środa, 30 września 2015

11. Kursy obrony przed czarną magią

Styczeń minął naprawdę szybko i uczniów przywitał mokry i zdecydowanie cieplejszy luty. Maggie nie była więc ani trochę zaskoczona, gdy w drugim tygodniu miesiąca, podszedł do niej August Thompson, kapitan ich drużyny quidditcha i ogłosił, że od piątku wznawiają treningi. Przyjęła tę wiadomość z prawdziwym entuzjazmem, bo od dawna nie siedziała na miotle i stęskniła się za lataniem.
- To oznacza mniej czasu na naukę - zauważyła wesoło Rosie, gdy Maggie podzieliła się z nią swoją radością.
- To powinno być zmartwienie Jamesa i Freda - stwierdziła Maggie.
Obaj chłopcy na poważnie wzięli ostrzeżenia ze strony rodziny i coraz częściej można ich było zobaczyć w bibliotece, czy w pokoju wspólnym, jak pochylali się nad książkami. Molly czasem przyglądała się im podejrzliwie, jakby spodziewała się z ich strony jakiegoś podstępu, jednak obaj zachowywali się naprawdę przyzwoicie.
Również nauczycieli niepokoił ten nagły spokój. Profesor Dunbar, która najczęściej przyłapywała nowe pokolenie huncwotów na psotach, parokrotnie mierzyła ich nieufnym spojrzeniem, zwłaszcza gdy szli korytarzem razem z Louisem. A Tyke krążył za nimi jak cień, tylko czekając aż coś zmalują.
- Naprawdę tak trudno uwierzyć, że tylko się uczymy? - prychnął James, wchodząc prosto do pokoju wspólnego i rzucając torbę na podłogę obok fotela, przy którym siedział Al.
- To jednak trochę zaskakujące - odpowiedział na to brat, przerywając ćwiczenie zaklęcia Carpe Retractum.
- Tyke w kółko za nami łazi - oznajmił gniewnie, siadając w drugim fotelu. - Rozdzieliliśmy się z Fredem, żeby zobaczyć, co zrobi. Oczywiście polazł za mną...
- Przecież wiesz, że on tylko czeka, by cię wyrzucić ze szkoły - powiedział Al, wracając do przerwanej czynności.
James przez chwilę obserwował, jak brat za pomocą świetlnego lassa, przyciąga do siebie książkę do zaklęć.
- W tym tygodniu jeszcze nie widziałem Robardsa - oznajmił cicho. - Żadna klasa nie miała z nim zajęć.
- Wiem - odszepnął Al. - Nasze lekcje też zostały odwołane... - Zamilkł na moment i spojrzał na brata. - Myślisz, że to już?
- Na pewno. - James wyciągnął nogi przed siebie i skrzyżował ręce na karku, udając beztroskiego. - Myślę, że powinniśmy... - zaczął, ale przerwało mu nadejście Freda, który wyglądały na naprawdę przejętego.
- Widzieliście? - zapytał, wskazując palcem tablicę ogłoszeń. - Podobno pojawiły się wszędzie.
James wyciągnął szyję, by zobaczyć, o czym mówi. Przed tablicą stało jednak sporo osób, rozmawiających o czymś gorączkowo, zasłaniając przy tym obiekt, który go interesował. Wstał więc, a zaraz za nim podniósł się Al i obaj Potterowie podeszli pod zatłoczoną tablicę.

DODATKOWE ZAJĘCIA Z OBRONY PRZED CZARNĄ MAGIĄ DLA ZAINTERESOWANYCH!

Czarodzieju! Chcesz się nauczyć zaklęć, których nie pokaże ci twój nauczyciel? Które zdecydowanie wykraczają poza zakres materiału? Zgłoś się do nas! Oferujemy szybkie i darmowe kursy doszkalające, które sprawią, że żaden czarnoksiężnik nie będzie w stanie cię zaskoczyć!
Pierwsze spotkanie: 22.02.2020, pora śniadaniowa, Wielka Sala.

- Wiecie może, o co z tym chodzi? - zapytał się Al, patrząc to na Jamesa, to na Freda.
Zanim któryś zdążył mu odpowiedzieć, do pokoju wspólnego wpadła rozwścieczona Molly. Błyskawicznie podbiegła do chłopaków i wskazała palcem na tablicę ogłoszeń.
- Czy wyście już do reszty pogłupieli?! - syknęła. - Rozwieszać takie transparenty po całej szkole?!
- To nie my! - zaprotestował Fred.
- A niby kto?!
Tymczasem Al wyciągnął z kieszeni fałszywy galeon.
- Hej, reszta Generacji chce się z nami widzieć - powiedział, odwracając uwagę Molly od brata i kuzyna.
- Nic dziwnego - prychnęła. - Genialnie, panowie! Naprawdę!
I wyszła jako pierwsza.
- To naprawdę nie my... - James wyglądał na nieco zmieszanego.
- Będziecie się tłumaczyć przed resztą  - powiedział Albus.
Wyszli z wieży Gryffindoru i ruszyli korytarzem na drugie piętro, gdzie James, Fred i Louis wskazali reszcie tajny korytarz, w którym mogli się spotykać, przez nikogo nie zauważeni. Z tego, co wiedzieli, nawet Tyke nie miał pojęcia o jego istnieniu, więc nikt nie powinien ich tam nachodzić. Albus jako pierwszy przesunął obraz zionącego ogniem smoka, który zasłaniał otwór, wślizgując się do środka. Kiedy tylko James i Fred dołączyli do reszty, spotkali się z oskarżycielskimi spojrzeniami reszty Nowej Generacji.
- Muffliato - mruknęła Domi, rzucając zaklęcie na wejście. Teraz nikt nie mógł ich podsłuchać.
- Słucham uważnie - powiedziała gniewnie Molly.
- Lou też twierdzi, że to nie wasza sprawka - zmarszczyła brwi Rosie.
- Masz nas za idiotów? - prychnął Louis, poprawiając związane w kucyk blond włosy. - Myślisz, że organizowalibyśmy coś takiego podczas śniadania w Wielkiej Sali?
- Prawda... - mruknęła Lily, opierając się o ścianę.
- Muszą stać za tym nauczyciele - stwierdził Hugo.
- I nauczyciele by się nie podpisali? - Molly nadał łypała podejrzliwie na Jamesa, Freda i Louisa.
- Mnie też to wygląda na jakiś kawał uczniów - zgodziła się z nią Dominique. - Ale najprędzej przekonamy się o tym w sobotę.
- Zobaczymy też, czy dzieje się to za zgodą nauczycieli, jeśli profesor Longbottom nie przyjdzie dziś po Jima i Freda - zauważyła Maggie. - Wybaczcie, ale to naprawdę w waszym stylu...
- Może to Tyke? - Roxi zacisnęła mocno usta.
- A może jakiś projekt Biura Aurorów? - podrzuciła Lily. - Może nie chcą straszyć uczniów, więc zrobili takie nieco żartobliwe ogłoszenia...
- Żartobliwe ogłoszenia często są ignorowane - powiedziała poważnie Rosie. - Gdyby Biuro chciało zrobić dla nas dodatkowe kursy, ogłosiliby to inaczej.
- Też tak myślę - zgodził się z nią Al. - Mam wrażenie, że ktoś ze szkoły wpadł na podobny pomysł co my i zabrał się za jego realizację na większą skalę. Tym bardziej, że w tym tygodniu nikt nie miał obrony przed czarną magią. Nie wszyscy uczniowie są głupi, a niektórzy czytają Proroka.
- Świetnie - prychnął Fred. - Problem polega na tym, że jeśli to kawał, wina spadnie na nas.
***
Nowa Generacja szybko jednak zdobyła pewność, że to nie jest kawał. Żaden z profesorów nie przyszedł po Jima, Lou, czy Freda, co oznaczało, że nie podejrzewano uczniów o zakładanie tajnej organizacji. W sobotni poranek, podekscytowani uczniowie, tłumnie zgromadzili się w Wielkiej Sali, witani przez całą kadrę nauczycielską. Każdy usiadł przy swoim stole, niecierpliwie czekając na wyjaśnienia.
- Witajcie! - przywitał ich dyrektor Blackwell, podchodząc do katedry, z której zwykle przemawiał. - Chciałbym od razu przejść do rzeczy, więc proszę o chwilę skupienia. Jak widzicie, nasz profesor obrony przed czarną magią, musiał w ważnej sprawie opuścić Hogwart. Znalezienie kogoś z odpowiednimi kompetencjami to nie jest łatwe zadanie, dlatego do czasu, gdy nie zdobędziemy nauczyciela, w szkole będą odbywały się specjalne kursy, prowadzone w trzech grupach przez naszych nauczycieli, profesora Longbottoma, profesora Boota i profesor Bones. Zajęcia te są obowiązkowe dla uczniów klasy piątej, a także dla tych, którzy wybrali sobie obronę przed czarną magią, jako przedmiot owutemowy. Reszta, może uczestniczyć w kursie, ale nie jest to konieczne... Chciałbym prosić prefektów domów o zebranie list uczniów z klas 1-4, którzy chcieliby wziąć udział w ćwiczeniach, a także tych starszych, którzy nie muszą tego robić, jednak wyrażają taką chęć. Macie czas na przemyślenie tego do jutrzejszego wieczoru... A teraz smacznego!
Odszedł od katedry, a Wielka Sala natychmiast wypełniła się gwarem rozmów. Nowa Generacja, która usiadła w grupce przy stole Gryffindoru, spojrzała na siebie z powagą.
- Zapisujemy się? - zapytała się Roxanne.
- I tak mieliśmy to robić - odparł Al. - Nauczyciele widać myślą tak samo, jak my.
- Najciekawsze jednak jest to, że kurs prowadzą członkowie Gwardii Dumbledore'a - zauważyła przytomnie Dominique. - Odnoszę wrażenie, że maczali w tym palce nasi rodzice...
Jakby na potwierdzenie jej słów, przed Alem wylądowała sowa ojca. W tym samym czasie Maggie płaciła małej płomykówce za dostarczenie Proroka Codziennego, a Fred wyciągał ze swojej miski niewielką sówkę, która przyleciała do jego sąsiada.
- Czytaj - polecił mu cicho Jim, gdy Albus przeleciał tekst wzrokiem.

Kochane dzieciaki!

Mam nadzieję, że wszystko u Was w porządku i trzymacie się z daleka od kłopotów. Jim, Mama prosi by zapytać, czy przypadkiem nie leżysz ciężko chory w skrzydle szpitalnym. Nie dostaliśmy sowy z Hogwartu od tak dawna, że wydaje się nam to podejrzane.

Maggie i Rose parsknęły szczerym śmiechem, a Albus wyszczerzył zęby do brata.
- Czytaj - wywrócił oczami Jim.

Dobrze wiem, że niepokoi Was to, co dzieje się poza murami szkoły, ale na razie nie macie się czym przejmować. Działamy zapobiegawczo, co jednak nie oznacza, że nie powinniście być ostrożni. Z racji, że Robards wrócił tymczasowo do służby, Hogwart został pozbawiony dobrego nauczyciela, który znał się na rzeczy - na to też znaleźliśmy sposób. Poprosiliśmy członków Gwardii Dumbledore'a żeby zajęli się tym, czym Robards nie może. Możliwe, że już wiecie o kursach, które mają być prowadzone w zastępstwie za obronę przed czarną magią. Może to Was powstrzyma przed tworzeniem nowej Gwardii. Tak, wiem też o tym.

- Teddy, czy Torrie? - Louis miał zamyśloną minę.

To Wasz pomysł podsunął nam myśl o zrobieniu tych kursów. Nie szalejcie jednak zbytnio. Ćwiczenia mają odbywać się tylko w soboty, a nauczyciele nie będą przymykać oczu na rzucanie zaklęć poza nimi, więc powinniście porzucić myśl o stworzeniu własnej Gwardii Dumbledore'a. Mamy dobrych aurorów i Ministerstwo po swojej stronie; uczniowie nie będą musieli mieszać się do walki, gdyby taka miała miejsce.
James, w tym miesiącu masz porady zawodowe? Mamy nadzieję, że porzuciłeś plan zostania skrzatem domowym, który przedstawiłeś nam w ostatnim liście? Gdyby jednak tak nie było wiedz, że masz pełne poparcie cioci Hermiony.
Całujemy mocno,

Tata i Mama

- Skrzat domowy? - parsknęła śmiechem Maggie.
- Z całego listu akurat to zapamiętałaś? - zakpił, składając kartkę. - Odpiszę im wieczorem.
- Porady zawodowe. - Fred aż się skrzywił. - Na brodę Merlina, a bo ja wiem, co będę robił po skończeniu Hogwartu?
- No to powinieneś się nad tym zastanowić - powiedziała mu Dominique. - I to szybko. Z listy na tablicy ogłoszeń wynika, że masz konsultacje u profesora Longbottoma już jutro.
- Aha... - mruknął, zerkając na Jamesa, który z pogodną miną wcinał płatki z mlekiem.
- Ulotki o zawodach są w pokoju wspólnym - pocieszyła go. Możesz dziś je przejrzeć.
- Sumy, kursy magii, porady zawodowe... - westchnął. - A do tej pory życie w szkole było takie przyjemne...
Molly tylko wzniosła oczy do nieba. Dziewczyna nie rozstawała się z książkami. Nawet teraz uczyła się czegoś z podręcznika do transmutacji. Maggie zastanawiała się, czy piąty rok naprawdę jest taki ciężki, czy tylko tak strasznie to wygląda. Miała jednak jeszcze trochę czasu, zanim przekona się o tym na własnej skórze.

wtorek, 22 września 2015

10. Sowia poczta

Maggie widziała, że Rose bardzo chce z nią o czymś porozmawiać, ale wyraźnie nie chciała poruszać tematu przy Alu. Dopiero kiedy we dwie udały się na starożytne runy, a Albus poszedł na opiekę nad magicznymi stworzeniami, dziewczyna poruszyła nurtujący ją temat.
- Mags, czy ty i Jim... - zaczęła, ale zaraz przerwało jej oburzone parsknięcie przyjaciółki.
- Ty też? - jęknęła. - Ostatnio Hagrid podejrzewał, że szlaban zarobiliśmy na randce.
- No bo... - Rose kontynuowała z niepewną miną. - James traktuje cię inaczej niż nas wszystkich, a ty zaczęłaś z nim spędzać dużo czasu.
- Mieliśmy razem szlaban! - zasyczała.
Rozejrzała się szybko, chcąc zobaczyć, czy nikt ich nie podsłuchuje. Na szczęście reszta ich klasy była daleko.
- Rosie, czy naprawdę uważasz, że mogłabym się przyłączyć do fanklubu Jima? - zapytała.
Rudowłosa Weasleyówna tylko wywróciła oczami, ale nie drążyła dłużej tematu, ku wyraźnej uciesze Maggie. Jej przyjaciółka zaczęła się natomiast zastanawiać, skąd tym wszystkim ludziom biorą się tak absurdalne pomysły. Ona i James Potter? On traktował ją jak przyszywaną siostrę, a ona najczęściej miała go po dziurki w nosie. I taki układ zawsze im pasował. Po co to zmieniać?
Od wspólnego szlabanu minął już ponad tydzień i ich kontakty wyglądały tak, jak zawsze: James łaził po szkole z Fredem i Louisem, a ona trzymała się z Alem i Rose. Jedyne chwile, które spędzali razem, to te podczas śniadania, gdy cała Nowa Generacja pochylała się nad Prorokiem Codziennym, jednak od noworocznego artykułu Rity, nie pojawiło się w nim nic godnego uwagi.
- Torrie odpisała już coś Domi? - zapytała się Maggie.
- Nie - pokręciła głową Rosie. - To pewnie dlatego, że znów jest we Francji.
- Skoro wyjechała, to może nie ma się czym martwić?
- Zobaczymy. Al wysłał wczoraj sowę do Teddy'ego. Może on będzie bardziej skory do udzielania nam wiadomości.
Rozległ się dzwon i drzwi do klasy otworzyły się. Profesor Fay Dunbar - bardzo wysoka czarnowłosa czarownica o przenikliwych szarych oczach - wyszła przed salę, zapraszając uczniów do środka. Dziewczyny skończyły więc rozmowę i wślizgnęły się do klasy, gdzie szybko zajęły swoje miejsca.
***
Zajęcia z opieki nad magicznymi stworzeniami skończyły się ponad godzinę wcześniej, gdyż na zewnątrz rozpętała się prawdziwa zamieć. Dzięki temu odwołano również zielarstwo, dlatego trzecia klasa zaraz po lunchu zgromadziła się z pokoju wspólnym Gryfonów. Albus rozłożył się na kanapie, z zadowoloną miną przyglądając się kominkowi w którym płonął ogień, a Maggie i Rose rozsiadły się w swoich ulubionych fotelach.
- Widzicie to, co ja? - zaśmiała się Rose, wskazując brodą dwie postacie pochylone nad książkami.
- Mój brat odrabia pracę domową! - Al wyszczerzył zęby. - Rzeczywiście, nowość.
- Chyba naprawdę wrodził się w twojego dziadka - stwierdziła wesoło.
- To zdanie podziela znaczna część naszej rodziny, na czele z mamą, tatą i babcią Molly...
- Kiedyś musieli się zacząć uczyć - Maggie podeszła do sprawy praktycznie. - W końcu mają w tym roku sumy...
Wtem podeszła do nich Fiona Roberts. Dziewczyna wyglądała na rozbawioną i posyłała Rosie znaczące spojrzenia.
- Hmm... Rose... - zaczęła. - Przed portretem Grubej Damy czeka Scorp Malfoy i...
Urwała, bo Albus usiadł gwałtownie, wbijając wzrok w kuzynkę, która zrobiła się czerwona jak piwonia.
- Już idę - powiedziała, niemal wybiegając z pokoju wspólnego.
- Scorpius Malfoy? - powtórzył szeptem Al.
Maggie zaczęła sobie przypominać, czy wspominały Albusowi o tym, z kim Rosie wybierała się na bal i uznała, że chyba to pominęły.
- Masz coś do niego? - zapytała groźnie.
- Ja? Nic - odparł, krzyżując ręce na piersi. - Ale nie wiem, co powie na to wujek Ron.
- Może nie żyje przeszłością?
- Szczerze wątpię... - wymamrotał.
Rose wróciła jednak bardzo szybko. Na jej ramieniu siedział puchacz Ala, który wyglądał tak, jakby dopiero co przedzierał się przez śnieżycę.
- Przyleciał do Wielkiej Sali - oznajmiła. - Musiało go trochę zdmuchnąć z kursu. Scorp przechwycił go od Ślizgonów.
Puchacz usiadł na poręczy kanapy, gdzie Albus troskliwie pogłaskał go po łebku.
- Ten Scorp dziwnie się zachowuje jak na Ślizgona - stwierdził.
- Dobrze, że nie powiedziałeś "jak na Malfoy'a" - mruknęła Maggie.
- To też przyszło mi do głowy - szepnął, odwiązując list od nóżki puchacza. - Od Teddy'ego - powiedział, patrząc na kopertę.
- Powiem Jimowi i Fredowi - Rose szybko podeszła do zaczytanych kuzynów, którzy bardzo chętnie porzucili książki.
- Czytaj - polecił mu brat, siadając na kanapie obok niego, żeby móc zaglądać mu przez ramię.

Kochany Alu,

Mam nadzieję, że Ty i reszta Generacji jesteście grzeczni i nie dajecie się we znaki nauczycielom... (Twoja mama stała mi nad głową, więc nie mogłem napisać, że mam nadzieję, że dajecie się we znaki staremu Tyke'owi.)...

Albus parsknął śmiechem, ale James szturchnął go w bok, więc wrócił do czytania.

Dobrze wiesz, że nie mogę Ci powiedzieć, co dzieje się w Biurze Aurorów. Obowiązuje mnie tajemnica służbowa, a poza tym, jesteś w szkole, więc ta wiedza i tak do niczego by ci się nie przydała. Na razie mogę powiedzieć jedynie tyle, że śmierciożerców nie udało nam się złapać, co doprowadza Harry'ego i Kinga do szału, tym bardziej, że wszyscy zaczynają mówić o powrocie Czarnego Pana. Oczywiście to wierutna bzdura, którą Rita Skeeter próbuje wzniecić panikę. Voldemort jest martwy i nie ma opcji żeby coś w tej kwestii się zmieniło.
Mogę Ci zdradzić jeszcze to: sytuacja jest na tyle poważna, że Biuro ściąga aurorów z emerytury, co oznacza, że niedługo zabiorą wam nauczyciela obrony przed czarną magią. Nie wiem jeszcze, kto pojawi się na jego zastępstwo, bo to bardziej sprawa szkoły niż Ministerstwa, ale jeśli coś usłyszę, dam znać. Wiem w końcu jak to jest być dzieckiem, - przepraszam za określenie - którego nie dopuszcza się do tajemnicy. Szpera się i szpera, a to, co można przy takiej okazji odkryć, niekonieczne musi być zgodne z prawdą.
Wiem, że Dom pisała do Victoire. Możliwe, że dostaliście już od niej list, ale jeśli nie, przekażę Wam jej słowa: "Nie narażajcie się bez potrzeby i nie wypytujcie wszystkich dookoła. Nie ma potrzeby wzbudzać w ludziach jeszcze większej paniki. Jeżeli coś będzie się działo, dam znać. Solidarność Nowej Generacji."
W pełni się z nią zgadzam. (Tylko, słodki Merlinie, nie przekazuj jej tego!) Czarodzieje szepczą po kątach, przez co strach niepotrzebnie rośnie. Możliwe, że nie ma powodów do obaw: aurorzy lubią być przezorni.
Trzymaj się mocno i uściskaj w moim imieniu wszystkie kuzynki.
Teddy

Popatrzyli na siebie w milczeniu.
- Robards odchodzi? - Fred pokręcił głową. - W połowie semestru?
- Mam nadzieję, że nie dadzą na jego miejsce jakiegoś kretyna - mruknął Al, składając list.
- Wiecie, co to oznacza? - Brązowe oczy Jima błyszczały. - Nie wiadomo jak długo nie będziemy mieli nauczyciela. Znaleźć kogoś, kto zna się na rzeczy, jest naprawdę ciężko... Gwardia Dumbledore'a będzie miała zadanie.
- Też tak myślę - przyznała mu rację Rosie.
W tym samym czasie Maggie już wyciągała z kieszeni fałszywego galeona. Dopiero wczoraj, przy pomocy Domi i Molly, udało się im rzucić Zaklęcie Proteusza.
- Najwyższy czas, by zrobić pierwsze spotkanie - oznajmiła.
- Znowu w bibliotece? - skrzywił się Jim.
- Tymczasowa lokalizacja - machnął ręką Al. - Musimy razem uzgodnić, gdzie się spotykać.
- Jak to gdzie? - prychnęła Rosie. - A gdzie się spotykali nasi rodzice?
- Myślisz o Pokoju Życzeń?
***
Zaklęcia należały do jednych z ulubionych zajęć Maggie. Zawsze świetnie się bawiła podczas lekcji, choć nie zawsze wychodziły jej wszystkie czary. Dziś również stała przed dość trudnym zadaniem, jakim było zamrożenie ognia, który płonął przed każdym z uczniów, w specjalnie zaczarowanym kuflu.
- Zaklęcie, którym dziś się zajmujemy, wbrew pozorom wcale nie jest łatwe - mówił profesor Boot, przechadzając się między ławkami. - Ogień, który macie przed sobą, to ogień salamandry, bardzo trudny do ugaszenia, dlatego przy rzucaniu tego zaklęcia trzeba naprawdę mocno się skupić... A teraz wyciągnijcie przed siebie różdżki, trzymając je pod kątem 60 stopni... Lucas, ma być 60, a nie 90 - zwrócił się bezpośrednio do Billa Lucasa, który dzierżył różdżkę niczym szpadę. - I wykonajcie szybki ruch w dół nadgarstkiem, mówiąc Glacius.
- Glacius - powiedziała chórem klasa.
- Świetnie - pochwalił ich profesor. - A teraz spróbujcie zamrozić ogień. Do dzieła!
Albus zakasał rękawy szaty. Spojrzał na Rosie, która ćwiczyła dla wprawy ruchy nadgarstka, a potem na Maggie, która powtarzała sobie zaklęcie i zabrał się do pracy. Machnął różdżką, szepcząc Glacius, jednak płomień w kuflu nawet nie drgnął. Nie był jednak jedynym, któremu się nie udało. Phil Corner machnął różdżką z takim impetem, że ogień w jego czarce zamiast zgasnąć, wystrzelił słupem do sufitu. Profesor Boot zagasił go jednym ruchem różdżki.
- Szybki ruch nadgarstka, ale bez przesady, panie Corner - powiedział z lekkim uśmiechem.
- Glacius - powiedziała Rosie, na co jej płomyki przygasły odrobinę, ale nie zniknęły do końca.
- A nie da się tego po prostu zdmuchnąć? - wymamrotał Oliver Goldstein, który siedział za nimi w ławce.
Machnął różdżką bez specjalnego entuzjazmu, co przyczyniło się do tego, że jego płomienie położyły się płasko i wydłużyły, niemal dotykając szaty Maggie, która czując na plecach nieprzyjemny żar, gwałtownie odskoczyła na bok.
- Ostrożnie! - zawołał profesor, a Albus pospiesznie zaczął gasić iskry tlące się na włosach dziewczyny.
- Przepraszam - uśmiechnął się przepraszająco Oliver.
Maggie zabiła go spojrzeniem, czując nieprzyjemny swąd spalonych włosów.
- Panno Donovan, nie poparzyła się pani? - zapytał ją profesor.
- Nie, panie profesorze - odpowiedziała, wracając na swoje miejsce.
Pod koniec zajęć, jedynie ona i Rosie były w stanie poprawnie rzucić to zaklęcie. Reszta dostała pracę domową polegającą na przećwiczeniu go do następnej lekcji. Al był jednak dobrej myśli, ponieważ jego ostatnie zaklęcie byłoby skuteczne, gdyby trafiło we właściwy kufel. Musiał tylko popracować nad swoim celem.
Wtem cała trójka złapała się za kieszenie szat i wyciągnęła z nich fałszywego galeona. W jednym momencie poczuli, jak robi się cięższy, co oznaczało, że ktoś zmienił datę spotkania na swojej monecie.
- Dziś po lunchu - mruknęła Rosie.
- Dom pewnie dostała list od Torrie - domyślił się Al.
- No to dlaczego nie może nam go pokazać w Wielkiej Sali? - zapytała się Maggie.
- Pewnie nie chce wzbudzać ciekawości - powiedziała Rosie. - Zauważ, że nasza rodzina bardzo rzuca się w oczy.
Maggie mruknęła potwierdzająco. Zbiegli po schodach do sali wejściowej, a stamtąd udali się prosto do Wielkiej Sali. W środku było już pełno uczniów, a przy stole Gryffindoru siedzieli James i Fred. Obaj zajadali się pieczonymi ziemniaczkami w sosie koperkowym i pokaźnym kotletem. Al zorientował się jak bardzo jest głodny dopiero, gdy zobaczył zastawione jedzeniem stoły. Opadł więc na miejsce obok brata i nałożył sobie całą górę zapiekanki makaronowej.
- Dostaliście wiadomość? - zapytał ich Fred, gdy Maggie i Rose też usiadły.
- Mhm - wymamrotała Maggie, zastanawiając się, czy zjeść sałatkę z kurczaka, czy może wybrać to samo co Jim. W końcu zdecydowała się na sałatkę.
- Dominique dostała list - powiedział im James. - Jej sowa przyleciała z późniejszą pocztą.
- Tak myśleliśmy - rzekła Rose.
- To gdzie się już spotykamy? Dziś jeszcze w bibliotece? - spytał Al.
- Nie ustalaliśmy nic innego, więc na razie tak - wzruszył ramionami Jim.
Powrócił do pałaszowania ziemniaków, a reszta wzięła z niego przykład. Dopiero gdy skończyli posiłek i wstali od stołu, wrócili do przerwanej rozmowy.
- Dalej uważacie, że pomysł z ćwiczeniem zaklęć bez zezwolenia nauczycieli, jest dobry? - zapytała się cicho Rose.
- Rose, zanim nauczyciele dojdą do wniosku, że rzeczywiście coś się dzieje, minie dużo cennego czasu - prychnął James. - A pragnę zauważyć, że akurat nasze rodziny powinny wyjątkowo mieć się na baczności...
Minęła ich Alice Longbottom, koleżanka z roku Jima i Freda, która uśmiechnęła się do nich i powiedziała "cześć". Fred odprowadził ją wzrokiem.
- Ona też jest na celowniku - stwierdził. - W końcu Neville napsuł sporo krwi Carrowom.
- Pogadam z nią później - obiecał James, który miał z Alice najlepszy kontakt. - Ale idąc tym tropem, trzeba by było zaangażować wszystkie dzieciaki członków dawnej Gwardii. Bliźniaków Scamander...
- O Boże, nie... - szepnęła Rose.
Lorcan i Lysander Scamandrowie, 11-letni Krukoni, już zasłynęli w szkole ze swej oryginalności i pomysłowości. Mieli wygląd aniołków, ale dociekliwość diabełków. Lily i  Hugo, którzy się z nimi przyjaźnili, już parokrotnie lądowali na dywaniku u profesora Boota, opiekuna domu Ravenclawu, przyłapani na intrygujących eksperymentach, niekoniecznie bezpiecznych.
- Później się nad tym zastanowimy - zdecydował Albus, wchodząc do biblioteki jako pierwszy.
Wypełniona była uczniami piątej klasy, którzy siedzieli nad opasłymi tomami i przygotowywali się do egzaminów. Rosie ugryzła się w język zanim powiedziała, że James i Fred powinni wziąć z nich przykład. Oni i tak zawsze robili wszystko na ostatnią chwilę, a że mieli przy tym dobre wyniki, nie było sensu zwracać im uwagi.
Ruszyli przez bibliotekę, ścigani podejrzliwym wzrokiem starej bibliotekarki, prosto do umówionego stolika. Siedział już przy nim Louis, który dla zabicia czasu wypuszczał dymowe kółka z różdżki.
- Oszalałeś? - syknęła Rose. - Jak pani Pince wyczuje dym...
Błyskawicznie machnęła różdżką, pozbywając się kółek i swądu.
- Co do dymu... Donovan, czuć od ciebie spalenizną - poinformował dziewczynę James, siadając obok przyjaciela.
- Nieprzyjemna przygoda na zaklęciach - odparła, smętnie spoglądając na przypalone końcówki włosów.
- Zajmę się tym w naszym dormitorium - obiecała jej przyjaciółka.
Usiedli przy stole, pozostawiając miejsca dla Molly, Domi, Lily i Hugona, a także Rox i Lucy. Na najmłodszą część Nowej Generacji nie musieli długo czekać. Dziewczęta i Hugo pojawili się chwilkę później, rozmawiając o czymś cicho. Ledwie usiedli, przyszła Dominique.
- Molly nie będzie - powiedziała z miejsca. - Przyłapała dwóch czwartoklasistów na rzucaniu zaklęć powiększających na pająki i zaprowadziła och do opiekuna domu... Pewnie zwołają wszystkich prefektów żeby wyłapać zaczarowane pająki zanim kogoś przestraszą na amen...
Maggie wzdrygnęła się i niespokojnie zaczęła rozglądać po podłodze, ale wtedy Dominique odrzuciła na plecy gęste rude włosy i wyciągnęła list z kieszeni szaty.
- Słuchajcie - powiedziała.

Kochana Dominique!

Co słychać w Hogwarcie? Uwierz mi, wiele bym oddała, żeby jeszcze choć na rok wrócić do szkoły i strasznie zazdroszczę Wam wszystkim tego, że przed Wami jeszcze tyle lat nauki. Francja jest jednak naprawdę piękna i wreszcie zrozumiałam, dlaczego maman opowiada o niej z takim rozrzewnieniem.

Oczywiście wiedziałam, że Al, Lily i reszta natychmiast powiedzą Wam o tym, czego dowiedzieli się w domu. To było do przewidzenia i z tego co wiem, również wujostwo właśnie tego się spodziewało. Całe szczęście, że pamiętają jeszcze, jak to było za ich czasów! Tata opowiadał przecież, że babcia Molly trzymała wszystkich z daleka od najważniejszych informacji, a wuj Ron chyba do tej pory jej nie wybaczył tego, jak odcinała ich od Zakonu Feniksa i traktowała jak dzieci...
Ale mniejsza o to! Z góry uprzedzam, że nie otrzymacie od nich jakichś konkretnych wiadomości. Przyczyna jest prosta: sami mają problemy ze znalezieniem sprawdzonych informacji. Plotki plotkami, ale na nich nie buduje się planu obrony i ataku. Teddy jest najbliżej źródła, dlatego jeżeli chcecie coś wiedzieć, piszcie do niego (ja również zamierzam być w ten sposób na bieżąco). Ostatnio wysłałam do niego list, w którym wspominałam mu o tym, czego dowiedziałam się we Francji (bo również tutaj zaczynają się dziać nieprzyjemne rzeczy). Wszyscy mówią o jakimś Mordredzie...

- Mordred? - Maggie przerwała Domi odczytywanie listu. - Jak ten syn króla Artura?
- Chyba tak - potwierdziła dziewczyna, przyglądając się tekstowi. - Dziwne.

Nie mam zielonego pojęcia, kim on jest, ale wydaje mi się, że wuj Harry powinien być tym zainteresowany. Podobno ów Mordred przybył do Francji kilka lat temu, głosząc idee podobne do tych, z których słynął Sami-Wiecie-Kto, ale zniknął bez śladu. Podczas jego pobytu w kraju nie wydarzyło się jednak nic groźnego, więc przestali się nim przyjmować, ale w zeszłym miesiącu znaleziono dwa ciała czarodziejów z mugolskiej rodziny, a każdy z nich miał na dłoni wyciętą literę "M". Nie wiem jednak, czy to, co dzieje się we Francji jest w jakiś sposób związane z naszą Anglią. Możliwe, że to dwie oddzielne sprawy.
Dlatego też nie narażajcie się bez potrzeby i nie wypytujcie wszystkich dookoła. Nie ma potrzeby wzbudzać w ludziach jeszcze większej paniki. Jeżeli coś będzie się działo, dam znać. Solidarność Nowej Generacji!
Całusy,

Victoire


Po przeczytaniu listu, zapadła pełna napięcia cisza. Louis wpatrywał się w swoją siostrę, która położyła list na blacie stołu tak, żeby każdy mógł sam na niego spojrzeć.
- Zrobiło się ciekawie - stwierdził, obracając kartkę w swoją stronę. - Mordred... Pierwsze słyszę.
Cała reszta mruknęła twierdząco. Maggie była ciekawa, czy tylko ona poczuła ten dreszcz na plecach, gdy wypowiedziano to imię. Miała też wrażenie, że choć teraz usłyszeli to imię pierwszy raz, pojawi się ono jeszcze nie raz...

wtorek, 15 września 2015

9. W Zakazanym Lesie

Maggie, z dosyć ponurą miną, szła za Albusem i Rose po schodach prowadzących do Wieży Północnej, gdzie mieli lekcję wróżbiarstwa. Pod klapą w suficie zebrali się już wszyscy uczniowie z klasy, czekając aż profesor Trelawney zacznie wpuszczać ich do środka. Maggie niespecjalnie podobał się ów przedmiot i z tego co wiedziała, Rosie w pełni podzielała jej zdanie, jednak dziewczyny uznały, że skoro już się na coś zdecydowały, to dociągną to do końca, bez względu na to, czy im się to podoba, czy nie.
Kiedy klapa się otworzyła i z sufitu spłynęła do nich drabinka, Al pierwszy zaczął się wspinać na górę. On akurat świetnie się bawił na lekcjach u Trelawney, co skutecznie udawało mu się ukryć przed nauczycielką, bardzo wrażliwą na punkcie wykładanego przedmiotu. Rose wspięła się zaraz za nim, zajmując miejsce przy stoliku, jak najbardziej oddalonym od profesor Trelawney. Maggie opadła na pufę obok przyjaciółki i z posępną miną wyciągnęła Demaskowanie Przyszłości.
- Witam was, moi drodzy - piskliwy głos nauczycielki rozległ się tuż obok Maggie, która aż podskoczyła na pufie.
Obrzuciła dosyć niechętnym spojrzeniem profesorkę, która była potwornie chuda, a obwieszona mnóstwem błyskotek, pobrzękujących przy każdym jej kroku, sprawiała dodatkowo wrażenie, nieco niezdrowej na umyśle. Szare potargane włosy opadały w nieładzie na muślinowy szal, z którym się nie rozstawała, a okulary o naprawdę grubych szkłach powiększały jej oczy trzykrotnie.
- Dziś zajmiemy się wróżeniem z kryształowej kuli... - oznajmiła profesor Trelawney, krążąc pomiędzy stolikami.
Maggie przestała jej słuchać i zaczęła się gapić w stojącą na ich stoliku kulę, w której wirowały kłęby białej mgły. W klasie na szczycie wieży - jak zwykle - panował koszmarny zaduch i już po chwili poczuła senność. Z trudem utrzymywała oczy otwarte, jednak myślom pozwalała swobodnie błądzić. Musiała mieć jednak naprawdę nieprzytomną minę, bo Rosie szturchnęła ją lekko, na co wyprostowała się gwałtownie.
- Mamy powiedzieć, co widzimy w kuli - szepnęła do przyjaciółki.
Albus dusił się ze śmiechu widząc, jak Maggie rozgląda się nieprzytomnie po klasie. Każdy uczeń pochylał się już nad swoją kulą i usiłował w niej coś dostrzec. Phil Corner miał przy tym taką minę, jakby zjadł coś nieświeżego, a jego najlepszy przyjaciel, Billy Lucas, zwyczajnie schował głowę w ramionach i spał. Jedynie Fiona Roberts i Angela Spring usiłowały rzeczywiście dostrzec coś w kuli.
- Hej - szepnął do nich Oliver Goldstein, piegowaty blondyn o szerokim uśmiechu. - Widzicie coś w tej kuli?
- Nic a nic - odszepnęła Rose.
- Super - zaśmiał się cicho. - Już myślałem, że jestem jakimś kretynem.
I powrócił do gapienia się w białą mgiełkę.
- No, ale jak Trelawney nas zapyta, coś musimy powiedzieć - westchnęła Maggie, patrząc na Angelę Spring, która z podekscytowaną miną opowiadała coś Fionie.
- Dobra. - Albus wyszczerzył do niej zęby i wbił spojrzenie w kulę. Gapił się tak przez pełną minutę, po czym powiedział tonem, którym zawsze naśladował Trelawney. - Wiiiiidzęęęęę - zawył cicho. - Moje wewnętrzne oko mówi mi, że pewna nieposłuszna Gryfonka uda się z równie nieposłusznym Gryfonem do Zakazanego Lasu...
- I co? - zakpiła Rosie. - Zjedzą ich akromantule?
- Przestań. - Maggie, która przeraźliwie bała się pająków, aż się wzdrygnęła.
- Przepraszam - szepnęła Rose.
- Dobra, teraz ja. - Maggie pochyliła się nad kryształową kulą. - Szczerze? - odezwała się po chwili. - Bardziej prawdopodobne jest, że dostanę hipogryfa na urodziny, niż że coś tu zobaczę.
- Idzie do nas - syknęła Rosie, a Maggie stłumiła jęk.
- Wasza kolej - odezwała się do nich profesor Trelawney. - Powiedzcie mi, co widzicie.
Spojrzeli po sobie, a potem wbili wzrok w kulę.
- No słucham - ponagliła ich niecierpliwie.
- Bardzo mi przykro, pani profesor... - zaczęła ostrożnie Maggie. - Ale moje wewnętrzne oko chyba jeszcze nie dojrzało do zaglądania w przyszłość.
Albus strącił książkę ze stołu i natychmiast się po nią schylił, żeby nauczycielka nie widziała jak się śmieje. Za to Rose wyglądała na nieco przerażoną bezczelnością przyjaciółki.
- Tak, tak... - Profesor Trelawney najwyraźniej nie zauważyła ironii ukrytej w słowach Maggie. - Niektórzy potrzebują więcej czasu, by dostrzec coś w kuli. Wewnętrzne oko czasem trzeba pobudzić...
Odeszła od ich stolika i Al mógł wreszcie wyłonić się spod stolika. Był czerwony na twarzy, a w oczach błyszczały mu łzy rozbawienia.
- Na dziś, to tyle - rzekła profesor Trelawney. - Na przyszłe zajęcia przeczytajcie rozdział o czarodziejskich kulach z podręcznika...
Wszyscy zerwali się błyskawicznie, nie chcąc jej przypominać, że wypuściła ich ponad dwadzieścia minut wcześniej. Oliver Goldstein posłał Maggie radosny uśmiech i jako pierwszy wypadł z klasy. Zaraz za nim podążyli pozostali.
- Mags, kusisz los - westchnęła ciężko Rose, gdy opuścili Wieżę Północną. - Chcesz zarobić kolejny szlaban?
- Trelawney, w całej swojej szkolnej karierze, nigdy nikomu nie dała szlabanu - przypomniał kuzynce Al. - Ale wiesz co, Mags... - wyszczerzył zęby. - Odkąd zaczęłaś spędzać czas z naszymi huncwotami, zrobiłaś się bardzo bezpośrednia.
- Huncwotami? - Maggie spojrzała w zielone oczy przyjaciela, zastanawiając się, czy celowo użył tego zwrotu. Gdy puścił do niej oczko, zyskała pewność. - Nie spędzam z nimi tak wiele czasu - zauważyła. - To raczej wpływ całej Nowej Generacji.
- Historia zatacza koło - stwierdziła nagle Rose, uśmiechając się pogodnie.
Al spojrzał na Maggie z miną, która wyrażała niezrozumienie, a ona wzruszyła ramionami. Rosie czasem mówiła takie rzeczy, ale rzadko je wyjaśniała, tak więc nawet nie próbowali pytać. Zeszli razem do korytarza, który prowadził do innych sal lekcyjnych i ruszyli pod salę do transmutacji, gdzie mieli zajęcia z profesor Bonnes.
***
Zaskakujące jest to, jak szybko płynie czas, gdy ma wydarzyć się coś nieprzyjemnego. Maggie nawet się nie zorientowała, a już zegar wybijał kwadrans przed godziną dziewiątą, co oznaczało, że najwyższa pora, by opuścić zamek. Założyła tylko czapkę, okręciła się szalikiem i zbiegła do pokoju wspólnego, akurat w chwili, gdy z dormitorium chłopców wychodził James.
- Masz różdżkę? - zapytał ją od razu.
Poklepała się po kieszeni i posłała ostatnie spojrzenie w stronę Rosie i Ala, którzy siedzieli na kanapie przed kominkiem z ponurymi minami. Uśmiechnęła się do nich na pożegnanie, po czym szybko wyszła na korytarz. James szedł za nią, a jego postawa wyraźnie świadczyła, że chłopak wręcz cieszy się na tę wyprawę. Maggie nie po raz pierwszy pomyślała, że on zdecydowanie za bardzo lubi ryzyko.
Przy drzwiach wejściowych czekał na nich profesor Longbottom. Widząc Maggie i Jima, szybko otworzył drzwi i we troje wyszli z zamku. Brodząc w głębokim po kolana śniegu, zaczęli się przedzierać w dół, prosto do oświetlonej chatki Hagrida.
Gigantyczny mężczyzna, którego na początku Maggie odrobinę się bała, okazał się sympatycznym i gadatliwym człowiekiem, którego nie można było nie polubić. Owszem, długa zmierzwiona broda, przetykana pasmami siwizny oraz słuszny wzrost mogły budzić przerażenie, jednak zazwyczaj znikało ono po pierwszym spotkaniu z wielkoludem. Teraz Hagrid czekał na nich przed domkiem, z pokaźną kuszą przerzuconą przez ramię i wiernym - choć starym - Kłem u boku, który rozszczekał się entuzjastycznie na ich widok.
- W porząsiu, dzieciaki? - zapytał tubalnym głosem Hagrid, gdy podeszli do niego.
Maggie tylko skinęła głową, a James wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Uważaj na nich Hagridzie - poprosił jeszcze Neville, klepiąc po potężnym łbie uszczęśliwionego Kła.
- Włos im z głowy nie spadnie, psorze - oznajmił Hagrid, poprawiając kuszę na plecach. - To co? Idziemy?
- Co będziemy robić? - zapytała się Maggie, truchtając za Hagridem.
- Pani Pomfrey i profesor Zabini potrzebują włosów jednorożca - powiedział Hagrid. - Połazimy trochę po lesie i może coś znajdziemy...
Zakazany Las zbliżał się bardzo niebezpiecznie i Maggie poczuła się naprawdę nieswojo. Wyciągnęła różdżkę z kieszeni, woląc mieć ją w pogotowiu i zobaczyła, że również James sięga po swoją.
- Gdybyśmy się rozdzielili, pamiętajcie, żeby trzymać się ścieżki - ostrzegł ich jeszcze Hagrid. - Kręci się tu sporo stworzeń, a niektóre podchodzą zbyt blisko granicy lasu, cholibka... Nie dalej jak w zeszły wtorek odganiałem trzy młode akromantule... Chyba muszę to zgłosić do zamku.
Maggie, która pobladła na samo hasło "akromantula", mocniej ścisnęła różdżkę. Pospiesznie przypominała sobie zaklęcia, które mogłyby jej pomóc, gdyby zaatakował ją ten koszmarny pająk.
- Dobra, co tym razem przeskrobałeś, Jim? - zapytał się Hagrid, gdy otoczyły ich drzewa Zakazanego Lasu.
- Nocna wycieczka po zamku - odpowiedział pogodnie.
- A ty, Maggie? - Czarne jak żuki oczy Hagrida spojrzały na przestraszoną dziewczynę.
- Byłam razem z nim - odparła, rozglądając się na boki. Cały czas miała wrażenie, że coś ich obserwuje.
- Jim, twój dziadek, kiedy zabierał dziewczynę na randkę, starał się nie zostać przy tym złapany... - zachichotał Hagrid.
- To nie była randka! - oburzyła się Maggie.
- Dokładnie! - James zdawał się być równie przerażony tym pomysłem, co ona.
- Co by to nie było. - Hagrid wciąż się z nich podśmiewał. - Następnym razem uważajcie. Stary Tyke jest jeszcze gorszy od Filcha, jeśli idzie o polowanie na łamiących regulamin uczniów... Dobra. - Zatrzymał się przy rozwidleniu i wskazał ręką w prawo. - Ja wejdę między drzewa, a wy trzymajcie się drogi. Jakby coś się działo, strzelajcie czerwonymi iskrami. Będę na odległość głosu... I nie schodzić mi ze ścieżki - zagrzmiał, patrząc przy tym na Jima.
Kiedy zniknął między drzewami, Maggie odniosła wrażenie, jakby ciemność się zagęściła. Instynktownie podeszła bliżej Jamesa, który szepnął Lumos, oświetlając ścieżkę jasnym światłem tryskającym z koniuszka różdżki.
- No to w drogę - zarządził entuzjastycznie. Jego Las nie przerażał nawet trochę. - Donovan, chyba się nie boisz? - zakpił widząc jej przerażoną minę.
- Tu są ogromne pająki - syknęła. - Nienawidzę pająków.
- Nie podejdą do ścieżki...
- Słyszałeś wcześniej Hagrida? - przerwała mu. - Już podchodzą.
- Idziecie? - Z boku rozległ się głos Hagrida, nieco stłumiony przez drzewa.
- Tak! - odkrzyknął James.
Maggie miała wrażenie, że krzyczenie do siebie, to bardzo zły pomysł, dlatego zacisnęła palce na różdżce, rozglądając się na wszystkie strony. James maszerował raźno przed siebie, od czasu do czasu oświetlając pobliskie krzaki, w poszukiwaniu włosów jednorożca. Raz nawet mu się poszczęściło i z triumfalnym okrzykiem ściągnął z krzewu pojedynczy srebrny włos.
- Przymknij się - warknęła, nasłuchując.
Czy tylko jej się wydawało, czy usłyszała w pobliżu coś w rodzaju cichego klekotu.
- Wpadasz w paranoję - prychnął James. - Hagridzie, mam jeden! - krzyknął.
I wtedy usłyszeli głośny ryk, dobiegający spomiędzy drzew, w których stronę zmierzali.
- UCIEKAJCIE!!! - ryknął Hagrid.
Klekotanie powtórzyło się i tym razem Maggie miała już pewność, że się nie przesłyszała, tym bardziej, że na ścieżce za ich plecami wyrosły dwa gigantyczne pająki, poruszając szczękoczułkami, które wydawały ów dziwny odgłos. Odgłos klekotania dobiegał też z przodu, co oznaczało, że są otoczeni. Wrzasnęła ze strachu, ale nawet nie drgnęła. Mogła tylko wpatrywać się w cztery pary oczu, jak zahipnotyzowana.
- Drętwota! - krzyknął James, a z jego różdżki trysnął strumień czerwonego światła, które trafiło pająka, ale odbiło się od jego tułowia, nie robiąc mu szkody.
Pająk ruszył na niego, wyraźnie rozjuszony. Maggie jakby się wtedy obudziła z odrętwienia i choć przerażenie nadal ściskało ją za gardło, złapała Jamesa, ponownie szykującego się do ataku, za tył szaty i pociągnęła do tyłu.
- Zwiewamy - warknęła. - To nie czas na robienie z siebie bohatera.
Najwyraźniej dotarło do niego to samo, bo złapał ją za rękę i pociągnął za sobą w krzaki. Miał nadzieję, że dotrze do Hagrida zanim pająki zrobią z nich wszystkich krwawą miazgę.
- Mieliśmy trzymać się ścieżki! - zawołała.
- One są na ścieżce! - odkrzyknął.
Wyszarpnęła rękę z jego uścisku żeby lepiej im się biegło i ruszyła za nim co tchu. Za plecami słyszała trzask łamanych gałęzi oraz klekotanie, które podejrzanie przypominało nawoływanie. Gdy ów odgłos się przybliżył, obejrzała się przez ramię i krzyknęła cicho. Na oślep wycelowała do tyłu różdżką i zawołała:
- Petrificus totalus!
Zaklęcie trafiło pająka, ale nie wywołało zamierzonego efektu. Maggie wiedziała, że pojedyncze zaklęcia są za słabe na akromantule, dlatego właśnie były tak groźne. James najwidoczniej pomyślał o tym samym, bo nagle zatrzymał się i szarpnął dziewczynę za rękę.
- Teraz! - krzyknął. - Drętwota!
Dwa strumienie czerwonego światła pomknęły w stronę masywnego cielska jednego z pająków, który runął na ziemię i znieruchomiał. Drugi był jednak coraz bliżej.
- Jednego mniej - powiedział James, ciągnąc Maggie za sobą.
- Wiesz w ogóle, gdzie biegniemy? - wydyszała.
Odpowiedź na pytanie pojawiła się niemal w tej samej chwili, gdy wypadli z lasu niemal na wprost jeziora. Ku ich uldze, tuż przy brzegu, stał Hagrid z kuszą wymierzoną między drzewa. Broda półolbrzyma była jeszcze bardziej splątana, a on wyglądał na naprawdę dzikiego, jednak na ich widok odetchnął z ulgą.
- Taką miałem nadzieję, że żeście uciekali ścieżką, albo moim śladem - powiedział. - Próbowałem je zatrzymać, ale widać uznały, że z was lepsza przekąska...
Maggie, koszmarnie blada, opadła bez tchu na śnieg. Była święcie przekonana, że przez najbliższy miesiąc nie opuszczą jej koszmary. Za to do Zakazanego Lasu nie planowała się więcej zbliżać.
- Odprowadzę was do zamku - powiedział Hagrid.
- Chodź. - James pomógł Maggie wstać. - W porządku?
- Jeśli jeszcze kiedyś wpadnie mi do głowy pomysł, żeby łazić z tobą nocą po zamku, to słowo honoru, że chyba rzucę na siebie jakąś klątwę... - wymamrotała, a on parsknął śmiechem.
- Czyli w porządku - uznał, popychając ją lekko do przodu, by poszła śladem Hagrida. - To była przygoda, no nie?
Dopiero kiedy znaleźli się w zamku i ruszyli w stronę wieży, a ona przestała dygotać ze strachu, doszła do wniosku, że prócz strachu, w jej żyłach płynie też adrenalina. Z własnej woli nigdy by czegoś takiego nie powtórzyła, ale nie mogła zaprzeczyć, że James miał troszkę racji. Tak troszeńkę.
- Zdecydowanie mamy inny system wartości - oznajmiła jednak, podając hasło Grubej Damie i wchodząc do pokoju wspólnego.
Zobaczyła, że James zatrzymał się przed portretem, a potem odwrócił na pięcie i odbiegł korytarzem.
- Aż się prosi o wywalenie ze szkoły - stwierdziła ze złością.
W pokoju wspólnym siedzieli Rose, Al i Fred, najwyraźniej na nich czekając. Widząc, że nie ma z nią Jamesa, oczy tej trójki rozszerzyły się ze strachu.
- Spokojnie - westchnęła, opadając na kanapę. - Przyszedł do zamku, ale zaraz gdzieś pognał. Może na spotkanie z Tykiem?
- Wyglądasz jakbyś przedzierała się przez Las - zauważyła Rosie, wyciągając z jej włosów (czapkę gdzieś zgubiła), gałązki.
- Bo tak było - potwierdziła, wzdrygając się. - Wywróżyłaś nam te akromantule, Rosie...
- Żartujesz! - W głosie Freda więcej było podekscytowania niż przerażenia.
- Dwa ogromne pająki na ścieżce - podkreśliła. - I trzeci atakujący Hagrida... Nigdy więcej nie zbliżę się do tego lasu. Nie rozumiem, jak można tam chodzić z własnej woli...
Posłała przy tym ponure spojrzenie Fredowi, który tylko wzruszył ramionami.
- Gdzie wyniosło o tej porze Jima? - zastanowił się na głos.
- Możesz to sprawdzić - podsunęła, myśląc o Mapie Huncwotów.
Zanim jednak Fred zdecydował się ruszyć, portret Grubej Damy odsunął się i do pokoju wszedł James z dwoma kubkami parującej, gorącej czekolady. Postawił jeden przed Maggie, a z drugim zasiadł w fotelu.
- Dzięki - jęknęła Maggie, chwytając kubek. - Właśnie tego było mi trzeba.
- Uznałem, że coś nam się od życia należy - zakpił.
Nie zwrócił uwagi na kpiarski uśmiech Freda, ani podniesione brwi Rosie.
- Więc odechciało się wam łamać regulamin? - zapytał Albus, który nie wziął zachowania Jamesa za nic nienormalnego.
- Mnie, tak - potwierdziła Maggie, błyskawicznie opróżniając kubek. - Jestem wykończona - oznajmiła. - Idę spać. Mam nadzieję, że nie będą mi się śniły te pająki... - Aż się zatrzęsła na samą myśl. - Dobranoc.
Pożegnała się ze wszystkimi i pobiegła do dormitorium. Rosie poszła zaraz za nią, a chwilę później wyniósł się też Albus. Fred mógł więc zacząć dopiekać Jamesowi.
- Zrobiłeś się strasznie szarmancki, Jimmy - zakpił.
- Przyniosłem tylko kubek czekolady - burknął.
- I może mi powiesz, że dla reszty dziewczyn z rodziny zrobiłbyś to samo? - prychnął.
- Pewnie - odparł. - To, że tobie nie mieści się coś takiego w głowie, nie oznacza, że też jestem tak ograniczony...
- Coś mi się zdaje, że nie uważasz Donovan za siostrę - Fred nie przejął się obelgą kumpla.
- A mi się coś zdaje, że chyba bawisz się w Rose - dogryzł mu, odkładając kubek na stolik. - Donovan jest jak członek rodziny - podkreślił, podnosząc się. - A ja dbam o wszystkie swoje siostry - oznajmił z dumą.
- Siostry... - wymruczał ironicznie Fred. - Niech będzie. Chodźmy lepiej spać, bo ostatnio zbyt wiele nocy zarywamy.
- Wreszcie mówisz do rzeczy!

niedziela, 13 września 2015

8. Szlaban

Maggie i James szli korytarzem za Tykiem, który nie odezwał się nawet słowem od momentu, w którym znalazł ich w tajnym korytarzu. Oboje wiedzieli, że wpadli w poważne kłopoty, a James zaczął się nawet żegnać w duchu ze szkołą. Kiedy więc stanęli przed drzwiami do gabinetu profesora Longbottoma, mieli naprawdę ponure miny. Unikając patrzenia na siebie, stali przed drzwiami czekając, aż woźny obudzi opiekuna ich domu.
- Właźcie - warknął na nich Tyke, wychylając głowę zza drzwi.
Niepewnie weszli do gabinetu i stanęli pośrodku pokoju, uparcie wpatrując się w podłogę. Tyke warował przy drzwiach, jakby chciał uzyskać pewność, że zostaną należycie ukarani.
- Możesz odejść, Tyke - polecił mu profesor Longbottom zmęczonym głosem.
Woźny nie ośmielił się sprzeciwić bezpośredniemu poleceniu, dlatego wyszedł, choć rzucił przy tym bardzo nieprzychylne spojrzenie w stronę Maggie i Jima. Dopiero, kiedy zamknęły się za nim drzwi, Neville zwrócił się do dwójki swoich uczniów.
- Możecie mi to wyjaśnić? - zapytał.
Maggie szybko spojrzała na Jamesa, a potem na profesora, który z posępną miną siedział za biurkiem, ubrany w zielony szlafrok. Nim zdążyła coś powiedzieć, nauczyciel wbił wzrok w Pottera.
- James, znowu? - westchnął z rezygnacją. - Nie dalej jak tydzień temu dostałeś już jeden szlaban... Wiesz, że teraz będę musiał pójść z tym do dyrektora...
Chłopak nie odpowiedział, tylko wbił wzrok w swoje buty. Natomiast Maggie zamarła ze strachu. Zupełnie zapomniała, że Jim, Fred i Lou zarobili już szlaban za odpalenie w zamku sztucznych ogni. Kolejna kara, w tak krótkim odstępie czasowym, groziła mu wydaleniem ze szkoły.
- Panie profesorze, to moja wina! - odezwała się bez namysłu.
Zarówno Neville, jak i James utkwili w niej zaskoczone spojrzenie. A ona kontynuowała.
- Pokłóciłam się z chłopakiem i Rosie musiała Jimowi powiedzieć, że nie wróciłam do dormitorium - kłamała jak najęta. - Po prostu nie chciał, żebym wpadła w kłopoty, a przeze mnie sam teraz ma problemy... Proszę mu odpuścić - powiedziała nieco płaczliwym tonem.
Profesor przyglądał się jej z nieodgadnioną miną. W pewnym momencie Maggie wydawało się nawet, że dostrzegła w jego oczach ślad rozbawienia, ale zniknął tak szybko, że wzięła to za swoje wyobrażenie.
- To prawda, Jim? - zwrócił się do chłopaka.
James nie odpowiedział, ale Neville potraktował to jako twierdzenie. Rozluźnił się odrobinę i wygodniej oparł o oparcie krzesła.
- Cóż, to jednak nie zmienia faktu, że złamaliście regulamin - zaznaczył. - Jednak... ze względu na sytuację... - Pokręcił głową z bladym uśmiechem. - Tym razem nie pójdę do dyrektora - powiedział w końcu, a Maggie odetchnęła z ulgą. - Co nie oznacza, że się wam upiekło - zastrzegł szybko.
- Wu... - zaczął Jim, ale ugryzł się w język. - Panie profesorze, chyba nie wyśle pan listu do rodziców? - zapytał niespokojnie.
- Wiesz, że powinienem - odparł spokojnie nauczyciel. - Ale Harry i Ginny mają teraz tyle na głowie...
Maggie domyśliła się, że profesor miał na myśli śmierciożerców i zamieszanie związane z ich ucieczką.
- Nie będę ich na razie o tym informował - powiedział. - Ale jeszcze jedno przewinienie, Jim, i dowiedzą się o wszystkim, zrozumiano?
- Tak jest - odpowiedział całkiem entuzjastycznie.
- A co do waszej kary... - Neville znów się zasępił. - Muszę to zrobić... - westchnął. - Gryffindor traci przez was pięćdziesiąt punktów. A jutro rano dostaniecie karteczki z informacją o waszym szlabanie. Możecie już iść.
Szybko opuścili gabinet i ruszyli w stronę swojej wieży. James milczał przez długą chwilę, a Maggie, która zastanawiała się, co takiego będą musieli zrobić podczas szlabanu, nawet tego nie zauważyła.
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał tak nagle, że aż podskoczyła.
- Co zrobiłam? - W pierwszym momencie nie zrozumiała, co ma na myśli.
- Dlaczego skłamałaś Neville'owi?
Wzruszyła ramionami, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Poniekąd wpakowałam cię w tę sytuację, nie? - powiedziała. - A poza tym, w przeciwieństwie do ciebie, miałam czyste konto. Wzięłam winę na siebie, bo nie groziło mi wywalenie ze szkoły... Całkiem zapomniałam, że już masz jeden szlaban na karku.
- Ciekawe, co nam wymyśli - mruknął, wchodząc po schodach.
- Trzeci tydzień sprzątania? - zażartowała.
Milczeli aż do portretu Grubej Damy. Strażniczka wieży obrzuciła ich ostrym spojrzeniem, ale gdy James podał hasło, otworzyła przejście i wpuściła ich do środka. W pokoju wspólnym było pusto i ciemno. Ogień w kominku już prawie wygasł, lecz Maggie machnęła szybko różdżką i płomienie roztańczyły się na nowo. Z ciężkim sercem podeszła do zawalonego książkami stolika i usiadła na fotelu, rozkładając przed sobą pergamin.
- Zwariowałaś? - James stanął nad nią, obserwując ją z pełną niedowierzania miną.
- Jutro poniedziałek, a ja nadal nie mam pracy domowej na wróżbiarstwo i historię magii - odparła ponuro, przeglądając stos notatek. - No i muszę przepisać to, co napisał mi na eliksiry Al - westchnęła, pochylając się nad notatkami przyjaciela.
James stał przez chwilę i przyglądał się jak dziewczyna zabiera się za przepisywanie eseju z eliksirów, po czym wzniósł oczy do nieba i usiadł obok niej. Spojrzała na niego ze szczerym zdumieniem.
- No co? - prychnął. - Chciałaś, żebym ci pomógł.
- Nie sądziłam, że weźmiesz to na serio - odparła powoli.
- Uratowałaś mi dziś skórę - burknął niechętnie. - Powiedzmy, że spłacam dług... - I zanim zdążyła coś powiedzieć, dodał: - Przepisuj eliksiry i pokaż mi temat wypracowania dla Binnsa.
Z jego miny wyczytała, że nie ma sensu się z nim spierać, więc wręczyła mu kartkę z tematem, a potem sama zabrała się za przepisywanie pracy domowej do Zabiniego. Kiedy skończyła, było już dobrze po północy, a przed nią leżał arkusz zapisany pochyłym pismem Jamesa.
- Skończyłeeeeem - oznajmił, ziewając. - Możesz przepisywać... Chyba, że... - Usiadł nagle, całkiem rozbudzony. - Zupełnie o tym zapomniałem! - zawołał, zrywając się na równe nogi i pędząc do swojego dormitorium.
Maggie odprowadziła go wzrokiem uznając, że najwidoczniej zmęczenie wreszcie dało mu się we znaki i otworzyła podręcznik do wróżbiarstwa. Zdecydowała się najpierw odwalić pracę domową dla Trelawney, a później przepisać to, co naskrobał dla niej Jim. Była już w trakcie analizowania mapy nieba, gdy do pokoju wspólnego wbiegł James, trzymając w ręce coś, co wyglądało jak mugolski cyrkiel.
- Zmieniacz Pisma - oznajmił radośnie. - To dopiero prototyp. Wuj George dał go Fredowi do przetestowania w szkole...
- Działa? - zapytała, gdy James sięgnął po wypracowanie, które dla niej napisał, a potem po kartkę zapisaną jej drobnym pismem.
- Do tej pory korzystaliśmy z niego dwa razy, ale za każdym razem z pozytywnym skutkiem - oznajmił.
Przycisnął jeden koniec urządzenia, gruby i srebrny, do pergaminu z jej pismem, a drugi - nieco cieńszy - do tego, który zapisał on. Wolną ręką przekręcił małe pokrętło umieszczone na czubku Zmieniacza i uśmiechnął się szeroko.
Maggie miała wrażenie, że litery z jej kartki zostają wciągnięte przez mały odkurzacz, bo nagle znikły z pergaminu. Zmieniacz Pisma zadrżał w ręce Jima, po czym z cienkiego końca zaczął wydobywać się atrament, który wnikał w litery, zamieniając pochyłe pismo Pottera w drobne i ciasne literki Maggie.
- Nie do wykrycia, jeśli ktoś nie podejrzewa oszustwa - oznajmił dumnie, wręczając jej rolkę pergaminu, która wyglądała tak, jakby sama ją zapisała.
- Wow... Dzięki - odparła, gapiąc się to na pergamin, to na Zmieniacz w jego ręku.
- A teraz czas do łóżeczka - powiedział znajomym, złośliwym tonem. - Nie wiadomo, co nas jutro czeka, więc trzeba się wyspać.
Spojrzała na niedokończoną pracę z wróżbiarstwa, a potem na zegar wybijający godzinę pierwszą w nocy. Zachciało się jej spać tak bardzo, że nie zdołała powstrzymać ziewnięcia. James wyszczerzył na to zęby i żartobliwym gestem potargał jej włosy, po czym - śmiejąc się z jej obrażonej miny - zniknął na schodkach do jego dormitorium.
***
Gdy Maggie w końcu zeszła na śniadanie, Rose i Al już siedzieli przy stole. Nigdzie jednak nie zauważyła Jamesa i Freda, chociaż Louis siedział razem z kolegami przy stole Krukonów i pałaszował płatki z mlekiem. Podeszła więc do swoich przyjaciół, którzy powitali ją wesołymi uśmiechami.
- Udało się? - zapytała ją Rosie.
- Tylko rozmnożyliśmy monety - odpowiedziała, smarując tost dżemem. - Dziś mieliśmy zająć się Proteuszem, ale chyba nam nie wyjdzie...
- Dlaczego? - zmarszczyła brwi Weasleyówna. - I co ci się stało w głowę? - Rosie dostrzegła sińca na czole przyjaciółki.
- Dostaliśmy szlaban - oznajmiła i opowiedziała im o wczorajszym wydarzeniu.
- Niewiele brakowało i Jim naprawdę wyleciałby ze szkoły. - Albus wyglądał na wstrząśniętego.
- I dlatego wzięłam winę na siebie - wzruszyła ramionami. - No, ale potem pomógł mi z pracami domowymi.
Al zakrztusił się sokiem dyniowym i Rose musiała huknąć go w plecy. Sama wyglądała na mocno zaskoczoną.
- Jim, z własnej woli, pomógł ci odrobić prace domowe? - zapytała powoli. - Prace domowe, które nie należały do niego?
- Mhm... - mruknęła Maggie.
Teraz, gdy sama się nad tym zastanawiała, rzeczywiście wydawało się to naprawdę dziwne.
- I nic nie chciał w zamian? - Albus ocierał twarz serwetką, patrząc na przyjaciółkę z niedowierzaniem.
- Powiedział, że odwdzięcza się za to, że wzięłam go w obronę. - Maggie przeszła nad tym do porządku dziennego. Już nie widziała w tym nic niezwykłego.
- Poczucie honoru to on ma - stwierdziła pogodnie Rosie.
- Masz dobry wpływ na mojego brata - zakpił Al, upijając kolejny łyk z kubka.
- Ale on zły na na nią - dodała Rose widząc, że w ich stronę zmierza Neville.
Profesor zatrzymał się przy Maggie i wręczył jej dwa świstki papieru.
- Oddaj drugi Jimowi - poprosił, odchodząc szybko.
- Nie był zbyt szczęśliwy... - zauważył ostrożnie Al.
- I nic dziwnego - mruknęła Maggie, wpatrując się w swój arkusz. - "Dziś o 9 przed chatką Hagrida".
Zerknęła szybko na kartkę Jamesa, na której widniało dokładnie to samo.
- Co to ma znaczyć? - zapytała niespokojnie.
W tym samym momencie do Wielkiej Sali przyszli wreszcie James i Fred, obaj z bardzo zadowolonymi minami. Rose machnęła do nich szybko, więc podeszli bliżej.
- Skąd ta mina, Donovan? - zapytał wesoło James.
Bez słowa podała mu drugą kartkę. Fred spojrzał ponad jego ramieniem na tekst i parsknął śmiechem.
- Super! - zawołał.
- Co jest w tym takie super? - zapytał się Al.
- A to, że nasze niegrzeczne gołąbeczki pójdą ćwierkać do Zakazanego Lasu - oznajmił Fred, kończąc swą wypowiedź przeciągłym wyciem.
Maggie pobladła, za to James wzruszył ramionami i schował kartkę do kieszeni.
- Mam nadzieję, że to oznacza, iż anulowano mi szlaban u Tyke'a - oznajmił. - Zakazany Las i nasz woźny to za dużo, nawet jak na mnie.
- W ogóle się tym nie przejmujesz? - pisnęła Rose.
- Pewnie pójdzie z nami Hagrid - odparł beztrosko James. - A co może być lepszego od nocnej wyprawy do Zakazanego Lasu? - zapytał z rozmarzeniem.
- Mamy inne systemy wartości - burknęła Maggie.
Spojrzała na Ala i Rose, którzy wyglądali na równie zaniepokojonych, co ona. Rose pochyliła się ku przyjaciółce i szepnęła:
- Śmierciożercy są na wolności... Kto wie, gdzie się ukryli... A Zakazany Las...
Nie musiała kończyć. Maggie doskonale wiedziała, co miała na myśli. W Lesie, na skraju Hogwartu, żyły naprawdę paskudne stworzenia. Było to idealne miejsce na kryjówkę, bo nikt się tam nie zapuszczał bez powodu. Nic więc dziwnego, że profesor Longbottom miał taką ponurą minę.
- Ale dlaczego was tam wysyła? - Myśli Ala biegły podobnym torem.
- Wydaje mi się, że to przez Tyke'a - szepnęła. - Żeby wreszcie odpuścił Jimowi.
Woźny Hogwartu naprawdę nienawidził Jamesa i jego bandy. Wszyscy wiedzieli, że tylko czeka, by przyłapać go na czymś naprawdę nielegalnym, a potem móc wyrzucić ze szkoły. Wczoraj niewiele brakowało.
- Może ma nadzieję, że nie wróci stamtąd żywy... - wymamrotał Albus. - Już lepszy byłby wyjec od mamy... - westchnął, odkładając widelec na talerz pełen jajecznicy. Całkowicie stracił apetyt.

7. Nie ma co płakać nad rozlanym wywarem

Kiedy Maggie zdecydowała się pomóc Jamesowi i reszcie przy rzucaniu Zaklęcia Proteusza na monety, nie brała pod uwagę nawału zajęć, jakim zostaną zasypani zaraz po świętach. Fred i Jim musieli przygotowywać się do sumów, a ona, Al i Rosie mieli na głowie stertę prac domowych do odrobienia. Zupełnie jakby nauczyciele domyślali się, że młodzi będą planowali coś sprzecznego z regulaminem i za pomocą nauki próbowali ich przed tym powstrzymać.
- Al, powiedz mi, w jakiej kolejności mają być użyte składniki do eliksiru powodującego chaos w głowie? - zapytała z jękiem Maggie, wertując notatki z ostatniej lekcji u profesora Zabiniego.
Albus poderwał głowę, rozglądając się uważnie po pokoju wspólnym i wypatrując Rosie. Gdy nigdzie jej nie zobaczył, podsunął przyjaciółce pergamin ze swoim wypracowaniem. Jego kuzynka nie pochwalała ich metody nauczania, dlatego zazwyczaj po kryjomu odpisywali od siebie prace domowe.
- Dzięki - westchnęła dziewczyna, zabierając się za czytanie.
- Odwdzięczysz się transmutacją - mruknął, kartkując Natychmiastową transmutację. - W naszej rodzinie tyle mówiło się o animagach, a dla mnie nadal jest to mętne.
Wtem dziura za portretem otworzyła się i do pokoju wspólnego wszedł James. Widząc brata i Maggie szybko do nich podszedł. Zajął miejsce na kanapie obok dziewczyny i zajrzał jej przez ramię, by zobaczyć czego się uczy.
- Rozumiem, że jesteś zajęta - powiedział niewinnym tonem.
- A ty nie? - prychnęła, wskazując ruchem głowy Molly i dwie inne dziewczyny z jego roku, które ślęczały nad mapami nieba.
James na moment spochmurniał, ale zaraz wyszczerzył zęby w charakterystycznym dla niego uśmiechu.
- Skoro się uczysz, to trudno - oznajmił, podnosząc się. - Louis i Fred już czekają... Dziś pierwsze podejście.
- Dziś? - Albus uniósł głowę znad swojego eseju.
Maggie zrozpaczonym wzrokiem obrzuciła stos czekających na nią prac domowych, a potem zegar wybijający ósmą wieczorem. Wiedziała, że jeśli teraz zostawi to wszystko, będzie musiała siedzieć nad zadaniami do późna. Ale z drugiej strony bardzo chciała pomóc przy wytwarzaniu fałszywych galeonów...
- Idę - zadecydowała, odkładając na bok pióro i pergamin. - Ale pomożesz mi potem z pracami domowymi, James - zażądała, celując w niego palcem.
- Przecież nie ciągnę cię na siłę - prychnął, rzucając jej złośliwe spojrzenie.
- Lepiej żeby nie zauważyli was na korytarzu - powiedział tylko Albus, powracając do czytania rozdziału o animagach.
- Racja - zakpił Jim, idąc do dziury za portretem Grubej Damy. - Komuś tu nie wolno przebywać o tej porze na korytarzu.
- Och, przymknij się - warknęła. James zaczął jej naprawdę działać na nerwy w tym roku. - Gdzie idziemy?
- Zobaczysz - wymamrotał, wychodząc na korytarz.
Odszedł kilka kroków od portretu Grubej Damy i rozejrzał się uważnie na boki, sprawdzając, czy nikogo nie ma w pobliżu, a gdy zyskał taką pewność, wyciągnął coś z kieszeni szaty. Maggie z niekłamanym zdumieniem wpatrywała się w stary i bardzo zniszczony kawałek pergaminu, który chłopak trzymał w ręce niczym najcenniejszy skarb.
- To, co teraz ci pokażę, to największe dzieło rodu Potterów - oznajmił podekscytowanym szeptem. - Patrz uważnie... - Wyciągnął różdżkę i dotknął nią kartki. -  Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego.
Ku największemu zdumieniu Maggie, pergamin zaczął wypełniać się zawijasami, które już po chwili ułożyły się w...
- To mapa Hogwartu - z dumą oświadczył James.
Maggie tylko popatrzyła na niego oszołomionym wzrokiem.
- Skąd to masz? - zapytała.
- To bardzo długa historia - odparł, lustrując wzrokiem Mapę Huncwotów. - W skrócie: buchnąłem ją z biurka ojca razem z fałszywymi galeonami.
- Ona pokazuje... - zapiszczała, gdy dostrzegła poruszającą się szybko kropkę z napisem "Irytek".
- Tak, tak... - przerwał jej. - Chodźmy lepiej, zanim wpadniemy na Tyke'a, albo kogoś innego. Tobie naprawdę nie wolno przebywać o tej porze na korytarzu, a o mnie nauczyciele nie mają najlepszego mniemania.
Bardzo szybko ruszyli opustoszałym korytarzem. Na każdym zakręcie James przystawał i sprawdzał, czy nikogo nie ma na horyzoncie i dopiero wtedy ruszał dalej. W ten sposób dotarli na trzecie piętro, do jednej z nieużywanych sal lekcyjnych, gdzie czekali już Fred i Louis. Widząc, co takiego trzyma James, obaj otworzyli szeroko oczy.
- Pokazałeś Donovan Mapę Huncwotów? - Fred wydawał się być tym ciut oburzony.
- A jak inaczej miałem ją tu przyprowadzić i nie trafić przy okazji na Tyke'a? - warknął Jim, mrucząc do mapy Koniec psot.
No to po co ją zabierałeś? Mówiłem ci, że poradzimy sobie sami...
Maggie domyśliła się, że Fred nie jet specjalnie zadowolony, że do ich bandy tymczasowo dołączyła dziewczyna. Obrzuciła go więc pogardliwym spojrzeniem i powiedziała:
- Skoro tak ci nie pasuje moja obecność, Weasley, to chętnie sobie pójdę. Bardzo jestem ciekawa, jak sobie wtedy poradzisz z rzucaniem tego zaklęcia. Bo - w przeciwieństwie do ciebie - potrafię  już przemienić swojego żółwia w czajnik, a twój podobno nadal próbuje uciec, gdy chcesz nalać do niego wody... A niby jesteś w piątej klasie...
Louis parsknął śmiechem, tak samo jak James, za to Fred zmarszczył brwi. Jednak po chwili rozpogodził się.
- Zdałaś test - oznajmił. - Masz temperament, Donovan - dodał, rzucając znaczące spojrzenie w stronę Jamesa, który udał, że tego nie dostrzega. - Możesz zostać.
- Świetnie - parsknęła. - Bierzemy się do roboty, czy nie?
Podeszła do najbliższej ławki, gdzie znajdowała się sterta guzików. Spojrzała na nie z pytającą miną.
- Najpierw musimy transmutować guziki w monety - powiedział raźno James. - Nie chcemy przecież korzystać z prawdziwych galeonów.
- Nie wszystkich na to stać - zakpił Louis.
- A nie lepiej rzucić zaklęcie powielające? - zasugerowała. - To chyba łatwiejsze.
- A znasz je? - zapytał ją już poważnym tonem Lou.
- Znam - potwierdziła. - Nie zapominajcie, że wychowywałam się w czarodziejskim sierocińcu. Może i nie było tam zbyt wiele dzieci, ale od starszych trochę się nauczyłam. - Zakasała rękawy szaty i wyciągnęła różdżkę. - Dajcie monetę.
Louis wyciągnął tę, która należała do niego i podał ją Maggie. Dziewczyna położyła ją na stole, przypominając sobie to, co mówili jej starsi uczniowie, a potem wycelowała w nią różdżkę i wyszeptała:
Geminio.
Moneta zadrżała, po czym z jej środka wyskoczyła druga, identyczna. Kręciła się przez chwilę po blacie, a gdy znieruchomiała, Louis uniósł ją do twarzy.
- No, no... - wykrztusił.
- Hej, a może powieliłaś też zaklęcie Proteusza! - zawołał nagle Fred.
James chyba pomyślał o tym samym, bo już wyciągał z kieszeni swojego fałszywego galeona i ustawiał na nim cyferki. Maggie zauważyła, że moneta Louisa, która nadal leżała na stole, odrobinę się zmieniła, jednak ta, którą blondyn trzymał w dłoni, pozostała taka, jak przed chwilą.
- Dobra, to dziś zajmijmy się powielaniem, a jutro przejdźmy do Proteusza - zaproponował James. - Mags, wytłumacz nam jak rzucić to zaklęcie i zabieramy się do roboty.
Dziewczyna chętnie zabrała się za tłumaczenie, a chwilę później cała czwórka rozmnażała monety. Maggie zdziwiło, że tak szybko załapali, o co w tym chodzi. W końcu ona potrzebowała pół roku, żeby się tego nauczyć. Zrozumiała jednak, że pod przykrywkami rozrabiaków kryją się naprawdę bystre umysły i odrobinę jej to zaimponowało. No, ale mając przecież takich rodziców...
Skończyli dopiero, gdy wybiła godzina jedenasta. Parokrotnie bowiem musieli przerwać czary, gdy słyszeli kroki nauczycieli patrolujących korytarze, lub podśpiewywania Irytka.
- Czas na nas - mruknął James, sięgając po Mapę Huncwotów. - Louis, skorzystaj z tajnego przejścia na drugim piętrze. Ominiesz wtedy Tyke'a - poradził przyjacielowi.
- Spokojna twoja rozczochrana - zakpił, wymykając się z klasy.
- Dobra jest, idziemy - szepnął Fred, zgarniając monety do kieszeni.
Po cichu wyszli na korytarz i zamknęli za sobą drzwi od klasy. James uważnie przyglądał się mapie, prowadząc ich przez uśpioną szkołę, i korzystając przy tym ze skrótów, o których istnieniu Maggie nie miała najmniejszego pojęcia. Kiedy jednak byli już naprawdę blisko swojej wieży, James zaklął pod nosem.
- Tyke z jednej i Irytek z drugiej strony korytarza - szepnął. - Mamy dosłownie minutę, zanim nas zobaczą...
- Tajny korytarz na piąte piętro - syknął Fred, wskazując gobelin za ich plecami.
Błyskawicznie zniknął za nim, a James pociągnął przerażoną Maggie za rękę i podążył za przyjacielem. Fred już zniknął w ciemności. Jim, mamrocząc pod nosem, oświetlał Mapę Huncwotów i patrzył, jak kropka z imieniem przyjaciela wychodzi na korytarz na piątym piętrze i tam się zatrzymuje, najwyraźniej na nich czekając.
- Cholera - zaklął, gdy kropka z napisem "Tyke" ruszyła w stronę przejścia, w którym się znajdowali. Zupełnie jakby woźny wiedział, że kogoś śledzi. - Gazu! - syknął do Donovan, mknąc korytarzem w dół.
Maggie nie znała jednak tego korytarza tak dobrze jak on, dlatego w pewnym momencie wyrżnęła głową w niskie sklepienie z takim impetem, że zobaczyła wszystkie gwiazdy i ciężko usiadła na ziemi. Dokładnie w tym samym momencie gobelin za ich plecami rozchylił się i do tunelu zajrzała oświetlona przez lampę głowa woźnego. James błyskawicznie starł mapę i schował ją do kieszeni, patrząc prosto w rozradowane oczy Tyke'a. Miał cichą nadzieję, że Fred nie pojawi się zaraz w tunelu, żeby zobaczyć co z nimi.
- Pan Potter... - Głos woźnego ociekał jadem. - Chyba zarobił pan kolejny szlaban...