacie Merlina, zależy mi na wygranej tak samo jak wam, ale uważam, że zaczynacie przeginać.
Podniosła książkę z podłogi i przycisnęła ją do piersi.
- Idę spać - warknęła. - Jutro mecz i zamierzam być w formie.
- Mags... - August miał zmieszaną minę. - Nie o to mi chodziło...
- Dobranoc - pożegnała się z nimi i zniknęła na schodach prowadzących do dormitorium dziewczyn.
- Nie przejmuj się nią - machnął ręką James. - Wścieka się na mnie, ale wyżywa się na innych. Przejdzie jej.
- Działasz na wszystkich jak płachta na byka, czy ona to wybitny przypadek? - zaśmiał się Buck Petersen, ich trzeci ścigający.
- Chyba to pierwsze - zastanowił się James. - Co w niczym nie przeszkadza drugiemu.
Dominique wywróciła oczami, śląc kuzynowi politowane spojrzenie.
- Mags ma rację - powiedziała. - Pora na dobranoc.
Reszta drużyny wydała z siebie zgodne pomruki i po chwili wszyscy rozeszli się do dormitoriów. Fred i James weszli po cichu do swojego, starając się nie obudzić śpiących kolegów, po czym szybko przebrali się w piżamy.
- Wyczułem dziś zazdrość... - zadrwił Fred, spoglądając na Jamesa.
- Myślisz, że August... - zaczął cicho Jim, wyraźnie zaskoczony. - Nie... - odpowiedział sam sobie. - Donovan nie jest w jego typie.
- Ale widać jest w typie Wrighta - odparł Weasley, opadając na swoje łóżko. - Sam bym się nią chętnie zajął, ale zdecydowanie ma mnie w nosie.
James milczał, zdając sobie sprawę, do czego zmierza ta rozmowa.
- Co ty na to? - zapytał się go Fred.
- Donovan prędzej umówi się ze sklątką tylnowybuchową niż z tobą - poinformował go. - Przecież ona ewidentnie leci na Ala.
- Ala? - Uniósł brwi Fred.
- Słodki Merlinie, o czym my gadamy - zdenerwował się James. - Zachowujemy się jak baby. Pamiętasz naszą przysięgę? Zero plotkowania?
Ryan Whitepool zachrapał głośniej, na co James natychmiast się uciszył i położył się na łóżku.
- Idź lepiej spać - szepnął do przyjaciela. - Branoc.
Zasunął wszystkie zasłonki dookoła łóżka i wsunął się pod koc. Zanim zasnął, mógł przysiąc, że słyszał jeszcze cichy chichot Freda.
***
Następnego dnia Maggie wreszcie przestała się boczyć na cały świat i w radosnym nastroju zeszła na śniadanie. Usiadła obok Ala, który już zdążył zjeść połowę swojej jajecznicy i uśmiechnęła się do Rosie.
- Widzę, że humor dopisuje. - Rosie odpowiedziała jej uśmiechem.
- Nic nie poradzę na to, że czasem Jim działa mi na nerwy - wzruszyła ramionami blondynka. - Dziś jednak jest mecz i nie chcę zawalić, bo udało mu się mnie wkurzyć.
- I to nastawienie rozumiem! - zawołał do niej August Thompson, który siedział kawałek dalej.
Pokazała mu uniesiony w górę kciuk i wróciła do rozmowy z przyjaciółmi.
- Uznałam też, że nie ma sensu na razie przejmować się tym, co wypisuje Prorok - rzekła. - Od ostatniego ataku minęło już sporo czasu i wszystko wskazuje na to, że tak naprawdę nie ma się czym martwić. Widać wszyscy zareagowaliśmy zbyt nerwowo w Nowy Rok.
Albus rzucił szybkie spojrzenie w stronę Rosie i uniósł brew, ale się nie odezwał. On wcale nie uważał, że zareagowali nerwowo. W listach, które dostawał od rodziny wyczuwał, że dalej są zaniepokojeni, jakby panujący obecnie spokój miał być ciszą przed nadchodzącą burzą. Niemniej jednak na początku miesiąca do szkoły wrócił profesor Robards, więc teraz zajęcia z obrony przed czarną magią odbywały się normalnie i kursy odwołano.
- Trzymajcie za nas kciuki! - powiedziała jeszcze, po czym wstała, zostawiając niedokończone śniadanie na talerzu i biegnąc w stronę Craiga Wrighta, który machał do niej od stołu Krukonów.
- Więc Maggie i Craig... - zaczął powoli Al, odprowadzając przyjaciółkę wzrokiem.
- Przyjaźnią się - powiedziała mu Rose, obserwując wchodzącego do Wielkiej Sali Jamesa, któremu wiernie towarzyszył Fred. Obaj mieli już na sobie szaty do quidditcha, co widocznie spodobało się siedzącym przy stole czwartoklasistkom, które zareagowały chichotem i zalotnymi uśmiechami. - Obłęd... - mruknęła do siebie.
James puścił oczko do czarnowłosej dziewczyny, która kokietowała go spojrzeniem, po czym usiadł obok brata.
- Cudowne jest życie gracza quidditcha - oznajmił wszystkim, wychylając się do dziewczyny, która ciągle go obserwowała. - Freddie, znamy ją? - zapytał.
- Evenlyn Mullet - odpowiedział zaraz Fred. - Jej ciotka grała w reprezentacji Irlandii w quidditcha.
James uśmiechnął się jeszcze szerzej, na co dziewczyna zareagowała rumieńcem. Dopiero prychnięcie Rosie odwróciło jego uwagę od brunetki.
- Coś nie tak? - zapytał niewinnie.
- Drużyno, idziemy! - zakomenderował nagle August, co Fred skwitował głośnym przekleństwem.
- Nawet nie zdążyłem zjeść - burknął. - Do meczu jeszcze ponad godzina...
- Kapitan rozkazał - wzruszył ramionami James i wstał.
W tym samym momencie zobaczył, że Maggie podnosi się od stołu Krukonów.
- Czyżby poprosiła Tiarę o zmianę przydziału? - zapytał z przekąsem.
- I tak spędza mniej czasu przy tamtym stole niż Louis przy naszym - zauważył Albus.
James nic na to nie odpowiedział, tylko ruszył za resztą swojej drużyny prosto do szatni. Pewnie dzierżył w ręce swoją ukochaną Błyskawicę - prezent od rodziców, gdy dostał się do drużyny. Uwielbiał swoją miotłę, chociaż czasem marzył mu się jej nowszy model: Błyskawica Doskonała. Nie narzekał jednak na obecną, która jeszcze nigdy go nie zawiodła.
- Piękna pogoda, chociaż słońce jest może trochę za ostre - stwierdził August, gdy wyszli ze szkoły.
James spojrzał na bezchmurne niebo, nie mogąc się już doczekać, kiedy wsiądzie na miotłę, po czym wszedł do szatni Gryfonów. August uznał, że warto jeszcze raz omówić taktykę, gdy jednak zobaczył, że wszyscy dokładnie wiedzą co robić, uśmiechnął się szeroko i zatarł ręce z radości.
- Będzie mi tego strasznie brakować w przyszłym roku - oznajmił.
- Nam też, August - powiedziała Maggie, poprawiając szatę, która pozwijała się jej na ramionach.
Z błoni słychać było podekscytowane głosy uczniów, co oznaczało, że już niedługo trzeba będzie wyjść na boisko. Wśród Gryfonów panował jednak optymistyczny nastrój, ale Maggie, najmłodsza w drużynie, która czuła na sobie największą presję, jednak się trochę stresowała. Dominique musiała to zauważyć, bo poklepała ją z otuchą po ramieniu. Długie rude włosy miała związane w warkocz, a w niebieskich oczach błyszczała radość.
- Wygramy to - oznajmiła stanowczo.
- Wychodzimy - powiedział zaraz August.
Drużyna Gryffindoru wyszła na boisko witana głośnymi okrzykami swoich kibiców. Z sektora Ślizgonów doleciało do nich buczenie, jednak skutecznie zagłuszone przez gorące brawa.
- I oto Gryfoni! - zawołał Ryan Whitepool, komentator z Gryffindoru, który siedział w specjalnej wieżyczce, skąd mógł wszystko obserwować. - Thompson, Mitchell, Weasley, Petersen, Donovan, Weasley i Potter! - przedstawił graczy, którzy wyszli na środek boiska, gdzie czekała na nich pani Bell, trenerka quidditcha. - Jak do tej pory są niezwyciężeni, jednak dziś zmagają się z naprawdę dobrą drużyną...
Krukoni wyszli na boisko. Maggie uśmiechnęła się do Craiga, który puścił do niej oczko, a Jim i Fred wyszczerzyli zęby do Louisa.
- Jak widać jest to też pojedynek między rodzinami - dodał Ryan, obserwując wszystko uważnie. - Zobaczymy, która drużyna okaże się lepsza!
- Proszę kapitanów drużyn o uściśnięcie sobie dłoni - powiedziała pani Bell, poprawiając gwizdek na szyi.
August stanął na przeciwko wysokiej jasnowłosej Krukoni, która była kapitanem drużyny i uścisnął jej dłoń.
- Na miotły - zakomenderowała pani Bell, przykładając gwizdek do ust.
Maggie przerzuciła nogę przez swojego Zmiatacza 11. Miała wrażenie, że miotła pod nią wibruje, chcąc wzbić się w powietrze tak samo mocno jak ona. Zerknęła na Jamesa, który miał skupiony wyraz twarzy, a potem usłyszała gwizdek i odbiła się stopami od ziemi. Pęd powietrza rozwiał jej włosy i na moment zamknęła oczy, ale zaraz skupiła się na grze.
- Kafla mają Krukoni - komentował Ryan. - Corben podaje do Quinn... Quinn oddaje kafla Corben... Zbliża się do pętli Thompsona... Auuć, to musiało boleć! Tłuczek trafia Corben prosto w plecy... Gubi kafla i natychmiast przejmuje go Weasley...
Maggie spojrzała za siebie i zobaczyła Dominique nadlatującą z kaflem pod pachą. Domi mrugnęła do niej, dając jej tym samym znak, na co Maggie natychmiast wystrzeliła w dół i pomknęła do bramki.
- Weasley zgrabnie omija Nott, która próbowała wyrwać jej z ręki kafla i wznosi się ku pętli - mówił dalej Ryan. - Chyba będzie rzucać!
W tym samym momencie Domi cisnęła kaflem w dół, do lecącej pod nią Maggie, która błyskawicznie złapała kafla i przerzuciła go przez lewą pętlę.
- GOOOOOL! - wrzasnął Ryan. - Dziesięć do zera dla Gryfonów! To było zagranie! Właśnie widzieliśmy manewr Polkowskiej! Gratulacje dla Weasley i Donovan!... No, ale teraz kafla mają Krukoni. Weasley podaje kafla Corben, a ta natychmiast rzuca do Nott... Świetne zagranie pałkarza Gryfonów! - zawołał, gdy tłuczek odbity przez Freda śmignął tuż przed nosem Nott, która musiała zatrzymać miotłę. Buck Petersen wykorzystał okazję i odebrał jej kafla. - Gryfoni mają kafla! Petersen podaje do Donovan... Donovan leci w stronę pętli... Och! - wrzasnął, gdy nagle położyła się na miotle, a tłuczek musnął jej włosy. - Było naprawdę blisko! Teraz Donovan podaje Weasley... Weasley rzuca do Petersena... Petersen leci do pętli... Strzela i...
Zagłuszył go ryk Krukonów, którzy cieszyli się z obrony Louisa. Chłopak uśmiechnął się i rzucił kafla w stronę Corben, która schwytała go koniuszkami palców i natychmiast posłała do Nott. Chwilę później było po dziesięć dla obu drużyn. Mecz był naprawdę wyrównany, a żadna z drużyn nie mogła wyjść na prowadzenie, chociaż zarówno obrońcy jak i ścigający popisywali się naprawdę znakomitymi akcjami.
- Sześćdziesiąt do pięćdziesięciu dla Gryffindoru! - krzyknął Ryan, gdy Domi przerzuciła kafla przez obręcz, której bronił jej brat i pokazała mu język. - Chwila, czy to znicz?! - zawołał, a oczy wszystkich skupiły się na Jamesie, który mknął jak strzała przez boisko ze wzrokiem utkwionym w małym złotym punkcie tuż przed nim. Isis Rowan mknęła zaraz za nim, ale była za daleko.
Inni zawodnicy zamarli w powietrzu, zupełnie zapominając o grze. Dopiero gdy tłuczek omal nie trafił Maggie w twarz, ocknęła się i śmignęła w stronę Corben, która ściskała kafel pod pachą. Wyrwała go jej i czym prędzej zawróciła miotłę. Dominique i Buck też się przebudzili i polecieli za nią. James mógł sobie być najlepszym szukającym w historii szkoły, ale nikt nie powiedział, że złapie znicza za pierwszym razem. Już się zdarzało, że w ostatnim momencie przeszkadzał mu tłuczek.
- Siedemdziesiąt do pięćdziesięciu! - zawołał Ryan, a w tym samym momencie James zacisnął palce na zniczu. - Potter złapał znicza! - wrzasnął - Gryffindor wygrał Puchar Quidditcha!
Cała drużyna Gryfonów rzuciła się w stronę Jima, który wymachiwał pięścią, w której ściskał złotego znicza. August uściskał go, próbując przy tym urwać mu głowę, a Fred i Ben klepali go po plecach, śmiejąc się dziko. Chwilę później cała drużyna została otoczona przez innych Gryfonów, którzy wiwatowali i robili potworne zamieszanie, eskortując swoją drużynę w stronę podium, gdzie już stał dyrektor Blackwell z Pucharem Quidditcha.
August wskoczył na podium i z obłędnym szczęściem w oczach odebrał Puchar, który uniósł tak, by wszyscy go widzieli, a potem zeskoczył do drużyny. Każdy chciał dotknąć trofeum, ale na końcu i tak trafiło ono z powrotem do kapitana, który tulił je do piersi, jakby było jego pierwszym. Maggie była jednak w stanie go zrozumieć. Odchodził ze szkoły jako niepokonany. Pod jego wodzą nie przegrali żadnego meczu i trzykrotnie zdobyli Puchar. Mógł być naprawdę z siebie dumny.
- Impreza! - zawołał Fred, machając rękami nad głowami tłumu.
Wszyscy Gryfoni ochoczo popędzili do zamku. Maggie, która od pewnego czasu wypatrywała w tłumie Ala i Rose, znalazła ich dopiero, gdy znaleźli się pod portretem Grubej Damy. Jej przyjaciele natychmiast mocno ją uściskali i pogratulowali wspaniałego meczu, a potem przeszli przez dziurę za resztą. Fred i James już zbierali ludzi, którzy mieli pójść z nimi po żarcie.
- Mags, ten manewr Polkowskiej! - zawołał Oliver Goldstein. - To było coś!
- Trochę się ćwiczyło, no nie? - zaśmiała się Domi, która stała nieopodal ze swoimi przyjaciółkami.
- Ciekawe, kto cię zastąpi? - zastanowiła się Rosie, gdy Maggie i Domi przybiły sobie piątkę.
- Nawet nie chcę o czymś takim myśleć w dzień zwycięstwa - potrząsnęła rudą głową dziewczyna.
Kilka minut później do pokoju wspólnego wrócili James, Fred i reszta, cali obładowani butelkami z kremowym piwem i przekąskami. Gryfoni rzucili się po butelki, które ochoczo rozdawał James.
- Masz - rzucił jedną Maggie, która złapała ją zgrabnie. W końcu miała refleks ścigającej. - Ludzie! - zawołał, wskakując na stolik i unosząc do góry swoją butelkę. - Wypijmy za naszą niepokonaną i najlepszą w historii Hogwartu drużynę! Za zwycięstwo! - Gryfoni ze śmiechem wznieśli butelki i wypili toast.
- I za szukającego! - wrzasnął Ryan Whitepool.
August podał Jimowi Puchar Quidditcha, który chłopak uniósł do góry z uśmiechem.
- I oby szczęśliwa passa trwała! - zawołał August, wznosząc kolejny toast.
Wtem na stolik, na którym stał James, weszła dziewczyna, z którą rano tak niewinnie flirtował. Chłopak spojrzał na nią z lekkim zaskoczeniem, które zmieniło się w prawdziwy szok, gdy złapała go za przód szaty do quidditcha i pocałowała.
Rozległy się gwizdy i rozbawione okrzyki, na co dziewczyna odsunęła się od chłopaka i zeskoczyła na podłogę, zostawiając go w stanie skrajnego oszołomienia na środku stołu. Dopiero Fred złapał go za ramię i ściągnął na dół, ale minę miał przy tym wielce ucieszoną. Chwilę później zniknęli w tłumie świętujących Gryfonów.
- No tak... - mruknął Al, wypijając łyk kremowego piwa. - Może się zgłoszę do drużyny? - zastanowił się. - Gracze quidditcha mają branie...
Rose parsknęła szczerym śmiechem, tak samo jak Maggie, która jednak nie mogła pozbyć się jakiegoś dziwnego uczucia, które ogarnęło ją, gdy zobaczyła Jima całującego się z tą dziewczyną. Szybko się jednak otrząsnęła, nie chcąc dawać Rosie kolejnych powodów do irracjonalnych domysłów.
- Podobno Potterowie mają quidditch we krwi - uśmiechnęła się do Ala. - Tak jak Weasleyowie - dodała, patrząc na Rose.
- Nie mam nic przeciwko miotłom, ale zdecydowanie wolę poruszać się po ziemi - zaśmiała się Rosie. - A Al zawsze twierdził, że ma lęk wysokości.
- Syn Harry'ego Pottera i Ginny Weasley, najlepszej ścigającej Harpii z Hollyhead, ma lęk wysokości? - Maggie aż otworzyła usta.
- Kłamałem - wyszczerzył zęby chłopak. - Myślisz, że w innym wypadku Jim z taką wielką ochotą zapraszałby mnie do gry w mini-quidditcha?
- I wyszedł z ciebie prawdziwy Weasley - prychnęła Rosie, ale minę miała wielce rozbawioną.

wtorek, 17 listopada 2015

15. Expecto Patronum!

Od pierwszego kursu obrony przed czarną magią minęło już kilka tygodni, jednak nic nie zapowiadało, by szkoła znalazła nowego nauczyciela, dlatego też uczniowie nadal ćwiczyli pod okiem profesora Longbottoma, profesor Bones i profesora Boota. James i Fred ćwiczyli także poza zajęciami, co niespecjalnie podobało się Molly oraz ofiarom ich zaklęć, aż w końcu dziewczyna zagroziła, że doniesie o wszystkim nauczycielom. Jim i Fred, którzy dopiero nie tak dawno odpracowali jeden szlaban, zaprzestali swoich prób w pokoju wspólnym, jednak Al, Maggie i Rose doskonale wiedzieli, że dalej ćwiczą tyle, że tam, gdzie nie mogła ich dopaść Molly.
- Myślałby kto, że zależy im na sumach... - wywróciła oczami Rosie, która ćwiczyła z Alem zaklęcia rozweselające.
- Wbrew pozorom, chyba im zależy - mruknęła Maggie, drapiąc się piórem po brodzie. - Rose, który run tłumaczy się jako "wrzód"?
- "Kaunaz" - odpowiedziała jej natychmiast Rosie, a Maggie szybko zapisała odpowiedź.
- Ciekawe czym zajmiemy się w tę sobotę podczas kursu? - zastanowił się na głos Al, kiedy Rosie zdjęła z niego zaklęcie rozweselające.
- Znamy już Expelliarmus, Protego i Impedimento - wzruszyła ramionami Maggie. - Myślę, że czas na oszałamiacze.
- Nie zaczniemy ich ćwiczyć w takiej grupie - powiedziała zaraz Rose. - Może i nie jest nas specjalnie dużo, ale do tego zaklęcia potrzeba miejsca tak, żeby nie uszkodzić innych.
- No to nie wiem... - wymamrotała.
Pisanie pracy domowej wybitnie jej dziś nie szło. Od pewnego czasu była strasznie rozkojarzona, co przekładało się na jej efektywność podczas zaklęć. Jeszcze nie było takiej transmutacji, podczas której Albus opanowałby zaklęcie szybciej od niej, a na ostatnich zajęciach to ona dostała dodatkową pracę domową.
- Mags, dalej o tym myślisz? - zrozumiała Rose, siadając na miejscu obok przyjaciółki.
- To już trzeci atak na sierociniec - powiedziała Maggie, odkładając na bok pióro. - To musi być coś poważnego, skoro nawet Teddy nie chce nam nic powiedzieć.
W ostatnim czasie Teddy nabrał wody w usta, zupełnie jakby dostał zakaz informowania ich o tym, co się dzieje. Ojca Ala przestali już wypytywać, bo za każdym razem otrzymywali odpowiedź, że dowiedzą się w swoim czasie.
- Może po prostu nic nie wiedzą, dlatego nie mają nam o czym mówić? - powiedział Al, ale jego mina wyrażała zwątpienie we własne słowa.
- A ja myślę, że wiedzą i dlatego nam nie mówią - poinformowała go Maggie. - Wielka szkoda, bo ataki na domy dziecka odbieram dosyć osobiście... Nawet jeśli są mugolskie.
- I może to jest powód, dla którego milczą - szepnęła Rose. - Nie chcą cię zamartwiać jeszcze bardziej.
- Wolałabym jednak wiedzieć o co chodzi. Tajemnicze zniknięcia i ataki jestem jeszcze w stanie zrozumieć... Widać naprawdę pojawił się ktoś, kto zagraża naszemu światu, ale Ministerstwo nie chce wzbudzać w ludziach paniki, więc siedzi cicho... Ale to... - Maggie pokręciła głową.
- Artykuł o tych sierocińcach napisała Rita Skeeter - przypomniał jej Al. - A wiesz jaka ona jest. Możliwe, że to nie ma nic wspólnego z tym, co dzieje się po naszej stronie.
- Po prostu kolejna próba wzbudzenia paniki - zgodziła się z nim kuzynka.
- Zobaczymy - mruknęła Maggie, próbując wziąć się w garść. Prace domowe same się nie odrobią, a ona miała dość miernych wyników swojej pracy.
***
- Pewnie zastanawiacie się, czym dzisiaj się zajmiemy - uśmiechnął się do nich profesor Longbottom, gdy jego grupka zajęła swoje miejsca w Wielkiej Sali. - Pocieszę was, to zaklęcie nie powoduje żadnych urazów...
Kolega Louisa, Andy Smallnose, mruknął coś na znak aprobaty. Podczas ostatnich zajęć, Zaklęcie Tarczy Lou było tak mocne, że odrzuciło go na kilka stóp. Rozmasował biodro, najwyraźniej wciąż pamiętając o tym zdarzeniu.
- Chciałbym was zapoznać z Zaklęciem Patronusa - poinformował ich profesor, na co kilka osób wydało z siebie zduszony okrzyk, a oczy Ala zaświeciły się entuzjastycznie. - Nie jest to łatwe zaklęcie i nie każdemu uda się wyczarować patronusa... Kto mi powie, czym właściwie jest patronus? Al? - spojrzał na czarnowłosego Pottera.
- To taki nasz strażnik - odpowiedział Al. - Buduje go nasza pozytywna energia, dlatego, żeby go wyczarować, trzeba skupić się na czymś naprawdę szczęśliwym.
- Dokładnie - potwierdził Neville. - Zaklęcia Patronusa nauczył mnie Harry, jednak zanim udało mi się stworzyć cielesnego patronusa minęło trochę czasu. Będę zaskoczony, jeśli wam uda się dziś wyczarować coś więcej niż strzępy mgiełki, ale to i tak będzie już dużo... Zastanawiałem się nawet, czy jest sens uczyć was tego zaklęcia teraz, ponieważ nie macie jeszcze ukończonych piętnastu lat, a Zaklęcie Patronusa należy do najtrudniejszych czarów z jakimi przyjdzie się wam spotkać. Dyrektor Blackwell nie widzi jednak w tym żadnych przeszkód.
Zakasał rękawy szaty i wyciągnął różdżkę.
- Najpierw skupcie się na jakimś naprawdę szczęśliwym wspomnieniu - powiedział, zamykając oczy - a potem wypowiedzcie te słowa: Expecto Patronum... - Z jego różdżki wystrzelił srebrno-biały ptak, który zawirował dookoła niego i zniknął. Summer Wayland zapiszczała z wrażenia. - Powtórzcie słowa.
- Expecto Patronum... - zaczęła mamrotać klasa.
- Doskonale - pochwalił ich. - No to możemy zaczynać.
Al i Rose, oboje z uśmiechami na twarzach, zajęli miejsca i zamknęli oczy, przywołując jakieś szczęśliwe wspomnienia. Maggie stała obok nich z opuszczoną różdżką i wyrazem namysłu na twarzy. Jakie było jej szczęśliwe wspomnienie? Wychowywała się w sierocińcu i nie było jej tam źle, ale do stworzenia patronusa potrzebowała naprawdę szczęśliwego wspomnienia. Co było szczęśliwego w jej życiu?
Hogwart - odpowiedziała sama sobie. - I spotkanie Ala i Rose...
Zerknęła jak radzą sobie jej koledzy, jednak nikomu nie udało się wyczarować niczego ponad strzęp srebrnej mgiełki, który natychmiast zniknął. Scorpius Malfoy miał na twarzy wyraz absolutnego skupienia, tak samo jak Louis i Lily, jednak żadne z nich nie wyczarowało jeszcze nic, co przypominałoby patronusa profesora Longbottoma. Również uczniowie po drugiej stronie Wielkiej Sali zmagali się z tym zaklęciem, ale jak na razie ich największym osiągnięciem była owa srebrno-biała mgła, która długo się nie utrzymywała.
Maggie zamknęła oczy i przywołała twarze Ala i Rosie. Przypominała sobie wspólnie spędzone godziny... Chwile, gdy czuła się jak prawdziwy człowiek ich rodziny... Na jej twarzy pojawił się uśmiech, a ją ogarnęło absolutne szczęście, że spotkała takich przyjaciół jak oni. Gdyby pierwszego września James nie wsadził kufra do jej przedziału wszystko mogłoby potoczyć się całkiem inaczej...
- Expecto Patronum! - zawołała.
Usłyszała głośny okrzyk Lucy Weasley i otworzyła oczy. Ku jej największemu zdumieniu, tuż przed nią, stał srebrno-biały ogromny ptak o długiej, wygiętej w lekkie "s", szyi i zgrabnym dziobie. Wpatrywał się w nią jednym okiem, ale gdy wyciągnęła ku niemu drżącą dłoń, rozłożył pokaźne skrzydła i wzbił się w powietrze, by tam zniknąć.
W Wielkiej Sali panowała cisza, a oczy wszystkich utkwione były w Maggie, która nadal nie mogła uwierzyć, że to, co przed chwilą widziała, to był jej patronus. Nawet uczniowie starszych klas patrzyli teraz na nią jak na jakiś ciekawy medyczny obiekt, co speszyło ją tak bardzo, że opuściła różdżkę i odwróciła wzrok.
- Na brodę Merlina... - wymamrotał profesor Longbottom. - Za pierwszym razem... Harry dokonał tego po którejś z kolei próbie, a też był w trzeciej klasie...
Maggie, której nie podobało się to, że znajduje się w centrum uwagi, próbowała ją od siebie odwrócić.
- Co to był za ptak? - zapytała szybko.
Profesor Boot i profesor Bonnes już zaganiali swoje grupy do pracy. Teraz Maggie była pod obstrzałem spojrzeń tylko kilkunastu osób, co odpowiadało jej znacznie bardziej.
- Czapla - odpowiedział jej Neville, nie spuszczając z niej wzroku. - Czapla biała, tak dla ścisłości... Dobrze, próbujmy dalej - szybko przywołał grupę do porządku.
Albus i Rosie gapili się na przyjaciółkę z otwartymi ustami, co skwitowała niepewnym uśmiechem i wzruszeniem ramion. Ku jej uldze, już po kilku kolejnych próbach, wyczarowanie patronusa udało się także innym uczniom, w tym Jamesowi, który ćwiczył niedaleko nich. Nie była więc jedynym obiektem podziwu na sali.
- A mnie się nadal nie udaje - westchnęła Rosie, gdy zakończyli zajęcia i ruszyli do wieży.
- To trudne zaklęcie - przypomniał jej Albus, który zdołał wyczarować tylko srebrną mgłę.
- Nie dla wszystkich - zakpił James, który szedł zaraz za nimi razem z Fredem i najwyraźniej ich podsłuchiwał. - Ładna czapla, Donovan - pochwalił ją. - Czyżby w sierocińcu uczyli cię też, prócz Zaklęcia Proteusza, Zaklęcia Patronusa
- Nie - odpowiedziała spokojnie. Słowo "sierociniec" przypomniało jej o artykułach z gazety.
- Musisz być naprawdę potężną czarownicą. - Molly dołączyła się do rozmowy, obrzucając Maggie badawczym spojrzeniem. - Wielu profesorów nie potrafi wyczarować cielesnego patronusa, a udało się to trzynastolatce...
- Ciekawe po kim to masz? - zastanowił się na głos Jim.
- Nie wiem - warknęła. - Czyżbyś zapomniał, że nie mam pojęcia, kim byli moi rodzice?
Zmierzyła go rozwścieczonym spojrzeniem i przyspieszyła kroku. Rosie potraktowała go modrerczym wzrokiem godnym bazyliszka i popędziła zaraz za nią.
- Donovan, nie chciałem! - zawołał za nią, ale się nie zatrzymała.
- Powinieneś najpierw myśleć, a potem mówić - poradziła mu chłodno Molly, oburzona jego nietaktem.
- To sprzeczne z jego naturą - mruknął Fred.
- Słodki Merlinie, przeproszę ją - burknął James, któremu teraz było głupio. - Po prostu... Tyle czasu spędza z nami, że zapomniałem...
- Nie przejmuj się - pocieszył go nagle Al. - Odkąd Mags przeczytała w Proroku artykuł Rity o napaściach na mugolskie sierocińce stała się troszkę drażliwa w tej kwestii...
- Napaści? - zdziwił się.
- Jak już kupujesz Proroka, to czytaj coś poza kolumną z quidditchem - poradził mu brat.
- Jakie napaści? - zaciekawił się Fred.
- To był malutki artykulik - powiadomiła kuzynów Molly. - Trzy sierocińce zaatakowane w przeciągu miesiąca. Były jakieś ofiary i ta Skeeter wywęszyła, że to magiczne obrażenia... Teraz próbuje wzbudzić popłoch, bo łączy te ataki z ucieczką śmierciożerców.
James poczuł się jeszcze gorzej.
- Przeproszę ją... - powtórzył.
- Ale, swoją drogą, ciekawe po kim odziedziczyła taką moc - kontynuował jego rozważania Fred. - Musiała mieć naprawdę potężnych rodziców...
- Cóż, może to powstrzyma Ślizgonów od nazywania ją... sami wiecie jak - mruknął Al.
- Niekoniecznie - skrzywiła się Molly. - Sami wiecie, że wśród mugolaków też zdarzają się potężni magicy. Wystarczy spojrzeć na ciocię Hermionę. Dla Ślizgonów jej patronus nie jest żadnym dowodem. Jeśli już, to zaczną jej dokuczać teraz jeszcze bardziej, z czystej zazdrości.
Albus był gotów oddać swoją różdżkę, jeśli Molly nie miała w tym momencie racji. Z markotną miną stanął przed portretem Grubej Damy, zastanawiając się przy tym, jak pomóc przyjaciółce, ale nie przyszedł mu do głowy żaden sensowny pomysł. Zerknął szybko na starszego brata, który miał podobny wyraz twarzy, ale w brązowych oczach Jima błyszczała również złość. Al wiedział, że szczególnie jemu działają na nerwy insynuacje kierowane ku Maggie. Nikt z Nowej Generacji nie pozwalał, by coś takiego uszło Ślizgonom na sucho, ale to James wykłócał się z Maggie o jej pochodzenie. Oczywiście, nikomu z ich grupki nie przeszkadzałoby gdyby okazało się, że jest czarodziejką z mugolskiej rodziny, ale sama Maggie wyraźnie czuła się nieswojo z taką myślą.
Al pomyślał, że to dobrze, że James traktuje dziewczynę tak, jak prawdziwego członka ich rodziny, bo to powinno podtrzymać Mags na duchu. Możliwe, że braterskie uczucia obudził w nim fakt, że Donovan nie ma nikogo, podczas gdy Lily i ich wszystkie kuzynki wychowywały się wspólnie i zawsze miały do kogo się zwrócić. Ich rodzina była duża i wszyscy się tam wspierali. Al poczuł smutek, gdy pomyślał, że Maggie nigdy czegoś takiego nie zaznała.

wtorek, 10 listopada 2015

14. Problemy Biura Aurorów

Ten dzień nie mógł rozpocząć się gorzej. Najpierw dwóch początkujących aurorów rzucało na siebie zaklęcia, co skończyło się dla obu wizytą w Mungu. Tłumaczyli się, że tylko ćwiczyli, ale Harry dobrze wiedział, że to raczej efekt wzajemnej niechęci. Potem do Biura wpadła Rita Skeeter, usiłując wywęszyć, co tylko się da. Harry zadbał, by odprowadzono ją do windy, jednak bał się, że kobieta może skorzystać ze swojej umiejętności zmieniania się w żuczka, więc - dla pewności - rzucił na swój gabinet kolejne zaklęcia. A na samym końcu pojawił się Kingsley, który bez pukania wszedł do gabinetu Harry'ego i rzucił na stół jakąś gazetę.
- Czytaj - polecił mu Minister Magii.
Harry wziął do ręki gazetę, zerkając szybko na nagłówek. Był do mugolski dziennik, który Kingsley kupował, żeby wiedzieć, czy nic podejrzanego nie dzieje się pośród niemagicznych ludzi.
- Już to widziałem - powiedział Harry, odkładając na bok gazetę. - Wysłałem Emersona razem z amnezjatorami. Miał wypytać mugoli, co się wydarzyło, zanim zmodyfikują im pamięć.
Kingsley skinął głową zadowolony, że ten tak szybko zareagował. Upewnił się jeszcze, że drzwi są zamknięte, po czym powiedział cicho.
- Ta sprawa śmierdzi z daleka - oznajmił Harry'emu. - A schemat jest taki sam...
- Wiem. - Harry pokręcił głową. - Do ciebie należy decyzja, Kingsley - rzekł. - Dobrze wiesz, że nie znoszę zatajania informacji przed ludźmi...
- A ty wiesz, że potrzebowałem twardych dowodów - westchnął Kingsley. - Z perspektywy Ministra Magii wszystko wygląda inaczej.
- Jesteś świetnym Ministrem - powiedział Harry. - To za twojej kadencji zmniejszyliśmy o połowę zainteresowanie czarną magią i złapaliśmy mnóstwo czarnoksiężników.
- Nie odbieraj sobie zasług - uśmiechnął się lekko czarnoskóry mężczyzna, jednak zaraz spoważniał. - Myślisz, że znowu się zaczyna? - zapytał jeszcze, chcąc usłyszeć w prost, na czym stoją.
- Tak jak mówiłeś: znamy ten schemat. - Harry wstał zza biurka i zaczął krążyć po gabinecie. - Tajemnicze zniknięcia, morderstwa, o które nie można nikogo oskarżyć... Ucieczka z Azkabanu... Voldemort nie żyje, ale jego idea nie umarła razem z nim i ktoś próbuje zająć jego miejsce... Jeśli to wierny naśladowca, w końcu poznamy jego imię, ale wolałbym żeby się to stało, zanim zrobi się jeszcze gorzej.
- Na razie działa z ukrycia. Nie chce się ujawnić.
- Bo zbiera sojuszników. - Harry długo o tym myślał. - Sądzę - zaczął ostrożnie - że to ktoś, kogo Carrowowie znali. Ktoś, kto był śmierciożercą, a kogo nie udało się nam złapać. Wierni słudzy Voldemota nie przyłączyliby się do pierwszego lepszego czarnoksiężnika, choćby zaoferował im możliwość mordowania mugoli i torturowania niewinnych.
- Tylko kto? - zmarszczył brwi Kingsley.
- Jeszcze nie wiem, ale dowiem się. Mam listę nazwisk wszystkich śmierciożerców, a aurorzy już sprawdzają, gdzie obecnie przebywają. Wezwę na przesłuchanie każdego, kto wyda mi się podejrzany.
- Widzę, że masz jakiś plan, Harry. - Kingsley skrzyżował ramiona na piersi.
- Ale skorzystam z niego tylko w razie najwyższej konieczności - odpowiedział. - Dumbledore miał w szeregach śmierciożerców szpiega, którego nikt nie podejrzewał i chciałbym mieć kogoś, kto mógłby zdobywać dla nas informacje tak, jak to robił Snape. Ale jedyna osoba, która przychodzi mi w tym wypadku do głowy, raczej nie zechce współpracować.
- Chyba nie myślisz o... - Ciemne oczy Ministra rozszerzyły się ze zdumienia.
- Dokładnie o nim - potwierdził jego podejrzenia. - Ale, tak jak mówię, to plan awaryjny. Żeby go wykonać musieliby się odrodzić śmierciożercy, a mam nadzieję, że uda nam się załatwić sprawę dużo wcześniej. Każdy ma swój słaby punkt... Ten ktoś, też go w końcu ujawni.
- Daj mi znać, gdybyś chciał go wezwać - powiedział Kingsley, idąc do drzwi. - Ministrowi Magii się nie sprzeciwi.
Harry pokiwał głową i usiadł z powrotem. Spojrzał na gazetę, a potem przeniósł wzrok na ramkę ze zdjęciem, z której uśmiechała się jego rodzinka. Czuł, że nadchodzą niebezpieczne czasy i obiecał sobie, że zrobi wszystko, żeby zapewnić im bezpieczeństwo, choćby musiał zrobić to, co uczynili jego rodzice.
***
Harry był pewien, że wszystko, co najgorsze tego dnia ma już za sobą, gdy do drzwi w jego gabinecie ktoś zapukał, a potem zajrzała do niego kędzierzawa głowa Robena Emersona.
- Wejdź - polecił mu natychmiast Harry.
Nim Emerson zamknął za sobą drzwi, do gabinetu wszedł też Teddy.
- Będę przeszkadzał? - zapytał, pokazując Harry'emu z oddali list, który najwyraźniej chciał mu pokazać.
- Siadaj - rzekł Harry. - A ty opowiadaj - zwrócił się do aurora. - Co powiedzieli mugole?
- Napastników było dwoje. Kobieta i mężczyzna - odparł natychmiast Emerson. - Zdeportowali się zaraz po skończeniu tortur.
- Co z tą dziewczynką? - dopytywał się dalej Harry.
- Nie przeżyła. - Emerson spuścił głowę. - Nie była czarownicą. Miała trzynaście lat...
- Chodzi o ten atak na sierociniec? - zapytał się Teddy, siadając na krześle pod ścianą.
Ojciec chrzestny skinął mu głową.
- Dziękuję, Emerson - odprawił mężczyznę, a gdy ten wyszedł, spojrzał na Teddy'ego, który wrócił do ulubionej fryzury, blond czupryny przetykanej błękitnymi pasemkami. - A ty, co dla mnie masz? - spytał.
Teddy podał mu list.
- Od Victoire - powiedział chłopak. - Zainteresuje cię.
- Jesteś pewien, że mam przeczytać cały? - zakpił Harry, na co Teddy się zarumienił i odebrał mu kopertę.
- Przeczytam odpowiedni fragment... - mruknął. - Mam. "Wczoraj wydarzyło się coś strasznego. W miasteczku, w którym się zatrzymałam, jest niewielki sierociniec. Czasem widywałam dzieciaki, które tam mieszkały. Wyobraź sobie, że w nocy ktoś zaatakował ich dom! Zajęli się tym mugole, ale sprawę szybko przejęło tamtejsze Ministerstwo Magii. Z tego co wiem, zginęło dwoje dzieci: dziewczynka w wieku Rosie i chłopiec, niewiele starszy..."
- Ale dlaczego atakują mugolskie sierocińce? - Harry nie mógł dłużej wysiedzieć. - Przecież to jakiś obłęd!
- Czyli też uważasz, że te ataki się łączą.
- Nie wierzę w takie zbiegi okoliczności - poinformował go Harry. - Trzeba będzie wziąć pod ochronę najbliższe sierocińce, również ten czarodziejski - stwierdził cicho.
- Ten dom dziecka, w którym mieszka najlepsza przyjaciółka Ala? - upewnił się Teddy. - Te dzieciaki są w ich wieku...
Harry zmarszczył brwi. Teddy natychmiast rozpoznał tę minę.
- Na co wpadłeś? - zapytał z ciekawością.
- Dwa ataki na sierocińce... Dwie martwe trzynastolatki... I chłopiec, niewiele od nich starszy... Potrzebuję ich zdjęć - powiedział nagle. - Załatw mi je.
- Najszybciej jak się da!
Teddy wybiegł z gabinetu, a Harry błyskawicznie napisał małą karteczkę i stuknął w nią różdżką, wysyłając do Kingsleya. W jego głowie zarysowała się pewna obawa, mały pomysł, który mógł być prawdziwy, albo i nie. Potrzebował tylko czasu i odpowiednich informacji, by wszystko poukładać. Wydawało mu się jednak, że wreszcie znalazł punkt zaczepienia.

wtorek, 27 października 2015

13. A tymczasem poza szkołą...

Teddy Lupin miał naprawdę ciężki dzień i pragnął odpoczynku. A gdzie mógł go zaznać, jeśli nie u swojej babki? Zaraz po skończeniu pracy teleportował się więc prosto do domu Andromedy Tonks. Śmiało wszedł do przedpokoju, zatrzymując się - jak zwykle - przy ścianie obwieszonej ruchomymi fotografiami. Przez chwilę przyglądał się, jak ze środkowego zdjęcia machają do niego jego rodzice (matka miała tam wściekle różowe włosy), jednak potem uwagę Teddy'ego przyciągnęła wysoka siwowłosa kobieta, która wyszła właśnie z salonu.
- Ted! - ucieszyła się na jego widok i pospieszyła go uściskać.
- Cześć, babciu - przywitał się z nią, całując w policzek. - Co tak ładnie pachnie? - zapytał, pociągając nosem.
- Właśnie piekłam szarlotkę - powiedziała. - Zamierzałam teleportować się z nią do Potterów, z nadzieją, że cię tam znajdę.
Wyczuł w jej głosie lekką urazę. Rzeczywiście, w ostatnim czasie więcej czasu spędzał u ojca chrzestnego niż u babki, ale czuł się w pełni usprawiedliwiony. Sytuacja tego wymagała.
- Wiesz, że by się ucieszyli - odparł. - Harry uwielbia twoją szarlotkę.
- Strasznie tam u nich pusto, bez dzieciaków - westchnęła, wracając do kuchni. Teddy szedł zaraz za nią. - Byłam w zeszłym tygodniu u Molly i Artura i spotkałam Ginny. Mówiła, że Harry ostatnio prawie nie wychodzi z biura.
- Tak jak każdy inny auror - odpowiedział, sięgając po ciasteczka leżące na talerzu. Właśnie to uwielbiał w domu babci - zawsze było tu pod dostatkiem czekoladowych ciastek.
Wtem jego wzrok padł na grubą księgę w brązowej okładce, niedbale przykrytą Prorokiem Codziennym. Ostrożnie zdjął z niej gazetę i zacisnął usta, spoglądając na swój rodzinny album.
- Babciu... - westchnął, spoglądając to na książkę, to na Andromedę, która zaciskała usta w podobny do niego sposób.
- To już mi nawet nie można pooglądać zdjęć? - zapytała gniewnie. - Przynajmniej w ten sposób mogę popatrzeć na wnuka.
- Nie wzbudzaj we mnie poczucia winy.
Usiadł przy stole, odkładając album na bok. Wychowywał się w tym domu, a babcia starała się zastąpić mu i matkę i ojca. Również Potterowie brali czynny udział w jego wychowaniu, tak samo jak i Weasley'owie, więc Teddy nie mógł narzekać na brak rodziny. Młodych Potterów traktował jak swoje przybrane rodzeństwo, a Harry'ego i Ginny - szczególnie gdy był młodszy - jak ojca i matkę. Nie było jednak tak, że zapomniał o swoich prawdziwych rodzicach. Harry i Andromeda zadbali, żeby poznał o nich opowieści i miał wszystkie możliwe zdjęcia. Był dumny z Remusa i Dory Lupinów i cieszył się, że jest ich synem, jednak nic nie mógł poradzić na to, że to inni zajęli część miejsca w jego sercu, która była przeznaczona tylko dla rodziców. On, który nigdy ich nie znał, pogodził się z ich stratą już dawno. Jednak babcia...
- Nigdy jej nie wybaczysz? - zapytał cicho, otwierając album na chybił-trafił. Spojrzała na niego uśmiechnięta twarz matki. - Tego, że mnie wtedy zostawiła?
- Była aurorem z krwi i kości. - Andromeda nie zamierzała udawać, że nie wie o czym mowa. - Wiedziałam, na co się porywa... Ale... miała ciebie. Mogła zostać.
- Matka Harry'ego też oddała za niego życie - zauważył.
- To było całkiem co innego - pokręciła głową Andromeda. - No, ale nie mówmy o tym - stanowczo zamknęła temat. - Rano przyszedł do ciebie list. Z Francji - dodała znaczącym tonem i wskazała wnukowi koszyk z listami.
Teddy błyskawicznie zerwał się z miejsca i sięgnął po swój list. Uśmiechnął się szeroko na widok znajomego pisma Victoire, po czym rozerwał kopertę i zaczął czytać. Babka obserwowała go z ukosa, a minę miała wielce rozbawioną.
- Co słychać u Victoire? - zapytała, gdy skończył.
- Wszystko już ustalone i dopięte na ostatni guzik - oznajmił rozradowany. - Wraca w przyszłym tygodniu.
- Hmm... - mruknęła Andromeda.
- Babciu... - Teddy zinterpretował ten pomruk na swój sposób. - Obiecuję, że będę częściej wpadał do domu. Słowo...
- Jesteś dorosły - przerwała mu. - Masz własne mieszkanie, pracę i plany na przyszłość. To naturalne, że żyjesz swoim życiem i nie przeszkadza mi to.
Poklepała go pieszczotliwie po policzku, po czym wyciągnęła z piecyka placek. Postawiła go na stole z zadowoloną miną.
- A co do Victoire... - zaczęła ostrożnie. - Dość długo ze sobą jesteście...
- No... tak... - odparł równie ostrożnie Teddy, drapiąc się po głowie. Dziś jego włosy przybrały wściekle zielony kolor.
- Masz w stosunku do niej poważne zamiary? - zapytała bez ogródek.
- Rozmawiałaś z Ginny? - spytał podejrzliwie.
Ostatnio także żona Harry'ego poruszyła przy nim ten temat.
- Nie - odparła babka, ale jej nie uwierzył. - Pytam z czystej ciekawości. Torrie to bardzo miła dziewczyna, z dobrej rodziny, w dodatku mądra i ładna. Jesteście ze sobą już kilka lat... Nie sądzisz, że to czas?
- Czas na co? - Żołądek Teddy'ego związał się w ciasny supeł.
- Oświadczyć się.
Teddy złożył na pół przeczytany list i usiadł na krześle uznając, że nogi dłużej go nie utrzymają. I on liczył tu na odpoczynek?
- Nie myślałem o tym... - przyznał się zakłopotany.
- Cóż, a chyba powinieneś - zganiła go babka. - Victoire może nie czekać na ciebie wiecznie.
- Co masz na myśli? - zapytał z odcieniem przerażenia w głosie. Czyżby babcia wiedziała coś, o czym on nie wie? Rozmawiała z babcią Molly... Może Torrie napisała do Weasleyów coś, czego nie powiedziała jemu?
- Nie panikuj... - rzekła z lekkim uśmiechem. Reakcja Teddy'ego powiedziała jej więcej niż słowa. Była zadowolona. - Co ty na to, żeby udać się z ciastem do twojego ojca chrzestnego? - zaproponowała.
- Nie wiem, czy go zastaniemy - odparł, ale nie potrafił wyzbyć się myśli o Torrie i słowach babci. - Gdy wychodziłem z Biura, on jeszcze siedział.
- Przekonamy się na miejscu. Mam ochotę wybrać się do nich w odwiedziny.
Gdy Andromeda przemawiała takim tonem, nie należało się jej sprzeciwiać. Teddy wstał więc z krzesła, przyglądając się jak babcia zakłada gruby fioletowy płaszcz i czarne rękawiczki, a potem bierze szarlotkę i rusza do drzwi. Ubrał się więc w swoją kurtkę i wyszedł za nią.
- Potterowie rzucili na dom zaklęcia ochronne - przypomniał babce. - Nie można już teleportować się w ogródku, ani tym bardziej w samym domu.
- Czyli teraz mogą zamykać ci drzwi przed nosem - dogryzła mu.
Odkąd nauczył się teleportować, za każdym razem aportował się bezpośrednio do salonu Harry'ego i Ginny, szczególnie wtedy, gdy wiedział, że w środku może być James. Uwielbiał irytować najstarszego syna Potterów. Uważał, że dobrze mu robi odwrócenie ról, bo zwykle to Jim irytował wszystkich dookoła.
Spojrzał na babcię, a potem skupił się na celu i zrobił obrót w miejscu. Przez moment poczuł się tak, jakby ktoś przeciskał go przez naprawdę ciasny gumowy tunel, jednak już sekundę później odetchnął świeżym powietrzem i spojrzał na piętrowy domek Potterów. Poczekał aż pojawi się obok niego babcia i dopiero wtedy otworzył furtkę i wszedł do ogrodu.
Zobaczył, że przez okno koło drzwi wejściowych wyjrzała Ginny, więc pomachał do niej entuzjastycznie, a już po chwili kobieta otworzyła drzwi i wpuściła ich do środka. Ciepło przywitała się z Andromedą, przyjmując od niej ciasto i szeroko uśmiechnęła się do Teddy'ego.
- Wejdźcie do salonu - powiedziała Ginny, idąc do kuchni. - Przed chwilą wpadła Hermiona, jest też Bill z Fleur...
Teddy zrobił się czerwony jak burak, a jego wzrok pomknął natychmiast w stronę drzwi. Andromeda tylko się uśmiechnęła i bardzo ochoczo weszła do salonu. Teddy - chcąc czy nie - poszedł za nią. Babka już się witała z Hermioną, wypytując ją o dzieciaki, a on spojrzał na rodziców swojej dziewczyny.
Bill Weasley powitał go uśmiechem, a Teddy podszedł do niego, by uścisnąć mu dłoń. Lubił rodziców Torrie i wiedział, że oni także darzą go sympatią, ale w świetle tego, co powiedziała mu babka, czuł się nagle dziwnie onieśmielony.
- Teddy. - Fleur Weasley, olśniewająca matka Victoire, uścisnęła go szybko i zmierzyła uważnym spojrzeniem niebieskich oczu. Była tak podobna do córki, że chłopak na moment stracił wątek. - Wszistko w porządku? - zapytała z lekkim francuskim akcentem, którego nie zdołała się pozbyć.
- W jak najlepszym, proszę pani - odparł szybko.
- Dostałeś list od Torrie? - zapytał go Bill.
- Tak, dzisiaj - potwierdził, ochoczo przenosząc wzrok na mężczyznę. Kiedyś, gdy był mały, zapytał go, dlaczego ma na twarzy blizny, ale wtedy uzyskał tylko część historii. Całość poznał później. - Naprawdę wraca?
- Tak - potwierdził Bill, siadając na kanapie, z której się podniósł, gdy weszli do pokoju z Andromedą. - Teraz sprawę przejmuje Wydział Magicznych Gier i Sportów, więc Victoire na razie nie będzie potrzebna we Francji.
- Szkoda, że taki się zloziło - pokręciła głową Fleur. - Akurat, kiedy my jedziemi...
- Wyjeżdżacie do Francji? - zaciekawiła się Ginny, wchodząc do salonu z pokrojonym ciastem, które położyła na stoliku.
- Mama Fleur nie czuje się najlepiej - rzekł Bill, a jego żona pokiwała głową. - Postanowiliśmy ją odwiedzić... A w wakacje może wybierzemy się tam wszyscy?
- Och, a może państwo Delacour wpadliby do nas! - zaproponowała Ginny. - Mama bardzo by się ucieszyła.
- Kto wie, co będzie się działo w wakacje? - dodała Andromeda, na co Teddy zakrztusił się kawałkiem ciasta.
Hermiona machnęła różdżką, szepcząc Anapneo i natychmiast poczuł się lepiej. Ginny przyglądała się mu podejrzliwie, a Fleur z wyraźnym zaniepokojeniem.
- Hmm... Ja... - zaczął się jąkać. - Chyba...
Ku jego uldze drzwi się wtedy otworzyły i do holu wszedł Harry.
- Ginny, już jestem! - zawołał od progu.
- Chodź, mamy gości! - odkrzyknęła.
Harry zajrzał do pokoju, z którego dobiegał jej głos i uśmiechnął się do wszystkich. Wyglądał na zmęczonego, a krótka blizna na policzku odcinała się wyraźnie od jego bladej twarzy. Jeśli ktoś już wyglądał w tym pokoju na chorego, to na pewno był to Harry.
- Andromeda! - powiedział radośnie, zbliżając się do siwej czarownicy. - Czyżby to była twoja znakomita szarlotka?
- Specjalnie dla ciebie - odparła.
Harry nie miał jednak okazji jej spróbować, bo Teddy - nadal obserwowany przez zaniepokojoną Fleur - zerwał się z fotela i podszedł do ojca chrzestnego.
- Możemy pogadać? - zapytał szybko.
Widząc jego minę, Harry uznał, że to naprawdę coś ważnego i skinął głową. Wyszli z pokoju ścigani przez cztery zaciekawione spojrzenia i jedno wyraźnie rozbawione.
- O co chodzi? - zapytał Harry, gdy weszli do kuchni.
Zamknął za nimi drzwi i rzucił na nie Muffliato, żeby nie można było ich podsłuchać.
- Nic się nie stało - uspokoił go zaraz Teddy.
Zielone włosy, z którymi przybył do Doliny, teraz zmieniły kolor na brązowy. Harry miał wrażenie, że patrzy teraz na dużo młodszą wersję Remusa Lupina. Oczywiście Teddy nie był tak podobny do ojca, jak Harry do swojego, jednak dawało się w nim rozpoznać Remusa.
- Nie? - Harry uniósł lekko brwi.
- Myślisz, że powinienem się oświadczyć? - wypalił Teddy, zanim zdążył się powstrzymać.
Harry przyglądał mu się w milczeniu, przetrawiając to, co dopiero usłyszał. W głowie nie chciało mu się mieścić, że Teddy - mały Teddy Lupin, który nie tak dawno szedł pierwszy raz do szkoły - pyta go o zdanie w sprawie ślubu! W Harrym obudziło się dziwne uczucie i poczuł się tak jakoś staro.
- A to twój pomysł? - zapytał, odzyskując głos.
- Babcia zaczęła o tym mówić... - przyznał Teddy, a Harry mruknął, jakby się tego spodziewał. - Ale teraz, gdy poruszyła ten temat... No... Zacząłem się zastanawiać... - oznajmił lekko speszony.
Harry był dla niego jak ojciec i brat, rozmawiał z nim na różne tematy, ale teraz poczuł się naprawdę skrępowany.
- I co o tym myślisz? - zapytał go ojciec chrzestny, opierając się o blat kuchenny.
- Myślałem najpierw o ukończeniu szkolenia na aurora... I tak po prawdzie, to o ślubie jeszcze nic... - Teddy nie wiedział, gdzie podziać wzrok.
- Nikt cię do niczego nie będzie zmuszał - obiecał mu Harry. - Porozmawiam sobie z Andromedą na ten temat... To ma być twoja decyzja, Teddy - powiedział mu ciszej. - Musisz być w stu procentach pewny.
- Ja jestem pewny - rzekł zaraz chłopak. - Tylko... no...
- Rozumiem - uśmiechnął się Harry. - Powinieneś się zapytać Ginny, jak zachowywałem się przed zaręczynami. Miałem wrażenie, że w moim żołądku zamieszkało coś bardzo ruchliwego i nieprzyjemnego, a do tego reagowałem lekką paniką na każdą aluzję George'a... W końcu jednak wziąłem się w garść... - Harry uśmiechał się do wspomnień.
- Czyli uważasz, że powinienem to zrobić? - Szare oczy Teddy'ego spojrzały w zielone.
- Gdy będziesz gotowy. Nie wcześniej.
Harry poklepał go po ramieniu.
- A teraz chodź, zanim Andromeda zdąży przekabacić resztę rodziny - powiedział lekko. - Chyba nie chcesz, żeby Ginny i Hermiona zadręczały cię podobnymi pytaniami?
Teddy aż się wzdrygnął. Harry pokręcił ze śmiechem głową i obaj wyszli z kuchni.
***
Tego samego dnia wieczorem, gdy wszyscy opuścili już dom w Dolinie Godryka i Harry i Ginny wreszcie zostali sami, usiedli przed kominkiem w salonie. Ginny oparła głowę na ramieniu męża, wpatrując się w ogień z nieco rozmarzoną miną, a on przyglądał się poustawianym na kominku ramkom ze zdjęciami. Każde zdjęcie miało swoją własną historię... Tutaj James, Albus i Lily kibicowali podczas Mistrzostw Świata w quidditchu... A tutaj Ginny i dzieciaki upiekli tort na jego urodziny. Lily miała całą twarz w mące... Z tego zdjęcia szczerzył się do niego Teddy w szkolnym stroju z plakietką Prefekta Naczelnego na piersi. Jego włosy zmieniały kolor z czerwonego na czarny, niebieski i żółty... A tam stało zdjęcie przedstawiające całą rodzinę, zrobione podczas któregoś Bożego Narodzenia. Harry pamiętał, jak długo się ustawiali do tego zdjęcia tak, żeby każdy był na nim widoczny... Nie brakowało też ślubnego zdjęcia jego rodziców... Jedynego zdjęcia, na którym był także Syriusz...
- O czym tak myślisz? - zapytała go Ginny, gdy z jego piersi wydobyło się ciężkie westchnienie.
- Patrzę na zdjęcia - odparł. - Odkąd Lily pojechała do Hogwartu w domu jest tak jakoś cicho i pusto...
- Mówiłam, że w końcu ci się ta cisza znudzi - uśmiechnęła się Ginny, przymykając oczy. - Nasze dzieciaki już są w Hogwarcie... A nie tak dawno dopiero co uczyła się chodzić, a Jim właził na każde możliwe drzewo...
- W czym dzielnie towarzyszył mu Al - podchwycił Harry.
- Tak... - zaśmiała się. - A pamiętasz, jak Teddy podpuścił Jima, by wysmarował okna w pokoju Ala żabim skrzekiem?
- To było wtedy, gdy James opowiedział nam o jego potajemnych randkach z Torrie? - upewnił się Harry.
- Teddy był święcie przekonany, że o tym nie wiemy... - Ginny uśmiechała się szeroko. - A teraz on jest już dorosły, a nasz najstarszy syn za dwa lata kończy szkołę... - Oczy lekko jej zwilgotniały. - Ale przynajmniej żyją w spokojniejszych czasach niż my... - szepnęła.
Harry nic na to nie odpowiedział, tylko pocałował ją w czubek głowy.
- Nie poruszyłaś tematu Teddy'ego bez przyczyny, prawda? - zapytał domyślnie. - Andromeda?
- Mhmmm... - mruknęła twierdząco.
Usiadła tak, żeby móc patrzeć na męża. Chociaż byli już dużo starsi, on nadal widział w niej Ginny Weasley, upartą uczennicę Hogwartu, która po mistrzowsku rzucała upiorogacka. W jego oczach była tak samo młoda, jak wtedy i wiedział, że ona widzi go podobnie.
- Sądzisz, że się oświadczy? - zapytała z przejęciem.
- Możliwe - odparł ostrożnie. Zdjął swoje okulary i przetarł je skrajem szaty.
- Byłoby cudownie, gdyby się pobrali - powiedziała, nieświadomie powtarzając słowa swojej córki sprzed dwóch lat.
- Owszem. Ale to musi być wyłącznie ich decyzja. Więc nie zasypujcie go aluzjami, jasne?
- To o tym rozmawiałeś z Andromedą w korytarzu - parsknęła. - Poprosił cię?
- Nie musiał... Po prostu... dajcie mu się zastanowić.
Skinęła głową i wstała. Podeszła do kominka, patrząc na zdjęcia, którym wcześniej przyglądał się Harry. Sięgnęła po to, na którym Harry pierwszy raz wziął na ręce Teddy'ego i cicho westchnęła.
- Jest trochę jakby naszym synem - szepnęła. - Chyba dobrze się nim zajmowaliśmy, prawda? Miał Andromedę, nas, moich rodziców... Kilka lat temu nawet Malfoy... - Pokręciła głową, jakby nie mogła w to uwierzyć. - Chyba się zmienił, co?
- Wiem na pewno, że stara się być innym człowiekiem i wychowuje syna inaczej niż był sam wychowywany - powiedział Harry, podchodząc do żony. - To był bardzo miły gest, gdy przysłał Teddy'emu prezent na jego siedemnaste urodziny.
Ginny pokiwała głową. Pamiętała zdziwienie całej rodziny, gdy sowa przyniosła paczkę od Astorii i Dracona Malfoyów. Teddy zachował się jednak naprawdę dojrzale i napisał list z podziękowaniem do wuja. Nie utrzymywali jednak ze sobą bliższych kontaktów. Harry wiedział, że wymieniają się jedynie kartkami okolicznościowymi.
- Na ślub trzeba go będzie zaprosić... - pomyślała na głos Ginny, a Harry chrząknął. Wywróciła tylko oczami. - Dobrze, ani słowa więcej na ten temat, przynajmniej dopóki Victoire nie powie "tak" - obiecała.
Odłożyła fotografię na miejsce i obejrzała się przez ramię na męża, a na jej usta wybiegł przebiegły uśmieszek.
- Dzieci nie ma - zauważyła niewinnie, na co Harry stłumił uśmiech.
- Mieliśmy napisać do Jima - powiedział, otaczając ją ramionami w talii.
- Jutro - mruknęła, obracając się w jego objęciach i obejmując go za szyję. - Na dziś mam inne plany.
Tym razem nie zdołał powstrzymać uśmiechu, a już chwilę później zatracał się w jej pocałunku i znajomym kwiatowym zapachu.

środa, 14 października 2015

12. Porady zawodowe, kursy i quidditch

Jeszcze tego samego wieczora, po odrobieniu wszystkich najpilniejszych prac domowych, Fred i Jim zasiedli w pokoju wspólnym, rozkładając przed sobą ulotki z Ministerstwa Magii, dotyczące przyszłych zawodów. Molly, która już od dawna wiedziała, co chce robić, przysiadła się do nich, zaciekawiona ich decyzjami.
- A co sądzisz o tym? - Jim rzucił Fredowi ulotkę ze szpitala św. Munga.
- Uzdrowiciel? - skrzywił się Fred. - Nie żartuj. Na samą myśl o skrzydle szpitalnym dostaję gorączki.
- Poza tym to bardzo odpowiedzialny zawód - dogryzła mu Molly. - I musiałbyś mieć przynajmniej P z transmutacji, zaklęć, obrony przed czarną magią i eliksirów.
- Czyli odpada - mruknął, odrzucając na bok ulotkę. - No, ale to jest już ciekawe... Wuj Bill jest łamaczem zaklęć u Gringotta - powiedział, sięgając po ulotkę z czarodziejem, który rzucał zaklęcie na zamknięte drzwi.
- Płacą dobrze - stwierdził James, który akurat przyglądał się kartce z Departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof. - Jakie mają wymagania na suma?
- Przynajmniej P z zaklęć i obrony - przeczytał Fred. - Piszą też, że dobrze by było znać starożytne runy a także transmutację... Jim, to coś dla ciebie - uznał, rzucając ulotką w przyjaciela.
- Ja mam inne plany - odparł na to chłopak.
- Bycie skrzatem domowym? - zakpił Fred, a Molly parsknęła śmiechem.
- Quidditch - oznajmił, wyciągając się w fotelu z rozmarzoną miną. - Najpierw jakaś fajna drużyna... Na przykład Zjednoczeni z Puddlemere, albo Chluba Portree... Stopniowo zdobywany rozgłos, a potem powołanie do reprezentacji narodowej...
Jim oczami wyobraźni widział siebie, śmigającego na Błyskawicy Doskonałej, machającego do wiwatującego tłumu, który wykrzykiwał jego nazwisko. Decyzję o tym, co chce robić w przyszłości, podjął już w zeszłym roku, ale do tej pory z nikim się nią nie podzielił.
- A masz plan awaryjny? - zapytała go Molly.
- Departament Magicznych Gier i Sportów - odparł natychmiast.
- Jakżeby inaczej... - mruknęła.
- No, a ty, Mol? - zainteresował się Fred, przerywając czytanie ulotki z Banku Gringotta. - Co będziesz robiła po Hogwarcie?
- Zamierzam zostać członkiem Wizengamotu - oznajmiła dumnie, na co Fred i Jim zagwizdali cicho. - Oczywiście najpierw postaram się o pracę w ich Służbach Administracyjnych.
- Masz ambicję... - wymamrotał Fred. - Ja najchętniej zająłbym się interesem ojca - oznajmił wszem i wobec, odrzucając ulotki. - Nie dla mnie robota w Ministerstwie Magii. Może wkręcę się do filii w Hogsmeade? W końcu wiem, jak działa ten biznes, a tata nie powinien protestować. W końcu sam olał siódmy rok nauki, żeby rozkręcić sklep na Pokątnej.
- Ciekawe co na to powie ciocia Angelina - zakpiła Molly.
- Już na początku roku powiedziała mi, że mam wybrać to, co będzie mi się podobało - wzruszył ramionami. - A ktoś musi dbać o rodzinny biznes.
James pokiwał gorliwie głową, zgadzając się ze swoim kuzynem. On jednak nigdy nie planował podążyć w ślady ojca i zostać aurorem. Perspektywa - owszem - była całkiem kusząca, ale on zdecydowanie wolał sport, tak jak matka. Kiedyś, gdy grali na boisku do mini-quidditcha, i zobaczył jak lata jego ojciec, zapytał go, czy nie myślał o takiej karierze, ale Harry pokręcił głową z uśmiechem.
- O zostaniu aurorem myślałem od czwartej klasy - powiedział wtedy. - I wiedziałem, że mógłbym być dobrym łowcą czarnoksiężników, bo miałem już pewną praktykę. - Jim wiedział, że mowa tu o Voldemorcie. - Byłem dobrym szukającym i możliwe, że dostałbym się do jakiejś drużyny, ale bardziej traktowałem quidditch jako hobby, a nie sposób na życie. Za to twoja mama... Harpie wiele straciły, gdy od nich odeszła...
James rozumiał w tym wypadku ojca, jak nigdy. On również uważał, że gdyby chciał, mógłby zostać całkiem dobrym aurorem, bo w końcu na zaklęciach się znał znakomicie, ale nie uważał, że to coś, w czym mógłby się specjalizować. I wiedział też, że jego ojciec nikomu nie życzy takiej kariery, jaka przypadła jemu w udziale.
***
Pierwszy trening quidditcha przypadł na dzień pierwszego kursu z obrony przed czarną magią. August Thompson, kapitan drużyny, podszedł do sprawy meczu z równą zawziętością, co zastępujący go wcześniej James. Zmuszał wszystkich, nie wyłączając siebie, by dawali z siebie dwieście procent, więc kiedy trening się skończył, cała drużyna z niekłamaną ulgą wróciła do pokoju wspólnego Gryfonów. Maggie od razu rzuciła się na kanapę, wydając z siebie cichy jęk ulgi, a Dominique opadła na fotel i zaczęła masować sobie łydki.
- Cała zdrętwiałam - poinformowała wszystkich zainteresowanych.
- Normalnie nie czuję nóg - zawtórowała jej Maggie.
- Rozmasować? - zakpił Fred, przysiadając na poręczy kanapy.
Dziewczyna zdobyła się na ostatni wysiłek i zepchnęła go nogami z oparcia tak, że z hukiem wylądował na podłodze. James i Ben Mitchell parsknęli śmiechem.
- Jednak nie jest z tobą tak źle, Donovan - burknął Fred, rozmasowując pośladki.
- Wiecie co... - zaczęła Domi. - Chyba powinniśmy się zbierać. Zaraz zaczyna się kurs.
Maggie zebrała się w sobie i usiadła. Dopiero teraz zauważyła, że pokój wspólny opustoszał.
- Wszystkie grupy mają zajęcia w Wielkiej Sali? - zapytała, gdy w piątkę opuścili wieżę Gryffindoru (August i Buck Petersen nie brali udziału w zajęciach.)
- Nie było informacji, że grupy mają spotkać się w różnych miejscach - przypomniała jej Domi.
- Ciekawe, czy będzie nas dużo - zastanowił się Ben.
- Cały piaty rok, spora część siódmego i mniej niż połowa szóstego - wyliczył mu James, jak zawsze najlepiej poinformowany. - Najmniej ma być dzieciaków z klas 1-4.
- Hej! - zawołała Maggie, oburzona jego określeniem.
- Uznali, że czas wolny, to lepszy pomysł - kontynuował tak, jakby jej nie usłyszał.
Szybko zeszli do sali wejściowej, po której kręciło się jeszcze kilka osób, a także rozochocony Irytek, który strzelał do uczniów z rurki wypełnionej jakąś zieloną mazią, która potwornie cuchnęła.
- Łiiiiiiiiii! - zapiszczał, przelatując nad przerażonymi drugoklasistkami, które z piskiem uciekły do Wielkiej Sali.
- Szybko - mruknęła Domi, gdy poltergeist zaatakował trzy Krukonki z piątej klasy.
Udało im się wbiec do Wielkiej Sali zanim Irytek skierował rurkę w ich stronę. Chwilę po nich pojawiły się owe Krukonki, od stóp do głów umazane zieloną substancją. Nie wyglądały na szczęśliwe.
- Krwawy Baron - mruknęła Maggie widząc szybującego w stronę drzwi przerażającego ducha-opiekuna Slytherinu. - Zabawa zaraz się skończy...
Irytek bał się tylko Krwawego Barona, który zwykle musiał pacyfikować jego wyczyny. Chwilę później chichot poltergeista zaczął się oddalać, co oznaczało, że Krwawy Baron załatwił sprawę. Maggie przestała się jednak tym interesować, bo przyglądała się uważnie Wielkiej Sali.
Cztery długie stoły, które zwykle zajmowały całe pomieszczenie, zniknęły. Pozostał jedynie ten na podium, gdzie zwykle siedzieli nauczyciele. Teraz jednak nie było przy nim nikogo, gdyż troje nauczycieli stało obok katedry dyrektora, przywołując do siebie uczniów i prosząc ich o ciszę. Maggie podeszła bliżej i zobaczyła Ala i Rose, stojących niemal pod samym podestem. Przepchnęła się do nich szybko, po czym spojrzała na profesorów.
- Proszę grupę pierwszą o udanie się na prawo! - zawołała profesor Bones, wskazując kierunek.
Uczniowie klas 6-7 szybko przeszli na prawo.
- Grupa trzecia, za mną - uśmiechnął się profesor Longbottom, idąc na lewo.
Maggie, Al i Rose, którzy znaleźli się w tej grupie, szybko podążyli za profesorem. Dopiero wtedy dziewczyna przekonała się, że James miał rację. W ich grupie znajdowało się w sumie szesnaście osób. Prócz niej, Rosie i Albusa byli tu też Lily, Rox, Hugo, Lucy i Louis. Ich obecność wcale nie zdziwiła Maggie, dlatego uważniej przyjrzała się tym, którzy nie należeli do Nowej Generacji. Byli tu więc Lorcan i Lysander Scamander - obaj jasnowłosi i piegowaci z identycznymi rozmarzonymi minami, które nadawały im wygląd niewiniątek. Był też Frank Hamillton, ciemnowłosy Puchon z ich roku, z którym mieli zielarstwo i rok starszy Krukon, kolega Louisa, którego nazwiska nie pamiętała. Summer Wayland z drugiej klasy, przyszła ze swoją rok starszą siostrą April i teraz obie stały nieco z boku, przyglądając się wszystkim dookoła. Był też Timmy Clayton, czwartoklasista z Huffelpuffu, który grał jako ścigający w quidditcha i Scorpius Malfoy, który był jedynym Ślizgonem w grupie, ale widocznie nie czuł się z tym nieswojo, bo uśmiechał się do Maggie i zarumienionej Rose. Albus mierzył go ponurym spojrzeniem, którego chłopak zdawał się nie dostrzegać.
- Przestań - syknęła do niego Maggie, dając mu sójkę w bok.
- Co? - prychnął, masując żebro, w które go trafiła.
- Już ty wiesz, co - warknęła, skupiając wzrok na profesorze Longbottomie.
- Myślę, że dobrze by było zacząć od razu - stwierdził profesor, przyglądając się swojej grupce. - Nie ma sensu tracić czasu... Zajęcia trwają tylko godzinę... Dobierzcie się w pary - polecił im natychmiast.
Maggie lekko szturchnęła Rosie tak, że dziewczyna znalazła się na przeciwko Scorpa, a sama złapała Albusa za ramię i odciągnęła na bok. Zielone oczy chłopaka skrzyły się wesoło.
- Igrasz z ogniem, Mags - poinformował ją, zerkając na kuzynkę, która swobodnie rozmawiała ze Scorpiusem.
- Cicho - fuknęła. - Słuchaj Longbottoma.
- Dziś postaram się was nauczyć najłatwiejszego zaklęcia obronnego - mówił. - Zaklęcia rozbrajającego... Kto zna formułę? - zapytał.
Rose uniosła rękę, co skwitował uśmiechem.
- Proszę, Rose - powiedział.
- Expelliarmus - rzekła.
- Dokładnie tak - potwierdził. - Zaklęcie to powoduje wytrącenie różdżki z dłoni przeciwnika, co daje wam zdecydowaną przewagę. Kiedy już nauczycie się rzucać to zaklęcie, pokażę wam, w jaki sposób można je zablokować... A teraz stańcie na przeciwko siebie w odległości piętnastu stóp... Al, mogę cię prosić? - zapytał chłopca. - Pokażę wszystkim, jak poprawnie rzucić to zaklęcie.
Albus stanął na przeciwko Neville'a z wyciągniętą różdżką. Profesor uśmiechnął się do niego, po czym machnął lekko różdżką i krzyknął:
- Expelliarmus!
Różdżka wyrwała się Alowi z ręki i poszybowała wysokim łukiem w stronę profesora Longbottoma, który złapał ją sprawnie i odrzucił chłopcu.
- Tak to wygląda - powiedział. - Zaczynajcie.
Albus stanął na przeciwko Maggie, która uśmiechnęła się szeroko.
- Nie wydaje się trudne - powiedziała mu.
Słyszała za plecami okrzyki innych ćwiczących uczniów. Dziś wszyscy zajmowali się zaklęciem rozbrajającym.
- No to próbujemy - powiedział Al, ustawiając się. - Expelliarmus!
Maggie cofnęła się o krok, ale nadal ściskała swoją różdżkę. Nie tylko Al miał problem w pierwszej próbie. Zaklęcie Louisa nie trafiło w jego partnera, tylko śmignęło nad jego głową i wytrąciło różdżkę dziewczynie z piątej klasy, która ćwiczyła w grupie drugiej. Hugo przez przypadek zapalił sobie skraj szaty, a Lorcan rzucił różdżką w swojego bliźniaka, próbując rozbroić go w taki sposób (skutecznie). Jedynie Rose udało się rozbroić Scorpa i teraz z wesołym uśmiechem oddawała mu różdżkę.
- Świetnie, Rosie - pochwalił ją Neville. - Teraz zamiana ról.
- Szykuj się, Al - zakpiła Maggie, przyjmując pozycję. Chłopak wyszczerzył do niej zęby. - Expelliarmus! - zawołała i - ku jej zdumieniu - różdżka Albusa wyfrunęła z jego dłoni, ale była tak zaskoczona, że zanim zdążyła ją złapać, ta trzasnęła ją w głowę i upadła na ziemię.
Pomasowała bolące miejsce i odrzuciła różdżkę przyjacielowi.
- Dobra jesteś - powiedział, przyglądając się jej ze zdumieniem.
- Twoja kolej - machnęła na to ręką.
Tym razem i Alowi udało się poprawnie rozbroić Maggie. Ćwiczyli tak jeszcze przez piętnaście minut, a potem profesor Longbottom zarządził koniec zajęć. Zmierzając w stronę wieży Gryffindoru słyszeli podekscytowane głosy biorących udział w kursie uczniów, jednak sami nie wyrażali zbytniego entuzjazmu. Możliwe, że było to po prostu spowodowane tym, że akurat oni dokładnie wiedzieli, dlaczego kursy obrony przed czarną magią się odbywają.
- A widziałeś, jak Patrickowi Douglasowi wyrosła trawa z nosa? - śmiał się James do Freda, przechodząc przez dziurę za portretem tuż za Alem i resztą.
- Nic dziwnego, skoro powiedziałeś "Expelimius" - prychnęła Molly, przeciskając się obok niego.
Fred nie odpowiedział, bo dusił się ze śmiechu.
- Pierwsze zajęcia odhaczone - ucieszyła się za to Rose, która była z czegoś bardzo zadowolona.
- I przynajmniej umiemy już rzucać popisowe zaklęcie taty - wyszczerzył się Al.
- A ja tam bym chciała się dowiedzieć, czy jestem w stanie wyczarować patronusa - powiedziała im Maggie.
- Do tego też pewnie dojdziemy - stwierdził James, poszturchując Freda i robiąc znaczącą minę.
Fred szybko skinął głową i obaj zniknęli na schodach prowadzących do dormitorium chłopców. Molly odprowadziła ich spojrzeniem, po czym machnęła ręką i dała sobie z nimi spokój. Natomiast Maggie wpatrywała się w Rosie, która nie mogła się pozbyć z twarzy uśmiechu.
- Zabieramy się za esej dla Bones? - zapytał się Al, który miał jednak szczerą nadzieję, że dziewczęta jednak powiedzą "nie".
- Ja odpadam! - powiedziała zaraz Maggie. - Quidditch, ten kurs... Jestem wykończona. Usiądźmy i nic nie róbmy, co?
- Podoba mi się twój sposób myślenia - oznajmił radośnie.
Zdążyli we trójkę usiąść na kanapie, gdy po schodach zbiegli Fred i Jim, obaj z zadowolonymi minami. Szeptali coś do siebie i nie zwracali uwagi na nikogo, a już po chwili zniknęli za portretem Grubej Damy.
- Kto się chce założyć, że jutro rano Tyke znajdzie wszystkie drzwi wysmarowane tą zieloną mazią, którą strzelał dziś Irytek? - zasugerowała niewinnie Maggie, na co Rose i Al parsknęli śmiechem.
- Wiesz... - oznajmił Al, gdy już się uspokoił. - Pasowałabyś to trójki naszych Huncwotów. Macie podobne pomysły.
- Nie, dziękuję - rzekła z powagą. - Szlaban w Zakazanym Lesie czegoś mnie jednak nauczył.
- To oznacza, że już nigdy nie złamiesz szkolnego regulaminu? - zapytała Rose ze sceptyczną miną.
- Postaram się być grzeczną dziewczynką - obiecała.
Gawędzili jeszcze przez jakiś czas, a potem poszli spać. Następnego dnia rzeczywiście się okazało, że chłopcy wysmarowali ohydną substancją całe drzwi do gabinetu Tyke'a, jednak wina spadła nie na nich, a na Irytka, z czego byli naprawdę zadowoleni.

środa, 30 września 2015

11. Kursy obrony przed czarną magią

Styczeń minął naprawdę szybko i uczniów przywitał mokry i zdecydowanie cieplejszy luty. Maggie nie była więc ani trochę zaskoczona, gdy w drugim tygodniu miesiąca, podszedł do niej August Thompson, kapitan ich drużyny quidditcha i ogłosił, że od piątku wznawiają treningi. Przyjęła tę wiadomość z prawdziwym entuzjazmem, bo od dawna nie siedziała na miotle i stęskniła się za lataniem.
- To oznacza mniej czasu na naukę - zauważyła wesoło Rosie, gdy Maggie podzieliła się z nią swoją radością.
- To powinno być zmartwienie Jamesa i Freda - stwierdziła Maggie.
Obaj chłopcy na poważnie wzięli ostrzeżenia ze strony rodziny i coraz częściej można ich było zobaczyć w bibliotece, czy w pokoju wspólnym, jak pochylali się nad książkami. Molly czasem przyglądała się im podejrzliwie, jakby spodziewała się z ich strony jakiegoś podstępu, jednak obaj zachowywali się naprawdę przyzwoicie.
Również nauczycieli niepokoił ten nagły spokój. Profesor Dunbar, która najczęściej przyłapywała nowe pokolenie huncwotów na psotach, parokrotnie mierzyła ich nieufnym spojrzeniem, zwłaszcza gdy szli korytarzem razem z Louisem. A Tyke krążył za nimi jak cień, tylko czekając aż coś zmalują.
- Naprawdę tak trudno uwierzyć, że tylko się uczymy? - prychnął James, wchodząc prosto do pokoju wspólnego i rzucając torbę na podłogę obok fotela, przy którym siedział Al.
- To jednak trochę zaskakujące - odpowiedział na to brat, przerywając ćwiczenie zaklęcia Carpe Retractum.
- Tyke w kółko za nami łazi - oznajmił gniewnie, siadając w drugim fotelu. - Rozdzieliliśmy się z Fredem, żeby zobaczyć, co zrobi. Oczywiście polazł za mną...
- Przecież wiesz, że on tylko czeka, by cię wyrzucić ze szkoły - powiedział Al, wracając do przerwanej czynności.
James przez chwilę obserwował, jak brat za pomocą świetlnego lassa, przyciąga do siebie książkę do zaklęć.
- W tym tygodniu jeszcze nie widziałem Robardsa - oznajmił cicho. - Żadna klasa nie miała z nim zajęć.
- Wiem - odszepnął Al. - Nasze lekcje też zostały odwołane... - Zamilkł na moment i spojrzał na brata. - Myślisz, że to już?
- Na pewno. - James wyciągnął nogi przed siebie i skrzyżował ręce na karku, udając beztroskiego. - Myślę, że powinniśmy... - zaczął, ale przerwało mu nadejście Freda, który wyglądały na naprawdę przejętego.
- Widzieliście? - zapytał, wskazując palcem tablicę ogłoszeń. - Podobno pojawiły się wszędzie.
James wyciągnął szyję, by zobaczyć, o czym mówi. Przed tablicą stało jednak sporo osób, rozmawiających o czymś gorączkowo, zasłaniając przy tym obiekt, który go interesował. Wstał więc, a zaraz za nim podniósł się Al i obaj Potterowie podeszli pod zatłoczoną tablicę.

DODATKOWE ZAJĘCIA Z OBRONY PRZED CZARNĄ MAGIĄ DLA ZAINTERESOWANYCH!

Czarodzieju! Chcesz się nauczyć zaklęć, których nie pokaże ci twój nauczyciel? Które zdecydowanie wykraczają poza zakres materiału? Zgłoś się do nas! Oferujemy szybkie i darmowe kursy doszkalające, które sprawią, że żaden czarnoksiężnik nie będzie w stanie cię zaskoczyć!
Pierwsze spotkanie: 22.02.2020, pora śniadaniowa, Wielka Sala.

- Wiecie może, o co z tym chodzi? - zapytał się Al, patrząc to na Jamesa, to na Freda.
Zanim któryś zdążył mu odpowiedzieć, do pokoju wspólnego wpadła rozwścieczona Molly. Błyskawicznie podbiegła do chłopaków i wskazała palcem na tablicę ogłoszeń.
- Czy wyście już do reszty pogłupieli?! - syknęła. - Rozwieszać takie transparenty po całej szkole?!
- To nie my! - zaprotestował Fred.
- A niby kto?!
Tymczasem Al wyciągnął z kieszeni fałszywy galeon.
- Hej, reszta Generacji chce się z nami widzieć - powiedział, odwracając uwagę Molly od brata i kuzyna.
- Nic dziwnego - prychnęła. - Genialnie, panowie! Naprawdę!
I wyszła jako pierwsza.
- To naprawdę nie my... - James wyglądał na nieco zmieszanego.
- Będziecie się tłumaczyć przed resztą  - powiedział Albus.
Wyszli z wieży Gryffindoru i ruszyli korytarzem na drugie piętro, gdzie James, Fred i Louis wskazali reszcie tajny korytarz, w którym mogli się spotykać, przez nikogo nie zauważeni. Z tego, co wiedzieli, nawet Tyke nie miał pojęcia o jego istnieniu, więc nikt nie powinien ich tam nachodzić. Albus jako pierwszy przesunął obraz zionącego ogniem smoka, który zasłaniał otwór, wślizgując się do środka. Kiedy tylko James i Fred dołączyli do reszty, spotkali się z oskarżycielskimi spojrzeniami reszty Nowej Generacji.
- Muffliato - mruknęła Domi, rzucając zaklęcie na wejście. Teraz nikt nie mógł ich podsłuchać.
- Słucham uważnie - powiedziała gniewnie Molly.
- Lou też twierdzi, że to nie wasza sprawka - zmarszczyła brwi Rosie.
- Masz nas za idiotów? - prychnął Louis, poprawiając związane w kucyk blond włosy. - Myślisz, że organizowalibyśmy coś takiego podczas śniadania w Wielkiej Sali?
- Prawda... - mruknęła Lily, opierając się o ścianę.
- Muszą stać za tym nauczyciele - stwierdził Hugo.
- I nauczyciele by się nie podpisali? - Molly nadał łypała podejrzliwie na Jamesa, Freda i Louisa.
- Mnie też to wygląda na jakiś kawał uczniów - zgodziła się z nią Dominique. - Ale najprędzej przekonamy się o tym w sobotę.
- Zobaczymy też, czy dzieje się to za zgodą nauczycieli, jeśli profesor Longbottom nie przyjdzie dziś po Jima i Freda - zauważyła Maggie. - Wybaczcie, ale to naprawdę w waszym stylu...
- Może to Tyke? - Roxi zacisnęła mocno usta.
- A może jakiś projekt Biura Aurorów? - podrzuciła Lily. - Może nie chcą straszyć uczniów, więc zrobili takie nieco żartobliwe ogłoszenia...
- Żartobliwe ogłoszenia często są ignorowane - powiedziała poważnie Rosie. - Gdyby Biuro chciało zrobić dla nas dodatkowe kursy, ogłosiliby to inaczej.
- Też tak myślę - zgodził się z nią Al. - Mam wrażenie, że ktoś ze szkoły wpadł na podobny pomysł co my i zabrał się za jego realizację na większą skalę. Tym bardziej, że w tym tygodniu nikt nie miał obrony przed czarną magią. Nie wszyscy uczniowie są głupi, a niektórzy czytają Proroka.
- Świetnie - prychnął Fred. - Problem polega na tym, że jeśli to kawał, wina spadnie na nas.
***
Nowa Generacja szybko jednak zdobyła pewność, że to nie jest kawał. Żaden z profesorów nie przyszedł po Jima, Lou, czy Freda, co oznaczało, że nie podejrzewano uczniów o zakładanie tajnej organizacji. W sobotni poranek, podekscytowani uczniowie, tłumnie zgromadzili się w Wielkiej Sali, witani przez całą kadrę nauczycielską. Każdy usiadł przy swoim stole, niecierpliwie czekając na wyjaśnienia.
- Witajcie! - przywitał ich dyrektor Blackwell, podchodząc do katedry, z której zwykle przemawiał. - Chciałbym od razu przejść do rzeczy, więc proszę o chwilę skupienia. Jak widzicie, nasz profesor obrony przed czarną magią, musiał w ważnej sprawie opuścić Hogwart. Znalezienie kogoś z odpowiednimi kompetencjami to nie jest łatwe zadanie, dlatego do czasu, gdy nie zdobędziemy nauczyciela, w szkole będą odbywały się specjalne kursy, prowadzone w trzech grupach przez naszych nauczycieli, profesora Longbottoma, profesora Boota i profesor Bones. Zajęcia te są obowiązkowe dla uczniów klasy piątej, a także dla tych, którzy wybrali sobie obronę przed czarną magią, jako przedmiot owutemowy. Reszta, może uczestniczyć w kursie, ale nie jest to konieczne... Chciałbym prosić prefektów domów o zebranie list uczniów z klas 1-4, którzy chcieliby wziąć udział w ćwiczeniach, a także tych starszych, którzy nie muszą tego robić, jednak wyrażają taką chęć. Macie czas na przemyślenie tego do jutrzejszego wieczoru... A teraz smacznego!
Odszedł od katedry, a Wielka Sala natychmiast wypełniła się gwarem rozmów. Nowa Generacja, która usiadła w grupce przy stole Gryffindoru, spojrzała na siebie z powagą.
- Zapisujemy się? - zapytała się Roxanne.
- I tak mieliśmy to robić - odparł Al. - Nauczyciele widać myślą tak samo, jak my.
- Najciekawsze jednak jest to, że kurs prowadzą członkowie Gwardii Dumbledore'a - zauważyła przytomnie Dominique. - Odnoszę wrażenie, że maczali w tym palce nasi rodzice...
Jakby na potwierdzenie jej słów, przed Alem wylądowała sowa ojca. W tym samym czasie Maggie płaciła małej płomykówce za dostarczenie Proroka Codziennego, a Fred wyciągał ze swojej miski niewielką sówkę, która przyleciała do jego sąsiada.
- Czytaj - polecił mu cicho Jim, gdy Albus przeleciał tekst wzrokiem.

Kochane dzieciaki!

Mam nadzieję, że wszystko u Was w porządku i trzymacie się z daleka od kłopotów. Jim, Mama prosi by zapytać, czy przypadkiem nie leżysz ciężko chory w skrzydle szpitalnym. Nie dostaliśmy sowy z Hogwartu od tak dawna, że wydaje się nam to podejrzane.

Maggie i Rose parsknęły szczerym śmiechem, a Albus wyszczerzył zęby do brata.
- Czytaj - wywrócił oczami Jim.

Dobrze wiem, że niepokoi Was to, co dzieje się poza murami szkoły, ale na razie nie macie się czym przejmować. Działamy zapobiegawczo, co jednak nie oznacza, że nie powinniście być ostrożni. Z racji, że Robards wrócił tymczasowo do służby, Hogwart został pozbawiony dobrego nauczyciela, który znał się na rzeczy - na to też znaleźliśmy sposób. Poprosiliśmy członków Gwardii Dumbledore'a żeby zajęli się tym, czym Robards nie może. Możliwe, że już wiecie o kursach, które mają być prowadzone w zastępstwie za obronę przed czarną magią. Może to Was powstrzyma przed tworzeniem nowej Gwardii. Tak, wiem też o tym.

- Teddy, czy Torrie? - Louis miał zamyśloną minę.

To Wasz pomysł podsunął nam myśl o zrobieniu tych kursów. Nie szalejcie jednak zbytnio. Ćwiczenia mają odbywać się tylko w soboty, a nauczyciele nie będą przymykać oczu na rzucanie zaklęć poza nimi, więc powinniście porzucić myśl o stworzeniu własnej Gwardii Dumbledore'a. Mamy dobrych aurorów i Ministerstwo po swojej stronie; uczniowie nie będą musieli mieszać się do walki, gdyby taka miała miejsce.
James, w tym miesiącu masz porady zawodowe? Mamy nadzieję, że porzuciłeś plan zostania skrzatem domowym, który przedstawiłeś nam w ostatnim liście? Gdyby jednak tak nie było wiedz, że masz pełne poparcie cioci Hermiony.
Całujemy mocno,

Tata i Mama

- Skrzat domowy? - parsknęła śmiechem Maggie.
- Z całego listu akurat to zapamiętałaś? - zakpił, składając kartkę. - Odpiszę im wieczorem.
- Porady zawodowe. - Fred aż się skrzywił. - Na brodę Merlina, a bo ja wiem, co będę robił po skończeniu Hogwartu?
- No to powinieneś się nad tym zastanowić - powiedziała mu Dominique. - I to szybko. Z listy na tablicy ogłoszeń wynika, że masz konsultacje u profesora Longbottoma już jutro.
- Aha... - mruknął, zerkając na Jamesa, który z pogodną miną wcinał płatki z mlekiem.
- Ulotki o zawodach są w pokoju wspólnym - pocieszyła go. Możesz dziś je przejrzeć.
- Sumy, kursy magii, porady zawodowe... - westchnął. - A do tej pory życie w szkole było takie przyjemne...
Molly tylko wzniosła oczy do nieba. Dziewczyna nie rozstawała się z książkami. Nawet teraz uczyła się czegoś z podręcznika do transmutacji. Maggie zastanawiała się, czy piąty rok naprawdę jest taki ciężki, czy tylko tak strasznie to wygląda. Miała jednak jeszcze trochę czasu, zanim przekona się o tym na własnej skórze.

wtorek, 22 września 2015

10. Sowia poczta

Maggie widziała, że Rose bardzo chce z nią o czymś porozmawiać, ale wyraźnie nie chciała poruszać tematu przy Alu. Dopiero kiedy we dwie udały się na starożytne runy, a Albus poszedł na opiekę nad magicznymi stworzeniami, dziewczyna poruszyła nurtujący ją temat.
- Mags, czy ty i Jim... - zaczęła, ale zaraz przerwało jej oburzone parsknięcie przyjaciółki.
- Ty też? - jęknęła. - Ostatnio Hagrid podejrzewał, że szlaban zarobiliśmy na randce.
- No bo... - Rose kontynuowała z niepewną miną. - James traktuje cię inaczej niż nas wszystkich, a ty zaczęłaś z nim spędzać dużo czasu.
- Mieliśmy razem szlaban! - zasyczała.
Rozejrzała się szybko, chcąc zobaczyć, czy nikt ich nie podsłuchuje. Na szczęście reszta ich klasy była daleko.
- Rosie, czy naprawdę uważasz, że mogłabym się przyłączyć do fanklubu Jima? - zapytała.
Rudowłosa Weasleyówna tylko wywróciła oczami, ale nie drążyła dłużej tematu, ku wyraźnej uciesze Maggie. Jej przyjaciółka zaczęła się natomiast zastanawiać, skąd tym wszystkim ludziom biorą się tak absurdalne pomysły. Ona i James Potter? On traktował ją jak przyszywaną siostrę, a ona najczęściej miała go po dziurki w nosie. I taki układ zawsze im pasował. Po co to zmieniać?
Od wspólnego szlabanu minął już ponad tydzień i ich kontakty wyglądały tak, jak zawsze: James łaził po szkole z Fredem i Louisem, a ona trzymała się z Alem i Rose. Jedyne chwile, które spędzali razem, to te podczas śniadania, gdy cała Nowa Generacja pochylała się nad Prorokiem Codziennym, jednak od noworocznego artykułu Rity, nie pojawiło się w nim nic godnego uwagi.
- Torrie odpisała już coś Domi? - zapytała się Maggie.
- Nie - pokręciła głową Rosie. - To pewnie dlatego, że znów jest we Francji.
- Skoro wyjechała, to może nie ma się czym martwić?
- Zobaczymy. Al wysłał wczoraj sowę do Teddy'ego. Może on będzie bardziej skory do udzielania nam wiadomości.
Rozległ się dzwon i drzwi do klasy otworzyły się. Profesor Fay Dunbar - bardzo wysoka czarnowłosa czarownica o przenikliwych szarych oczach - wyszła przed salę, zapraszając uczniów do środka. Dziewczyny skończyły więc rozmowę i wślizgnęły się do klasy, gdzie szybko zajęły swoje miejsca.
***
Zajęcia z opieki nad magicznymi stworzeniami skończyły się ponad godzinę wcześniej, gdyż na zewnątrz rozpętała się prawdziwa zamieć. Dzięki temu odwołano również zielarstwo, dlatego trzecia klasa zaraz po lunchu zgromadziła się z pokoju wspólnym Gryfonów. Albus rozłożył się na kanapie, z zadowoloną miną przyglądając się kominkowi w którym płonął ogień, a Maggie i Rose rozsiadły się w swoich ulubionych fotelach.
- Widzicie to, co ja? - zaśmiała się Rose, wskazując brodą dwie postacie pochylone nad książkami.
- Mój brat odrabia pracę domową! - Al wyszczerzył zęby. - Rzeczywiście, nowość.
- Chyba naprawdę wrodził się w twojego dziadka - stwierdziła wesoło.
- To zdanie podziela znaczna część naszej rodziny, na czele z mamą, tatą i babcią Molly...
- Kiedyś musieli się zacząć uczyć - Maggie podeszła do sprawy praktycznie. - W końcu mają w tym roku sumy...
Wtem podeszła do nich Fiona Roberts. Dziewczyna wyglądała na rozbawioną i posyłała Rosie znaczące spojrzenia.
- Hmm... Rose... - zaczęła. - Przed portretem Grubej Damy czeka Scorp Malfoy i...
Urwała, bo Albus usiadł gwałtownie, wbijając wzrok w kuzynkę, która zrobiła się czerwona jak piwonia.
- Już idę - powiedziała, niemal wybiegając z pokoju wspólnego.
- Scorpius Malfoy? - powtórzył szeptem Al.
Maggie zaczęła sobie przypominać, czy wspominały Albusowi o tym, z kim Rosie wybierała się na bal i uznała, że chyba to pominęły.
- Masz coś do niego? - zapytała groźnie.
- Ja? Nic - odparł, krzyżując ręce na piersi. - Ale nie wiem, co powie na to wujek Ron.
- Może nie żyje przeszłością?
- Szczerze wątpię... - wymamrotał.
Rose wróciła jednak bardzo szybko. Na jej ramieniu siedział puchacz Ala, który wyglądał tak, jakby dopiero co przedzierał się przez śnieżycę.
- Przyleciał do Wielkiej Sali - oznajmiła. - Musiało go trochę zdmuchnąć z kursu. Scorp przechwycił go od Ślizgonów.
Puchacz usiadł na poręczy kanapy, gdzie Albus troskliwie pogłaskał go po łebku.
- Ten Scorp dziwnie się zachowuje jak na Ślizgona - stwierdził.
- Dobrze, że nie powiedziałeś "jak na Malfoy'a" - mruknęła Maggie.
- To też przyszło mi do głowy - szepnął, odwiązując list od nóżki puchacza. - Od Teddy'ego - powiedział, patrząc na kopertę.
- Powiem Jimowi i Fredowi - Rose szybko podeszła do zaczytanych kuzynów, którzy bardzo chętnie porzucili książki.
- Czytaj - polecił mu brat, siadając na kanapie obok niego, żeby móc zaglądać mu przez ramię.

Kochany Alu,

Mam nadzieję, że Ty i reszta Generacji jesteście grzeczni i nie dajecie się we znaki nauczycielom... (Twoja mama stała mi nad głową, więc nie mogłem napisać, że mam nadzieję, że dajecie się we znaki staremu Tyke'owi.)...

Albus parsknął śmiechem, ale James szturchnął go w bok, więc wrócił do czytania.

Dobrze wiesz, że nie mogę Ci powiedzieć, co dzieje się w Biurze Aurorów. Obowiązuje mnie tajemnica służbowa, a poza tym, jesteś w szkole, więc ta wiedza i tak do niczego by ci się nie przydała. Na razie mogę powiedzieć jedynie tyle, że śmierciożerców nie udało nam się złapać, co doprowadza Harry'ego i Kinga do szału, tym bardziej, że wszyscy zaczynają mówić o powrocie Czarnego Pana. Oczywiście to wierutna bzdura, którą Rita Skeeter próbuje wzniecić panikę. Voldemort jest martwy i nie ma opcji żeby coś w tej kwestii się zmieniło.
Mogę Ci zdradzić jeszcze to: sytuacja jest na tyle poważna, że Biuro ściąga aurorów z emerytury, co oznacza, że niedługo zabiorą wam nauczyciela obrony przed czarną magią. Nie wiem jeszcze, kto pojawi się na jego zastępstwo, bo to bardziej sprawa szkoły niż Ministerstwa, ale jeśli coś usłyszę, dam znać. Wiem w końcu jak to jest być dzieckiem, - przepraszam za określenie - którego nie dopuszcza się do tajemnicy. Szpera się i szpera, a to, co można przy takiej okazji odkryć, niekonieczne musi być zgodne z prawdą.
Wiem, że Dom pisała do Victoire. Możliwe, że dostaliście już od niej list, ale jeśli nie, przekażę Wam jej słowa: "Nie narażajcie się bez potrzeby i nie wypytujcie wszystkich dookoła. Nie ma potrzeby wzbudzać w ludziach jeszcze większej paniki. Jeżeli coś będzie się działo, dam znać. Solidarność Nowej Generacji."
W pełni się z nią zgadzam. (Tylko, słodki Merlinie, nie przekazuj jej tego!) Czarodzieje szepczą po kątach, przez co strach niepotrzebnie rośnie. Możliwe, że nie ma powodów do obaw: aurorzy lubią być przezorni.
Trzymaj się mocno i uściskaj w moim imieniu wszystkie kuzynki.
Teddy

Popatrzyli na siebie w milczeniu.
- Robards odchodzi? - Fred pokręcił głową. - W połowie semestru?
- Mam nadzieję, że nie dadzą na jego miejsce jakiegoś kretyna - mruknął Al, składając list.
- Wiecie, co to oznacza? - Brązowe oczy Jima błyszczały. - Nie wiadomo jak długo nie będziemy mieli nauczyciela. Znaleźć kogoś, kto zna się na rzeczy, jest naprawdę ciężko... Gwardia Dumbledore'a będzie miała zadanie.
- Też tak myślę - przyznała mu rację Rosie.
W tym samym czasie Maggie już wyciągała z kieszeni fałszywego galeona. Dopiero wczoraj, przy pomocy Domi i Molly, udało się im rzucić Zaklęcie Proteusza.
- Najwyższy czas, by zrobić pierwsze spotkanie - oznajmiła.
- Znowu w bibliotece? - skrzywił się Jim.
- Tymczasowa lokalizacja - machnął ręką Al. - Musimy razem uzgodnić, gdzie się spotykać.
- Jak to gdzie? - prychnęła Rosie. - A gdzie się spotykali nasi rodzice?
- Myślisz o Pokoju Życzeń?
***
Zaklęcia należały do jednych z ulubionych zajęć Maggie. Zawsze świetnie się bawiła podczas lekcji, choć nie zawsze wychodziły jej wszystkie czary. Dziś również stała przed dość trudnym zadaniem, jakim było zamrożenie ognia, który płonął przed każdym z uczniów, w specjalnie zaczarowanym kuflu.
- Zaklęcie, którym dziś się zajmujemy, wbrew pozorom wcale nie jest łatwe - mówił profesor Boot, przechadzając się między ławkami. - Ogień, który macie przed sobą, to ogień salamandry, bardzo trudny do ugaszenia, dlatego przy rzucaniu tego zaklęcia trzeba naprawdę mocno się skupić... A teraz wyciągnijcie przed siebie różdżki, trzymając je pod kątem 60 stopni... Lucas, ma być 60, a nie 90 - zwrócił się bezpośrednio do Billa Lucasa, który dzierżył różdżkę niczym szpadę. - I wykonajcie szybki ruch w dół nadgarstkiem, mówiąc Glacius.
- Glacius - powiedziała chórem klasa.
- Świetnie - pochwalił ich profesor. - A teraz spróbujcie zamrozić ogień. Do dzieła!
Albus zakasał rękawy szaty. Spojrzał na Rosie, która ćwiczyła dla wprawy ruchy nadgarstka, a potem na Maggie, która powtarzała sobie zaklęcie i zabrał się do pracy. Machnął różdżką, szepcząc Glacius, jednak płomień w kuflu nawet nie drgnął. Nie był jednak jedynym, któremu się nie udało. Phil Corner machnął różdżką z takim impetem, że ogień w jego czarce zamiast zgasnąć, wystrzelił słupem do sufitu. Profesor Boot zagasił go jednym ruchem różdżki.
- Szybki ruch nadgarstka, ale bez przesady, panie Corner - powiedział z lekkim uśmiechem.
- Glacius - powiedziała Rosie, na co jej płomyki przygasły odrobinę, ale nie zniknęły do końca.
- A nie da się tego po prostu zdmuchnąć? - wymamrotał Oliver Goldstein, który siedział za nimi w ławce.
Machnął różdżką bez specjalnego entuzjazmu, co przyczyniło się do tego, że jego płomienie położyły się płasko i wydłużyły, niemal dotykając szaty Maggie, która czując na plecach nieprzyjemny żar, gwałtownie odskoczyła na bok.
- Ostrożnie! - zawołał profesor, a Albus pospiesznie zaczął gasić iskry tlące się na włosach dziewczyny.
- Przepraszam - uśmiechnął się przepraszająco Oliver.
Maggie zabiła go spojrzeniem, czując nieprzyjemny swąd spalonych włosów.
- Panno Donovan, nie poparzyła się pani? - zapytał ją profesor.
- Nie, panie profesorze - odpowiedziała, wracając na swoje miejsce.
Pod koniec zajęć, jedynie ona i Rosie były w stanie poprawnie rzucić to zaklęcie. Reszta dostała pracę domową polegającą na przećwiczeniu go do następnej lekcji. Al był jednak dobrej myśli, ponieważ jego ostatnie zaklęcie byłoby skuteczne, gdyby trafiło we właściwy kufel. Musiał tylko popracować nad swoim celem.
Wtem cała trójka złapała się za kieszenie szat i wyciągnęła z nich fałszywego galeona. W jednym momencie poczuli, jak robi się cięższy, co oznaczało, że ktoś zmienił datę spotkania na swojej monecie.
- Dziś po lunchu - mruknęła Rosie.
- Dom pewnie dostała list od Torrie - domyślił się Al.
- No to dlaczego nie może nam go pokazać w Wielkiej Sali? - zapytała się Maggie.
- Pewnie nie chce wzbudzać ciekawości - powiedziała Rosie. - Zauważ, że nasza rodzina bardzo rzuca się w oczy.
Maggie mruknęła potwierdzająco. Zbiegli po schodach do sali wejściowej, a stamtąd udali się prosto do Wielkiej Sali. W środku było już pełno uczniów, a przy stole Gryffindoru siedzieli James i Fred. Obaj zajadali się pieczonymi ziemniaczkami w sosie koperkowym i pokaźnym kotletem. Al zorientował się jak bardzo jest głodny dopiero, gdy zobaczył zastawione jedzeniem stoły. Opadł więc na miejsce obok brata i nałożył sobie całą górę zapiekanki makaronowej.
- Dostaliście wiadomość? - zapytał ich Fred, gdy Maggie i Rose też usiadły.
- Mhm - wymamrotała Maggie, zastanawiając się, czy zjeść sałatkę z kurczaka, czy może wybrać to samo co Jim. W końcu zdecydowała się na sałatkę.
- Dominique dostała list - powiedział im James. - Jej sowa przyleciała z późniejszą pocztą.
- Tak myśleliśmy - rzekła Rose.
- To gdzie się już spotykamy? Dziś jeszcze w bibliotece? - spytał Al.
- Nie ustalaliśmy nic innego, więc na razie tak - wzruszył ramionami Jim.
Powrócił do pałaszowania ziemniaków, a reszta wzięła z niego przykład. Dopiero gdy skończyli posiłek i wstali od stołu, wrócili do przerwanej rozmowy.
- Dalej uważacie, że pomysł z ćwiczeniem zaklęć bez zezwolenia nauczycieli, jest dobry? - zapytała się cicho Rose.
- Rose, zanim nauczyciele dojdą do wniosku, że rzeczywiście coś się dzieje, minie dużo cennego czasu - prychnął James. - A pragnę zauważyć, że akurat nasze rodziny powinny wyjątkowo mieć się na baczności...
Minęła ich Alice Longbottom, koleżanka z roku Jima i Freda, która uśmiechnęła się do nich i powiedziała "cześć". Fred odprowadził ją wzrokiem.
- Ona też jest na celowniku - stwierdził. - W końcu Neville napsuł sporo krwi Carrowom.
- Pogadam z nią później - obiecał James, który miał z Alice najlepszy kontakt. - Ale idąc tym tropem, trzeba by było zaangażować wszystkie dzieciaki członków dawnej Gwardii. Bliźniaków Scamander...
- O Boże, nie... - szepnęła Rose.
Lorcan i Lysander Scamandrowie, 11-letni Krukoni, już zasłynęli w szkole ze swej oryginalności i pomysłowości. Mieli wygląd aniołków, ale dociekliwość diabełków. Lily i  Hugo, którzy się z nimi przyjaźnili, już parokrotnie lądowali na dywaniku u profesora Boota, opiekuna domu Ravenclawu, przyłapani na intrygujących eksperymentach, niekoniecznie bezpiecznych.
- Później się nad tym zastanowimy - zdecydował Albus, wchodząc do biblioteki jako pierwszy.
Wypełniona była uczniami piątej klasy, którzy siedzieli nad opasłymi tomami i przygotowywali się do egzaminów. Rosie ugryzła się w język zanim powiedziała, że James i Fred powinni wziąć z nich przykład. Oni i tak zawsze robili wszystko na ostatnią chwilę, a że mieli przy tym dobre wyniki, nie było sensu zwracać im uwagi.
Ruszyli przez bibliotekę, ścigani podejrzliwym wzrokiem starej bibliotekarki, prosto do umówionego stolika. Siedział już przy nim Louis, który dla zabicia czasu wypuszczał dymowe kółka z różdżki.
- Oszalałeś? - syknęła Rose. - Jak pani Pince wyczuje dym...
Błyskawicznie machnęła różdżką, pozbywając się kółek i swądu.
- Co do dymu... Donovan, czuć od ciebie spalenizną - poinformował dziewczynę James, siadając obok przyjaciela.
- Nieprzyjemna przygoda na zaklęciach - odparła, smętnie spoglądając na przypalone końcówki włosów.
- Zajmę się tym w naszym dormitorium - obiecała jej przyjaciółka.
Usiedli przy stole, pozostawiając miejsca dla Molly, Domi, Lily i Hugona, a także Rox i Lucy. Na najmłodszą część Nowej Generacji nie musieli długo czekać. Dziewczęta i Hugo pojawili się chwilkę później, rozmawiając o czymś cicho. Ledwie usiedli, przyszła Dominique.
- Molly nie będzie - powiedziała z miejsca. - Przyłapała dwóch czwartoklasistów na rzucaniu zaklęć powiększających na pająki i zaprowadziła och do opiekuna domu... Pewnie zwołają wszystkich prefektów żeby wyłapać zaczarowane pająki zanim kogoś przestraszą na amen...
Maggie wzdrygnęła się i niespokojnie zaczęła rozglądać po podłodze, ale wtedy Dominique odrzuciła na plecy gęste rude włosy i wyciągnęła list z kieszeni szaty.
- Słuchajcie - powiedziała.

Kochana Dominique!

Co słychać w Hogwarcie? Uwierz mi, wiele bym oddała, żeby jeszcze choć na rok wrócić do szkoły i strasznie zazdroszczę Wam wszystkim tego, że przed Wami jeszcze tyle lat nauki. Francja jest jednak naprawdę piękna i wreszcie zrozumiałam, dlaczego maman opowiada o niej z takim rozrzewnieniem.

Oczywiście wiedziałam, że Al, Lily i reszta natychmiast powiedzą Wam o tym, czego dowiedzieli się w domu. To było do przewidzenia i z tego co wiem, również wujostwo właśnie tego się spodziewało. Całe szczęście, że pamiętają jeszcze, jak to było za ich czasów! Tata opowiadał przecież, że babcia Molly trzymała wszystkich z daleka od najważniejszych informacji, a wuj Ron chyba do tej pory jej nie wybaczył tego, jak odcinała ich od Zakonu Feniksa i traktowała jak dzieci...
Ale mniejsza o to! Z góry uprzedzam, że nie otrzymacie od nich jakichś konkretnych wiadomości. Przyczyna jest prosta: sami mają problemy ze znalezieniem sprawdzonych informacji. Plotki plotkami, ale na nich nie buduje się planu obrony i ataku. Teddy jest najbliżej źródła, dlatego jeżeli chcecie coś wiedzieć, piszcie do niego (ja również zamierzam być w ten sposób na bieżąco). Ostatnio wysłałam do niego list, w którym wspominałam mu o tym, czego dowiedziałam się we Francji (bo również tutaj zaczynają się dziać nieprzyjemne rzeczy). Wszyscy mówią o jakimś Mordredzie...

- Mordred? - Maggie przerwała Domi odczytywanie listu. - Jak ten syn króla Artura?
- Chyba tak - potwierdziła dziewczyna, przyglądając się tekstowi. - Dziwne.

Nie mam zielonego pojęcia, kim on jest, ale wydaje mi się, że wuj Harry powinien być tym zainteresowany. Podobno ów Mordred przybył do Francji kilka lat temu, głosząc idee podobne do tych, z których słynął Sami-Wiecie-Kto, ale zniknął bez śladu. Podczas jego pobytu w kraju nie wydarzyło się jednak nic groźnego, więc przestali się nim przyjmować, ale w zeszłym miesiącu znaleziono dwa ciała czarodziejów z mugolskiej rodziny, a każdy z nich miał na dłoni wyciętą literę "M". Nie wiem jednak, czy to, co dzieje się we Francji jest w jakiś sposób związane z naszą Anglią. Możliwe, że to dwie oddzielne sprawy.
Dlatego też nie narażajcie się bez potrzeby i nie wypytujcie wszystkich dookoła. Nie ma potrzeby wzbudzać w ludziach jeszcze większej paniki. Jeżeli coś będzie się działo, dam znać. Solidarność Nowej Generacji!
Całusy,

Victoire


Po przeczytaniu listu, zapadła pełna napięcia cisza. Louis wpatrywał się w swoją siostrę, która położyła list na blacie stołu tak, żeby każdy mógł sam na niego spojrzeć.
- Zrobiło się ciekawie - stwierdził, obracając kartkę w swoją stronę. - Mordred... Pierwsze słyszę.
Cała reszta mruknęła twierdząco. Maggie była ciekawa, czy tylko ona poczuła ten dreszcz na plecach, gdy wypowiedziano to imię. Miała też wrażenie, że choć teraz usłyszeli to imię pierwszy raz, pojawi się ono jeszcze nie raz...