niedziela, 13 września 2015

7. Nie ma co płakać nad rozlanym wywarem

Kiedy Maggie zdecydowała się pomóc Jamesowi i reszcie przy rzucaniu Zaklęcia Proteusza na monety, nie brała pod uwagę nawału zajęć, jakim zostaną zasypani zaraz po świętach. Fred i Jim musieli przygotowywać się do sumów, a ona, Al i Rosie mieli na głowie stertę prac domowych do odrobienia. Zupełnie jakby nauczyciele domyślali się, że młodzi będą planowali coś sprzecznego z regulaminem i za pomocą nauki próbowali ich przed tym powstrzymać.
- Al, powiedz mi, w jakiej kolejności mają być użyte składniki do eliksiru powodującego chaos w głowie? - zapytała z jękiem Maggie, wertując notatki z ostatniej lekcji u profesora Zabiniego.
Albus poderwał głowę, rozglądając się uważnie po pokoju wspólnym i wypatrując Rosie. Gdy nigdzie jej nie zobaczył, podsunął przyjaciółce pergamin ze swoim wypracowaniem. Jego kuzynka nie pochwalała ich metody nauczania, dlatego zazwyczaj po kryjomu odpisywali od siebie prace domowe.
- Dzięki - westchnęła dziewczyna, zabierając się za czytanie.
- Odwdzięczysz się transmutacją - mruknął, kartkując Natychmiastową transmutację. - W naszej rodzinie tyle mówiło się o animagach, a dla mnie nadal jest to mętne.
Wtem dziura za portretem otworzyła się i do pokoju wspólnego wszedł James. Widząc brata i Maggie szybko do nich podszedł. Zajął miejsce na kanapie obok dziewczyny i zajrzał jej przez ramię, by zobaczyć czego się uczy.
- Rozumiem, że jesteś zajęta - powiedział niewinnym tonem.
- A ty nie? - prychnęła, wskazując ruchem głowy Molly i dwie inne dziewczyny z jego roku, które ślęczały nad mapami nieba.
James na moment spochmurniał, ale zaraz wyszczerzył zęby w charakterystycznym dla niego uśmiechu.
- Skoro się uczysz, to trudno - oznajmił, podnosząc się. - Louis i Fred już czekają... Dziś pierwsze podejście.
- Dziś? - Albus uniósł głowę znad swojego eseju.
Maggie zrozpaczonym wzrokiem obrzuciła stos czekających na nią prac domowych, a potem zegar wybijający ósmą wieczorem. Wiedziała, że jeśli teraz zostawi to wszystko, będzie musiała siedzieć nad zadaniami do późna. Ale z drugiej strony bardzo chciała pomóc przy wytwarzaniu fałszywych galeonów...
- Idę - zadecydowała, odkładając na bok pióro i pergamin. - Ale pomożesz mi potem z pracami domowymi, James - zażądała, celując w niego palcem.
- Przecież nie ciągnę cię na siłę - prychnął, rzucając jej złośliwe spojrzenie.
- Lepiej żeby nie zauważyli was na korytarzu - powiedział tylko Albus, powracając do czytania rozdziału o animagach.
- Racja - zakpił Jim, idąc do dziury za portretem Grubej Damy. - Komuś tu nie wolno przebywać o tej porze na korytarzu.
- Och, przymknij się - warknęła. James zaczął jej naprawdę działać na nerwy w tym roku. - Gdzie idziemy?
- Zobaczysz - wymamrotał, wychodząc na korytarz.
Odszedł kilka kroków od portretu Grubej Damy i rozejrzał się uważnie na boki, sprawdzając, czy nikogo nie ma w pobliżu, a gdy zyskał taką pewność, wyciągnął coś z kieszeni szaty. Maggie z niekłamanym zdumieniem wpatrywała się w stary i bardzo zniszczony kawałek pergaminu, który chłopak trzymał w ręce niczym najcenniejszy skarb.
