piątek, 20 grudnia 2019

79. Listy z Hogwartu

Wesołych Świąt!
___

Po weselu wszystko nagle zwolniło i Maggie kompletnie nie mogła się odnaleźć. Przyzwyczaiła się do aktywnych poranków i krzątaniny, dlatego ciężko było jej wrócić do szarej codzienności. Również Potterowie mieli z tym widoczny problem. Ginny przyłapywała się na gotowaniu posiłków dla większej ilości osób niż aktualnie przebywała w domu, a Harry krążył po pokojach, przestawiając rzeczy z miejsca na miejsce. Chyba po raz pierwszy w życiu odetchnął z ulgą, gdy skończył mu się urlop i Kingsley wezwał go do Ministerstwa.
- Kto by pomyślał, że będzie mi brakowało nagłego teleportowania się w ogródku - burknął James pewnego ranka, schodząc do kuchni na śniadanie.
Miał na sobie piżamę z nadrukiem hipogryfa na piersi, a jego włosy były potargane jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Wyglądał przy tym jakby nie spał całą noc i rozpaczliwie potrzebował kawy. Albus zastanawiał się, co takiego Jim mógł robić, że zajęło mu to całą noc, ale wiedział, że nawet gdyby zapytał, brat by mu tego nie powiedział.
- Nie ma ich dopiero tydzień - zauważył Al, nalewając sobie soku do szklanki. - A tak się zarzekałeś, że już nie możesz się doczekać, jak Teddy wreszcie przestanie nas objadać i zajmować łazienkę.
Skrzywił się, gdy zobaczył jak James nalewa sobie pełny kubek czarnej kawy i zaczyna ją łapczywie pić.
- Wszyscy wiedzieliśmy, że James zatęskni pierwszy - zakpiła Maggie, smarując tosty dżemem.
- Za nikim nie tęsknię - warknął, odstawiając na bok opróżniony do połowy kubek. - Gdzie właściwie są nasi rodzice? - zapytał. - I Lily - dodał po namyśle, jakby dopiero sobie uświadomił, że ma również siostrę. - Strasznie tu cicho.
- Lily jeszcze śpi - odparła mu Maggie.
- A mama i tata są w pracy. - Al wskazał palcem wiszący za plecami Jima zegar. - Dobrze im zrobi powrót do normalności. Mama kompletnie nie może się pozbierać po tym ślubie. Ciesz się, że nie widziała jak żłopiesz tę kawę - zakpił. - Ostatanim razem gdy cię przyłapała...
- Wiem, wiem, pamiętam! - James wzdrygnął się na samo wspomnienie. - Zaczarowała mój kubek tak, że kawa zmieniała się w nim w mleko - wyjaśnił Maggie, widząc jej pytające spojrzenie. - Co uważam za szczyt hipokryzji, bo sama uwielbia swoją małą czarną. Mam nadzieję, że teraz, jak już cała ta ślubna afera się skończyła, rodzice trochę wyluzują - prychnął James. - Zachowują się jakby Teddy i Torrie wyjechali na zawsze. A to tylko podróż poślubna. Chciałbym żeby za nami tak tęsknili - dodał wesoło.
- Słodki Merlinie, dlaczego jesteście tacy głośni? - Zaspana Lily zeszła do kuchni i usiadła na krześle. Rude włosy miała w totalnym nieładzie. - Nie wiecie co to są wakacje?
- Nasza szkoła też chyba nie wie - westchnął Albus, który siedział twarzą do okna i z daleka zobaczył nadlatujące sowy.
James szybko otworzył okno i wpuścił ptaki do kuchni. Jedna upuściła na blat egzemplarz Proroka Codziennego, a druga rzuciła na stół cztery koperty i odleciała.
- To oznacza zakupy w Londynie - ucieszył się James, płacąc sowie za gazetę. - Super, bo skończyły mi się łajnobomby, a Fred ostatnio mówił, że w Magicznych Dowcipach mają pojawić się nowe gadżety.
- Sprawdź lepiej czy nie skończyły ci się składniki do eliksirów - polecił Al. - Mama cię udusi, jeśli zobaczy, że znowu kupiłeś zabawki, a opuściłeś całą listę z Hogwartu.
- To był tylko raz! - jęknął James.
- O jeden raz za dużo - zachichotała Lily, rozrywając kopertę.
Albus tymczasowo zignorował swój list i sięgnął po Proroka, wyraźnie zaciekawiony nagłówkiem na pierwszej stronie. Szybko rozwinął gazetę i sapnął ze zdumienia.
- Na brodę Merlina, patrzcie! - zawołał.
Wielgachny nagłówek krzyczał już z daleka: HOGWART BĘDZIE MIAŁ NOWEGO DYREKTORA!!!
- Co?! - zapiszczała Maggie.
- Pokaż! - James próbował zabrać bratu gazetę, ale Al już czytał na głos:
- Z niewyjaśnionych przyczyn, ze stanowiska dyrektora Hogwartu zrezygnował Benjamin Blackwell, laureat Orderu Merlina drugiej klasy, były Szef Urzędu Niewłaściwego Użycia Czarów. Oficjalna informacja o przejściu profesora Blackwella na emeryturę została podana wczoraj wieczorem, tuż przed rozesłaniem sów do uczniów. Dziś około południa zapadnie decyzja w sprawie jego następcy.
- Myślicie, że wybiorą kogoś z obecnych nauczycieli? - zapytała Lily.
- Może zaproponują stanowisko ojcu? - parsknął Jim.
- Blackwell na emeryturze. - Al pokręcił głową. - Kto by pomyślał?
Sięgnął po swoją kopertę i otworzył ją bezmyślnie. Na stół wypadła wtedy z brzękiem złota odznaka, na widok której Jamesowi opadła szczęka, a Maggie i Lily parsknęły szczerym śmiechem.
- Co to jest? - zapytał Al wysokim głosem, wpatrując się z przerażeniem w odznakę prefekta.
- Gratulacje, Al - wydusiła z siebie Lily. - Zostałeś prefektem.
- Ja?!
- Mags, sprawdź swoją - zasugerowała dziewczynka.
Maggie ostrożnie wzięła list do ręki, ale nie wydawał się cięższy niż zwykle. Otworzyła go powoli i zajrzała do środka, a potem odetchnęła z ulgą.
- Pusto - oznajmiła.
James wyraźnie się rozluźnił. Spojrzał z ponurą miną na odznakę brata i westchnął.
- Na moim ostatnim roku - wymamrotał. - Nie mogli się jeszcze wstrzymać?
W tym samym momencie rozdzwonił się telefon. Maggie podskoczyła na krześle, kompletnie nie przyzwyczajona do tego ostrego dźwięku. Potterowie zainstalowali w swoim domu telefon ze względu na szybkość połączenia. Było to szybsze niż sowia poczta i łatwiejsze w użyciu przez młodych niż zaklęcie patronusa.
- Halo? - rzuciła Lily do słuchawki, która uwielbiała odbierać telefon. - No co ty! Gratulacje! - zapiszczała. - Ej, Rosie też została prefektem! - wrzasnęła. - Al - zachichotała, prawdopodobnie w odpowiedzi na pytanie rozmówcy. - Jeszcze jest w szoku... - Przez chwilę słuchała w milczeniu. - Dla mnie bomba. Do zobaczenia! - Odłożyła słuchawkę i spojrzała na pozostałych. - Weasleyowie wybierają się na Pokątną - oznajmiła. - Rosie pytała, czy idziemy z nimi.
- Pewnie - odparł jej Jim. - Dam znać rodzicom, że idziemy na zakupy. Ej, Prefekcie, sprawdź, czy mamy jeszcze Proszek Fiuu - polecił bratu, biegnąc do swojego pokoju żeby się przebrać.
- Kto normalny zrobił mnie prefektem? - wydukał Albus, na co Maggie i Lily znowu parsknęły śmiechem.

poniedziałek, 11 listopada 2019

78. Wesele, cz.2

Wesele trwało w najlepsze i wszyscy świetnie się bawili. James chyba jednak nigdy w całym swoim życiu nie był tak zestresowany jak w chwili, gdy nadszedł czas wznoszenia toastów. Przez kilka następnych tygodni Fred i Lou utrzymywali, że jego twarz była bardziej zielona niż wyciąg z odorosoku.
James podniósł się powoli i chrząknął głośno, próbując skupić na sobie uwagę gości. Zwykle nie miał problemu z byciem w centrum uwagi, ale dzisiaj wyjątkowo wolałby tego uniknąć.
- Proszę wszystkich o chwilę uwagi. - Jim lekko uniósł do góry kieliszek. Rozmowy wreszcie ucichły i oczy wszystkich skupiły się na nim. - Nigdy nie byłem dobry w wygłaszaniu mów, dlatego z góry przepraszam za to, co zaraz usłyszycie. - Omal się nie uśmiechnął, gdy zauważył zaniepokojone spojrzenie jakie matka rzuciła ojcu. Dokładnie takiej reakcji potrzebował, by cały stres gdzieś zniknął. Wyprostował się pewnie i spojrzał prosto na młodą parę. - Do tej pory pamiętam moment, w którym pierwszy raz nakryłem Teddy'ego i Torrie na całowaniu się. To było na peronie 9 i 3/4 na moim trzecim roku. Dość traumatyczne przeżycie dla trzynastolatka, szczerze mówiąc - zakpił, na co rozległy się chichoty. - Nie codziennie widzi się w końcu swojego przyszywanego brata całującego kuzynkę. - Aż się skrzywił z udawanym niesmakiem. - Dzisiaj musiałem oglądać to po raz kolejny, ale tym razem obyło się bez wielkiej traumy. Co nie zmienia faktu, że oglądanie Teddy'ego Lupina na ślubnym kobiercu jest... - urwał, gdy dostrzegł mordercze spojrzenie Ginny. Goście znowu zaczęli się śmiać. - Tak - odchrząknął, na co siedzący obok niego Al wzniósł oczy do nieba. - Do czego zmierzam... Teddy i Torrie znają się od dziecka. My wszyscy ich znamy od niepamiętnych czasów... Oboje mieli przyjemność zmieniać pieluchy mojemu młodszemu rodzeństwu - dodał radośnie, czochrając przy tym włosy Albusa, na co sala parsknęła śmiechem. - Razem pakowaliśmy się w kłopoty i kłóciliśmy tak często, że rodzice musieli maskować przedwczesne siwe włosy czarami. - Tu puścił oczko do ojca. - Ale, co najważniejsze, zawsze mogliśmy na siebie liczyć. Teddy może i nie nosi nazwiska Potter, ale jest moim bratem w każdy sposób jaki się liczy. Torrie nie mogła trafić na lepszego człowieka, a on nie mógł wybrać sobie lepszej dziewczyny... - Pochylił się w stronę przybranego brata i dodał konspiracyjnym szeptem: - Bywa przerażająca gdy się wkurzy, ale co to dla aurora, nie? - Torrie tylko wywróciła oczami, ale uśmiech nie schodził jej z twarzy. - Wznieśmy zatem toast za najlepiej dobraną parę w tym pomieszczeniu, nie licząc rzecz jasna moich rodziców... i dziadków... i wujostwa... i...
- Wszyscy wiemy o co ci chodzi, do rzeczy - przerwała mu rozbawiona Ginny, co znowu wywołało śmiech.
- Za Teddy'ego i Torrie! - James uniósł kieliszek.
- Za Teddy'ego i Torrie! - podjęli goście, a Jim usiadł.
- Całkiem nieźle ci poszło - mruknął do niego Al, próbując przygładzić potargane włosy.
- Wiem - wyszczerzył się ten w odpowiedzi.

***
Dźwięki muzyki rozbrzmiewały na sali i James obserwował ze swojego miejsca przy stole tańczące pary. Jego wzrok znacznie częściej biegł jednak w kierunku siedzącej przy stoliku Maggie, która gawędziła wesoło z Alem, Rosie i Alice. Miała na sobie błękitną sukienkę na cieniutkich ramiączkach, a długie jasne włosy upięła z tyłu głowy. Kilka kosmyków opadało jej na kark i Jima korciło by je odgarnąć.
- Zamiast siedzieć i się na nią gapić jak idiota, może się ruszysz i poprosisz ją do tańca?
James łypnął wrogo na wyraźnie rozbawioną Domi, która przysiadła obok niego, rozmasowując zmęczone po tańcu stopy.
- Na nikogo się nie gapię - odparł dumnie.
- Jasne - zakpił Fred, który siedział razem z nim od jakiegoś kwadransu i wyraźnie wszystko widział.
- No daj spokój. - Kuzynka szturchnęła Jima ramieniem. - Zatańcz z nią.
- I tak się nie zgodzi - burknął James.
- Nie zakładaj tego z góry.
- No nie bądź taki strachliwy, Jimmy - zadrwił Fred, na co Domi spojrzała na niego ostrzegawczo.
- Dacie mi święty spokój jeśli ją poproszę? - zapytał poirytowany Potter.
- Słowo honoru! - Fred uniósł do góry palec wskazujący.
Jim spojrzał na niego podejrzliwie, a potem się podniósł. Poprawił koszulę (marynarki pozbył się jakiś czas temu) i ruszył w stronę Maggie. Nie miał pojęcia, że przyciągnął w tym momencie uwagę praktycznie całej Nowej Generacji, w tym pary młodej, która na moment przestała tańczyć.
- To kto obstawiał wesele? - zapytała entuzjastycznie Lily, siadając zaraz na miejscu zwolnionym przez Jima.
- Hugo - przypomniała jej Dom.
- To, że ze sobą zatańczą jeszcze niczego nie oznacza - zaniepokoił się Fred, który nagle zaczął obawiać się przegranej.
- To patrz na nich uważnie - zakpiła Lily, ciągnąc Dominique na parkiet.
W tym czasie James pokonał już odległość dzielącą go od stolika, przy którym siedziała Maggie. Stanął za jej plecami i wziął głęboki oddech. Nie musiała się odwracać żeby wiedzieć, kto taki do nich podszedł. Znaczący uśmieszek Rosie i rozbawiony błysk w zielonych oczach Ala były wystarczająco wymowne.
- Hej, Donovan - usłyszała, na co obejrzała się za siebie. - Zatańczysz?
Wyciągnął do niej dłoń. Maggie wpatrywała się w nią przez chwilę, wyraźnie się zastanawiając, a potem bez słowa podała mu rękę i pozwoliła się podnieść. Dostrzegła błysk zaskoczenia w oczach Jamesa, jakby nie spodziewał się, że przyjmie jego propozycję, ale zaraz to zamaskował i pociągnął ją na parkiet. Melodia akurat się zmieniła i ze żwawej przeszła w spokojną. Jim był pewien, że to sprawka kogoś z Nowej Generacji, ale nie zamierzał teraz się tym przejmować. Potwierdzenie zyskał, gdy zobaczył jak Teddy puszcza do niego oczko, a Torrie unosi kciuk do góry.
Zerknął szybko na Maggie, próbując rozpoznać jej nastrój, ale nie wyglądała jakby zamierzała uciec. Położył więc ręce na jej talii, a ona zacisnęła palce na jego ramionach. Przez chwilę kołysali się niezgrabnie, aż w końcu James postanowił zaryzykować bardziej i przyciągnął dziewczynę bliżej. Wydała z siebie ciche sapnięcie i spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- Przecież cię nie zjem - powiedział cicho.
Poddała się. Całkowicie. Na ten jeden wieczór postanowiła zrezygnować ze wszystkich swoich uprzedzeń i zapomnieć o wątpliwościach. Przesunęła dłońmi po ramionach chłopaka, a potem zamknęła oczy i oparła głowę na jego piersi. Usłyszała jak jego serce zabiło mocniej i uśmiechnęła nieznacznie się na ten dźwięk. Kto by pomyślał, że jej obecność może tak stresować Jamesa Syriusza Pottera?
Tak... To wcale nie było takie straszne. A wydawało się nawet właściwe.
- Wygrałem? - zapytał z nadzieją Hugo, przysiadając się do swojej siostry, kuzyna i Alice, która spojrzała na niego z zaintrygowaniem.
- Jeszcze nie - odparł Al. - Ale jesteś blisko.
- A może by tak...
- Ani się waż - przerwała bratu Rosie. - Niech działają w swoim tempie.
- Więc będziemy czekać aż do śmierci - burknął Hugo.
- Nie mówcie... - Alice zachichotała, szybko dodając do siebie fakty. - Założyliście się o nich?
Hugo tylko wyszczerzył zęby. Al i Rosie mieli na tyle przyzwoitości, by się zarumienić.
- Wchodzę w to - oznajmiła dziewczyna. - Powiedzcie tylko jaka jest stawka i obecne wyniki.
- Poważnie? - Rosie nie mogła w to uwierzyć. - Ty też?
- Mam oczy, Rose. - Alice uśmiechnęła się kpiarsko. - A tych dwoje ma subtelność rogogona węgierskiego.
- Idę po Freda i Lou - powiedział wtedy Hugo.  - Mają gdzieś dokładnie rozpisaną tabelę.
Alice przez długą chwilę przyglądała się tańczącym przyjaciołom. Al i Rosie też spoglądali w ich stronę, ale starali się nie robić tego zbyt często, żeby nie speszyć Maggie.
- Taaaak... - Alice podjęła jakąś decyzję. - Wszystko rozwiąże się najpóźniej w przyszłe wakacje.
- Nie ty jedna tak obstawiasz - zauważył Louis, podchodząc do ich stolika i kładąc na nim czystą kartkę, w którą stuknął różdżką. Na papierze zaraz pojawił się tekst. - Cztery osoby obstawiły wakacje, ale tylko Rosie zdecydowała się postawić na konkretny dzień.
- Nosisz to przy sobie? - Al nie wiedział, czy powinien się śmiać, czy nie.
- Hej, to ważne! - zgodził się z kuzynem Fred, zaglądając mu przez ramię. - Tak się zastanawiam, czy Lorcan i Lysander nie zechcieliby dołączyć...
- Pewnie, zaangażujmy w to całą rodzinę - prychnęła Rosie.
- W co takiego?
Na dźwięk głosu Ginny, Louis błyskawicznie próbował ukryć kartkę, ale kobieta nie bez przyczyny grała zawodowo w quidditcha. Refleks miała niezawodny, dlatego złapała pergamin zanim chłopak zdążył zamaskować czarami wszystko, co było tam napisane.
Przy stoliku zapadła cisza. Louis i Fred zrobili się śmiertelnie bladzi, Hugo wyglądał jakby chciał czym prędzej uciec, a Rosie i Al wymienili zaniepokojone spojrzenia. Tylko Alice siedziała spokojnie.
- Ciekawe... - mruknęła Ginny, analizując listę.
- Co jest takie ciekawe? - zapytał Harry, podchodząc do żony.
Hugo przestał dbać o pozory i błyskawicznie obrócił się na pięcie, a potem zniknął w tłumie gości, prawdopodobnie szukając Lily i reszty.
- Zobacz czym nasze dzieciaki zajmują się w wolnym czasie - powiedziała Harry'emu Ginny, wręczając mu przy tym listę, którą obrzucił zaciekawionym spojrzeniem.
- Poważnie? - Harry był wyraźnie rozbawiony.
- Dorzucimy nasze typowania? - zapytała.
- Dzieci grają dość wysoko. Chcesz ryzykować?
- Proszę cię, wzbogacimy się o całe ich kieszonkowe.
- Jak chcesz. - Harry stuknął różdżką w kartkę i oddał ją zszokowanemu Louisowi. - Powinniście podpytać też George'a i Angelinę. Ostatnio byli bardzo pewni swego. Ron i Hermiona też chyba mieli swoje typy.
- I nie siedźcie tak przy stolikach. Bawcie się - poleciła im Ginny, ciągnąc męża za rękę i zostawiając dzieciaki w spokoju.
Przez dobrych kilka minut nikt nie wykrztusił z siebie słowa. Louis gapił się tylko na listę i otwierał i zamykał usta.
- Nasi rodzice są super... - wyszeptał w końcu Albus, na co Alice wybuchnęła śmiechem.

wtorek, 15 października 2019

77. Wesele cz.1

W Muszelce od samego rana dało się wyczuć atmosferę nerwowego napięcia. Fleur i Ginny próbowały pospiesznie dopiąć wszystko na ostatni guzik, krążąc między domem a pawilonem i poprawiając wszystko, co dało się poprawić. Męska część pokolenia rozsądnie schodziła im z drogi, zajmując się przybywającymi powoli gośćmi. Wprowadzali ich do pawilonu i usadzali na przygotowanych uprzednio krzesłach.
- Wszystko tak pięknie wygląda - westchnęła Lily, gdy razem z Maggie i Rosie wchodziły do pawilonu, by zająć swoje miejsca.
- Poczekaj aż zobaczysz pannę młodą - zakpiła Molly, która właśnie zaprowadziła na miejsce jedną z dalszych ciotek.
- Torrie zrobiła ze swojej sukni tajemnicę godną pozazdroszczenia - zachichotała Rosie, wygładzając fałdki na swojej granatowej sukience. - Tylko Dom widziała ją wcześniej.
- Chce wywołać odpowiedni efekt, to nic złego - zauważyła Maggie, poprawiając cieniutkie ramiączka swojej błękitnej sukienki.
- Chyba nie tylko ona - mruknęła pod nosem Lily, uśmiechając się złośliwie.
Maggie wyniośle ją zignorowała i spojrzała na zapełniający się pawilon. Dookoła pełno było odświętnie ubranych ludzi, a niektórzy mieli na sobie naprawdę niezwykłe stroje. Nie mogła wprost oderwać wzroku od czarownicy, która na głowie miała kapelusz z żywymi motylami.
- Co za tłumy - powiedziała, dostrzegając siedzącego z przodu Ministra Magii w śliwkowej szacie.
King rozmawiał z byłym szefem aurorów, a obok nich siedział Neville ze swoją żoną i córką. Alice uśmiechnęła się szeroko do dziewcząt, które odpowiedziały jej tak samo. Rząd za nimi zajęła część rodziny Skamanderów. Lily entuzjastycznie pomachała do bliźniaków, co zaraz przyciągnęło uwagę Luny. Blondynka puściła oczko do swojej chrześniaczki i odmachała. Nie mogło też zabraknąć Hagrida, który siedział na gigantycznym taborecie na samym końcu pawilonu i rozmawiał z Rolfem, prawdopodobnie na temat jakiegoś nowego gatunku fantastycznych zwierząt.
- Kim są te piękne panie w trzecim rzędzie? - zapytał wesoło Fred, siadając obok Molly. - Donovan, Jamesowi buty spadną na twój widok.
- A mama go wtedy zamorduje - prychnęła Lily. - James ma grzecznie stać przy Teddym i zachowywać się jak na drużbę przystało.
- Al go przypilnuje - oznajmiła Rosie.
Nikogo nie zdziwiło, gdy Teddy poprosił na swoich świadków obu przyszywanych braci. Równie oczywistym był fakt, że Torrie towarzyszyć będzie Dominique i jej najlepsza przyjaciółka, Adeline.
- Niech to już się zacznie - wymamrotał Hugo, rozsiadając się obok Freda. Chłopiec zaraz poluzował muchę. - Umieram z głodu.
- No jasne - prychnęła Rose, patrząc na brata z dezaprobatą.
- Nie masz pojęcia jakie to męczące, usadzać te wszystkie ciotki - oznajmił. - Jedna chwyciła mnie za policzki i powiedziała, że jestem "słodkim cukiereczkiem tak podobnym do wujka Gilberta", a potem się rozpłakała.
- Cioteczka Delilah - zachichotała Molly. - Wujek Gilbet nie żyje od dobrych 15 lat, a ona nadal nie przebolała jego śmierci.
- Ja za to odprowadzałem wuja Henry'ego. - Fred poruszył znacząco brwiami. - Ten człowiek wie jak się zabawić. Już nie mogę się doczekać wesela.
Nagle przez cały pawilon przemknął ciepły podmuch wiatru, który poruszył wiszącymi u sufitu balonami i dzwoneczkami. Zapadła cisza i wszyscy jak na komendę odwrócili głowy. Przez pawilon przemaszerowali we trzech Teddy, James i Al. Teddy był dziwnie blady, ale szedł pewnie. Jego blond włosy z niebieskimi pasemkami były dziś gładko zaczesane, a w butonierce miał błękitny kwiat. Idący za nim Potterowie wyglądali równie dobrze. Maggie uśmiechnęła się jednak na widok ich fryzur - żadna magia nie była w stanie przygładzić ich włosów.
Kiedy zajęli swoje miejsca przy mównicy, w pawilonie zapanowała cisza. James wypatrzył wtedy wzrokiem Maggie i mrugnął do niej żartobliwie, na co uśmiechnęła się pod nosem. Zaraz potem rozległa się delikatna muzyka i w wejściu pojawiła się Torrie u boku swojego ojca.
Maggie, Rosie i Lily wydały z siebie cichy jęk zachwytu na widok dziewczyny. Jej suknia była po prostu olśniewająca. Miała górę uszytą z wyraźnej koronki, na którą naszyto delikatne perłowe koraliki. Rękawki sięgały jej ąż do nadgarstków, ale ramiona i dekolt miała całkowicie odsłonięte. Koronka kończyła się w talii, miękko układając na muślinowej spódnicy z lekkim trenem, który ciągnął się za nią po ziemi. Złote włosy Torrie zostawiła rozpuszczone, ozdabiając je jedynie wspaniałą tiarą Weasleyów.
Teddy wyglądał jakby uderzył w niego piorun. Gapił się na swoją przyszłą żonę z otwartymi ustami, wyraźnie oniemiały z zachwytu. James cicho chrząknął, próbując przywołać go do porządku, a kiedy to nie poskutkowało, lekko kopnął go w kostkę. Al stłumił wtedy parsknięcie, próbując zachować należytą powagę.
Bill poprowadził swoją córkę do ołtarza. Położył ręce na jej ramionach i złożył czuły pocałunek na czole dziewczyny. Widać było, że jest wzruszony, a i Torrie miała łzy w oczach. Chwilę później ujął córkę za rękę i podał jej dłoń Teddy'emu. Uśmiechnął się jeszcze do niego szeroko i skinął mu głową z aprobatą, a potem zajął miejsce obok swojej rozpromienionej żony. Siedzący obok nich Potterowie wyglądali na równie szczęśliwych, ale i oszołomionych. Ginny kurczowo ściskała ramię Harry'ego, który nie spuszczał wzroku ze swojego chrześniaka. Miał minę zupełnie jakby nie mógł uwierzyć, że ten mały rozrabiaka, którego pomagał wychowywać, naprawdę jest już dorosły i zakłada własną rodzinę.
- Zebraliśmy się tutaj, żeby połączyć w jedno te dwie dusze... - zaczął mówić, ubrany w złotą szatę czarodziej.
Ceremonia była jak sen. Maggie raz po raz ocierała oczy, tak samo jak zdecydowana większość kobiecej części gości. Lily, która obiecała sobie, że nie uroni nawet jednej łzy, musiała pożyczać chusteczki od Molly. Kiedy Teddy i Torrie złożyli sobie przysięgi, zawieszone u sufitu balony zamieniły się w brokatowy pył, szybujący ku ziemi. Nim jednak osiadł na zebranych, zaczął się skrzyć i rozpłynął w powietrzu.
- Ogłaszam was mężem i żoną - oznajmił prowadzący, na co Teddy ujął twarz Torrie w obie dłonie i długo pocałował.
Rozległy się owacje. Louis i Fred zerwali się z krzeseł i wsadzili palce do ust, gwiżdżąc donośnie, na co Teddy i Torrie roześmiali się i wzięli za ręce. Wszyscy inni goście powstali i w tym samym momencie rzędy krzeseł zniknęły, a ich miejsce zajęły okrągłe białe stoły udrapowane złotymi obrusami. Przy każdym znalazło się od 5 do 8 krzeseł. Na podwyższeniu, gdzie do tej pory stał mistrz ceremonii, pojawił się długi stół, przy którym mieli zasiąść nowożeńcy, ich rodzice i świadkowie. Najpierw jednak wszyscy rzucili się do młodych, by złożyć im życzenia. Maggie widziała jak do Teddy'ego podchodzi Harry i mówi coś cicho, a potem długo go ściska. Obaj wyglądali na wzruszonych, ale szczęśliwych.
- Nie wiem jak wy, ale ja idę zająć jakiś stolik - oznajmił Fred, krytycznie przyglądając się tłumowi gości.
- A życzenia? - oburzyła się Lily, która już ciągnęła Hugona w stronę młodej pary.
- Zdążę - machnął ręką, zmierzając w stronę jednego ze stolików w kącie.
- Chodźcie! - Lily złapała Maggie i Rosie za ręce i pociągnęła je w stronę tłumu. - Złożymy gratulacje, a potem zacznie się zabawa.

sobota, 21 września 2019

76. Ognisko

Równo o godzinie 18 cała Nowa Generacja opuściła Muszelkę i udała się na pobliską plażę. Chłopcy nieśli wypakowane jedzeniem kosze, a dziewczyny koce. Maggie dodatkowo trzymała na rękach zadowoloną Runę, która mruczała głośno.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmił Louis, gdy zeszli ścieżką na znajdującą się tuż pod klifem plażę.
- Zatem do dzieła! - Teddy zakasał rękawy i wyciągnął różdżkę z kieszeni.
Bardzo szybko utworzył z gładkich kamieni duży okrąg, do którego James i Fred natychmiast przyciągnęli drewno. Dominique, Torrie i Molly zgromadziły nieopodal dodatkowe szczapy, a potem przyciągnęły bliżej dwa duże konary, które miały pełnić rolę siedzeń.
- Jak ja bym już chciała mieć 17 lat - westchnęła ciężko Lily, patrząc jak Fred jednym machnięciem różdżki rozpala ognisko.
Roxanne przytaknęła jej mruknięciem, przyglądając się jak iskry szybują do góry i znikają w powietrzu. W tym samym czasie James rozłożył już wszystkie koce i bez pardonu rozłożył się na największym z nich, krzyżując ręce na karku i wlepiając zadowolone spojrzenie w ciemniejące niebo.
- Kto jest głodny? - zapytał Hugo, otwierając pierwszy kosz z jedzeniem.
- Pokaż co tam masz - zażądał Fred, zaglądając mu przez ramię. - Kiełbaski! Dobry kosz zaklepałeś, Hugo!
- Są dla wszystkich! - zastrzegł Teddy, machnięciem różdżki przyciągając kosz do siebie.
- Tutaj są ziemniaczki i jabłka - oznajmiła Rosie, otwierając dwa inne kosze.
- A tu... - Louis uśmiechnął się radośnie. - Dużo... naprawdę dużo kremowego piwa!
Chwilę porwało zanim każdy znalazł miejsce dla siebie, a kiełbaski zawisły w powietrzu nad ogniskiem, pilnowanie przez Molly. Hugo, Lily, Lucy i Rox rozsiedli się na jednym kocu z paczką Fasolek Wszystkich Smaków i wyzywali się do spróbowania tych najbardziej obrzydliwych, co wywoływało na przemian salwę śmiechu i odgłos zniesmaczenia. Dominique, Torrie i Molly usiadły na kocu rozłożonym przy jednym z konarów i opierały się o niego plecami, naprzemian celując różdżkami w płomienie i zmieniając ich kolor. Siedząca na kolanach Maggie Runa prychała za każdym razem, gdy rozbłyskała nowa barwa. Ona, Al i Rosie usiedli nieopodal Huncwotów i Teddy'ego, który dla rozrywki zmieniał swój wygląd i parodiował różne osoby.
- Zrób Jima! - zawołał Louis.
- Pfff, proste! - prychnął Teddy, przeobrażając się na ich oczach w Jamesa. Maggie przyglądała się mu z fascynacją. Kiedy to dostrzegł, puścił do niej oczko i przeczesał włosy. - Hej, Donovan - powiedział.
Wszyscy na plaży ryknęli śmiechem.
- Wcale się tak nie zachowuję! - zawołał James z jawnym oburzeniem.
- Idealne! - Fred ocierał łzy z twarzy. - Jimmy całą gębą.
- Mówiłem, że on jest łatwy do naśladowania - odparł Teddy, wracając do swojej postaci.
Widząc minę Jamesa, Torrie uznała, że trzeba szybko zmienić temat. Nie chciała, żeby jej narzeczony pojawił się na ślubie z podbitym okiem. Machnęła więc różdżką i do każdego podleciało kremowe piwo.
- Proponuję wznieść toast - powiedziała, podnosząc się i odrzucając na plecy długie jasne włosy. - Strasznie się cieszę, że jesteśmy tu wszyscy razem. I mam nadzieję, że co by się nie działo, zawsze będziemy tak zgraną paczką. - Uniosła butelkę do góry. - Za Nową Generację!
- I za parę młodą! - dorzuciła Dominique.
Wszyscy napili się piwa. Fred westchnął z ukontentowaniem, a potem uśmiechnął się złośliwie.
- Zatem następna impreza na taką skalę to będą chrzciny, co? - zakpił.
- A mam cię ochrzcić w morzu? - warknął na niego Teddy, który omal nie zakrztusił się piwem.
- Tylko mówię! - Fred uniósł ręce w geście poddania.
- A może następny ślub? - zapytała niewinnie Dominique. - Przyznawać się, które z Was jest już na dobrej drodze?
- Al - rozległ się chórek głosów.
Fred, Louis, James, Rosie i Maggie spojrzeli na siebie i parsknęli śmiechem. Albus tylko zrobił się wściekle czerwony.
- No proszę! - Teddy aż pokraśniał z uciechy. - Młodszy z braci Potter nareszcie wkroczył do gry!
- Starszy wypadł z niej jakiś czas temu - zakpił Louis, na co James rąbnął go pięścią w ramię.
- Jeden z nas za to zaraz wypadnie z niej na dobre - oznajmił James. - Skończy się balowanie, Lupin - zwrócił się do przybranego brata. - Od jutra zaczniesz wieść poukładane, dorosłe życie żonatego faceta.
- Buuuue - powiedział Hugo, wykrzywiając twarz w grymasie.
- Ty się młody nie wypowiadaj - polecił mu Teddy. - Jak i ciebie trafi, to wymienimy się doświadczeniami.
- Nie pozwolę, żeby mnie trafiło! - Hugo wyglądał na przerażonego. - Nie ma takiej opcji.
- Naiwny chłopiec - westchnęła Dom.
- Kiełbaski gotowe! - zawołała Molly.
- Aż straciłem apetyt - wymamrotał Hugo, ale ochoczo nałożył sobie dwie kiełbaski.
Wszyscy byli tak głodni, że nie minęło nawet pięć minut, a po kiełbaskach nie było śladu. Molly przyszykowała więc drugą porcję.
Godzinę później wszyscy byli już najedzeni i rozluźnieni. Najmłodsza część towarzystwa podeszła bliżej wody i gadniała się z falami. Lily wrzasnęła jak opętana, gdy Hugo wepchnął ją do morza, a potem zaczęła go gonić po całej plaży. Rosie, Molly, Dom i Torrie położyły się we cztery na kocu, stykając głowami i obserwowały pojawiające się na niebie gwiazdy.
Maggie obserwowała je z cieniem zazdrości. Mogła należeć do Nowej Generacji, ale nie była częścią ich rodziny. Nie znała więzi, która łączyła kuzynki od dnia narodzin. Czując jak nagle dopada ją smutek, wzięła Runę na ręce i odeszła kawałek, a potem usiadła na piasku i zapatrzyła się na fale.
Przemoczona do suchej nitki Lily wróciła do ogniska i opatuliła się kocem, a potem podeszła szybko do roześmianych chłopaków, którzy grali na kocu w karty.
- Może mnie któryś łaskawie wysuszyć? - zapytała.
- Pewnie, Kropeczko - uśmiechnął się Fred. - Zmienić ci przy okazji pieluszkę?
- Jesteś wredny, Fred - powiadomiła go. - Teddy? - Spojrzała na niego błagalnie i chłopak westchnął.
- Nienawidzę, kiedy tak na mnie patrzysz - oznajmił, wyciągając różdżkę i stukając nią w ramię dziewczyny.
- Jesteś moim ulubionym bratem, Teddy - powiedziała słodko, a potem rzuciła suchy koc Jamesowi.
- Hej! - zawołał, patrząc na siostrę z irytacją.
- Przydaj się na coś i zanieś go Mags - poleciła. - Odeszła od ogniska i pewnie zamarza.
- Jesteś tak samo subtelna jak nasi rodzice - poinformował ją Jim, ale wstał i ruszył w stronę Maggie.
- Lily, jeśli przez ciebie przegram zakład, będę bardzo niezadowolony - mruknął Fred. - Obstawiłem, że nie zejdą się dopóki Donovan nie skończy szkoły.
- Ja natomiast uważam, że wszystko się rozstrzygnie jeszcze przed finałem Mistrzostw Świata w Quidditchu - oznajmił Lou.
- Po - oznajmiła Lily. - Ale przed rozpoczęciem roku.
- Nie ma szans. - Domi i reszta przysiadły się bliżej. - Zgadzam się z Fredem. Nie wcześniej niż na siódmym roku Mags.
- Ludzie małej wiary - zacmokał Hugo, rzucając się na piasek koło dziewczyn, na co zapiszczały z oburzeniem. - Obserwujcie ich jutro na weselu. Będzie się działo.
- Chyba ci odbiło - prychnęła Roxanne. - Mags jest uparta. Ale myślę, że około Bożego Narodzenia Jim wreszcie przełamie jej opór.
- Bardziej na Wielkanoc - oznajmiła pewnie Lucy.
- To co robicie jest wredne - oznajmiła Rosie. - I jak oni się dowiedzą, wszystkich nas zamordują.
- Powiedz po prostu jaki termin obstawiasz - wywróciła oczami Torrie. - Ja postawiłam na przyszłe wakacje w trakcie Mistrzostw.
- Trzy osoby obstawiły całkiem bliskie sobie terminy - zauważył Teddy. - Jaka szkoda, że tylko Hugo pokłada nadzieję w Jimie i wierzy, że w te wakacje wreszcie coś ze sobą zrobią. Ja obstawiam szósty rok Maggie. Przerwę świąteczną. Zatęskni za Jimem, kiedy go nie będzie w szkole i przejrzy na oczy.
- Zgadzam się z Teddym - oznajmił Al. - Już wcześniej dawałem im dwa lata i nadal się tego trzymam.
- Dlaczego wszyscy zakładają, że oni się zejdą? - zapytała Molly.
Jedenaście par wściekłych spojrzeń skutecznie ją usadziło.
- Żartowałam przecież! - prychnęła. - Widać, że mają się ku sobie. Myślę, że do konca tego roku wreszcie się dogadają.
Oczy wszystkich spojrzały na Rosie.
- No weź, Rose! - Dom szturchnęła ją lekko.
- Tylko ty się nie wypowiedziałaś - zauważył Lou.
- Rzuć jakąś datę - polecił jej Teddy.
- Niech wam będzie - poddała się. - Ostatni dzień wakacji w przyszłym roku.
- Przyklepane! - oznajmiła Lily, wyciągając przed siebie rękę i czekając aż pozostali do niej dołączą.
- Oni się nigdy o tym nie dowiedzą, jasne? - mruknęła Rosie.
- Jak słońce - wyszczerzył się Lou.
Tymczasem James usiadł obok Maggie i narzucił koc na jej ramiona. Dziewczyna spojrzała na niego niepewnie.
- Dzięki - mruknęła.
- Nie ma problemu - odparł. - Moja siostra ma tyle samo taktu, co sklątka tylnowybuchowa i myślę, że odziedziczyła to po tacie... Albo i mamie - dodał po namyśle.
- Twoja rodzinka bardzo chce nas ze sobą zeswatać.
- Chwała im za to.
Maggie wbiła mu łokieć w żebra, na co tylko się zaśmiał.
- Dlaczego się izolujesz? - spytał już poważnie.
- Kiedy na Was patrzę, zastanawiam się, jaka jest moja rodzina - odparła po chwili, wbijając wzrok w fale. - Kim są moi rodzice? Czy mam rodzeństwo? Kuzynów? Jak bym się z nimi dogadywała? Jak to byłoby mieć rodzinę?
- My jesteśmy twoją rodziną - oznajmił.
- Wiedziałam, że to powiesz - westchnęła. - I cieszę się, że tak uważasz, ale...
- Ale to nie to samo - dokończył za nią, na co spojrzała na niego z zaskoczeniem. - Rozumiem, Mags. Chcesz wiedzieć, gdzie są twoje korzenie. Bez tego czujesz, jakby jakiejś części Ciebie po prostu brakowało. I my nigdy tej pustki nie wypełnimy. - Uśmiechnął się do niej lekko. - Dowiemy się, kim byli twoi rodzice. Obiecuję. Ale czy do tego czasu zadowolisz się moją nienormalną rodziną? Mają swoje wady, ale na ogół da się z nimi żyć.
Roześmiała się i spojrzała na niebo.
- Twoja rodzina jest fantastyczna, James - powiedziała. - Dziękuję, że mogę być jej częścią.
Spojrzał na nią szybko, a potem położył się na piasku i wbił wzrok w gwiazdy nad ich głowami. Maggie wahała się przez chwilę, ale chwilę później położyła się obok niego, tuląc do piersi mruczącą głośno Runę. Nie mieli pojęcia jak długo tak leżeli. Dopiero śmiechy za ich plecami i odgłosy krzątaniny przypomniały im o ognisku.
- Zamierzacie spać na plaży?! - zawołał Al.
- Już idziemy! - odkrzyknął James, podnosząc się i otrzepując z piasku.
Wyciągnął rękę do Maggie, pomagając jej wstać. Dziewczyna ochoczo przyjęła jego pomoc.
- Czeka nas długi dzień - westchnął, myśląc o weselu.
- I impreza - dodała. - Co przygotowaliście dla nowożenców? Mam pomóc to przemycić?
Tylko uśmiechnął się pod nosem.
- Niespodzianka, Donovan. Na pewno co się spodoba.

poniedziałek, 2 września 2019

75. Przygotowania i inne sprawy

Maggie nigdy wcześniej nie była nad morzem, dlatego każdą wolną chwilę starała się spędzać na klifie, wpatrując się w fale rozbijające się o brzeg. Niestety takich momentów nie było zbyt wiele. Przygotowania do wesela szły pełną parą i każdy miał coś do zrobienia. Właśnie w tej chwili Al, Hugo, Jim, Fred i Louis walczyli z trawnikiem, starając się wyplewić wszystkie chwasty i wyrównać trawę.
- Pół cala - mamrotał zirytowany Fred, z nosem tuż przy ziemi. - Co ja mam linijkę w oczach?
- Nie marudź, tylko tnij - polecił mu zziajany Al, który już dobre 10 minut siłował się z upartym chwastem. Roślina nie chciała opuścić gruntu, chociaż szarpał ją z każdej strony. Nie miał tylko pojęcia, że za jego plecami Jim rzuca zaklęcia przyklejające na korzenie. - Przynajmniej możesz używać do tego magii.
- Serio wolę to niż dobieranie wstążek i wiązanie miliona kokard - oznajmił Hugo, ocierając pot z czoła i przy okazji budząc się ziemią. - Dziewczyny siedzą już nad tym kilka godzin.
- Nie wszystkie - zauważył James, widząc Maggie wracającą z klifu. Cofnął zaklęcie i w tym samym momencie Al wylądował na tyłku, z chwastem w rękach i głupią miną. - Hej, Donovan!
- Zaczyna się... - westchnął Fred.
- Wymigujesz się od pracy? - zapytał Jim, gdy podeszła bliżej. - Mówiłem, że jeszcze pożałujesz, że zaoferowałaś pomoc.
- Poszłam po muszle - odparła sucho, wskazując koszyk, który trzymała w dłoni. - Torrie chce nimi przyozdobić stoły. Pawilon już postawiony? - zapytała.
- Tata i reszta byli w trakcie rozstawiania, gdy tu przyszliśmy - odpowiedział jej Albus, podnosząc się z ziemi i ciskając roślinę na stertę. - Możemy sprawdzić.
- Co to, to nie! - zaprotestował Louis, który starał się wyrównać żywopłot. - Nie wykręcisz się od roboty! Donovan, zmykaj do dziewczyn i nie rozpraszaj Potterów!
James i Al wbili w niego rozzłoszczone spojrzenia, a Maggie tylko wzniosła oczy do nieba.
- Tylko żebyście zdążyli przed ogniskiem! - rzuciła na pożegnanie.
Przeszła na tyły domu i zobaczyła prawie wszystkich mężczyzn ze starszego pokolenia, którzy z uniesionymi do góry różdżkami próbowali ustawić gigantyczny namiot, w którym miało odbywać się wesele.
- Bardziej w lewo! - wołał przez okno na piętrze George.
- Hej! - wrzasnął wtedy Percy, uchylając się przed jednym z wirujących w powietrzu palików. - Zrobiłeś to celowo!
- Jak dzieci... - pokręciła głową Hermiona, która stała na tarasie i obserwowała poczynania panów.
- Przynajmniej nie urządzili pojedynku na stoły - zauważyła Ginny.
- Patrz tam. - Hermiona skinęła głową w stronę Rona i Harry'ego, którzy ustawili paliki w pozycji bojowej i rozpoczęli nimi pojedynek.
- Cofam co powiedziałam - zachichotała Ginny. - O, Maggie! - uśmiechnęła się na widok dziewczyny.
- Przyniosłam muszle - powiedziała, kładąc koszyk na ziemi pod ścianą. - W czym jeszcze mogę pomóc?
- Dziewczyny właśnie kończą zabawę z kokardami - oznajmiła Hermiona. - Zaraz pójdą sortować prezenty.
- Jak tam przygotowania do waszego ogniska? - zapytała Ginny, gdy we trzy weszły do salonu.
- Zajmiemy się tym wieczorem - odparła Maggie. - Chłopcy na razie walczą z trawnikiem i nie są zbyt zachwyceni. Naprawdę mają wyrównać trawę do pół cala?
Ginny i Hermiona parsknęły śmiechem.
- Biedni chłopcy - pokręciła głową Ginny. - Nie wiedzą, kiedy sami podają ofiarą żartu.
- Bardziej się teraz przydadzą przy pawilonie - oznajmiła Angelina, wystawiając głowę z kuchni.
- To kto im zakomunikuje radosną nowinę? - Hermiona uśmiechnęła się wesoło.
- Biorę to na siebie - wyszczerzyła się Angelina, otwierając okno w kuchni. - Hej, panowie! Wiecie, że to pół cala wysokości, to tylko nasz niewinny żarcik? Możecie już odłożyć te miarki.
- Mamo! - Maggie zdążyła usłyszeć oburzony jęk Freda, a potem Angelina zamknęła okno.
- Uwielbiam, kiedy stół się obraca - westchnęła błogo.
- Dobrze im to robi - zachichotała Ginny.
Zaraz jednak przybrała poważną minę, bo do domku wpadli jej oburzeni synowie. James usuwał różdżką brud spod paznokci, a Al wybierał z włosów źdźbła trawy.
- Bardzo śmieszne - mruknął Hugo, łypiąc na ciotki i matkę.
- Skończyłyśmy waszą mękę wcześniej, bo waszym ojcom przyda się pomoc w rozkładaniu stołów i krzeseł - odparła na to Ginny, a Louis zaklął po francusku. - A teraz zmykać mi z salonu, zanim Fleur zobaczy ile trawy i ziemi zostawiliście na dywanie.
W niebieskich oczach Louisa pojawiła się panika i jako pierwszy czmyhnął z salonu. Pozostali pognali zaraz za nim.
- Maggie, chodź! - Na schodach stanęła Lily, która chciała sprawdzić skąd takie zamieszanie. - Sortujemy prezenty!
- Idę, idę! - Dziewczyna wbiegła po schodach. - Tak właściwie od rana nie widziałam Teddy'ego i Torrie. Gdzie oni poszli?
- Na cmentarz - odparła Lily. - Odwiedzić grób rodziców Teddy'ego.
Maggie nic na to nie odpowiedziała, bo akurat weszły do sypialni gościnnej, która obecnie zawalona była stertą prezentów. Lucy, Roxanne i Molly siedziały na podłodze i starały się ułożyć pudełka według wielkości. Rosie i Dominique próbowały natomiast odgadnąć, co znajduje się w paczkach.
- To mi wygląda na wazon - oznajmiła Dom, oglądając pakunek o nieregularnym kształcie, owinięty w żółty papier.
- A co powiesz o tym? - Rosie wzięła do ręki paczkę w kształcie ósemki. - Klepsydra?
- A po co im klepsydra? - Rox wyglądała na przerażoną. - Jeśli kiedykolwiek będę planowała ślub, zamierzam ograniczyć listę gości do najbliższej rodziny.
- A ja ucieknę - poinformowała wszystkich Lucy. - Tylko ja i mój narzeczony. To będzie takie romantyczne!
- Dopóki nie dorwie Cię nasza mama - zauważyła Molly, odgarniając piaskowe włosy za ucho.
Lucy skrzywiła się z przestrachem.
- Skąd tyle tych prezentów? - zapytała Maggie, siadając pomiędzy Rosie a Rox.
- Koledzy z pracy, daleka rodzina z Francji, daleka rodzina Teddy'ego, bliska rodzina - wyliczyła Lily.
- Ej, a to prawda, że Malfoyowie potwierdzili swoje przybycie na ślub? - zapytała Molly.
- Mieli się pojawić, ale podobno zrezygnowali w ostatnim momencie - odpowiedziała jej Lily. - Gdzieś tutaj jest prezent od nich.
- Tata i mama niespecjalnie chcieli spędzić wesele w ich towarzystwie - oznajmiła cicho Rose. - Tata bardziej niż mama. Za dużo między nimi złej krwi.
- Dobra, nie poruszajmy takich tematów! - Domi, rzuciła małą paczką w Maggie i uśmiechnęła się znacząco. - Słyszałam, że ktoś wreszcie poszedł na randkę z Jimem - zaćwierkała.
- Co?! - zapiszczała Maggie. - Oczywiście, że nie!
- No nie wiem... - Rox lekko szturchnęła blondynkę. - Piknik w parku tylko we dwoje to dla mnie randka.
- Zostaliśmy praktycznie wyrzuceni z domu przez jego rodziców - oznajmiła Maggie. - Pani Potter wcisnęła mu koszyk do ręki, a w następnej chwili już byliśmy w parku.
- Kochana mama - wymamrotała Lily, na co Lucy i Molly zachichotały.
- Więc randka czy nie? - Domi koniecznie chciała wiedzieć. - To dla mnie ważne, Mags.
- Dom - Lily spojrzała na nią szybko.
- Nie randka - twardo obstawiała Maggie. - I dlaczego to dla ciebie ważne?
- Dominique musi się interesować czymś życiem uczuciowym, skoro nie ma swojego - odparła szybko Roxanne, na co Dom cisnęła w nią kolejną paczką.
- Ej, małolata, zajmij się sobą - dogryzła jej kuzynka.
- Spokój, dziewczęta. - Lily uniosła ręce do góry. - Zniszczycie bezcenne prezenty naszej pary młodej! Jak oni przeżyją bez magicznej obieraczki do kartofli?
- Będą nam wdzięczni, jeśli przypadkiem ją zgubimy - uznała Molly, na co dziewczęta parsknęły śmiechem.

wtorek, 18 czerwca 2019

74. Weselna gorączka

- Mam dość. Niech to wesele wreszcie się odbędzie i wszyscy przestaną świrować.
Albus rzucił się na hamak w ogrodzie i zakrył twarz poduszką. James, który siedział na tarasie i polerował rączkę swojej miotły, tylko spojrzał na niego z kpiną.
- Wytrzymałeś ile? Godzinę? - zakpił. - Ja wczoraj całe popołudnie siedziałem w Muszelce i słuchałem jak Torrie, Domi i Lily nawijają o rodzajach ciast, kwiatach i dekoracjach.
Al już miał coś odpowiedzieć, ale wtedy na tarasie stanęła matka.
- Tu jesteście! - Ginny wzięła się pod boki i spojrzała z dezaprobatą na synów. - Mieliście pomóc ojcu przygotować poddasze na przybycie gości.
James zaklął pod nosem. Cały dzień udawało mu się unikać matki, ale najwidoczniej jego dobra passa w końcu się skończyła. Al natomiast postanowił ciągle udawać, że go nie ma. Miał nadzieję, że poduszka na twarzy skutecznie go maskuje.
- Jutro urodziny - przypomniała im matka, widząc, że nie wykazują entuzjazmu by się ruszyć. - Organizujemy je bez względu na okoliczności. Zatem obaj marsz do roboty. - W jej głosie pojawiła się stalowa nuta.
Zrezygnowany Al zsunął się z hamaka, a James niechętnie zakręcił tubkę z pastą i odłożył miotłę na bok.
- Tak właściwie po co mamy szykować poddasze? - zapytał. - W tym roku mieliśmy być tylko my.
- Mała zmiana planów. Ron i Hermiona z dzieciakami wpadają na kolację. Uznaliśmy, że lepiej będzie jak zostaną u nas i razem przeniesiemy się do Muszelki.
- Cały tydzień przed weselem... - wyburczał James.
- Mam nadzieję, że lubicie spać w namiotach - zakpiła Ginny, zaganiając synów do pracy.

***
Jakieś trzy godziny później, kiedy James skończył wnosić pościel na poddasze, zorientował się, że został w domu tylko z matką.
- Zdrajcy - wymamrotał, wchodząc do kuchni, gdzie Ginny właśnie robiła kanapki. Rodzeństwa nigdzie nie było - Gdzie wszystkich wywiało? - spytał, chwytając jedną.
- Tata dostał nagłe wezwanie do Londynu - odparła. - A Lily i Albus wybrali się do Nory. Odbiorą stamtąd Rona i Hermionę.
- Pomóc ci w czymś jeszcze? - spytał chłopak, wsuwając do ust drugą kanapkę.
- Masz wolne - odpowiedziała mu matka. - I wynocha z mojej kuchni.
- Myślałem, że to dla mnie! - oburzył się, gdy zabrała mu sprzed nosa talerz z jedzeniem.
Ginny tylko uśmiechnęła się pod nosem. Zerknęła szybko na zegar i pokiwała głową, gdy strzałka Harry'ego przesunęła się na podróż.
- Zaraz będą - powiedziała raźno, niosąc talerz do jadalni.
- Będą? - zdziwił się Jim, idąc za nią.
Kilka minut później drzwi się otworzyły i do środka wszedł Harry. Jakie było zdumienie Jima, gdy zobaczył u jego boku roześmianą Maggie.
- Donovan? - zdziwił się. - Miałaś przyjechać jutro!
Dopadł do niej w kilku susach i mocno uściskał. Nie zobaczył jak jego rodzice wymieniają między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
- Jestem tak samo zaskoczona - zaśmiała się nerwowo, odsuwając od Jima ze zmieszaną miną. Czuła, że ma czerwone policzki i próbowała zasłonić twarz włosami.
- Byłem dziś w Londynie, więc uznałem, że od razu odbiorę Maggie i dostarczę do Doliny - oznajmił Harry, łapiąc jedną z kanapek leżących na stole.
- Jasne. Po prostu zabrakło wam rąk do pracy - zakpił James, po czym zwrócił się do dziewczyny. - Nie martw się, Donovan. Nie pozwolę cię tu wykorzystać.
- Nikt nikogo nie wykorzystuje - zaprotestowała Ginny. - Zamiast gadać głupoty, lepiej weź bagaż Maggie i zanieś go do pokoju Lily.
- Och, ja sama mogę... - zaczęła, ale James już wyciągał różdżkę, by wylewitować jej kufer.
- Chodź, Donovan - polecił. - Zostawisz swoje rzeczy i pójdziemy coś zjeść.
- Tak właściwie, to gdzie wszyscy? Strasznie tu cicho - zauważyła, wchodząc za nim po schodach.
- Moje rodzeństwo zwiało do Nory - odpowiedział jej Jim, ustawiając kufer przy jednym z dodatkowych łóżek w pokoju siostry. - Pewnie uznali, że tam będzie mniej do zrobienia. Mam nadzieję, że grubo się pomylili.
- Chętnie wam pomogę. Naprawdę.
- Przypomnę ci o tym jutro - zakpił. - Wierz mi, przez najbliższy tydzień będziesz żałowała, że zaoferowałaś pomoc.
Obejrzał się na nią przez ramię i uśmiechnął.
- Głodna? - spytał. - Mama zrobiła cały talerz kanapek. Już wiem dla kogo.
Szybko zeszli na dół. Kiedy weszli do kuchni, Harry i Ginny rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami, ale gdy tylko się pojawili, zaraz zmienili temat. Harry wyszczerzył zęby w uśmiechu, a Ginny wcisnęła synowi do ręki wiklinowy koszyk.
- Jest piękna pogoda - oznajmiła. - Nie ma sensu żebyście siedzieli tutaj z nami. Jim, zabierz Maggie do parku, a my w tym czasie przygotujemy kolację.
Chłopak zerknął szybko na swój zegarek, który dostał na 17-te urodziny.
- To jeszcze nie pora obiadowa, a wy już będziecie robić kolację? - zdziwił się.
- Twoja mama chce powiedzieć, że wasza dwójka ma się pojawić dopiero na kolacji - powiedział wesoło Harry, a jego zielone oczy zabłysły nieco złośliwie.
- Aha. - James popatrzył na trzymany w rękach koszyk, a potem na totalnie zawstydzoną Maggie. - Cóż, w takim razie idziemy, Donovan. Zostaliśmy wyrzuceni z domu.
- James, ile razy ci mówiłam, że niegrzecznie jest zwracać się do kogoś po nazwisku? - zrugała go matka.
Chłopak tylko wyszczerzył zęby w uśmiechu i objął ramieniem blondynkę, która łypnęła na niego gniewnie.
- Ale Maggie to lubi - powiedział, wyciągając oburzoną dziewczynę z domu.
Harry i Ginny odprowadzili ich wzrokiem.
- Ja przynajmniej próbowałam być subtelna - mruknęła, gdy znaleźli się poza zasięgiem słuchu.
Harry tylko zachichotał.

poniedziałek, 13 maja 2019

73. Rozstania i powroty

Maggie poszła spać jako pierwsza, tłumacząc się bólem głowy i zmęczeniem. Rosie szybko podążyła za przyjaciółką, zostawiając w pokoju wspólnym trzech zaniepokojonych kuzynów. James siedział w fotelu przy kominku i obracał w palcach różdżkę. Miał nieodgadnioną minę.
- Tego się chyba nikt nie spodziewał - mruknął Fred, opierając łokcie na kolanach i chowając twarz w dłoniach. - Mordred... - powiedział, ważąc to imię w ustach. - Nasz nowy wielki wróg.
- Świat czarodziejów poradził już sobie z Grindewaldem i Voldemortem - zauważył Albus. - Z Mordredem nie będzie inaczej.
- No pewnie - zgodził się z nim Fred. - Tym bardziej, że nie zaproponował niczego nowego. Czarodzieje nie dadzą się nabrać na jego bajeczkę. Nie po raz kolejny.
- Maggie wraca do Shingletona? - zapytał nagle James, nie przerywając zabawy różdżką.
Albus odchrząknął i spojrzał na brata. Nagła zmiana tematu nieco go zaskoczyła, tak samo jak Freda. Potrzebował więc chwili, by odpowiedzieć.
- Taki był plan - odparł wreszcie. - Miała przyjechać w sierpniu na wesele.
- Trzeba go zmienić. - Starszy z Potterów oderwał wreszcie wzrok od swoich rąk. W brązowych oczach płonął żar. - W sierocińcu nie będzie bezpieczna. Powinna pojechać z nami do Doliny.
- Jestem pewien, że po ostatnim ataku aurorzy zabezpieczyli Shingletona wszystkimi możliwymi zaklęciami ochronnymi - zauważył Al. - Mags nic się nie stanie.
James tylko mocno zacisnął ręce w pięści i pokręcił głową. Nie przekonywały go te argumenty.
- Jak możesz być tak spokojny? - warknął. - To twoja najlepsza przyjaciółka! Polują na nią śmierciożercy! Nie możemy...
- Dać się zastraszyć - przerwał mu ostro brat. - Maggie nie jest dzieckiem, Jim. Da sobie radę. I zapewniam cię, że jeśli będziemy na nią chuchać i dmuchać, transmutuje nas wszystkich w robaki.
- Na waszego ojca polował Sam-Wiesz-Kto, a jednak wracał na wakacje do domu mugoli - dołączył się Fred. - Skoro u mugoli był bezpieczny, to Mags tym bardziej nic się nie stanie wśród czarodziejów.
- To tylko trochę ponad trzy tygodnie, Jim - powiedział Al, uśmiechając się złośliwie. - Jestem pewien, że w tym czasie nie uschniesz z tęsknoty - dodał, próbując rozładować atmosferę.
- Bardzo śmieszne - burknął James w odpowiedzi. - Ciekawe jak ty przeżyjesz całe wakacje bez swojej dziewczyny?
Al tego nie skomentował i popatrzył tylko na starszego brata jak na ciekawy obiekt magiczny. Fred pokręcił głową, wyraźnie zrezygnowany.
- Na gacie Merlina, ale cię wzięło, Jimmy - oznajmił. - Serio nie myślałem, że to tak na poważnie.
- Przymknij się - warknął na niego James.
- Po prostu zrób nam wszystkim przysługę i pogadaj z nią wreszcie - polecił mu Albus, wznosząc oczy do nieba.
- Próbowałem! - Sfrustrowany James wsunął palce we włosy. - Veritaserum, które mi zaserwowaliście było świetną okazją, ale nie pozwoliła mi choćby się zająknąć o tym temacie.
- Veritaserum? - Fred zgubił wątek.
James tylko machnął ręką.
- Nie mam pojęcia, co jeszcze mogę zrobić - oznajmił Jim. - Ona jest tak nieznośnie uparta! I najpierw coś robi, a dopiero potem myśli! Co jeśli wpadnie na jakiś głupi pomysł podczas pobytu w sierocińcu? Kto będzie miał na nią oko?
Albus nie wiedział, czy śmiech będzie na miejscu, ale obserwowanie widocznej frustracji starszego brata było komiczne.
- Słodki Merlinie, Jim, gdybyś się teraz widział! - parsknął. - Jesteś tak zafiksowany na jej punkcie, że aż mi cię szkoda.
- Ty przynajmniej nie słuchasz tego dzień w dzień - zauważył Fred.
- Mam przeczucie, że nadrobię to w wakacje.
- Och, odwalcie się obaj - burknął Jim, wychodząc z salonu.
Kiedy zniknął na schodach do dormitorium, Albus i Fred spoważnieli.
- Może jednak dobrze byłoby zgarnąć Donovan na całe wakacje? - zasugerował Fred. - Wszystko wskazuje na to, że ten cały Mordred ma do niej jakąś osobistą sprawę.
- Pogadam jutro o tym z tatą - odparł Al. - Nie chciałem mówić tego przy Jimie, ale też nie podoba mi się, że Mags wraca do Shingletona.

***
Manifest Mordreda był na pierwszej stronie wszystkich czarodziejskich gazet.
- Tak myślałam, że wysłał listy do wszystkich ważnych miejsc - westchnęła Lily, chowając Proroka do plecaka. - Już się nie mogę doczekać, jak wrócimy do domu.
Maggie nic na to nie odpowiedziała. Lily zauważyła jednak jej ponurą minę.
- Nie chcesz wracać, prawda? - spytała, obejmując dziewczynę ramieniem.
- Sierociniec to nie dom - odparła tylko Maggie, pakując kufer do powozu. - Widziałaś może Ala i Rose? - zapytała, zmieniając temat.
- Al jeszcze pięć minut temu czule żegnał się z Summer - oznajmiła kpiarsko dziewczynka. - A Rosie chyba była ze Scorpem.
- Zajmiemy im miejsca w pociągu - uznała Maggie, wskakując do powozu i odbierając klatkę z Runą od Lily. - Kto wie, jak długo będą się żegnać.
Dziewczynka wpakowała się zaraz za nią. Donovan popatrzyła wtedy na nią z wyraźnym zaskoczeniem.
- Nie jedziesz ze swoją bandą? - zdziwiła się Mags.
- Znajdę ich w pociągu - uśmiechnęła się tylko Lily, na co Maggie spojrzała na nią z wdzięcznością.
Najwyraźniej nie ukrywała tak dobrze jak myślała tego, że potrzebuje towarzystwa przyjaciół. Przenikliwość Lily bywała przerażająca, ale tym razem Maggie była szczęśliwa, że ktoś ją przejrzał.
- Wolne? - Do powozu podeszły Molly i Lucy.
- Wsiadajcie. - Lily zrobiła miejsce dla kuzynek.
Dziewczyny przejechały całą drogę do stacji, rozmawiając wesoło o ślubie Teddy'ego. Był to ich ulubiony temat w ostatnim czasie. Wszystkie się zastanawiały, jaką sukienkę założy Torrie. Jak na razie była to najbardziej skrywana tajemnica i umierały z ciekawości.
- Dom pisała ostatnio, że Victoire znalazła coś we Francji - oznajmiła z entuzjazmem Molly. - Już nie mogę się doczekać jak wpadnę do Muszelki!
- Zdecydowali się w końcu , gdzie wezmą ślub? - zapytała Lucy, poprawiając niebieską kokardę we włosach.
- Wszystko wskazuje na to, że w Muszelce - odpowiedziała Lily. - Nie mam pojęcia jak się tam pomieścimy, nawet przy pomocy magii.
- Ciocia Fleur pewnie już wariuje - uśmiechnęła się Lucy.
- Teddy pisał, że Torrie też zaczęła świrować - zaśmiała się Lily. - Wymyśliła sobie, że chce na weselu same francuskie dania.
- Babcia Molly nigdy się na to nie zgodzi - zauważyła Lucy. - Ta Francja rzuciła się Torrie na mózg.
- Ma ją w genach - zauważyła Lily, zerkając na milczącą Maggie. - Bardzo się cieszę, że wreszcie zobaczysz Muszelkę i poznasz resztę naszej rodziny - powiedziała, biorąc dziewczynę za rękę.
Maggie tylko się uśmiechnęła. Kiedy wysiadły na stacji, szybko zapakowały swoje rzeczy do wolnych przedziałów i zajęły miejsca przyjaciołom. Jak zwykle, wybrały przedziały, które znajdowały się zaraz koło siebie. Nim Maggie zdążyła się dobrze rozsiąść, na korytarzu pojawili się Al z Rosie.
- Tak myśleliśmy, że jesteś już w pociągu. - wysapała Rosie, wtaszczając swój kufer do środka.
- Zabrałam się z Lily - oznajmiła Mags, pomagając im załadować bagaże na półkę.
Kiedy wreszcie usiedli, konduktor dawał już sygnał do odjazdu. Rosie odrzuciła wtedy loki na plecy i uśmiechnęła się szeroko.
- W końcu mamy wakacje - oznajmiła radośnie.
Maggie tylko się zaśmiała. Chociaż cieszyła się, że czekają ją tygodnie wolne od nauki i Ślizgonów, w głębi serca czuła ból. Hogwart był jej domem i zawsze czuła smutek, gdy musiała zostawić go na dłużej.
- Nareszcie - potwierdziła, nie dając po sobie poznać, co naprawdę czuje.

***
Podróż minęła błyskawicznie i nawet się nie obejrzeli, a już byli w Londynie. Kiedy tylko wyszli z pociągu, Rosie niemal natychmiast została wyściskana przez rodziców, a Lily z piskiem skoczyła ojcu na szyję. Maggie stanęła nieco z boku, rozglądając się za opiekunką sierocińca. W końcu wypatrzyła ją w tłumie i już miała do niej podejść, gdy na jej nadgarstku zacisnęła się czyjaś dłoń.
- A ty gdzie? - zapytał wyraźnie rozbawiony James.
- Pani Ashton już czeka - odparła niepewnie.
- Próbujesz uciec bez pożegnania - stwierdził, kręcąc głową z dezaprobatą. - Nic z tego.
Pociągnął ją w stronę swojej rodzinki. Maggie została zaraz uściskana przez jego matkę i ciotkę, które przez równy kwadrans wypytywały ją o samopoczucie i szkołę. Dziewczyna nic nie mogła poradzić na przejmujące poczucie przynależności, które towarzyszyło jej zawsze, gdy znajdowała się w otoczeniu Potterów i Weasleyów.
Wszyscy jednak powoli zaczęli się rozchodzić i Maggie musiała zostawić swoich przyjaciół.
- Do zobaczenia za trzy tygodnie, słonko. - Ginny pocałowała Maggie w czubek głowy.
- Uważaj na siebie, Mags - szepnęła jej do ucha Rosie, ściskając mocno.
- Unikaj kłopotów, jasne? - polecił przyjaciółce Al.
- Nigdy ich nie szukam - odparła na to.
Już miała odejść, gdy usłyszała za plecami jak ktoś woła jej nazwisko. Wzniosła oczy do nieba i odwróciła się w stronę Jima.
- Naprawdę, James... - zaczęła, ale reszta słów stanęła jej w gardle, gdy chłopak przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił.
Nic nie powiedział. Oparł tylko brodę o czubek jej głowy i cicho westchnął. Maggie mogła za to usłyszeć jak szybko bije jego serce, a potem zamknęła oczy i otoczyła ramionami jego pas.
"Tylko ten raz" - obiecała sobie, pozwalając by przyjemne ciepło rozlało się po całym jej ciele.
Po jakiejś minucie ostrożnie uwolniła się z jego objęć i szybko spojrzała mu w oczy. James uśmiechał się lekko. Było w jego spojrzeniu coś takiego, co na moment zaparło jej dech w piersi.
- Do zobaczenia, Maggie - pożegnał się.
- Do zobaczenia, James - odpowiedziała cicho, odwracając się i idąc w stronę wyraźnie zniecierpliwionej opiekunki.
Była już niemal przy wyjściu, gdy James krzyknął za nią:
- Tylko nie tęsknij za mocno!
Nie zdołała zapanować nad śmiechem. Może te wakacje nie będą takie straszne?

niedziela, 7 kwietnia 2019

72. Manifest

Ostatnie dni w szkole upływały Nowej Generacji na błogim leniuchowaniu. Maggie, Rosie i Lily siedziały na szkolnych błoniach i przyglądały się jak James, Fred, Lou i Hugo rzucają do siebie jaskrawo pomarańczowym dyskiem. Był to nowy wynalazek z Magicznych Dowcipów i chłopcy oczywiście chcieli jako pierwsi go przetestować. Dziewczyny niecierpliwie czekały aż frisbee zrobi coś niesamowitego.
- Obstawiam, że ugryzie któregoś w palce - oznajmiła Lily, bacznie obserwując lot dysku.
- Nie - pokręciła głową Maggie. - To coś innego...
W tym samym momencie zobaczyła jak James ciska dyskiem w stronę Louisa. Ten sprawnie złapał dysk w ręce, a potem wrzasnął na całe gardło. Zabawka na jego oczach zmieniła się w wyraźnie rozzłoszczonego kurczaka. Ptak zagdakał złośliwie, zamachał skrzydłami i rzucił się na blondyna, który z piskiem upadł na ziemię, zasłaniając twarz rękoma. Kurczak jednak zrobił tylko głośne "puff!" i znowu stał się dyskiem, który upadł Louisowi na twarz.
- Bardzo śmieszne - burknął, rzucając dysk w stronę płaczącego ze śmiechu Freda.
Chłopak uchylił się i frisbee złapała Rosie. Wyglądała jakby właśnie dotknęła jadowitego węża. Szybko upuściła zabawkę na ziemię i odsunęła się od niej jak najdalej.
- Donovan, podaj! - zawołał James.
Zawołana tylko popatrzyła na pomarańczowy dysk.
- No nie mów, że boisz się kurczaka! - podpuszczał ją dalej. - Hej! - wrzasnął, gdy dysk omal nie trafił go w twarz.
- Ups! - Maggie uśmiechnęła się złośliwie.
Już miał coś odpowiedzieć, gdy nagle jego oczy zrobiły się ogromne ze zdumienia.
- Czy to mój młodszy brat? - zapytał powoli.
Wszystkie głowy przekręciły się w kierunku, który wskazywał Jim.
- Z dziewczyną? - Fred wyglądał, jakby Gwiazdka przyszła wcześniej. - Mały Ally ma dziewczynę?
- Niewiarygodne - pokręcił głową Lou, a Hugo cicho mu przytaknął.
- Wielkie mi co - prychnęła Lily. - Po prostu jesteście zazdrośni, bo żaden z Was nie ma dziewczyny.
- Ale niektórzy z nas są na dobrej drodze żeby ją mieć - zakpił James, puszczając oczko do Maggie, która tylko wywróciła oczami.
- To się robi już nudne, James - oznajmiła.
- Bo wreszcie przełamuję twój opór - odparł, szczerząc zęby.
- Marz dalej, Potter.

***
Jedli akurat kolację w Wielkiej Sali, kiedy to się wydarzyło. Maggie zdążyła odłożyć widelec na bok, gdy nad ich głowami rozległ się szum skrzydeł.
- Sowia poczta? - zdziwiła się Rose. - O tej porze?
Wszyscy wyglądali na jednakowo zaskoczonych, także nauczyciele. Wielka Sala błyskawicznie zaroiła się od sów, które lądowały przed skonfundowanymi uczniami, zostawiając na stole grube kremowe koperty z czarną pieczęcią. Kiedy Maggie wreszcie podniosła swoją, Rosie była już w trakcie czytania, a jej twarz stawała się coraz bledsza.
- Już gdzieś widziałem ten symbol - mruknął Albus, przełamując na pół czarną pieczęć.
Maggie spojrzała na swoją kopertę. W czarnym wosku odbity był wyraźny symbol dziwnego trójkątnego oka z pionową źrenicą. Zmarszczyła brwi, a potem szybko złamała pieczęć i wyciągnęła kartkę papieru. Kiedy ją rozłożyła, przez chwilę nic się nie pojawiło, ale już sekundę później tekst zaczął się pojawiać, jakby ktoś właśnie go pisał.
- "Było raz trzech braci..." - zaczęła czytać.
- Czy to baśń o trzech braciach? - bąknął zdumiony Al, wypowiadając na głos jej myśli.
Większa część uczniów miała podobnie zaskoczone miny. Niektórzy uznali to za głupi żart i odłożyli kartki na bok, wracając do przerwanej kolacji.
Do momentu, gdy dyrektor nie otworzył swojego listu.
Głos, który wydobył się z koperty natychmiast uciszył całą salę. Wszyscy zamarli, jakby mówiący mężczyzna miał magiczną moc przyciągania całkowitej uwagi.
- Zastanawiacie się pewnie kim jestem i dlaczego przerywam tak uroczą chwilę - mówił cichym, spokojnym tonem, wręcz hipnotyzującym. - Pozwólcie więc, że się przedstawię. Część z was na pewno słyszała już moje imię. Pozostałych zapewniam, że usłyszycie je jeszcze nie raz... Jestem Mordred.
Maggie zrobiła się przeraźliwie blada i złapała Rosie za rękaw szaty. W Wielkiej Sali zapadła głucha cisza.
- Mogliście słyszeć pogłoski o moich poczynaniach we Francji - mówił dalej. - Nie zamierzam się wypierać tego, co uczyniłem, ale nie chcę być postrzegany jako bezlitosny potwór. Nie jestem nim. Jedyne czego pragnę, to naszego wspólnego dobra. Dobra wszystkich czarodziejów. Nie jestem pierwszym, który potrafi dostrzec, jak głęboko zepsuty jest obecnie nasz świat. Jak bardzo zeszliśmy ze ścieżki, którą powinniśmy podążać. Kryjemy się w mroku. Narzucamy sobie zasady, które mają nas chronić, ale czy na pewno to robią? - W głosie Mordreda dało się dosłyszeć ból. Maggie z przerażeniem zauważyła, że część osób słucha go z wyraźnym zafascynowaniem. - Czy zastanawialiście się kiedyś, o ile lepszy byłby nasz świat, gdybyśmy nie musieli dłużej ukrywać kim naprawdę jesteśmy?
Kilka osób pokiwało szybko głowami.
- Wiem, kogo można obarczyć za to winą i w głębi serca każde z Was to wie - oznajmił cicho Mordred, a jego szept był jak sącząca się trucizna. Maggie niemal mogła usłyszeć w swojej głowie słowa "mugole" i "szlamy", chociaż nich ich nie wypowiedział. - Nastał jednak czas, by w końcu wyplenić wyniszczającą nas zarazę. Mamy ku temu odpowiednie środki, nawet jeśli jeszcze o tym nie wiemy. Znajdę je i sprowadzę na świat czarodziejów zasłużony pokój. Przysięgam wszem i wobec, że wyprowadzę nas z tych ciemności. Nie będziemy się dłużej chować przed mugolami. Nie będziemy dłużej ich sługami. W zamian oczekuję jedynie waszego oddania. Wejdźcie razem ze mną na drogę ku lepszemu życiu. Życiu, w którym dłużej nie trzeba będzie się ukrywać. W którym każdy dostanie to, na co zasługuje. Powitam was z otwartymi ramionami. Razem stworzymy nasz świat.
W chwili gdy skończył mówić, wszystkie koperty zalśniły złotym światłem, a potem stanęły w ogniu. Kilka osób z krzykiem spadło z ławek, a kilka zaczęło pospiesznie gasić rękawy swoich szat. Maggie tylko patrzyła, jak papier zamienia się w popiół, a czarna złamana pieczęć pieczęć wraca do pierwotnego kształtu. Ostrożnie wzięła ją do ręki. Niemal czuła jak pulsuje od magii.
Wielka Sala eksplodowała głosami. Wszyscy zaczęli mówić jednocześnie. Kilka dziewczyn wpadło w histerię i nauczyciele zerwali się od stołu, by zapanować nad wrzawą. Nikt jednak nie zwracał na nich uwagi.
- Mags?
Dziewczyna drgnęła, gdy Al położył dłoń na jej ramieniu. Rosie postąpiła tak samo z drugiej strony.
- W porządku? - spytała cicho.
- Zaczęło się - wyszeptała tylko w odpowiedzi.

wtorek, 12 marca 2019

71. Cisza przed burzą

Kiedy Maggie weszła do dormitorium, Rosie siedziała na swoim łóżku z Runą na kolanach. Kotka mruczała z zadowolenia, gdy dziewczyna drapała ją pod brodą. Otworzyła leniwie jedno oko, spoglądając na właścicielkę, po czym znowu zapadła w drzemkę. Maggie czasami zazdrościła jej tej umiejętności. Ona sama nadal miewała koszmary, które nie pozwalały jej beztrosko zasnąć.
- Wszędzie cię szukałam - oznajmiła blondynka, przysiadając obok przyjaciółki i wsuwając palce w białe futerko kotki, która zamruczała głośno.
- Nie mogłam znaleźć Ala, więc przyszłam tutaj - odparła tylko Rosie.
- Może jest z Summer?
- Możliwe. - Rosie spojrzała badawczo na przyjaciółkę, która z niewinną miną drapała Runę między uszami. - I co?
- Co "co"? - udała głupią Maggie.
Weasleyówna westchnęła ciężko i zsunęła Runę z kolan. Kotka spojrzała na nią obrażonym wzrokiem i wskoczyła na łóżko Maggie, odwracając się do dziewczyn tyłem.
- Rozmawiałaś z Jimem?
Maggie długo zwlekała z odpowiedzią. Przesiadła się na swoje łóżko, głaszcząc Runę po grzbiecie.
- Mags! - Rosie zaczęła się niecierpliwić.
- On chciał rozmawiać, ale mu nie pozwoliłam - oznajmiła w końcu blondynka.
W dormitorium zapadła cisza i Maggie zerknęła szybko na przyjaciółkę, która wyraźnie nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała.
- Żartujesz, prawda? - spytała w końcu Rose.
Zapytana tylko pokręciła głową, a potem ciężko westchnęła i splotła dłonie na podołku.
- Nie powiem, że mnie nie kusiło - wyznała, wpatrując się w swoje palce. - Ale wykorzystywanie okazji do rozmowy, gdy był pod działaniem veritaserum, nie było właściwe. Poza tym... - Maggie zagryzła dolną wargę, a potem szybko wstała i podeszła do okna. - Nie wiem czy ta rozmowa to byłby dobry pomysł.
- Och, Mags... - westchnęła ciężko Rosie, kręcąc głową.
- Po prostu... - Blondynka wydała z siebie sfrustrowany jęk i wyrzuciła ręce do góry. - Możemy udawać, że nie ma tematu?
- Nie uważasz, że udajemy już zbyt długo? - Rosie podeszła bliżej i położyła dłoń na jej ramieniu. - Że może nadszedł czas, by wreszcie porozmawiać?
- Nie chcę - pokręciła głową Maggie i spojrzała błagalnie na Rose. - Nie chcę.
Widząc desperację widoczną w zielonych oczach Mags, Rosie postanowiła odpuścić. Po raz kolejny. Obiecała sobie jednak, że to ostatni raz. Stanowczo za długo Maggie unikała rozmowy na ten temat i wszystkich zaczynało to frustrować.
- Chodźmy poszukać Ala - zaproponowała, zmieniając temat, na co Donovan wyraźnie ulżyło. - Nie powinniśmy się teraz rozdzielać.
- Prawda - zgodziła się szybko Maggie. - Kto by pomyślał, że w najbezpieczniejszym miejscu w Anglii będziemy się czuli tak zagrożeni?
- Mi też się to nie podoba - potwierdziła Rose, schodząc po schodach do pokoju wspólnego. - Hogwart z czasów naszych rodziców to zupełnie inne miejsce, przynajmniej przez pierwsze lata. Może to była zasługa Dumbledore'a?
Szybko przeszły przez pokój wspólny i otworzyły przejście za portretem.
- Całe szczęście, że na razie wszystko się uspokoiło - oznajmiła Maggie. - Za ponad miesiąc koniec roku szkolnego. Co złego może się przydarzyć w tak krótkim czasie?
- Obyś tylko nie powiedziała tego w złą godzinę.

***
Teddy po raz kolejny odczytywał list od Harry'ego, ale jego treść się nie zmieniała. W końcu chłopak złożył kartkę na pół i schował ją do kieszeni, a potem wyjrzał przez okno na szkolne błonia. Widział jak w oddali drużyna Gryfonów trenuje na boisku do quidditcha i uśmiechnął się do swoich wspomnień. Uśmiech zaraz jednak zniknął z jego twarzy i młody auror szybko wyszedł z pokoju. Upewnił się, że ma przy sobie list do Torrie, z którego wysłaniem zwlekał od rana, a potem ruszył w kierunku sowiarni.
Nim jednak uszedł choć połowę drogi, zatrzymał go czyjś głos.
- Teddy, masz chwilę?
Chłopak spojrzał w stronę Neville'a i lekko się uśmiechnął.
- Dla wujka zawsze - odparł, podchodząc bliżej.
Neville uśmiechnął się słabo, ale zaraz spoważniał i złapał chłopaka za łokieć.
- Jakieś nowiny? - zapytał Neville, prowadząc Teddy'ego bocznym korytarzem.
- Zależy o co pytasz - odparł ostrożnie. Zerknął na mijane obrazy, ale nie zauważył, by któryś z portretów był przesadnie zainteresowany ich rozmową.
- O Carrowów. - W postawie Neville'a wyraźnie było widać napięcie. - Harry dość niechętnie udziela mi na ten temat informacji.
- Bo jest ich niewiele - westchnął Teddy. Naprawdę nie chciał odbywać tej rozmowy, ale unikał wuja wystarczająco długo. Dlatego postanowił podzielić się tym co miał. - Ślad się po nich urywa na południu kraju. Uważamy, że przenieśli się do Francji, ale to nic pewnego. Tamto Ministerstwo robi co może, ale nie wiemy z kim... albo czym... walczymy. Tak naprawdę teraz już tylko czekamy.
- Czekacie? - Neville spojrzał na niego szybko. - Na co?
- Na manifest. Atak. - Teddy rozłożył bezradnie ręce. - Cokolwiek, co powie nam z kim mamy do czynienia. I czego ten ktoś chce. Wszyscy mówią o Mordredzie, ale nikt go nie widział - dodał ciszej. - Nikt nie wie, gdzie się znajduje i czy w ogóle istnieje. A nasz najlepszy trop prowadzi do... - urwał, rozglądając się niespokojnie.
- Wiem - mruknął Neville, pocierając policzek. - Harry mówił, że mam się mieć na baczności, ale wierzyć mi się nie chce...
- To tylko poszlaki - przerwał mu Teddy, nie chcąc, by nauczyciel powiedział za dużo. - Nadal nie znamy całej historii. I póki co nie mamy możliwości prześledzić jej dalej. Pojawiły się inne problemy.
Bazyliszek spędzał mu sen z powiek. Nadal nie było wiadomo, gdzie znajduje się jajo lub wykluta z niego bestia. Teddy nie chciał przerywać poszukiwań, ale Harry napisał, że jego pobyt w szkole musi zostać skrócony. Obecność aurora wśród uczniów wzbudziła niepotrzebne zainteresowanie. Zbyt wiele osób czujnie obserwowało każdy jego ruch. Pojawiło się zbyt wiele pytań i teorii, a wszystkie bazowały na wydarzeniach sprzed miesięcy, dotyczących Carrowów i Maggie. Jeśli bazyliszek został dostarczony do szkoły, katastrofa wisiała w powietrzu. I nikt nie mógł tego zatrzymać.
- Poradzimy sobie - oznajmił Neville, wyrywając Teddy'ego z ponurych rozmyślań. - Pokonaliśmy Voldemorta. Kto może być gorszy od niego? - Nagle uśmiechnął się złośliwie i zatrzymał. - Powiedz mi lepiej, jak idą przygotowania do ślubu. To już w sierpniu, prawda?
- Taaaaak - bąknął speszony Teddy. Sama myśl o ślubie przyprawiała go o skręt żołądka. Z trudem zapanował nad gwałtowną zmianą koloru włosów i tylko podrapał się po karku. - Jakoś szybko zleciało...
Neville zachichotał i poklepał go po ramieniu.
- Nawet się nie obejrzysz, a już będziesz zaobrączkowany - zakpił. - Korzystaj z życia póki możesz. Po ślubie nie będzie tak kolorowo.
- Święte słowa, drogi panie! - zawołał staruszek z obrazu, na którym w oddali widać było niewielką chatkę i pasące się przy niej owce. - Święte słowa!
Neville puścił jeszcze Teddy'emu oczko, a potem odszedł korytarzem, zostawiając oniemiałego chłopaka z doradzającym mu żarliwie portretem.

piątek, 15 lutego 2019

70. Ostateczne przygotowania

- Nie uważacie, że powinniśmy je przestestować? - zastanowiła się na głos Maggie, wpatrując w swoją kartę.
- I doprowadzić biednego Teddy'ego do zawału? - zakpił Albus, celując różdżką w stronę kominka i zwiększając intensywność płomieni zaklęciem. - Biedak chodzi tak zestresowany, że jest niemal szary. A nie znosi tego koloru.
- Ale musimy wiedzieć, że karty działają - zaprotestowała.
- Działają - uspokoiła ją Rosie, odkładając na bok zapisany arkusz pergaminu. - Teddy nie rozdałby kart, gdyby nie miał pewności, że spełniają swoją funkcję.
Maggie nadal nie wyglądała na przekonaną.
- Po prostu chcesz się upewnić, że Jim i pozostali Huncwoci dobrze rzucili zaklęcie lokalizujące. - Albus uśmiechał się złośliwie. W takich momentach podobieństwo między nim a starszym bratem było uderzające. - Prawda?
- Po prostu chcę mieć pewność, że to rzeczywiście zadziała, gdy znowu wpadniemy w kłopoty - westchnęła. - Bo że w jakieś wpadniemy, to jest pewne.
- Człowieku małej wiary! - parsknął.
Maggie i Rosie wymieniły między sobą spojrzenia. Albus był w zaskakująco dobrym humorze i nie wiedziały, co takiego go wywołało.
- Gadaj - poleciła Rosie, pochylając się w stronę kuzyna. - Co dobrego się wydarzyło?
Albus spojrzał na nią z niewinnym uśmiechem.
- Nawijaj! - ponagliła go Maggie.
- Kojarzycie Summer Wayland? - spytał.
Maggie i Rosie tylko na siebie popatrzyły.
- To ta blondynka z długimi kręconymi włosami, która jest na roku z Lily? - upewniła się Rosie. - Jej starsza siostra chodzi z nami na zielarstwo.
Al uśmiechnął się szeroko.
- Pamiętacie jak miałem szlaban i odrabiałem go w skrzydle szpitalnym? - rzucił. - Pozałem tam wtedy Summer. Pomagała pani Pomfrey. Zaczęliśmy ze sobą rozmawiać i tak jakoś...
Maggie zakryła usta dłonią, żeby powstrzymać śmiech. Rosie jednak nie miała takich skrupułów.
- Nasz Al ma dziewczynę! - zapiszczała.
Nie potwierdził, ale też nie zaprzeczył. Tylko jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.
- Jak Jim się o tym dowie, nie da ci żyć - zauważyła wesoło Maggie.
- Zatem lepiej, żeby się nie dowiedział - odparł na to Potter.
***
- Jesteśmy pewni, że chcemy to zrobić?
Al z ponurą miną wpatrywał się w skropioną veritaserum babeczkę. Wszystko było już dopięte na ostatni guzik. Teraz wystarczyło jedynie dostarczyć ciastko do Blackwella.
- Nie wycofamu się teraz, gdy wszystko już gotowe - odparła na to Maggie, sięgając po przekąskę. - Wszyscy wiedzą co robić?
Rosie tylko pokiwała głową.
- Nie podoba mi się, że mieszamy w to Scorpa - oznajmiła.
- Tylko tak możemy dostarczyć veritaserum Lance'owi - przypomniała jej Maggie.
- Żałuję, że w ogóle musimy to robić - mruknęła.
- Co robić?
Maggie zapiszczała i obejrzała się przez ramię na zaintrygowanego Jamesa. Chłopak puścił do niej oczko.
- Dla mnie? - zapytał, wskazując na babeczkę.
Nim zdążyli go powstrzymać, chłopak zabrał ciastko i wsadził je sobie do ust. Oczy Rosie zrobiły się okrągłe, Albus otworzył i zamknął usta, a Maggie zerwała się na równe nogi.
- Ty bałwanie! - zapiszczała.
- Co? - James przełknął babeczkę i spojrzał na nich z wyraźną podejrzliwością. - Tylko mi nie mówicie, że je zatruliście.
- Blisko - bąknął Albus.
Maggie nie czekała aż James się odezwie. Złapała go za rękaw i pociągnęła za sobą. Rosie i Al natychmiast za nimi pognali.
- Gdzie mnie ciagniesz? - James czuł się bardzo dziwnie.
- Gdzieś, gdzie nie wyrządzisz nikomu krzywdy gadaniem - odpowiedziała.
- Czego wyście tam dodali?!
- Veritaserum - odpowiedział bardzo cicho Albus.
To uciszyło Jamesa na dobry moment. Zdążyli w tym czasie pokonać połowę drogi do Pokoju Życzeń.
- Żartujecie sobie, prawda? - zapytał.
Cisza była jedyną odpowiedzią.
- Co wam odbiło? - James był wściekły.
- Mieliśmy swoje powody - oznajmiła Maggie.
Zatrzymali się przed wejściem do Pokoju Życzeń. Maggie szybko przewędrowała przed ścianą, mamrocząc pod nosem. Chwilkę później w ścianie pojawiły się drzwi. Otworzyła je szybko i niemal wepchnęła Jamesa do środka. Chłopak wszedł tam potulnie i zaraz usiadł na ustawionej w centralnym punkcie pokoju zielonej kanapie. Miał zwężone źrenice i wyglądał na lekko zamroczonego.
- Dlaczego go tak ścięło? - zaniepokoiła się Rose, obserwując kuzyna.
- Chyba jestem w szoku - odpowiedział jej sam Jim. - Kiedy to przestanie działać?
Oczy wszystkich skupiły się na Alu.
- Mniej więcej po godzinie - odparł.
Dało się jednak dosłyszeć niepewność w jego głosie.
- Al... - James popatrzył na brata z morderczą miną.
- Jesteś trochę wyższy i szczuplejszy od Lance'a - wyjaśnił młodszy Potter. - Veritaserum było dostosowane dla niego, więc może trzymać Cię ciut dłużej.
- Fantastycznie - oznajmił. - Czeka mnie zatem ponad godzina gryzienia się w język za każdym razem gdy spojrzę na Donovan!
Maggie spojrzała na niego z paniką w oczach, a on zaklął pod nosem.
- Najlepiej będzie jak sobie pójdę - oznajmiła.
- Nie chcę żebyś wychodziła - wypalił zaraz Jim, a potem opadł na kanapę i zakrył sobie twarz poduszką.
Twarz Maggie chyba nigdy nie była bardziej czerwona. Dziewczyna rzucała rozpaczliwe spojrzenia w stronę Ala, ale ten tylko rozłożył bezradnie ręce.
- Musimy przeczekać - powiedział. - Nic więcej nie zrobimy.
Spod poduszki dobiegł ich tylko przeciągły jęk, a potem James usiadł szybko.
- Możecie mi przyjemniej wyjaśnić o co w tym wszystkim chodzi? - burknął. - Veritaserum? Blackwell?
Rosie pokrótce streściła historię. James cierpliwie słuchał, ale gdy skończyła, pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Donovan, coś ty sobie wyobrażała? - zapytał ostro. - Przepytasz Blackwella, skreślisz punkty na liście, a potem wymażesz mu pamięć? Przecież on doniósłby na was minutę po tym, jak eliksir przestałby działać! Wszyscy troje pożegnalibyście się ze szkołą!
- Od kiedy to tak się martwisz łamaniem zasad? - warknęła.
- Martwię się o ciebie! - James desperackim ruchem przeczesał włosy. - Nie chcę żebyś...
Reszta jego słów została stłumiona przez dłoń Maggie. Chłopak popatrzył na nią z lekkim zaskoczeniem. Nie widział w swoich słowach nic strasznego.
- Jim, myślę, że powinieneś się położyć i zdrzemnąć - zasugerował Al. - Za godzinę wszystko wróci do normy.
James odsunął rękę Maggie od twarzy.
- Nie chce mi się spać - oznajmił.
- Tak czy owak lepiej, żebyś przez najbliższą godzinę po prostu siedział cicho. - Rosie spoglądała to na niego, to na swoją przyjaciółkę.
- Dlaczego? - James posłał w stronę Maggie wyzywające spojrzenie. - Nie mam niczego do ukrycia.
- Tak ci się tylko wydaje - wywrócił oczami Al.
- Czego ty dodałeś do tej babeczki? - Rosie patrzyła na Jamesa z wyraźnym przestrachem. - Eliksiru odwagi?
Al tylko pokręcił głową.
- Macie moje słowo, że nigdy więcej nie uwarzę tego eliksiru - oznajmił. - Nigdy. A to co z niego zostało zamierzam spuścić w toalecie.
Po tych słowach odwrócił się na pięcie i wyszedł z Pokoju. Rosie wyglądała jakby chciała za nim pójść, ale zawahała się.
- Nie zatrzymasz go? - zapytał Jim Maggie. - Biegnie wylać twoją nadzieję na uzyskanie odpowiedzi od Blackwella.
Tylko westchnęła i spuściła głowę, wpatrując się w swoje kolana.
- Niech to zrobi - wyszeptała. - Pomysł z veritaserum był... zły. Nie wiem co sobie myślałam.
- Chciałaś się zemścić. Proste. I w pełni zrozumiałe. - James położył głowę na oparciu kanapy. - Tylko nie przemyślałaś wszystkiego.
- Co byś zrobił na moim miejscu? - zapytała z przekąsem.
- Zatruł mu życie na milion sposobów - odparł zaraz. - I jak już chcieliście go czymś szprycować, to dlaczego nie eliksirem, za który by was od razu nie wywalili? Esencja Płynnego Koszmaru, napój powodujący niestrawność, Smrodliwy Oddech...
- Okej, okej! - przerwała mu i spojrzała na rozbawioną Rosie. - Widać za bardzo skupiłam się na pragnieniu zemsty, żeby wymyślić coś innego.
- Następnym razem zwróć się do mnie. - Jim wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Możesz na mnie polegać - dodał już całkowicie poważnie. - Zawsze.
Maggie spojrzała na niego powoli i jej serce zamarło na widok szczerości lśniącej w brązowych oczach.
- To ja... pójdę za Alem - oznajmiła Rosie, błyskawicznie wychodząc z Pokoju.
- To nie było subtelne - zakpił James.
- Ani trochę - westchnęła, opadając na kanapę.
Na moment zapadła między nimi cisza.
- Ile jeszcze czasu zostało? - spytał.
- Jakieś 40 minut? - odparła, zerkając na swój zegarek.
- Jak więc spożytkujemy ten czas? Nie masz żadnych pytań? Nie kusi cię wyciągnąć ze mnie ile się da?
- O dziwo, nie - odparła. - Nie chcę wykorzystywać sytuacji. To... nie fair.
Zaśmiał się cicho i lekko szturchnął ją ramieniem.
- Odpowiem na jedno pytanie - powiedział. - Jedno. Dowolne.
- Bo eliksir nie daje ci wyboru. Nie chcę takich odpowiedzi.
- No daj spokój, Donovan! Naprawdę nie chcesz skorzystać z takiej okazji? A może boisz się co możesz usłyszeć? - W brązowych oczach zapaliły się diabliki.
- Przymknij się, Potter, albo zabiorę cię do Wielkiej Sali i wypytam o wszystkie wstydliwe rzeczy tuż przy stole Ślizgonów - zagroziła.
Tylko się roześmiał.
- Nie zrobiłabyś tego - stwierdził. - Tylko zgrywasz taką twardą sztukę. Tak naprawdę jesteś miękka. Ale to nic złego.
- Pogrążasz się - poinformowała go. - Co ty na to, żeby zająć się czymś, co powstrzyma cię od wygadywania głupot?
- Wiem czym mogłabyś mnie zająć. - James poruszył znacząco brwiami.
Maggie tylko trzepnęła go w ramię.
- W twoich snach, Potter - oznajmiła. - Myślałam o partii eksplodującego durnia.
Westchnął z rezygnacją.
- Niech będzie.

sobota, 2 lutego 2019

69. Plany Nowej Generacji, cz.2

Po wielu kłótniach i sporach, w końcu się zdecydowali na coś konkretnego i mogli przejść do prawdziwych czarów... Albo i nie.
- Szczerze mówiąc, jestem pod wrażeniem - oznajmiła Molly, wpatrując się w stertę kart leżących na stole. - Kto był pomysłodawcą?
- Hugo i Lily - odpowiedziała kuzynce Rosie. - Też uważam, że to genialne.
James, który nie chciał wpędzać młodszej siostry w niepotrzebną dumę, siedział cicho, chociaż także uważał, że dzieciaki spisały się na medal. Kto by pomyślał, że karty z czekoladowych żab mogą mieć takie zastosowanie?
- Chcieliśmy czegoś, co nie będzie rzucało się w oczy - wzruszyła skromnie ramionami Lily. - Mało kto zwraca uwagę na karty.
- No i każdą można dopasować - dodał Hugo. - Wystarczy umieścić na nich nasze zdjęcia. W ramce pojawi się wtedy twarz osoby, która ma kłopoty.
- Potrzebujemy tylko wyzwalacza - oznajmił Teddy, który przesuwał karty z boku na bok i wyglądał na zmartwionego. - Czegoś, co uaktywni karty, gdy któreś z nas będzie w tarapatach.
- Może jakieś hasło? - zasugerował Al, unosząc wzrok znad podręcznika do eliksirów.
- Odpada - pokręcił głową James. - Wystarczy, że napastnik rzuci na ciebie zaklęcie uciszające.
- Zapominasz o zaklęciach niewerbalnych - zauważyła Molly.
- A ty o tym, że nie wszyscy w tym gronie są tak samo zaawansowani - odgryzł się.
- Okey, czyli nie hasło. - Teddy wtrącił się szybko, zanim Molly zdążyła odpowiedzieć Jimowi. - Dotyk?
- Petrificus Totalus - pokręciła głową Rosie.
- W ten sposób nigdy do niczego nie dojdziemy - oznajmiła Maggie. - Zawsze znajdzie się jakieś zaklęcie, które może nam przeszkodzić w wezwaniu pomocy. Musimy wybrać coś, co będzie na tyle szybkie, że napastnik nie zdąży nas powstrzymać.
- Skłaniasz się do hasła - zrozumiał James, patrząc na nią uważnie.
- Wystarczy głupie "ratunku", James - zwróciła się do niego. - Wypowiedziane szeptem, wywrzeszczane... Czy może być coś prostszego?
- Zbyt proste to też nie może być - zaprotestował. - Wystarczy że powiesz: "Hej, James! Potrzebuję pomocy z moją pracą domową z transmutacji". Karty zareagują i wszyscy będą myśleli, że zaatakowali cię śmierciożercy, albo wpadłaś w jeszcze inne tarapaty.
- W sumie będzie je miała, jeśli postanowi zwrócić się do ciebie - zauważył cicho Louis, na co Fred, Lily i Hugo zachichotali.
- Każdy wie o co mi chodzi - prychnął Jim, krzyżując ręce na piersi.
- Zatem co proponujesz? - zapytała go Rose.
- Jeśli już zostajemy przy haśle, niech będzie konkretne. Generacja.
Oczy Lily, Lucy i Rox zaiskrzyły się, a Fred z Louisem wymienili zadowolone spojrzenia. Na twarzy Teddy'ego pojawił się wreszcie ślad uśmiechu, co dobrze im wróżyło.
- Mnie się podoba - powiedział.
- Skoro widzisz problem w haśle "ratunku", to przypomnę ci, że słowa "generacja" używamy znacznie, znacznie częściej - wtrąciła sucho Maggie, a James westchnął ciężko. Dziewczyna widocznie była w nastroju na kłótnie. - Wybierz słowo, które nie pojawia się w większości naszych konwersacji.
- Na brodę Merlina... - westchnęła Molly, gdy kuzyn już otwierał usta, by odpowiedzieć. - Czy wy naprawdę nie możecie choć raz się ze sobą zgodzić? Raz?
- No to może stworzymy listę słów, których używamy, żebyś mogła przeanalizować, jak często pojawiają się w naszych rozmowach? - zadrwił James, ignorując wtrącenie kuzynki. - Zaprezentujesz nam to na wykresie, Donovan?
- A może ty wymyślisz coś innego, zamiast się dąsać, jak małe dziecko? - odpaliła Maggie, czerwieniejąc.
- To ty obstajesz przy haśle!
- A ty wynajdujesz głupie problemy!
- Narada zakończona - wymamrotał Fred. - Lou, skocz do kuchni po przekąski.
Teddy zgromił ich spojrzeniem.
- Dość tego - odezwał się ostro i Maggie spojrzała na niego urażonym wzrokiem. - Każde z was ma po części rację. Ale wykłócanie się o to do niczego nie prowadzi.
- No co ty nie powiesz... - Jim nie zamierzał się tak łatwo poddawać. Teddy uznał, że trzeba go w takim razie zignorować.
- Okey, to co teraz powiem nikomu się nie spodoba, ale jest słowo, którego nie używamy w codziennych rozmowach, a które może pasować jako hasło - zabrał głos Al, odkładając na bok podręcznik. - Voldemort.
Molly syknęła, Lucy zapiszczała boleśnie, a Rosie i Roxanne aż się wzdrygnęły. Również chłopcy mieli niepewne miny.
- Zanim komukolwiek to przejdzie przez gardło, będziemy martwi - poinformowała przyjaciela Maggie.
- Nie wierzę, że to powiem, ale Donovan ma rację. - James wywrócił oczami na widok kpiarskich uśmieszków kuzynów. - Nie wpadajmy ze skrajności w skrajność.
- Zgredek - odezwała się nagle Lucy i wszyscy na nią spojrzeli. Dziewczynka uśmiechnęła się nieśmiało. - Tak tylko proponuję - bąknęła.
- Należymy do niewielkiego grona ludzi, którzy znają to imię - powiedział powoli Louis, który wielokrotnie widywał kamienny nagrobek dzielnego skrzata domowego. Wychowywał się przecież w domu, w pobliżu którego wspomniany skrzat umarł. - Ale praktycznie nigdy go nie wypowiadamy.
- To dobry pomysł - uznała Rosie. - Spełnia kryteria.
- Spełnia, Donovan? - zapytał kpiąco Jim, na co blondynka spojrzała na niego nienawistnie. Miała jednak dość oleju w głowie, by nie odpowiadać na zaczepkę.
- Pozostaje nam tylko zaczarować karty - wyszczerzył zęby Fred. - To kiedy zaczynamy?

wtorek, 8 stycznia 2019

68. Plany Nowej Genereacji

- Ale jesteście pewni, że już nie działa, tak? - niepokoiła się Maggie, idąc razem z Alem i Rosie do pokoju wspólnego.
- Tak - uspokoił ją Al. - Zadaliśmy ci przed wyjściem całą serię pytań i na większość nie odpowiedziałaś. Gdyby veritaserum działało, musiałabyś powiedzieć wszystko.
- I tak powiedziałam za dużo - wymamrotała, wściekle czerwona, na co zachichotał.
- No cóż... - zakpił.
- Po prostu o tym zapomnijmy, okej? - poprosiła.
- Nie było tematu - zaśmiał się, a Rosie wywróciła oczami.
Podeszli do portretu Grubej Damy i Rose już miała wypowiedzieć hasło, gdy z pokoju wyszli James i Fred, obaj wpatrzeni w kawałek starego pergaminu. Jim zaklął pod nosem, gdy wpadł z impetem na młodszego brata.
- Gapisz się na Mapę, a nie potrafisz z niej skorzystać - burkął Al, rozcierając żebra, w które przypadkiem oberwał.
- Obserwowałem inne miejsce - warknął na niego Jim. - Gdzie się podziewaliście przez cały dzień? - zapytał, rzucając im wściekłe spojrzenie.
- Byliśmy w Pokoju Życzeń i... - zaczęła Maggie, ale zaraz dwie ręce zasłoniły jej usta i sapnęła.
James popatrzył na ich trójkę jak na wariatów, a Fred tylko uniósł brwi.
- Dobra, co jest grane? - zapytał James, chowając Mapę do kieszeni. - I lepiej puśćcie Donovan zanim się udusi. Już jest czerwona na twarzy.
- Zamierzacie wejść, czy nie? - zirytowała się Gruba Dama.
- Tymczasowo zostaniemy tutaj - uśmiechnął się do niej Fred. - No dzieciaki, gadać. Co robiliście w Pokoju Życzeń i dlaczego nic o tym nie wiemy?
- Dlatego nie było was na Mapie... - wymamrotał. - A już myślałem...
- Jimmy był przekonany, że zeżarł was bazyliszek - dokończył Fred. - Mówiłem ci, że wyjaśnienie jest łatwiejsze.
Przyjaciel rzucił mu mordercze spojrzenie.
- Tylko mi nie mów, że szedłeś do łazienki Jęczącej Marty, żeby poszukać nas w Komnacie Tajemnic - poprosiła z jękiem Rosie.
- Nie powiem - mruknął.
- Jim! - zapiszczała.
- Po prostu następnym razem jak postanowicie zniknąć na cały dzień, dajcie znać, okej? - zirytował się. - Wiecie jak wygląda sytuacja. Blackwell już raz was zaatakował i omal nie zginęliście. Skąd mogliśmy wiedzieć, że nie siedzicie znowu w Zakazanym Lesie, albo w jeszcze gorszym miejscu, co?
Albus rzucił szybkie spojrzenie na przysłuchującą się wszystkiemu Grubą Damę.
- Może powinniśmy przenieść tę rozmowę w inne miejsce? - zasugerował.
- Nie trzeba - burknął Jim. - Fred, idziemy. Zguby się znalazły, więc możemy zająć się czymś innym.
Odszedł tak szybko, że nie zdążyli go zatrzymać. Fred rozłożył ręce i pognał za nim.
- Przynajmniej nie pytał co robiliśmy w Pokoju - odetchnął Al.
Maggie nadal była wściekle czerwona i zaciskała mocno usta.
- Mówiłeś, że przestało działać - zapiszczała.
- Bo przestało - odpowiedział.
- Więc dlaczego omal nie wypaplałam Jimowi czym się zajmowaliśmy?!
Rosie podała hasło Grubej Damie i weszli szybko do pokoju. Dopiero tam Albus odpowiedział na pytanie przyjaciółki.
- Możliwe, że eliksir jest na tyle mocny, że jego skutki będą wracały do ciebie jeszcze przez chwilę - wyznał. - Po prostu musisz trochę bardziej uważać.
- Spokojnie, Mags - pocieszyła ją przyjaciółka. - Będziemy w pobliżu. Nie powiesz NIKOMU nic czego nie będziesz chciała.
Maggie uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością.
- Swoją drogą - zaczęła z uśmiechem Rosie - to całkiem słodkie ze strony Jima, że od razu wyruszył na poszukiwania naszej trójki - stwierdziła, zerkając znacząco na Maggie, która udała, że tego nie widzi..
- Wiecie co to oznacza? - spytał Al. - Obserwuje nas na Mapie. Nie wiem czy mi się to podoba, czy nie.
- No daj spokój! - prychnęła Weasleyówna. - W ten sposób przynajmniej wszyscy wiemy, gdzie znajdują się członkowie Generacji i czy nie potrzebują pomocy.
- Gwoli ścisłości, wiedzą o tym tylko Huncwoci, a konkretnie Jim, bo to on ma Mapę - sprostował Al.
- Nie uważacie, że dobrze byłoby mieć coś takiego, co natychmiast poinformowałoby innych, gdybyśmy mieli kłopoty? - zastanowiła się Rosie. - Myślałam o tym od Zakazanego Lasu. Nikt nie wiedział, że potrzebujemy pomocy. Co jeśli taka sytuacja się powtórzy?
- Mamy monety - zauważył Al.
- Ale one służą do czegoś innego - przypomniała mu Maggie. - Ustalają miejsce i czas spotkania. Rosie ma na myśli coś, co wyśle sygnał alarmowy do członków Generacji. Żeby wiedzieli, że któreś z grupy ma kłopoty i natychmiast mogło zareagować. Gdybym miała coś takiego w Hogsmeade... - zaczęła cicho, powracając myślami do Carrowów.
- Zaczynam widzieć plusy tego pomysłu - mruknął Al. - Powinniśmy obgadać to z resztą.
- Monety? - rzuciła Rosie, sięgając do kieszeni.
- Monety - potaknęli razem Al i Maggie.

***
Jim nadal był nadąsany, dlatego usiadł razem z Fredem i Louisem nieco z tyłu i wyniośle ignorował pozostałych członków Nowej Generacji. W Pokoju Życzeń był nawet Teddy, którego Albus wyciągnął z Wielkiej Sali, tłumacząc to pilnym zebraniem na szczycie.
- Powinienem się bać? - zapytał niebieskowłosy chłopak, spoglądając podejrzliwie na stojące pośrodku pomieszczenia trio.
- Wpadliśmy na pewien pomysł - oznajmiła Rosie. - Tak naprawdę zasugerował go nam Jim.
- Ja? - zdziwił się chłopak.
- Kiedy wyszedłeś z pokoju wspólnego z Mapą... - zaczęła.
- Dobra - przerwała jej od razu Molly. - Co to za Mapa? Ostatnio wiecznie o niej słyszę, a nie mam bladego pojęcia o co chodzi.
- Dzięki, Rose - mruknął Fred.
Maggie uświadomiła sobie wtedy, że nie wszyscy członkowie Nowej Generacji wiedzą o istnieniu Mapy Huncwotów. Oczywiście Jim, Lou, Fred doskonale wiedzieli o czym mowa, ale na twarzach Molly, Hugona czy nawet Lily malowało się zdziwienie. Rox wyglądała jakby miała swoje podejrzenia, ale nic nie mówiła.
- Chwila! - zawołała Lily. - Czy tu chodzi o ten tajemniczy kawałek starego pergaminu, który Jim tak pieczołowicie przechowuje? To jest mapa?
- I tak oto sekret przestaje być sekretem - westchnął ciężko Louis, a James skrzywił się boleśnie.
- Mniejsza o szczegóły. - Maggie postanowiła uratować skórę Huncwotów. - Pomyśleliśmy, że dobrze byłoby mieć coś, co pomoże nam zawiadomić pozostałych gdyby... gdyby przytrafiło się nam coś złego.
James spojrzał na nią szybko.
- Jakiś rodzaj magicznego przedmiotu, który nie będzie rzucał się specjalnie w oczy, a który zaczarujemy tak, że da sygnał pozostałym wtedy, gdy któreś z nas będzie potrzebowało pomocy - mówiła dalej.
- Może niekoniecznie coś, co będzie nas namierzało w każdej chwili naszego istnienia - dodał Al, zerkając przy tym na brata. - Ale coś, co pozwoli innym trafić do nas w razie potrzeby.
- Coś w rodzaju mugolskich nadajników GPS? - zapytał Hugo.
Wszyscy popatrzyli na niego z niewiedzą wymalowaną na twarzach. Chłopiec westchnął.
- To takie urządzenia naprowadzające - wyjaśnił. - Pokazują gdzie w danym momencie przebywa osoba, która korzysta z przekaźnika. Mama pokazywała nam coś takiego w wakacje, pamiętasz Rose?
- Rzeczywiście - przypomniało się jej.
- Musielibyśmy mieć jednak jakiś monitor, na którym nasze lokalizatory mogłyby się wyświetlać - mówił podekscytowany chłopak.
- Nie mam bladego pojęcia o czym mówisz - oznajmiła Molly.
- A ja rozumiem - odparła na to Lily. - Chcecie żebyśmy stworzyli jakieś małe przedmioty, które będą działały na zasadzie mapy i alertu. Połączone z innymi tak, by każdy posiadacz w tym samym momencie dowiedział się, że któreś z nas ma problem.
- Dobrze by było, gdyby każda z tych rzeczy była jakoś spersonalizowana - stwierdził Teddy. - Żebyśmy od razu wiedzieli kto ma kłopoty... Pomyślę o tym - powiedział. - Może nawet napiszę do Harry'ego i zapytam czy w Biurze nie mają czegoś, co mogłoby się przydać.
- Po co od razu mieszać w to Biuro? - skrzywiła się Lily. - To sprawa Nowej Generacji.
Teddy wywrócił oczami.
- Dobra - westchnął. - Solidarność Nowej Generacji.
- Solidarność - uśmiechnęła się do niego promiennie. - Spotkajmy się jutro o tej samej porze żeby uzgodnić szczegóły. Może któreś z nas wpadnie do tego czasu na genialny pomysł.
Wszyscy zgodzili się z nią w milczeniu.