Pierwszego
września, w domu Potterów, panował harmider jak na dworcu Kings
Cross. Harry pomagał młodszemu synowi odnaleźć jego nową różdżkę,
Ginny próbowała wyperswadować Jimowi zabranie ze sobą Bombonierek
Lesera, a mała Lily siedziała naburmuszona na podłodze w salonie,
obrażona na cały świat, że jeszcze nie może iść do Hogwartu.
Jedynie Teddy zachowywał dobry humor i pogwizdując wesoło, krążył
po salonie, pomagając ciotce i wujowi zapanować nad dzieciakami.
-
James, na miłość boską! - zawołała Ginny, gdy jej najstarszy
syn próbował zjechać na swoim kufrze po schodach. - W tej chwili
złaź na dół! NORMALNIE! - zaakcentowała, gdy nadal siedział na
kufrze udając, że bierze rozpęd.
Chłopiec
wywrócił brązowymi oczami, ale posłuchał swojej rodzicielki. Wyszczerzył
zęby do Teddy'ego, który spoglądał na niego z kpiną, po czym
pognał do kuchni, by zabrać swój egzemplarz "Quidditcha przez
wieki". Ginny patrzyła za nim z mieszaniną irytacji i
rozbawienia.
-
Znalazłem! - zawołał Teddy, tryumfalnym gestem unosząc do góry
różdżkę Albusa. - Była pod kanapą - powiedział, wręczając ją
czarnowłosemu chłopcu, który wyglądał na przerażonego, ale
podekscytowanego.
-
Dzięki - rzekł Al, spoglądając na swoją młodszą siostrę,
która nadal manifestowała swoje niezadowolenie. Teddy podążył za
jego spojrzeniem, po czym puścił do niego oczko, a jego niebieskie
włosy przybrały wściekle czerwony kolor.
-
Kropeczko - powiedział, idąc do dziewczynki. - Nie dąsaj się
tak... Za dwa lata... - zaczął, ale Lily mu przerwała.
-
Ale ja chcę teraz! - poinformowała go rozżalonym tonem.
Do
salonu wpadł James ze swoją książką pod pachą. Przebiegając
obok Ala, szybko wyciągnął rękę, targając mu włosy, po czym
pognał do swojego kufra. Otworzył go i bez ceregieli wrzucił do
środka podręcznik. Widząc spojrzenie matki, która dostrzegła
"porządek" panujący w jego bagażu, tylko uśmiechnął
się niewinnie.
-
James, nie zapomnij o Urwisie - przypomniał synowi Harry, wchodząc
do pokoju z klatką, w której zamknięty był puchacz Ala.
-
Jasne! - zawołał chłopak, wbiegając po schodach na piętro, gdzie
miał pokój. Chwilę później wrócił ze swoim puchaczem, który
pohukiwał cicho, wyraźnie niezadowolony z zamknięcia.
-
Gotowi? - zapytał ich Harry, spoglądając na zegarek, który
wskazywał godzinę dziesiątą. - Jeśli nie chcemy się spóźnić,
musimy już ruszać.
-
To ja znikam - oznajmił Teddy, który zamierzał teleportować się
do Londynu. - Do zobaczenia na dworcu! - pożegnał się szybko,
wychodząc z domu wujostwa. Chwilę później dał się słyszeć huk
oznaczający, że Teddy przeniósł się już w inne miejsce.
Potterowie
błyskawicznie zapakowali kufry do bagażnika samochodu. James, Albus
i Lily zajęli miejsca na tylnych siedzeniach, konwersując wesoło o
Hogwarcie, a Harry i Ginny usiedli z przodu.
-
Na pewno macie wszystko? - zapytała synów Ginny, oglądając się
na nich przez ramię. - Różdżki? Kociołki?
-
Szaty, podręczniki, galeony, łajnobomby... - zaczął radośnie
wyliczać Jim, na co Lily i Al zachichotali.
-
Jim, słowo honoru... - westchnęła ciężko jego matka. - Dwa lata byłeś w Hogwarcie, a już dostaliśmy tyle sów ze skargami... - Wzniosła oczy do nieba. - Nawet Fred i George nie zebrali tylu uwag w pierwszej i drugiej klasie.
James
uśmiechnął się na wzmiankę o swoich wujkach, których był
wielkim fanem. Niestety jednego z nich nigdy nie miał szansy poznać,
bo zginął jeszcze przed jego urodzeniem. Bardzo dużo jednak o nim
słyszał, tak jak o swoich dziadkach i ich przyjaciołach. To
dopiero byli huncwoci!
Tymczasem
Al i Lily rozpoczęli rozmowę o domach w Hogwarcie.
-
Ja chciałabym być w Gryffindorze - rozmarzyła się dziewczynka. - Albo w Ravenclawie...
-
Ja jestem Gryfonem z krwi i kości - oznajmił dumnie James, przyłączając się
do rozmowy. Posłał bratu złośliwe spojrzenie i dodał: - No, ale
z Tiarą nic nie wiadomo. Kto wie, gdzie kogo przydzieli? Może Al
trafi do Slytherinu? - zakpił.
-
Nie trafię! - oburzył się Al, jednak sama myśl o tym mocno go
przeraziła. - Nie chcę być w Slytherinie!
-
Ale możesz.
-
Nie będę! - Albus spojrzał ze złością na starszego brata.
-
Chłopcy - odezwał się Harry. - Nie kłóćcie się, dobrze?
Obaj
posłusznie zakończyli temat, jednak Al łypał na brata z pode łba,
a Jim posyłał mu znaczące uśmieszki.
-
Gdzie mamy się spotkać z Ronem i Hermioną? - zapytała Ginny
swojego męża.
-
Będą czekali już na peronie - odpowiedział jej, zerkając przy
tym w lusterko wsteczne.
Dostrzegł zmartwioną minę młodszego syna
i uznał, że przed odjazdem będzie musiał poważnie z nim
porozmawiać.
W
pół godziny udało się im dotrzeć do Londynu. Kufry zostały
zapakowane na wózki i rodzina szybko ruszyła w stronę dworca.
Harry podał rękę małej Lily, która wyglądała tak, jakby się
miała zaraz rozpłakać.
- Już
niedługo i ty pójdziesz do szkoły - pocieszył ją Harry.
-
Tak, za dwa lata - jęknęła Lily. - Ja chcę teraz!
Ludzie
rzucali zaciekawione spojrzenia na sowy, gdy cała rodzina
przepychała się przez tłum w kierunku bariery między peronami
dziewiątym i dziesiątym. Poprzez otaczający ich zgiełk dobiegł
Harry’ego głos Albusa: jego synowie znowu powrócili do sprzeczki,
którą rozpoczęli w samochodzie. - Ja nie chcę! Nie będę w
Slytherinie!
-
James, znowu zaczynasz? - skarciła syna Ginny.
-
Ja tylko powiedziałem, że on może tam trafić - odrzekł James,
szczerząc zęby do młodszego brata. - Przecież to nic strasznego.
Może być w Slyt...
Urwał,
napotkawszy spojrzenie matki, i zamilkł. Stali już przed barierą.
James zerknął trochę wyzywająco na młodszego brata, chwycił za
rączkę wózka, który do tej pory pchała matka, i popędził z nim
prosto na barierkę. Chwilę później zniknął.
-
Ale będziecie do mnie pisali, co? - zapytał natychmiast Albus,
wykorzystując czasową nieobecność brata.
-
Codziennie, jeśli chcesz - odpowiedziała Ginny.
-
Nie codziennie - odparł szybko. - James mówi, że większość
uczniów dostaje od rodziców przeciętnie jeden list na miesiąc.
-
W zeszłym roku pisaliśmy do Jamesa trzy razy w tygodniu -
powiedziała Ginny.
-
I nie musisz wierzyć we wszystko, co on ci opowiada o Hogwarcie -
wtrącił Harry. - Twój brat lubi sobie pożartować.
Wszyscy
czworo złapali za rączkę wózka i ruszyli naprzód, nabierając
szybkości. Gdy byli już przy samej barierce, Albus skrzywił się
ze strachu, ale do zderzenia nie doszło. Wynurzyli się na peronie
numer dziewięć i trzy czwarte, zasnutym gęstym, białym dymem
buchającym z czerwonej lokomotywy Ekspresu Hogwart. Niewyraźne
postacie tłoczyły się w tych białych oparach, w których zniknął
już James.
-
Gdzie oni są? - zapytał z niepokojem Albus, gdy szli peronem w
stronę pociągu.
-
Nie bój się, zaraz ich znajdziemy - zapewniła go Ginny.
Ale
w gęstych oparach trudno było rozróżnić twarze. Oderwane od
ludzi głosy brzmiały nienaturalnie donośnie. Harry'emu zdawało
się, że usłyszał, jak Percy robi komuś wykład na temat
przepisów użycia mioteł, więc rad był, że nie musi się
zatrzymywać...
-
To chyba oni, Al - powiedziała nagle Ginny.
Z
mgły wyłoniły się cztery postacie stojące przy ostatnim wagonie.
Harry, Ginny, Lily i Albus rozpoznali ich twarze dopiero, gdy do nich
podeszli.
-
Cześć! - zawołał Albus z wyraźną ulgą. Rose, już ubrana w
nowiutką szatę uczniów Hogwartu, powitała go promiennym
uśmiechem.
-
Więc udało ci się zaparkować? - zapytał Harry'ego Ron. - Bo mnie
tak. Hermiona nie wierzyła, że zdam egzamin na mugolskie prawo
jazdy. Myślała, że będę musiał rzucić na egzaminatora zaklęcie
Confundus.
-
Wcale nie - powiedziała Hermiona. - Bezgranicznie w ciebie
wierzyłam.
-
Prawdę mówiąc, ja go rzeczywiście skonfundowałem - szepnął Ron
Harry'emu, gdy razem ponieśli kufer Albusa i klatkę z sową do
wagonu. - Zapomniałem o tym bocznym lusterku. A czy to takie ważne?
Zawsze mogę użyć zaklęcia superczujnikowego.
Wrócili
na peron i zastali Lily i Hugona, młodszego brata Rose,
rozprawiających z ożywieniem o tym, do którego domu trafią, gdy w
końcu i oni pójdą do szkoły.
W tym samym czasie, inna dziewczynka, samotnie zajęła miejsce w przedziale Ekspresu i wyglądała przez okno, obserwując
czarodziejów na peronie, gdy nagle, tuż pod jej oknem, zatrzymała
się dwie rodziny. Dziewczynka natychmiast ich rozpoznała. W końcu żyła w magicznym świecie już 11 lat i zdążyła poznać najważniejsze nazwiska, a o Potterach i Weasleyach dużo się mówiło. Przyglądała się z
ciekawością młodym Potterom oraz dwójce rudowłosych dzieciaków,
obserwując zwłaszcza czarnowłosego chłopca, który wyglądał na tyle lat co ona. Zauważyła, że drugi z chłopców, który przybył na
peron nieco przed swoją rodziną, wcisnął już swój kufer do
pociągu. A chwilę później stanął w drzwiach jej przedziału, na moment odwracając jej uwagę od ludzi na peronie.
− Wolne?
– zapytał i nie czekając na odpowiedź, wgramolił się z kufrem
i klatką z sową. Puścił przy tym oczko do samotnej pasażerki, a potem
wyciągnął różdżkę i szepnął: – Wingardium
Leviosa!
Kufer
poszybował na półkę, a chłopak zniknął na korytarzu. Dziewczynka,
nadal nieco zaskoczona zachowaniem chłopca, wróciła jednak do
obserwowania reszty jego rodziny.
− Jak
nie trafisz do Gryffindoru, to cię wydziedziczymy – powiedział
rudowłosy mężczyzna. – Ale nie nalegam.
− Ron!
– zawołała kobieta z brązowymi lokami. Młodsze dzieci zaśmiały
się, ale czarnowłosy chłopiec i jego rudowłosa koleżanka mieli
bardzo poważne miny.
− On
tylko tak żartuje, przecież go znasz – powiedziały chórem
kobiety, które musiały być matkami dzieciaków.
Dziewczynka przestała się im na moment przysłuchiwać i tylko
patrzyła się na dwie kobiety. Skupiła się jednak na ich rozmowie, gdy znowu odezwała
się Hermiona Weasley.
− Na
miłość boską, Ron! – powiedziała, trochę rozbawiona, ale i
trochę rozeźlona. – Musisz od razu napuszczać ich na siebie?
Jeszcze nawet nie są w szkole!
− Masz
rację, przepraszam – odrzekł Ron, ale nie mógł się
powstrzymać, by nie dodać: – Ale za bardzo się z nimi nie
zaprzyjaźniaj, Rose. Dziadek Weasley nigdy by ci nie wybaczył,
gdybyś wyszła za mąż za czarodzieja czystej krwi.
Wtem korytarzem przebiegł chłopiec, który zajął miejsce w jej
przedziale.
− Hej!
– zawołał. – Teddy tam jest – powiedział jednym tchem,
wskazując przez ramię na kłęby pary za sobą. – Właśnie go
widziałem! I zgadnijcie, co robi! Całuje się z Victoire!
Dorośli
nawet na to nie zareagowali, co chyba nieco go rozzłościło.
− Nasz
Teddy! Teddy Lupin! Obściskuje się z naszą Victoire! Naszą
kuzynką! Zapytałem go, co robi…
− Przerwałeś
im? – żachnęła się jego matka. – Jesteś taki sam jak Ron…
−
…a
on mi powiedział, że ją odprowadza! I żebym spływał! Całuje
się z nią! – dodał, jakby się obawiał, że nie wyraził się
jasno.
− Och,
byłoby cudownie, gdyby się pobrali! – szepnęła mała rudowłosa
dziewczynka. – Teddy stałby się naprawdę członkiem naszej
rodziny!
− Już
i tak przychodzi na obiad cztery razy w tygodniu – zauważył
Harry. – Może po prostu zamieszka z nami i będzie spokój, co?
− No
pewnie! – zawołał z entuzjazmem chłopak. – Mogę nawet spać z
Alem… Teddy mógłby zająć mój pokój!
− Nie
– powiedział stanowczo Harry – ty i Al zamieszkacie w jednym
pokoju dopiero wtedy, kiedy zechcę, by zdemolowano mi dom.
Spojrzał
na stary, wysłużony zegarek i rzekł:
− Dochodzi
jedenasta, wsiadajcie.
− I
nie zapomnij ucałować od nas Neville’a! – powiedziała
rudowłosa kobieta, ściskając starszego syna.
− Mamo,
przecież nie mogę całować profesora! – zaprotestował.
− Przecież
go dobrze znasz…
Spojrzał
wymownie w górę.
− Tutaj
tak, ale w szkole jest panem profesorem Longbottomem. Nie mogę wejść
na lekcję zielarstwa i powiedzieć, że chcę go ucałować…
Kręcąc
głową nad głupotą matki, dał upust swoim uczuciom, kopiąc brata
w łydkę.
− To
do zobaczenia, Al. Uważaj na testrale.
− Myślałem,
że są niewidzialne! Sam mówiłeś, że są niewidzialne!
Ale
on tylko parsknął śmiechem, po czym pozwolił się matce
pocałować, uściskał ojca i wskoczył do szybko zapełniającego
się pociągu. Pomachał im od drzwi i wkrótce zobaczyli, jak pędzi
korytarzem, szukając swoich przyjaciół. Mijając
przedział Maggie, wyszczerzył do niej zęby. Dziewczynka była
oszołomiona jego zachowaniem.
− Testrali
nie trzeba się bać – powiedział Alowi Harry. – Są to bardzo
łagodne stworzenia, nie ma w nich nic strasznego. Zresztą i tak nie
będziecie jechać do szkoły powozami, tylko popłyniecie łodziami.
Matka
pocałowała chłopca na pożegnanie.
− Zobaczymy
się na Boże Narodzenie.
− Trzymaj
się, Al – powiedział Harry, gdy syn przytulił się do niego. –
Pamiętaj, że Hagrid zaprosił cię w przyszły piątek na herbatkę.
Nie zadawaj się z Irytkiem. Nie wyzywaj nikogo na pojedynek, dopóki
się nie nauczysz, jak to się robi. I nie daj się prowokować
Jamesowi.
Reszty
rozmowy nie dosłyszała, bo zaczęli rozmawiać bardzo
cicho. Po chwili jednak, chłopiec odsunął się od ojca i wskoczył
do wagonu, a matka zatrzasnęła za nim drzwi. Rudowłosa
dziewczynka, z którą stał na peronie, rozpoznała w wagonie kufer
Jamesa, więc wtaszczyła swój do środka, uśmiechając się przy
tym do siedzącej już w przedziale nowej koleżanki. Chwilę później dołączył do niej Al. Oboje
wychylili się przez okno.
− Na
co oni tak się gapią? – zapytał Albus.
− Nie
przejmuj się – odrzekł Ron. – Na mnie. Jestem bardzo sławny.
Wszyscy
wybuchnęli śmiechem. Pociąg ruszył, a Harry szedł peronem,
patrząc na szczupłą twarz swojego syna, już zarumienioną z
emocji. Uśmiechał się, machając do niego, choć trochę mu było
żal, że musi się z nim rozstać. Albus
i Rose też machali zawzięcie, dopóki peron nie zniknął w oddali.
Wtedy oddalili się od okna i usiedli obok siebie, gapiąc się na
dziewczynkę.
− Cześć,
jestem Rosie – przedstawiła się jako pierwsza rudowłosa
dziewczynka, wyciągając rękę.
− Maggie
– uśmiechnęła się do niej w odpowiedzi i zerknęła na Ala. –
Jesteś Albus Potter, prawda?
− Al
– poprawił ją automatycznie.
- Jesteście rodzeństwem? – Była
bardzo ciekawa, w jaki sposób są ze sobą spokrewnieni. Z racji, że
nie miała własnej rodziny, inne rody strasznie ją fascynowały.
− Kuzynami
– odparła Rose. – Mój tata i mama Ala są rodzeństwem. Mam
jeszcze młodszego brata, ale on pójdzie do Hogwartu za dwa lata,
razem z Lily, siostrą Ala.
− A
ten drugi chłopak? – zapytała się, wskazując na kufer i sowę.
− James
– westchnął Al. – Mój starszy brat… A ty? Masz rodzeństwo? - zaciekawił się.
Na
moment zrobiło się cicho.
–
Wychowałam się w sierocińcu – wyznała cicho Maggie.
− Och…
– pisnęła Rose, dla której czymś potwornym była myśl, że
można nie mieć rodziców. – Tak mi przykro!
− Niepotrzebnie
– wzruszyła ramionami dziewczynka. – Nie znałam mamy i taty.
Nawet za nimi nie tęsknię - skłamała. - A czarodziejski sierociniec nie jest
taki zły… Można się przyzwyczaić…
Drzwi
do przedziału otworzyły się gwałtownie i do środka wszedł James
w towarzystwie dwóch chłopaków. Jeden był szczupłym blondynem, a
drugi miał śniadą cerę i czarne loki.
− A
to kto? – zapytał blondyn, siadając obok Ala i gapiąc się na
Maggie.
− Pierwszoroczna
– machnął ręką James.
− Kolejny
żółtodziób? – wyszczerzył zęby szatyn.
− Przymknij
się, Fred – poleciła mu Rose. – Maggie, poznaj naszych
kolejnych kuzynów, Louisa i Freda.
− Jak
duża jest wasza rodzina? – zainteresowała się Maggie, widząc
kolejnych jej członków, wyglądem znacznie różniących się od
reszty.
− Dowiesz
się po Ceremonii Przydziału – odpowiedział zaraz James. – Nie
chcemy ryzykować bratania się ze Slytherinem… Co nie, Al? –
wykrzywił się do brata.
− Jesteś
wredny, Jim – ofuknęła go Rosie.
− A
ty zachowujesz się jak ciocia Hermiona – odgryzł się Louis. –
Wyluzuj, Rose.
Zmroziła
go spojrzeniem, które nie zrobiło na nim większego wrażenia.
− A
gdzie Torrie, Domi i Molly? – zapytał się Albus.
− A
bo ja wiem? – wzruszył ramionami Lou. – Jak zechcą to przyjdą.
− Tylko
najpierw obgadają, czy Teddy dobrze całuje – skrzywił się
James.
− Ohyda
– osądził Fred.
Maggie
czuła się bardzo nieswojo. Potterowie i Weasleyowie rozmawiali o
ludziach, których nie znała. Przysłuchiwała się im z lekką
zazdrością.
− No,
a ty? – zwrócił się do niej James, wlepiając w dziewczynkę
brązowe oczy. – Masz w rodzinie Gryfonów?
- A Krukoni są w czymś gorsi? - zapytał go Louis, który w zeszłym roku trafił do Ravenclawu.
− Tak
właściwie… – zaczęła Maggie – to nie wiem, w którym domu
byli mama i tata. Jestem sierotą.
− Aha.
– Jamesowi najwyraźniej zrobiło się głupio, bo jego łobuzerski
uśmieszek zbladł. – Mieszkałaś w londyńskim sierocińcu? –
zapytał, starając się zamaskować swoją gafę uprzejmym
zainteresowaniem.
− Mhm
– potaknęła.
− Więc
pewnie znasz Simona Browna. – Fred miał mściwy uśmiech na
twarzy.
− Znam
– przyznała niechętnie. Simon zawsze najbardziej jej dokuczał i
niespecjalnie go lubiła. – A dlaczego pytasz?
− Niespecjalnie
się lubimy – wyznał Louis, wyjmując dokładnie te same słowa z
jej głowy, po czym spojrzał na Jamesa. – Startujesz w tym roku do
drużyny?
− No
pewnie! – zawołał podekscytowany James, rozpoczynając zażartą
rozmowę o quidditchu.
***
Pierwsze rozdziały mogą być nieco chaotyczne, bo pełną rolę krótkiego wstępu i wytłumaczenia. Właściwa część historii zaczyna się, gdy Maggie, Al i Rose są na trzecim roku.
Fragmenty zaznaczone kursywą pochodzą z książki "Harry Potter i Insygnia Śmierci".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz