czwartek, 3 września 2015

1. Pierwszy września w Ekspresie do Hogwartu

Pierwszego września, w domu Potterów, panował harmider jak na dworcu Kings Cross. Harry pomagał młodszemu synowi odnaleźć jego nową różdżkę, Ginny próbowała wyperswadować Jimowi zabranie ze sobą Bombonierek Lesera, a mała Lily siedziała naburmuszona na podłodze w salonie, obrażona na cały świat, że jeszcze nie może iść do Hogwartu. Jedynie Teddy zachowywał dobry humor i pogwizdując wesoło, krążył po salonie, pomagając ciotce i wujowi zapanować nad dzieciakami.
- James, na miłość boską! - zawołała Ginny, gdy jej najstarszy syn próbował zjechać na swoim kufrze po schodach. - W tej chwili złaź na dół! NORMALNIE! - zaakcentowała, gdy nadal siedział na kufrze udając, że bierze rozpęd.
Chłopiec wywrócił brązowymi oczami, ale posłuchał swojej rodzicielki. Wyszczerzył zęby do Teddy'ego, który spoglądał na niego z kpiną, po czym pognał do kuchni, by zabrać swój egzemplarz "Quidditcha przez wieki". Ginny patrzyła za nim z mieszaniną irytacji i rozbawienia.
- Znalazłem! - zawołał Teddy, tryumfalnym gestem unosząc do góry różdżkę Albusa. - Była pod kanapą - powiedział, wręczając ją czarnowłosemu chłopcu, który wyglądał na przerażonego, ale podekscytowanego.
- Dzięki - rzekł Al, spoglądając na swoją młodszą siostrę, która nadal manifestowała swoje niezadowolenie. Teddy podążył za jego spojrzeniem, po czym puścił do niego oczko, a jego niebieskie włosy przybrały wściekle czerwony kolor.
- Kropeczko - powiedział, idąc do dziewczynki. - Nie dąsaj się tak... Za dwa lata... - zaczął, ale Lily mu przerwała.
- Ale ja chcę teraz! - poinformowała go rozżalonym tonem.
Do salonu wpadł James ze swoją książką pod pachą. Przebiegając obok Ala, szybko wyciągnął rękę, targając mu włosy, po czym pognał do swojego kufra. Otworzył go i bez ceregieli wrzucił do środka podręcznik. Widząc spojrzenie matki, która dostrzegła "porządek" panujący w jego bagażu, tylko uśmiechnął się niewinnie.
- James, nie zapomnij o Urwisie - przypomniał synowi Harry, wchodząc do pokoju z klatką, w której zamknięty był puchacz Ala.
- Jasne! - zawołał chłopak, wbiegając po schodach na piętro, gdzie miał pokój. Chwilę później wrócił ze swoim puchaczem, który pohukiwał cicho, wyraźnie niezadowolony z zamknięcia.
- Gotowi? - zapytał ich Harry, spoglądając na zegarek, który wskazywał godzinę dziesiątą. - Jeśli nie chcemy się spóźnić, musimy już ruszać.
- To ja znikam - oznajmił Teddy, który zamierzał teleportować się do Londynu. - Do zobaczenia na dworcu! - pożegnał się szybko, wychodząc z domu wujostwa. Chwilę później dał się słyszeć huk oznaczający, że Teddy przeniósł się już w inne miejsce.
Potterowie błyskawicznie zapakowali kufry do bagażnika samochodu. James, Albus i Lily zajęli miejsca na tylnych siedzeniach, konwersując wesoło o Hogwarcie, a Harry i Ginny usiedli z przodu.
- Na pewno macie wszystko? - zapytała synów Ginny, oglądając się na nich przez ramię. - Różdżki? Kociołki?
- Szaty, podręczniki, galeony, łajnobomby... - zaczął radośnie wyliczać Jim, na co Lily i Al zachichotali.
- Jim, słowo honoru... - westchnęła ciężko jego matka. - Dwa lata  byłeś w Hogwarcie, a już dostaliśmy tyle sów ze skargami... - Wzniosła oczy do nieba. - Nawet Fred i George nie zebrali tylu uwag w pierwszej  i drugiej klasie.
James uśmiechnął się na wzmiankę o swoich wujkach, których był wielkim fanem. Niestety jednego z nich nigdy nie miał szansy poznać, bo zginął jeszcze przed jego urodzeniem. Bardzo dużo jednak o nim słyszał, tak jak o swoich dziadkach i ich przyjaciołach. To dopiero byli huncwoci!
Tymczasem Al i Lily rozpoczęli rozmowę o domach w Hogwarcie.
- Ja chciałabym być w Gryffindorze - rozmarzyła się dziewczynka. - Albo w Ravenclawie...
- Ja jestem Gryfonem z krwi i kości - oznajmił dumnie James, przyłączając się do rozmowy. Posłał bratu złośliwe spojrzenie i dodał: - No, ale z Tiarą nic nie wiadomo. Kto wie, gdzie kogo przydzieli? Może Al trafi do Slytherinu? - zakpił.
- Nie trafię! - oburzył się Al, jednak sama myśl o tym mocno go przeraziła. - Nie chcę być w Slytherinie!
- Ale możesz.
- Nie będę! - Albus spojrzał ze złością na starszego brata.
- Chłopcy - odezwał się Harry. - Nie kłóćcie się, dobrze?
Obaj posłusznie zakończyli temat, jednak Al łypał na brata z pode łba, a Jim posyłał mu znaczące uśmieszki.
- Gdzie mamy się spotkać z Ronem i Hermioną? - zapytała Ginny swojego męża.
- Będą czekali już na peronie - odpowiedział jej, zerkając przy tym w lusterko wsteczne.
Dostrzegł zmartwioną minę młodszego syna i uznał, że przed odjazdem będzie musiał poważnie z nim porozmawiać.
W pół godziny udało się im dotrzeć do Londynu. Kufry zostały zapakowane na wózki i rodzina szybko ruszyła w stronę dworca. Harry podał rękę małej Lily, która wyglądała tak, jakby się miała zaraz rozpłakać.
Już niedługo i ty pójdziesz do szkoły - pocieszył ją Harry. 
- Tak, za dwa lata - jęknęła Lily. - Ja chcę teraz!
Ludzie rzucali zaciekawione spojrzenia na sowy, gdy cała rodzina przepychała się przez tłum w kierunku bariery między peronami dziewiątym i dziesiątym. Poprzez otaczający ich zgiełk dobiegł Harry’ego głos Albusa: jego synowie znowu powrócili do sprzeczki, którą rozpoczęli w samochodzie. - Ja nie chcę! Nie będę w Slytherinie! 
- James, znowu zaczynasz? - skarciła syna Ginny.
- Ja tylko powiedziałem, że on może tam trafić - odrzekł James, szczerząc zęby do młodszego brata. - Przecież to nic strasznego. Może być w Slyt...
Urwał, napotkawszy spojrzenie matki, i zamilkł. Stali już przed barierą. James zerknął trochę wyzywająco na młodszego brata, chwycił za rączkę wózka, który do tej pory pchała matka, i popędził z nim prosto na barierkę. Chwilę później zniknął. 
- Ale będziecie do mnie pisali, co? - zapytał natychmiast Albus, wykorzystując czasową nieobecność brata. 
- Codziennie, jeśli chcesz - odpowiedziała Ginny.
 - Nie codziennie - odparł szybko. - James mówi, że większość uczniów dostaje od rodziców przeciętnie jeden list na miesiąc. 
- W zeszłym roku pisaliśmy do Jamesa trzy razy w tygodniu - powiedziała Ginny. 
- I nie musisz wierzyć we wszystko, co on ci opowiada o Hogwarcie - wtrącił Harry. - Twój brat lubi sobie pożartować.
Wszyscy czworo złapali za rączkę wózka i ruszyli naprzód, nabierając szybkości. Gdy byli już przy samej barierce, Albus skrzywił się ze strachu, ale do zderzenia nie doszło. Wynurzyli się na peronie numer dziewięć i trzy czwarte, zasnutym gęstym, białym dymem buchającym z czerwonej lokomotywy Ekspresu Hogwart. Niewyraźne postacie tłoczyły się w tych białych oparach, w których zniknął już James. 
- Gdzie oni są? - zapytał z niepokojem Albus, gdy szli peronem w stronę pociągu. 
- Nie bój się, zaraz ich znajdziemy - zapewniła go Ginny. 
Ale w gęstych oparach trudno było rozróżnić twarze. Oderwane od ludzi głosy brzmiały nienaturalnie donośnie. Harry'emu zdawało się, że usłyszał, jak Percy robi komuś wykład na temat przepisów użycia mioteł, więc rad był, że nie musi się zatrzymywać... 
- To chyba oni, Al - powiedziała nagle Ginny. 
Z mgły wyłoniły się cztery postacie stojące przy ostatnim wagonie. Harry, Ginny, Lily i Albus rozpoznali ich twarze dopiero, gdy do nich podeszli. 
- Cześć! - zawołał Albus z wyraźną ulgą. Rose, już ubrana w nowiutką szatę uczniów Hogwartu, powitała go promiennym uśmiechem. 
- Więc udało ci się zaparkować? - zapytał Harry'ego Ron. - Bo mnie tak. Hermiona nie wierzyła, że zdam egzamin na mugolskie prawo jazdy. Myślała, że będę musiał rzucić na egzaminatora zaklęcie Confundus. 
- Wcale nie - powiedziała Hermiona. - Bezgranicznie w ciebie wierzyłam. 
- Prawdę mówiąc, ja go rzeczywiście skonfundowałem - szepnął Ron Harry'emu, gdy razem ponieśli kufer Albusa i klatkę z sową do wagonu. - Zapomniałem o tym bocznym lusterku. A czy to takie ważne? Zawsze mogę użyć zaklęcia superczujnikowego. 
Wrócili na peron i zastali Lily i Hugona, młodszego brata Rose, rozprawiających z ożywieniem o tym, do którego domu trafią, gdy w końcu i oni pójdą do szkoły.

W tym samym czasie, inna dziewczynka, samotnie zajęła miejsce w przedziale Ekspresu i wyglądała przez okno, obserwując czarodziejów na peronie, gdy nagle, tuż pod jej oknem, zatrzymała się dwie rodziny. Dziewczynka natychmiast ich rozpoznała. W końcu żyła w magicznym świecie już 11 lat i zdążyła poznać najważniejsze nazwiska, a o Potterach i Weasleyach dużo się mówiło. Przyglądała się z ciekawością młodym Potterom oraz dwójce rudowłosych dzieciaków, obserwując zwłaszcza czarnowłosego chłopca, który wyglądał na tyle lat co ona. Zauważyła, że drugi z chłopców, który przybył na peron nieco przed swoją rodziną, wcisnął już swój kufer do pociągu. A chwilę później stanął w drzwiach jej przedziału, na moment odwracając jej uwagę od ludzi na peronie.
− Wolne? – zapytał i nie czekając na odpowiedź, wgramolił się z kufrem i klatką z sową. Puścił przy tym oczko do samotnej pasażerki, a potem wyciągnął różdżkę i szepnął: – Wingardium Leviosa!
Kufer poszybował na półkę, a chłopak zniknął na korytarzu. Dziewczynka, nadal nieco zaskoczona zachowaniem chłopca, wróciła jednak do obserwowania reszty jego rodziny.
− Jak nie trafisz do Gryffindoru, to cię wydziedziczymy – powiedział rudowłosy mężczyzna. – Ale nie nalegam.
− Ron! – zawołała kobieta z brązowymi lokami. Młodsze dzieci zaśmiały się, ale czarnowłosy chłopiec i jego rudowłosa koleżanka mieli bardzo poważne miny.
− On tylko tak żartuje, przecież go znasz – powiedziały chórem kobiety, które musiały być matkami dzieciaków.
Dziewczynka przestała się im na moment przysłuchiwać i tylko patrzyła się na dwie kobiety. Skupiła się jednak na ich rozmowie, gdy znowu odezwała się Hermiona Weasley.
− Na miłość boską, Ron! – powiedziała, trochę rozbawiona, ale i trochę rozeźlona. – Musisz od razu napuszczać ich na siebie? Jeszcze nawet nie są w szkole!
− Masz rację, przepraszam – odrzekł Ron, ale nie mógł się powstrzymać, by nie dodać: – Ale za bardzo się z nimi nie zaprzyjaźniaj, Rose. Dziadek Weasley nigdy by ci nie wybaczył, gdybyś wyszła za mąż za czarodzieja czystej krwi.
Wtem korytarzem przebiegł chłopiec, który zajął miejsce w jej przedziale.
− Hej! – zawołał. – Teddy tam jest – powiedział jednym tchem, wskazując przez ramię na kłęby pary za sobą. – Właśnie go widziałem! I zgadnijcie, co robi! Całuje się z Victoire!
Dorośli nawet na to nie zareagowali, co chyba nieco go rozzłościło.
− Nasz Teddy! Teddy Lupin! Obściskuje się z naszą Victoire! Naszą kuzynką! Zapytałem go, co robi…
− Przerwałeś im? – żachnęła się jego matka. – Jesteś taki sam jak Ron…
− …a on mi powiedział, że ją odprowadza! I żebym spływał! Całuje się z nią! – dodał, jakby się obawiał, że nie wyraził się jasno.
− Och, byłoby cudownie, gdyby się pobrali! – szepnęła mała rudowłosa dziewczynka. – Teddy stałby się naprawdę członkiem naszej rodziny!
− Już i tak przychodzi na obiad cztery razy w tygodniu – zauważył Harry. – Może po prostu zamieszka z nami i będzie spokój, co?
− No pewnie! – zawołał z entuzjazmem chłopak. – Mogę nawet spać z Alem… Teddy mógłby zająć mój pokój!
− Nie – powiedział stanowczo Harry – ty i Al zamieszkacie w jednym pokoju dopiero wtedy, kiedy zechcę, by zdemolowano mi dom.
Spojrzał na stary, wysłużony zegarek i rzekł:
− Dochodzi jedenasta, wsiadajcie.
− I nie zapomnij ucałować od nas Neville’a! – powiedziała rudowłosa kobieta, ściskając starszego syna.
− Mamo, przecież nie mogę całować profesora! – zaprotestował.
− Przecież go dobrze znasz…
Spojrzał wymownie w górę.
− Tutaj tak, ale w szkole jest panem profesorem Longbottomem. Nie mogę wejść na lekcję zielarstwa i powiedzieć, że chcę go ucałować…
Kręcąc głową nad głupotą matki, dał upust swoim uczuciom, kopiąc brata w łydkę.
− To do zobaczenia, Al. Uważaj na testrale.
− Myślałem, że są niewidzialne! Sam mówiłeś, że są niewidzialne!
Ale on tylko parsknął śmiechem, po czym pozwolił się matce pocałować, uściskał ojca i wskoczył do szybko zapełniającego się pociągu. Pomachał im od drzwi i wkrótce zobaczyli, jak pędzi korytarzem, szukając swoich przyjaciół. Mijając przedział Maggie, wyszczerzył do niej zęby. Dziewczynka była oszołomiona jego zachowaniem.
− Testrali nie trzeba się bać – powiedział Alowi Harry. – Są to bardzo łagodne stworzenia, nie ma w nich nic strasznego. Zresztą i tak nie będziecie jechać do szkoły powozami, tylko popłyniecie łodziami.
Matka pocałowała chłopca na pożegnanie.
− Zobaczymy się na Boże Narodzenie.
− Trzymaj się, Al – powiedział Harry, gdy syn przytulił się do niego. – Pamiętaj, że Hagrid zaprosił cię w przyszły piątek na herbatkę. Nie zadawaj się z Irytkiem. Nie wyzywaj nikogo na pojedynek, dopóki się nie nauczysz, jak to się robi. I nie daj się prowokować Jamesowi.
Reszty rozmowy nie dosłyszała, bo zaczęli rozmawiać bardzo cicho. Po chwili jednak, chłopiec odsunął się od ojca i wskoczył do wagonu, a matka zatrzasnęła za nim drzwi. Rudowłosa dziewczynka, z którą stał na peronie, rozpoznała w wagonie kufer Jamesa, więc wtaszczyła swój do środka, uśmiechając się przy tym do siedzącej już w przedziale nowej koleżanki. Chwilę później dołączył do niej Al. Oboje wychylili się przez okno.
− Na co oni tak się gapią? – zapytał Albus.
− Nie przejmuj się – odrzekł Ron. – Na mnie. Jestem bardzo sławny.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Pociąg ruszył, a Harry szedł peronem, patrząc na szczupłą twarz swojego syna, już zarumienioną z emocji. Uśmiechał się, machając do niego, choć trochę mu było żal, że musi się z nim rozstać. Albus i Rose też machali zawzięcie, dopóki peron nie zniknął w oddali. Wtedy oddalili się od okna i usiedli obok siebie, gapiąc się na dziewczynkę.
− Cześć, jestem Rosie – przedstawiła się jako pierwsza rudowłosa dziewczynka, wyciągając rękę.
− Maggie – uśmiechnęła się do niej w odpowiedzi i zerknęła na Ala. – Jesteś Albus Potter, prawda?
− Al – poprawił ją automatycznie. 
Jesteście rodzeństwem? – Była bardzo ciekawa, w jaki sposób są ze sobą spokrewnieni. Z racji, że nie miała własnej rodziny, inne rody strasznie ją fascynowały.
− Kuzynami – odparła Rose. – Mój tata i mama Ala są rodzeństwem. Mam jeszcze młodszego brata, ale on pójdzie do Hogwartu za dwa lata, razem z Lily, siostrą Ala.
− A ten drugi chłopak? – zapytała się, wskazując na kufer i sowę.
− James – westchnął Al. – Mój starszy brat… A ty? Masz rodzeństwo? - zaciekawił się.
Na moment zrobiło się cicho.
– Wychowałam się w sierocińcu – wyznała cicho Maggie.
− Och… – pisnęła Rose, dla której czymś potwornym była myśl, że można nie mieć rodziców. – Tak mi przykro!
− Niepotrzebnie – wzruszyła ramionami dziewczynka. – Nie znałam mamy i taty. Nawet za nimi nie tęsknię - skłamała. - A czarodziejski sierociniec nie jest taki zły… Można się przyzwyczaić…
Drzwi do przedziału otworzyły się gwałtownie i do środka wszedł James w towarzystwie dwóch chłopaków. Jeden był szczupłym blondynem, a drugi miał śniadą cerę i czarne loki.
− A to kto? – zapytał blondyn, siadając obok Ala i gapiąc się na Maggie.
− Pierwszoroczna – machnął ręką James.
− Kolejny żółtodziób? – wyszczerzył zęby szatyn.
− Przymknij się, Fred – poleciła mu Rose. – Maggie, poznaj naszych kolejnych kuzynów, Louisa i Freda.
− Jak duża jest wasza rodzina? – zainteresowała się Maggie, widząc kolejnych jej członków, wyglądem znacznie różniących się od reszty.
− Dowiesz się po Ceremonii Przydziału – odpowiedział zaraz James. – Nie chcemy ryzykować bratania się ze Slytherinem… Co nie, Al? – wykrzywił się do brata.
− Jesteś wredny, Jim – ofuknęła go Rosie.
− A ty zachowujesz się jak ciocia Hermiona – odgryzł się Louis. – Wyluzuj, Rose.
Zmroziła go spojrzeniem, które nie zrobiło na nim większego wrażenia.
− A gdzie Torrie, Domi i Molly? – zapytał się Albus.
− A bo ja wiem? – wzruszył ramionami Lou. – Jak zechcą to przyjdą.
− Tylko najpierw obgadają, czy Teddy dobrze całuje – skrzywił się James.
− Ohyda – osądził Fred.
Maggie czuła się bardzo nieswojo. Potterowie i Weasleyowie rozmawiali o ludziach, których nie znała. Przysłuchiwała się im z lekką zazdrością.
− No, a ty? – zwrócił się do niej James, wlepiając w dziewczynkę brązowe oczy. – Masz w rodzinie Gryfonów?
- A Krukoni są w czymś gorsi? - zapytał go Louis, który w zeszłym roku trafił do Ravenclawu.
− Tak właściwie… – zaczęła Maggie – to nie wiem, w którym domu byli mama i tata. Jestem sierotą.
− Aha. – Jamesowi najwyraźniej zrobiło się głupio, bo jego łobuzerski uśmieszek zbladł. – Mieszkałaś w londyńskim sierocińcu? – zapytał, starając się zamaskować swoją gafę uprzejmym zainteresowaniem.
− Mhm – potaknęła.
− Więc pewnie znasz Simona Browna. – Fred miał mściwy uśmiech na twarzy.
− Znam – przyznała niechętnie. Simon zawsze najbardziej jej dokuczał i niespecjalnie go lubiła. – A dlaczego pytasz?
− Niespecjalnie się lubimy – wyznał Louis, wyjmując dokładnie te same słowa z jej głowy, po czym spojrzał na Jamesa. – Startujesz w tym roku do drużyny?
− No pewnie! – zawołał podekscytowany James, rozpoczynając zażartą rozmowę o quidditchu.

***

Pierwsze rozdziały mogą być nieco chaotyczne, bo pełną rolę krótkiego wstępu i wytłumaczenia. Właściwa część historii zaczyna się, gdy Maggie, Al i Rose są na trzecim roku.
Fragmenty zaznaczone kursywą pochodzą z książki "Harry Potter i Insygnia Śmierci".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz