Kiedy
Maggie zdecydowała się pomóc Jamesowi i reszcie przy rzucaniu
Zaklęcia Proteusza na monety, nie brała pod uwagę nawału zajęć,
jakim zostaną zasypani zaraz po świętach. Fred i Jim musieli
przygotowywać się do sumów, a ona, Al i Rosie mieli na głowie
stertę prac domowych do odrobienia. Zupełnie jakby nauczyciele
domyślali się, że młodzi będą planowali coś sprzecznego z
regulaminem i za pomocą nauki próbowali ich przed tym powstrzymać.
-
Al, powiedz mi, w jakiej kolejności mają być użyte składniki do
eliksiru powodującego chaos w głowie? - zapytała z jękiem Maggie,
wertując notatki z ostatniej lekcji u profesora Zabiniego.
Albus
poderwał głowę, rozglądając się uważnie po pokoju wspólnym i
wypatrując Rosie. Gdy nigdzie jej nie zobaczył, podsunął
przyjaciółce pergamin ze swoim wypracowaniem. Jego kuzynka nie
pochwalała ich metody nauczania, dlatego zazwyczaj po kryjomu
odpisywali od siebie prace domowe.
-
Dzięki - westchnęła dziewczyna, zabierając się za czytanie.
-
Odwdzięczysz się transmutacją - mruknął,
kartkując Natychmiastową transmutację. - W naszej
rodzinie tyle mówiło się o animagach, a dla mnie nadal jest to
mętne.
Wtem
dziura za portretem otworzyła się i do pokoju wspólnego wszedł
James. Widząc brata i Maggie szybko do nich podszedł. Zajął
miejsce na kanapie obok dziewczyny i zajrzał jej przez ramię, by
zobaczyć czego się uczy.
-
Rozumiem, że jesteś zajęta - powiedział niewinnym tonem.
-
A ty nie? - prychnęła, wskazując ruchem głowy Molly i dwie inne
dziewczyny z jego roku, które ślęczały nad mapami nieba.
James
na moment spochmurniał, ale zaraz wyszczerzył zęby w
charakterystycznym dla niego uśmiechu.
-
Skoro się uczysz, to trudno - oznajmił, podnosząc się. - Louis i
Fred już czekają... Dziś pierwsze podejście.
-
Dziś? - Albus uniósł głowę znad swojego eseju.
Maggie
zrozpaczonym wzrokiem obrzuciła stos czekających na nią prac
domowych, a potem zegar wybijający ósmą wieczorem. Wiedziała, że
jeśli teraz zostawi to wszystko, będzie musiała siedzieć nad
zadaniami do późna. Ale z drugiej strony bardzo chciała pomóc
przy wytwarzaniu fałszywych galeonów...
-
Idę - zadecydowała, odkładając na bok pióro i pergamin. - Ale
pomożesz mi potem z pracami domowymi, James - zażądała, celując
w niego palcem.
-
Przecież nie ciągnę cię na siłę - prychnął, rzucając jej
złośliwe spojrzenie.
-
Lepiej żeby nie zauważyli was na korytarzu - powiedział tylko
Albus, powracając do czytania rozdziału o animagach.
-
Racja - zakpił Jim, idąc do dziury za portretem Grubej Damy. -
Komuś tu nie wolno przebywać o tej porze na korytarzu.
-
Och, przymknij się - warknęła. James zaczął jej naprawdę
działać na nerwy w tym roku. - Gdzie idziemy?
-
Zobaczysz - wymamrotał, wychodząc na korytarz.
Odszedł
kilka kroków od portretu Grubej Damy i rozejrzał się uważnie na
boki, sprawdzając, czy nikogo nie ma w pobliżu, a gdy zyskał taką
pewność, wyciągnął coś z kieszeni szaty. Maggie z niekłamanym
zdumieniem wpatrywała się w stary i bardzo zniszczony kawałek
pergaminu, który chłopak trzymał w ręce niczym najcenniejszy
skarb.
-
To, co teraz ci pokażę, to największe dzieło rodu Potterów -
oznajmił podekscytowanym szeptem. - Patrz uważnie... - Wyciągnął
różdżkę i dotknął nią kartki. - Przysięgam
uroczyście, że knuję coś niedobrego.
Ku
największemu zdumieniu Maggie, pergamin zaczął wypełniać się
zawijasami, które już po chwili ułożyły się w...
-
To mapa Hogwartu - z dumą oświadczył James.
Maggie
tylko popatrzyła na niego oszołomionym wzrokiem.
-
Skąd to masz? - zapytała.
-
To bardzo długa historia - odparł, lustrując wzrokiem Mapę
Huncwotów. - W skrócie: buchnąłem ją z biurka ojca razem z
fałszywymi galeonami.
-
Ona pokazuje... - zapiszczała, gdy dostrzegła poruszającą się
szybko kropkę z napisem "Irytek".
-
Tak, tak... - przerwał jej. - Chodźmy lepiej, zanim wpadniemy na
Tyke'a, albo kogoś innego. Tobie naprawdę nie wolno przebywać o
tej porze na korytarzu, a o mnie nauczyciele nie mają najlepszego
mniemania.
Bardzo
szybko ruszyli opustoszałym korytarzem. Na każdym zakręcie James
przystawał i sprawdzał, czy nikogo nie ma na horyzoncie i dopiero
wtedy ruszał dalej. W ten sposób dotarli na trzecie piętro, do
jednej z nieużywanych sal lekcyjnych, gdzie czekali już Fred i
Louis. Widząc, co takiego trzyma James, obaj otworzyli szeroko oczy.
-
Pokazałeś Donovan Mapę Huncwotów? - Fred wydawał się być tym
ciut oburzony.
-
A jak inaczej miałem ją tu przyprowadzić i nie trafić przy okazji
na Tyke'a? - warknął Jim, mrucząc do mapy Koniec psot.
- No
to po co ją zabierałeś? Mówiłem ci, że poradzimy sobie sami...
Maggie
domyśliła się, że Fred nie jet specjalnie zadowolony, że do ich
bandy tymczasowo dołączyła dziewczyna. Obrzuciła go więc
pogardliwym spojrzeniem i powiedziała:
-
Skoro tak ci nie pasuje moja obecność, Weasley, to chętnie sobie
pójdę. Bardzo jestem ciekawa, jak sobie wtedy poradzisz z rzucaniem
tego zaklęcia. Bo - w przeciwieństwie do ciebie - potrafię już
przemienić swojego żółwia w czajnik, a twój podobno nadal
próbuje uciec, gdy chcesz nalać do niego wody... A niby jesteś w
piątej klasie...
Louis
parsknął śmiechem, tak samo jak James, za to Fred zmarszczył
brwi. Jednak po chwili rozpogodził się.
-
Zdałaś test - oznajmił. - Masz temperament, Donovan - dodał,
rzucając znaczące spojrzenie w stronę Jamesa, który udał, że
tego nie dostrzega. - Możesz zostać.
-
Świetnie - parsknęła. - Bierzemy się do roboty, czy nie?
Podeszła
do najbliższej ławki, gdzie znajdowała się sterta guzików.
Spojrzała na nie z pytającą miną.
-
Najpierw musimy transmutować guziki w monety - powiedział raźno
James. - Nie chcemy przecież korzystać z prawdziwych galeonów.
-
Nie wszystkich na to stać - zakpił Louis.
-
A nie lepiej rzucić zaklęcie powielające? - zasugerowała. - To
chyba łatwiejsze.
-
A znasz je? - zapytał ją już poważnym tonem Lou.
-
Znam - potwierdziła. - Nie zapominajcie, że wychowywałam się w
czarodziejskim sierocińcu. Może i nie było tam zbyt wiele dzieci,
ale od starszych trochę się nauczyłam. - Zakasała rękawy szaty i
wyciągnęła różdżkę. - Dajcie monetę.
Louis
wyciągnął tę, która należała do niego i podał ją Maggie.
Dziewczyna położyła ją na stole, przypominając sobie to, co
mówili jej starsi uczniowie, a potem wycelowała w nią różdżkę
i wyszeptała:
- Geminio.
Moneta
zadrżała, po czym z jej środka wyskoczyła druga, identyczna.
Kręciła się przez chwilę po blacie, a gdy znieruchomiała, Louis
uniósł ją do twarzy.
-
No, no... - wykrztusił.
-
Hej, a może powieliłaś też zaklęcie Proteusza! - zawołał nagle
Fred.
James
chyba pomyślał o tym samym, bo już wyciągał z kieszeni swojego
fałszywego galeona i ustawiał na nim cyferki. Maggie zauważyła,
że moneta Louisa, która nadal leżała na stole, odrobinę się
zmieniła, jednak ta, którą blondyn trzymał w dłoni, pozostała
taka, jak przed chwilą.
-
Dobra, to dziś zajmijmy się powielaniem, a jutro przejdźmy do
Proteusza - zaproponował James. - Mags, wytłumacz nam jak rzucić
to zaklęcie i zabieramy się do roboty.
Dziewczyna
chętnie zabrała się za tłumaczenie, a chwilę później cała
czwórka rozmnażała monety. Maggie zdziwiło, że tak szybko
załapali, o co w tym chodzi. W końcu ona potrzebowała pół roku,
żeby się tego nauczyć. Zrozumiała jednak, że pod przykrywkami
rozrabiaków kryją się naprawdę bystre umysły i odrobinę jej to
zaimponowało. No, ale mając przecież takich rodziców...
Skończyli
dopiero, gdy wybiła godzina jedenasta. Parokrotnie bowiem musieli
przerwać czary, gdy słyszeli kroki nauczycieli patrolujących
korytarze, lub podśpiewywania Irytka.
-
Czas na nas - mruknął James, sięgając po Mapę Huncwotów. -
Louis, skorzystaj z tajnego przejścia na drugim piętrze. Ominiesz
wtedy Tyke'a - poradził przyjacielowi.
-
Spokojna twoja rozczochrana - zakpił, wymykając się z klasy.
-
Dobra jest, idziemy - szepnął Fred, zgarniając monety do kieszeni.
Po
cichu wyszli na korytarz i zamknęli za sobą drzwi od klasy. James
uważnie przyglądał się mapie, prowadząc ich przez uśpioną
szkołę, i korzystając przy tym ze skrótów, o których istnieniu
Maggie nie miała najmniejszego pojęcia. Kiedy jednak byli już
naprawdę blisko swojej wieży, James zaklął pod nosem.
-
Tyke z jednej i Irytek z drugiej strony korytarza - szepnął. - Mamy
dosłownie minutę, zanim nas zobaczą...
-
Tajny korytarz na piąte piętro - syknął Fred, wskazując gobelin
za ich plecami.
Błyskawicznie
zniknął za nim, a James pociągnął przerażoną Maggie za rękę
i podążył za przyjacielem. Fred już zniknął w ciemności. Jim,
mamrocząc pod nosem, oświetlał Mapę Huncwotów i patrzył, jak
kropka z imieniem przyjaciela wychodzi na korytarz na piątym piętrze
i tam się zatrzymuje, najwyraźniej na nich czekając.
-
Cholera - zaklął, gdy kropka z napisem "Tyke" ruszyła w
stronę przejścia, w którym się znajdowali. Zupełnie jakby woźny
wiedział, że kogoś śledzi. - Gazu! - syknął do Donovan, mknąc
korytarzem w dół.
Maggie
nie znała jednak tego korytarza tak dobrze jak on, dlatego w pewnym
momencie wyrżnęła głową w niskie sklepienie z takim impetem, że
zobaczyła wszystkie gwiazdy i ciężko usiadła na ziemi. Dokładnie
w tym samym momencie gobelin za ich plecami rozchylił się i do
tunelu zajrzała oświetlona przez lampę głowa woźnego. James
błyskawicznie starł mapę i schował ją do kieszeni, patrząc
prosto w rozradowane oczy Tyke'a. Miał cichą nadzieję, że Fred
nie pojawi się zaraz w tunelu, żeby zobaczyć co z nimi.
-
Pan Potter... - Głos woźnego ociekał jadem. - Chyba zarobił pan
kolejny szlaban...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz