Maggie, z dosyć ponurą miną, szła za Albusem i Rose po schodach prowadzących do Wieży Północnej, gdzie mieli lekcję wróżbiarstwa. Pod klapą w suficie zebrali się już wszyscy uczniowie z klasy, czekając aż profesor Trelawney zacznie wpuszczać ich do środka. Maggie niespecjalnie podobał się ów przedmiot i z tego co wiedziała, Rosie w pełni podzielała jej zdanie, jednak dziewczyny uznały, że skoro już się na coś zdecydowały, to dociągną to do końca, bez względu na to, czy im się to podoba, czy nie.
Kiedy klapa się otworzyła i z sufitu spłynęła do nich drabinka, Al pierwszy zaczął się wspinać na górę. On akurat świetnie się bawił na lekcjach u Trelawney, co skutecznie udawało mu się ukryć przed nauczycielką, bardzo wrażliwą na punkcie wykładanego przedmiotu. Rose wspięła się zaraz za nim, zajmując miejsce przy stoliku, jak najbardziej oddalonym od profesor Trelawney. Maggie opadła na pufę obok przyjaciółki i z posępną miną wyciągnęła Demaskowanie Przyszłości.
- Witam was, moi drodzy - piskliwy głos nauczycielki rozległ się tuż obok Maggie, która aż podskoczyła na pufie.
Obrzuciła dosyć niechętnym spojrzeniem profesorkę, która była potwornie chuda, a obwieszona mnóstwem błyskotek, pobrzękujących przy każdym jej kroku, sprawiała dodatkowo wrażenie, nieco niezdrowej na umyśle. Szare potargane włosy opadały w nieładzie na muślinowy szal, z którym się nie rozstawała, a okulary o naprawdę grubych szkłach powiększały jej oczy trzykrotnie.
- Dziś zajmiemy się wróżeniem z kryształowej kuli... - oznajmiła profesor Trelawney, krążąc pomiędzy stolikami.
Maggie przestała jej słuchać i zaczęła się gapić w stojącą na ich stoliku kulę, w której wirowały kłęby białej mgły. W klasie na szczycie wieży - jak zwykle - panował koszmarny zaduch i już po chwili poczuła senność. Z trudem utrzymywała oczy otwarte, jednak myślom pozwalała swobodnie błądzić. Musiała mieć jednak naprawdę nieprzytomną minę, bo Rosie szturchnęła ją lekko, na co wyprostowała się gwałtownie.
- Mamy powiedzieć, co widzimy w kuli - szepnęła do przyjaciółki.
Albus dusił się ze śmiechu widząc, jak Maggie rozgląda się nieprzytomnie po klasie. Każdy uczeń pochylał się już nad swoją kulą i usiłował w niej coś dostrzec. Phil Corner miał przy tym taką minę, jakby zjadł coś nieświeżego, a jego najlepszy przyjaciel, Billy Lucas, zwyczajnie schował głowę w ramionach i spał. Jedynie Fiona Roberts i Angela Spring usiłowały rzeczywiście dostrzec coś w kuli.
- Hej - szepnął do nich Oliver Goldstein, piegowaty blondyn o szerokim uśmiechu. - Widzicie coś w tej kuli?
- Nic a nic - odszepnęła Rose.
- Super - zaśmiał się cicho. - Już myślałem, że jestem jakimś kretynem.
I powrócił do gapienia się w białą mgiełkę.
- No, ale jak Trelawney nas zapyta, coś musimy powiedzieć - westchnęła Maggie, patrząc na Angelę Spring, która z podekscytowaną miną opowiadała coś Fionie.
- Dobra. - Albus wyszczerzył do niej zęby i wbił spojrzenie w kulę. Gapił się tak przez pełną minutę, po czym powiedział tonem, którym zawsze naśladował Trelawney. - Wiiiiidzęęęęę - zawył cicho. - Moje wewnętrzne oko mówi mi, że pewna nieposłuszna Gryfonka uda się z równie nieposłusznym Gryfonem do Zakazanego Lasu...
- I co? - zakpiła Rosie. - Zjedzą ich akromantule?
- Przestań. - Maggie, która przeraźliwie bała się pająków, aż się wzdrygnęła.
- Przepraszam - szepnęła Rose.
- Dobra, teraz ja. - Maggie pochyliła się nad kryształową kulą. - Szczerze? - odezwała się po chwili. - Bardziej prawdopodobne jest, że dostanę hipogryfa na urodziny, niż że coś tu zobaczę.
- Idzie do nas - syknęła Rosie, a Maggie stłumiła jęk.
- Wasza kolej - odezwała się do nich profesor Trelawney. - Powiedzcie mi, co widzicie.
Spojrzeli po sobie, a potem wbili wzrok w kulę.
- No słucham - ponagliła ich niecierpliwie.
- Bardzo mi przykro, pani profesor... - zaczęła ostrożnie Maggie. - Ale moje wewnętrzne oko chyba jeszcze nie dojrzało do zaglądania w przyszłość.
Albus strącił książkę ze stołu i natychmiast się po nią schylił, żeby nauczycielka nie widziała jak się śmieje. Za to Rose wyglądała na nieco przerażoną bezczelnością przyjaciółki.
- Tak, tak... - Profesor Trelawney najwyraźniej nie zauważyła ironii ukrytej w słowach Maggie. - Niektórzy potrzebują więcej czasu, by dostrzec coś w kuli. Wewnętrzne oko czasem trzeba pobudzić...
Odeszła od ich stolika i Al mógł wreszcie wyłonić się spod stolika. Był czerwony na twarzy, a w oczach błyszczały mu łzy rozbawienia.
- Na dziś, to tyle - rzekła profesor Trelawney. - Na przyszłe zajęcia przeczytajcie rozdział o czarodziejskich kulach z podręcznika...
Wszyscy zerwali się błyskawicznie, nie chcąc jej przypominać, że wypuściła ich ponad dwadzieścia minut wcześniej. Oliver Goldstein posłał Maggie radosny uśmiech i jako pierwszy wypadł z klasy. Zaraz za nim podążyli pozostali.
- Mags, kusisz los - westchnęła ciężko Rose, gdy opuścili Wieżę Północną. - Chcesz zarobić kolejny szlaban?
- Trelawney, w całej swojej szkolnej karierze, nigdy nikomu nie dała szlabanu - przypomniał kuzynce Al. - Ale wiesz co, Mags... - wyszczerzył zęby. - Odkąd zaczęłaś spędzać czas z naszymi huncwotami, zrobiłaś się bardzo bezpośrednia.
- Huncwotami? - Maggie spojrzała w zielone oczy przyjaciela, zastanawiając się, czy celowo użył tego zwrotu. Gdy puścił do niej oczko, zyskała pewność. - Nie spędzam z nimi tak wiele czasu - zauważyła. - To raczej wpływ całej Nowej Generacji.
- Historia zatacza koło - stwierdziła nagle Rose, uśmiechając się pogodnie.
Al spojrzał na Maggie z miną, która wyrażała niezrozumienie, a ona wzruszyła ramionami. Rosie czasem mówiła takie rzeczy, ale rzadko je wyjaśniała, tak więc nawet nie próbowali pytać. Zeszli razem do korytarza, który prowadził do innych sal lekcyjnych i ruszyli pod salę do transmutacji, gdzie mieli zajęcia z profesor Bonnes.
***
Zaskakujące jest to, jak szybko płynie czas, gdy ma wydarzyć się coś nieprzyjemnego. Maggie nawet się nie zorientowała, a już zegar wybijał kwadrans przed godziną dziewiątą, co oznaczało, że najwyższa pora, by opuścić zamek. Założyła tylko czapkę, okręciła się szalikiem i zbiegła do pokoju wspólnego, akurat w chwili, gdy z dormitorium chłopców wychodził James.
- Masz różdżkę? - zapytał ją od razu.
Poklepała się po kieszeni i posłała ostatnie spojrzenie w stronę Rosie i Ala, którzy siedzieli na kanapie przed kominkiem z ponurymi minami. Uśmiechnęła się do nich na pożegnanie, po czym szybko wyszła na korytarz. James szedł za nią, a jego postawa wyraźnie świadczyła, że chłopak wręcz cieszy się na tę wyprawę. Maggie nie po raz pierwszy pomyślała, że on zdecydowanie za bardzo lubi ryzyko.
Przy drzwiach wejściowych czekał na nich profesor Longbottom. Widząc Maggie i Jima, szybko otworzył drzwi i we troje wyszli z zamku. Brodząc w głębokim po kolana śniegu, zaczęli się przedzierać w dół, prosto do oświetlonej chatki Hagrida.
Gigantyczny mężczyzna, którego na początku Maggie odrobinę się bała, okazał się sympatycznym i gadatliwym człowiekiem, którego nie można było nie polubić. Owszem, długa zmierzwiona broda, przetykana pasmami siwizny oraz słuszny wzrost mogły budzić przerażenie, jednak zazwyczaj znikało ono po pierwszym spotkaniu z wielkoludem. Teraz Hagrid czekał na nich przed domkiem, z pokaźną kuszą przerzuconą przez ramię i wiernym - choć starym - Kłem u boku, który rozszczekał się entuzjastycznie na ich widok.
- W porząsiu, dzieciaki? - zapytał tubalnym głosem Hagrid, gdy podeszli do niego.
Maggie tylko skinęła głową, a James wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Uważaj na nich Hagridzie - poprosił jeszcze Neville, klepiąc po potężnym łbie uszczęśliwionego Kła.
- Włos im z głowy nie spadnie, psorze - oznajmił Hagrid, poprawiając kuszę na plecach. - To co? Idziemy?
- Co będziemy robić? - zapytała się Maggie, truchtając za Hagridem.
- Pani Pomfrey i profesor Zabini potrzebują włosów jednorożca - powiedział Hagrid. - Połazimy trochę po lesie i może coś znajdziemy...
Zakazany Las zbliżał się bardzo niebezpiecznie i Maggie poczuła się naprawdę nieswojo. Wyciągnęła różdżkę z kieszeni, woląc mieć ją w pogotowiu i zobaczyła, że również James sięga po swoją.
- Gdybyśmy się rozdzielili, pamiętajcie, żeby trzymać się ścieżki - ostrzegł ich jeszcze Hagrid. - Kręci się tu sporo stworzeń, a niektóre podchodzą zbyt blisko granicy lasu, cholibka... Nie dalej jak w zeszły wtorek odganiałem trzy młode akromantule... Chyba muszę to zgłosić do zamku.
Maggie, która pobladła na samo hasło "akromantula", mocniej ścisnęła różdżkę. Pospiesznie przypominała sobie zaklęcia, które mogłyby jej pomóc, gdyby zaatakował ją ten koszmarny pająk.
- Dobra, co tym razem przeskrobałeś, Jim? - zapytał się Hagrid, gdy otoczyły ich drzewa Zakazanego Lasu.
- Nocna wycieczka po zamku - odpowiedział pogodnie.
- A ty, Maggie? - Czarne jak żuki oczy Hagrida spojrzały na przestraszoną dziewczynę.
- Byłam razem z nim - odparła, rozglądając się na boki. Cały czas miała wrażenie, że coś ich obserwuje.
- Jim, twój dziadek, kiedy zabierał dziewczynę na randkę, starał się nie zostać przy tym złapany... - zachichotał Hagrid.
- To nie była randka! - oburzyła się Maggie.
- Dokładnie! - James zdawał się być równie przerażony tym pomysłem, co ona.
- Co by to nie było. - Hagrid wciąż się z nich podśmiewał. - Następnym razem uważajcie. Stary Tyke jest jeszcze gorszy od Filcha, jeśli idzie o polowanie na łamiących regulamin uczniów... Dobra. - Zatrzymał się przy rozwidleniu i wskazał ręką w prawo. - Ja wejdę między drzewa, a wy trzymajcie się drogi. Jakby coś się działo, strzelajcie czerwonymi iskrami. Będę na odległość głosu... I nie schodzić mi ze ścieżki - zagrzmiał, patrząc przy tym na Jima.
Kiedy zniknął między drzewami, Maggie odniosła wrażenie, jakby ciemność się zagęściła. Instynktownie podeszła bliżej Jamesa, który szepnął Lumos, oświetlając ścieżkę jasnym światłem tryskającym z koniuszka różdżki.
- No to w drogę - zarządził entuzjastycznie. Jego Las nie przerażał nawet trochę. - Donovan, chyba się nie boisz? - zakpił widząc jej przerażoną minę.
- Tu są ogromne pająki - syknęła. - Nienawidzę pająków.
- Nie podejdą do ścieżki...
- Słyszałeś wcześniej Hagrida? - przerwała mu. - Już podchodzą.
- Idziecie? - Z boku rozległ się głos Hagrida, nieco stłumiony przez drzewa.
- Tak! - odkrzyknął James.
Maggie miała wrażenie, że krzyczenie do siebie, to bardzo zły pomysł, dlatego zacisnęła palce na różdżce, rozglądając się na wszystkie strony. James maszerował raźno przed siebie, od czasu do czasu oświetlając pobliskie krzaki, w poszukiwaniu włosów jednorożca. Raz nawet mu się poszczęściło i z triumfalnym okrzykiem ściągnął z krzewu pojedynczy srebrny włos.
- Przymknij się - warknęła, nasłuchując.
Czy tylko jej się wydawało, czy usłyszała w pobliżu coś w rodzaju cichego klekotu.
- Wpadasz w paranoję - prychnął James. - Hagridzie, mam jeden! - krzyknął.
I wtedy usłyszeli głośny ryk, dobiegający spomiędzy drzew, w których stronę zmierzali.
- UCIEKAJCIE!!! - ryknął Hagrid.
Klekotanie powtórzyło się i tym razem Maggie miała już pewność, że się nie przesłyszała, tym bardziej, że na ścieżce za ich plecami wyrosły dwa gigantyczne pająki, poruszając szczękoczułkami, które wydawały ów dziwny odgłos. Odgłos klekotania dobiegał też z przodu, co oznaczało, że są otoczeni. Wrzasnęła ze strachu, ale nawet nie drgnęła. Mogła tylko wpatrywać się w cztery pary oczu, jak zahipnotyzowana.
- Drętwota! - krzyknął James, a z jego różdżki trysnął strumień czerwonego światła, które trafiło pająka, ale odbiło się od jego tułowia, nie robiąc mu szkody.
Pająk ruszył na niego, wyraźnie rozjuszony. Maggie jakby się wtedy obudziła z odrętwienia i choć przerażenie nadal ściskało ją za gardło, złapała Jamesa, ponownie szykującego się do ataku, za tył szaty i pociągnęła do tyłu.
- Zwiewamy - warknęła. - To nie czas na robienie z siebie bohatera.
Najwyraźniej dotarło do niego to samo, bo złapał ją za rękę i pociągnął za sobą w krzaki. Miał nadzieję, że dotrze do Hagrida zanim pająki zrobią z nich wszystkich krwawą miazgę.
- Mieliśmy trzymać się ścieżki! - zawołała.
- One są na ścieżce! - odkrzyknął.
Wyszarpnęła rękę z jego uścisku żeby lepiej im się biegło i ruszyła za nim co tchu. Za plecami słyszała trzask łamanych gałęzi oraz klekotanie, które podejrzanie przypominało nawoływanie. Gdy ów odgłos się przybliżył, obejrzała się przez ramię i krzyknęła cicho. Na oślep wycelowała do tyłu różdżką i zawołała:
- Petrificus totalus!
Zaklęcie trafiło pająka, ale nie wywołało zamierzonego efektu. Maggie wiedziała, że pojedyncze zaklęcia są za słabe na akromantule, dlatego właśnie były tak groźne. James najwidoczniej pomyślał o tym samym, bo nagle zatrzymał się i szarpnął dziewczynę za rękę.
- Teraz! - krzyknął. - Drętwota!
Dwa strumienie czerwonego światła pomknęły w stronę masywnego cielska jednego z pająków, który runął na ziemię i znieruchomiał. Drugi był jednak coraz bliżej.
- Jednego mniej - powiedział James, ciągnąc Maggie za sobą.
- Wiesz w ogóle, gdzie biegniemy? - wydyszała.
Odpowiedź na pytanie pojawiła się niemal w tej samej chwili, gdy wypadli z lasu niemal na wprost jeziora. Ku ich uldze, tuż przy brzegu, stał Hagrid z kuszą wymierzoną między drzewa. Broda półolbrzyma była jeszcze bardziej splątana, a on wyglądał na naprawdę dzikiego, jednak na ich widok odetchnął z ulgą.
- Taką miałem nadzieję, że żeście uciekali ścieżką, albo moim śladem - powiedział. - Próbowałem je zatrzymać, ale widać uznały, że z was lepsza przekąska...
Maggie, koszmarnie blada, opadła bez tchu na śnieg. Była święcie przekonana, że przez najbliższy miesiąc nie opuszczą jej koszmary. Za to do Zakazanego Lasu nie planowała się więcej zbliżać.
- Odprowadzę was do zamku - powiedział Hagrid.
- Chodź. - James pomógł Maggie wstać. - W porządku?
- Jeśli jeszcze kiedyś wpadnie mi do głowy pomysł, żeby łazić z tobą nocą po zamku, to słowo honoru, że chyba rzucę na siebie jakąś klątwę... - wymamrotała, a on parsknął śmiechem.
- Czyli w porządku - uznał, popychając ją lekko do przodu, by poszła śladem Hagrida. - To była przygoda, no nie?
Dopiero kiedy znaleźli się w zamku i ruszyli w stronę wieży, a ona przestała dygotać ze strachu, doszła do wniosku, że prócz strachu, w jej żyłach płynie też adrenalina. Z własnej woli nigdy by czegoś takiego nie powtórzyła, ale nie mogła zaprzeczyć, że James miał troszkę racji. Tak troszeńkę.
- Zdecydowanie mamy inny system wartości - oznajmiła jednak, podając hasło Grubej Damie i wchodząc do pokoju wspólnego.
Zobaczyła, że James zatrzymał się przed portretem, a potem odwrócił na pięcie i odbiegł korytarzem.
- Aż się prosi o wywalenie ze szkoły - stwierdziła ze złością.
W pokoju wspólnym siedzieli Rose, Al i Fred, najwyraźniej na nich czekając. Widząc, że nie ma z nią Jamesa, oczy tej trójki rozszerzyły się ze strachu.
- Spokojnie - westchnęła, opadając na kanapę. - Przyszedł do zamku, ale zaraz gdzieś pognał. Może na spotkanie z Tykiem?
- Wyglądasz jakbyś przedzierała się przez Las - zauważyła Rosie, wyciągając z jej włosów (czapkę gdzieś zgubiła), gałązki.
- Bo tak było - potwierdziła, wzdrygając się. - Wywróżyłaś nam te akromantule, Rosie...
- Żartujesz! - W głosie Freda więcej było podekscytowania niż przerażenia.
- Dwa ogromne pająki na ścieżce - podkreśliła. - I trzeci atakujący Hagrida... Nigdy więcej nie zbliżę się do tego lasu. Nie rozumiem, jak można tam chodzić z własnej woli...
Posłała przy tym ponure spojrzenie Fredowi, który tylko wzruszył ramionami.
- Gdzie wyniosło o tej porze Jima? - zastanowił się na głos.
- Możesz to sprawdzić - podsunęła, myśląc o Mapie Huncwotów.
Zanim jednak Fred zdecydował się ruszyć, portret Grubej Damy odsunął się i do pokoju wszedł James z dwoma kubkami parującej, gorącej czekolady. Postawił jeden przed Maggie, a z drugim zasiadł w fotelu.
- Dzięki - jęknęła Maggie, chwytając kubek. - Właśnie tego było mi trzeba.
- Uznałem, że coś nam się od życia należy - zakpił.
Nie zwrócił uwagi na kpiarski uśmiech Freda, ani podniesione brwi Rosie.
- Więc odechciało się wam łamać regulamin? - zapytał Albus, który nie wziął zachowania Jamesa za nic nienormalnego.
- Mnie, tak - potwierdziła Maggie, błyskawicznie opróżniając kubek. - Jestem wykończona - oznajmiła. - Idę spać. Mam nadzieję, że nie będą mi się śniły te pająki... - Aż się zatrzęsła na samą myśl. - Dobranoc.
Pożegnała się ze wszystkimi i pobiegła do dormitorium. Rosie poszła zaraz za nią, a chwilę później wyniósł się też Albus. Fred mógł więc zacząć dopiekać Jamesowi.
- Zrobiłeś się strasznie szarmancki, Jimmy - zakpił.
- Przyniosłem tylko kubek czekolady - burknął.
- I może mi powiesz, że dla reszty dziewczyn z rodziny zrobiłbyś to samo? - prychnął.
- Pewnie - odparł. - To, że tobie nie mieści się coś takiego w głowie, nie oznacza, że też jestem tak ograniczony...
- Coś mi się zdaje, że nie uważasz Donovan za siostrę - Fred nie przejął się obelgą kumpla.
- A mi się coś zdaje, że chyba bawisz się w Rose - dogryzł mu, odkładając kubek na stolik. - Donovan jest jak członek rodziny - podkreślił, podnosząc się. - A ja dbam o wszystkie swoje siostry - oznajmił z dumą.
- Siostry... - wymruczał ironicznie Fred. - Niech będzie. Chodźmy lepiej spać, bo ostatnio zbyt wiele nocy zarywamy.
- Wreszcie mówisz do rzeczy!
- Masz różdżkę? - zapytał ją od razu.
Poklepała się po kieszeni i posłała ostatnie spojrzenie w stronę Rosie i Ala, którzy siedzieli na kanapie przed kominkiem z ponurymi minami. Uśmiechnęła się do nich na pożegnanie, po czym szybko wyszła na korytarz. James szedł za nią, a jego postawa wyraźnie świadczyła, że chłopak wręcz cieszy się na tę wyprawę. Maggie nie po raz pierwszy pomyślała, że on zdecydowanie za bardzo lubi ryzyko.
Przy drzwiach wejściowych czekał na nich profesor Longbottom. Widząc Maggie i Jima, szybko otworzył drzwi i we troje wyszli z zamku. Brodząc w głębokim po kolana śniegu, zaczęli się przedzierać w dół, prosto do oświetlonej chatki Hagrida.
Gigantyczny mężczyzna, którego na początku Maggie odrobinę się bała, okazał się sympatycznym i gadatliwym człowiekiem, którego nie można było nie polubić. Owszem, długa zmierzwiona broda, przetykana pasmami siwizny oraz słuszny wzrost mogły budzić przerażenie, jednak zazwyczaj znikało ono po pierwszym spotkaniu z wielkoludem. Teraz Hagrid czekał na nich przed domkiem, z pokaźną kuszą przerzuconą przez ramię i wiernym - choć starym - Kłem u boku, który rozszczekał się entuzjastycznie na ich widok.
- W porząsiu, dzieciaki? - zapytał tubalnym głosem Hagrid, gdy podeszli do niego.
Maggie tylko skinęła głową, a James wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Uważaj na nich Hagridzie - poprosił jeszcze Neville, klepiąc po potężnym łbie uszczęśliwionego Kła.
- Włos im z głowy nie spadnie, psorze - oznajmił Hagrid, poprawiając kuszę na plecach. - To co? Idziemy?
- Co będziemy robić? - zapytała się Maggie, truchtając za Hagridem.
- Pani Pomfrey i profesor Zabini potrzebują włosów jednorożca - powiedział Hagrid. - Połazimy trochę po lesie i może coś znajdziemy...
Zakazany Las zbliżał się bardzo niebezpiecznie i Maggie poczuła się naprawdę nieswojo. Wyciągnęła różdżkę z kieszeni, woląc mieć ją w pogotowiu i zobaczyła, że również James sięga po swoją.
- Gdybyśmy się rozdzielili, pamiętajcie, żeby trzymać się ścieżki - ostrzegł ich jeszcze Hagrid. - Kręci się tu sporo stworzeń, a niektóre podchodzą zbyt blisko granicy lasu, cholibka... Nie dalej jak w zeszły wtorek odganiałem trzy młode akromantule... Chyba muszę to zgłosić do zamku.
Maggie, która pobladła na samo hasło "akromantula", mocniej ścisnęła różdżkę. Pospiesznie przypominała sobie zaklęcia, które mogłyby jej pomóc, gdyby zaatakował ją ten koszmarny pająk.
- Dobra, co tym razem przeskrobałeś, Jim? - zapytał się Hagrid, gdy otoczyły ich drzewa Zakazanego Lasu.
- Nocna wycieczka po zamku - odpowiedział pogodnie.
- A ty, Maggie? - Czarne jak żuki oczy Hagrida spojrzały na przestraszoną dziewczynę.
- Byłam razem z nim - odparła, rozglądając się na boki. Cały czas miała wrażenie, że coś ich obserwuje.
- Jim, twój dziadek, kiedy zabierał dziewczynę na randkę, starał się nie zostać przy tym złapany... - zachichotał Hagrid.
- To nie była randka! - oburzyła się Maggie.
- Dokładnie! - James zdawał się być równie przerażony tym pomysłem, co ona.
- Co by to nie było. - Hagrid wciąż się z nich podśmiewał. - Następnym razem uważajcie. Stary Tyke jest jeszcze gorszy od Filcha, jeśli idzie o polowanie na łamiących regulamin uczniów... Dobra. - Zatrzymał się przy rozwidleniu i wskazał ręką w prawo. - Ja wejdę między drzewa, a wy trzymajcie się drogi. Jakby coś się działo, strzelajcie czerwonymi iskrami. Będę na odległość głosu... I nie schodzić mi ze ścieżki - zagrzmiał, patrząc przy tym na Jima.
Kiedy zniknął między drzewami, Maggie odniosła wrażenie, jakby ciemność się zagęściła. Instynktownie podeszła bliżej Jamesa, który szepnął Lumos, oświetlając ścieżkę jasnym światłem tryskającym z koniuszka różdżki.
- No to w drogę - zarządził entuzjastycznie. Jego Las nie przerażał nawet trochę. - Donovan, chyba się nie boisz? - zakpił widząc jej przerażoną minę.
- Tu są ogromne pająki - syknęła. - Nienawidzę pająków.
- Nie podejdą do ścieżki...
- Słyszałeś wcześniej Hagrida? - przerwała mu. - Już podchodzą.
- Idziecie? - Z boku rozległ się głos Hagrida, nieco stłumiony przez drzewa.
- Tak! - odkrzyknął James.
Maggie miała wrażenie, że krzyczenie do siebie, to bardzo zły pomysł, dlatego zacisnęła palce na różdżce, rozglądając się na wszystkie strony. James maszerował raźno przed siebie, od czasu do czasu oświetlając pobliskie krzaki, w poszukiwaniu włosów jednorożca. Raz nawet mu się poszczęściło i z triumfalnym okrzykiem ściągnął z krzewu pojedynczy srebrny włos.
- Przymknij się - warknęła, nasłuchując.
Czy tylko jej się wydawało, czy usłyszała w pobliżu coś w rodzaju cichego klekotu.
- Wpadasz w paranoję - prychnął James. - Hagridzie, mam jeden! - krzyknął.
I wtedy usłyszeli głośny ryk, dobiegający spomiędzy drzew, w których stronę zmierzali.
- UCIEKAJCIE!!! - ryknął Hagrid.
Klekotanie powtórzyło się i tym razem Maggie miała już pewność, że się nie przesłyszała, tym bardziej, że na ścieżce za ich plecami wyrosły dwa gigantyczne pająki, poruszając szczękoczułkami, które wydawały ów dziwny odgłos. Odgłos klekotania dobiegał też z przodu, co oznaczało, że są otoczeni. Wrzasnęła ze strachu, ale nawet nie drgnęła. Mogła tylko wpatrywać się w cztery pary oczu, jak zahipnotyzowana.
- Drętwota! - krzyknął James, a z jego różdżki trysnął strumień czerwonego światła, które trafiło pająka, ale odbiło się od jego tułowia, nie robiąc mu szkody.
Pająk ruszył na niego, wyraźnie rozjuszony. Maggie jakby się wtedy obudziła z odrętwienia i choć przerażenie nadal ściskało ją za gardło, złapała Jamesa, ponownie szykującego się do ataku, za tył szaty i pociągnęła do tyłu.
- Zwiewamy - warknęła. - To nie czas na robienie z siebie bohatera.
Najwyraźniej dotarło do niego to samo, bo złapał ją za rękę i pociągnął za sobą w krzaki. Miał nadzieję, że dotrze do Hagrida zanim pająki zrobią z nich wszystkich krwawą miazgę.
- Mieliśmy trzymać się ścieżki! - zawołała.
- One są na ścieżce! - odkrzyknął.
Wyszarpnęła rękę z jego uścisku żeby lepiej im się biegło i ruszyła za nim co tchu. Za plecami słyszała trzask łamanych gałęzi oraz klekotanie, które podejrzanie przypominało nawoływanie. Gdy ów odgłos się przybliżył, obejrzała się przez ramię i krzyknęła cicho. Na oślep wycelowała do tyłu różdżką i zawołała:
- Petrificus totalus!
Zaklęcie trafiło pająka, ale nie wywołało zamierzonego efektu. Maggie wiedziała, że pojedyncze zaklęcia są za słabe na akromantule, dlatego właśnie były tak groźne. James najwidoczniej pomyślał o tym samym, bo nagle zatrzymał się i szarpnął dziewczynę za rękę.
- Teraz! - krzyknął. - Drętwota!
Dwa strumienie czerwonego światła pomknęły w stronę masywnego cielska jednego z pająków, który runął na ziemię i znieruchomiał. Drugi był jednak coraz bliżej.
- Jednego mniej - powiedział James, ciągnąc Maggie za sobą.
- Wiesz w ogóle, gdzie biegniemy? - wydyszała.
Odpowiedź na pytanie pojawiła się niemal w tej samej chwili, gdy wypadli z lasu niemal na wprost jeziora. Ku ich uldze, tuż przy brzegu, stał Hagrid z kuszą wymierzoną między drzewa. Broda półolbrzyma była jeszcze bardziej splątana, a on wyglądał na naprawdę dzikiego, jednak na ich widok odetchnął z ulgą.
- Taką miałem nadzieję, że żeście uciekali ścieżką, albo moim śladem - powiedział. - Próbowałem je zatrzymać, ale widać uznały, że z was lepsza przekąska...
Maggie, koszmarnie blada, opadła bez tchu na śnieg. Była święcie przekonana, że przez najbliższy miesiąc nie opuszczą jej koszmary. Za to do Zakazanego Lasu nie planowała się więcej zbliżać.
- Odprowadzę was do zamku - powiedział Hagrid.
- Chodź. - James pomógł Maggie wstać. - W porządku?
- Jeśli jeszcze kiedyś wpadnie mi do głowy pomysł, żeby łazić z tobą nocą po zamku, to słowo honoru, że chyba rzucę na siebie jakąś klątwę... - wymamrotała, a on parsknął śmiechem.
- Czyli w porządku - uznał, popychając ją lekko do przodu, by poszła śladem Hagrida. - To była przygoda, no nie?
Dopiero kiedy znaleźli się w zamku i ruszyli w stronę wieży, a ona przestała dygotać ze strachu, doszła do wniosku, że prócz strachu, w jej żyłach płynie też adrenalina. Z własnej woli nigdy by czegoś takiego nie powtórzyła, ale nie mogła zaprzeczyć, że James miał troszkę racji. Tak troszeńkę.
- Zdecydowanie mamy inny system wartości - oznajmiła jednak, podając hasło Grubej Damie i wchodząc do pokoju wspólnego.
Zobaczyła, że James zatrzymał się przed portretem, a potem odwrócił na pięcie i odbiegł korytarzem.
- Aż się prosi o wywalenie ze szkoły - stwierdziła ze złością.
W pokoju wspólnym siedzieli Rose, Al i Fred, najwyraźniej na nich czekając. Widząc, że nie ma z nią Jamesa, oczy tej trójki rozszerzyły się ze strachu.
- Spokojnie - westchnęła, opadając na kanapę. - Przyszedł do zamku, ale zaraz gdzieś pognał. Może na spotkanie z Tykiem?
- Wyglądasz jakbyś przedzierała się przez Las - zauważyła Rosie, wyciągając z jej włosów (czapkę gdzieś zgubiła), gałązki.
- Bo tak było - potwierdziła, wzdrygając się. - Wywróżyłaś nam te akromantule, Rosie...
- Żartujesz! - W głosie Freda więcej było podekscytowania niż przerażenia.
- Dwa ogromne pająki na ścieżce - podkreśliła. - I trzeci atakujący Hagrida... Nigdy więcej nie zbliżę się do tego lasu. Nie rozumiem, jak można tam chodzić z własnej woli...
Posłała przy tym ponure spojrzenie Fredowi, który tylko wzruszył ramionami.
- Gdzie wyniosło o tej porze Jima? - zastanowił się na głos.
- Możesz to sprawdzić - podsunęła, myśląc o Mapie Huncwotów.
Zanim jednak Fred zdecydował się ruszyć, portret Grubej Damy odsunął się i do pokoju wszedł James z dwoma kubkami parującej, gorącej czekolady. Postawił jeden przed Maggie, a z drugim zasiadł w fotelu.
- Dzięki - jęknęła Maggie, chwytając kubek. - Właśnie tego było mi trzeba.
- Uznałem, że coś nam się od życia należy - zakpił.
Nie zwrócił uwagi na kpiarski uśmiech Freda, ani podniesione brwi Rosie.
- Więc odechciało się wam łamać regulamin? - zapytał Albus, który nie wziął zachowania Jamesa za nic nienormalnego.
- Mnie, tak - potwierdziła Maggie, błyskawicznie opróżniając kubek. - Jestem wykończona - oznajmiła. - Idę spać. Mam nadzieję, że nie będą mi się śniły te pająki... - Aż się zatrzęsła na samą myśl. - Dobranoc.
Pożegnała się ze wszystkimi i pobiegła do dormitorium. Rosie poszła zaraz za nią, a chwilę później wyniósł się też Albus. Fred mógł więc zacząć dopiekać Jamesowi.
- Zrobiłeś się strasznie szarmancki, Jimmy - zakpił.
- Przyniosłem tylko kubek czekolady - burknął.
- I może mi powiesz, że dla reszty dziewczyn z rodziny zrobiłbyś to samo? - prychnął.
- Pewnie - odparł. - To, że tobie nie mieści się coś takiego w głowie, nie oznacza, że też jestem tak ograniczony...
- Coś mi się zdaje, że nie uważasz Donovan za siostrę - Fred nie przejął się obelgą kumpla.
- A mi się coś zdaje, że chyba bawisz się w Rose - dogryzł mu, odkładając kubek na stolik. - Donovan jest jak członek rodziny - podkreślił, podnosząc się. - A ja dbam o wszystkie swoje siostry - oznajmił z dumą.
- Siostry... - wymruczał ironicznie Fred. - Niech będzie. Chodźmy lepiej spać, bo ostatnio zbyt wiele nocy zarywamy.
- Wreszcie mówisz do rzeczy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz