poniedziałek, 4 grudnia 2017

55. Kłopoty

Rosie miała złe przeczucia. Kiedy tylko wyszli z zamku ogarnęło ją przeświadczenie, że nie powinni tego robić. Liścik od Hagrida nie dawał jej spokoju. Czy naprawdę chciałby spotykać się z nimi wieczorem, skoro wiedział, że to może być niezbyt rozsądne po ostatnich wydarzeniach? Zacisnęła palce na różdżce ukrytej w szkolnej szacie, a potem spojrzała na Ala i Mags, którzy w najlepsze gawędzili o ostatnim starciu z Blackwellem.
- Wiecie co... - zaczęła, lecz nie było dane jej dokończyć.
Trzy czerwone oszałamiacze pomknęły w ich kierunku, bez przeszkód trafiając w cel. Trójka przyjaciół osunęła się ciężko na ziemię, nie mogąc nic kompletnie zrobić. Po chwili absolutnej ciszy, nad nieprzytomnymi ciałami pochyliła się grupka zamaskowanych osób. Mieli czarne szaty Hogwartu, ale w ciemności nie było widać nic ponad to.
- Co z nimi zrobimy? - zapytał jeden z chłopaków, czubkiem buta trącając ogłuszonego Ala.
- Zabierzemy ich na wycieczkę - odpowiedział mściwym głosem Lance Blackwell, unosząc maskę znad twarzy. - Którą na długo zapamiętają.


***
Rose otworzyła oczy i chciwie zaczerpnęła powietrza. Przez chwilę wydawało jej się, że znajduje się w zamku, a wszystko co się wydarzyło było tylko złym snem, jednak zaraz zorientowała się, że jest w błędzie. Otaczały ją bowiem grube pnie drzew, jakie rosną tylko w Zakazanym Lesie. Instynkt kazał jej uciekać i już zrobiła krok do przodu, gdy oplatająca jej ciało lina przyciągnęła ją z powrotem do drzewa.
Była unieruchomiona.
Rozejrzała się na boki w poszukiwaniu Maggie i Albusa, ale nigdzie ich nie dostrzegła. Domyśliła się, że celowo zostali rozdzieleni tak, aby nie mogli sobie pomóc.
- To wcale nie jest śmieszne! - zawołała, święcie przekonana, że ci, którzy ją związali kryją się gdzieś w pobliżu.
W oddali rozległo się wycie wilka i Rosie zadrżała. Przytuliła się mocniej do pnia, próbując uspokoić przerażone serce. Uświadomiła sobie, że to nie jest zwykły żart Ślizgonów i nikt jej nie uwolni. To była doskonale zaplanowana zemsta.


***
Kiedy Maggie się ocknęła, natychmiast poznała miejsce, w którym się znajdowała. Cichy okrzyk wydobył się z piersi dziewczyny i wykonała szybki ruch, chcąc sięgnąć do kieszeni szaty po różdżkę. Wtedy jednak się zorientowała, że związano jej ręce oraz nogi, a na dodatek przywiązano ją do grubego pnia tak, że nie mogła nawet drgnąć. Nie zatkano jej ust, ale wiedziała, że krzyk na nic się zda. W Zakazanym Lesie mogły ją usłyszeć jedynie stworzenia, których na pewno nie chciała widzieć.
- Straciłaś całą butę, co? - zakpił ktoś, wychodząc na ścieżkę.
Maggie w ciemności dostrzegła tylko białą maskę zakrywającą jego twarz. Przerażenie odebrało jej mowę. Ten ktoś wyglądał jak śmierciożerca.
- Zobaczymy czy po nocy spędzonej w lesie wciąż będziesz taka zadowolona z siebie - mruknął mściwie chłopak. - Dobranoc!
- Hej, nie możesz... - zaczęła, ale zamaskowany człowiek zaczął się oddalać.
Nie krzyczała. Widziała, że ten ktoś i tak nie zawróci. Próbowała rozpoznać swojego oprawcę na podstawie detali, które dostrzegła w mroku, ale jedyne co miała przed oczami, to maskę śmierciożercy, którą ten ktoś założył. Najwyraźniej miał w tym swój cel. Chciał nie tylko ją nastraszyć, ale też coś udowodnić.
Pobliskie krzaki zatrzęsły się i Maggie skamieniała ze strachu. Zacisnęła mocno powieki, mamrocząc pod nosem:
- Proszę, tylko nie pająki... Tylko nie pająki...
Nic jednak się nie wydarzyło i dziewczyna z wahaniem otworzyła oczy. Była sama. Sama...
- Al?! Rosie?! - zapiszczała, ale nikt jej nie odpowiedział.


***
Al oberwał najgorzej. Gdy upadał oszołomiony na ziemię, uderzył głową o wystający kamień, dlatego nie ocknął się nawet wtedy, gdy zaklęcie przestało działać. Zawisł bezwładnie na linie, którą przywiązano go do drzewa, tak samo jak Mags i Rosie. Nie miał więc pojęcia, gdzie się znajduje, dzięki czemu nie czuł strachu przed wilkołakami i złymi akromantulami. Można więc powiedzieć, że jego sytuacja przedstawiała się najlepiej.
Ostatnie promienie słońca zniknęły za horyzontem. Nastała noc.

środa, 15 listopada 2017

54. Trochę życia codziennego

Obudziły go szepty. Kiedy otworzył oczy, pierwsze co zobaczył to umazane błotem twarze członków swojej drużyny. Wszyscy wyglądali jakby właśnie wrócili z największej bitwy wszech czasów. Dopiero kiedy James się ocknął, uświadomił sobie, że nadal ściska w dłoni złotego znicza. Czuł się przy tym bardzo dziwnie. Miał wrażenie, że wszystko dociera do niego przez grubą warstwę mgły.
- Gdzie ja jestem? - wymamrotał.
Fred mu odpowiedział, ale kompletnie nie zrozumiał odpowiedzi. Zamiast głosu kumpla, w jego uszach rozległ się przeraźliwy pisk, od którego aż się skrzywił i złapał za głowę. Po chwili, która zdawała się mu wiecznością, ktoś przytknął mu do ust kubek i zmusił do wypicia. Eliksir smakował obrzydliwie i palił w gardle, ale przynajmniej pisk w uszach ustał i zamienił się w szepty.
- Słodki Merlinie... - wykrztusił.
Rozpoznał panią Pomfrey i zrozumiał, że jest w szpitalu.
- Chyba powinienem mieć tu swoje prywatne łóżko - powiedział.
Tym razem to wszyscy dookoła się skrzywili.
- Nie musisz tak krzyczeć - usłyszał szept Roxanne.
- Krzyczeć? - zdziwił się.
Pani Pomfrey wzniosła oczy do nieba.
- Pewnie myśli, że mówi normalnie... - Jim ledwo usłyszał jej słowa. - Masz uszkodzony słuch - powiadomiła go. - Chwilę potrwa, zanim zaczniesz słyszeć normalnie.
- Co się właściwie stało? - zapytał.
Wszyscy zaczęli wtedy mówić i Jamesa tylko rozbolała głowa. Machnął ręką, powstrzymując ich od dalszego mówienia. Wskazał palcem na Maggie, która zrozumiała, że to od niej oczekuje wyjaśnień. Otworzyła usta i coś powiedziała, ale do Jima dotarł tylko niewyraźny szum.
- Nie słyszę cię, możesz głośniej?!
Wywróciła oczami i przysunęła się bliżej łóżka. Spróbowała raz jeszcze.
- Trafił cię piorun i spadłeś z miotły - oznajmiła.
Usłyszał ją całkiem wyraźnie, ale mimo to pokręcił głową i wskazał na swoje ucho. Przecież musiał mieć jakieś korzyści z tej sytuacji...
- Trafił cię piorun i spadłeś z miotły! - niemal wrzasnęła mu do ucha.
James wyszczerzył zęby i lekko pociągnął ją za kucyk. Dziewczyna straciła równowagę i padła na niego jak długa.
- NA MÓZG CI SIADŁO?! - rozdarła się, błyskawicznie się mu wyrywając.
To usłyszał już naprawdę dobrze.
- Chyba wraca mi słuch! - poinformował wszystkich.
Roxi parsknęła śmiechem, a przynajmniej tak zakładał, bo otworzyła usta i zaczęła się trząść. Donovan odsunęła się od łóżka, patrząc na chłopaka z pode łba. Nie wyglądała na zachwyconą.
- Jak to możliwe, że trafił mnie piorun?! - zapytał, nadal dość głośno. - Myślałem, że to niemożliwe.
- Tak jak my wszyscy... - Jim słyszał wyraźnie co drugie słowo Freda, ale wyciągnął sens z kontekstu.
- Cud, że żyjesz - oznajmiła mu Emma. - Pani Pomfrey powiedziała, że kilka stóp wyżej i nie byłoby czego składać.
- Powinieneś podziękować Maggie - poinformował go Paul. - Zleciałeś niemal prosto na jej głowę.
James popatrzył na Donovan ze zdziwioną miną.
- Zobaczyłam, że wypatrzyłeś znicza i cię asekurowałam - oznajmiła sucho. - Na wypadek gdybyś miał zlecieć z miotły.
- Chcecie mi powiedzieć, że Donovan mnie złapała?!
- Ty znicza, ona ciebie - wyszczerzył się Fred.
- Próbowałam - mruknęła, ale tego nie dosłyszał. - Byłeś za ciężki, Potter! - krzyknęła. - Sama omal nie zleciałam z tej przeklętej miotły! W dodatku byłeś mokry i zimny od deszczu. Udało mi się obniżyć trochę lot, zanim się wyślizgnąłeś.
- To wystarczyło - uśmiechnęła się Roxnanne.
- Ratowanie sobie życia zaczyna nam wchodzić w krew - wyszczerzył się.
Ku jego radości, kąciki ust Maggie zadrżały, jakby próbowała stłumić uśmiech. Potraktował to jako dobry znak na przyszłość.

***
Kochany Jimie!

Słyszeliśmy od Lily, co takiego się wydarzyło na meczu. Mamy nadzieję, że słuch już Ci się poprawił, a nawet gdyby było inaczej, jesteśmy przekonani, że do wakacji wszystko się unormuje. Jeśli więc planujesz od czasu do czasu udawać, że z Twoimi uszami wciąż nie wszystko jest w porządku, na przykład w momentach, gdy proszę Cię o posprzątanie pokoju, wiedz, że to się nie uda.

Całusy,

Mama

James skończył czytać list z domu i parsknął śmiechem.
- Oto przykład kochających rodziców! - oznajmił. - Trafia cię piorun, spadasz z wysokości wielu stóp, cudem uchodzisz z życiem, a oni grożą ukaraniem za potencjalne kawały! Cudownie!
Albus zerknął na arkusz i zmarszczył brwi. Ostatnio dostawali z domu listy w podobnym stylu i trochę się tym niepokoił. Tym bardziej, że wszystko dziwnie ucichło. Prorok milczał jak zaklęty na temat śmierciożerców i ataków. Ala ciekawiło, czy to Ministerstwo tłumi prawdziwe wiadomości, czy naprawdę nic się nie dzieje.
- Masz minę jakbyś zjadł Wymiotkę Pomarańczową - poinformował go Jim, obficie polewając tost czekoladą. - Co jest?
- Dawno nic się nie działo - mruknął Al. - A przynajmniej nic nam o tym nie wiadomo.
Jamesowi niemal od razu odechciało się jeść. Spojrzał z niechęcią na brata.
- Może po prostu sobie odpuścili - burknął. - Mags jest poza ich zasięgiem, więc dali spokój.
- Sam w to nie wierzysz...
Starszy Potter w duchu przyznał mu rację.
- Odpisali ci coś w sprawie rodziców Donovan? - zapytał. - Rysunek szat wysłaliście już jakiś czas temu.
- Ani słowa. Tata napisał tylko, że chciałby się dowiedzieć, skąd mamy te informacje. Uznałem, że mówienie mu o sam-wiesz-czym nie jest zbyt dobrym pomysłem, dlatego skłamałem, że Mags zobaczyła to w kryształowej kuli na wróżbiarstwie...
- Coooo?! - James parsknął w swój sok dyniowy. - I tata w to uwierzył?!
- Też jestem zaskoczony...
Al urwał, bo do stołu Gryfonów zbliżyły się Maggie i Rosie. Donovan ostentacyjnie zignorowała Jima, co chłopak skwitował pogardliwym uśmieszkiem. Z zapałem zabrał się za jedzenie, zupełnie jakby Maggie tam nie było.
Rose i Al uznali, że nie ma sensu poruszać tematu ich zachowania. Jim i Mags byli zbyt uparci by posłuchać rad.
- Hagrid zaprasza nas na herbatkę dziś wieczorem - powiedziała Rosie, sięgając po kartkę, którą przyniosła jej szkolna sowa.
- Świetnie! - ucieszyła się Maggie. - Mam dość ślęczenia w zamku. Zwłaszcza teraz, gdy wszyscy się na mnie gapią jak na jakiś fenomen.
- A to dlaczego? - zapytał się James, zerkając na nią.
Uznała, że nie wypada zignorować bezpośredniego pytania, więc wychyliła się zza Rosie i powiedziała:
- Przez ciebie.
- Przeze mnie? - zdziwił się.
- Szkoła uważa mnie za bohaterkę odkąd nie pozwoliłam ci skręcić karku na meczu.
Nim zdążył odpowiedzieć, wróciła do poprzedniej pozycji i znowu zaczęła ignorować.
- To trochę dziwne... - Rosie wpatrywała się w kartkę od Hagrida. - Zawsze się wścieka, gdy wychodzimy z zamku wieczorem. A teraz nas zaprasza o tej porze na herbatkę...
- Pewnie ma dużo na głowie w związku z przejściem na emeryturę. - Maggie zaraz znalazła wyjaśnienie sytuacji.
- Nawet na pewno - zgodził się z nią Al. - Ostatnio rzadko bywa w zamku. Słyszałem od Lily i bliźniaków, że ustala z Rolfem potencjalny plan zajęć.
- To dlatego Mali Huncwoci tak ucichli! - pojęła Rosie. - Ojciec bliźniaków pojawił się w zamku!
- A mnie się wydaje, że po prostu szykują coś mocnego - uznała Maggie. - Nie zrezygnowaliby z psot nawet gdyby pan Scamander został dyrektorem Hogwartu.

wtorek, 24 października 2017

53. Burza stulecia

Drużyna z wielkim niepokojem przyglądała się kolejnej kłótni swojego kapitana ze ścigającą. Z jednej strony nie byli zaskoczeni, ale z drugiej stawało się to męczące.
- Serio, mogliby odpuścić... - mruknął Paul. - Jutro mamy mecz, a oni żrą się jak dwie sklątki.
- Może chcesz im to powiedzieć? - zakpił Fred, ściągając przez głowę szatę do quidditcha.
Paul spojrzał na niego z jawnym przerażeniem, co wywołało salwę śmiechu. Maggie i James zamilkli na moment, spoglądając w kierunku reszty drużyny, po czym wrócili do awantury.
- A o co właściwie poszło? - zapytała Roxanne, poprawiając związane włosy, które potargały się od wiatru. - Zaczynam się w tym powoli gubić...
- Donovan uważa, że James celowo próbował zrzucić ją z miotły - wyjaśnił Fred. - O ile za pierwszym razem rzeczywiście miał taki plan, to za drugim był to już przypadek.
- Oni się pozabijają - poinformował ich spokojnie Ben, patrząc jak Maggie i Jim dobywają różdżek.
- Mamy w rezerwie ścigającą i szukającego? - zapytał lekko Fred. - Nie? Więc trzeba im przerwać.
Podszedł do przyjaciela, który próbował zamordować wzrokiem Maggie i otoczył ramieniem jego barki.
- Jimmy, co powiesz na... - zaczął, ciągnąc go za sobą. Reszta słów zniknęła, gdy zaczęli się oddalać.
Maggie wydała z siebie poirytowane westchnienie, gdy zniknęli. Spojrzała wilkiem na resztę drużyny i warknęła:
- Co?
Paul rozłożył szybko ręce i czmychnął jak najprędzej z szatni. Dziewczyna odprowadziła go spojrzeniem, po czym popatrzyła na pozostałych. Była już odrobinę spokojniejsza.
- Jutro mecz - upomniał ją Ben. - Nie możecie na siebie tak naskakiwać. To wpływa na nas wszystkich.
- To nie moja wina! - zawołała.
Roxi popatrzyła na nią z powątpiewaniem, a Emma tylko pokręciła głową.
- Czyli moja też, tak? - burknęła Donovan. - To moja wina, że ten kretyn próbował mnie dziś dwukrotnie zwalić z miotły?
- To nie jest twoja wina - oznajmiła Emma. - Ale Jim jest kapitanem, a ty podważasz każdą jego decyzję.
- Ale... - chciała zaprotestować Maggie.
- Emma ma rację - przerwał jej Ben. - Jim to nasz kapitan. I mamy prawo się z nim nie zgadzać, jeśli wymyśla coś szalonego i głupiego. Ale jego pomysły zwykle bywają naprawdę dobre, a ty nie możesz się zgodzić nawet z takimi.
- Odpuśćcie sobie przynajmniej na boisku, dobra? - poprosiła ją Rox. - Mamy być drużyną, a nie bandą dzieciaków zebranych naprędce z trybun.
Maggie milczała przez chwilę, bijąc się ze swoimi myślami. W końcu odetchnęła głęboko i skinęła głową, zgadzając się na prośbę Roxanne.

***
Wpadła na Jamesa i Freda, gdy wchodzili po schodach do wieży Gryffindoru. Jim zmroził ją spojrzeniem, natomiast Fred wyszczerzył się szeroko.
- Mam być waszym sekundantem? - zakpił.
- To nie będzie konieczne - odparła mu dziewczyna. - Drużyna przypomniała mi jakie są nasze cele.
- Doprawdy? - prychnął Jim.
- Tak - powiedziała dobitnie. - Na boisku to ty rządzisz. Jesteś kapitanem i przyzwoitym graczem...
- Przyzwoitym?! - zawołał oburzony.
- ...dlatego powinnam robić to, co każesz - kontynuowała. - Oczywiście, gdy będziesz gadał rozsądnie - zastrzegła.
James przyglądał się jej ze zmrużonymi oczami.
- Proponujesz rozejm? - spytał.
- Tylko na boisku.
Zastanawiał się nad tym przez chwilę, a potem skinął głową. Maggie minęła go wtedy i szybko ruszyła korytarzem w stronę pokoju wspólnego. James popatrzył za nią z miną, jakby chciał coś krzyknąć, ale ugryzł się w język i zaklął pod nosem.
- Jimmy, koniecznie musisz sobie znaleźć dziewczynę - oznajmił mu Fred. - Niech do ciebie w końcu dotrze, że z Donovan nic nie będzie. Nigdy.
- Wiesz... w sumie to nie jest głupi pomysł - osądził Jim.
- Bo ja mądry chłopak jestem - zaśmiał się Fred, klepiąc kumpla po ramieniu.

***
Po pięknej pogodzie nie było śladu. Kiedy drużyna rankiem stawiła się w Wielkiej Sali, niebo raz po raz przecinały błyskawice.
- Trenowaliśmy w podobnych warunkach - pocieszał ich Jim. - Damy radę.
Jakby na przekór jego słowom, piorun uderzył gdzieś tak blisko, że aż zadzwoniły im zęby.
- Meczy quidditcha nie odwołuje się z powodu lekkiej mżawki - prychnął Fred, otwierając drzwi, by wyjść na zewnątrz.
Nim minęło kilka sekund, był przemoczony od stóp do głów. A gdy drużyna dobiegła do szatni, wszyscy wyglądali jakby próbowali przepłynąć wpław jezioro. Emma i Roxanne wymieniły zaniepokojone spojrzenia, a Maggie usiadła na ławce i zaczęła wyżymać włosy.
- W takich warunkach lepiej żebyś naprawdę szybko złapał znicza, Jimmy... - poprosił kumpla Fred.
- Czy jest jakiś sposób, żebyśmy cokolwiek widzieli w tej ulewie? - zapytała z rozpaczą Emma.
- Jest - odpowiedzieli razem James i Maggie.
Tak ich to zdumiało, że zamilkli na dłuższą chwilę, gapiąc się na siebie niepewnie.
- Słuchamy, Donovan... - westchnął James.
- Zaklęcie Impervius - powiedziała. - Możemy je na siebie rzucić. Będzie odpychało od nas wodę. Nie wiem na ile zwiększy to widoczność, ale przynajmniej nie pozabijamy się od razu.
- No to do roboty, drużyno! - zakrzyknął Paul, wyciągając różdżkę.
Stuknął nią w twarz, mamrocząc pod nosem zaklęcie, a reszta drużyny podążyła za jego przykładem. James wystawił głowę z szatni, próbując przejrzeć wzrokiem ciemność.
- Chyba już czas - stwierdził. - Idziemy.
Zimny wiatr zakręcił szatą Maggie, a Roxanne zaklęła, gdy włosy przykleiły się jej do twarzy. Zaklęcie działało i odpychało krople od ich głów, ale nic nie mogli poradzić na to, że w ciągu minuty przemarzli do szpiku kości i byli mokrzy jak po wyjściu z jeziora. Nogi grzęzły im w błocie, gdy szli przez boisko, wypatrując pani Bell.
Drużyna Puchonów już na nich czekała. Marcus Prewett, ich kapitan, wyglądał na nieco przerażonego, gdy podchodził do Jima, by uścisnąć mu dłoń. Nie słyszeli nawet słowa z tego, co mówiła do nich pani Bell. Dźwięk gwizdka został zagłuszony przez huk grzmotu i dopiero gestykulacja nauczycielki uświadomiła im, że powinni wzbić się w powietrze. James szybko dosiadł miotły, a odrywając się od ziemi przez moment bał się, że w błocie zostawił swoje buty.
Wiatr wysoko nad ziemią okazał się być wręcz nie do zniesienia. Miotłą rzucało na wszystkie strony i chociaż James próbował utrzymać jeden kurs, przychodziło mu to z trudnością. Nie widział, co robi jego drużyna. Nie słyszał głosu komentatora. Dookoła był jedynie przeraźliwy huk wiatru i ogłuszający dźwięk gromu.
W pewnym momencie omal nie zderzył się z Timmym Claytonem, ściagającym Puchonów. Chłopak nic nie widział, bo minął Jima dosłownie o cal i poleciał dalej, nawet nie przepraszając. Potterowi mocniej zadudniło serce. Jeśli podobnie wyglądała gra pozostałych, był ciekawy, ilu zawodników wciąż utrzymywało się na miotłach. Szybko pomknął w kierunku trybun komentatora, chcąc zobaczyć jaki jest wynik meczu.
- James! - usłyszał z boku stłumiony wrzask.
Uchylił się w ostatnim momencie. Tłuczek musnął czubek jego nosa, ale nie wyrządził mu krzywdy.
- To szaleństwo latać w takich warunkach! - krzyknęła Maggie, podlatując do niego.
- Myślisz, że tego nie wiem?! - odwrzasnął, próbując przekrzyczeć nawałnicę.
- Przerwijmy to!
Wiatr ucichł na moment i do ich uszu doleciał urwany komentarz Ryana Whitepoola.
- ...50 do 20...
- Ale dla kogo?! - zawołał James.
Maggie uświadomiła sobie, że gra cały czas się toczy i śmignęła w kierunku bramek. James zacisnął zęby, z całej mocy próbując przeniknąć wzrokiem ciemność i dostrzec złotego znicza. I wtedy, w blasku kolejnej błyskawicy, zobaczył jak złota piłeczka przelatuje dosłownie jakiś metr od niego. Położył się płasko nad trzonkiem miotły i śmignął w jej kierunku. Już wyciągnął rękę, by zamknąć w dłoni trzepoczącą się piłeczkę, gdy kolejna błyskawica rozdarła niebo. Oślepiająco błękitne światło odwróciło uwagę chłopaka, który z zaskoczeniem obserwował jak zygzak mknie w jego kierunku. Zdążył jeszcze pochwycić złotego znicza, a potem piorun uderzył w niego i zapadła ciemność.

niedziela, 8 października 2017

52. Wyrzuty sumienia

Była zachwycona faktem, że utarła nosa Jamesowi, jednak kilka dni później emocje z niej opadły i zaczęła się zastanawiać nad ich zakładem. Odłożyła na bok esej z eliksirów, wpatrując się z namysłem w siedzącego na przeciwko niej Ala.
- Myślisz, że dobrze robię? - rzuciła.
Chłopak poderwał głowę znad pracy domowej i zamrugał szybko. Niecierpliwym ruchem odgarnął z czoła włosy i spojrzał zielonymi oczami na swoją zamyśloną przyjaciółkę.
- A o co chodzi? - zapytał.
- O ten głupi zakład z twoim bratem - westchnęła ciężko.
Albus skrzywił się nieznacznie. Odkąd Jim zaczął podrywać Maggie, wolał unikać rozmawiania z nią na jego temat. Do tego znacznie lepiej nadawała się Rose, która akurat teraz gdzieś zniknęła. Miał bowiem wrażenie, że stoi między młotem a kowadłem - z jednej strony był jego brat, a z drugiej najlepsza przyjaciółka. Dla obojga chciał jak najlepiej, dlatego zwyczajnie wolał się nie wtrącać w ich sprawy.
- Wygrałaś - przypomniał jej. - Jeszcze wczoraj strasznie się z tego cieszyłaś.
- Bo wczoraj jeszcze myślałam, że to był świetny pomysł - oznajmiła, a Al zrozumiał, że dziś już tak nie uważa. Pomyślał tylko "dziewczyny..." i spytał:
- Co się zmieniło od wczoraj?
- Uświadomiłam sobie, że James jest beznadziejnym ścigającym, a nie mamy w drużynie nikogo, kto mógłby zagrać na moim miejscu, gdy ja zajmę się szukaniem znicza.
- Jeśli zamierzasz mi zaproponować grę w najbliższym meczu, to zdecydowanie muszę ci odmówić. Cóż, w naszym pokoleniu, to Jim odziedziczył talent do quidditcha - stwierdził. - Ja wdałem się w babcię Lily - wyszczerzył zęby i postukał palcem w swoją pracę domową na eliksiry.
Dziewczyna zerknęła na swój przerwany w połowie esej i lekko się skrzywiła.
- Al, jakie są jeszcze właściwości kamienia księżycowego? - zapytała, sięgając po pióro.
Chłopak rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu Rosie, a gdy jej nie dostrzegł, podał przyjaciółce swój pergamin. Rosie była przeciwniczką ich metody nauczania, która najczęściej polegała na spisywaniu od siebie prac domowych.
- Dzięki - powiedziała Maggie, uważnie studiując pracę Ala.
- Odwdzięczysz się transmutacją - odparł tylko.

*** 
James z natężeniem wpatrywał się w kawałek starego pergaminu, który stanowił jego najcenniejszy skarb. Mapa Huncwotów, którą wykradł z biurka ojca dwa lata temu, stanowiła klucz do owocnego łamania regulaminu, bez obawy przed złapaniem na gorącym uczynku. Teraz chłopak stał w opustoszałym korytarzu i starał się odszukać dwie kropeczki z imionami jego przyjaciół. Kiedy jednak zobaczył zmierzającą w jego stronę kropkę oznaczoną imieniem i nazwiskiem "Maggie Donovan", błyskawicznie przerwał poszukiwania. Stuknął różdżką w pergamin, mamrocząc "Koniec psot", po czym ukrył mapę w kieszeni szaty. Przez chwilę zastanawiał się, czy pójść w przeciwnym kierunku - bo nadal był wściekły o przegrany zakład - czy może wyjść jej naprzeciw, aż w końcu zdecydował się na kompromis i usiadł na parapecie.
Kilka minut później Maggie pojawiła się w korytarzu. Trzymała pod pachą dwie opasłe książki, najwyraźniej zmierzając do biblioteki. Widząc siedzącego na parapecie Jima, na moment zwolniła, ale zaraz wzięła się w garść i ruszyła w jego kierunku. Chłopak uśmiechnął się łobuzersko i przybrał pozę totalnego luzaka.
- Donovan... - przywitał ją. - Dobrowolnie szukasz mojego towarzystwa?
- Odpuść sobie, James - powiedziała ponuro.
Bardzo żałowała, że chłopak do takiego stopnia zepsuł ich relacje, że każde z nim spotkanie zaczynało jej działać na nerwy. A przecież kiedyś naprawdę go lubiła. Nawet teraz, gdyby przestał błaznować... Przyłapała się na tym, że jej myśli podążają niebezpiecznym torem i szybko przywołała się do porządku.
- Musimy pogadać - rzekła poważnie.
- O czym? - zainteresował się, na moment gubiąc swoją pozę.
- O najbliższym meczu przeciwko Puchonom.
Mina Jamesa od razu zrzedła. Skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na dziewczynę wilkiem.
- Przyszłaś jeszcze mi dołożyć? - burknął.
- Przyszłam powiedzieć, że nie zamierzam grać w meczu jako szukająca - poinformowała go lekkim tonem.
- Ja... Co? - James nie dowierzał temu, co usłyszał.
Maggie uśmiechnęła się ironicznie na widok jego miny.
- Wybacz, ale jesteś beznadziejnym ścigającym - poinformowała go. - Nie masz nikogo, kto mógłby zagrać na mojej pozycji podczas meczu. A, że ty całkiem dobrze sobie radzisz ze zniczem...
- Całkiem dobrze? - prychnął. - Donovan, ostatnio po prostu miałaś dużo szczęścia i tyle.
Zmrużyła oczy i zacisnęła zęby. W duchu jednak sobie powtarzała, że wygrana Gryfonów jest tego warta i dlatego to robi.
- Mniejsza... - Poprawiła książki pod pachą i zrobiła krok w tył. - Więc zostaje po staremu: ja rzucam bramki, a ty zarabiasz 150 punktów.
- A moja miotła? - James przyglądał się jej podejrzliwie.
- Szukającemu bardziej się przyda Błyskawica - zakpiła, odchodząc korytarzem.

piątek, 15 września 2017

51. Kto jest lepszym szukającym?

Pierwszego dnia marca James ogłosił, że wznawia treningi quidditcha. Drużyna przyjęła to z entuzjazmem, bo każdy już tęsknił za lataniem na miotle. Fred i Ben wyjrzeli przez okno, rozmarzony wzrok posyłając w stronę boiska, a Maggie uśmiechnęła się radośnie do Rox. Dlatego też następnego dnia wszyscy ochoczo zabrali się do pracy. Al i Rose, którzy postanowili zrobić sobie krótką przerwę od nauki, również udali się na boisko, by poobserwować grę. Jednak nawet oni do końca nie wiedzieli, kto wpadł na pomysł, by urządzić zawody. W pewnym momencie zauważyli tylko, że drużyna całkowicie zmienia ustawienie. Jedynie Paul został na swoim miejscu, broniąc pętli, reszta podzieliła się na dwie grupy.
- Grają w mini-quidditcha? - zaciekawiła się Rosie.
- Chyba tak - Albus uśmiechnął się pod nosem. - Jim na pozycji ścigającego... - zaśmiał się. - Będzie widowisko.
Żeby było sprawiedliwie, ścigające rozdzieliły się i do ekipy, w której grał Jim, dołączyła też Rox. Chłopak wyszczerzył zęby do kuzynki i kuzyna, z którymi wypadło mu grać, po czym posłał wyzywające spojrzenie w kierunku pozostałych.
- To co? - rzucił. - Miażdżymy ich?
Błyskawicznie rozpoczęli grę, jednak bez względu na to, jak bardzo James i jego drużyna się wysilali, nie mogli pokonać Maggie i Emmy Banner, które praktycznie we dwie, zdobywały gole. Ben Mitchell pomagał im w ten sposób, że zalatywał drogę przeciwnikom, co wystarczało, by dziewczyny zdobyły przewagę. Jim, który bardzo nie lubił przegrywać, zaczął się irytować, aż w końcu zarządził koniec treningu.
- Raz w życiu przegrywa i od razu kończy grę - docięła mu Maggie, lądując na ziemi i rzucając kafel do Emmy.
- Po prostu robi się już ciemno, a boisko było wynajęte tylko na trzy godziny - wyjaśnił burkliwie.
- Nigdy się tym nie przejmowałeś.
Al i Rosie, widząc tę wymianę zdań, szybko ruszyli w kierunku drużyny, by w razie wypadku zainterweniować. Rox rzuciła w ich stronę spojrzenie w stylu "znowu się zaczyna", po czym wywróciła oczami i machnęła różdżką w stronę skrzyni z piłkami.
- Wierz mi, Donovan, gdybym tylko chciał, byłbym równie dobrym ścigającym co ty - prychnął James, nie dopuszczając do siebie myśli, że mogłoby być inaczej. - Po prostu szukanie znicza sprawia mi większą frajdę.
- Twierdzisz, że byłbyś równie dobry? - uniosła brwi. Arogancja chłopaka zaczynała naprawdę działać jej na nerwy, więc uznała, że czas ustawić Jima do pionu. - Możliwe - zgodziła się z nim. - Za to ja jestem przekonana, że złapałabym znicza szybciej od ciebie, gdybym tylko miała okazję.
- Uuuu... - Paul i Fred zaczęli suszyć zęby, a James parsknął tak szczerym śmiechem, że Maggie aż zrobiło się gorąco.
- Nie wierzysz? To może sprawdzimy, co? - Postanowiła pokazać Potterowi, że nie jest we wszystkim najlepszy i tym samym sprowadzić go na ziemię z jego obłoczka wspaniałości, na którym sobie fruwał od pierwszej klasy.
- Pewnie! - śmiejąc się, wyciągnął do niej rękę. - Jeśli złapiesz znicza, pozwolę ci zagrać na mojej miotle w najbliższym meczu - powiedział, głaszcząc rączkę ukochanej Błyskawicy. Był 
tak pewny swojej wygranej, że gotów był obiecać dziewczynie nawet rogogona węgierskiego na złotym łańcuchu.
- I to na twojej pozycji - dorzuciła od siebie Mags.
- Niech będzie - skinął głową, po czym uśmiechnął się łobuzersko. - Ale jeśli to ja złapię znicza, umówisz się ze mną.
Najwyraźniej zapomniał już o tym, co powiedział w pokoju wspólnym podczas ich sprzeczki. Roxanne wymieniła rozbawione spojrzenie z Rosie i Emmą, a Al tylko spojrzał z kpiną na brata. Z kolei Paul, Fred i Ben byli tak pewni wygranej Jima, że już obstawiali zakłady, po ilu minutach uda mu się złapać złotą piłeczkę.
- Stoi - Maggie uścisnęła wyciągniętą rękę Jima. - Al, tnij!
Albus przeciął ich zakład, po czym stanął między siostrą i kuzynką, przyglądając się, jak James i Maggie dosiadają mioteł. James przez chwilę wyglądał na zdezorientowanego. Nie spodziewał się, że Donovan tak łatwo przyjmie jego warunek. Zaraz jednak przywołał na twarz pełen zadowolenia uśmieszek.
- Szykuj kieckę, Donovan - zawołał, startując.
- Po moim trupie... - wycedziła, lecąc za nim.
- Czy ona wie, w co się pakowała? - zapytała cicho Rosie, która była święcie przekonana, że Maggie czeka w niedalekiej przyszłości randka z jej kuzynem. - James jest świetnym szukającym. Chyba nawet lepszym od wujka Harry'ego.
- Powiedziałbym, że to Jim nie ma pojęcia, w co się wkopał - zaśmiał się Al. - Pamiętasz? Chodziłem z Maggie na treningi, jeszcze zanim dostała się do drużyny. Dla rozrywki ćwiczyła też ze zniczem... Jest równie dobra, co James - osądził z zadowoleniem.
- Naprawdę? - Rox parsknęła śmiechem. - No to Jim będzie miał nie lada niespodziankę...
Tymczasem Maggie i James krążyli w powietrzu i wypatrywali złotego znicza, którego zdążył już wypuścić Fred. Dziewczyna wbiła wzrok w przestrzeń, szukając piłeczki. Pomimo ciemności udało się jej go dostrzec już po kilku minutach, gdy ta przelatywała nad głową Freda. Śmignęła w jego stronę jak strzała, zmuszając go do błyskawicznego odskoczenia na bok, co sprawiło jej paskudną satysfakcję i rozpoczęła pogoń za zniczem. James, którego mocno zaskoczyła jej szybkość, zaraz jednak zrozumiał, że znalazł się niebezpiecznie blisko przegranej, dlatego też położył się płasko na rączce miotły i rzucił się w pościg za Maggie. Udało mu się ją dogonić w chwili, gdy dziewczyna oderwała rękę od miotły, by zacisnąć palce na złotym zniczu. Nieco rozpaczliwie wyciągnął dłoń, by złapać piłeczkę, jednak w tej samej chwili Maggie krzyknęła z radości i zatrzymała miotłę, wznosząc rękę do góry w geście zwycięstwa. Mocno ściskała trzepoczącą się złotą kulkę i patrzyła dumnie na Jamesa. Z dołu rozległy się zaskoczone okrzyki, a potem burzliwe oklaski. Maggie zleciała na ziemię, by odebrać gratulacje, a James wylądował obok niej, wściekły i obrażony.
- Nici z randki, Jimmy- powiedział smutno Fred. - Przykro mi.
- Byłeś blisko, bracie - Paul poklepał go pocieszająco po plecach.
Tymczasem Maggie odwróciła się w stronę Jamesa, który mordował spojrzeniem wszystkich obecnych i uśmiechnęła się słodko.
- Trzymam cię za słowo, James - rzekła. - Miotła i pozycja w najbliższym meczu.
A potem odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę zamku.

piątek, 25 sierpnia 2017

50. Postawienie sprawy jasno

Znalazła Craiga nieopodal wejścia do lochów, gdy razem z kolegami szedł właśnie na eliksiry. Widząc Maggie, spochmurniał, ale zatrzymał się by z nią porozmawiać.
- Mam 10 minut - oznajmił chłodno.
- Nie wiem co takiego słyszałeś, ale to wszystko głupie plotki - wypaliła.
Oparł się ramieniem o ścianę, wpatrując w nią uważnie. Nie potrafiła niczego odczytać z jego miny.
- Mnie i Jamesa nic kompletnie nie łączy. Naprawdę - mówiła dalej.
- Jak długo się spotykamy, Maggie? - zapytał nagle.
Zamrugała zaskoczona i odruchowo sięgnęła po zawieszkę. Craig skwitował to uniesieniem brwi, a ona natychmiast wypuściła ją z dłoni. Srebrna czapla zalśniła na tle czarnego swetra dziewczyny.
- Cztery miesiące - powiedziała.
- Dokładnie - potwierdził. - I przez ten czas nawet raz nie powiedziałaś, że cokolwiek do mnie czujesz. Nic, Mags... Nie usłyszałem nawet głupiego "lubię cię". Poza tym, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że zaczęłaś się ze mną umawiać tylko po to, by Potter dał ci święty spokój.
- Nieprawda!
- Prawda. Wymogłaś na nim obietnicę, że jeśli ktoś oprócz niego zaprosi cię na randkę w ciągu miesiąca, odpuści i przestanie cię nagabywać.
- Tak, ale...
- Wiedziałem, że nie będzie łatwo - przerwał jej. - Należysz do Nowej Generacji, a oni są prawdziwą elitą i rzadko kiedy akceptują kogoś z zewnątrz. Do tego pojawiła się nagle ta cała sytuacja ze śmierciożercami i trochę mnie to przerosło.
- Craig...
- Nie ma sensu dalej się oszukiwać, Maggie. Gdybyś czuła do mnie coś więcej niż do kolegi, nie nosiłabyś tego - wskazał palcem jej wisiorek.
- Przecież to tylko głupia zawieszka! - zirytowała się. - Nie żaden dowód uczuć!
- Nie jestem też ślepy i głuchy - mówił dalej. - Po tej akcji z Carrowami coś się zmieniło. Widzę to w twoim zachowaniu. A wczorajszy dzień tylko mnie w tym utwierdził... Podejrzewam, że nawet nie rozpakowałaś prezentu ode mnie?
Maggie przygryzła wargę i odwróciła wzrok. Craig pokiwał głową w zrozumieniu.
- Nie powinniśmy byli tego zaczynać - westchnął. - Nie z takich powodów.
- Przepraszam... - wyszeptała.
- Niczyja wina - uśmiechnął się. - Nie zawsze wychodzi.
Pochylił się i pocałował Maggie w policzek.
- Jeśli Potter złamie ci serce, będę pierwszym, który złamie mu nos - obiecał wesoło.
- Mnie naprawdę z nim nic nie łączy - powtórzyła.
- Trzymaj się, Mags - odpowiedział tylko i pobiegł na zajęcia.


***
Kiedy weszła do pokoju wspólnego, natychmiast spoczęły na niej zaciekawione spojrzenia. Odwzajemniła je spokojnie, po czym ruszyła przez pokój prosto na kanapę, na której siedzieli Al i pozostali członkowie Generacji. Widząc Runę wylegującą się na kolanach Jamesa, wywróciła oczami.
- Twarzowy siniak, Potter - oznajmiła, przysiadając na oparciu fotela, który zajmowała Rose. Przyjaciółka spojrzała na nią pytająco, ale Mags udała, że tego nie widzi. - Chociaż osobiście uważam, że przydałby ci się drugi, do pary.
- Twój chłopak powinien w najbliższym czasie unikać mojej osoby - burknął Jim. - Bo inaczej będzie miał podbite oczy, do kompletu z moją szczęką.
- Ex chłopak - rzuciła, siląc się na lekki ton. Molly i Rox spojrzały na siebie ukradkiem. - Możesz być z siebie dumny, James. Osiągnąłeś swój cel. Czyż nie o to chodziło w magicznych babeczkach walentynkowych?
- Donovan, naprawdę nie miałem z tym nic wspólnego! - zdenerwował się. - Pretensje zgłaszaj do Freda i Louisa.
- Rozstaliście się? - zainteresowała się Molly.
- Craig, tak jak połowa szkoły, jest przekonany, że mnie i tego tu - Maggie wskazała palcem Jima - coś łączy, a nawet jeśli teraz niczego między nami nie ma, to będzie. - Zielone oczy spojrzały w brązowe. - Dlatego też chcę wam oficjalnie powiedzieć, że prędzej wykąpę się w wannie odorosoku, niż kiedykolwiek zgodzę na randkę z Jimem Potterem. Możesz mnie błagać na kolanach - zwróciła się do niego - a i tak usłyszysz jedną odpowiedź: nie.
- Jakby mi na tym zależało, Donovan - warknął. - Nie miej o sobie tak wygórowanego zdania. Jest wiele dziewczyn w Hogwarcie, które z ochotą się ze mną mówią.
- O gustach, a raczej ich braku się nie dyskutuje - syknęła.
Wpatrywali się w siebie z tak morderczymi minami, że nawet Runa zaczęła się niepokoić. Z cichym miauczeniem zeskoczyła na podłogę i czmychnęła do dormitorium dziewcząt.
- Sądzę, że powinniście trochę ochłonąć i...
Al próbował załagodzić sytuację, ale Jim podniósł się wtedy z kanapy i bez słowa wyszedł z salonu Gryfonów. Maggie wstała zaraz po nim i błyskawicznie zniknęła na schodkach do dormitorium. Rosie pobiehegła za nią, zostawiając oszołomionych przyjaciół w salonie.
- No nieźle... - mruknął Fred.
- To wszystko przez wasz głupi eliksir - warknęła na niego Roxanne. - Teraz się nienawidzą.
- Przejdzie im - uznała Molly. - Przecież oni wiecznie się o coś kłócą.
- Ale nie w ten sposób. - Rox miała bardzo smutną minę.
- Zawsze możemy spróbować ich pogodzić - wywrócił oczami Fred, który nie widział w tym problemu.
- Ty i Louis może się już więcej w to nie mieszajcie - poleciła mu szorstko Roxi. - Bo znowu tylko pogorszycie sytuację.
- Jedyny plus jest taki, że Mags rozstała się z tym gumochłonem - uśmiechnął się Al.
- A co za tym idzie, wygrałam zakład. - Roxanne spojrzała na Molly z wyraźną satysfakcją. - Ktoś tu musi wyskoczyć z galeonów.
Molly ciężko westchnęła, a Fred zmarszczył brwi i odgarnął do tyłu brązowe loki.
- Jaki zakład? - spytał.

poniedziałek, 31 lipca 2017

49. Bójka

[A w kolejną rocznicę urodzin naszego ulubionego czarodzieja, notatka!
Wszystkiego Najlepszego, Harry!]

- Dobrze widzieć cię w normalnym stanie - odetchnęła z ulgą Rosie, gdy Maggie przyszła pod klasę wróżbiartstwa.
- Gdyby działanie eliksiru nie minęło, nie wiem co bym zrobiła... - westchnęła ciężko dziewczyna.
Zepchnęła na samo dno świadomości zdarzenie w sowiarni. Zachowywała się tak, jakby to nigdy się nie wydarzyło. Zamierzała nawet uwierzyć, że to NIGDY się nie wydarzyło.
- Jimowi też pewnie ulżyło - zachichotał Al.
- Al, z łaski swojej, nie wypowiadaj przy mnie tego imienia - poprosiła chłodno.
- Mags... - zaczęła Rose, ale wtedy klapa w suficie się otworzyła i zaczęli wchodzić po drabince na górę.
- Co odrobinę się polepszy, to zaraz się wali... - mruknęła Rosie do Ala, patrząc jak Maggie wdrapuje się do klasy.
- Widać lubią się kłócić i tyle - uznał, wspinając się za przyjaciółką.
Maggie zajęła miejsce przy ich stoliku. Miała minę, jakby zjadła cytrynę, dlatego Al uznał, że nie poruszy drażliwego tematu.
- Jak tam wasze dzienniki snów? - zapytał lekkim tonem.
Rose tylko ciężko westchnęła, a Maggie wzniosła oczy do nieba.
- Na podstawie moich snów można napisać dobrą książkę - stwierdziła. - Jest w nich wszystko. Zaklęcia, ucieczki, pościgi, śmierć...
- Miłość? - zapytała słodkim tonem Fiona Roberts, która bacznie przysłuchiwała się ich rozmowie. - Słyszałam jakieś plotki o tobie i Jimie Potterze wczoraj wieczorem. To prawda, że wypiliście butelkę eliksiru miłosnego, bo chcieliście się przekonać co naprawdę was łączy?
Maggie mogła jedynie otworzyć i zamknąć usta. Blada jak ściana gapiła się na Fionę, która cierpliwie czekała na odpowiedź.
- Oczywiście, że nie! - zapiszczała, gdy odzyskała mowę.
- Dziwne, bo już wszyscy o tym mówią - potwierdziła Angela Spring, pochylając się ku nim. - Jak wychodziłam z Wielkiej Sali widziałam nawet Craiga. Był dość zdenerwowany.
O ile było to możliwe, Mags zrobiła się jeszcze bielsza. Spojrzała z przerażeniem na Rosie, która pokiwała głową.
- Nie był zbyt szczęśliwy rano - powiedziała cicho.
- Pewnie myśli, że byłaś wczoraj na randce z Jimem - uznała Angela.
- Koszmar - rzekła Fiona, ale widać było, że wcale tak nie uważa.
- Witajcie moi drodzy... - Profesor Trelawney pojawiła się znikąd, na co kilkoro uczniów drgnęło gwałtownie. - Moje wewnętrzne oko wykryło jakieś niezwykłe poruszenie. Widziałam zbliżającą się wojnę, w której centrum znajdzie się jedno z was...
- Pewnie ja, jeśli Craig myśli to, co myślę, że myśli... - wymamrotała Maggie.
Alowi nie udało się stłumić parsknięcia.
- Obyś znalazła go wcześniej niż on Jima - szepnęła Rosie. - Bo z tego serio może być wojna.


***
- POTTER!!!
James odwrócił się w chwili, gdy pięść Craiga znalazła się na wysokości jego twarzy. Cios jaki otrzymał odrzucił go na ścianę, o którą oparł się zamroczony. Przytknął dłoń do ust, a gdy odsunął rękę zobaczył krew. Kilkoro pierwszoroczniaków zmierzających na zajęcia uciekło w popłochu, oglądając się za siebie z przestrachem.
- Hej! - zawołał Fred, powstrzymując Craiga przed kolejnym ciosem. - Odbiło ci, Wright?!
- Puszczaj, Weasley - warknął Craig. - To sprawa między mną a nim.
James otarł krwawiącą wargę i spojrzał wrogo na Craiga, który już trzymał różdżkę w pogotowiu. Powoli wyjął swoją i dał znak Fredowi żeby się odsunął.
- Załatwmy to raz a dobrze - powiedział.
- Anteoculatia! - ryknął Craig, ale James szybko sparował zaklęcie.
- Furnunculus! - odpowiedział James.
Zaklęcia śmigały w tę i we w tę. Obaj chłopcy mieli mordercze miny i z każdą chwilą stawali się bardziej zaciekli. W końcu jedno z zaklęć trafiło Jima w ramię, powodując paskudne oparzenie, co Craig skwitował mściwym okrzykiem.
- DOŚĆ! - wrzasnął nagle profesor Boot, wyłaniając się z za rogu.
Jednym machnięciem różdżki obezwładnił chłopców i szybko podszedł bliżej. Na jego twarzy malowało się oburzenie.
- Może mi ktoś wyjaśnić co tu się wyprawia? - zapytał ostro.
- Jim został zaatakowany, panie profesorze - powiedział natychmiast Fred, wyłaniając się z wnęki, w której ukrył się dla własnego bezpieczeństwa.
- Doprawdy? - zwątpił profesor.
Obrzucił Jima uważnym spojrzeniem. Wąski strumyk krwi spływał mu po brodzie, nadając nieco upiorny wygląd, a szata dymiła w miejscu, w którym rozciął ją zaklęciem Craig.
- Tym razem to prawda, panie profesorze - odezwał się jeden z portretów. - Ten młodzieniec zaatakował bez uprzedzenia.
- Bo zasłużył! - zawołał Craig.
- Proszę o spokój, panie Wright - polecił mu nauczyciel. - Panie Potter, myślę, że powinien pan odwiedzić skrzydło szpitalne. Pani Pomfrey zajmie się pana obrażeniami.
- Nic mi nie jest - burknął James, mierząc Craiga nienawistnym spojrzeniem.
- Panie Weasley, proszę odprowadzić przyjaciela do szpitala - polecił Fredowi Boot. - Skieruję tam profesora Longbootoma. Jednak bez względu na to, który z panów zaczął, pojedynki są zakazane. Odejmuję Gryffindorowi i Ravenclawowi po 20 punktów... Panie Wright, idziemy do dyrektora.
Nakazał Craigowi iść przed sobą, co ten uczynił, obrzucając Jima na pożegnanie zimnym spojrzeniem. Kiedy tylko zniknęli na korytarzu, Jim syknął z bólu i przycisnął dłoń do zranionego ramienia.
- Wiesz chociaż za co oberwałeś? - zapytał go Fred.
- Podejrzewam - burknął Jim. - Chodźmy do pani Pomfrey, zanim ręka mi odpadnie i będę musiał zmarnować w szpitalu więcej czasu.


***
O tym, co się wydarzyło, Maggie, Al i Rosie dowiedzieli się od Lucy. Dziewczynka odnalazła ich na korytarzu prowadzącym do biblioteki i zatrzymała głośnym okrzykiem. Krótkie rude włosy podtrzymywała błękitna opaska z kokardą, a identyczną miała na nadgarstku. Lucy bardzo często urozmaicała szkolny mundurek, co niezbyt odpowiadało nauczycielom. Zwracanie uwagi i odejmowanie punktów nie dawało jednak rezultatów, więc w końcu to Lucy była górą.
- Nie macie pojęcia co się działo! - zapiszczała. - Craig dopadł Jima na korytarzu i zaczęli się bić! Najpierw mu przyłożył, tak normalnie, a potem rzucił jakąś klątwę i James wylądował w skrzydle szpitalnym! - Brązowe oczy Lucy błyszczały z podekscytowania i mówiła z prędkością katarynki. - Cała szkoła mówi, że pobili się o ciebie, Maggie! Czy to nie cudowne?! Też bym chciała, żeby jakiś chłopak się o mnie pobił... - westchnęła z rozmarzeniem.
- Na słodką Rowenę, co takiego? - wykrztusiła Maggie.
- No, pobili się! - powtórzyła entuzjastycznie Lucy.
- Jimowi nic nie jest? - zapytał z westchnieniem Al.
- Pani Pomfrey go poskładała - machnęła ręką dziewczynka. - Miał paskudne oparzenie na ramieniu i rozbitą wargę. Wujek Neville powiedział, żeby twarzy mu nie leczyła, to będzie miał karę na przyszłość. Ale obyło się bez szlabanu, macie pojęcie?! - zaśmiała się, podskakując w miejscu. - Ale podobno Craig wylądował na tygodniowym areszcie u Tyke'a...
Maggie słuchała tego, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Idę poszukać Craiga - powiedziała, odchodząc.
- Widziałam go na pierwszym piętrze razem z kumplami! - zawołała za nią Lucy. - Ciekawe, czy teraz zacznie się spotykać z Jimem? - zastanowiła się głośno, kiedy Mags zniknęła za zakrętem.
- Czy wy naprawdę nie macie większych problemów? - skrzywił się Albus, którego zaczęła naprawdę męczyć ta sytuacja.
- Poza tym nie zerwała z Craigiem - uświadomiła kuzynce Rosie.
- Lily i Rox postawiły po 2 galeony, że dziś się rozstaną - wyszczerzyła się Lucy. - Molly natomiast uważa, że jeszcze się pogodzą. A Teddy postawił całe 5 galeonów, że Maggie i Jim nie dogadają się przed skończeniem szkoły!
Rosie i Al słuchali tego z narastającym zdumieniem.
- Wciągnęliście w to całą rodzinę? - wydusił z siebie Albus.
- Cóż... Tak jakby... - Lucy miała bardzo niewinną minkę. - Na razie Torrie wstrzymała się od głosu, a was, Freda i Lou jeszcze nie pytałam. Domi z kolei postawiła 10 galeonów na Maggie twierdząc, że przez najbliższe trzy lata Jim nie ma się co łudzić randką.
Rosie wyglądała na szczerze wzburzoną, za to Al wyraźnie się nad czymś zastanawiał.
- Stawiam galeona na Mags. Nie sądzę, żeby zgodziła się na randkę przez najbliższe dwa lata - powiedział, na co Rose popatrzyła na niego z jawnym oburzeniem. - No co? - parsknął. - Ona się nigdy o tym nie dowie.
- Rosie, może i ty się dołączysz? - uśmiechnęła się Lucy.
- Wolałabym nie - pokręciła szybko głową Rose. - Mags ma tendencję do dowiadywania się o tym, czego nie powinna wiedzieć.

niedziela, 2 lipca 2017

48. Eliksir, cz.2

- Chcesz mi powiedzieć, że naszprycowali mnie i Jamesa eliksirem miłosnym?! - Maggie przycisnęła poduszkę do twarzy i wydała z siebie stłumiony okrzyk. - ZAMORDUJĘ ICH! - wrzasnęła, zrywając się na równe nogi.
Rose spodziewała się, że z nosa przyjaciółki zaraz wytrysną płomienie. Wyglądała zupełnie jak rozwścieczona smoczyca, którą kiedyś widziała podczas wakacji u wujka Charliego.
- Musisz ustawić się w kolejce. James też ma na to ochotę - poinformowała ją spokojnie.
- Bo akurat uwierzę, że nie maczał w tym palców! - prychnęła Maggie, ściągając gumkę z włosów.
Jasne kosmyki rozsypały się jej na plecach i od razu poczuła się lepiej.
- Tym razem chyba jest niewinny...
Rosie odpowiedziało pełne niedowierzania prychnięcie. Maggie wiedziała swoje. James nie mógł być niewinny w takim wypadku. Kipiąc z gniewu, wypadła jak burza z dormitorium i zbiegła do pokoju wspólnego. Akurat Fred z zapałem opowiadał Albusowi w jaki sposób dodali z Louisem eliksiru do ciastek.
- Wiedzieliśmy, że będą oznaczone inicjałami, więc do ostatniej porcji lukru dodaliśmy kropelkę i nałożyliśmy na babeczki dla Jima i Mags... - mówił.
- Kropelkę?! - zapiszczała, na co Fred podskoczył jak oparzony. - KROPELKĘ?!
Wyciągnęła różdżkę i wymierzyła ją w nos przerażonego Freda, który uniósł ręce w geście poddania. Oczyma wyobraźni widział już siebie jako małego, oślizgłego ślimaka, którego Donovan miażdży obcasem. Cały pokój wspólny przyglądał się temu starciu. Nikt nie wiedział o co chodzi, ale wszyscy przysłuchiwali się uważnie. Roxanne zostawiła nawet swoje przyjaciółki i przysiadła się bliżej, nie chcąc stracić ani słowa.
- Wlaliście do tych ciastek pół butelki! - zawołała Mags. - Inaczej nie działałoby tak długo!
- Donovan, słowo honoru... - Fred zezował na czubek różdżki Maggie.
- Nic. Do. Mnie. Nie. Mów - wywarczała. Różdżka drżała jej w dłoni. - Ty, Lou i James jesteście skończonymi kretynami. Za godzinę chcę mieć antidotum na ten eliksir i nie obchodzi mnie, jak go zdobędziecie - poinformowała go sucho.
- Mags, do rana przejdzie... - Rosie próbowała załagodzić sytuację.
Delikatnie złapała przyjaciółkę za nadgarstek, chcąc opuścić jej różdżkę, ale Maggie wyrwała jej rękę.
- Do rana! - zaśmiała się nerwowo blondynka.
- Al, znasz jakiś sposób? - Rosie zwróciła się do kuzyna, który dotychczas siedział w milczeniu i tylko słuchał.
- Ten eliksir nie ma trwałego działania, więc trzeba przeczekać, aż miną jego skutki - powiedział przepraszającym tonem. - Inaczej można to tylko pogorszyć.
- Kiedy ja zwariuję do rana! - Maggie omal się nie rozpłakała. Wszystko w niej wrzeszczało z najróżniejszych powodów.
- Jest jeszcze jeden sposób, żeby eliksir od razu stracił moc... - Fred aż się skulił, gdy mordercze spojrzenia Rose i Maggie skupiły się na nim. - Pocałunek.
Roxanne wymieniła rozbawione spojrzenie z Alem, natomiast Maggie zrobiła się biała jak ściana. Powoli opuściła różdżkę, co Fred wykorzystał by czmychnąć z pokoju wspólnego.
- Zawsze to jakaś alternatywa... - Al próbował ją pocieszyć, ale w efekcie otrzymał tylko gniewne spojrzenie.
- Jesteś pewien, że to minie samo z siebie? - spytała raz jeszcze.
- Powinno - powiedział ostrożnie. - Ale różdżki na to nie postawię.
- To znaczy? - Starała się zachować spokój, lecz na te słowa cała zdrętwiała ze strachu.
- Jeśli jest tak jak mówi i dodali do lukru tylko kropelkę, eliksir już powinien słabnąć. A widzę, że tak nie jest.
- Więc może dodali więcej? - zasugerowała Rose.
- Nieee - pokręcił głową Al. - Nie skłamałby w takiej sytuacji.
- Co to więc oznacza? - Maggie w duchu przeczuwała odpowiedź.
- Że jeśli do rana wam nie przejdzie, trzeba będzie załatwić to... - urwał, nie potrafiąc wydusić tego słowa.
Nie musiał jednak kończyć. Maggie doskonale wiedziała, co trzeba będzie wtedy zrobić...

***
Eliksir nie stracił na swojej mocy. Maggie miała wrażenie, że przez noc nawet zyskał na sile. Budziła się często, wyrywana ze snów o Jamesie, po czym zasypiała zdenerwowana tym, co przychodziło jej do głowy. Na śniadanie wybrała się tak wcześnie, że większość uczniów jeszcze spała, a potem zaszyła się w sowiarni, święcie przekonana, że tam nie będą jej szukać. Jakie więc było jej zdumienie, gdy kilka minut po niej do pomieszczenia wszedł James.
Chłopak zamarł w wejściu, a ona cofnęła się pod samą ścianę. Omal nie wypadła przez okno, gdy nagle trafiła na pustą ramę. James musiał szybko do niej doskoczyć i złapać ją za rękę, żeby utrzymała równowagę.
- Dzięki - mruknęła, wyszarpując mu się.
- Co tu robisz? - zapytał cicho. - Przecież nie masz sowy.
- A ty? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Chciałem odwiedzić Urwisa.
James się nie odsunął, a ona nie miała już gdzie uciec. Stała zdecydowanie zbyt blisko niego i jedna jej część była z tego bardzo zadowolona, a druga domagała się natychmiastowego odwrotu.
- Idę na śniadanie... - skłamała szybko, próbując go wyminąć.
- Donovan, stój. - Jim złapał ją za ramię i zatrzymał. - Skończmy to.
- Co? - udała głupią.
- Dobrze wiesz co. Fred powiedział, że rano będzie po wszystkim, ale nie jest, a ja nie zamierzam się dłużej męczyć.
- Mnie przeszło... - skłamała znowu.
- Twoje szczęście - burknął. - Ale mnie nie, więc...
Przyciągnął ją bliżej i się pochylił. Spanikowana Maggie odepchnęła go mocno i pokręciła głową, na co wydał z siebie poirytowany okrzyk.
- Daj spokój, Donovan! Załatwimy to szybko i rozejdziemy się w swoje strony. Każde z nas tego chce.
- Mam chłopaka - przypomniała mu gniewnie.
- Więc musi cię podwójnie boleć, że zamiast myśleć o nim, masz w głowie mnie - warknął, zbliżając się.
- Może to przejdzie do wieczora? - Maggie rozpaczliwie się przed nim broniła.
- Do wieczora to oboje będziemy już siwi z nerwów. - Złapał ją za ręce i unieruchomił.
- Jeden pocałunek - zastrzegła szybko, widząc, że się nie podda.
- Ani mi w głowie więcej.
- I nikt się o tym nie dowie!
- Powiemy, że eliksir przestał działać rano - obiecał.
- Jeśli złamiesz słowo, Potter... - zaczęła, ale wtedy jego usta spoczęły na jej, skutecznie ją uciszając.
Świat najpierw się zatrzymał, a potem zaczął wirować jak szalony i Maggie, żeby nie upaść, musiała złapać się Jamesa. Gdy jej dłonie spoczęły na jego piersi i zacisnęły na przodzie szaty, chłopak wydał z siebie ciche westchnienie. Przyciągnął ją wtedy mocniej i lekko odchylił do tyłu, wplątując palce w jasne włosy dziewczyny i delikatnie przytrzymując jej głowę. Pocałunek przedłużał się, chociaż eliksir stracił swoją moc z chwilą, gdy ich usta się zetknęły.
W końcu Maggie oprzytomniała i mocno odepchnęła od siebie Jamesa, który postąpił krok do tyłu z bardzo głupią miną. Przycisnęła palce do mrowiących ust, patrząc się na niego z mieszaniną oszołomienia i wstydu. Jej policzki zapłonęły czerwienią i spuściła wzrok, jednocześnie przykładając dłoń do serca, które zgubiło rytm w chwili, gdy wszedł do sowiarni i jeszcze się nie uspokoiło.
- Przeszło? - James nie za bardzo wiedział, gdzie podziać wzrok.
Tylko pokiwała głową. Nie była w stanie wypowiedzieć nawet słowa, tak bardzo miała ściśnięte gardło. Działanie eliksiru zniknęło, ale pojawiło się coś innego, czego nie można było zwalczyć w magiczny sposób. Maggie zepchnęła jednak to uczucie na samo dno swojej świadomości, przysięgając, że nigdy do niego nie powróci, nawet w snach.
- Mags... - powiedział nagle, a ona zdrętwiała, bo zwrócił się do niej imieniem, co mogło tylko zwiastować kłopoty. - Umów się ze mną - poprosił. - Daj sobie spokój z Wrightem. Wiem, że coś do mnie czujesz...
- To był tylko eliksir. Tylko - poinformowała go ostro, wreszcie odzyskując głos. - Nie zaczynaj znowu, James.
- Kiedy ja nigdy nie skończyłem - odparł.
Pokręciła ze złością głową. Nie chciała słuchać takich rzeczy.
- Nienawidzę cię - burknęła.
- Wiesz dobrze, że nie, Donovan... - Jim uśmiechnął się pewnie, co dodatkowo ją zirytowało.
- Znajdź sobie inną ofiarę, Potter - poleciła gniewnie, a potem wybiegła z sowiarni, zostawiając Jima samego.
Kiedy tylko zniknęła za drzwiami, zadowolony uśmieszek Jamesa zniknął. Chłopak dotknął lekko swoich ust, a potem westchnął ciężko. Gdy na ramieniu usiadł mu Urwis, pogładził go odruchowo po łepku.
- Co ja mam z nią zrobić, hę? - westchnął, ale puchacz nie udzielił mu odpowiedzi.

niedziela, 4 czerwca 2017

47. Eliksir, cz.1

Jim naprawdę dziwnie się czuł. Miał wrażenie, jakby wszystko zrobiło się nagle bardziej kolorowe i radosne. A do tego w głowie siedziała mu jedynie Donovan. Czuł przeraźliwą ochotę by ją znaleźć i powiedzieć jej wszystko co czuje, a potem...
- Jimmy, co z tobą? - Fred już kilka minut mówił coś kumplowi, a ten ignorował go, wyglądając przez okno.
- Mówiłeś coś? - Jim drgnął i spojrzał na kuzyna, który przyglądał się mu z ironicznym uśmieszkiem.
- Pytałem, czy idziemy wieczorem na poszukiwania kolejnych ukrytych przejść.
- Tak ci spieszno do kolejnego szlabanu? - zakpił James, ale w myślach już planował przebieg wyprawy.
Z rozmyślań wytrąciło go nagłe pojawienie się w pokoju wspólnym Maggie i Rosie. Gdy jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem Donovan, ochota by do niej podejść stała się niemal nieznośna. Musiał wbić palce w fotel i przygryźć język, żeby nie zrobić czegoś głupiego. Ku jego największemu zdumieniu Donovan miała w tym momencie podobną minę. Rosie musiała szarpnąć ją za ramię, żeby ruszyła się z miejsca. Kiedy zniknęły na schodach prowadzących do dormitorium, dziwne uczucie osłabło.
- Freddie... - Jim zacisnął mocno zęby. - Co było w mojej babeczce?
- Na gacie Merlina, gadasz jak Molly - prychnął Fred. - Co niby tam miało być?
- Nic... Nieważne...
W tym samym czasie Rosie przyglądała się krążącej po dormitorium Maggie. Widziała, że przyjaciółka jest czymś dziwnie podniecona, ale nie wiedziała o co chodzi.
- Mags, wszystko w porządku? - zapytała, gdy Maggie podeszła do okna, postała przy nim chwilę i odeszła.
- Nie... Nie wiem - wyjąkała Donovan. - Strasznie dziwnie się czuję, wiesz?
- To znaczy?
Nie uzyskała odpowiedzi na to pytanie. Maggie tylko zacisnęła mocno palce na ukrytej pod bluzką zawieszce i przygryzła wargę. Od południa miała w głowie tylko Jamesa i wszystko w niej rozpaczliwie domagało się spotkania z nim. Nawet Craig wyczuł, że coś jest nie tak, a myślami jest gdzieś indziej, bo skrócił ich spotkanie o połowę. Z jednej strony było jej z tego powodu przykro, a z drugiej nawet się cieszyła.
- Może powinnaś pójść do pani Pomfrey? - zasugerowała Rosie, widząc jak Maggie na zmianę robi się biała i czerwona.
- Przejdzie mi  - machnęła ręką dziewczyna. - Zajmijmy się może tymi zaklęciami. Profesor Boot się wścieknie, jak nawalimy.
Zeszły z podręcznikami do pokoju wspólnego. Jamesa i Freda już nie było, co Maggie powitała z mieszaniną ulgi i rozczarowania. Zganiła się zaraz za takie zachowanie i usiadła plecami do wejścia, na co Rose aż uniosła brwi w zdumieniu. Mags nienawidziła siedzieć tyłem do jakichkolwiek drzwi, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach. Nie czuła się komfortowo, gdy nie widziała, kto wchodzi a kto wychodzi.
- To od czego zaczynamy? - zapytała się Mags, rozkładając książki na stole.
- Od poprawnej formuły. - Rosie uznała, że nie będzie o nic pytać. - To się wymawia "katapsiksi", czy "katapsyksi"?
- Katapsiksi - odparła zaraz Donovan.
Pokój wspólny zaczął wypełniać się uczniami, którzy niedzielny wieczór postanowili poświęcić na odrabianie zaległych prac domowych. Maggie nawet nie musiała się odwracać żeby wiedzieć, że do salonu właśnie wszedł Jim. Gwałtowne bicie serca samo ją w tym utwierdziło.
- Mags? - szepnęła Rose, gdy dziewczyna zesztywniała w fotelu.
- Hej, dziewczyny! - rzucił Fred, zaglądając Rose przez ramię. - A gdzie trzeci z nierozłącznego trio?
Maggie nawet nie drgnęła, gdy James stanął za jej fotelem. Rose obserwowała ją uważnie, zerkając przy tym na Jima z podejrzliwą miną.
- Tylko nie mów, że mój młodszy braciszek jest na randce - zakpił Jim.
- Myślałeś, że tylko ty się możesz umawiać z dziewczynami? - docięła mu Rose, zabijając przy tym spojrzeniem.
James niechcący musnął włosy Maggie, która głośno wciągnęła powietrze i wyprostowała się. On też miał minę, jakby trafił go piorun, dlatego zamiast zripostować się kuzynce, zamarł z półotwartymi ustami. Przerażona swoim zachowaniem Mags zerwała się z fotela i uciekła do dormitorium, odprowadzana wzrokiem przez Jamesa, Freda i Rose.
- Co zrobiłeś? - Kuzynka zaraz zaatakowała  Pottera.
- Nic! - zarzekał się. - Pochyliłem się i przypadkiem dotknąłem jej włosów. Tyle.
Nie przyznał się, że omal go wtedy nie zamroczyło. Czuł się tak samo jak po wypiciu sporej ilości Ognistej Whisky, którą kiedyś podwędzili z Fredem i Louisem.
- Maggie od południa zachowuje się jak opętana - oznajmiła mu Rose. - Nie może usiedzieć na miejscu przez pięć minut, a na ciebie reaguje jak... - urwała, a brązowe oczy dziewczyny rozszerzyły się ze zdumienia. - Powiedzcie, że tego nie zrobiliście... - szepnęła.
- Czego? - James miał naprawdę głupią minę.
- Daliście jej eliksir miłosny! - wysyczała.
James wyprostował się powoli. Milczał przez okrągłą minutę, po czym warknął:
- Cholerny lukier!
Fred parsknął śmiechem i zgiął się w pół. Rosie natomiast wyglądała jakby miała eksplodować.
- Ile tam tego daliście? - spytała ostro.
- Kropeleczkę - wydusił z siebie Fred. - Na dwa ciastka.
- Akurat kropelkę! - zbulwersował się Jim. - Musiało pójść z pół butelki!
- Serio, Jimmy. Lou dodał tylko malutką kropelkę - śmiał się dalej Fred. - Żebyście nie powariowali przez okres działania.
- Jesteście nienormalni! - zawołał James, łapiąc się za włosy. - Kiedy to coś przestanie działać?
- Czyli ty nic nie wiedziałeś? - Rosie trafnie zinterpretowała zachowanie kuzyna, chociaż nie do końca mu wierzyła.
- Jeszcze nie zwariowałem na tyle, żeby się faszerować eliksirami miłosnymi - warknął, patrząc z gniewem na roześmianego przyjaciela. - Kiedy to minie?!
- Na etykietce pisało, że po 24 godzinach od spożycia - odpowiedział Fred. - Dlatego specjalnie daliśmy mniej, żeby to skrócić.
- Jakoś wam nie wyszło.
James miał ochotę zwyczajnie zamordować swoich przyjaciół. Nadmiar sprzecznych emocji doprowadzał go do szału.
- CO WAM PRZYSZŁO DO TYCH DURNYCH ŁBÓW?! - wrzasnął, przestając się kontrolować.
Kilka głów odwróciło się, żeby spojrzeć co jest grane. Fred przestał się śmiać i tylko patrzył na przyjaciela z niepewną miną.
- Sorry, Jimmy... - zaczął, ale Potter odwrócił się na pięcie i wypadł z pokoju wspólnego. W wejściu zderzył się z Albusem, który odprowadził go zaskoczonym spojrzeniem.
- A temu co znowu? - spytał, rozmasowując ramię.
- Spytaj tego tu - warknęła oburzona Rosie, biegnąc do Maggie.
- Co mnie ominęło? - Al kompletnie się pogubił.
- Cóż... - Fred podrapał się po karku. - Różowy Napój Zakochanych... mówi ci to coś?
Al przypomniał sobie buteleczki na wystawie Magicznych Dowcipów Weasleyów i pokiwał głową.
- Tak jakby skropiliśmy nimi babeczki Jima i Mags. Chyba nie są zachwyceni.
Chłopak otworzył usta i zaraz je zamknął, nie wiedząc co powiedzieć, a potem parsknął śmiechem. Fred rozpogodził się i też uśmiechnął.
- Macie przechlapane - poinformował go Al. - Jim prędko tego nie zapomni. A Maggie pourywa wam głowy.

środa, 31 maja 2017

46. "Niegroźne" ciasteczka

Czternastego dnia lutego, wszystkie dziewczyny w Hogwarcie dostały istnego szału. Krążyły po korytarzach szkoły chichocząc i rzucając zalotne spojrzenia w kierunku chłopców. James, Fred i Louis czuli się tego dnia jak w niebie, gdyż zdecydowana większość tych spojrzeń była skierowana do nich. Jim przeczesywał palcami włosy, tylko udając, że nie dostrzega maślanego spojrzenia czarnowłosej Puchonki, a Lou roztaczał wokół siebie delikatny urok wilii.
- Fajnie mieć sławną rodzinę - szczerzył się Fred. - W takie dni jak ten są z tego profity.
- I co z tego? - warknęła na nich Molly, gdy rozprawiali tak przy stole Gryfonów. - One wcale nie lubią was, tylko wasze nazwiska.
- Auć. - Louis przycisnął dłoń do serca. - Zabolało.
- Nie masz swojego stołu? - zapytała go jeszcze, po czym odwróciła się do nich plecami i wdała w rozmowę z koleżanką.
- Dlaczego nigdy nie zwraca o to uwagi Donovan? - spytał, oglądając się przez ramię na siedzącą przy stole Krukonów Maggie.
James także spojrzał w tamtym kierunku i skrzywił się mimowolnie. W tym samym czasie Fred i Lou wymienili między sobą znaczące spojrzenia i wyszczerzyli zęby.
- Chodź, Jimmy - powiedział Fred. - Idziemy na łowy. Dziś na pewno jakaś łania będzie chciała gdzieś z nami wyjść.
- A jeśli nie, to potraktujemy ją eliksirem miłosnym wujka George'a - dodał Louis, prężnie wstając.
James przywołał na twarz znajomy uśmiech, który znała znaczna część dziewcząt Hogwartu i podniósł się za kuzynem. Może przyjaciele mieli rację? I nadszedł czas, by wreszcie umówić się z jedną z chętnych uczennic?
- Idziemy - powiedział zdecydowanie.

***
W tym roku postanowili, że obdarują każdą dziewczynę z Nowej Generacji specjalną czekoladową babeczką, więc udekorowali je lukrowanymi inicjałami i skorzystali z monet, by zgromadzić wszystkich w jednym miejscu. Kiedy wezwani pojawili się w opuszczonej sali, młodzi Huncwoci powitali ich uśmiechami, a Louis nawet rozłożył szeroko ramiona.
- Witamy w Miodowym Królestwie Nowej Generacji - powitał ich. - Przygotowaliśmy dla każdej z dziewcząt przepyszną czekoladową babeczkę.
- W takim razie po co my tutaj? - skrzywił się Hugo.
- Zamienimy się po nich w kurczęta? - spytała podejrzliwie Molly.
- Ależ skąd! - oburzył się Fred. - Są całkowicie niegroźne.
Wręczył kuzynce babeczkę z jej inicjałami. Lily, Rox i Lucy już oglądały swoje, a Rosie i Maggie podejrzliwie sięgały po te przeznaczone dla nich.
- Żeby panowie nie byli stratni, dla nich też coś mamy. - Fred zamaszystym gestem wskazał pięć babeczek leżących na parapecie. - Smacznego!
James stuknął swoją babeczką w ciastko Freda, parodiując w ten sposób toast, po czym włożył ją do ust.
- Zaskakująco dobre - powiedziała Lucy. - Skąd je macie?
- Od uczynnych skrzatów z kuchni - odpowiedział jej Fred.
- Ale lukier jest własnoręcznej roboty - zastrzegł zaraz Louis. - Ze specjalnego przepisu mojej mamy.
- Nasz kuzynek jest mistrzem wypieków? - zakpił Hugo, mrużąc niebieskie oczy.
- Każdy ma swoje talenty. A ja jestem wybitnie uzdolniony w wielu dziedzinach.
- Dziękujemy za babeczki, chłopcy - uśmiechnęła się Rosie. - To było bardzo miłe.
- Taaa - mruknęła Molly, która nadal nie ruszyła swojego ciastka.
- Wyluzuj, Mol - szturchnęła ją młodsza siostra. - Przecież widzisz, że nam nic nie jest.
- Bo mogli coś zrobić tylko z moim.
- Molly, słowo honoru, że z twoim ciastkiem jest wszystko w porządku. - Fred uniósł dwa palce w powietrze. - Naprawdę.
Dziewczyna ostrożnie włożyła je do ust i przegryzła. Wszyscy zamarli w oczekiwaniu, ale nic się nie wydarzyło.
- Mówiłem - wyszczerzył się Fred. - Ciasteczka są w stu procentach niegroźne.

środa, 17 maja 2017

45. "Wiele wspaniałych rodów upadło"

Kiedy Al wszedł do pokoju wspólnego, Jim i Fred zaczęli głośno klaskać i pokrzykiwać. James nawet wstał i poklepał brata z uznaniem po plecach. Molly, która przyglądała się temu podejrzliwie, zostawiła na moment koleżanki i podeszła bliżej, by dowiedzieć się, co jest grane.
- Wreszcie mogę publicznie przyznawać się do naszego pokrewieństwa - wyszczerzył się starszy z Potterów.
Rosie i Maggie nie miały takich szczęśliwych min. Wpatrywały się w Ala z wyraźnym przerażeniem. W głowach miały już scenariusze najstraszliwszych kar jakie mogą spotkać ucznia za potraktowanie siostrzeńca dyrektora upiorogackiem.
- Dostałeś szlaban? - zapytała zaraz Rose.
- Ale chyba nie wyślą cię do Zakazanego Lasu? - zapiszczała Mags.
- Spędzę weekend na pomaganiu w skrzydle szpitalnym -  oznajmił Al, rzucając się na kanapę.
- Serio? - skrzywił się Jim. - Blackwell potraktował cię bardzo pobłażliwie, biorąc pod uwagę fakt, że rzuciłeś klątwę na jego bratanka.
- Co zrobiłeś? - Molly z wrażenia aż usiadła na fotelu.
- To pewnie ze względu na jego czystą kartotekę - uznał Fred. Całkowicie zignorował kuzynkę. - Ale list do domu będzie?
- Hmm... Nie sądzę...
Zarówno Fred jak i Jim wydali z siebie oburzony okrzyk.
- Coś podobnego! - James patrzył na brata jak na nowy gatunek fantastycznego zwierzęcia. - Jak ty to zrobiłeś?
- Może pomogły mi w tym imiona po dyrektorach, których portrety wiszą na ścianach gabinetu? - zakpił Albus.
- Och, rozmawiałeś z Dumbledorem? - oczy Rose zajaśniały jak gwiazdy.
- I ze Snapem też - potwierdził.
- I co sądzisz o pomyśle taty żeby nazwać cię Severusem? - zapytał wesoło Jim.
- Myślę, że tata miał dobry powód, żeby wybrać takie a nie inne imię - odparł.
- Czyli, tak na dobrą sprawę, to ci się upiekło? - Maggie była tak samo zaskoczona jak Jim i Fred.
- Blackwell powiedział, że wie, że zostałem sprowokowany i wystąpiłem w waszej obronie - powiedział Al. - I że Lance ma trudny okres...
- To by się zgadzało - rzekła Molly, marszcząc brwi.
Oczy wszystkich nagle skupiły się na niej. Dziewczyna wyprostowała się wtedy i lekko zmrużyła oczy.
- Czy wy serio nie czytacie gazet? - prychnęła, poprawiając piaskowy warkocz, przerzucony przez ramię.
- Ostatnio przeczytaliśmy ich aż nadto... - mruknął Jim, myśląc o Prorokach z biblioteki.
- Widać niedokładnie. We wczorajszym Proroku była wzmianka o śmierci Temidy Blackwell-Peverell. Ona, jej mąż i syn zginęli w wypadku. Jakieś zaklęcie wymknęło się spod kontroli...
- Powiedziałaś "Peverell"? - Al był pewien, że się przesłyszał. - Przecież ten ród wygasł.
- Widać nie - zauważyła. - Jakiś Peverell musiał dawno temu wyjechać do Ameryki i udało mu się utrzymać linię aż do dziś.
- Więc Blackwellowie są też spowinowaceni z Peverellami - pokręciła głową Rose.
- Nic dziwnego, że Lance tak dumnie się nosi - mruknęła Maggie.
- Cóż, w tym wypadku zginęli ostatni potomkowie rodu - zauważyła spokojnie Molly. - Z tego co czytałam, nie ma już nikogo, kto nosiłby to nazwisko.
- Chyba, że jest jakiś Peverell z nieprawego łoża - zaśmiał się Fred.
- To dziwne, że wcześniej nic o nich nie słyszeliśmy - stwierdził Jim. - Ród o historii na podstawie której tworzy się legendy, a nikt nie wiedział, że jego członkowie nadal żyją i to pod rodowym nazwiskiem.
- To tym bardziej dziwne, bo Lance nie chwalił się na prawo i na lewo, że jest z nimi spokrewniony - zauważył Fred.
- Naprawdę tego nie rozumiecie? - zdziwiła się Maggie. - Przecież w "Opowieści o Trzech Braciach" nawet raz nie pada nazwisko Peverell. Również imiona braci się nie pojawiają. Możliwe, że tylko w waszej rodzinie słyszało się o tym, że to historia rodu Peverellów, bo jesteście poniekąd z tym związani.
- Pewnie masz rację - zgodził się z nią Al. - Gdyby Lance wiedział o legendzie to co my, na pewno rozpowiadałby o Peverellach na lewo i na prawo.
- A tak odeszli w zapomnieniu - podsumował Fred.
- Wiele wspaniałych rodów upadło - przypomniała mu Rosie. - Ich też to w końcu spotkało.

poniedziałek, 8 maja 2017

44. W gabinecie dyrektora

Albus jeszcze nigdy nie miał okazji znaleźć się w gabinecie dyrektora szkoły, dlatego był nieco zestresowany. Na szczęście Neville powstrzymał się od komentarzy, ograniczając jedynie do kilku pytań odnośnie zdarzenia, a potem podał gargulcowi hasło i razem z Alem wstąpili na spiralne schodki. Kiedy znaleźli się przed drzwiami, zapukał szybko, po czym nacisnął klamkę i wszedł do środka.
Al uznał, że miejsce, w którym się znajduje, jest najbardziej niezwykłym, jakie miał okazję do tej pory oglądać. Gabinet był owalny, a jego ściany obwieszały liczne portrety poprzednich dyrektorów. Część przyglądała się bacznie chłopakowi, a już szczególnie uważne spojrzenie posyłał mu czarnowłosy mężczyzna o bladej, ziemistej twarzy i haczykowatym nosie. Al nie zwrócił jednak na niego większej uwagi, skupiając wzrok na sąsiednim portrecie, z którego uśmiechał się dobrodusznie siwobrody czarodziej w okularach połówkach.
- Drugi syn Harry'ego, jak mniemam? - zapytał. - Bardzo jesteś podobny do ojca...
- Profesorze Dumbledore - przywitał się Neville. - Czy dyrektor Blackwell jest na górze?
- Poszedł tam przed chwilą - odpowiedział mu Dumbledore.
- Pójdę po niego. Al, niczego tu nie dotykaj - poprosił chłopaka.
- Nie jestem Jimem - mruknął tylko.
Neville spojrzał się na niego wymownie, na co Alowi przypomniało się dlaczego został wezwany do dyrektora. Odwrócił wzrok od profesora i zaczął przyglądać się stojącym w gabinecie przedmiotom.
Było tam mnóstwo urządzeń, które widział pierwszy raz na oczy. Niektóre wydawały z siebie cuchutkie dźwięki, a inne unosiły się w powietrzu, by za chwilę opaść bezszelestnie na ziemię. Liczne regały zastawione były książkami. Uwagę Ala przyciągnął jednak regał, na którym ustawione były liczne fiolki i eliksiry. Chłopak podszedł bliżej i zaczął się im przyglądać z wyraźną fascynacją.
- Nie radziłbym tego dotykać, Potter - szorstki głos na moment zdeprymował Ala, który obrócił się szybko i spojrzał w czarne oczy dyrektora z portretu. - Te mikstury nie stoją tu dla ozdoby.
- Część z nich to bardzo silne wywary - zauważył Al. - A o części nigdy nie słyszałem.
- Co pan może o tym wiedzieć, panie Potter? - W głosie czarnowłosego dyrektora dało się słyszeć lekceważenie.
- Severusie, Al przejawia ogromne uzdolnienia w dziedzinie eliksirów - poinformował go Dumbledore.
- Wiedziałbyś o tym, gdybyś czasem wychodził ze swoich ram! - zawołała do niego srebrnowłosa czarownica.
- Severus? - Albus otworzył szerzej oczy i podszedł powoli w stronę portretu. - To pan jest tym dyrektorem, po którym tata dał mi imię!
- Twój ojciec... co?
Dumbledore tylko zachichotał. W tym samym momencie rozległo się ciche chrząkniecie i Al poderwał głowę. Z galeryjki spoglądały na niego ciemne oczy dyrektora Blackwella. Neville uśmiechnął się do chłopaka z otuchą i zniknął za drzwiami.
- Widzę, że poznaliście już swojego imiennika? - zapytał Dumbledora i wciąż zszokowanego Snape'a. - Do tej pory miałem przyjemność rozmawiać tutaj raczej z twoim bratem i kuzynami, ewentualnie z młodszą siostrą - zwrócił się do Ala. - Muszę przyznać, że jestem zaskoczony faktem, że i ty dołączyłeś do tej listy.
- To Potter... - burknął Snape.
- Och, zamknij się Severusie! - zawołała czarownica, która już wcześniej go zganiła.
- Dziękuję ci, Dilys - uśmiechnął się Blackwell.
Z bliska Albus zauważył liczne siwe pasma na brodzie i wąsach dyrektora. Mężczyzna wyglądał na zmęczonego.
- Lance powiedział mi co się stało... - zaczął.
- To nie tak, panie profesorze! - zaprotestował Al. - Ja tylko...
- Stanąłeś w obronie panny Donovan i swojej kuzynki - dokończył za niego Blackwell. Albus wyglądał na nieco zaskoczonego, dlatego dyrektor wskazał mu krzesło, a sam usiadł za potężnym dębowym biurkiem. - Lance opowiedział mi swoją wersję, ale znam swojego bratanka. Prawda jest taka, że ostatnio przechodzi ciężki okres.
- Rozumiem, panie profesorze... - ostrożnie odpowiedział Al.
- Wątpię - uśmiechnął się blado dyrektor. - Nie mniej jednak, zaatakowałeś go zaklęciem, co jest zabronione. I chociaż cię sprowokował, za co już został ukarany, muszę wyciągnąć konsekwencje i od ciebie...
Blackwell pogładził w zamyśleniu wąsy.
- Niech będzie... - mruknął do siebie. - Odejmuję 10 punktów Gryffindorowi. I dostajesz weekendowy szlaban. Pomożesz pani Pomfrey w szpitalu. Obawiam się, że niedługo również ona będzie chciała odejść na emeryturę... - westchnął.
- Dobrze, panie profesorze.
- Stawisz się w skrzydle szpitalnym w sobotę o 9 - dodał jeszcze dyrektor, po czym dał Albusowi gest, że może odejść.
Chłopak szybko ruszył w stronę drzwi gabinetu.
- Och, i panie Potter, może pan przekazać coś bratu? - zatrzymał go jeszcze dyrektor. - Kiedy postanowi straszyć dziewczęta w toalecie niech wymyśli coś bardziej kreatywnego od myszy. Chciałbym mieć dobry powód by napisać list do waszej matki.
Al stłumił uśmiech i pokiwał głową.
- Na pewno mu to przekażę, panie profesorze - obiecał.

sobota, 29 kwietnia 2017

43. Potyczka i wezwanie

Przez następnych kilka dni Maggie i James wyglądali jak upiory. Dziewczyna zrobiła się milcząca i jakaś odległa, natomiast Jim warczał na wszystkich dookoła. Kiedy po raz kolejny nawrzeszczał z byle powodu na Freda i Lou, chłopcy stracili cierpliwość.
- Coś z tym trzeba zrobić - oznajmił Louis, opierając się plecami o ścianę w jednej z nieużywanych klas. - Zachowuje się jak pokręcony!
- Z Mags jest wcale nie lepiej - powiedziała Rose, którą kuzyni ściągnęli na rozmowę. - Nie sypia, dręczą ją koszmary.
- To samo ma Jimmy - powiedział Fred. - A najlepsze jest to, że znika gdzieś nocami i przyłazi nad ranem.
- Myśleliśmy, że może się z kimś spotyka, ale nie chodziłby wtedy taki wściekły - mruknął Lou.
- Znika nocami? - zaniepokoiła się Rosie.
- I zabiera ze sobą Mapę - potwierdził Fred.
- Niedobrze... - wymamrotała Rosie, obejmując się ramionami w pasie. - Bardzo nie dobrze.
- Wiesz gdzie chodzi? - zapytał Fred.
- Tylko nie mów, że potajemnie spotyka się z Donovan - zaśmiał się Lou.
Pokręciła głową. Rude loki rozsypały się jej na plecach, gdy poprawiła podtrzymującą włosy opaskę.
- Załatwię to - obiecała.

***
James cicho zszedł do pokoju wspólnego. Wyciągnął z kieszeni Mapę Huncwotów i przymierzył się do wypowiedzenia zaklęcia, gdy z fotela podniosła się Rose. Jej widok przeraził go, zupełnie jakby nakryła go na czymś nieprzyzwoitym. Próbował ukryć mapę za plecami, ale kuzynka tylko zmierzyła go spojrzeniem, przez co speszył się jeszcze bardziej.
- Rose! Nie śpisz jeszcze? - zagaił.
- Nie idź tam, Jim...
Chłopak najpierw zesztywniał, a potem spojrzał się na nią gniewnie. Przestał udawać opanowanego.
- Będę chodził gdzie mi się podoba - warknął.
- Wiesz dobrze jak działa to lustro. Nie pokazuje ci prawdy, czy nawet przyszłości...
- Skąd wiesz? - przerwał jej. - A może kiedyś się to wydarzy?
Brązowe oczy spojrzały na niego wymownie i James zacisnął usta, a potem odwrócił wzrok.
- Nie chcę wiedzieć, co tam widzisz... - powiedziała. - Mogę jedynie zgadywać... a i tak pewnie rozminęłabym się z prawdą. Ale ostrzegałeś nas przed Zwierciadłem. Przypomnij sobie jak bardzo nie chciałeś zabierać tam Mags. Przykro mi, że jej o tym powiedzieliśmy.
Jim milczał długą chwilę, gapiąc się na drzemiące w ramach portrety.
- Jak ona sobie radzi? - spytał cicho.
- Ma koszmary - odpowiedziała mu. - Śnią jej się rodzice. Z jednej strony się cieszy, bo w końcu czegoś się dowiedziała, ale z drugiej to niespecjalnie jej pomogło.
- Szaty szkolne to jakaś wskazówka... - James usiadł na fotelu i zamknął oczy. Był bardzo zmęczony. - Miałem napisać o tym tacie, ale... - urwał i tylko pokręcił głową. - Czy Mags jest w stanie narysować herb szkoły, którą zobaczyła?
- Zapytam. Albo ty to zrób. - Rosie przycupnęła na brzegu kanapy.
- Nie zauważyłaś, że moje stosunki z Donovan są dość napięte? - prychnął.
- Zauważyłam - powiedziała tylko. Jim mógł przysiąc, że dosłyszał w jej głosie naganę.
Spojrzał na nią pytająco. Rose westchnęła cicho i wstała.
- Dobranoc, James - powiedziała. - I zajmij czymś myśli... Może rozplanuj treningi na najbliższy miesiąc? Cokolwiek, żebyś tylko nie wracał do lustra.

***
Albus, Maggie i Rose szli z listem do sowiarni. Donovan naszkicowała to, co pamiętała ze strojów rodziców, a Al dołączył jej rysunki do swojego listu. Mieli nadzieję, że pomoże to w odnalezieniu krewnych przyjaciółki. Nie wspomnieli w liście, w jaki sposób zdobyli te informacje i mieli szczerą nadzieję, że rodzice o nic nie zapytają. Albus miał przeczucia, że nie byliby zachwyceni z faktu, że Jim i Mags szwendali się po nocy po zamku, żeby znaleźć Zwierciadło Ain Eingarp.
Byli w połowie drogi, gdy na korytarzu pojawił się Lance Blackwell w towarzystwie swojego najlepszego przyjaciela, Aarona McLaggena. Na widok Ala i reszty, chłopak skrzywił się z niesmakiem.
- Proszę, proszę... - odezwał się z przekąsem. - Potter, pół-szlama i nie-wiadomo-co...
Twarz Rosie przybrała kolor włosów, natomiast Maggie pobladła. Jedynie Al zachował względny spokój, chociaż zacisnął mocno zęby. Blackwell i McLaggen byli jednymi z nielicznych osób, które naprawdę potrafiły wytrącić go z równowagi. Generacja podśmiewała się czasem, że jedynie w starciach ze Ślizgonami z Ala wychodzi prawdziwy członek pokolenia Weasleyów i Potterów.
- Lepiej zejdźcie mi z drogi. - Lance przechylił na bok głowę. - Strach pomyśleć, czym się można zarazić w tej waszej Norze...
- Odczep się, Lance - odezwała się Rose, lekko drżącym głosem.
- Bo co? - zakpił. - Poskarżysz się Scorpowi? Powinien się wstydzić, że zadaje się z córką szlamy i zdrajcy krwi. Rodzina powinna się go wyrzec.
Dziewczyna aż się cofnęła, słysząc coś takiego. Lance zadał cios w najczulszy z jej punktów. Maggie, która mogła znieść obelgi pod swoim adresem, ale nie tolerowała ataku na przyjaciół, wyciągnęła różdżkę. Aaron błyskawicznie zrobił to samo.
- Schowaj ten patyczek, Donovan - zadrwił Lance. - To niesłychane, że w ogóle działa w twoich rękach. Patronusa pewnie wyczarowałaś przez zwykły przypadek, albo zrobił to ktoś inny... Znajda bez przeszłości i przyszłości. - Popatrzył na nią z pogardą. - Śmierciożercy chyba nawet nie wiedzą czego szukają.
- Inaczej będziesz szczekał, jak usiądziesz na miotle, Blackwell - warknęła. - Przypomnieć ci ile razy w ostatnim meczu odebrałam ci kafla?
Ciemne oczy Blackwella zabłysły morderczo, a Maggie uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Naprawdę nie chcecie ze mną zadzierać - syknął. - Do tej pory odpuszczałem, bo wszyscy traktują was jak waszych świętych rodziców. Ale czasy się zmieniają. Już niedługo wasi rodzice będą czyścić buty lepszym od siebie. Nie będzie miejsca dla szlam i zdrajców krwi...
Nim Maggie zdążyła zareagować, błysnęło światło i twarz Lance'a pokryła się małymi trzepoczącymi stworkami. Chłopak zawył, odganiając się od nich rozpaczliwie.
- Al! - zawołała z przerażeniem Rosie, patrząc jak kuzyn powoli opuszcza różdżkę.
Maggie gapiła się na niego tak, jakby widziała go pierwszy raz w życiu. Al zareagował zanim ona zdążyła choćby pomyśleć o rzuceniu zaklęcia. Widząc miny przyjaciółek, Potter tylko wzruszył ramionami i schował różdżkę do kieszeni, zupełnie jakby nic się nie wydarzyło.
- No co? - rzucił. - Nie pozwolę żeby ktoś obrażał moją rodzinę.
- Ciocia Ginny cię tego nauczyła? - Rosie starała się powstrzymać śmiech.
Minęli Lance'a i Aarona, który próbował pomóc kumplowi i ruszyli w dalszą drogę. Maggie nadal patrzyła się na przyjaciela jak na ducha.
- Kim jesteś i co zrobiłeś z Alem Potterem? - zapytała. - To było bardziej w stylu Jamesa.
- Nie zapominaj, że płynie w nas ta sama krew - wyszczerzył się.

***
Kiedy wieczorem otworzyły się drzwi do pokoju wspólnego i pojawił się w nich profesor Longbottom, James i Fred skrzywili się boleśnie. Obaj skulili się w swoich fotelach, chcąc pozostać jak najmniej widocznymi dla opiekuna domu.
- Kurczę, znowu mamy przerąbane - westchnął Fred.
- Jakim cudem odkryli, że to my wpuściliśmy myszy do łazienki dziewczyn? - James kompletnie tego nie rozumiał.
- Może trzeba było nie oznaczać ich imionami Ślizgonów?
Zamilkli, gdy profesor stanął nieopodal ich stolika.
- Al Potter? - Neville rozejrzał się po pokoju wspólnym i zatrzymał wzrok na siedzącym nad książką chrześniaku. - Jesteś proszony do gabinetu dyrektora.
Jimowi opadła szczęka, a Fred aż upuścił na podłogę swoją różdżkę. Trysnęły z niej iskry, spadając prosto na dywan i wypalając w nim dziury. Obaj patrzyli jak Albus podnosi się ze swojego miejsca i znika w dziurze za portretem razem z profesorem Longbottomem.
Kiedy tylko obaj opuścili pokój wspólny, Jim i Fred błyskawicznie dosiedli się do Maggie i Rosie, które miały nieciekawe miny.
- Co nabroił mój idealny braciszek? - zapytał zaraz Jim.
- Zaklął przy nauczycielu? - zakpił Fred.
- Rzucił upiorogacka na Lance'a Blackwella - odpowiedziała im Mags.
Brązowe oczy Jamesa zrobiły się wielkie jak spodki, a Fred poderwał się jak rażony piorunem.
- Jaja sobie robicie?! - zawołał.
- Nie - odparła Rosie.
- Czym, na gacie Merlina, Blackwell tak zdenerwował Albusa? - Jim nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. - W naszej rodzinie to Al przecież uchodzi za tego spokojnego. Mama chyba się załamie, gdy się okaże, że jej kochany synek tylko pozorował normalnego, a tak naprawdę jest Weasleyem z krwi i kości.
Mags parsknęła śmiechem, ale zaraz spoważniała. James spojrzał na nią pytająco.
- Blackwell obraził mnie i waszą rodzinę - powiedziała spokojnie. - Nie wysilił się na nic nowego.
- Szlamy i zdrajcy krwi... - szepnęła Rose.
Fred zaklął pod nosem, a James zacisnął mocno szczękę. Już nie było im do śmiechu.
- Mam nadzieję, że Al zostawił coś dla nas? - zapytał gniewnie.
- Jim, nie możesz miotać klątwą w każdego, kto powie coś takiego - upomniała go Rosie.
- A dlaczego nie? - prychnął.
- Bo zbyt wiele osób tak myśli. Idee czystej krwi są nadal bardzo popularne wśród rodzin czarodziejów i nic na to nie poradzisz. Przekonań nie wyleczysz klątwami.
Nie skomentował jej słów, tylko spojrzał spode łba na wiszące na ścianach portrety, jakby to była ich wina, że czarodzieje mają takie a nie inne idee.
- No cóż... - westchnął ciężko. - Chyba będę musiał poważnie porozmawiać z Alem. Kto to widział, żeby mój młodszy brat atakował bezbronnych Ślizgonów?
- Dokładnie tak, Jimmy - potaknął Fred. - Al nie powinien zajmować się czymś, co należy do nas.
- Ewentualnie powinien uprzedzać, że taki atak planuje. Wtedy moglibyśmy obmyślić, jak uniknąć nakrycia.
- Dawać sobie alibi...
- Rady co do zaklęć...
- Nie galopujcie tak, hipogryfy - przystopowała ich Maggie. - Nie sądzę żeby Al zamierzał dołączyć do bandy Huncwotów.
- Nikt mu tego nie proponuje - odparł na to Jim. - Miejsce jest już zarezerwowane.
- Dla kogo? - zaciekawiła się.
- Dla ciebie - wyszczerzył zęby Potter. - Nadajesz się, Donovan. Przemyśl to dobrze.
- Nie każdemu proponujemy wstęp do elitarnego kręgu - podkreślił Fred.
- Dzięki chłopcy, ale pozostanę na swoim miejscu - zaśmiała się. - Może powinniście połączyć siły z Lily i jej bandą?
- Z tymi małolatami? - oburzył się Fred. - Z nieopierzonymi hipogryfkami? W życiu!
- Chętnie powtórzę Roxanne co o niej sądzisz - uśmiechnęła się Mags, na co James wyprostował się dumnie.
- I właśnie dlatego mówię, że się nadajesz - oznajmił. - Chodź, Freddie. Może wyślemy na przeszpiegi jakiś obraz. Jestem strasznie ciekawy o czym Al rozmawia z dyrektorem.