niedziela, 16 grudnia 2018

67. Testowanie eliksiru prawdy

- Ile jeszcze?
Maggie przyglądała się jak Albus dorzuca składniki do kociołka, w którym bulgotał przezroczysty wywar. Na czole chłopaka perlił się pot i co jakiś czas ocierał twarz rękawem szaty. Zielone oczy były skupione i Maggie westchnęła cicho, doskonale wiedząc, że gdy Al znajduje się w takim stanie, prędko nie uzyska odpowiedzi. Usiadła więc na kanapie obok Rosie, która czytała podręcznik do eliksirów i wyjęła różdżkę. Szepnęła cicho Expecto Patronum, a potem patrzyła jak srebrna czapla krąży po Pokoju Życzeń. Rosie tylko odprowadziła ją spojrzeniem.
- No co? - speszyła się Maggie. - Po prostu sprawdzam, czy nadal potrafię ją wyczarować.
- Mhm - mruknęła tylko Weasleyówna.
- Gotowe! - zawołał Al, przyciągając uwagę przyjaciółek. - Wszystkie składniki zostały dodane. Teraz musimy poczekać tydzień aż eliksir zyska swoją moc.
Chłopak opadł na podłogę, wyraźnie zmęczony. Maggie i Rosie szybko podbiegły do kociołka, przyglądając się wywarowi.
- Nie wierzę, że to zrobiliśmy - szepnęła Rosie.
- Jesteś pewien, że zadziała? - zaniepokoiła się Maggie.
- Chcesz żebyśmy go najpierw przetestowali? - spytał, wspierając się na łokciach i patrząc na nią z pytaniem.
- Chyba powinniśmy - mruknęła. - Tak dla pewności.
- Na kim chcesz go wypróbować? - zapytał, przechylając głowę.
Dziewczyna skrzywiła się nieznacznie, a potem westchnęła i pokręciła głową. Rosie uśmiechnęła się domyślnie.
- Mały odwet za walentynki? - zakpiła.
- Pomyślałam o nich tylko przez chwilkę! - zastrzegła zaraz Maggie. - Nie zamierzam nikogo szprycować eliksirem bez jego zgody.
- Uhm - odkaszlnął Al, spoglądając na nią z wyraźną ironią.
- Lance to wyjątek - burknęła. - Poza tym... Mamy powód.
- I poszerzoną listę pytań - westchnęła Rosie. - Możemy eliksir przetestować na mnie - powiedziała w końcu.
- Wybacz, Rosie, ale to nie jest dobry pomysł - uśmiechnął się do niej Al. - Jesteś najbardziej szczerą osobą jaką znamy. Nie trzeba cię nakłaniać do powiedzenia prawdy żadnym eliksirem. Ja mogę...
- Nie - przerwała mu Maggie. - To był mój pomysł, więc ja powinnam go spróbować.
- Jesteś pewna? - zapytała jeszcze Rosie, po raz ostatni nachylając się nad kociołkiem.
- Nie, ale ktoś powinien to przetestować, a ja świetnie się do tego nadaję - odparła.
- Więc za tydzień - szepnął Al.
- Za tydzień - odszepnęła.

***
Kiedy Maggie i Rosie szły do Pokoju Życzeń równy tydzień później, obie wyglądały na nieco zaniepokojone. Zwłaszcza Maggie była zdenerwowana. Nerwowo bawiła się zawieszoną na szyi czaplą, którą dostała od Jima i z każdym krokiem zaciskała coraz mocniej usta. Gdy dotarły przed drzwi do Pokoju, Maggie nagle złapała Rosie za rękę.
- Rose, ja... - zaczęła i urwała gwałtownie.
- Wszystko w porządku? - zmartwiła się Rosie.
- Po prostu... - Maggie wyraźnie walczyła ze sobą by coś powiedzieć. - Nie pytajcie mnie o nic co ma związek z Jamesem, jasne? - wypaliła wreszcie, na co Rosie otworzyła usta ze zdumienia.
- Mags, czy ty... - zaczęła.
- Rosie, pytaj o wszystko co chcesz, tylko nie o to. Proszę. - Maggie wyglądała na zdesperowaną.
- Jasne - szepnęła jej przyjaciółka, a potem położyła dłoń na ramieniu blondynki. - Chcesz o tym pogadać? Potem?
Maggie zagryzła mocno dolną wargę i potrząsnęła głową. Nie chciała nawet o tym myśleć, a co dopiero rozmawiać. Dzień po podjęciu decyzji o przetestowaniu na sobie veritaserum, uświadomiła sobie w jakie bagno się wpakowała. Było wiele spraw, które odpychała do siebie i do perfekcji opanowała udawanie, że nie istnieją. Veritaserum wyciągnie z niej prawdę. Nawet taką, do której nie chce się przyznać sama przed sobą. A sprawa z Jimem należała właśnie do takich spraw.
Szybko otrząsnęła się z myśli i spojrzała błagalnie na najlepszą przyjaciółkę.
- Zadawaj mi pytania, ale unikaj tego jednego tematu, dobrze? - poprosiła po raz ostatni, a potem zamknęła oczy i skupiła się na wyobrażeniu miejsca w Pokoju Życzeń.
Rosie nic nie odpowiedziała. Tak naprawdę nie potrzebowała już veritaserum, by wiedzieć, przed czym tak panicznie ucieka jej przyjaciółka. Zmartwiła się nieco, nie wiedząc, w jaki sposób wyprostować tę sytuację.
- Nareszcie jesteście - ucieszył się Al, który już od godziny siedział w Pokoju i wykańczał wywar. - Wygląda dokładnie tak jak powinien. Jestem przekonany, że działa, ale jeśli nadal chcemy go przetestować...
- Daj go po prostu - westchnęła Maggie, sięgając po chochlę.
- Zwariowałaś?! - Albus wyrwał jej łyżkę z ręki. - Wystarczy mała kropelka! Jeśli wypijesz całą łyżkę, będziesz gadała prawdę co najmniej do poniedziałku.
- Spokojnie, Mags - szepnęła Rosie, ściskając ramię przyjaciółki. - Nie musisz tego robić.
- Tylko tak zyskamy pewność, nie? - westchnęła dziewczyna i upiła maleńki łyczek płynu.
Natychmiast poczuła jak jej umysł się rozjaśnia. Wszystko stało się nagle wyraźniejsze: kolory były bardziej intensywne, a kształty ostrzejsze. Miała też wrażenie, że wszystko w niej jakby zwolniło i się uspokoiło. Dawno nie była tak zrelaksowana.
- Jak się czujesz? - zapytał niespokojnie Al.
Maggie poczuła palącą potrzebę podzielenia się z nim swoimi odczuciami.
- W porządku - odpowiedziała. - Świat jest taki kolorowy i ostry. Wszystko wydaje się być intensywniejsze.
- Jesteś pewien, że to dobry eliksir? - zaniepokoiła się Rosie, która czytała w podręczniku, jakie powinny być efekty veritaserum.
- Możliwe, że jest dość mocny - mruknął Al. - Kropelka by wystarczyła, a Maggie łyknęła na tej łyżeczce przynajmniej pięć.
- I co to dla niej oznacza?
- Jakieś pięć godzin super-szczerych odpowiedzi - stwierdził. - Ale obym się mylił.
Rosie jęknęła. Posadziła przyjaciółkę na kanapie, a potem sama usiadła na podłodze na przeciwko niej. Albus przysiadł obok, obserwując uważnie zachowanie blondynki.
- O co ją zapytamy? - Chłopak zwrócił się do kuzynki.
- Wiem o co mam nie pytać... - wymamrotała, na co uniósł brew. - Dobra. Na początek coś prostego. Którego zdrobnienia swojego imienia nie lubisz?
- Nie znoszę kiedy James nazywa mnie Donovan - odpowiedziała od razu. - Ale nie mam nic przeciwko, gdy nazywa mnie inaczej.
Zielone oczy Ala zaświeciły się z rozbawienia, a Rosie zamknęła oczy. Maggie nie widziała najmniejszego problemu w tym, co powiedziała.
- Rose... - zaczął powoli, uśmiechając się szeroko. - Dlaczego na pytanie o zdrobnienie imienia zaczęła mówić o przezwiskach, które nadał jej Jim?
- Bo to James w kółko mnie jakoś przezywa - odpowiedziała zaraz Maggie, nie pozwalając Rosie dojść do słowa. - Donovan. Kiedyś na treningu nazwał mnie "Blondi", więc zrzuciłam go z miotły. I raz nawet...
- Okey, dziękujemy! - przerwała jej Rosie. - Eliksir działa. Definitywnie. Mamy może antidotum?
- Teraz? Kiedy zrobiło się tak ciekawie? - chichotał Albus. - Nie miałem bladego pojęcia, że Mags tyle myśli o moim bracie.
- Al! - syknęła Rosie. - Nie wykorzystuj sytuacji!
- Sama przyznaj. Nie jesteś nawet troszeczkę ciekawa? Tak tyci-tyci? - Al zetknął ze sobą kciuk i palec wskazujący.
- To jest po prostu niewłaściwe. Maggie nie kontroluje swoich odpowiedzi.
Westchnął ciężko, ale skinął głową na znak zgody.
- Nie mam antidotum, więc musimy po prostu poczekać aż veritaserum samo przestanie działać - powiedział, zerkając na zegarek. - Zostały nam jeszcze dokładnie cztery godziny i czterdzieści siedem minut.
- No świetnie... - westchnęła, zamykając oczy.
Zapowiadał się baaardzo długi dzień.

poniedziałek, 5 listopada 2018

66. Gość z Biura Aurorów

Kiedy Nowa Generacja zobaczyła Teddy'ego Lupina siedzącego przy stole nauczycieli w Wielkiej Sali, od razu się domyślili, że wydarzyło się coś wielkiego. Albus, James i Maggie posłyłali w jego stronę pytające spojrzenia, jednak chłopak udawał, że jest tak pochłonięty posiłkiem, że tego nie zauważa. Fred, obdarzony najmniejszą cierpliwością, w końcu nie wytrzymał.
- Idę do niego - oznajmił, podnosząc się z ławki.
Molly szarpnęła go za szatę i kuzyn klapnął z powrotem na siedzenie. Spojrzał na nią przy tym z pode łba.
- I co zamierzasz zrobić? - warknęła. - Zapytasz przy nauczycielach: "Hej, Teddy! Czy możesz nam zdradzić super-tajne plany aurorów, które sprawiły, że wróciłeś do Hogwartu"?
Nic jej na to nie odpowiedział. James szturchnął go po przyjacielsku w ramię.
- Zagadamy do niego po śniadaniu - powiedział. - Nie da rady unikać nas wszystkich.
- I chyba nie zamierza - zauważyła Rose, gdy Teddy wstał od stołu nauczycielskiego i ruszył w ich kierunku.
Maggie wstrzymała oddech i wymieniła z Albusem spojrzenie. James i Fred wyglądali jakby zaraz mieli wyjść z siebie i stanąć obok. W chwili, gdy Teddy podszedł do stołu Gryfonów, od Krukonów i Puchonów odłączyli się pozostali członkowie Generacji. Lily bez zastanowienia skoczyła przyszywanemu bratu na szyję, dusząc go w uścisku, na co parsknął śmiechem i zmierzwił jej włosy.
- A podobno nie interesuje cię kariera nauczyciela - zakpił Louis, przybijając z Teddym piątkę.
- Bo nie interesuje - odparł chłopak.
- Tata wylał cię z pracy? - zażartował wtedy Jim, na co Teddy skrzywił się nieznacznie. - No nie żartuj!
- Nie wyleciałem! - zastrzegł zaraz Teddy. - Powiedzmy, że dostałem urlop zdrowotny - wyszczerzył się.
- I spędzasz go w Hogwarcie? - zwątpiła Rosie.
- Dobra. - Lily wywróciła oczami. - Po prostu powiedz co jest grane, Teddy. Dlaczego tata cię tu przysłał?
- Robisz za ochroniarza? - zapytała Rox, zerkając przy tym na Maggie, która poruszyła się niespokojnie.
Teddy westchnął ciężko.
- Wiedziałem, że to będzie niewykonalne... - zaczął do siebie mamrotać. - Ale Harry stwierdził, że dam radę.
- Po tylu latach z nami wszyscy dalej się łudzą... - wyszczerzył się Fred.
- Powiem co się dzieje, ale nie tutaj - obiecał Teddy. - Już i tak przyciągamy uwagę - oznajmił, dobrze widząc, że inni uczniowie gapią się na nich z zainteresowaniem, a ci, którzy siedzieli najbliżej wyraźnie nadstawiali uszu, by to i owo usłyszeć. - Spotkajmy się w przerwie między waszymi zajęciami na błoniach - powiedział, a potem raz jeszcze zmierzwił włosy Lily i odszedł.

***
Teddy pokręcił głową na widok grupki, która czekała na niego na błoniach. Zgromadzili się niemal wszyscy członkowie Nowej Generacji. Chłopak z pewną nostalgią pomyślał o swojej narzeczonej, która przebywała obecnie we Francji, a także jej siostrze. Brakowało tylko ich, by grupa była kompletna.
- Musicie mi obiecać, że to co wam powiem, zostanie tylko między nami - zaczął bez wstępu, gdy Generacja otoczyła go kołem, słuchając uważnie.
- Za kogo nas masz? - oburzyła się Lily, na co bracia i kuzyni tylko posłali jej spojrzenie. - Dobra - westchnęła. - Nic nie powiem bliźniakom, jeśli o to wam chodzi. Zadowoleni?
- Jak najbardziej, Kropeczko - uśmiechnął się Teddy, siadając na trawie.
Generacja natychmiast zajęła miejsca w pobliżu. Wszyscy pochylili się w stronę Teddy'ego, nie chcąc uronić ani słowa z tego, co będzie im opowiadał.
- Biuro podejrzewa, że Komnata Tajemnic może znowu zostać otwarta - powiedział spokojnie.
Dziewczęta wydały z siebie głośny okrzyk, a chłopcy popatrzyli po sobie niepewnie.
- TA Komntata? - musiał upewnić się Albus.
- Dokładnie - potaknął Teddy.
- To niemożliwe - oznajmiła zaraz Molly, potrząsając piaskowymi włosami. - Wejście do Komnaty jest zamknięte i nie ma już nikogo, kto mógłby je otworzyć.
- No i nie zapominajmy o szczątkach bazyliszka, który spokojnie spoczywa w Komnacie - dodała Lucy, zgadzając się z siostrą. - Nie ma już potwora, który mógłby terroryzować szkołę.
- Naprawdę myślicie, że ten bazyliszek był jeden i jedyny? - prychnęła Lily, odrzucając na plecy warkocze. - Jestem przekonana, że gdzieś jeszcze istnieją jakieś egzemplarze. A co do otwarcia Komnaty Tajemnic, to wcale nie jest niemożliwe. Wszyscy już wiedzą, gdzie się znajduje. A nauczenie się kilku słów w mowie węży wcale nie jest takie trudne.
- Doprawy, Kropeczeko? - zakpił Louis.
Brązowe oczy spojrzały na niego chłodno, a potem Lily zasyczała cicho. Molly aż podskoczyła, a Roxanne, siedząca najbliżej dziewczynki, odsunęła się automatycznie. Pozostali gapili się na Lily w milczeniu. Nawet Teddy wydawał się być zaskoczony.
- Co to mało być? - zirytował się James, któremu nie podobało się, że jego mała siostrzyczka potrafi mówić w języku Salazara Slytherina.
- Tylko udowadniałam swoją teorię - odpowiedziała mu.
- Niestety, Kropeczka potwierdziła moje obawy - mruknął Teddy. - Skoro nawet ty potrafisz coś powiedzieć w mowie węży, nie sądzę by inni mieli z tym problem.
- Nawet ja?! - zapiszczała, oburzona. - Jestem Krukonką! Jestem...
- Tak, tak... - Rox poklepała ją po ramieniu. - Wszyscy wiemy, że jesteś super-inteligentna.
- Powracając do tematu. - Maggie nerwowo zagryzła wargę. - Skąd wiadomo, że Komnata ma być znowu otwarta?
- O czym nie wiemy? - zapytał ponuro James.
- Słuchajcie. - Teddy spojrzał po kolei na każego. - I tak powiedziałem wam za dużo. Harry nie chciał żebyście się dowiedzieli o bazyliszku, bo tak naprawdę to może być fałszywy alarm. Jestem tutaj żeby się upewnić, że nic nikomu nie zagraża.
- My się możemy upewnić - oznajmił wtedy James. - Lily potrafi otworzyć wejście, my mamy Mapę Huncwotów...
- OSZALAŁEŚ?! - Teddy zerwał się na równe nogi. - Nie będziecie niczego sprawdzać! To niebezpieczne! Macie mi wszyscy natychmiast obiecać, że pod żadnym pozorem nie zbliżycie się do Komnaty. Żadne!
- Mamy ci złożyć Wieczystą Przysięgę? - zapytał z przekąsem Fred.
- Jeśli będzie trzeba - odparł na to Teddy.
Dopiero wtedy dotarła do nich powaga sytuacji.
- To nie są żarty - powiedział Teddy. - To naprawdę poważna sprawa. Jeśli ktoś przemycił jajo do Hogwartu, wszyscy są w niebezpieczeństwie. Ale nie musicie pakować się w kłopoty z premedytacją. Zacznijcie wreszcie być odpowiedzialni.
James spuścił wzrok i niechętnie skinął głową. Maggie była zdziwiona widząc, że poddaje się bez walki. To nie było w jego stylu. Przyglądała się mu bacznie, czekając aż się czymś zdradzi, ale chłopak uparcie wbijał wzrok w stopy, co wyraźnie usatysfakcjonowało Teddy'ego.
- Chciałem was poprosić żebyście mieli się na baczności - powiedział już spokojnie. - Mapa raczej nie pokaże bazyliszka, ale może wskazać osobę, która zbyt często kręci się w pobliżu toalety Jęczącej Marty. Byłoby dobrze, gdybyście mi ją tymczasowo pożyczyli.
- Nie ma opcji! - zawołał skrajnie przerażony James.
- Bez Mapy, Tyke wywali nas ze szkoły w pięć minut! - zgodził się z kuzynem Fred.
- Możemy jedynie zdawać ci raport z tego, co sami na niej zaobserwujemy, co ty na to? - zasugerował James.
Przyszywany brat spojrzał na niego podejrzliwie.
- Ale macie tylko obserwować. Tylko - zastrzegł, na co James zaraz skinął głową. - A teraz rozejść się. I ani pary z ust!
Lily wywróciła oczami i podniosła się, otrzepując szatę z trawy. Razem z Hugonem, Rox i Lucy odeszła szybko, a zaraz za nimi poszła Molly.
- Idziemy, chłopaki - zakomenderował Fred. - Mamy zadanie.
Louis zasalutował Teddy'emu na pożegnanie. James obejrzał się jeszcze na Albusa, Rose i Maggie, którzy wyraźnie chcieli o coś zapytać, a potem westchnął i dołączył do kumpli.
- Wiesz coś... - zaczęła Maggie, ale Teddy zaraz pokręcił głową.
- Przykro mi - odparł. - Wszyscy robimy co możemy, ale utknęliśmy w martwym punkcie.
Maggie spuściła głowę i Rosie położyła jej dłoń na ramieniu, próbując ją jakoś pocieszyć.
- Może jednak Zwierciadło się pomyliło? - szepnęła blondynka. - Może nie zadziałało?
- Zwierciadło? - zdziwił się Teddy. - Jakie Zwierciadło?
- Nowa metoda wróżenia! - odpowiedział zaraz Albus. - Profesor Trelawney dziwaczeje z roku na rok.
- Jasne... - mruknął Teddy, wyraźnie im nie dowierzając. - Zmykajcie już lepiej. Mam zadanie.
- Uważaj na siebie, Teddy - powiedziała cicho Rosie.
- Spokojna głowa - odparł. - Nic mi nie będzie.

piątek, 26 października 2018

Nowe posty

Hej, Czytelnicy i Czytelniczki!

Niestety w tym miesiącu nie zdążę wrzucić kolejnego rozdziału, za co bardzo Was przepraszam. Ostatnio w moim życiu wiele się dzieje (skończyły się studia, zaczęła się praca i takie tam), dlatego posty mogą pojawiać się nieco rzadziej. Nie zamierzam jednak zawieszać bloga i nadal będę pracowała nad historią w wolnych chwilach. Postaram się zachować cykliczność i obiecuję, że nowy rozdział pojawi się w pierwszym tygodniu po Wszystkich Świętych!

Trzymajcie się mocno, Potterheads!

niedziela, 16 września 2018

65. Dwa tygodnie później

Teddy był mocno zdziwiony, gdy Harry poprosił go o spotkanie poza Biurem Aurorów. Gdyby nie ukryty szyfr w wiadomości przyniesionej przez patronusa, zastanawiałby się, czy na pewno otrzymał ją od chrzestnego. Teraz stał w pobliżu mugolskiego banku i cierpliwie czekał na pojawienie się Pottera.
- Przepraszam za spóźnienie - powiedział Harry, pojawiając się znikąd. - Mam urwanie głowy w Biurze.
- Bo brakuje ci najlepszego pracownika - dogryzł mu Teddy, na co Potter tylko westchnął.
- Mój najlepszy pracownik właśnie dostał swoje własne zadanie.
Niebieskowłosy chłopak wyprostował się gwałtownie. Wbił wzrok w Harry'ego, czekając na jakieś wyjaśnienia. Mężczyzna w okularach skinął na niego i odeszli kawałek od banku, przechadzając się niespiesznie po ulicy.
- Dlaczego nie chciałeś rozmawiać w Biurze? - spytał Teddy.
- To, co ci powiem, jest ściśle tajne, Teddy - powiedział bardzo cicho Harry. - Nie chciałem rozmawiać o tym w Biurze, bo... cóż...
- Ściany tam mają uszy - dokończył ponuro chłopak, a Potter pokiwał głową.
- Jakiś czas temu dostaliśmy informację, że do Anglii zostało przetransportowanych kilka bardzo niebezpiecznych rzeczy - zaczął opowiadać Harry. - Większość nie powinna interesować naszego departamentu, ale ta jedna wzbudziła mój niepokój zwłaszcza, że nie jestem w stanie jej teraz zlokalizować.
- O czym ty mówisz? - Teddy zmarszczył brwi, wyraźnie zaintrygowany.
- O jaju bazyliszka.
Teddy potknął się i omal nie wpadł na latarnię. Gapił się na chrzestnego z szeroko otwartymi ustami i szaleństwem w oczach. Czekał, aż Harry powie, że tylko żartuje, ale mężczyzna był w stu procentach poważny.
- Ba-bazyliszek? - zająknął się.
Historie o Komnacie Tajemnic, pojedynku z bazyliszkiem i spetryfikowanych uczniach nie należały do przyjemnych opowieści na dobranoc, ale Ron, raz na jakiś czas, lubił postraszyć dzieciaki, zwłaszcza gdy były nieposłuszne, a George czasem w żartach wciąż nazywał Harry'ego Dziedzicem Slytherina, czego ten strasznie nie lubił. Wywoływało to jednak pytania i Teddy nie raz miał okazję usłyszeć historię o dwunastoletnim Harrym ratującym Ginny przed nieuchronną śmiercią.
- Departament Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami robi dosłownie wszystko, by znaleźć jajo i jego nabywcę, ale ja mam swoje podejrzenia - westchnął Harry i pokręcił głową.
Nie musiał mówić nic więcej.
- Mordred - szepnął Teddy, a Potter skinął głową.
- To by pasowało - rzekł. - Skoro podziela poglądy Voldemorta, chce wytępić mugoli, dzieci z mugolskich rodzin i wszystkich nieokreślonych czarodziejów. A co może być lepszym sposobem niż Groza Slytherina?
- Ale to jest jajo - zauważył Teddy. - Małe jajo. Bazyliszek prędko nie będzie w stanie nikogo zaatakować.
Harry skrzywił się boleśnie.
- Co? - zaniepokoił się Teddy.
- Widzisz... - zaczął. - Departament Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami nie przekazał nam informacji o bazyliszku od razu... Idioci myśleli, że zlokalizują go zanim mały problem stanie się dużym problemem.
- Kiedy? - zapytał słabo Teddy. - Kiedy bazyliszek dostał się do kraju?
- Miesiąc po ucieczce Carrowów.
Teddy zaklął głośno.
- Wszyscy byliśmy wtedy tak skupieni na złapaniu ich, zapewnieniu bezpieczeństwa dzieciakom i całej reszcie, że to przegapiliśmy - westchnął Harry. - Sam wiesz, co się działo. Teraz, z perspektywy czasu, wygląda mi to na przemyślane działanie. Zostaliśmy odciągnięci od jednego kłopotu, próbując zapanować nad innym, bardziej naglącym.
- Rok... - sapnął. - Ponad rok... I bazyliszek może być wszędzie!
- Cóż, jestem pewien, że Mordred nie trzyma go przy sobie tak jak Voldemort Nagini - odparł. - Bazyliszek jest niebezpieczny, nawet dla niego, zwłaszcza, jeśli nie jest kolejnym Dziedzicem Slytherina.
- A jeśli jest? - zapytał się Teddy. - Dobrze wiesz, co znalazła Torrie.
Harry pokiwał głową. Nie mógł spać po nocach, zastanawiając się, co zrobić z informacjami, które znaleźli na temat Mordreda. I jak nie dopuścić do tego, by dzieciaki dowiedziały się o wszystkim przed czasem.
- Zyskamy pewność, gdy zbudowane zostaną konkretne drzewa genealogiczne - powiedział. - Wiesz, że szperanie w tak odległej przeszłości, nawet dla czarodzieja, jest kłopotliwe.
- I tak dobrze wiemy, jaki będzie wynik. - Teddy wbił ręce w kieszenie. On nie zamierzał się łudzić. - Domyślam się, że moje zadanie ma związek z bazyliszkiem, czyż nie? Mam go znaleźć i zlikwidować? Nadal trzymasz Miecz Gryfindora w gablotce nad kominkiem? - zażartował.
- Przecież wiesz, że to tylko atrapa - mruknął Harry. - I nie, nie chcę żebyś zajmował się bazyliszkiem. Dostaniesz inne zadanie. Owszem, będzie miało związek z naszym wężowym problemem, ale mam nadzieję, że bezpośrednio się z nim nie spotkasz.
- Świetnie. - Teddy poczuł ulgę. Uważał się za dobrego aurora, ale bazyliszek napawał go lękiem. - Co mam zrobić?
- Jedziesz do Hogwartu.
Chłopak na moment zdębiał. Przez pełną minutę jego myśli wirowały jak szalone, aż w końcu doszedł do odpowiedniej konkluzji i zrobił się zielony na twarzy, a jego włosy gwałtownie straciły kolor. Harry rozejrzał się dookoła, zaniepokojony tym, że jakiś mugol mógł zobaczyć niekontrolowany pokaz Lupina.
- Ty... Ty chyba nie myślisz... - dukał Teddy.
- Dokładnie tak myślę - westchnął Harry i spojrzał poważnie na swojego chrześniaka. W zielonych oczach była rezygnacja i zmęczenie. Teddy pomyślał, że już dawno nie widział swojego ojca chrzestnego odprężonego. - Nie mam pewności, ale mój informator...
- Malfoy.
- Mój informator - powtórzył - twierdzi, że kilka rodzin czarodziejów czystej krwi może być uwikłanych w przemyt i pomoc Mordredowi. Nie chcę rzucać nazwiskami, ale jeśli prawdą jest wszystko to, co odkryła Victoire...
- Na gacie Merlina... - Oczy Teddy'ego zalśniły strachem.
- No właśnie. Dlatego potrzebuję cię w Hogwarcie. Musisz mieć oko na wszystko. A zwłaszcza... na pewne osoby.
- Rozumiem - mruknął Teddy. - Ale dlaczego nie zlecisz tego Robardsowi?
- Bo jest na emeryturze i... nie zgadza się ze mną w kilku kwestiach. - Harry nachmurzył się i wbił ręce w kieszenie. - Ufam ci, Teddy. Jesteś jedną z nielicznych osób, którym mogę powierzyć to zadanie. I jeśli czegoś się dowiesz, natychmiast mnie o tym poinformuj.
- Jasne. Możesz na mnie liczyć.
Harry uśmiechnął się lekko.
- Wiem.

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

64. Wykluczony

Teddy Lupin bardzo rzadko się irytował, ale kiedy już to robił, przypominał tykającą bombę. Jego włosy przybierały wtedy wściekle czerwony kolor, a oczy ciskały gromy. Każdy, kto widział go w takim stanie choć raz, dobrze wiedział, że nie należy się do niego zbliżać dopóki barwa włosów nie zmieni się na niebieską. Niestety, jego humor zamiast się poprawiać pogarszał się z każdą kolejną chwilą i gdy dotarł wreszcie do gabinetu Harry'ego, był już na granicy wybuchu.
- Wejdź - powiedział Harry zmęczonym głosem, gdy Teddy załomotał do drzwi.
Jeden rzut oka na chrześniaka i Harry już wiedział, że ten dzień na pewno nie będzie lepszy. Zamknął oczy i ucisnął nasadę nosa tuż nad okularami, próbując zatrzymać nadciągający ból głowy.
- Dlaczego? - zapytał od razu Teddy.
- Usiądź, proszę - polecił mu Potter, wskazując krzesło.
Teddy skrzyżował ręce na piersi. Nie zamierzał siadać.
- No to nie - westchnął Harry.
- Powiedz mi, dlaczego - powtórzył Teddy.
- Bo bierzesz ślub w wakacje - odparł po prostu.
- To nie oznacza, że masz prawo zmieniać mój przydział! Sprawa Mordreda i Carrowów jest ważna! Potrzebujesz najlepszych!
- A Victoire potrzebuje cię żywego - przerwał mu.
Młodemu aurorowi zabrakło na moment argumentów. Nim otworzył usta, by coś powiedzieć, Harry uniósł dłoń do góry.
- Teddy, ostatnie tygodnie nie były dla nas łatwe - powiedział. - Zwłaszcza po tym, co zaserwował nam Mordred we Francji. Mam dość tuszowania spraw i ukrywania prawdy przed rodziną. Wiesz dobrze, jak bardzo nie lubię tego robić. Poza tym sam mnie prosiłeś, żebym nie wspominał dzieciakom o twoim... wypadku.
- Pamiętam - burknął.
Harry wstał i podszedł do komody, na której stały zdjęcia całej jego rodziny.
- Napędziłeś wszystkim stracha - oznajmił cicho. - To mogło się źle skończyć.
- Jestem aurorem. To moja praca.
- Co nie oznacza, że celowo musisz się narażać. Nikomu nie powiedziałeś, gdzie idziesz i po co. Gdyby nie zegar, moglibyśmy przybyć za późno.
- Nie było czasu na wysyłanie wiadomości! - oburzył się Teddy. - Dostałem informację, że Carrowowie ukrywają się w tym starym domu. Dobrze wiesz, jak często zmieniają kryjówki. Nie było czasu... - powtórzył ciszej.
- I sam jeden udałeś się na dwójkę śmierciożerców. Nie wziąłeś pod uwagę, że mogą nie być sami. Omal nie zginąłeś, Teddy.
- Przynajmniej wiemy, że zgromadzili sojuszników - odparł.
- Wiedzieliśmy to i bez twojej brawurowej akcji.
- Daj spokój! Robiłeś gorsze rzeczy w młodości! Nie bądź hipokrytą!
Harry spojrzał na niego ostro.
- I właśnie dlatego, że robiłem, nie chcę żeby moje dzieci powtarzały moje błędy - powiedział bardzo cicho.
Teddy ucichł. Wbił wzrok w podłogę i zacisnął zęby.
- Czyli nie zmienisz decyzji? - spytał cicho.
- Nadal możesz pracować nad tą sprawą - powiedział Harry - ale nie będziesz działał w terenie. Nie w ten sposób.
- Świetnie - burknął chłopak.
- Wierz mi, że wcale nie chcę tego robić. - Potter spojrzał na niego z przepraszającą miną. - Ale nie pozostawiłeś mi wyboru. Niektórzy domagają się żebym całkowicie cię wylał, Teddy - westchnął. - Twierdzą, że swoją akcją naraziłeś całe powodzenie zadania. Myślę, że chwila przerwy dobrze zrobi wszystkim. Będziesz mógł pojechać do Torrie i zająć się planowaniem ślubu.
Chłopak prychnął cicho. A potem westchnął i opadł na krzesło. Płomienny kolor jego włosów zaczął blaknąć i Harry poczuł ulgę. Podszedł do chrześniaka i położył dłoń na jego ramieniu.
- Dwa tygodnie urlopu, Teddy - powiedział. - Sprawa trochę przycichnie, ty odpoczniesz, a Torrie i Ginny przestaną się zamartwiać. Potem możesz wrócić.
- I będę siedział jak grzeczny chłopiec za biurkiem? - pokręcił głową.
- Przez pewien czas - tajemniczo odpowiedział Harry. - Potem... się zobaczy.
Teddy spojrzał na niego z nagłym zainteresowaniem.
- Harry? - rzucił nagląco.
- Na razie nic nie mogę ci powiedzieć - odparł Potter. - Ale wszystko wskazuje na to, że możesz przydać się w pewnym miejscu. Zależy jak rozwinie się sytuacja. Na razie... nie jest dobrze.
- Myślisz, że po czymś takim mam być spokojny? - Teddy aż się wyprostował. - Powiedz co się dzieje.
- Nie mogę. Jesteś na urlopie - wyszczerzył się Harry, a potem westchnął. - Przyjdź za dwa tygodnie. Powiem ci wtedy wszystko, co wiem.

wtorek, 31 lipca 2018

Harry'emu w dniu urodzin!

To nie jest kolejny rozdział opowiadania, za co z całego serca przepraszam! Pojawi się on jednak już w najbliższym czasie, a tymczasowo musicie zadowolić się tym.

Czym właściwie?

Zobaczcie sami :).


Harry,
To od Ciebie zaczęła się moja prawdziwa przygoda z książkami, magią i pisarstwem. Kiedy pierwszy raz przeczytałam Twoją historię miałam jakieś 8 lat. Pamiętam do tej pory jak całą szkołą wyruszyliśmy do kina, żeby zobaczyć Kamień Filozoficzny... A potem już poszło z górki. Konkursy, zabawy Potterowskie, niecierpliwe oczekiwanie na premierę następnej części książki, gdybanie co też się w niej znajdzie; kto zginie, a kto zostanie przy życiu. Należę do pokolenia, które dorastało razem z Tobą. Każda kolejna książka to kolejny rok mojej edukacji i życia. Kolejny rok odkrywania magicznego świata.

Nigdy nie zapomnę zaskoczenia gimnazjalistek i organizatorów konkursu "Pokonać Voldemorta", gdy niepozorna trzecioklasistka (w podstawówce, zaznaczę), pokonała wszystkich przeciwników i popisała się niesamowitą znajomością każdej wydanej do tamtej pory części (było ich bodajże cztery). Do tej pory mam dyplom i nagrodę, które wtedy otrzymałam. Nie zapomnę też jak bardzo przeżywałam śmierć Cedrika, Syriusza, Freda czy Lupina, wiedząc doskonale, że tak musiało być. Naprawdę żałuję, że nie mogę odbyć tej przygody razem z Tobą jeszcze raz, od samego początku, nie wiedząc co się wydarzy. Ale chociaż pierwsza świeżość już dawno przeminęła, nadal odnajduję radość w przypominaniu sobie co jakiś czas Twojej historii. I - co w tym najpiękniejsze - przeżywam wszystko tak samo mocno jak za pierwszym razem.

Ostatnio miałam przyjemność wprowadzenia do Twojego świata swojej najlepszej przyjaciółki. Nie mam pojęcia jakim cudem przez tyle lat uniknęła czytania czy nawet oglądania Twoich perypetii. Zawarłyśmy jednak układ - ja zainteresuję się jej bohaterem, a ona moim. Szczerze? To był jeden z najlepszych układów jakie zawarłyśmy kiedykolwiek. Pokochała cię z całego serca, a ja - dzięki niej - mogłam się poczuć zupełnie jak nowicjusz, patrząc na Ciebie jej oczami i tłumacząc zawiłości świata, które dla mnie były oczywiste, a dla niej stanowiły tajemnicę. Polecam coś takiego każdemu z osobna. Chociaż nie mogłam przeżyć Twojej historii zupełnie na nowo, zyskałam szansę spojrzenia na nią z innej perspektywy i to było naprawdę piękne.

Dziękuję Ci za spędzony wspólnie czas. I wznosząc toast za Chłopca, Który Przeżył,wierzę, że będzie go jeszcze więcej.

Ściskam z całego serca,
MaggieM

wtorek, 3 lipca 2018

63. (Nie)winni ukarani

Maggie i chłopcy stali sztywno wyprostowani przed biurkiem Tyke'a, który, mamrocząc coś pod nosem, wpisywał ich nazwiska do kartoteki. Widziała, że Jamesa aż korci, by się odezwać i coś powiedzieć, ale szturchnęła go ostrzegawczo w żebra i zamilkł.
- Miesięczny szlaban - poinformował ich woźny. - Spędzicie go sprzątając zamek. Bez użycia magii.
- My nic nie zrobiliśmy! - zawołał Fred, święcie oburzony.
- I tak wam nie wierzę! - syknął mężczyzna. - Jeśli w zamku coś się dzieje, to zawsze jest wasza sprawka! Albo tej młodszej bandy, która bierze z was przykład! Ale to wy byliście na miejscu zbrodni!
- Po prostu tamtędy przechodziliśmy - wyjaśnił Louis, próbując ułagodzić woźnego swoim niewinnym wyglądem. Krew wili zwykle pomagała w takich sytuacjach, ale nie tym razem.. - Naprawdę.
- No jasne, że tak! - Tyke znowu zrobił się czerwony. - Bo chodzące z was niewinności! A teraz wynocha! I żebym was nie widział do jutra!
Fred znowu otworzył usta, żeby zaprotestować, ale James bez słowa opuścił gabinet woźnego i Weasley zrozumiał, że nie ma sensu się kłócić. Łypiąc wrogo na Tyke'a, wyszedł z komnaty i zatrzasnął głośno drzwi.
- Uspokój się, bo przedłuży nam szlaban! - syknął Louis.
- Co to miało być?! - Fred naskoczył na Jima. - Nic nie zrobiliśmy!
- Wiem - odparł prosto Potter.
- Więc dlaczego, na gacie Merlina, nic nie mówiłeś?!
- Bo nie było sensu - odparła za Jamesa Maggie. - Tyke i tak by nam nie uwierzył, a jest święcie przekonany, że przyłapał nas na gorącym uczynku.
- Ciebie przyłapał - zauważył ponuro Fred.
- Znalazłam się w złym miejscu o niewłaściwym czasie - odburknęła. - Tak samo jak wy. Nie mam tylko bladego pojęcia, dlaczego cała szkoła uważa, że należę do waszej bandy.
- Bo jesteś członkinią Nowej Generacji - przypomniał jej Lou.
- Nowa Generacja to jeszcze nie Huncwoci - odparła.
- Ale chyba nauczyciele w ten sposób to postrzegają.
- Tyke tak to widzi - sprostował James, nerwowym ruchem przeczesując włosy palcami. - Jesteśmy na miesiąc uziemieni. Kiedy ja będę robił treningi? Czekają nas najważniejsze mecze w sezonie! Nie możemy zawalić, bo Tyke ubzdurał sobie, że wszystko co złe, to my!
- Zamierzam zamordować twoją siostrę - poinformował go usłużnie Fred. - Bo skoro Donovan twierdzi, że jest niewinna, a pewnie jest, to na liście złoczyńców pozostaje tylko Kropeczka i jej banda.
- Widziałam Lily i Hugona chwilę przed katastrofą - oznajmiła Maggie, krzyżując ręce na piersi i patrząc gniewnie na trzech chłopców. - Domyśliłam się, że coś kombinują, dlatego zmieniłam trasę na potencjalnie bezpieczniejszą.
- W tym zamku nie ma już bezpiecznych miejsc - stwierdził Louis, nerwowo dotykając blado-różowych włosów.
- Dlaczego muszę cierpieć przez wasze porachunki, co? - zapytała wrogo, mordując spojrzeniem każdego po kolei.
- Miałaś po prostu pecha, Słońce - odparł na to Jim, uśmiechając się do niej ironicznie.
Zgromiła go spojrzeniem.
- Donovan, Słońce... - wyliczyła. - Czy ty w ogóle pamiętasz jak mam na imię?
- Pewnie! - wyszczerzył się.
- Nie założyłabym się...
- Jeśli wypowiem twoje imię i udowodnię, że je pamiętam, pójdziesz ze mną na randkę?
- Słodka Morgano! - jęknął Fred. - Możecie na moment się ogarnąć? Dostaliśmy szlaban! Miesięczny!
- I musimy go odbyć - oznajmiła Maggie, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Jestem wściekła na Lily, ale nie zamierzam na nią donosić, tym bardziej, że nie mam żadnych dowodów na to, że zdemolowanie Zbrojowni to jej sprawka. Równie dobrze to mógł być Irytek.
- Jaaaasne - prychnął Louis.
- Po prostu przyjmijmy to z godnością - zaproponowała. - A o zemście pomyślimy innym razem.
- "My"? - podchwycił Jim.
Nic na to nie odpowiedziała.

***
- Słyszałam, że dostałaś szlaban.
Maggie uniosła wzrok znad książki i spojrzała prosto w brązowe oczy Rosie. Dziewczyna wyglądała na rozbawioną.
- Wieści błyskawicznie roznoszą się w tej szkole - zakpiła Maggie, odkładając podręcznik na bok. - Kto ci powiedział?
- Fiona. A ona dowiedziała się od Bena, który dowiedział się od Freda.
- Uwielbiam łańcuszki, chociaż ten mógłby być dłuższy - roześmiała się blondynka.
- Masz zaskakująco dobry humor jak na fakt, że przez miesiąc jesteś uziemiona z Huncwotami.
- Po prostu wiem, że jestem niewinna - wzruszyła ramionami. - A jak to mówią mugole, "karma wraca".
- Domyślam się, że wspólnie z Jimem i resztą zamierzasz trochę tej karmie dopomóc. - W brązowych oczach zaświeciły się diabliki typowe dla Weasleyów.
- Może - odparła tajemniczo.
Rosie zachichotała. Maggie przyjrzała się jej uważnie, nieco zaskoczona reakcją przyjaciółki. Zwykle Rose była głosem rozsądku i starała się rozstrzygać spory jeszcze zanim się pojawią. Dlaczego więc teraz nie próbowała jej namówić do zmiany zdania.
- Dobrze się czujesz? - spytała podejrzliwie.
- Tak - odpowiedziała. - Dlaczego miałabym czuć się źle?
- No nie wiem... - Maggie udała, że się zastanawia. - Może dlatego, że nie nakłaniasz mnie do zrezygnowania z idiotycznego pomysłu jakim jest tymczasowe przyłączenie się do bandy Jima?
- Och! - zawołała. - Więc jednak?
- Tymczasowo - podkreśliła Maggie.
- Uwierz mi, jak raz się w to wplączesz, nie będzie łatwo ci się wyplątać. - Rosie poklepała przyjaciółkę po ramieniu.
- To będzie jednorazowa akcja, Rose - obiecała Maggie. - Nic więcej.
- A co planujecie? - zaciekawiła się.
- Zobaczysz w swoim czasie - odpowiedziała tajemniczo i wróciła do czytania książki.

niedziela, 3 czerwca 2018

62. Huncwockie porachunki

- Jim, jak mogłeś?!
James uśmiechnął się pod nosem zanim odwrócił się w stronę swojej rozwścieczonej młodszej siostry, pędzącej w jego stronę korytarzem. Idący obok niego Fred miał bardzo zadowoloną minę, chociaż nie wiedział o co chodzi, a Louis tylko łypnął wrogo na rudowłosą dziewczynkę. Różowy kolor w jego włosach już zbladł, ale nadal był widoczny i chłopak nie mógł wybaczyć kuzynce tego kawału.
- Stało się coś, Kropeczko? - zapytał James, udając, że kompletnie nie wie o co jej chodzi.
- Już ty dobrze wiesz, co się stało! - zapiszczała, zatrzymując się przed bratem i celując w niego palcem wskazującym.
Uczniowie rzucali im zaciekawione spojrzenia, ale nikt nie przystawał, by dowiedzieć się, co takiego jest grane. Sprzeczki między członkami Nowej Generacji były całkowicie normalne i już nikogo nie dziwiły.
- Oświeć nas - wysyczał Louis.
- Podrzuciłeś do gabinetu Tyke'a niuchacza, doskonale wiedząc, że ojciec Lorcana i Lysandra zamierza na najbliższych zajęciach czwartoklasistów poruszyć ich temat! - zawołała, szczerze oburzona. - Wina oczywiście spadła na nas, bo przecież Scamandrowie mogli bez problemu niuchacza zdobyć! Zarobiliśmy miesięczny szlaban, Jim! Miesięczny!
- O jejku, jejku... - W głosie Lou nie było nawet cienia współczucia.
Lily zmierzyła go ostrym spojrzeniem, które zmroziłoby każdego poza nim w tym momencie.
- Jak tam twoje włosy? - zaćwierkała.
Niebieskie oczy chłopaka zalśniły groźnie i Lily uśmiechnęła się triumfalnie, na co ręka Lou odruchowo powędrowała w stronę kieszeni z różdżką. Powstrzymał się jednak od pochopnych uczynków.
- Tak myślałam - powiedziała, przenosząc spojrzenie na Jima. - To było zagranie poniżej twoich możliwości, Jimmy - stwierdziła.
- Nie rozumiem, dlaczego mnie oskarżasz - pokręcił głową, z udawanym żalem. - Kropeczko, moje serce krwawi.
- Swoją drogą, co ten niuchacz zmalował, że Tyke dał wam aż miesięczny szlaban? - zaciekawił się Fred.
Dziewczynka nie zdołała powstrzymać chichotu, ale zaraz się opanowała.
- Cóż... - zaczęła. - Nie wiem czy wiedzieliście, ale Tyke kolekcjonuje mugolskie monety. Ma je wszystkie opisane i poukładane... A przynajmniej miał dopóki niuchacz nie zdemolował mu gabinetu.
- Mugolskie monety? - Louis miał minę jakby Gwiazdka postanowiła przyjść w tym roku wcześniej. - Jimmy, skąd wiedziałeś? Bo wiedziałeś?
- Nie mam nic wspólnego z żadnym niuchaczem - uparcie powtarzał chłopak, święcie przekonany, że siostra znalazła jakiś sposób, by utrwalić jego wypowiedź z przyznaniem się do winy i wykorzystać ją przeciwko niemu.
- A ja i tak wiem, że masz - warknęła, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła. Rude włosy łopotały za nią jak wstęga.
James patrzył na nią przez moment, a potem ruszył w przeciwnym kierunku, pogwizdując cicho.
- Naprawdę nie masz z tym nic wspólnego? - zakpił Fred.
Chłopak tylko rozłożył ręce, ale uśmiechnął się szeroko.
- Wiesz, że przyszykują teraz dla nas zemstę stulecia? - Louis dotknął swoich włosów. - Nie chcę obudzić się z zielonymi pasemkami na dokładkę. A twoja siostrzyczka może wejść do mojego dormitorium.
- Biedny Lou... Co ty teraz zrobisz? - zakpił Jim, klepiąc przyjaciela po plecach.

***
Kiedy Maggie zobaczyła Lily i Hugona spiskujących na korytarzu na drugim piętrze, od razu wiedziała, że coś się dzieje. Zwłaszcza, gdy spojrzeli na nią z wyraźnym niepokojem i czym prędzej się oddalili. Dziewczyna wzruszyła tylko ramionami, nie chcąc się mieszać w sprawy Huncwotów - czy to starszych, czy młodszych. Szybko przemknęła korytarzem, nie mogąc pozbyć się obawy, że zaraz coś ciężkiego spadnie jej na głowę, albo skończy z włosami koloru wściekłego fioletu. Uznała, że pójdzie do biblioteki naokoło, przez Izbę Pamięci i Zbrojownię, dlatego zamiast pójść korytarzem prosto, skręciła w lewo.
Jak się okazało, to był bardzo zły pomysł.
Kiedy tylko przekroczyła próg zbrojowni, zobaczyła prawdziwe apogeum. Srebrzyste kawałki metalu walały się po podłodze razem z całym arsenałem broni. Maggie przeszło przez myśl, że w sumie to trochę dziwne, że czarodzieje korzystali z mieczy i łuków, skoro mogli posługiwać się magią, ale zaraz o tym zapominała, gdy nagle usłyszała za plecami rozzłoszczony okrzyk, który poznałaby na końcu świata.
Tyke.
Bardzo. BARDZO wściekły Tyke.
- Zaraza na Huncwotów! - zawołał.
Maggie odwróciła się szybko w jego stronę i zobaczyła, że woźny mierzy ją wrogim spojrzeniem.
- I pewnie powiesz, że nie masz z tym nic wspólnego, co?! - zapytał, machając rękami. - Jakbym nie wiedział, że ty, Potter i Weasleyowie wzięliście sobie za punkt honoru by uprzykrzyć mi życie! Tak samo ta banda młodej Potterówny! Ale dość tego! Koniec z pobłażaniem!
- Nic nie zrobiłam! - zawołała Maggie. - Tylko tędy przechodziłam!
- Zawsze ta sama wymówka! - wrzasnął, wściekle czerwony na twarzy. - Ale ja wiem! WIEM! Dowiedziałem się, że Huncwoci planują coś dużego w Zbrojowni. Przychodzę i co widzę?! Ich wspólniczkę!
- Nie jestem ich wspólniczką! - Maggie była zła i lekko przestraszona. Tyke wyglądał jakby zaraz miał zionąć ogniem.
- I tak ci nie wierzę - wysyczał. - Do mojego gabinetu. Już.
Maggie zacisnęła mocno usta i wypuściła z sykiem powietrze. Wreszcie zrozumiała, dlaczego Lily i Hugo wyglądali na tak zdenerwowanych. Przygotowali kawał, który miał pogrążyć Jamesa i chłopaków. Pech chciał, że pogrążyli ją.
Usłyszała nagle rozbawione głosy i jęknęła w duchu, gdy je rozpoznała.
- WY! - wrzasnął Tyke, gdy w pomieszczeniu pojawili się James, Lou i Fred. Chłopcy szybko ocenili sytuację, przenosząc wzrok z Maggie, na porozrzucane po komnacie zbroje, a potem na woźnego. - Przyszliście sprawdzić, czy kawał się udał?!
James otworzył i zamknął usta. Spojrzał na Maggie, która tylko bezradnie pokręciła głową.
- Tylko przechodziliśmy... - powiedział Louis.
I to były słowa, których nie powinien wypowiadać.
- Wszyscy do mojego gabinetu! - wrzasnął Tyke. - Natychmiast!
Maggie ruszyła jako pierwsza, mijając oszołomionych Huncwotów. Złapała Jamesa za łokieć, ruszając go z miejsca, a kiedy tylko zrobił pierwszy krok, Louis i Fred podążyli za nim, oglądając się niepewnie na rozwścieczonego woźnego.
- Mamy przekopane - mruknęła.
- Wiesz co tu się wydarzyło? - zapytał szeptem James.
- Domyślam się - burknęła. - Huncwockie porachunki - zaklęła pod nosem.
- Lily - wycedził Jim.

piątek, 4 maja 2018

61. Huncwotów życia ciąg dalszy

Poza nauczycielami, wszyscy w szkole uważali, że to całkiem zabawne, jak dwa pokolenia Huncwotów próbują prześcignąć się w psotach. Lily, Hugona i bliźniaków Scamander nie powstrzymała nawet obecność Rolfa, który oficjalnie objął stanowisko nauczyciela opieki nad magicznymi stworzeniami. Można było nawet powiedzieć, że wzięli sobie za punkt honoru, by udowodnić, że nie boją się nikogo i niczego, nawet ojca-profesora.
- Kto mógł przewidzieć, że będą tak trudnymi przeciwnikami? - marszczył się Fred, próbując doczyścić swoją szkolną szatę z różowej lepkiej mazi, którą został zaatakowany w trakcie przerwy.
Doskonale wiedział, że za atakiem stoi Lily i jej banda, ale - oczywiście - nie dali się przyłapać na gorącym uczynku. Razem z Jamesem i Louisem zastanawiali się, jak to możliwe, że dzieciarnia radzi sobie tak dobrze bez pomocy Mapy Huncwotów.
- To zwyczajnie podejrzane - mówił Louis, który miał pewno mazi we włosach.
- Po prostu mają szczęście - stwierdził James, przyglądając się jak jego kumple starają się doczyścić po swojej przygodzie. Sam był czysty, bo przebywał wtedy w innym miejscu. - Co nie zmienia faktu, że Kropeczka i przyjaciele stali się wyjątkowo irytujący.
- Chcą odebrać nam tytuł jeszcze przed naszym odejściem ze szkoły - burknął Fred, ciskając szatę na podłogę. - Na brodę Merlina, co to za substancja?!
- Nie mam pojęcia - wyszczerzył się Jim.
- Nie chce zejść - mamrotał Louis. - Dlaczego to nie chce zejść? Nie mogę mieć różowych włosów. Nie jestem Teddym.
James wybuchnął śmiechem. Kumple tylko zmierzyli go morderczymi spojrzeniami.
- Tak w ogóle, to gdzie byłeś? - zaciekawił się Fred. - Miałeś do nas dołączyć zaraz po śniadaniu.
- W sowiarni - odpowiedział. - Wysyłałem list. Mama chciała wiedzieć, czy wracamy na Wielkanoc.
- Co wy na to, by zapakować młodocianych w kufer i wysłać ich pocztą do domu? - zasugerował Louis, zostawiając swoje włosy w spokoju.
- Pomogę ci zaadresować przesyłkę - oznajmił mściwie Fred. - Jeśli przypadkiem pomylę nazwę ulicy, chyba nic się nie stanie, prawda?
- Jakieś sugestie, jak pozbyć się tego cholerstwa? - zapytał ponuro Louis, oglądając się w lustrze z grobową miną.
- Żadnych - odparł James. - I z przykrością informuję, że za pięć minut zaczynasz eliksiry ze Ślizgonami.
Louis spojrzał na niego z pode łba.
- Widzę, jak ci przykro, Potter - burknął. - Bardzo bym nie chciał być w skórze twojej młodszej siostry, gdy ją dopadnę.
- Obiecuję przytrzymać ci szatę, gdy będziesz się z nią mierzył - odpowiedział z powagą Jim, ale jego brązowe oczy się śmiały.
Louis wyszedł z łazienki. Fred i James natychmiast wystawili głowy na zewnątrz, ciekawi reakcji uczniów. Wszyscy obecni na korytarzu odprowadzali Louisa wzrokiem, gdy paradował z dumnie uniesioną głową i różowymi nieregularnymi pasmami we włosach.
- Jak nic odejmą mu punkty za nieprzepisowy strój - chichotał James.
- Mnie zaraz odejmą za całkowity jego brak - zauważył Fred, podnosząc szatę z podłogi. - Jimmy, musimy wykombinować coś specjalnego. Nie pozwolę, by dzieciaki triumfowały.
- Spokojnie, Freddie - uśmiechnął się James. - Pozwólmy im się cieszyć, dopóki mogą. Mam dla nich coś ciekawego.

***
- Dlaczego Louis ma różowe włosy? - zapytała się Maggie, gdy razem z Roxanne, Rosie i Alem usiedli w pokoju wspólnym, by odrobić lekcje.
Roxanne zachichotała, a Molly wywróciła oczami.
- Maczałaś w tym palce? - zaciekawił się Albus, unosząc wzrok znad podręcznika do transmutacji i patrząc na Rox.
- Właśnie, Rox - uśmiechnęła się do niej Molly. - Maczałaś?
- Oczywiście, że nie! - zaprotestowała dziewczyna, ale nikt jej nie uwierzył.
- Ale wiesz, dlaczego ma różowe włosy - dopytywała się Maggie.
- Obstawiam, że ma to związek z prywatną wojną między Huncwotami starszymi, a Huncwotami młodszymi - stwierdziła tylko Molly, biorąc się za pracę domową z obrony przed czarną magią.
- Chyba nastał czas, by wymyślić dla nich osobne nazwy - zaśmiała się Maggie.
- Jim nie dopuszcza do siebie myśli, że banda Lily w ogóle może być nazywana Huncwotami - zauważył Albus. - Według niego, ta nazwa jest zarezerwowana jedynie dla jego tria.
- Szczerze? - Maggie zaczęła drapać Runę za uszami, na co kotka zamruczała szczęśliwie. - James tak bardzo wdał się w waszego dziadka, że ta nazwa powinna być zarezerwowana wyłącznie dla niego.
- Maggie, od kiedy stoisz po stronie Jima? - Molly straciła zainteresowanie swoją pracą domową i spojrzała na blondynkę.
- Pewnie od momentu, gdy zaproponował jej przyłączenie do ekipy - zakpił Al.
- W końcu Huncwotów było czterech. Formalnie - zauważyła Rosie, skrobiąc coś na pergaminie.
- Jim Potter zaproponował ci przyłączenie się do jego elitarnej bandy? - Molly była pełna podziwu. - Jak nie on.
- To było dawno - wywróciła oczami Maggie. - I wcale nie stoję po jego stronie. Po prostu... Oni SĄ Huncwotami. Takimi jak byli James Potter, Syriusz Black i Remus Lupin.
- Taaaa... - mruknął Albus. - Tylko czekam aż wymyślą dla siebie przezwiska.
- Może przywłaszczą stare? - podrzuciła Rosie.
- Nie - pokręcił zaraz głową. - Jim uwielbia być porównywany do dziadka, ale jednocześnie stara się być jak najbardziej sobą, nie nim, jeśli rozumiecie, co mam na myśli.
Maggie zaraz pokiwała głową, co spotkało się z rozbawionym spojrzeniem Molly, a Roxanne wyszczerzyła się w uśmiechu. Dziewczyna szybko zajęła się pracą domową.
- Różowe włosy? - przypomniała, przepisując fragment z podręcznika. - Co z nimi?
- Nie mam pojęcia, czego użyła Lily - wyznała Rox. - Ale Louis jest wściekły, bo nie może tego zmyć.
- W sumie, to nawet do twarzy mu w różowym - zakpiła Molly, powracając do przerwanej pracy domowej.

wtorek, 3 kwietnia 2018

60. Z życia Huncwota

- Jesteś pewien, że wiesz co robisz? - zapytał się Louis, zerkając przez ramię na Mapę Huncwotów, którą James trzymał w rękach.
- Oczywiście - odparł na to chłopak. - Czy kiedykolwiek jakiś mój pomysł... - zaczął.
- Tak - przerwał mu zaraz Fred, doskonale wiedząc, o co kumpel chce zapytać. - Praktycznie każdy.
- Wyolbrzymiacie - stwierdził, wbijając wzrok w Mapę i poszukując na niej kropki Lance'a Blackwella.
- To bardzo ładnie z twojej strony, że chcesz wymierzyć sprawiedliwość w imieniu swojego młodszego brata i kuzynki - uznał Lou, uśmiechając się kpiarsko. Jasne włosy wpadały mu do oczu, ale nie zwracał na to uwagi.
- Bo oczywiście o brata i kuzynkę chodzi. - Fred przyłączył się do zabawy. Brązowe oczy skrzyły się złośliwie.
- No jasne. Na pewno nie o Donovan...
- Donovan? Jaką Donovan?
- Och, przymknijcie się - burknął James.
Tylko parsknęli śmiechem.
- Sami chcieliście to przetestować - przypomniał im. - Czy może być lepszy obiekt doświadczeń od Ślizgona?
- Twoja logika jest nie do podważenia, Jimmy - zachichotał Fred, obracając w palcach jadowicie zieloną kulkę, która wyglądała na zwyczajną piłeczkę kauczukową, jakie spotyka się u mugoli.
- Ale zdajecie sobie sprawę, że wina i tak spadnie na nas? - zapytał się Louis, wywracając przy tym oczami.
- Niekoniecznie - wyszczerzył się Jim. - Zawsze mogą pomyśleć, że to Lily i jej banda.
- W sumie... - Lou uśmiechnął się szeroko.
- Poza tym, bardzo się staraliśmy żeby ta kulka nie pozostawiła po sobie najmniejszego śladu - zauważył. - Zrobi tylko niewidzialne "puff!" i zniknie...
- "A zapaszek przyklei się do osoby, którą chce się zaczarować" - Fred zacytował tekst z ich nieformalnej ulotki.
- "Nieuchwytny dla waszej ofiary" - dołączył się Lou.
- "Wyczuwalny dla wszystkich pozostałych" - dokończył James z satysfakcją.
- Ojciec to kupi - poinformował ich Fred, zacierając radośnie ręce. - Jeśli zadziała, wyprodukuje całą serię.
- Cicho - syknął Jim, stukając różdżką w Mapę i mamrocząc pod nosem Koniec psot. - Idzie.
Chłopcy ukryli się w tajnym przejściu za gobelinem i czekali na swój obiekt psoty. Blackwell wracał właśnie z eliksirów razem z McLaggenem. Obaj dyskutowali o czymś cicho, kompletnie nieświadomi tego, co ich czeka. James najchętniej potraktowałby zaklęciem ich obu, ale jak na razie wyprodukowali tylko jedną kulkę i postanowili wykorzystać ją przeciwko Blackwellowi.
- Nie spudłuj - syknął do Freda.
- Jestem pałkarzem, nie ścigającym - odszepnął.
Odczekał aż Ślizgoni ich wyminą, po czym wziął lekki zamach i cisnął kulką w kierunku Blackwella. Piłeczka uderzyła go w tył głowy, na co chłopak zaklął donośnie i zatrzymał się, od razu dobywając różdżki. McLaggen popatrzył na niego dziwnie.
- W porządku? - zapytał.
Blackwell nie dostrzegł na korytarzu nikogo poza nim i jego kumplem. Zmarszczył tylko brwi i powoli schował różdżkę do kieszeni szaty.
- W porządku - odparł. - Idziemy.
Kiedy zniknęli za zakrętem, James, Fred i Louis wybuchnęli zduszonym śmiechem.
- Spudłowałeś - śmiał się Louis. - Ale to było najpiękniejsze pudło na świecie.
- Jak kulka reaguje w zetknięciu z ciałem? - dusił się James, ocierając łzy płynące po policzkach.
- Nie mam bladego pojęcia - chichotał Fred. - Może Lance'owi wyrośnie druga głowa?
Wywołał tym stwierdzeniem kolejną salwę śmiechu.

***
- Skąd te dobre humory? - zapytał się Albus, siadając obok brata i sięgając po półmisek z tostami.
Rosie i Maggie usiadły na przeciwko nich. Zobaczyły, że Fred i Jim wymieniają między sobą zadowolone spojrzenia, a potem Jim pochylił się do przodu, kiwając dłonią, by się przybliżyły.
- Spójrzcie na stół Ślizgonów - szepnął. - I powiedzcie, co widzicie.
Maggie zerknęła szybko ponad jego głową i uniosła brwi.
- Nikt nie siedzi koło Blackwella - powiedziała. - I wszyscy gapią się na niego jakby...
- Śmierdział smoczym łajnem? - podrzucił ochoczo Fred, a James wybuchnął śmiechem.
- Rozumiem, że macie z tym coś wspólnego? - Rosie popatrzyła na kuzynów z uśmiechem wyrażającym dezaprobatę.
- My? - udał zdziwionego James. - No skądże!
- Czy moglibyśmy wpaść na pomysł, by wypróbować Kulkosmród na Lansie Blackwellu? - Fred udawał, że się nad tym zastanawia.
- I zupełnie przypadkiem poczekać aż skończy eliksiry, by móc go zaczarować? - kontynuował James. - Tak żeby wszyscy myśleli, że to wypadek podczas warzenia substancji?
- Nie jesteśmy na tyle przebiegli - podsumował Fred.
- Chociaż czasem mamy przebłyski geniuszu - stwierdził Jim.
Maggie patrzyła to na jednego, to na drugiego, a potem na Blackwella. Nagle jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, który zatrzymał Jamesowi bicie serca.
- W pełni zasługujecie na swój przydomek, Huncwoci - osądził Albus, upijając łyk soku dyniowego.
- Dziękujemy i polecamy się na przyszłość - odpowiedział mu Jim, wyciągając się leniwie i krzyżując ręce na karku.
- Właśnie napompowałeś mu ego, Al - westchnęła Maggie. - Gratulacje.
- Moje ego i bez tego miało się dobrze - powiedział James.
- Tak też myślałam.
Fred przyglądał się im, przechylając lekko głowę.
- Przegapiłem moment, w którym zaczęliście znowu normalnie ze sobą rozmawiać - oznajmił.
- To wcześniej rozmawialiśmy nienormalnie? - Maggie postanowiła udawać głupią.
- Właśnie? - Jim postanowił wykorzystać okazję i przyłączył się do jej gry. - Donovan, przypominasz sobie, kiedy ostatni raz rozmawialiśmy nienormalnie?
- Pewnie ma na myśli naszą dyskusję na treningu - uznała. - I być może rozmowę po nim.
- W sumie może też chodzić o kilka drobnych sprzeczek na przestrzeni ostatniego miesiąca...
- Czy tam dwóch...
- Pół roku...
Popatrzyli na siebie i parsknęli śmiechem. Maggie nie mogła uwierzyć, że Jim zachowuje się wreszcie tak, jak przed wakacjami w Dolinie Godryka. Takiego Jamesa znała i z takim potrafiła rozmawiać. Bardzo chciała, by pozostał w tym stanie przez dłuższy czas.
- Okeeeeey... - Fred miał minę, jakby było mu niedobrze. - To nie jest ani trochę normalne. Możecie się dla mnie pokłócić? Żebym przekonał się, że nie jesteście Ślizgonami, którzy wypili eliksir Wielosokowy i się pod was podszywają?
Rosie zamordowała go wtedy spojrzeniem. Na szczęście nie zauważył tego nikt poza nim samym. Fred skulił się wtedy lekko w sobie i wymamrotał coś pod nosem.
- To co, Donovan? - James popatrzył na dziewczynę ze znajomym uśmieszkiem. Maggie westchnęła w duchu, przeczuwając co się szykuje i żegnając się z chwilą spokoju. - Nie wymyśliłaś żadnego sposobu, by odegrać się na Blackwellu? Jestem zaskoczony.
Chyba nie bardziej niż ona w tym momencie. Spodziewała się bowiem kolejnego zaproszenia na randkę. Nie neutralnego pytania z gatunku tych, jakie zadają sobie dobrzy przyjaciele.
- Ja... um... - bąknęła, kompletnie nie wiedząc co powiedzieć.
- Jim, nie podpuszczaj jej - poprosiła go Rose.
- Przecież tego nie robię - parsknął.
Tylko na niego spojrzała. A było to słynne spojrzenie w stylu cioci Hermiony, które sprawiało, że chciało się uciekać gdzie pieprz rośnie.
- No ale gdybyście jednak coś planowali, to wiecie do kogo się zwrócić po pomoc - powiedział szybko i wstał. - Freddie, mamy coś do załatwienia, pamiętasz?
Fredowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zerwał się na równe nogi i chwilę później już ich nie było. Maggie tylko odprowadziła chłopców spojrzeniem. A potem zobaczyła wpatrzone w nią oczy Albusa i Rosie.
- Co? - pisnęła.
- Odnotowujemy moment, w którym nie wdałaś się w awanturę z moim bratem - oznajmił Al. - Przyjemna odmiana, no nie?
Nic nie odpowiedziała, zbyt skonfundowana zachowaniem Jima, a także swoją nieuzasadnioną na to reakcją. Doszła do wniosku, że chyba jednak wolała flirciarską wersję Jamesa Pottera, bo przynajmniej wiedziała jak się wobec niego zachowywać. Nie zamierzała jednak z nikim podzielić się tą myślą.

niedziela, 4 marca 2018

59. Veritaserum

Maggie była naprawdę wściekła, że profesor Longbottom nie zdołał zrobić nic w sprawie zajścia w Zakazanym Lesie. Al i Rosie - na szczęście - nie powiedzieli nawet słowa w stylu "mówiliśmy, że tak będzie", za to Jim okazał jej prawdziwe wsparcie i nawet nie próbował przy tej okazji zaprosić ją na randkę. Mimo to zachowywała odpowiedni dystans. James Potter był na straconej pozycji jeśli chodziło o umawianie się, ale przy odrobinie dobrej woli, może udałoby im się zaprzyjaźnić.
- Nie mogę patrzeć na jego zadowolony uśmieszek - mruknęła do Rosie, gdy wychodziły z Wielkiej Sali.
- Czyj? - zapytała ostrożnie rudowłosa.
- Lance'a, a czyj! - wywróciła oczami blondynka. - Jestem przekonana, że to on ukrywał się za maską.
- Mags... - westchnęła tylko. - Wuj Neville powiedział ci, że nic nie może zrobić bez dowodu, a wykorzystywanie veritaserum na uczniach jest zabronione.
- Nauczyciele nie mogą tego zrobić - zauważyła. - Ale... my?
Na jej twarzy pojawił się uśmiech, który Rose kojarzył się raczej z Jimem i Huncwotami niż z jej przyjaciółką. Dziewczyna naprawdę się zaniepokoiła.
- Co kombinujesz? - zapytała powoli.
- Zamierzam poprosić Ala o przysługę - odpowiedziała na to.

***
Albus wysłuchał uważnie Maggie i zamknął oczy na długą chwilę.
- Czy ja naprawdę usłyszałem to, co myślę, że usłyszałem? - zapytał się Rosie.
- Tak - odparła krótko.
- Prosisz mnie o uwarzenie jednego z najbardziej skomplikowanych eliksirów, bez pozwolenia nauczyciela, w dodatku po to, by zmusić Ślizgonów do przyznania się, że stoją za atakiem na naszą trójkę? - upewnił się. - Mags, co się z tobą dzieje? Zachowujesz się jak nie ty.
Dziewczyna popatrzyła na niego z wyraźnym zaskoczeniem. Albus wyglądał, jakby od dawna szykował się do tej przemowy.
- Nie wiem, co się zmieniło i kiedy - powiedział. - Ale Maggie Donovan, którą znamy, nie domagałby się złamania przepisów tylko po to, by zemścić się na Ślizgonach. Bo o to właśnie ci chodzi. O zemstę. A wiesz gdzie ona prowadzi?
- Al... - rzuciła ostrzegawczo Rose.
- Mags, powiedz po prostu, co się dzieje - zignorował kuzynkę i wbił spojrzenie w jasnowłosą przyjaciółkę.
Milczała przez długą chwilę, nim zebrała się w sobie na odpowiedź.
- Nie radzę sobie - oznajmiła cicho.
Poczuła się lepiej już w chwili wypowiedzenia tych słów. Zupełnie jakby pozbyła się przytłaczającego ją ciężaru. Dlatego mówiła dalej.
- Nie czuję się bezpiecznie w szkole, a co dopiero mówić o świecie poza nią. Każdego dnia budzę się i zastanawiam, czy to dziś zaatakują ponownie. Kogo wyślą. Jakich środków użyją by mnie dopaść. A najgorsze w tym jest to, że nie wiem nawet czego chcą. Gdybym wiedziała, może jakoś potrafiłabym z nimi walczyć. Kiedy ocknęłam się w Lesie, was nie było. Pojawił się za to ktoś, kto wyglądał jak śmierciożerca. Od razu pomyślałam, że to znowu sprawka Carrowów. Że tym razem nie będzie Jamesa, który przyjdzie mi na ratunek, bo nikt nie wiedział, że wyszliśmy z zamku. - Jej głos zaczął drżeć i Maggie zacisnęła ręce w pięści. - Po prostu chcę wreszcie odzyskać poczucie bezpieczeństwa. Nie daje mi spokoju to, co Lance powiedział o zbliżających się nowych mrocznych czasach. Za każdym razem kiedy go widzę, przechodzą mnie ciarki. A patrzy się na mnie tak, jakby wiedział coś, z czego ja nie zdaję sobie sprawy, a co dotyczy mojego życia i śmierci. Wybaczcie, ale mam chyba prawo trochę świrować... - zaśmiała się nerwowo, próbując rozładować napiętą atmosferę panującą między nimi.
- Mags, przecież wiesz, że nie pozwolimy cię skrzywdzić - powiedział jej Al.
- I właśnie to mnie przeraża! - zawołała. - W koszmarach widzę to, co stało się przeze mnie Jamesowi! Blizna na jego piersi nigdy nie zniknie! Myślicie, że chcę, by coś podobnego stało się wam?! Na samą myśl, że możecie stanąć między mną a zagrożeniem robi mi się niedobrze! Następnym razem możemy nie mieć tyle szczęścia i któreś z was zginie! W ten sposób mam okazać wdzięczność waszej rodzinie, za wszystko, co dla mnie zrobili? W Lesie niewiele brakowało... A wszystko dlatego, że powiedziałam Lannce'owi kilka słów za dużo. Znowu mogliście ucierpieć z mojej winy...
- Hej! - zawołał Al. - To ja rzuciłem na niego klątwę. Nie przypisuj sobie całego zaszczytu.
- Zaszczytu? - spojrzała na niego jak na wariata, a potem parsknęła śmiechem.
Albusowi dokładnie o to chodziło. Rosie położyła dłoń na ramieniu śmiejącej się Maggie, a on skrzyżował ręce na piersi.
- Przynajmniej już wiemy, co się z tobą dzieje - oznajmił. - Nie powiem, żebym był jakoś bardzo zaskoczony. Ostatnio miałaś paskudny okres.
- Atak, rozstanie z Craigiem, Jim, mecz quidditcha, Zakazany Las, Jim... - zaczęła wyliczać Rose.
- Dlaczego Jamesa wymieniłaś dwukrotnie? - Maggie uśmiechnęła się szeroko.
- Bo jest wrzodem na twoim tyłku?
Albus parsknął śmiechem i zgiął się w pół. Maggie tylko wywróciła oczami.
- Jest - stwierdziła. - Nie zaprzeczę.
- Wyczuwam "ale" - zakpiła Rosie.
- Sprzeczki z nim są dobrym sposobem na odwrócenie uwagi od tego, co się dzieje dookoła - przyznała się Maggie. - Co nie znaczy, że kłócę się z nim tylko z tej przyczyny! - zastrzegła zaraz.
- No jasne, że nie! - zadrwił Albus.
- Chcesz coś powiedzieć? - Maggie wbiła w niego spojrzenie.
- Cały czas się zastanawiam nad tym nieszczęsnym eliksirem, którym Fred i Lou skropili wasze babeczki... Dlaczego kropelka zadziałała tak mocno?
- Bo chłopcy mają odmienne pojęcie "kropelki" niż my? - burknęła.
- Może - wyszczerzył się tylko.
- Ale z ciebie Weasley - prychnęła.
- Hej! - oburzyła się Rosie, a Al znowu wybuchnął śmiechem.
- Wracając do veritaserum. - Maggie próbowała zmienić temat. - I tak uważam, że moglibyśmy to zrobić.
- Rodzice warzyli Eliksir Wielosokowy, a my mamy się bawić veritaserum? - westchnęła Rosie. - Naprawdę mamy powtarzać wszystkie ich schematy?
- Teraz, kiedy znam powody Maggie, jestem bardziej skłonny, by to zrobić - oznajmił Al. - To nie będzie łatwe. Składniki są trudno dostępne. No i miejsce...
- Z miejscem nie będzie problemu - powiedziała zaraz Maggie. - Pomyślałam, że może Pokój Życzeń nadałby się do tego zadania.
- I może od razu załatwiłby nam potrzebne ingrediencje... - mruknął Albus.
- Więc wchodzisz w to? - zapytała jeszcze.
- Nie żebym był zachwycony, ale tak - odparł. - Rose?
Dziewczyna głęboko westchnęła.
- No przecież nie zostawię was z tym samych - powiedziała. - Przyda się wam ktoś, kto zadba, by nie wyrzucili nas od razu z Hogwartu.
Maggie nie zdołała powstrzymać szerokiego uśmiechu. Miała najlepszych przyjaciół na całym świecie. Nie zasługiwała na nich...
Wyrzuty sumienia uderzyły w nią ze zdwojoną siłą. Tak, powiedziała wreszcie, co leży jej na sercu, ale to nie było wszystko. Nie podzieliła się swoją największą obawą, która spędzała jej sen z powiek. Nie powiedziała im, że obawia się odkrycia prawdy o swoich rodzicach. Coraz częściej zaczynała myśleć, że może rzeczywiście jest córką czarnoksiężników i dlatego śmierciożercy tak bardzo chcą ją dopaść. Coraz częściej przyłapywała się na myśleniu o rzeczach, o których myśleć nie powinna i czuła wstyd, że jej podświadomość podąża mroczną ścieżką. Chciała od tego uciec, ale im bardziej się starała, tym mocniej zaplątywała się w zastawioną sieć. A najgorsze było to, że nie mogła powiedzieć o tym Alowi i Rose. Doskonale wiedziała, co takiego jej odpowiedzą. Problem polegał jednak na tym, że ona miała odmienne zdanie na ten temat i póki co nic nie wskazywało na to, by coś w tej kwestii miało się zmienić.

środa, 21 lutego 2018

58. Ważne decyzje

- Myślicie, że powinniśmy komuś o tym powiedzieć? - zapytała się Rosie, gdy we trójkę usiedli przy kominku w pokoju wspólnym.
- Nie myślę - burknęła Maggie. - Ja to wiem. Musimy to powiedzieć profesorowi Longbottomowi. Zostaliśmy zaatakowani. I zaciągnięci do Zakazanego Lasu. Omal dziś nie zginęliśmy. To nie był głupi żart.
- Mags, zgadzam się z tobą - westchnął Al, oglądając guza w lusterku. - Ale... Nie wiem czy to dobry pomysł.
- Słucham?! - zapiszczała.
Nawet Rose spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Nie wiemy, kto taki nas zaatakował - zaczął.
- Lance Blackwell - przerwała mu Maggie. - Mógł mieć na twarzy maskę śmierciożercy, ale poznałabym go na końcu świata.
Dziewczyna aż wzdrygnęła się na samo wspomnienie zamaskowanego chłopaka.
- Też tak obstawiam - zgodził się z nią. - Ale nie możemy tak po prostu pójść do wujka Neville'a i powiedzieć mu, że bratanek dyrektora postanowił nas zamordować.
- A właśnie, że możemy - zaprotestowała. - Al, to naprawdę nie było zabawne. Nasze potyczki ze Ślizgonami bywają brutalne, ale tym razem przesadzili. Te pająki naprawdę mogły mnie dziś zabić. Niewiele im brakowało. Gdyby nie centaury już by mnie tu z wami nie było.
- Naprawdę to wiem - jęknął, przeczesując włosy palcami. - Ale nie powinniśmy opuszczać zamku. Nie o tej porze. Nie w tej sytuacji. My też wpakujemy się w kłopoty.
- Na pewno nie większe, niż Lance - odparła na to. - Al, nie możemy zostawić tej sprawy w spokoju. Nie możemy pozwolić, by triumfowali.
- Nie będą - powiedział. - Żyjemy, tak czy nie?
- Ciekawe jak długo - wymamrotała. - Myślisz, że poprzestaną na jednym razie?
- Napędzili nam stracha - odezwała się Rosie. - Myślę, że to powinno im wystarczyć na dłuższy czas.
- Nie wierzę... - Maggie spojrzała najpierw na Ala, a potem na Rosie. - Naprawdę chcecie odpuścić?
- Wiesz... Jeśli czegoś nauczyłem się z rodzinnych historii, to jednego - zaczął Al. - Wszczynanie wojny nigdy nie ma sensu. A to właśnie do tego prowadzi.
- Ale to oni ją zaczęli! - zaprotestowała.
- Tak, ale to nie oznacza, że musimy brać w tym udział, zwłaszcza, że grają nieczysto, Mags - szepnęła Rosie. - Następnym razem to może skończyć się jeszcze gorzej.
- I dlatego właśnie powinniśmy pójść z tym do nauczycieli! Żeby ich powstrzymali! Zawiesili, czy coś! - Maggie wstała i skrzyżowała ramiona na piersi. - Jutro idę do profesora Longbottoma. Możecie iść ze mną.
Po tych słowach odwróciła się i odeszła.

***
Trio w milczeniu jadło śniadanie. James uznał, że to bardzo nienaturalne zachowanie jak na nich, dlatego rzucał im z ukosa dziwne spojrzenia. Intrygował go zwłaszcza guz na głowie młodszego brata. W końcu nie wytrzymał i rzucił ironicznie:
- Al, w nocy napadła cię poduszka?
Zielone oczy Pottera spojrzały w brązowe. Maggie mocno zacisnęła usta.
- Zabawne, że użył akurat słowa "napad", czyż nie? - wymamrotała.
Rosie cicho westchnęła. James obrzucił ich zaskoczonym spojrzeniem.
- Nie łapię - oznajmił.
- Widzisz, James... - zaczęła Maggie. - Mieliśmy wczoraj paskudną przygodę, która skończyła się wizytą w Zakazanym Lesie, walką z akromantulami i narażaniem życia, a Al i Rose nie chcą nikomu o tym powiedzieć.
- Mów dalej - zaciekawił się.
- Zostaliśmy zaatakowani przez Ślizgonów przebranych za śmierciożerców - powiedziała, na co sapnął.
- Że co?! - zawołał, rzucając rozwścieczone spojrzenie na stół Slytherinu.
- Nie mamy dowodów, że to byli Ślizgoni - westchnęła Rosie. - Sama pewność nie wystarczy.
- Co nie zmienia faktu, że powinniśmy o tym powiedzieć nauczycielom - oznajmiła Maggie.
- Wyjątkowo zgadzam się z Donovan - powiedział ponuro James. - Biorąc pod uwagę całą sytuację w jakiej się znajdujemy, Carrowów polujących na Maggie i wszystko inne, przebieranie się za śmierciożerców na terenie szkoły jest zwyczajnie niedopuszczalne... Nie żeby w innej sytuacji było właściwe.
- Dziękuję - uśmiechnęła się triumfalnie dziewczyna.
Pamiętała poczynioną w Lesie obietnicę. Przeżyła, więc musiała być dla niego miła. To nawet nie było trudne, gdy zachowywał się jak człowiek.
- Serio, Jim? - Al spojrzał na niego z niedowierzaniem. - Akurat ty uważasz, że powinniśmy pójść z tym do wuja Neville'a?
- Dziwię się, że ty tak nie uważasz - odparł mu brat.
- Po prostu... To się nie skończy dobrze - stwierdził. - Jeśli odpuścimy, oni też odpuszczą. A jeśli zaczniemy wojnę, będziemy musieli do każdego posiłku wypijać butelkę odtrutki na wszystkie znane trucizny.
- Jestem gotowa podjąć to ryzyko - poinformowała go Maggie. - Poza tym uważam, że nie mamy się czym martwić. Po czymś takim, na pewno zostaną zawieszeni.
- Nie zostaną, bo nie mamy dowodu, że to byli oni - zauważył przytomnie Albus.
Maggie tylko ciężko westchnęła. Wrócili do punktu początkowego. Spojrzała więc na Jamesa, szukając u niego wsparcia. Zaskoczyło go to niemal tak samo, jak ją i oboje szybko odwrócili od siebie wzrok.
- Po prostu zgłoście sprawę Neville'owi - powiedział Jim, nerwowo drapiąc się po karku. - Zrobi z tym co uzna za słuszne.
- James Syriusz Potter, głos rozsądku. Klękajcie narody - wymamrotał Albus, ale poddał się. Czuł, że tej batalii nie wygra.
- A jeśli wuj nic nie zrobi... - Jim uśmiechnął się po swojemu. - Jestem przekonany, że ktoś inny poradzi sobie z kłopotem.
- Jim... - Rose spojrzała na niego ostrzegawczo.
- Masz jakiś plan? - zaciekawiła się Maggie.
- Kilka, Donovan. - Chłopak puścił do niej oczko. - Możemy o nich porozmawiać w jakimś ustronnym miejscu. Tylko ty i ja.
Spojrzała na niego z wyraźnym zdegustowaniem i odwróciła głowę, decydując się na ignorowanie go do końca śniadania.

poniedziałek, 29 stycznia 2018

57. Nieoczekiwany ratunek

Albus wciągnął głośno powietrze, gdy spomiędzy drzew wyszedł centaur. Pół człowiek, pół koń trzymał w ręce kuszę i celował nią prosto w serce młodego Pottera. Nagle jednak zmarszczył brwi i opuścił broń.
- Możecie się zbliżyć. To jeszcze źrebię - powiedział.
Zza drzew wyszły jeszcze trzy centaury. Wszystkie gapiły się na Albusa.
- Co uczeń Hogwartu robi tak daleko od swojej szkoły? - zapytał jasnowłosy centaur o przenikliwych oczach.
- Nie widzisz, Castorianie? - odpowiedział mu drugi, rudowłosy. - Jest związany. Ktoś przyprowadził go do Lasu i zostawił na pewną śmierć.
- Hmm... Czy zamiast rozmawiać o mojej pewnej śmierci, mógłby mi któryś z was rozwiązać ręce? - Al poczuł się lekko zirytowany. - Byłbym naprawdę wdzięczny.
- Jesteś synem Harry'ego Pottera, czyż nie? - zapytał centaur o dumnej twarzy, który jako pierwszy wyszedł spomiędzy drzew.
- Tak - przyznał się chłopak.
- Czyżby naszym przeznaczeniem było pomagać wszystkim pokoleniom Potterów, które pojawią się w Hogwarcie? - mruknął rudowłosy.
- Kto wie, czego chcą gwiazdy, Ronanie - powiedział Castorian, zbliżając się do Ala i rozcinając sznur, którym był przywiązany.
- Dzięki - mruknął Al, rozmasowując nadgarstki.
- Wracaj do swojej szkoły, chłopcze - polecił mu Ronan. - Las nie jest bezpiecznym miejscem dla uczniów, a już zwłaszcza dla potomków Harry'ego Pottera.
- Chętnie - odparł na to Albus. - Możecie mi tylko wskazać kierunek?
- Odprowadzimy się do ścieżki - zadecydował czarnowłosy dumny centaur. - Nie chcemy żeby ludzie krążyli po drogach, które nie są dla nich przeznaczone.
- Chwileczkę! - Do otępiałego mózgu Albusa dotarło, że niemal całkiem zapomniał o Rosie i Maggie. - Myślę, że w Lesie mogą też być moje przyjaciółki. Wyszliśmy z zamku we troje... Ktoś nas zaatakował...
- Ludzkie potyczki nie są naszym problemem, młody Potterze - odpowiedział mu wrogo czarnowłosy.
- Magorianie - odezwał się Castorian. - Jeśli w Lesie są inne źrebięta, naszą powinnością jest...
- Nie - uciął Magorian. - Nie jesteśmy nic dłużni temu gatunkowi.
- Czyżby? Przypomnieć ci Wielką Bitwę?
- Która została rozpętana przez ludzi. - Magorian wyglądał na rozzłoszczonego. - Drugi raz nie damy się wciągnąć w ich wojny. Mamy dość własnych problemów. Idziemy.
Odwrócił się. Milczący centaur poszedł razem z nim, ale Castorian i Ronan pozostali z Albusem. Chłopak spoglądał na nich z niepewną miną, nie wiedząc czego właściwie ma się spodziewać.
- Odnajdziemy twoje przyjaciółki - obiecał mu Castorian. - Ty powinieneś wracać do szkoły. Jesteś ranny.
- Nie... - chciał zaprotestować, ale wtedy jego głowę przeszyła gwałtowna fala bólu i skrzywił się.
- Tylko byś nas spowalniał - oznajmił sucho Ronan. - Zaprowadzimy cię do ścieżki, a potem wyruszymy na poszukiwania.
Albus zrozumiał, że nie ma sensu protestować. Zacisnął mocno palce na różdżce i niechętnie poszedł za centaurami.

***
- Drętwota! - wrzasnęła Maggie, posyłając czerwony promień w stronę ogromnej akromantuli.
Zaklęcie zatrzymało pająka dosłownie na chwilę. Przypomniało się jej, jak poprzednim razem udało jej się pokonać go tylko dlatego, że rzucała zaklęcia wspólnie z Jimem. Sama nie da sobie rady.
- Drętwota! Drętwota! - krzyczała, śląc zaklęcia raz za razem.
Została otoczona. Dwa pająki odcinały jej drogę ucieczki, a jeden przypierał ją do drzewa. Maggie nie miała najmniejszych szans, by wyjść z tego cało. Zamknęła oczy, gotowa na śmierć, gdy nagle usłyszała tętent kopyt i spomiędzy drzew wypadły dwa centaury. Jeden wystrzelił bełt z kuszy, trafiając atakującego ją pająka prosto w oko. Akromantula wrzasnęła głośno i upadła na ziemię, podkulając nogi pod siebie. Dwa pozostałe pająki zasyczały gniewnie.
- Wskakuj! - zawołał jasnowłosy centaur, wyciągając rękę do Maggie.
Dziewczyna nie zawahała się. Pozwoliła wciągnąć się na grzbiet centaura, a potem pogalopowali między drzewami. Zatrzymali się dopiero, kiedy klekot pająków całkowicie ucichł.
- Magorian będzie wściekły - poinformował jasnowłosego centaura drugi, rudowłosy. - Nie jesteśmy końmi. Nie przewozimy ludzi na grzbietach. Chcesz skończyć jak Firenzo?
- Nie możemy pozwalać, by krew niewinnych przelewała się tuż pod naszym nosem, Ronanie - odpowiedział mu na to centaur. - Poza tym, czyż nie czujesz? Dziewczyna jest szczególna.
- Jest wielu szczególnych ludzi, Castorianie. Dziewczyna nie jest wyjątkiem.
Mimo to, Ronan przyglądał się Maggie z miną, jakby wiedział coś, o czym ona nie ma najmniejszego pojęcia. Nie spodobało się jej to.
- Na końcu ścieżki czeka na ciebie twój przyjaciel - powiedział cicho Castorian. - Powinnaś do niego dołączyć. Tymczasem poszukamy ostatniej z waszej trójki...
Niemal w tym samym momencie rozległ się szelest i na ścieżkę wypadła Rosie. Centaury jednocześnie wycelowały w nią kusze, co skwitowała głośnym okrzykiem. Jej oczy rozszerzyły się w ciemności, gdy dostrzegła Maggie siedzącą na grzbiecie jednego z nich.
- Mags?! - pisnęła.
- Rose! - Maggie zeskoczyła na ziemię i dopadła do przyjaciółki. - Nic ci nie jest?!
- Nie, a tobie? I co z Alem? Nadal jest w Lesie? Musimy go znaleźć!
- Zaprowadzimy was do niego - powiedział Castorian. - Pospieszcie się. Las nie jest bezpiecznym miejscem. Szczególnie dla was.
Maggie widziała, że Rosie ciśnie się na usta mnóstwo pytań, ale nie zadała żadnego.
- Porozmawiamy potem - szepnęła. - Najpierw musimy dostać się do zamku i nie dostać przy okazji szlabanu.

wtorek, 2 stycznia 2018

56. Kłopoty, cz.2

SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!


Maggie nie miała pojęcia, że czas może się rozciągać do tego stopnia. Wydawało się jej, że spędziła w Lesie już wiele godzin, a tak naprawdę minęło dopiero kilka minut. Szelesty, dziwne dźwięki i tajemnicze odgłosy doprowadzały ją do paniki, ale musiała zachować zimną krew. Nie zamierzała tutaj umrzeć. Miała plany. Mnóstwo planów.
- Słowo honoru - szepnęła. - Jeśli wyjdę z tego cała, będę miła dla Jima. Obiecuję.
Targowanie się z losem nie zawsze przynosiło efekty, ale miała nadzieję, że w tym wypadku to poskutkuje. W końcu żyła w magicznym świecie i różne cuda się zdarzały.
I wtedy usłyszała cichy klekot, który zapamiętała z ostatniej wyprawy do Zakazanego Lasu.
Pająki.

***
Rosie szybko się zorientowała, że ten, kto przywiązywał ją do drzewa, wyraźnie bardzo się spieszył, bo po chwili wiercenia się i kręcenia. sznur poluzował się na tyle, by mogła wsadzić pod niego dłonie i powoli zsunąć go w dół. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, gdy wreszcie mogła odsunąć się od chropowatej kory i nabrać powietrza do płuc. Szybko przeszukała kieszenie szaty, poszukując swojej różdżki i zalała ją fala niewysłowionej ulgi, gdy znalazła ją na swoim miejscu.
- Lumos - szepnęła.
Blade światło zalało ścieżkę. Dziewczyna rozejrzała się dookoła, próbując zorientować się w jakim miejscu Lasu się znalazła, ale nie potrafiła tego ocenić. Było ciemno, drzewa przesłaniały horyzont, a ona nigdy nie była dobra w rozpoznawaniu kierunków w mroku. Nie mogła jednak zostać w tym miejscu, dlatego położyła różdżkę płasko na dłoni, mamrocząc pod nosem Wskaż mi. Zaklęcie kierunków świata było jednym z pierwszych, które opanowała do perfekcji, znając swoje słabości w tej dziedzinie. Kiedy czubek różdżki wskazał północ, ostrożnie ruszyła we wskazanym kierunku.

***
Al obudził się z koszmarnym bólem głowy. Jęknął cicho, próbując dotknąć obolałego punktu, ale jego ręce zatrzymały się w pół drogi, przywiązane mocno do boków. Chłopak zamrugał szybko, próbując dostrzec coś w mroku. Jakie było jego zdziwienie, gdy zobaczył przed sobą ściółkę i drzewa, które wyglądały na naprawdę stare. Nie musiał długo myśleć, by rozpoznać miejsce.
Zakazany Las.
Jak, na brodę Merlina, znalazł się w Zakazanym Lesie? I gdzie były dziewczyny?
Ostatnie, co zapamiętał, to błysk czerwonego światła. A potem nastała ciemność.
- Świetnie - wymamrotał, próbując poruszyć ręką na tyle, by dosięgnąć różdżki.
Niestety, żeby to zrobić, musiałby wykręcić sobie rękę ze stawów, a na to nie był gotowy. Westchnął więc tylko z frustracją i rozejrzał się dookoła, próbując znaleźć coś, co może mu pomóc. Nawet przez myśl mu nie przeszło, by zacząć wzywać pomocy. Jeśli wiedział cokolwiek o Zakazanym Lesie, to  to, że krzyk nie był dobrym pomysłem, jeśli chciało się tu przeżyć.
- Co by zrobił Jim na moim miejscu? - zastanowił się na głos.
I zaraz wywrócił oczami. Czy jego straszy brat naprawdę był takim autorytetem w sprawie beznadziejnych sytuacji? Dlaczego nie mógł pomyśleć o swoim ojcu?
- Skup się - polecił sobie.
Było to jednak potwornie trudne w chwili, gdy jego głowa pulsowała tępym bólem, a wszystko dookoła wyglądało jakby chciało go pożreć i patrzyło się na niego z ciemności.
Al zamrugał szybko.
Naprawdę widział parę oczu w ciemności.

***
Maggie cała zesztywniała. Serce galopowało jej tak szybko, że groziło to zawałem. Wyczuwała różdżkę w kieszeni i rozpaczliwie próbowała do niej dosięgnąć, ale była zbyt dobrze związana.
Klekot się przybliżył. I dołączył do niego drugi.
Źle. Było naprawdę bardzo, bardzo źle.
Zamknęła oczy, całą sobą skupiając się na zaklęciu przywołującym. Co z tego, że jeszcze nie uczyli się zaklęć niewerbalnych? W tym momencie potrzebowała swojej różdżki i nie ważne było w jaki sposób do niej dosięgnie. Poza tym, czy pozostało jej coś innego?
Accio - powtarzała w myślach. - Accio, Accio, Accio...
Klekot słychać było już z tak bliska, że niemal mogła sobie wyobrazić ogromnego pająka wyciągającego po nią swoje szczypce. Zacisnęła więc mocniej powieki i skupiła się całą sobą na przywołaniu różdżki. Wyczarowała cielesnego patronusa za pierwszym razem, będąc w trzeciej klasie, tak czy nie? Więc to też nie powinno jej sprawić kłopotu.
Accio! Accio! Accio!
Różdżka drgnęła w jej dżinsach. Maggie wciągnęła głośno powietrze.
Accio!
Różdżka przyleciała do jej dłoni, zupełnie jakby dziewczyna wyciągnęła ją z kieszeni. Zacisnęła na niej palce i rozcięła sznur, tylko po to by przytulić się plecami do drzewa i wycelować ją w zbliżającego się w jej kierunku olbrzymiego pająka.