- To, co teraz ci pokażę, to największe dzieło rodu Potterów - oznajmił podekscytowanym szeptem. - Patrz uważnie... - Wyciągnął różdżkę i dotknął nią kartki. -  Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego.
Ku największemu zdumieniu Maggie, pergamin zaczął wypełniać się zawijasami, które już po chwili ułożyły się w...
- To mapa Hogwartu - z dumą oświadczył James.
Maggie tylko popatrzyła na niego oszołomionym wzrokiem.
- Skąd to masz? - zapytała.
- To bardzo długa historia - odparł, lustrując wzrokiem Mapę Huncwotów. - W skrócie: buchnąłem ją z biurka ojca razem z fałszywymi galeonami.
- Ona pokazuje... - zapiszczała, gdy dostrzegła poruszającą się szybko kropkę z napisem "Irytek".
- Tak, tak... - przerwał jej. - Chodźmy lepiej, zanim wpadniemy na Tyke'a, albo kogoś innego. Tobie naprawdę nie wolno przebywać o tej porze na korytarzu, a o mnie nauczyciele nie mają najlepszego mniemania.
Bardzo szybko ruszyli opustoszałym korytarzem. Na każdym zakręcie James przystawał i sprawdzał, czy nikogo nie ma na horyzoncie i dopiero wtedy ruszał dalej. W ten sposób dotarli na trzecie piętro, do jednej z nieużywanych sal lekcyjnych, gdzie czekali już Fred i Louis. Widząc, co takiego trzyma James, obaj otworzyli szeroko oczy.
- Pokazałeś Donovan Mapę Huncwotów? - Fred wydawał się być tym ciut oburzony.
- A jak inaczej miałem ją tu przyprowadzić i nie trafić przy okazji na Tyke'a? - warknął Jim, mrucząc do mapy Koniec psot.
No to po co ją zabierałeś? Mówiłem ci, że poradzimy sobie sami...
Maggie domyśliła się, że Fred nie jet specjalnie zadowolony, że do ich bandy tymczasowo dołączyła dziewczyna. Obrzuciła go więc pogardliwym spojrzeniem i powiedziała:
- Skoro tak ci nie pasuje moja obecność, Weasley, to chętnie sobie pójdę. Bardzo jestem ciekawa, jak sobie wtedy poradzisz z rzucaniem tego zaklęcia. Bo - w przeciwieństwie do ciebie - potrafię  już przemienić swojego żółwia w czajnik, a twój podobno nadal próbuje uciec, gdy chcesz nalać do niego wody... A niby jesteś w piątej klasie...
Louis parsknął śmiechem, tak samo jak James, za to Fred zmarszczył brwi. Jednak po chwili rozpogodził się.
- Zdałaś test - oznajmił. - Masz temperament, Donovan - dodał, rzucając znaczące spojrzenie w stronę Jamesa, który udał, że tego nie dostrzega. - Możesz zostać.
- Świetnie - parsknęła. - Bierzemy się do roboty, czy nie?
Podeszła do najbliższej ławki, gdzie znajdowała się sterta guzików. Spojrzała na nie z pytającą miną.
- Najpierw musimy transmutować guziki w monety - powiedział raźno James. - Nie chcemy przecież korzystać z prawdziwych galeonów.
- Nie wszystkich na to stać - zakpił Louis.
- A nie lepiej rzucić zaklęcie powielające? - zasugerowała. - To chyba łatwiejsze.
- A znasz je? - zapytał ją już poważnym tonem Lou.
- Znam - potwierdziła. - Nie zapominajcie, że wychowywałam się w czarodziejskim sierocińcu. Może i nie było tam zbyt wiele dzieci, ale od starszych trochę się nauczyłam. - Zakasała rękawy szaty i wyciągnęła różdżkę. - Dajcie monetę.
Louis wyciągnął tę, która należała do niego i podał ją Maggie. Dziewczyna położyła ją na stole, przypominając sobie to, co mówili jej starsi uczniowie, a potem wycelowała w nią różdżkę i wyszeptała:
Geminio.
Moneta zadrżała, po czym z jej środka wyskoczyła druga, identyczna. Kręciła się przez chwilę po blacie, a gdy znieruchomiała, Louis uniósł ją do twarzy.
- No, no... - wykrztusił.
- Hej, a może powieliłaś też zaklęcie Proteusza! - zawołał nagle Fred.
James chyba pomyślał o tym samym, bo już wyciągał z kieszeni swojego fałszywego galeona i ustawiał na nim cyferki. Maggie zauważyła, że moneta Louisa, która nadal leżała na stole, odrobinę się zmieniła, jednak ta, którą blondyn trzymał w dłoni, pozostała taka, jak przed chwilą.
- Dobra, to dziś zajmijmy się powielaniem, a jutro przejdźmy do Proteusza - zaproponował James. - Mags, wytłumacz nam jak rzucić to zaklęcie i zabieramy się do roboty.
Dziewczyna chętnie zabrała się za tłumaczenie, a chwilę później cała czwórka rozmnażała monety. Maggie zdziwiło, że tak szybko załapali, o co w tym chodzi. W końcu ona potrzebowała pół roku, żeby się tego nauczyć. Zrozumiała jednak, że pod przykrywkami rozrabiaków kryją się naprawdę bystre umysły i odrobinę jej to zaimponowało. No, ale mając przecież takich rodziców...
Skończyli dopiero, gdy wybiła godzina jedenasta. Parokrotnie bowiem musieli przerwać czary, gdy słyszeli kroki nauczycieli patrolujących korytarze, lub podśpiewywania Irytka.
- Czas na nas - mruknął James, sięgając po Mapę Huncwotów. - Louis, skorzystaj z tajnego przejścia na drugim piętrze. Ominiesz wtedy Tyke'a - poradził przyjacielowi.
- Spokojna twoja rozczochrana - zakpił, wymykając się z klasy.
- Dobra jest, idziemy - szepnął Fred, zgarniając monety do kieszeni.
Po cichu wyszli na korytarz i zamknęli za sobą drzwi od klasy. James uważnie przyglądał się mapie, prowadząc ich przez uśpioną szkołę, i korzystając przy tym ze skrótów, o których istnieniu Maggie nie miała najmniejszego pojęcia. Kiedy jednak byli już naprawdę blisko swojej wieży, James zaklął pod nosem.
- Tyke z jednej i Irytek z drugiej strony korytarza - szepnął. - Mamy dosłownie minutę, zanim nas zobaczą...
- Tajny korytarz na piąte piętro - syknął Fred, wskazując gobelin za ich plecami.
Błyskawicznie zniknął za nim, a James pociągnął przerażoną Maggie za rękę i podążył za przyjacielem. Fred już zniknął w ciemności. Jim, mamrocząc pod nosem, oświetlał Mapę Huncwotów i patrzył, jak kropka z imieniem przyjaciela wychodzi na korytarz na piątym piętrze i tam się zatrzymuje, najwyraźniej na nich czekając.
- Cholera - zaklął, gdy kropka z napisem "Tyke" ruszyła w stronę przejścia, w którym się znajdowali. Zupełnie jakby woźny wiedział, że kogoś śledzi. - Gazu! - syknął do Donovan, mknąc korytarzem w dół.
Maggie nie znała jednak tego korytarza tak dobrze jak on, dlatego w pewnym momencie wyrżnęła głową w niskie sklepienie z takim impetem, że zobaczyła wszystkie gwiazdy i ciężko usiadła na ziemi. Dokładnie w tym samym momencie gobelin za ich plecami rozchylił się i do tunelu zajrzała oświetlona przez lampę głowa woźnego. James błyskawicznie starł mapę i schował ją do kieszeni, patrząc prosto w rozradowane oczy Tyke'a. Miał cichą nadzieję, że Fred nie pojawi się zaraz w tunelu, żeby zobaczyć co z nimi.
- Pan Potter... - Głos woźnego ociekał jadem. - Chyba zarobił pan kolejny szlaban...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz