środa, 28 grudnia 2016

31. Bitwa!

To był dzień, kiedy w Norze znaleźli się wszyscy członkowie Nowej Generacji. Matki krzątały się w kuchni, pomagając babce w przygotowaniach kolacji i przeganiając co chwila Teddy'ego, Jamesa i Freda, którzy uparcie próbowali podjeść zrobione przez nich przysmaki. Po kolejnej próbie, w trakcie której zniknął cały koszyk świeżych pierniczków, babcia Molly przegoniła roześmianych wnuków z kuchni, posyłając za nimi zaczarowaną ścierkę, która trzepała ich po głowach.
- Jak dzieci... - wywróciła oczami Molly, rozkładając obrus na gigantycznym stole.
Drzwi wejściowe stanęły otworem i pojawili się w nich zaczerwienieni od zimna Hugo i Lily.
- Urządzamy bitwę na śnieżki - oznajmiła dziewczynka, otrzepując warkocze. - Kto się przyłącza?
Lucy i Roxanne nie trzeba było długo namawiać. Błyskawicznie się ubrały i dołączyły do kuzynostwa.
- Idziemy? - wyszczerzył się Al, szturchając Maggie, która rzucała Runie gumową piłeczkę i patrzyła jak kotka za nią biega.
- Ktoś mówił "bitwa na śnieżki"? - Teddy błyskawicznie zmienił kolor włosów na biały. - Piszę się!
- Nie jesteś na to za stary? - dogryzł mu James, zakładając buty i szalik.
- Na to? Nigdy.
- To może i my się dołączymy? - Domi posłała porozumiewawcze spojrzenie Torrie, która pomagała Molly udekorować stół.
- A kto przyszykuje salon? - skrzywiła się.
- Daj spokój! - Siostra złapała ją pod rękę. - Zrobiłaś się strasznie sztywna, Torrie - dogryzła jej.
- Sztywna? - oburzyła się blondynka. - W życiu!
Z impetem zaczęła zakładać wysokie ocieplane kozaki i kurtkę. Teddy naciągnął jej czapkę na nos, za co oberwał po rękach.
- A wy gdzie? - zapytała się Ginny, wyglądając na moment z kuchni.
- Idziemy popatrzeć, jak Torrie udowadnia, że nie jest sztywna - odpowiedział ciotce Louis.
Ginny tylko uniosła brwi, ale nie pytała o więcej.
- Wrócimy przed obiadem i pomożemy z resztą - obiecała matce Lily, wybiegając z domu.
Reszta Nowej Generacji podążyła za nią. James szedł razem z Lou i Fredem, szepcząc o czymś cicho i spoglądając przy tym na plecy Molly. Teddy, Torrie i Domi przepychali się między sobą, próbując wrzucić w zaspę, a Lily i Hugo już szykowali śnieżki.
- Jakieś zasady? - zapytała się Torrie, poprawiając czapkę.
- Żadnej magii! - zawołała zaraz Lucy.
- I to by było na tyle w kwestii zasad - wyszczerzył się James, biegnąc w stronę Molly i wrzucając ją w zaspę piętrzącą się pod płotem. Dziewczyna z piskiem wylądowała w jej środku.
- Kretyn! - zawołała, zbierając śnieg i celując nim na oślep w uciekającego Jima.
Jego ruch wywołał burzę. Lily, Hugo i Rox z krzykiem rzucili pierwszymi śnieżkami. Wszystkie trzy wylądowały u stóp Teddy'ego, który próbował wsypać śnieg za kołnierz piszczącej Victiore.
- Kompletny brak celu - skomentował Teddy, tworząc pierwszą gałę śnieżną. Ze złośliwym uśmiechem rzucił nią w Domi, która biła się z Louisem. - Za 100! - krzyknął, gdy kula rozprysła się na jej głowie.
- 200. - Victoire znienacka rozsmarowała śnieg na twarzy narzeczonego i zaczęła uciekać.
Rox, Lucy, Lily i Hugo ukryli się za drzewami, skąd ostrzeliwali Jamesa, Freda, Ala, Maggie i Rosie. Rox, Lily i Maggie mogły się pochwalić najlepszą statystyką.
- Nie ma to jak być ścigającą - oznajmiła mściwie Roxanne, gdy jej śnieżka trafiła Freda w bok głowy.
Chłopak musiał poświęcić chwilę by wytrzepać śnieg z ucha, co zaraz wykorzystali Lou z Dominique. Dwie gałki trafiły go z takim impetem, że aż się cofnął.
- Hej! - zawołał, zasłaniając się.
Przebiegli obok nich Teddy i Torrie. Chłopak próbował złapać narzeczoną za nogi i wrzucić w śnieg, ale dziewczyna zgrabnie mu uciekała. Przemykając obok Lily, zahaczył ją ramieniem i zarzucił sobie na ramię, po czym wybrał największą z możliwych zasp i rzucił ją piszczącą w środek. Dziewczynka usiadła tam plując śniegiem i wycierając go z oczu.
Tymczasem Al i James rozpoczęli prywatny bój. Rzucali śnieżkami, jednak więcej trafiało w ścigajacych się członków bandy niż w nich samych. Kiedy jedna ze śnieżek Jima trafiła Dominique prosto w usta, zaczął się śmiać tak bardzo, że aż usiadł. Al natychmiast wykorzystał słabość brata, posyłając kulę w jego głowę.
- Wygrałem! - krzyknął.
W tym momencie Rosie i Maggie przypuściły na niego zmasowany atak. Albus obrócił się plecami w ich stronę, pozwalając by śnieżki rozbiły się na jego grzbiecie. James, który doszedł już do siebie, zgromadził w rękach śniegowy puch i zaczął się skradać w kierunku odwróconej do niego tyłem Maggie.
- Uwaga! - ostrzegła ją Rox.
Mags odwróciła się do niego w momencie, gdy wypuszczał stos śniegu na jej głowę. Zamachała na oślep rękami, bo dostał się do jej oczu, a gdy odzyskała wzrok, rzuciła się na Jima. Nieprzygotowany na ten atak chłopak stracił równowagę i wylądował w śniegu.
- Agresywna gra, Donovan? - rzucił, podnosząc się na łokciach.
- Nie gadaj, tylko walcz - parsknęła, biegnąc w stronę Rosie, która odpierała atak, Freda, Lou i Molly.
- Rozkaz - wyszczerzył zęby Jim, podrywając się i biegnąc za nią.
Dopadł ją w chwili, gdy przymierzała się do rzucenia śnieżki w Louisa. Bez ceregieli złapał ją w pół, podniósł, okręcił dookoła i wrzucił w śnieg. Gdy leżała, próbując przypomnieć sobie gdzie jest góra, a gdzie dół, James pochylił się nad nią i ściągnął z głowy dziewczyny czerwoną czapkę.
- Trofeum - oznajmił.
- Ha! - zapiszczała Lily, wskakując mu na plecy i otaczając ramionami szyję.
- Jesteś już na to za ciężka, Kropeczko - zastękał udawanie, podrzucając ją lekko, by było mu wygodniej ją trzymać.
- To ty straciłeś formę - zaśmiała się. Śmiała się dalej, gdy James wrzucił ją w śnieg obok Maggie. Rozłożyła wtedy ręce i zaczęła robić "aniołka".
- Skończyliście już?! - zawołała przez okno Ginny, ze śmiechem przyglądając się dzieciakom.
- Prawie! - krzyknął James, szturchając Ala tak, że ten poleciał na głowę w śnieg. Pomachał radośnie czerwoną czapką Maggie. - Teraz skończyliśmy!
W chwili gdy wypowiedział te słowa, Teddy, Victoire, Dominique i Molly rozsmarowali mu śnieg na głowie i szyi. James wrzasnął jak oparzony, gdy zimne kostki lodu wpadły mu za koszulkę.
- Dokładnie - zgodził się z nim Teddy, uśmiechając się promiennie do Ginny.

wtorek, 27 grudnia 2016

30. Święta w Dolinie

Leżała na drugim z łóżek, umieszczonch w sypialni Lily, które przygotowano specjalnie dla niej i rozmyślała o dzisiejszym dniu. W Dolinie pozostali już sami Potterowie oraz Teddy, którzy teraz siedzieli w salonie i ubierali choinkę. Maggie nie chciała im w tym przeszkadzać. To było typowo rodzinne zajęcie, a ona i tak czuła się bardzo nie na miejscu.
Wtem drzwi stanęły otworem i pojawił się w nich James. Oparł się nonszalancko o framugę, patrząc na Maggie z uprzejmym zainteresowaniem. Z dołu słychać było śmiech Lily i rozbawiony głos pana Pottera.
− My harujemy przy choince, a ty się lenisz? - zakpił.
− Puka się – warknęła, w odpowiedzi.
− Jestem u siebie, Donovan – przypomniał jej, zamykając za sobą drzwi i siadając na brzegu łóżka Lily. - Nie chcesz się z nami pobawić? - zapytał tonem małego dziecka.
− Czułabym się nieswojo, James – przyznała się. - To wasza chwila, nie moja.
− Wiesz... - powiedział powoli. - Ty jedyna z całej mojej rodziny, nazywasz mnie Jamesem. Dla reszty jestem Jimem.
− Przeszkadza ci to? - Maggie usiadła, patrząc na niego z lekkim podejrzeniem. Zaskoczyła ją zmiana tematu.
− Nie. Tylko zastanawia mnie, dlaczego tak robisz.
− Nie wiem – odpowiedziała, odwracając od niego wzrok. - Tak jakoś nie mogę myśleć o tobie inaczej niż James.
Uśmiechnął się na to.
− Idź już lepiej ubierać tę choinkę - ponagliła go zmieszana. - Czekają na ciebie.
− Tak właściwie, to na ciebie – odparł, wstając. - Tata chciał wysłać tu Ala, ale Lily stwierdziła, że mam silniejszy dar przekonywania, który sprawdza się na twoim przykładzie. Podobno odziedziczyłem po dziadku – prócz imienia i talentu do quidditcha – słynną charyzmę Potterów.
− Arogancję chyba też – osądziła.
− Polecam się na przyszłość. - James stanął w szeroko otwartych drzwiach. - Wstaniesz sama, czy mam ci pomóc?
Dziewczyna uznała, że nie ma sensu się z nim spierać, więc zeszła do salonu zaraz za nim. Przy kominku stała wygodna kanapa, na której siedziała Ginny z pudłem pełnym ozdób, które przeglądali Lily i Albus. Harry i Teddy ustawiali choinkę w odpowiednim miejscu. Sprzeczali się o to, gdzie dokładnie powinna stanąć.
- W tym miejscu będzie ją lepiej widać z okna - tłumaczył Teddy.
- Ale będzie stała za blisko kominka.
- Rzuci się zaklęcie antypożarowe...
− Maggie, dobrze, ze jesteś – powiedziała Ginny, a panowie urwali. Teddy pomachał do niej entuzjastycznie. - Byłyśmy z Lily w mniejszości.
− Dalej jesteście – bezlitośnie zauważył Lupin, sięgając po leżący na fotelu łańcuch i spoglądając to na niego, to na Lily.
− Ty się nie liczysz – odgryzła mu się. - Jak co roku usiądziesz z Harrym na kanapie i obaj zaczekacie na wielki finał.
− Bo teraz wykonujemy najbardziej męską robotę – zauważył Harry, przymocowując choinkę zaklęciem do podłogi.
W tym samym momencie Teddy zdecydował w jaki sposób wykorzystać łańcuch. Porwał Lily z kanapy, postawił na podłodze i błyskawicznie zaczął owijać srebrnym zwojem jej drobną postać. Gdy zakończył swoje dzieło, podniósł pękającą ze śmiechu dziewczynkę i posadził na fotelu. Jego wzrok zatrzymał się wtedy na Maggie, która właśnie podchodziła do Albusa, by pomóc mu z rozpakowywaniem ozdób. Włosy chłopaka zrobiły się wściekle różowe.
− Moja kolejna ofiara – ucieszył się. - Accio łańcuch! - zawołał, a do jego ręki natychmiast poszybował drugi srebrny sznur.
− O nie, nie, nie! - zawołała Maggie, cofając się, gdy on podchodził coraz bliżej.
− Jim. – Teddy dał znak przybranemu bratu, który w mig zrozumiał o co mu chodzi. Chwycił Maggie w pasie, unieruchamiając ją. - Idealnie! - uznał Teddy, rozpoczynając zabawę.
− Al! - rozbawiona Maggie zwróciła się o pomoc do przyjaciela, który tylko rozłożył ręce.
− Teddy, zabraknie ci łańcucha – zauważył usłużnie, na co Harry, Ginny i Lily, której udało się już wyswobodzić ze sznura, parsknęli śmiechem.
− Nie ma strachu. - Teddy był całkowicie pochłonięty owijaniem Maggie. - W przeciwieństwie do niektórych mogę używać magii...
− Hej! - zawołał nagle James, który dopiero teraz zorientował się, że łańcuch oplata także jego. - Zdrajca!
− Uznaj, że poświęciłeś się dla wyższego celu. - Teddy zatarł ręce z zadowolenia i popatrzył na ciotkę. Teraz jego włosy miały czerwony kolor należny Weasleyom. - To co? Wysłać ich do Nory? - zapytał. - Piękny z nich prezent gwiazdkowy.
− Podłóż pod choinkę – zaleciła Lily.
− Rozplącz – zaśmiał się Harry. - Potrzebuję rąk do pracy. Choinka sama się nie ubierze.
− Zaczekaj chwilę! - Ginny przywołała zaklęciem aparat fotograficzny i wycelowała obiektyw w syna i Maggie. - Uśmiechnijcie się!
Dopiero, gdy zdjęcie zostało zrobione, Teddy zaczął ich rozwiązywać. Maggie już nie mogła się doczekać, gdy wreszcie uwolni się z uścisku Jamesa, bo czuła się naprawdę bardzo nieswojo, kiedy tak stała blisko niego. Gdy poczuła, jak bije jego serce i owionął ją zapach chłopaka, zalała ją fala gorąca. Była tym przerażona. Miała jednak szczerą nadzieję, że nikt nie zauważył jej zmieszania, kiedy więc Teddy zwinął sznur, natychmiast odskoczyła od Jamesa, posyłając mu przy tym spojrzenie bazyliszka, i usiadła obok Ala, który udawał, że wybiera ozdoby na drzewko. James dopadł zaraz do Teddy'ego i znowu zaczęli się żartobliwie przepychać.
− Wielkie dzięki, Al – mruknęła pod nosem.
− Drobiazg – zachichotał.
Usłyszał tylko jej mamrotanie. Wyłapał słowo "Craig" i coś o fałszywych obietnicach. Nie był jednak Rosie, dlatego nie zapytał o co konkretnie chodzi, a Maggie nie powiedziała nic więcej.

***
Obudził ją szelest rozrywanego papieru. Maggie zamrugała szybko, po czym wsparła się na łokciach, wypatrując źródła hałasu.
- Prezenty! - zawołała Lily.
Maggie spojrzała na pokaźną stertę piętrzącą się w nogach jej łóżka i uśmiechnęła się szeroko. Lily szybko straciła zainteresowanie swoimi paczkami i przeniosła się na łóżko Donovan.
- O! Ten jest od babci! - oznajmiła, wyciągając ze spodu kolorową paczkę i rzucając ją Maggie.
Podczas gdy dziewczyna otwierała prezent od jej babci, Lily przeglądała inne paczki.
- Sweter Weasleów... - szepnęła Maggie, podnosząc do góry szmaragdowy sweter z wielkim złotym M na piersi.
- Jesteś jedną z nas - przypomniała jej Potterówna, otwierając podłużne czerwone pudełeczko. - Ojej! - zapiszczała, wyciągając ze środka wisiorek z zawieszką w kształcie ptaka.
- Czapla... - Maggie sięgnęła po wisiorek i uniosła go do góry. - Od kogo to?
- Hmm... - zmieszała się Lily. - Karteczka wpadła gdzieś między inne...
Maggie popatrzyła na stertę rozpakowanych prezentów i westchnęła.
- To pewnie od Craiga - osądziła, sięgając po kolejny. - A to chyba od Rose - powiedziała, wyciągając z paczki nową torbę na książki. - Mówiłam jej ostatnio, że w starej popsuł mi się zamek.
- A to od Teddy'ego i Torrie. - Lily podała jej kosz pełen francuskich słodyczy. - I od moich rodziców - dodała, pokazując palcem pudełko z domowymi przysmakami i magicznym kubkiem, który zmieniał kształt w zależności od nalewanego do niego napoju.
Maggie rozpakowała pozostałe prezenty. Nie była pewna od kogo dostała zapinany na zamek notatnik, ale podejrzewała, że to od Ala lub Roxanne. Była za to pewna, że magiczny zmieniacz pisma podarował jej James.
- Udany połów w tym roku? - zapytał Al, wsuwając głowę do pokoju. - Słyszałem wasze głosy - zastrzegł szybko, gdy Lily rzuciła w niego poduszką. 
- Bardzo udany - zaśmiała się Maggie, zapinając na szyi nowy wisiorek.
- Schodźcie na śniadanie. - Do pokoju wepchnął się James, wywołując kolejny okrzyk siostry. - Cicho, Kropeczko. Przyszedłem skontrolować prezenty.
Porwał ze stosu siostry pudełko z czekoladowymi żabami i otworzył je szybko. Odgryzł żabie głowę, z zainteresowaniem oglądając kartę.
- Niedługo wytapetujemy nimi salon - zakpił. - Znowu tata.
- I pomyśleć, że kiedyś to robiło na nas wrażenie... - pokręcił głową Al. - Pamiętacie jak pierwszy raz zobaczyliśmy tę kartę?
- Była w moim pudełku - pokiwała rudą głową Lily. - Ile miałam wtedy lat? Cztery?
- Cztery - potaknął Jim, przysiadając na łóżku Maggie. - To aż dziwne, że któryś z nas wcześniej na nią nie trafił, nie Al?
- Wtedy pierwszy raz usłyszeliśmy rodzinną historię - odparł. - Jeszcze nie całą, bo byliśmy za młodzi, ale część.
- Wtedy pierwszy raz sobie uświadomiłem, że nasi rodzice są sławni - uśmiechnął się James. - To była niesamowita sprawa dla dziecka.
- Cóż, uderzyła ci wtedy woda sodowa do głowy - dogryzła mu Lily. - Pamiętasz, swoje ulubione powiedzonko? "Powiem o wszystkim tacie! A on zabił Sam-Wiesz-Kogo!".
Maggie parsknęła śmiechem, a Jim wzruszył ramionami.
- Miałem za to poważanie wśród kolegów  - odparł.
- Dopóki wuj Ron nie dogryzł ci, że zachowujesz się jak Draco Malfoy - zauważył Al. - Wtedy ci trochę przeszło.
- Po prostu zacząłem się lepiej maskować - wyszczerzył się, a potem potargał czuprynę Maggie i wstał. - Pośpieszcie się, bo nic dla was nie zostawię - oznajmił na odchodne.
- Co jest bardzo prawdopodobne - mruknął Al, wybiegając za bratem.

poniedziałek, 26 grudnia 2016

29. Powrót do domu

− Cały Hogwart wyjeżdża – sapnął Al, wpychając kufry na półki. - Naprawdę się cieszę się, że się zgodziłaś, Mags – powiedział, siadając naprzeciwko niej i drapiąc pod brodą zadowoloną Runę.
− Mieliśmy zamiar sami napuścić na ciebie Jima, ale zajął się tym bez sugestii – uśmiechnęła się Rose.
Nim Maggie zdążyła coś odpowiedzieć, do przedziału weszli pozostali Weasleyowie i Lily. Zrobiło się zamieszanie, gdy wszyscy zaczęli się wykłócać o jak najlepsze miejsca, ale w końcu każdy usiadł na fotelu. W tym samym momencie pociąg ruszył.
− Dom... - westchnęła Lily, odrzucając na plecy rudy warkocz. - Już się nie mogę doczekać żeby zobaczyć Teddy'ego!
Wtem drzwi do przedziału się otworzyły i stanęli w nich James, Lou i Fred. Wszyscy trzej mieli zadowolone miny.
− Nie ma miejsca! - zawołała zaraz Molly. - Wracajcie do siebie!
− Jęczysz, Mol – oznajmił Fred, włażąc do środka. - Zaraz sobie zrobię miejsce.
Z piskiem poderwał swoją siostrę z siedzenia i usiadł, sadzając sobie Rox na kolanach. Dziewczyna strzeliła go po rękach, ale zaczęła się śmiać, co zachęciło pozostałych dwóch chłopaków.
− Cześć. – Louis bez ceregieli usiadł na kolanach Molly, która zabiła go spojrzeniem.
James wyszczerzył do niego zęby i spojrzał na Maggie ze znaczącą miną.
− Nawet o tym nie myśl... - zastrzegła, na co parsknął śmiechem.
Ściągnął Lily z siedzenia i wcisnął się między Maggie a Rosie. Siostra usiadła mu na kolanach, wyraźnie niezadowolona.
− Gdyby teraz zaatakowali śmierciożercy, byłoby po całej naszej rodzinie – zauważył ponuro Lou, na co Maggie się wzdrygnęła i spojrzała na Rosie, która ganiła kuzyna wzrokiem.
− Wasz przedział stoi pusty – burknęła Molly, usiłując zepchnąć go z kolan. - Możecie przynajmniej ocalić wasze trzy głowy. Wynocha.
− Słodka jesteś, Mol – zakpił.
− Śmierciożercy siedzą w Azkabanie – zauważyła Lucy. − A od miesięcy nic się nie działo. Jesteśmy bezpieczni.
− Rzeczywiście... - parsknął Fred. - Bo Potterowie i Weasleyowie nigdy nie byli na celowniku ich różdżek...
− Fred. – Lily wbiła w kuzyna rozzłoszczone spojrzenie. Tak jak Rose widziała wyraz twarzy Mags i nie podobał się jej temat rozmowy. - Przestań.
− Kropeczko? - zamrugał niewinnie, a dziewczynka skrzywiła się. Nienawidziła tego zdrobnienia.
− Są święta – pouczyła go gniewnie. - Nie straszmy się niepotrzebnie... Może przynajmniej w tym roku nie wydarzy się nic nieprzewidzianego?
Potterom przypomniała się ostatnia przerwa świąteczna i ucieczka Carrowów z Azkabanu. Zapadła cisza. Fred i Lou spojrzeli na siebie, wreszcie pojmując, że poruszyli paskudny temat. Blondyn uśmiechnął się przepraszająco do Maggie.
− Wszystko będzie wspaniale – oznajmiła stanowczo Lily. - Nawet wuj King się zapowiedział.
− Babcia pewnie wariuje w kuchni – uśmiechnął się z rozmarzeniem Hugo.
− Ma do pomocy nasze mamy – zauważył Al.
− Już się nie mogę doczekać ubierania choinki! - pisnęła Lily, wiercąc się na kolanach Jima.
− A nie jesteś na to za stara? - dogryzł jej. - To zabawa dla dzieci, a sama ciągle powtarzasz, że nie jesteś już dzieckiem...
Wytrącił jej wszystkie argumenty z dłoni. Nie mogła powiedzieć, że nie jest za stara, bo wtedy uznawałby ją za dziecko, i nie mogła powiedzieć, że jest dzieckiem, bo wtedy też nie dawałby jej spokoju. Zasztyletowała go więc spojrzeniem, co uznał za wygraną w potyczce i pstryknął ją w nos.
− Nienawidzę cię – powiadomiła go, a on tylko się zaśmiał.

***
Na peronie 9 i 3/4 było pełno ludzi. Al, James i pozostali chłopcy szybko wyciągnęli z pociągu kufry i zaczęli rozglądać się dookoła, poszukując w tłumie swoich rodziców.
− Są! - pisnęła nagle Lily, energicznie machając ręką.
Chwilę później do całej ich brygady podeszła Hermiona, Ginny i Angelina.
− Witaj, Maggie. - Pani Potter uścisnęła dziewczynkę. − Bardzo się cieszymy, że jednak przyjechałaś.
− Dziękuję - odpowiedziała.
− Gdzie tata? - zapytał Hugo, rozglądając się po peronie.
− Mają z wujem przedświąteczne zamieszanie w sklepie - odpowiedziała mu matka. - Wszyscy kupują prezenty na ostatnią chwilę.
− Molly, Lucy... - Angelina Weasley spojrzała na swoje bratanice. - Pojedziecie ze mną. Mamy się spotkać z waszymi rodzicami w Londynie.
− Tata pewnie znowu zapomniał kupić choinkę... - wywróciła oczami Lucy, na co Ginny i Hermiona wymieniły rozbawione spojrzenia. Percy z wiekiem robił się coraz bardziej roztrzepany i podobny do ojca, jednak zachował swój pompatyczny charakter.
− Moich rodziców też nie ma... - mruknął Louis. - Zapomnieli o ich jedynym synu?
− Zawsze ci mówiłem, że Torrie i Domie kochają bardziej - dogryzł mu James.
− Ty się nie liczysz - przyłączył się Fred.
− Lou, idziesz z nami - powiedziała mu ciotka Ginny. - Twoja mama ma dziś odebrać twoich dziadków ze Centrali Pojazdów Magicznych. Bill wpadnie po ciebie jak wyjdzie z pracy.
− Myślałam, że przyjdzie po nas Teddy. - Lily była wyraźnie zawiedziona.
− Nie mógł - powiedziała tylko Ginny. - Będzie dopiero na kolacji.
Do grupki podeszła Luna z mężem i bliźniakami. Przywitała się ciepło z Weasleyami i Potterami, zerkając na Maggie swoim rozmarzonym wzrokiem.
− Myślałam, że was nie będzie - zdziwiła się Ginny. - Pisałaś w ostatnim liście, że nie zdążycie wrócić z Kanady i chłopcy zostają w Hogwarcie.
− Zmieniliśmy plany dosłownie w ostatniej chwili - uśmiechnęła się Luna.
− Chłopcy ledwo zdążyli na pociąg - dodał Rolf.
Lily i Hugo już naradzali się po cichu z młodymi Scamandrami. Roxanne i Luce patrzyły w ich kierunku z zaciekawieniem, ale Angelina nie dała im możliwości skonsultowania się w sprawie nowych psot, bo spojrzała na zegarek i oznajmiła:
− Czas na nas. Zobaczymy się jutro w Norze.
Pogoniła dzieciaki przed sobą i zniknęła w tłumie opuszczającym dworzec. Był to znak dla Ginny i Hermiony, że także czas się zbierać.
− Wpadnijcie do nas na kolację jutro - zaprosiła Scamanderów Ginny.
− Chyba nie zdołamy - pokręciła głową Luna. - Odwiedzamy tatę, a potem wpadamy do rodziców Rolfa.
− Słyszałem, że Charlie ma przybyć z Rumunii - odezwał się w zamyśleniu Rolf. - Długo zostaje?
− Do Nowego Roku - odpowiedziała mu Ginny.
− Genialnie! - ucieszył się. - Chciałem porozmawiać z nim o tym nowym gatunku smoka. Może wpadniemy jakoś w święta? Jak wrócimy od rodziców.
− Zawsze jesteście mile widziani - zaprosiła ich Ginny, otaczając przy tym ramieniem Lily, która uśmiechała się niewinnie. - Chodźmy już lepiej, zanim nasze dzieciaki dopracują plan, jak urozmaicić nam święta. Ostrzegam, że zarekwirowałam zapas fajerwerków schowanych w twoim pokoju, Jim...
Albus parsknął na widok miny starszego brata. James wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać.
− To były ostatnie sztuki - jęknął zrozpaczony Lou. - Z naszej prywatnej edycji.
− Jakoś to przebolejecie - pocieszyła ich Ginny, zmierzając w stronę wyjścia.

sobota, 24 grudnia 2016

28. Kolejne święta

Siedziała na puszystym czerwonym dywanie w pokoju wspólnym Gryffindoru i wpatrywała się w płonący w kominku ogień. Zbliżało się Boże Narodzenie i wszyscy jej znajomi i przyjaciele wracali do domów. Tylko ona zostawała w Hogwarcie. Nie zamierzała wracać do sierocińca, jeśli nie musiała. Miesiące spędzone w zamku upływały naprawdę szybko, a zwłaszcza teraz, gdy tak wiele się działo w jej życiu. Miała paskudne wrażenie, że dostała się w jakąś pętlę czasu i nie może się teraz z niej wydostać.
− Buuu! - krzyknął nagle ktoś za jej plecami, na co podskoczyła jak oparzona i odruchowo sięgnęła po różdżkę.
− James! - zawołała, gdy zobaczyła roześmianego chłopaka. - Mogłam cię potraktować klątwą!
− Chciałabyś – parsknął, rozsiadając się na kanapie za jej plecami. Niedbałym ruchem przeczesał palcami czarne włosy i ziewnął. - Co tu robisz o takiej porze? Sama? - dodał znacząco.
To rzeczywiście mogło mu się wydawać dziwne. W ostatnim czasie spędzała naprawdę dużo czasu z Alem i Rose. A także z kimś innym.
− Ty też zgubiłeś swoją obstawę – zauważyła wymijająco. - Gdzie Fred?
− Śpi, jak każdy normalny człowiek o tej porze – odpowiedział, patrząc jak światło kominka igra we włosach dziewczyny. Szybko się otrząsnął. Obiecał coś sobie i zamierzał słowa dotrzymać. - Oprócz nas – dodał.
− Oprócz nas – zgodziła się z nim.
Przez długą chwilę milczeli. Maggie miała nadzieję, że Jim w końcu sobie pójdzie i zostawi ją samą, ale chłopak uparcie siedział na kanapie, zerkając na nią od czasu do czasu. Widział, że Maggie myślami jest gdzieś bardzo daleko i w końcu wrodzona ciekawość w nim zwyciężyła.
− Co cię gryzie?
Maggie drgnęła leciutko. Zamiast jednak odpowiedzieć, podciągnęła kolana pod brodę i objęła nogi rękoma.
− Mags? - rzucił nagląco, zsuwając się z kanapy i zajmując miejsce obok niej.
− Niespecjalnie lubię święta – oznajmiła cicho, a on od razu wszystko zrozumiał. Zmarszczył jednak brwi, zastanawiając się nad czymś intensywnie. Czyżby Al i Rose jeszcze jej nie powiedzieli? - Nie chcę wracać do sierocińca, ale tutaj zostanę sama... - mówiła dalej. - Wy wracacie do Doliny Godryka i nie będzie tak fajnie jak w zeszłym roku. - Uśmiechnęła się, wspominając Bal.
Po tych słowach zyskał całkowitą pewność.
− Jeszcze ci nie powiedzieli? - zdziwił się.
− Kto i o czym? - odpowiedziała pytaniem, przekręcając głowę w jego stronę.
− Dostaliśmy dziś list od rodziców – oznajmił z lekkim uśmiechem. - Zapraszają cię do nas na święta... Al i Rosie naprawdę nic nie mówili?
− Mogli nie mieć okazji – mruknęła. - Godzinę temu skończyłam szlaban u 
Tyke'a. A wcześniej... - zaczęła, ale urwała szybko.
Nie musiała mówić, co takiego robiła wcześniej, bo o niej i o Craigu trąbiła cała szkoła. James tylko udawał, że w ogóle go to nie rusza. Teraz też zacisnął tylko mocniej zęby, ale zaraz się roześmiał.
− Co nabroiłaś?
− Nic takiego – udała całkowicie niewinną. - Spokojnie, James – rzuciła lekkim tonem. - Ty, Lou i Fred nadal jesteście na czele listy szkolnych rozrabiaków. Ale Lily, Hugo i Roxi depczą wam po piętach.
− Lily? - James natychmiast przybrał postawę starszego brata. - Co ona znowu wywinęła?
− To miłe, że twoi rodzice mnie zaprosili. – Maggie zmieniła temat. - Ale chyba nie powinnam się zgadzać.
− Bo? - James skrzyżował ręce na piersiach. Podejrzewał, co zaraz usłyszy.
− To rodzinne święta, a ja nie jestem członkiem waszej rodziny... Poza tym - zacięła się na moment, ale zaraz odzyskała rezon. - Chyba nie powinnam się pokazywać w Dolinie. Po artykule Rity...
− Donovan, żartujesz sobie? - przerwał jej z oburzeniem. - Nikogo z nas nie obchodzi co napisała ta stara krowa. Odkąd usiedliśmy razem w Ekspresie do Hogwartu i zaprzyjaźniłaś się z moim bratem, wkroczyłaś do familii. - Posłał jej wesoły uśmiech. - Tata śmieje się, że w naszym pokoleniu historia zatoczyła koło. Ja, Louis i Fred jesteśmy zupełnie jak dziadek, Syriusz i Remus, a ty, Rose i Al przypominacie jego, ciocię Hermionę i wujka Rona... - Wyszczerzył zęby. - Nie chcę mówić, kto w tym towarzystwie jest wujkiem...
− Spadaj – burknęła, tłumiąc śmiech.
− Nie martw się – pocieszył ją. - Jesteś porównywana do Wielkiego Trio. To zaszczyt. A ja, Freddie i Lou nadal znajdujemy się w top trójce Huncwotów... Chyba że przejmujesz się czymś innym... Twojemu chłopakowi spodoba się, że spędzasz święta w moim towarzystwie? - zapytał kąśliwie, na co zmierzyła go morderczym spojrzeniem.- Wyluzuj Donovan. Byłem grzeczny - przypomniał jej, na co mruknęła coś pod nosem. - Więc przyjedziesz? - wrócił do tematu. - Muszę dać rodzicom znać, czy mają szykować dodatkowe łóżko. Poza tym, Victoire, Dominique i Teddy bardzo się ucieszą, gdy znowu cię zobaczą...
− Nie chcę znów sprawiać wam kłopotu... - zaczęła się wymigiwać.
− Nie bądź tak uparta, Donovan... - zirytował się. - Jedziesz i kropka.
− Rozkazywać, to ty mi możesz na boisku do quidditcha, Potter – warknęła.
− Nawet tam mnie nie słuchasz, ale zapamiętam to i przypomnę ci w stosownym momencie – oznajmił.
− Buc.
− Mam to w akcie urodzenia zaraz po Syriuszu – zaśmiał się, wstając. - Idę wysłać rodzicom sowę... I nie zapomnij się spakować! - zawołał na odchodne.
Gapiła się na jego plecy, nie mogąc się zdecydować, czy bardziej chce jej się śmiać, czy krzyczeć. W końcu zdecydowała się na to pierwsze. Zerwała się na równe nogi, odtańczyła taniec radości i pomknęła jak strzała do dormitorium dziewczyn. Na jej łóżku siedziała Rosie.
− Wreszcie – westchnęła rudowłosa. - Gdzieś ty tak długo była? Myślałam, że szlaban skończył ci się godzinę temu. Znowu zwiedzałaś zamek z Craigiem? - zakpiła.
− Siedziałam w pokoju wspólnym – odparła szeptem, nie chcąc obudzić koleżanek.
− Muszę ci o czymś powiedzieć – zaczęła cicho Rose, ale Maggie jej przerwała.
− Już wiem. James mi powiedział. Dostałam zaproszenie do Doliny Godryka.
− Jim ci powiedział? Kiedy?
− Przed chwilą.
− I co? Jedziesz? - Rose szykowała się do długiej batalii.
− Jadę – zaśmiała się jej przyjaciółka.
Rosie zdębiała. Patrzyła się na Maggie, która szybko przebierała się w piżamę i zastanawiała się, jakich argumentów użył Jim, żeby ją przekonać.
− Zagroził ci? - spytała. - Zaczarował?
− Postawił przed faktem dokonanym – wzruszyła ramionami. - Z czego się strasznie cieszę.
− No to jest nas więcej – uśmiechnęła się szczerze Rosie. - Byłam przekonana, że nie pójdzie tak łatwo...
− Nie będzie łatwo przekonać Craiga, że to dobry pomysł - westchnęła. - Jest koszmarnie zazdrosny o Jima. Choć tak naprawdę od listopada nie dał mu ku temu najmniejszych powodów... Wiesz może, co mu się odmieniło? - zapytała. - Wrzesień i październik były koszmarne. Łaził za mną jak cień. A potem przestał,
− Może dlatego, że zaczęłaś spotykać się z Craigiem? - zasugerowała przyjaciółka. - To był jasny sygnał, że nie ma szans.
− Może - zgodziła się. - Co by to nie było, cieszę się, że przestał.

piątek, 23 grudnia 2016

27. Znowu Rita Skeeter

Maggie nie potrafiła poradzić sobie w nowej sytuacji. Wieść o tym, że dała kosza Jimowi Potterowi rozeszła się po Hogwarcie w naprawdę niesamowitym tempie (dziewczyna podejrzewała o udział w tym kilka postaci z obrazów). Niczego nie ułatwiał również Jim, który miał tendencję do pojawiania się w niespodziewanych momentach i rzucania znienacka tekstem w stylu: "To może dzisiaj, Donovan?", albo "Donovan, nie daj się dłużej prosić". Miała go po dziurki w nosie i nawet nie starała się tego ukryć.
- Nienawidzę go! - oznajmiła gniewnie, siadając między Alem a Rosie w Wielkiej Sali.
- Kogo? - zapytał Al, w spokoju konsumując jajecznicę.
- Twojego braciszka - warknęła. W tym momencie pałała niechęcią do całego rodu Potterów.
Albus postanowił nie odpowiadać, a Rosie spojrzała na przyjaciółkę ze współczuciem.
- Co tym razem? - spytała.
- Przyczepił do tablicy ogłoszeń kartkę z pytaniem czy się z nim umówię! - Maggie większą część ranka poświęciła na zrywanie podobnych kartek z tablic całej szkoły. - Nie rozumie, że nie, to znaczy nie?
- Powiedz tak i da ci spokój - zaproponował Al, wzruszając ramionami i nanbierając kolejną porcję jajek.
Obie spojrzały na niego z niedowierzaniem, na co tylko uśmiechnął się ironicznie.
- To Jim - powiedział tylko. - Im bardziej coś jest poza jego zasięgiem, tym bardziej chce to dostać.
- Nie zwariowałam jeszcze tak bardzo, żeby się z nim umówić - oznajmiła Mags, sięgając po kiełbaski z serem. - W końcu mu się znudzi - pocieszyła sama siebie.
Wtem usłyszeli znajomy szum i w sali zaroiło się od sów. Al odsunął talerz, gdy przed nim wylądowały dwie. Jedna przyniosła nowy egzemplarz Proroka. Maggie sięgnęła zaraz po gazetę, a Al zapłacił za przesyłkę.
- Coś ciekawego? - zapytał, otwierając kopertę od rodziców.
Maggie nie odpowiedziała, wpatrując się w pierwszą stronę z szeroko otwartymi oczami.
- Mags? - Rosie pochyliła się w stronę przyjaciółki.
Po przeczytaniu pierwszego wiersza listu, Al wyrwał gazetę z rąk Maggie i aż sapnął.
- Wredna krowa... - warknął.
Z pierwszej strony krzyczał nagłówek:


ALBUS POTTER W KŁOPOTACH! JEGO PRZYJACIÓŁKA POSZUKIWANA PRZEZ ŚMIERCIOŻERCÓW!

Jak donosi nasza korespondentka, Rita Skeeter, mała przyjaciółka Potterów, niejaka Margaret Donovan, stanowi cel ostatnich ataków śmierciożerców. Zbiegli z Azkabanu Alecto i Amycus Carrowowie najprawdopodobniej polują właśnie na wychowankę czarodziejskiego sierocińca imienia Gasparda Shingletona, o pochodzeniu której nic nie wiadomo. Mała Margaret została znaleziona na progu sierocińca 14 lat temu. Opiekunom nie udało się ustalić, kim są jej rodzice, ani czy oboje są czarodziejami. Nie wiadomo też czego chcą od dziewczynki śmierciożercy. Możliwe, że Maggie Donovan jest dzieckiem jednego z wielkich popleczników Sami-Wiecie-Kogo i Carrowowie widzą w niej nadzieję na odrodzenie się Mrocznych Czasów. O tym, że dziewczynka jest potężną czarownicą może świadczyć fakt, że w wieku 13 lat - już za pierwszym razem - zdołała wyczarować cielesnego patronusa, co nie udało się nawet Harry'emu Potterowi.

- Mags... - zaczęła Rosie, ale Maggie tylko pokręciła głową i zerwała się z miejsca.
W drzwiach minęła się z Jamesem, Fredem i Louisem, którzy śmiali się z czegoś co właśnie zaplanowali. Chłopaki spojrzeli za nią, po czym podeszli do zaaferowanych Ala i Rosie.
- Co się stało Donovan? - zapytał Fred, siadając obok Rose i nakładając na talerz kopiastą porcję jajek.
- Patrzcie - powiedział tylko Albus, pokazując bratu i reszcie artykuł.
James wyrwał mu gazetę i przebiegł wzrokiem po artykule. Zadowolona mina zniknęła z jego twarzy. Zacisnął palce tak mocno na gazecie, że aż zrobił w niej dziury, a potem zaklął na cały głos.
- James! - zawołała oburzona Molly, która akurat podchodziła do stołu. - Mam ci odjąć punkty z samego rana?
Kuzyn totalnie ją zignorował.
- Skąd ta Skeeter to wszytko wie? - zapytał wściekłym głosem.
- Tata pisze, że wyciągnęła informacje od pani Ashton - poinformował brata Albus, czytając gorączkowo list z Doliny. - I musiała podpytać kogoś z naszych kursów obrony. Co w sumie nie było trudne, bo patronus Mags wywołał spore zamieszanie.
Louis i Fred w milczeniu przeczytali artykuł. Molly zaglądała im przez ramię, a minę miała coraz bardziej przestraszoną.
- To Mags szukają? - zapiszczała. - Słodki Merlinie!
Zielone oczy Ala spojrzały w brązowe Jamesa. O całej sytuacji wiedzieli dotychczas jedynie oni i Lily, ale dziewczynka dostała zakaz rozmawiania o tym z kimkolwiek. Ojcu chodziło najbardziej o bliźniaków Scamander i innych kolegów z roku Lily. Nie chciał żeby ktoś przypadkiem chlapnął jęzorem. Maggie nie potrzebowała dodatkowych stresów.
- A może ona jest córką Sami-Wiecie-Kogo?! - Molly miała pełne przerażenia oczy.
- Nie gadaj głupot - ofuknęła ją zaraz Rose. - Sama-Wiesz-Kto zginął długo przed narodzinami Mags.
Molly zrozumiała, że palnęła gafę, więc spuściła wzrok. James wpatrywał się w nią jednak z morderczą miną.
- I zaczną się teorie spiskowe - westchnął Louis. - Czyją jest córką? Czy jej rodzice byli czarodziejami? Czy pochodzi z rodu czystej krwi? Jak bardzo jest potężna?
- Tak naprawdę nic o niej nie wiemy - zauważył cicho Fred. - Ona sama nic nie wie.
Albus rozejrzał się po Wielkiej Sali. Zauważył kilka zaciekawionych spojrzeń, a kilka osób szeptało o czymś intensywnie, co jakiś czas zerkając w ich stronę. Zauważył nawet wzrok Scorpiusa Malfoya, który skinął mu szybko głową, po czym lekko uniósł leżącą przed nim gazetę.
- Scorp chyba ma pytania - mruknął w stronę Rosie.
Dziewczyna zerknęła szybko w stronę stołu Ślizgonów.
- Pogadam z nim - szepnęła.
James skrzywił się, ale tego nie skomentował. Dla niego Ślizgon był Ślizgonem, a w dodatku ten nazywał się Malfoy. W dzieciństwie nasłuchał się opowieści wujka Rona i teraz nie mógł się zdobyć na przyjazne gesty w stronę Scorpiusa. Chociaż wszystko wskazywało, że chłopak jest naprawdę w porządku. Uznał, że Rose może sobie robić co chce. Gdyby to była Lily...
- Poszukajmy Donovan - zaproponował. - Ktoś musi jej teraz przemówić do rozumu. Pewnie znowu uważa się za niegodną naszego towarzystwa.
- I tym kimś zamierzasz być ty? - Al spojrzał krytycznie na brata. - Wiesz, że Mags nie za bardzo cię teraz lubi, prawda?
- Może sobie czuć co chce - burknął Jim. - Ale to mnie jednego słucha w tej kwestii.
- Prawda - mruknął Al, podnosząc się. - W takim razie chodźmy. Czas sprawdzić, czy ktoś knuje coś niedobrego.

***
James i Al wpatrywali się uważnie w Mapę Huncwotów, ale nigdzie nie znaleźli kropki z imieniem i nazwiskiem Maggie.
- Znalazła Pokój Życzeń - stwierdził Albus. - Na pewno.
- Niekoniecznie - pokręcił głową Jim. - Możliwe, że znajduje się w jakimś miejscu, które nie jest zaznaczone na mapie.
- A czy wtedy jej kropka nie pokazałaby się tak czy owak? W jakimś irracjonalnym miejscu?
- Mapa pokazuje wszystko, co zawarli w niej twórcy. Nie może pokazać pomieszczeń, których nie odnaleźli. One jakby dla niej nie istnieją. Dlatego to ja z Lou i Fredem dodałem to i owo - dodał dumnie, wskazując palcem na Komnatę Tajemnic i nowe tajne wyjście z Hogwartu. - Staramy się na bieżąco ją uzupełniać.
- Nie zmienia to jednak faktu, że Maggie jest w takim miejscu, o którym ani wy, ani Mapa nie macie pojęcia - zauważył Albus.
- Musimy poczekać, aż pojawi się na Mapie i wtedy z nią pogadamy. - James nie widział w tym problemu.
- Mam nadzieję, że wcześniej pojawi się na zaklęciach - mruknął Al. - Tak właściwie, czy nie powinieneś być teraz na eliksirach?
Starszy z Potterów spojrzał na zegarek i zaklął pod nosem.
- Koniec psot - szepnął, stukając różdżką w kawałek pergaminu. - Jeśli spotkasz Donovan, przekaż jej ode mnie, że nic mnie nie obchodzi jaki ma status krwi. I tak zamierzam się z nią umówić.
Albus prychnął w odpowiedzi, patrząc jak jego brat opuszcza pokój wspólny.

wtorek, 20 grudnia 2016

26. Konfrontacja

Jamesa Pottera gryzło sumienie. Odkąd zaczął pomagać Alowi i Rose w poszukiwaniach informacji na temat rodziny Maggie, nie mógł pozbyć się irytującego uczucia, że postępuje nie fair w stosunku do swojego brata. Stał się przez to jeszcze bardziej złośliwy, co tylko potęgowało napięcie pomiędzy Potterami. Rosie starała się pełnić funkcję mediatora, ale kuzyni kompletnie nie zwracali uwagi na jej zabiegi.
- Dajcie sobie po razie i przestańcie! - zdenerwowała się w końcu, gdy Al i Jim zaczęli się sprzeczać nad marcowym egzemplarzem Proroka. - Nie możecie chociaż na pięć minut przestać się kłócić?
Bracia spojrzeli na siebie spode łba. James już miał jakoś to skomentować, gdy Al kopnął go pod stołem.
- Maggie idzie - syknął, zanim brat zdążył się zrewanżować.
- Nie zdążymy schować gazet - pisnęła Rosie.
- Zajmę ją czymś, a wy sprzątajcie. - James szybko wstał i ruszył w kierunku Donovan.
Dziewczyna na szczęście nie dostrzegła siedzących w kącie przyjaciół. Widok Jamesa w bibliotece wpędził ją w lekkie zdumienie, dlatego też nie rozglądała się dalej.
- Hej... - zaczęła.
- Hej, Donovan - przywitał się, szczerząc zęby. - Szukałem cię wszędzie.
- Tak? - zdziwiła się, marszcząc brwi. - Po co?
- Myślałem o ostatnim treningu. Chyba trochę wyszłaś z wprawy. Paul obronił połowę twoich goli.
Zielone oczy dziewczyny zaskrzyły się gniewnie. Gdyby nie fakt, że znajdowali się w bibliotece, zaczęłaby krzyczeć.
- To twoja wina, Potter - syknęła. - Trzy treningi w tygodniu! Nie mam czasu na odrabianie bieżących prac domowych, a ty jeszcze dokładasz mi zajęć!
W polu widzenia pojawiła się pani Pince. Maggie wzięła więc głęboki wdech i spojrzała na Jamesa jak na odchody hipogryfa.
- Przyszłam nadrobić zaległości - warknęła. - Mógłbyś więc przynajmniej tu dać mi święty spokój?
James zerknął w stronę stolika, przy którym wcześniej siedział razem z Alem i Rose. Gdy ich nie zobaczył, uśmiechnął się do Maggie.
- Jutro na boisku o czwartej - rzucił na pożegnanie. - I lepiej się wyśpij.
- To odrób za mnie eliksiry i transmutację - wyburczała gniewnie, mijając go z impetem.
Odprowadził ją wzrokiem, a gdy zniknęła między półkami, wyszedł z biblioteki. Zadowolona mina natychmiast zeszła mu z twarzy. Wcale nie chciał irytować Donovan. Po prostu poruszył pierwszy temat, który przyszedł mu do głowy.
- Nie widziała was - powiedział Alowi i Rosie, którzy czekali na niego za zakrętem korytarza. - Tak właściwie, dlaczego jej nie powiecie?
- Nie chcemy jej robić nadziei - odpowiedziała Rosie. - Poza tym chciałaby nam pomóc, a ostatnio i tak ma mało czasu na wszystko.
Spojrzała na kuzyna z wyrzutem, jakby to była jego wina. James wzniósł tylko oczy do nieba.
- Zmniejszę liczbę treningów - burknął obrażonym tonem.
- Serio? - Al nie mógł w to uwierzyć. - Tylko dlatego, że Maggie się nie wyrabia?
- Dlatego, że zasypia na miotle - warknął Jim w odpowiedzi. - A podczas meczu ma zachowywać maksimum świadomości.
- Idę do Mags - powiedziała im Rosie. - Jeśli będziemy jej tak znikać, zacznie coś podejrzewać.
- Przyjdę do was za chwilę - powiedział jej Al. - Tylko wyślę sowę do rodziców.
- Pójdę z tobą - oznajmił ku ich zdumieniu Jim. - Zobaczę co słychać u Urwisa.
Rosie wyglądała na zaniepokojoną. Bała się, że gdy Potterowie zostaną sami, dojdzie między nimi do bójki. Nie dało się nie zauważyć, że ich stosunki ostatnio napięły się do granic możliwości.
- Do zobaczenia - mruknęła, idąc do biblioteki.
James spojrzał na Ala, który przyglądał się mu z miną wyrażającą skrajną podejrzliwość.
- Wyluzuj. Nie zamierzam cię zrzucić że szczytu sowiarni.
- Skąd wiedziałeś, że akurat o tym pomyślałem? - mruknął Al, ruszając w kierunku Wieży Zachodniej.
Sprawdził czy ma w kieszeni list do rodziców. James szedł koło niego w milczeniu, co było do niego tak nie podobne, że Albus zaczął się martwić. Jego brat zachowywał się ostatnio naprawdę dziwnie. I nie było nic, co mogłoby tłumaczyć ten nastrój.
- Dobra - odezwał się nagle James. - Słuchaj, Al. Jest sprawa.
Młodszy Potter spojrzał z zaciekawieniem na brata, który wyglądał na zdeterminowanego. Jim mówił dalej.
- Zamierzam umówić się z Donovan.
Zaskoczony słowami brata, Al zapomniał o stopniu-pułapce i gdy zrobił następny krok, jego stopa zapadła się w schodek. James tego nie zauważył i szedł dalej.
- Teraz możesz mi przyłożyć - dokończył.
Dopiero wtedy zauważył, że Albus znajduje się kilka stopni niżej i wpatruje się w niego z otwartymi ustami. James wbił ręce w kieszenie i zszedł do brata. Widząc, że tkwi w pułapce, złapał go za ramię i wyciągnął. Chłopak stanął na przeciwko niego. Nadal był niższy, ale już nie rzucało się to tak w oczy. Jim cierpliwie czekał na cios, wysuwając brodę do przodu.
- No wal - zirytował się, gdy Al nie wykonał żadnego ruchu. - Pozwolę ci na to tylko raz, a potem oddam - zastrzegł jeszcze.
Albus spojrzał na niego tak, jakby rozważał pomysł, a potem zacisnął zęby i odwrócił się na pięcie. Bez słowa zaczął wspinać się po schodach. Nieco zaskoczony tym James, pobiegł za nim, przeskakując po dwa stopnie na raz.
- Zamierzam umówić się z twoją dziewczyną! - zawołał. - Nie przywalisz mi?
Brat spojrzał na niego z mieszaniną pogardy i zniesmaczenia.
- Nie wiem co ubzdurałeś sobie w tej durnej głowie, ale Mags nie jest moją dziewczyną - poinformował zimno Jamesa. - Przyjaźnimy się.
- I może ci się nie podoba? - zadrwił Jim.
- Lubię ją - warknął poirytowany. - Jest dla mnie jak ciocia Hermiona dla taty.
Chwilę potrwało zanim James przyswoił sobie tę informację. Kiedy dotarł do niego jej sens, twarz chłopaka rozpromieniła się.
- Czyli ty i ona nic...? - zapytał dla upewnienia.
- Nic - odparł szorstko Al.
- I gdybym chciał się z nią umówić, nie będziesz miał nic przeciwko? - James sam nie wierzył, że się o to pyta.
- Tego nie powiedziałem.
Weszli wreszcie na szczyt wieży i Albus otworzył drzwi do sowiarni. James wszedł szybko za nim.
- Czyli jednak coś do niej czujesz? - W Jimie obudziła się zazdrość i spojrzał z niechęcią na Ala.
- Tak, Jim - poinformował go łaskawie. - Maggie jest dla mnie jak siostra. A to oznacza, że każdego kto ją skrzywdzi potraktuję najgorszą klątwą jaką znajdę. Jeśli to będziesz ty, zrobię to z podwójną przyjemnością.
James kompletnie się nie przejął groźbą. Wyszczerzył zęby i przywołał do siebie Urwisa. Pogładził puchacza po łebku.
- Świetnie - powiedział.
- Wierzyć mi się nie chce, że Mags wpadła ci w oko... - mruknął Al, przywiązując do nóżki swojej sowy list. - Dziewczyny latają za tobą jak głupie, a ty upatrzyłeś sobie akurat ją... Jeśli chcesz ją tylko odhaczyć na liście, to lepiej daj sobie spokój - ostrzegł.
- No wiesz! - James poczuł się autentycznie urażony.
Wtem Albus uśmiechnął się szeroko, co trochę zdeprymowało Jima.
- Co się szczerzysz? - burknął.
- Bo chętnie zobaczę, jak James Potter dostaje pierwszego w swoim życiu kosza - odparł Al. - Maggie prędzej umówi się z akromantulą.
- Zobaczymy. - Jim był bardzo pewny swego.
- Zobaczymy... - zachichotał Al.
***

Po uzyskaniu "błogosławieństwa" od brata, James postanowił przystąpić do akcji. Zamierzał poczekać aż dziewczyna będzie sama i wtedy zaprosić ją na randkę, ale - jak na złość - nieustannie ktoś jej towarzyszył. W końcu jednak uznał, że nie byłby Jamesem Potterem, gdyby chociaż nie spróbował do niej zagadać. Widząc Maggie i Rosie wchodzące do pokoju wspólnego, obie obładowane książkami, wreszcie zebrał się w sobie. Podniósł się z kanapy, na której siedział razem z Fredem i przeczesał palcami ciemną czuprynę. Fred rozpoznał ulubiony gest najlepszego przyjaciela. Jim zachowywał się w ten sposób, gdy szedł na "polowanie". Szczerząc się pod nosem, skupił wzrok na kuzynie, zamierzając zdać szczegółową relację z widowiska Louisowi.
- Hej, Donovan - przywitał się nonszalancko Potter. - Masz jakieś plany na najbliższy weekend? - zapytał bez owijania w bawełnę.
- Nie ma mowy! - zawołała zaraz, z impetem odkładając książki na stół. - Jeśli planujesz kolejny trening przy takiej pogodzie - wskazała palcem okno, za którym szalała ulewa - to chyba zbyt często spadałeś z miotły!
- Wcale nie myślałem o treningu - odparł, nieco rozbawiony tym pomysłem. - Proponuję ci randkę - poinformował ją.
Wyglądał w tym momencie na tak pewnego siebie, że w Maggie aż się zagotowało ze złości, a Rose spojrzała w jego kierunku z jawną niechęcią.
- Ty "proponujesz mi randkę"? - Maggie musiała się upewnić, że dobrze go zrozumiała.
- Dokładnie tak - odpowiedział, posyłając jej swój najlepszy uśmiech.
Maggie zbyt często widziała, jak kieruje go w kierunku innych dziewczyn, by dać się na to nabrać. Zmierzyła Jamesa rozwścieczonym spojrzeniem, które spuściło z niego powietrze. Zauważyła też Freda, który przyglądał się im z wyczekiwaniem i zaczęła podejrzewać, że padła ofiarą jakiegoś żartu.
- Prędzej umówię się ze sklątką tylnowybuchową - oznajmiła jadowicie. - Myślisz, że co? Podejdziesz do mnie ze swoją postawą "dziewczyny padają mi do stóp" i zaraz zrobię to co one? Możesz sobie o tym jedynie pomarzyć. - Sięgnęła po książki, po czym spojrzała na niego jak na karalucha. - Myślałam, że się zmieniłeś.
Odwróciła się gwałtownie i pognała do dormitorium. James gapił się na jej plecy z wyraźnym niedowierzaniem, a Fred pokładał się ze śmiechu na kanapie. Nie było mu dane dojść do siebie, bo zaraz naskoczyła na niego Rose.
- Co ty sobie wyobrażasz? - zapytała ostro. - Zapraszać dziewczynę na randkę tonem, jakbyś wyrządzał jej tym wielką łaskę? Ciesz się, że nie dostałeś po twarzy - posłała mu mordercze spojrzenie i pobiegła za przyjaciółką, zostawiając Jima z jeszcze większym mętlikiem w głowie.
Chłopak wrócił na swoje miejsce przy kanapie. Nie zwracał uwagi na rozbawione spojrzenia Gryfonów, tylko zastanawiał się, w którym miejscu popełnił błąd. Nie widział w swoim zachowaniu niczego niewłaściwego. Zawsze w ten sposób zapraszał gdzieś dziewczyny i jak do tej pory żadna nie zachowała się tak jak Donovan.
- Straciłeś swój czar, Jimmy... - wydusił z siebie rozchichotany Fred.
- Nie mam pojęcia, o co jej chodziło... - wyburczał Potter. Powoli docierało do niego, że dostał kosza i nie wpływało to na niego zbyt radośnie.
- Po prostu ją sobie odpuść - poradził mu Weasley. - Po co masz marnować piękne miesiące życia na uganianie się za dziewczyną, która zwyczajnie cię nie chce?
- Poddać się? Nigdy w życiu. - James uśmiechnął się arogancko. Pierwszy szok już minął i układał w głowie nowe scenariusze. - W sumie gdyby zgodziła się od razu byłoby nudno. Ale Donovan, prędzej czy później, się ze mną umówi.
- Jeśli mam być szczery, Jim, to nastąpi to zdecydowanie później.
***

Maggie krążyła po dormitorium wściekła jak osa. Rosie tylko ją obserwowała.
- Co on sobie myślał?! Że umówię się na randkę z kimś, kto ma większe ego niż mózg?! Chyba do reszty zwariował!
Rosie nic na to nie odpowiedziała. Była zła na kuzyna, ale jego zachowanie miało też swoje dobre strony. Maggie przestała się zamartwiać Carrowami i atakami na sierocińce. Po raz pierwszy od tygodni jej myśli skupiły się na czymś innym.Wreszcie zachowywała się jak ona, a nie jak zastraszona dziewczynka, która nie wie, co zrobić.
- Wcale się nie dziwię, że mu odmówiłaś - przyznała rację przyjaciółce. - Zachował się jak palant, a najgorsze, że nie zdaje sobie z tego sprawy.
- Naprawdę myślałam, że zmądrzał - powiedziała Maggie, nie mogąc ukryć lekkiego ukłucia rozczarowania. - Już jakiś czas zachowywał się przyzwoicie.
- Miejmy nadzieję, że ta sytuacja go czegoś nauczy - pocieszyła ją Rosie. - Do dziś rzadko słyszał "nie". Może wyciągnie z tego jakieś wnioski.
Zielone oczy przyjaciółki spojrzały na nią z powątpiewaniem.
- Szczerze wątpię - podsumowała gniewnie.
Weasleyówna miała na końcu języka jedno pytanie, ale zwlekała z jego zadaniem. W końcu ciekawość zwyciężyła.
- Mags... - zaczęła ostrożnie. - A gdyby zapytał inaczej... zgodziłabyś się?
- Nie - odparła natychmiast blondynka, ale zdradził ją rumieniec. - Może... - mruknęła, widząc spojrzenie przyjaciółki. - Nie zamierzam być kolejną dziewczyną na słynnej liście Jima Pottera - oznajmiła gniewnie, ucinając temat.
- Cóż, Jim traktuje dziewczyny przedmiotowo - zgodziła się z nią Rose. - A Fred i Lou go w tym dopingują. Do tej pory trafiał jednak na dziewczyny, którym to nie przeszkadzało, a nawet pochlebiało.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz - prychnęła Maggie, siadając na łóżku. Miała markotną minę. - On mi nie da teraz spokoju?
- Na ile go znam... nie ma opcji, żeby po czymś takim odpuścił - uśmiechnęła się smutno Rose.
- Lepiej bym na tym wyszła mówiąc "tak" - mruknęła Mags. Pokręciła głową, po czym poprawiła kucyk i spojrzała na przyjaciółkę. - Nie zamierzam sobie zawracać głowy Jamesem Potterem - oznajmiła.
- Dopóki nie zmądrzeje? - chytrze zapytała Rosie, ale Mags tylko pokręciła głową.
- Nawet wtedy.
Nie wytłumaczyła jednak dlaczego.

czwartek, 15 grudnia 2016

25. Zmartwienia Potterów

Harry siedział w swoim gabinecie i wpatrywał się w przeczytany przed chwilą raport. Nie lubił zabierać pracy do domu, ale sytuacja była wyjątkowa. Wydawało mu się, że wreszcie trafili na jakiś trop.
- Jeszcze pracujesz?
Poderwał głowę, gdy w progu stanęła Ginny. Rude włosy upięła w luźny kok na karku i ubrana była już w ulubioną piżamę.
- Zaraz się kładę - obiecał, chowając raport do szuflady.
Zapieczętował ją zaklęciem. Lata pracy jako auror nauczyły go, że wszędzie trzeba zachowywać czujność. Uśmiechnął się w duchu, przypominając sobie pokiereszowaną twarz starego Moody'ego, który zginął wiele lat temu. Od jego śmierci wiele się zmieniło, ale nie to. "Stała czujność" nadal było hasłem aurorów.
- Wiadomo coś o... - zaczęła Ginny, ale Harry zaraz pokręcił głową.
- Cały czas szukamy - powiedział.
- Martwię się o nich - szepnęła. - Boję się, że zaczną szukać prawdy na własną rękę.
Harry nie powiedział, że to bardzo prawdopodobne. On sam na miejscu swoich dzieci już zacząłby węszyć i sprawiać kłopoty. Nie spodziewał się, że James, Albus i Lily będą pod tym względem inni. Nie zamierzał też być hipokrytą, i chociaż chciał się łudzić, że może jednak zostawią temat w spokoju czuł, że to wręcz niemożliwe. Był przekonany, że Nowa Generacja będzie prowadziła śledztwo na własną rękę, o ile już tego nie robi.
- Nie wiedzą nawet czego szukać - pocieszył żonę. - Maggie nic nie wie o swojej rodzinie, a my jeszcze nie znaleźliśmy żadnego tropu, który by nas do nich doprowadził. Teddy dostał zakaz pisania im o czymkolwiek związanym ze sprawą Carrowów. Poza tym na razie wszystko ucichło.
Ginny tylko na niego spojrzała. Oboje wiedzieli, dlaczego ataki się skończyły. Carrowowie znaleźli interesujące ich dziecko i teraz czekali na dogodny moment by zaatakować.
- Dopóki Maggie jest w Hogwarcie, nic się nie wydarzy - powiedział cicho. - W Hogsmeade już jest kilku aurorów, a gdy będzie wypad, poślę tam jeszcze kilku.
- Zapominasz o Mapie Huncwotów - westchnęła Ginny. - James wcale nie musi czekać na oficjalny wypad do miasteczka.
- Ma teraz inne sprawy na głowie. Jak go znam, ostro trenuje.
Na twarze Potterów wpłynął szeroki uśmiech.
- Chodź spać - poleciła zmęczonym tonem Ginny. - Nie lubię, gdy pracujesz po nocy.
Cierpliwie czekała aż Harry wyjdzie z gabinetu i zamknie go zaklęciem. Niespokojne myśli obojga kierowały się w stronę szkoły i przebywających tam dzieci. W głębi duszy wiedzieli, że znów zbliżają się mroczne czasy i bali się, że historia potoczy się na nowo.


***
James, Fred i Lou stali przy posągu jednookiej czarownicy. Jim wpatrywał się w Mapę Huncwotów, a Fred otwierał tajne przejście.
- Pospieszcie się - syknął. - Tyke będzie tu za pięć minut.
- Już - szepnął Louis.
Garb uchylił się, ukazując ciemną dziurę. Chłopcy błyskawicznie wcisnęli się do środka i zamknęli przejście. Po cichu ruszyli korytarzem prowadzącym prosto do Miodowego Królestwa.
- Możesz mi przypomnieć, po co tam idziemy? - zapytał się Lou, zasuwając czarną bluzę pod szyję.
- Dla draki - zaśmiał się Fred. - Wrzeszcząca Chata nocą... Czy może być coś lepszego?
- Ciepłe łóżko i twardy sen - burknął Lou. - Mam jutro trening, a wy wymyślacie nocne wypady do Hogsmeade.
- Nie marudź, Lou - prychnął James. - Sprawdzimy i wrócimy.
- A pomyślałeś co będzie, jeśli oni tam będą? - Louis miał wyjątkowo paskudny nastrój.
- Małoprawdopodobne żeby ukryli się we Wrzeszczącej Chacie - zauważył Fred. Traktował wycieczkę jako przygodę a nie zwiad. - Carrowowie nie są głupi. Przyczaili się gdzieś blisko, ale nie aż tak.
- Totalnie ci odbiło, Jim - poinformował go Lou. - Zgłupiałeś przez Donovan już do reszty.
James go zignorował.
- Jest jedną z nas - powiedział Fred, o dziwo stając w obronie dziewczyny. - Dla każdego z Nowej Generacji zrobilibyśmy to samo.
Louis tylko ciężko westchnął.
- Ani trochę mi się to nie podoba - oznajmił. - Skoro jednak Maggie jest naszą potencjalną bratową, to trzeba załatwić wszystko od razu... Auć! - syknął, gdy James szturchnął to łokciem w żebra. - Ja ci tu dobrze życzę, a ty mnie bijesz.
- Zamknij się, Lou - przekazał mu. - Koniec psot - szepnął, gasząc mapę i chowając ją pod bluzą. - Jesteśmy na miejscu.
Kilka minut później skradali się ciemnymi uliczkami Hogsmeade. James pomyślał, że dużo łatwiej by było, gdyby mieli pelerynę-niewidkę, albo potrafili zmieniać się w zwierzęta, jak jego dziadek i pozostali Huncwoci.
- Zamierzam zostać animagiem - mruknął do kumpli.
- Świetny pomysł - przytaknął mu ochoczo Lou. - Żaba, pingwin i kaczka. Pasują do nas idealnie.
- Myślałem o czymś innym. - James rozejrzał się dookoła.
- Nie mów tylko, że o jeleniu - zakpił Fred.
- Nie. Nie zamierzam aż tak upodabniać się do dziadka...
- Niech zgadnę... Czapla? Jak patronus Donovan? - rzucił ironicznie Lou.
- Na gacie Merlina, daj sobie spokój z tymi przytykami. - Jimowi autentycznie skończyła się cierpliwość.
Wybuch przyjaciela nieco zaskoczył młodych Weasleyów, którzy spojrzeli na siebie szybko.
- Jemu serio zależy... - Louis dopiero teraz zdał sobie sprawę, że coś naprawdę jest na rzeczy. - O kurczę!
- No, no... - Fred pokręcił głową.
- Jesteście beznadziejni - westchnął James.
- A wy za głośni - rozległ się za ich plecami rozbawiony znajomy głos.
Wszyscy trzej wyciągnęli różdżki i wymierzyli je w wychodzącego z bocznej uliczki Teddy'ego. Chłopak patrzył na nich z mieszaniną rozbawienia i irytacji.
- Odbiło wam do reszty, tak? - spytał.
- Co ty tu robisz? - James nie opuszczał różdżki. Przyglądał się podejrzliwie jasnowłosemu chłopakowi, który stał w ciemnej przestrzeni pomiędzy budynkami. - Ojciec cię przysłał, żebyś nas pilnował?
- Harry mnie tu przysłał, ale nie po to żebym uganiał się po nocy za trzema kretynami, którzy mają się za bohaterów. - Teddy potrząsnął głową i podszedł bliżej. Na oczach młodych huncwotów zmienił kolor włosów na niebieski, co uspokoiło Jima i pozostałych. - Aurorzy mają oko na okolicę.
- Ze względu na Mags?
Potter podszedł bliżej przybranego brata i opuścił różdżkę, ale jeszcze jej nie schował. Teddy uśmiechnął się na ten widok z wyraźnym uznaniem. Miał dowód, że Jim jednak słuchał kazań ojca.
- Wbrew pozornemu spokojowi, w świecie czarodziejów zrobiło się naprawdę gorąco - powiedział cicho Lupin. - Wolimy się zabezpieczyć.
- A ja wiem swoje - mruknął James.
- Nie powiesz, że nas tu widziałeś, nie? - Lou oczyma wyobraźni widział już wyjca od matki.
- Tym razem wam odpuszczę, ale macie w tej chwili wracać do zamku - nakazał im. - I nie pakujcie się bez sensu w kłopoty. Co wam odbiło żeby szwendać się nocą po Hogsmeade? - zapytał jeszcze.
- To jemu odbiło - burknął Lou, wskazując na Jima. - My tylko towarzyszymy, no nie Fred?
- Pomysł wyszedł od Jima Pottera... A jakże... - Teddy'emu drgnęły kąciki ust.
- Sprawdzaliście Wrzeszczącą Chatę? - James zamierzał dowiedzieć się ile się da.
- Każdy cal wioski i najbliższej okolicy przeczesaliśmy już z dziesięć razy - powiadomił go Teddy. - Ani śladu zagrożenia. Możecie spać spokojnie.
- No widzisz? - Lou wyszczerzył zęby. - Maggie jest bezpieczna.
Teddy uniósł brwi.
- No proszę... - wymamrotał. - O takie zaangażowanie bardziej podejrzewałbym Ala i Rose...
- Jimmy się zak... - zaczął Louis, ale przerwało mu porządne kopnięcie w kostkę. - No co?! - oburzył się.
- Wracajcie do zamku. - Rozbawiony Teddy mierzył spojrzeniem Jamesa. - Zostawcie nam naszą robotę.
I zniknął w ciemności.


***
Albus i Rose nie zastanawiali się długo. Pomysł przyszedł już w wakacje, ale teraz wreszcie nadszedł czas na jego realizację. Nie mówiąc nic Maggie, zaszyli się w bibliotece, studiując numery Proroka Codziennego sprzed 14 lat.
- Myślisz, że coś tu znajdziemy? - Rosie miała niepewną minę. - Jestem pewna, że sierociniec przejrzał dokładnie czasopisma i rejestry narodzin w szpitalach.
- Może jednak coś im umknęło. - Al był pełen nadziei. - Co szkodzi nam poszukać?
- Czego poszukać?
Albus zaklął, gdy starszy brat znienacka dał mu pstryczka w ucho. Skrzywił się, masując bolące miejsce.
- Co ty robisz w bibliotece? - zapytał niechętnie.
- Fakt, to nie jest moje ulubione miejsce. - James zabrał jeden z Proroków i zmarszczył brwi. - Rocznik 2006? Po co wam to starocie?
- Zgadnij - burknął Al, zabierając mu gazetę.
- Szukamy informacji o narodzinach Maggie - wyjaśniła kuzynowi Rose. - Chcemy dowiedzieć się, kim są jej rodzice.
James przeczesał palcami włosy, z nowym zainteresowaniem przyglądając się starcie gazet.
- Coś mi się wydaje, że sierociniec i aurorzy już przejrzeli to wszystko - zauważył.
- Więc masz jakiś lepszy pomysł? - Albus westchnął ciężko.
- Nawet kilka. - Jim uśmiechnął się dumnie. - Po pierwsze, upewniłbym się, że Donovan na pewno urodziła się w tym roku. Jak na moje oko, to może być nawet trochę starsza.
- Myślisz, że w sierocińcu pomylili by noworodka z rocznym dzieckiem? - prychnął Al.
- Istnieją czary maskujące - odezwała się Rosie. - Mogły ukryć prawdziwy wiek Maggie. Nagiąć czas tak, by uważali ją za młodszą.
- Widzisz? - James posłał bratu triumfalnie spojrzenie.
- Czyli czeka nas drugie tyle pracy... - mruknął Al, odkładając na bok gazety. - Chyba, że pomoże nam jeszcze jedna para rąk - dodał, patrząc przy tym na Jamesa, który z rozbawioną miną czytał jeden z artykułów w lutowym numerze.
- Piszą o tobie - oznajmił bratu. - Drugi syn Harry'ego Pottera. Jest nawet zdjęcie. Już zapomniałem jakim byłeś uroczym bobasem - zakpił.
- Chłopaki... - Rose popatrzyła na nich z naganą. - Możecie zaprzestać awantur choć na chwilę?
- Przecież się nie awanturujemy - zauważył James.
- Pomożesz? - ponowił pytanie Al.
Chłopak udał, że się zastanawia.
- Niech stracę - rzucił w końcu, na co Rosie spojrzała na niego z uniesionymi brwiami. - Odnieście na miejsce te szpargały, a ja przyniosę roczniki 2005.
- Mówiłeś, że masz też inne pomysły, jak sprawdzić, kim są rodzice Mags - przypomniał mu Al, używając zaklęcia by unieść stertę gazet.
- Zajrzałbym do szkolnych roczników - odpowiedział mu starszy brat. - Istnieje cień szansy, że Donovan jest tak podobna do rodziców, jak my do naszych. O ile byli uczniami Hogwartu.
- James! - pisnęła oburzona Rosie, a Al spojrzał na brata jak na ghula.
- Nie mówię, że byli mugolami - zirytował się chłopak. - Wiem, że nie byli. Chodzi mi o to, że mogli chodzić do innej szkoły.
Chmurna mina Ala nieco się rozpogodziła. To był ciekawy pomysł.
- Zacząłbym szukać w Beauxbatons - mówił dalej. - Ataki zaczęły się we Francji więc to może mieć znaczenie.
- Czy ty myślisz o tym, żeby pójść w ślady taty? - Al popatrzył na brata tak, jakby go widział pierwszy raz w życiu.
- Zdecydowanie nie - odpowiedział mu Jim.
- Jim, skąd masz pewność, że rodzice Maggie nie byli mugolami? - zapytała się podejrzliwie Rosie.
Chłopcy wymienili między sobą spojrzenia. Nie wspominali Rosie o wakacyjnej wycieczce do Źródełka. Ich milczenie musiało być jednak wymowne, bo twarz dziewczyny przybrała kolor włosów.
- Zabraliście ją tam? - syknęła.
- Rose... - zaczął Al.
- Wiecie jakby się poczuła, gdyby dotknęła ręką tego przeklętego Źródła? - Rosie z trudem hamowała krzyk.
- Ale nie dotknęła - uciął James. - Bariera zatrzymała ją w połowie drogi. Jeśli idzie o czystość krwi - Jim aż wzdrygnął się przy wypowiadania tych słów - to Mags może być spokojna.
Rose nie wyglądała jednak na usatysfakcjonowaną. Al postanowił szybko odwrócić jej uwagę od Źródełka Gryffindora.
- Roczniki, Beauxbatons i coś jeszcze? - spytał brata.
James milczał przez chwilę, zastanawiając się nad czymś intensywnie. W końcu odezwał się cicho.
- Zwierciadło Ain Eingarp.
Rose i Al zamarli w pół kroku.
- Tata mówił, że profesor Dumbledore wywiózł je ze szkoły - szepnął Al.
- Nie wywiózł - potrącił głową James.
- Widziałeś je? - spytała cichutko Rosie.
- Tak. I wiem dokładnie, gdzie ono jest. Ale nie zaprowadzę tam Donovan, chyba że nie będzie innego wyjścia - zastrzegł. - Nie wiadomo co zobaczy w lustrze. Może poznanie rodziców wcale nie jest największym pragnieniem jej serca? A jeśli jest, to i tak nie chcę żeby to zwierciadło siedziało jej w głowie. Łatwo się od niego uzależnić.
Zamilkł, próbując odgonić od siebie wspomnienia o lustrze. To co tam zobaczył, często powracało do niego w snach. Gdy jednak sobie o tym przypomniał, zaczął się zastanawiać, czy coś w tej kwestii się zmieniło. Może tym razem zobaczyłby coś innego?
- Jim, nie. - Rosie lekko potrząsnęła kuzynem. - Nie myśl o tym.
Tylko pokiwał głową w odpowiedzi.
- Kiedy je znalazłeś? - zapytał jeszcze Al.
- Po Balu Noworocznym - odparł. - Szukałem dobrej sali na wytwarzanie galeonów i potencjalne ćwiczenie magii.
James pokręcił głową. Zwyczajnie nie wierzył, że pragnieniem jego serca jest coś takiego. Nie dawało mu to jednak spokoju.
- Skończmy ten temat - rozstrzygnęła Rosie. - Zwierciadło to ostateczność. Jeśli nic nie znajdziemy w książkach, to wtedy rozważymy ten pomysł.
- I może tata znajdzie jakiś trop przed nami? - wyraził nadzieję Al, wyciągając potężną stratę gazet.

niedziela, 11 grudnia 2016

24. Nowa drużyna

James zawsze uważał się za wyjątkowego. Miał słynnego na cały świat ojca, równie popularną matkę, wujków podbijających rynek magicznych gadżetów i do tego Minister Magii często gościł na obiadach w domu babci. Nawiązywanie znajomości i podrywanie dziewczyn nie stanowiło więc dla niego większego problemu... dopóki nie zainteresował się Donovan. Teraz przyglądał się z drugiego końca pokoju wspólnego, jak razem z Rose ślęczy nad podręcznikiem do transmutacji i zastanawiał się, co powinien zrobić.
- Gapisz się, Jimmy - poinformował go usłużnie Fred, który czytał pobieżnie listę składników do eliksiru usypiającego. - Nieźle cię wzięło - zakpił.
- Odczep się, Weasley - burknął na niego James, przenosząc spojrzenie z Maggie na kumpla.
- Strasznie czepliwy się zrobiłeś. Nic ci powiedzieć nie można, bo zaczynasz warczeć. - Fred spojrzał  w kierunku Maggie, a potem wyszczerzył zęby do przyjaciela. - Po prostu się z nią umów.
- To Donovan - oznajmił James. Dla niego to nie było takie proste. - Najlepsza przyjaciółka mojego brata. Niemal siostra.
- Nie wyskakuj znowu z tą siostrą - prychnął. - Powiedz po prostu, że się boisz. - Fred wyciągnął się na fotelu. Drażnienie kuzyna sprawiało mu przyjemność. - Że ci da kosza.
W brązowych oczach Jamesa zapaliły się ogniki. Nienawidził, gdy ktoś sugerował, że tchórzy. Już miał się podnieść i podejść do Maggie, żeby ją gdzieś zaprosić, gdy przejście za portretem się otworzyło i do pokoju wszedł Al. Skinął głową starszemu bratu i rzucił się na fotel obok przyjaciółki, która zaraz wdała się z nim w rozmowę. James zrezygnował z pomysłu.
- Proszę, proszę - zaśmiał się Weasley. - Jednak Jimmy ma skrupuły. Nie odbijasz panny bratu.
Jim zignorował zaczepkę i gwałtownie otworzył podręcznik do eliksirów. Po 10 minutach udawania, że czyta, zaklął i odsunął go od siebie. W tym samym momencie na kolana wskoczyła mu Runa i mrucząc z zadowoleniem zaczęła wbijać pazurki w jego udo.
- Przynajmniej u niej masz powodzenie - dogryzł mu przyjaciel.
Zirytowany James podniósł kotkę i wstał. Głaszcząc ją po białym łebku, podszedł do siedzących na kanapie przyjaciół. Rosie tylko zerknęła na niego znad książki, po czym wróciła do czytania, a Al nawet nie zareagował. Jedynie Maggie utkwiła w nim spojrzenie.
- Runa znowu się do ciebie przyczepiła? - westchnęła.
- To przykre kiedy twój kot woli towarzystwo kogoś innego - odparł na to. Podrapał Runę pod brodą, na co zaczęła mruczeć tak głośno, że Al w końcu podniósł głowę znad książki.
- Widać jest ci wdzięczna za to, że akurat ją wybrałeś - stwierdził.
Maggie wyciągnęła ręce po kotkę i James ostrożnie oddał ją właścicielce. Dziewczyna parsknęła śmiechem, gdy Runa spojrzała na Jima z autentycznym wyrzutem.
- Może ustalimy grafik odwiedzin, skoro Runa tak bardzo mnie kocha? - zakpił James, przysiadając na oparciu fotela Maggie i wlepiając wzrok w jej notatki.
- Przejdzie jej, jak lepiej cię pozna - odgryzła się, drapiąc kotkę za uszami. - Prawda, Runa?
Zwierzę tylko zamruczało głośniej.
- Jim, chcesz czegoś? - zapytał się Al, patrząc na brata z namysłem.
- Tu i tu masz błąd. - Ignorując brata, James wskazał palcem dwa miejsca w notatkach Maggie. - Zły akcent.
Zamiast się zezłościć za zwrócenie uwagi, jeszcze raz przejrzała swoją pracę.
- Faktycznie - mruknęła. - To dlatego moje guziki się ruszały.
- Jeśli potrzebujesz korków z transmutacji, to wiesz gdzie mnie szukać - oznajmił dumnie James. - W końcu zdałem suma na Wybitny.
- Nie potrzebuję korków - prychnęła. - Martw się lepiej swoimi eliksirami, bo niedługo Al będzie musiał pomagać tobie.
Młodszy brat uśmiechnął się szeroko do Jamesa, który z trudem pohamował grymas.
- Nigdy do tego nie dojdzie - stwierdził.
- Poczekajmy do pierwszej pracy domowej... - mruknął Al na tyle głośno, by brat to usłyszał.
Jim wstał. Albus działał mu na nerwy bez dodatkowych bodźców.
- Testy do drużyny będą w przyszłym tygodniu - rzucił na odchodne. - Obecność obowiązkowa, Donovan.
Wrócił do Freda, który zaraz się ku niemu pochylił. Maggie przyglądała się im przez chwilę i zauważyła, że Rosie robi to samo. Podchwyciła jej spojrzenie, na co Weasleyówna tylko wzruszyła ramionami.
- Jakoś dziwnie się zachowuje - zauważyła tylko.
- Dziwnie? - Maggie przechyliła głowę.
- Trochę tak - zgodził się z kuzynką Al. - Już w wakacje zrobił się taki... inny.
- To znaczy? - Mags nie widziała zmiany w zachowaniu Jamesa. Nadal był upierdliwy.
- Nie wiem. - Albus wzruszył ramionami. - Albo spoważniał, albo coś kombinuje. Przy czym stawiam na to drugie.
Blondynka spojrzała w stronę Jamesa i w tym samym momencie on spojrzał na nią. Wyszczerzył zęby w charakterystycznym dla niego uśmiechu, co skwitowała prychnięciem i odwróceniem wzroku.
- Na pewno coś kombinuje - uznała. - Nie byłby sobą gdyby było inaczej.

***
James zgromadził wszystkich członków drużyny na boisku do quidditcha i z uwagą przyglądał się uczniom, którzy przyszli na testy. Kilka osób znał dość dobrze, a z Paulem McPhee miał już okazję grać. Widział w nim przyszłego obrońcę w swojej drużynie, ale nie zamierzał nikogo faworyzować. Musiał obiektywnie ocenić umiejętności graczy.
- Obrońcy na prawo, ścigający na lewo - zarządził.
Zrobiło się małe zamieszanie, gdy każdy ruszył na wyznaczone miejsce. James zerknął na resztę zawodników, którzy gawędzili między sobą, po czym przeniósł wzrok na kandydatów do drużyny.
- Rox? - usłyszał nagle zdumiony głos Freda, na co odwrócił się szybko.
Przez boisko maszerowała zadowolona Roxanne z miotłą przerzuconą przez ramię. Ciemne kręcone włosy związane w kucyk podskakiwały w rytm kroków dziewczynki. Wyglądała na bardzo pewną siebie.
- Jestem w drugiej klasie - oznajmiła beztrosko, podchodząc do brata i reszty. - Czyli, że mogę startować.
Wyszczerzyła zęby w uśmiechu i puściła oczko do Maggie, która tylko uniosła kciuk w górę. Fred spojrzał wtedy błagalnie na Jamesa, który w odpowiedzi wzruszył ramionami.
- Niech próbuje - westchnął.
Roxanne stanęła w grupie osób ubiegających się o miejsce ścigającego i utkwiła spojrzenie w kuzynie.
- Najpierw sprawdzimy was - powiedział ścigającym. - Wsiadajcie na miotły i utrzymajcie się w powietrzu przez minutę... Donovan, podejdź no tu - polecił Maggie, która zaraz do niego podeszła. - Przyglądaj się im uważnie, bo to będą twoi partnerzy - mruknął do niej.
Dziewczyna w milczeniu wbiła wzrok w unoszącą się nad ziemią grupkę.
- Troje ledwo się utrzymuje na miotle - oznajmiła cicho.
James skwitował jej stwierdzenie skinieniem głowy. Wskazał rzeczone trzy osoby i kazał im zejść z boiska. Dwie trzecioklasistki odeszły chichocząc, a chudy piątoklasista tylko spojrzał na niego wilkiem, wyraźnie nie zgadzając się z decyzją kapitana. James był jednak nieugięty.
- Pozostali niech wykonają trzy okrążenia wokół boiska - polecił. - Drużyna, na miotły - zwrócił się do reszty.
Maggie przerzuciła nogę przez miotłę i spojrzała na Jamesa, który uśmiechnął się do niej złośliwie. Prowadzili tę grę odkąd dostała się do drużyny.
- Raz... - zaczęła.
- Dwa... - dołączył się, zaciskając palce na rączce miotły.
- Trzy! - zawołali razem i wystrzelili w powietrze.
Śmignęli jak pociski w stronę pętli. Wiatr świstał im w uszach, ale wzrok mieli skupiony na celu.
- Pierwsza! - wrzasnęła Maggie, hamując przed środkową pętlą.
- Dałem ci fory - odparł na to James.
Nim zdążyła zaprotestować, wykonał kilka pętli i poleciał w stronę potencjalnych ścigających. Odesłał na ziemię kolejną dwójkę i skupił się na pozostałej szóstce. Maggie i reszta drużyny dołączyli do niego.
- Teraz wykonamy kilka formacji z kaflem - powiedział. - Wybiorę spośród was dwoje najlepszych. Paul! - zawołał w stronę stojącego na ziemi chłopaka. - Podaj nam kafla!
Barczysty piątoklasista wyciągnął ze skrzyni piłkę i wyrzucił ją w powietrze. Jedynie Roxanne śmignęła w jej stronę i po chwili trzymała ją pod pachą. Maggie szturchnęła wtedy lekko naburmuszonego Freda, który najwyraźniej nie był zadowolony z faktu, że jego siostra może znaleźć się z nim w drużynie.
- Właściwa reakcja, Rox - pochwalił ją James. - Mags, dołącz do nich. Zobaczymy jak sobie radzą z tobą.
Po kilkunastu minutach prób, James miał już troje potencjalnych kandydatów. Kazał wszystkim zejść na ziemię i zawołał do siebie swoją drużynę.
- Co sądzicie? - zapytał.
- Ta blondynka, Emma Banner lata naprawdę dobrze, tak samo jak Derek Adams - powiedział zaraz Fred. - Świetnie radzą sobie w powietrzu.
- Nie są tak dobrzy jak Dominique i Buck, ale się ich wyszkoli - zgodził się z nim Ben.
- Donovan? Co ty na to? - zapytał się James. - To ty będziesz z nimi najmocniej współpracować.
Maggie zagryzła dolną wargę, zastanawiając się nad czymś głęboko. Chłopcy czekali na jej odpowiedź.
- Zgadzam się na Emmę - powiedziała. - Dobrze się z nią gra. Zawsze znajduje się we właściwym miejscu i ma instynkt. Ale Dereka zamieniłabym na Rox... - Fred prychnął, na co zlustrowała go pogardliwym spojrzeniem. - Derek lata zbyt samowolnie. Za bardzo zależy mu na indywidualnym zdobywaniu goli, a to nie na tym polega. Roxnanne jest dopiero w drugiej klasie, a już radzi sobie tak dobrze jak on. Stawiam na nią.
- Donovan ma rację. - James poklepał kuzyna po ramieniu. Fred tylko spojrzał na niego z ironią, ale ugryzł się w język, zanim skomentował tę wypowiedź.
- Klękajcie narody - zaśmiała się Maggie, patrząc z niedowierzaniem na ciemnowłosego szukającego. - James Potter publicznie przyznał mi rację!
Chłopak zignorował zaczepkę i zwrócił się do kandydatów czekających na werdykt.
- W drużynie zostają Roxanne i Emma - powiedział. - Dziękuję reszcie.
Rox zapiszczała radośnie i uściskała się z Emmą. James przywołał je do siebie i skinął głową w stronę grupki obrońców.
- Jako nowe członkinie naszej drużyny zyskałyście prawo wyboru obrońcy - oznajmił. - Przy okazji przetestujemy wasze umiejętności i sprawdzimy, kto będzie zastępcą Augusta.
Kilka minut później wszyscy znajdowali się w powietrzu, a przed trzema pętlami wisiał już trzeci z kandydatów. Ten obronił tylko dwa strzały na sześć.
- Następny - westchnął James.
Przed pętlami pojawił się Paul. Maggie i nowe ścigające zaczęły podawać sobie kafla i gdy ten trafił w ręce Roxanne, śmignęła z nim w stronę bramek i rzuciła. Paul wyrwał się do przodu i pewnie pochwycił piłkę.
- Raz - policzył mu Jim.
Czekał na rzut Maggie. Dziewczyna była naprawdę dobra w te klocki, a jej strzały stanowiły  nie lada wyzwanie dla obrońcy. Nie musiał czekać zbyt długo, by zobaczyć rzut dziewczyny. Emma zgrabnie przerzuciła kafla nad głową Rox i Maggie przechwyciła go tak szybko, że nawet James się zdziwił. A potem cisnęła nim w stronę pętli. Kafel musnął wyciągnięte palce Paula i przeleciał przez sam środek.
- Donovan nie daje taryfy ulgowej - zaśmiał się Fred, gdy Paul poleciał po piłkę.
Kilkanaście minut później drużyna miała już pełny skład. Paulowi udało się obronić pięć strzałów na sześć i chociaż taki sam wynik osiągnął Harry Robens, przeważył fakt, że jako jedyny obronił drugi rzut Maggie. Pozostałym się to nie udało.
- Czeka nas długa droga do doskonałości - powiedział na zakończenie treningu James. - Ale nie ma opcji, żebyśmy pozwolili odebrać sobie Puchar.
Oczyma wyobraźni widział już siebie trzymającego w górze Puchar Quidditcha i tłum uradowanych Gryfonów. Wierzył, że jeśli po raz kolejny jego drużyna zajmie pierwsze miejsce, uda mu się także wszystko inne. Nie wiedząc czemu, przed oczami pojawiła mu się twarz Donovan.
- Szykujcie się na długie i ciężkie treningi - ostrzegł drużynę na pożegnanie.
Maggie i Ben wymienili spojrzenia, wspominając trening, który zaserwował im jako zastępca Augusta w zeszłym roku.
- W granicach rozsądku - poprosił go Ben. - Do tej pory mam koszmary, jak pomyślę o twoim treningu przed meczem ze Ślizgonami.
Paul, który grał wtedy na pozycji Augusta, aż się wzdrygnął.
- Zgadzam się z Benem - mruknął.
- Nie przesadzajcie - parsknął Jim. - Aż tak się nad wami nie pastwiłem.
- Pastwiłeś - poinformowała go Maggie, klepiąc po ramieniu. Minęła go i ruszyła w stronę zamku. - I nawet nie próbuj tego powtarzać.
Ben, Paul, Roxanne i Emma podążyli za Maggie. Na boisku zostali tylko Fred i Jim. Kapitan drużyny przyglądał się plecom dziewczyny z pochmurną miną.
- Wpadłeś na amen, Jimmy - szturchnął go rozbawiony Fred. - Już nawet pozwalasz jej sobie rozkazywać.
- Prędzej zjem gumochłona niż do tego dopuszczę - burknął James, podążając do zamku za resztą drużyny.