Listopad minął błyskawicznie i zaczął się grudzień, a uczniowie dostali totalnego bzika na punkcie balu. Mówili o nim wszyscy: dziewczyny na korytarzach opowiadały sobie jakie sukienki założą i nawet chłopaki od czasu do czasu wtrącali swoje trzy grosze w kwestii muzyki i zabawy. Ślizgoni zapomnieli już o swojej porażce w meczu quidditcha, a Gryfoni przestali im to wypominać na każdym kroku – każdy był zajęty przygotowaniami do balu. Al, który miał już dość nieustannych rozmów na ten temat, szczerze nie mógł się doczekać, kiedy wróci do domu. Teraz jednak musiał siedzieć ze swoimi przyjaciółmi, którzy omawiali kolejne kwestie związane z zabawą.
W pokoju wspólnym zgromadziła się cała Nowa Generacja, jak już potocznie mówiono o nich w rodzinie i w szkole. Do kompletu brakowało tylko Torrie, która zakończyła naukę dwa lata temu i teraz pracowała w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, a od trzech miesięcy przebywała we Francji, pomagając w organizacji kolejnych Mistrzostw Świata w Quidditchu, które miały się odbyć w 2022. Molly i Dom – najstarsze w grupie – siedziały na fotelach przy kominku i cicho szeptały do siebie o swoich sukienkach balowych, z kolei Rosie i Maggie siedziały na kanapie razem z Rox, która nadal nie przebolała faktu, że na święta musi wrócić do domu, a więc zabawa ją ominie. Kolejne pokolenie Huncwotów, czyli Jim i Fred, naradzało się po cichu w kącie pokoju, od czasu do czasu zerkając na wielki zegar nad kominkiem i wyraźnie na coś czekając, co nie umknęło uwadze Albusa, który siedział na dywanie przed kominkiem i ustawiał domek z eksplodującej talii kart.
- To jest niesprawiedliwe – poskarżyła się Rox, potrząsając brązowymi lokami.
- Nie marudź – powiedział wesoło James. – Musisz się pogodzić z faktem, że dzieci na bal nie wpuszczają.
Dziewczynka zasztyletowała kuzyna spojrzeniem. Nienawidziła, gdy podkreślał, że jest za młoda. Ona przecież uważała się już za prawie dorosłą!
- To dziwne, że ciebie dopuścili, Jim – dogryzła mu Dominique, co wywołało wybuch śmiechu u Freda, Albusa i dziewczyn.
- A mnie dziwi, że razem z nami wybierają się dwie trzecioklasistki – oznajmiła Molly, która tak jak James i Fred była już w piątej klasie i właśnie została prefektem domu. Odgarnęła za uszy piaskowe włosy i wpatrywała się w Rosie i Mags. – Bal jest dla klas 4-7 – zauważyła z przekąsem.
- Ktoś was zaprosił? – Oczy Freda zabłysły złośliwie.
- A żebyś wiedział! – poinformowała go Maggie, która - jak zwykle - nie mogła nie zareagować na zaczepkę.
- Kto? – zainteresował się James, który z krzywą miną przyjął fakt, że Rose i Maggie też będą na balu.
- Dowiesz się za dwa tygodnie – ucięła, krzyżując ręce na piersi.
Fred zagwizdał przeciągle, poszturchując Jima. Nim jednak któryś z nich zdążył w jakiś sposób dopiec dziewczynom, usłyszeli stukanie w szybkę za oknem i wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku. Na parapecie siedział puchacz Jamesa, Urwis. Chłopak szybo wpuścił ptaka do środka i odebrał list, który przywiązany był do sowiej nóżki.
- Od mamy – westchnął komicznie. – Pewnie kolejne przykazanie pod tytułem, „Żadnych głupot na balu”…
Otworzył kopertę i zaczął czytać, machinalnie gładząc pióra Urwisa. Od czasu do czasu kiwał głową i uśmiechał się pod nosem, a na koniec wywrócił teatralnie oczami.
- A nie mówiłem? – zakpił, po czym odczytał na głos końcówkę listu. – „I skoro postanowiłeś zostać w Hogwarcie na święta, NIE WOLNO CI – zaakcentował – zrobić nic niezgodnego z regulaminem. Nie chcę otrzymać żadnej sowy z Hogwartu ze skargą na Twoje zachowanie. Potraktuj to jako prezent dla mnie. Uściskaj wszystkich, całusy, Mama”. – złożył list i rozłożył ręce, patrząc się przy tym na Freda. – Czyli nici z draki – oznajmił, na co tamten parsknął śmiechem. - Trzeba powiadomić Lou.
- Żadnej draki – wysyczała Molly, która miała urwanie głowy z wyczynami swoich kuzynów.
- Kto nas odbierze z dworca? – zainteresował się Al, próbując przy okazji odwrócić uwagę dziewczyny od brata.
- Tata i Teddy. – James raz jeszcze zerknął na list. – Mama pisze, że z Francji wraca też Torrie, a na kolację bożonarodzeniową u babci ma wpaść też wujek Kingsley.
- Wujek Kingsley? – Maggie była pewna, że się przesłyszała. – Kingsley Shacklebolt? Nasz Minister Magii?
- Ten sam – pokiwał głową Jim.
Dziewczyna, po raz kolejny zresztą, doszła do wniosku, że Potterowie i Weasleyowie są naprawdę niezwykłą rodziną.
***
Ku radości dziewcząt, dzień balu nastał bardzo szybko. Nim zdążyły się obejrzeć, cały zamek był już przystrojony kolorowymi magicznymi światełkami, lodowymi ozdobami i girlandami. Rosie i Maggie od rana szykowały się na wieczór, spychając na bok stertę prac domowych, które zostały im do odrobienia. Gdy więc wybiła godzina 18, z uśmiechami na twarzy pobiegły do holu, gdzie miały spotkać się ze swoimi partnerami. Razem z nimi szło mnóstwo innych osób – niektóre już w parach, a niektóre, tak jak one, czekały na partnerów i partnerki z innych domów.
- Nigdzie nie widzę Jamesa i reszty – mruknęła Maggie, gdy stanęły w holu, czekając na Craiga i Scorpa.
- Jeśli coś wywiną, ciocia Ginny ich zamorduje – oznajmiła Rose.
- Oni wszyscy mają pary? – zaciekawiła się nagle Mags.
- Jim idzie z Tess McDonald z Ravenclawu – rzekła Rosie. – Louis z Emmą Corben z jego klasy, a Fred chyba z jakąś Susan… – Nagle zarumieniła się mocno i lekko szturchnęła przyjaciółkę. – Nasi partnerzy idą.
Scorpius Malfoy – wysoki blondyn o szarych bystrych oczach – maszerował dumnie przez hol, ubrany w czarną szatę wyjściową. Był rok starszy od dziewcząt, ale nigdy nie traktował ich z góry, jak James i jego kumple. Teraz też podszedł do nich z uśmiechem, witając się z nimi lekkim ukłonem, na który odpowiedziały chichotem i dygnięciem.
- Gotowa? – zapytał Rose.
- Chyba tak – odpowiedziała, biorąc głęboki oddech.
W chwili, gdy Scorp ujął ją pod ramię i zaczął prowadzić w stronę Wielkiej Sali, oczy wszystkich były zwrócone na nich. W historii Hogwartu chyba jeszcze się nie zdarzyło, żeby Ślizgon zaprosił gdzieś Gryfonkę. Rosie i jej partner wywołali więc nie małe poruszenie. Maggie szybko jednak straciła ich z oczu, gdyż spojrzała na swojego partnera, który stał przed nią z lekkim uśmiechem.
- Idziemy? – zapytał Craig, na co odpowiedziała uśmiechem i wyciągnęła do niego rękę.
***
James nie mógł powiedzieć, że źle się bawi, jednak bal powoli zaczynał go nudzić. Pół godziny przed północą, kiedy jego partnerka udała się ze swoją przyjaciółką do toalety, postanowił odszukać Freda i Louisa. Odnalezienie ich nie zajęło mu zbyt wiele czasu. Chłopaki siedzieli przy jednym z okrągłych stolików, rozmawiając cicho i popijając sok dyniowy. Gdy Jim się do nich dosiadł, podnieśli głowy i wyszczerzyli zęby.
- Właśnie mieliśmy iść po ciebie – oznajmił Lou. – Coś nudno się zrobiło, nie?
- Uważamy, że najwyższy czas rozkręcić imprezę – dołączył się Fred.
- Wszystko już przygotowane – przypomniał im James. – Czekamy do północy.
- Dalej uważam, że fajniej by było odpalić je w szkole – poinformował ich Fred.
- Dunbar chyba by nas zabiła – zaśmiał się Louis.
Profesor Fay Dunbar nauczała starożytnych runów i była tak surowa, jak kiedyś profesor McGonagall, która uczyła w Hogwarcie transmutacji, za czasów ich rodziców. Chłopcy często dawali jej popalić, przez co znajdowali się teraz na jej czarnej liście. James jednak nie zareagował na propozycję Freda, gdyż przyglądał się bacznie jednej z dziewczyn, tańczących na sali. Louis i Fred podążyli za jego wzrokiem, zastanawiając się, co go tak zaciekawiło.
- Niezła – osądził Fred, gapiąc się na dziewczynę w błękitnej sukience, która przyciągnęła uwagę Jima.
- Znamy ją? – zainteresował się Louis, lustrując ich obiekt zainteresowania.
Dziewczyna była odwrócona do nich plecami i rozmawiała z kilkoma koleżankami, więc nie widzieli jej twarzy.
- Tej raczej nie – powiedział James, który uważał, że zna wszystkie ładne dziewczyny w Hogwarcie. Teraz uśmiechał się łobuzersko. – Przepraszam, jeszcze nie – poprawił się.
- Jimmy idzie na polowanie – zakpił Louis. – Tess to za mało?
- Tess jest ładna, ale głupia – podsumował dziewczynę James. – Nie gada o niczym poza ciuchami, kosmetykami i tymi babskimi głupotami.
- Mnie tam by to nie przeszkadzało – uznał Lou. – To co? – zadrwił. – Polowanie na kolejną łanię?
- Założę się, że nie uda ci się jej poderwać – oznajmił przebiegle Fred.
- No to patrz – odparł tylko Jim, podnosząc się.
Przeczesał palcami niesforne czarne włosy, przykleił do twarzy swój najlepszy uśmiech i pewnym krokiem ruszył w stronę dziewczyny. Louis i Fred obserwowali go z chytrymi minami, obstawiając kolejne zakłady, a kiedy stanął tuż za plecami dziewczyny, wstrzymali oddechy.
- Hej… – zaczął Jim, na co dziewczyna się odwróciła. – Donovan? – zdziwił się, wreszcie widząc jej twarz.
Kompletnie nie poznał dziewczyny, która miała na sobie niebieską sukienkę na grubych ramiączkach. Do tego jasne włosy, które zazwyczaj nosiła związane, teraz miała wyprostowane i rozpuszczone. W szkolnej szacie nie wyróżniała się niczym szczególnym, ale teraz zwyczajnie zapomniał języka w gębie.
- Cześć, James – przywitała się z uśmiechem. – Chciałeś czegoś? – spytała.
- Eee… – wykrztusił. – Nie – odpowiedział w końcu. Nadal wierzyć mu się nie chciało, że to o Donovan się założył z chłopakami. – Szukam Tess – skłamał szybko.
- Nie widziałam jej – pokręciła głową dziewczyna, przyglądając się mu podejrzliwie. – Dobrze się czujesz?
- Świetnie – oznajmił już swoim naturalnym głosem. – Baw się dobrze, ale nie zapominaj, że dzieciaki już dawno poszły spać – zakpił.
- Udław się, Potter – pożyczyła mu gniewnie, odwracając się do swoich znajomych.
James, który odzyskał rezon, szybko wrócił do swoich kumpli, którzy pokładali się ze śmiechu na szkolnym stoliku. Spojrzał na nich z niesmakiem, czekając aż się uspokoją, co trwało i trwało. Dopiero po kilku minutach Louisowi udało się stłumić napad wesołości i odezwał się głosem zachrypniętym od śmiechu:
- Dostałeś kosza, Jimmy…
- Ciężko to nazwać koszem, bo nawet nie spróbował porządnie zagadać – zadrwił Fred, ocierając łzy z policzków.
- Przestraszyłeś się Donovan? – dogryzł mu Lou.
- Od początku wiedzieliście, że to ona! – oburzył się Jim.
- No skąd! – zaprzeczył zaraz Fred.
- Tylko się domyślaliśmy… – dodał jednak Louis, na co James posłał mu miażdżące spojrzenie.
- Stary, nawet nie spróbowałeś! – Fred był zawiedziony.
- Bo to Donovan! – James spojrzał na nich jak na wariatów. – To tak jakbym próbował poderwać Rose – skrzywił się na samą myśl o tym. – Straszne… – osądził.
- Ja tam nadal uważam, że jest niezła – poinformował ich Fred, gapiąc się na dziewczynę. – Już teraz wygląda całkiem całkiem, a pomyślcie, co będzie za rok lub dwa… – uśmiechnął się kącikiem ust.
- No i gra w quidditcha – zauważył Louis. – Więc na pewno nie myśli tylko o ciuchach i kosmetykach – dopiekł Jimowi.
- Czy wyście się napili wywaru z blekotu?! – zawołał Potter. – Gadacie o Donovan! Najlepszej przyjaciółce mojego brata! Niemal siostrze!
- To sobie ją traktuj jako spokrewnioną – wzruszył ramionami Fred. – Ja nie zamierzam – wyszczerzył zęby w uśmiechu, widząc rozgniewaną minę przyjaciela. – Zaraz oberwę od „starszego brata”? – parsknął.
James nic nie powiedział, tylko łypał spode łba na kuzyna. Od czasu do czasu posyłał też spojrzenie w stronę Maggie i posępniał jeszcze bardziej.
- A to kto? – burknął, gdy podszedł do niej wysoki brunet. – Czy to nie Craig Wright? – odpowiedział sobie na pytanie.
- Nasz pałkarz – potwierdził Louis, który grał w drużynie Krukonów jako obrońca. – Mam nadzieję, że nie jest waszym szpiegiem... – oznajmił kpiącym tonem.
- Niech robi co chce – skwitował Jim, patrząc na zegarek. – Pięć minut do północy – powiedział, posyłając im złośliwe spojrzenie. – Idziecie ze mną, czy wolicie się dalej na nią gapić?
- Idziemy – rzekł Fred, ale zaraz dodał: – Pogapić się jeszcze zdążymy.
Równo o północy, wszystkich na nogi poderwał przeraźliwy huk i rozbłysk światła. Każdy, kto tylko był w zamku, natychmiast rzucił się do okien, by zobaczyć, co takiego rozpętało się na błoniach. Na widok magicznych fajerwerków wszyscy zaczęli się śmiać i pokazywać co ciekawsze formacje. A potem drzwi do Wielkiej Sali się otworzyły i wleciały do niej kolejne sztuczne ognie, które zaczęły rozbłyskiwać nad głowami uczniów. Nauczyciele nie byli jednak tak zachwyceni jak uczniowie, dlatego prefekci zabrali się za poskramianie fajerwerków.
- No i mamy drakę – westchnęła Rosie, podchodząc do Maggie, która z uśmiechem na ustach obserwowała jak profesor Dunbar próbuje zlikwidować fajerwerk, który wystrzeliwał nad jej głową złote gwiazdki i różowe serduszka.
- Nawet fajną – oceniła, przyglądając się jak iskry zaczynają tworzyć napis: „Huncwockiego Nowego Roku”, a potem gasną. – Nowy produkt Magicznych Dowcipów? – spytała.
- Podejrzewam, że JESZCZE nie – zaśmiała się cicho Rose. – Zdolni są, to im trzeba przyznać.
Maggie pokiwała głową, uśmiechając się pod nosem. Cieszyła się, że należy do ich grupy, ponieważ czuła się tak, jakby wreszcie odnalazła rodzinę. Miała nadzieję, że nic nie zepsuje ich relacji i już zawsze będzie mogła być częścią Nowej Generacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz