czwartek, 3 września 2015

2. Hogwart, ukochany Hogwart

Gdy pociąg zaczął zwalniać, oczy pierwszoroczniaków zwróciły się w stronę widniejącego w oddali ogromnego zamku. Albus, Rose i Maggie przyciskali nosy do szyb, żeby na własne oczy zobaczyć swoją szkołę. W każdym z nich obudziła się już pewna obawa o przydział do domu, a James i Louis niczego im nie ułatwiali.
- Do zobaczenia na uczcie! – pożegnał się złośliwie Jim. – No chyba, że nie będziecie siedzieć przy naszym stole!
Śmiejąc się ze swojego żartu, razem z przyjaciółmi wypadł na peron. Maggie popatrzyła tylko na pobladłe twarze Ala i Rosie, po czym odetchnęła głęboko i również wyszła z przedziału. Na peronie ogarnęła ją panika, bo nie miała pojęcia, w którą stronę się udać. Wszyscy się przepychali i głośno rozmawiali, co oszołomiło ją tak, że stanęła jak wryta i otworzyła usta. Nagle jednak usłyszała tubalny głos:
- Pirszoroczni! Pirszoroczni, tutaj!
Nie musiała długo szukać źródła głosu, gdyż mężczyzna, który wołał pierwszaków wyróżniał się ogromnym wzrostem. Górował nad uczniami i wyglądał dosyć przerażająco, ze swoją kędzierzawą poczochraną brodą, jednak widząc, że Al i Rosie idą w jego kierunku z uśmiechami, niepewnie podążyła za nimi.
- W porząsiu, dzieciaki?! – zapytał, uśmiechając się do młodego Pottera i Weasleyówny. – To co? Hogwart? – zaśmiał się, a jego broda zaczęła się trząść. – Pirszoroczni! – zawołał znowu, machając rękami z takim impetem, że para szóstoklasistów musiała się uchylić. – Wszyscy? – spytał się. – No to ruszamy! Tylko uważać pod nogi! – przestrzegł.
Maggie trzymała się w pobliżu swoich znajomych z przedziału. Słyszała podniecone szepty innych dzieciaków, jednak sama milczała i uparcie patrzyła się pod nogi, słuchając zalecenia olbrzyma. Dlatego też jako ostatnia zobaczyła Hogwart w całej okazałości. Stali na brzegu czarnego jeziora, a po jego drugiej stronie, osadzony na wzgórzu, znajdował się zamek, którego rozświetlone okna zachęcały do bliższego zapoznania.
- Wow… – wyszeptała.
- Po czterech do łódek! – zakomenderował Hagrid.
Maggie weszła do łódki razem z Albusem i Rose, a także jednym z jej kolegów z sierocińca. Chłopiec uśmiechnął się do niej, widząc znajomą twarz, na co niepewnie odpowiedziała uśmiechem. A potem łódka ruszyła, na co ona i Rosie gwałtownie złapały się swoich siedzeń. Hogwart przybliżał się z każdą minutą, co w pełni odczuwały ich bijące mocno serca. Maggie wydawało się, że płyną godzinami, jednak zaledwie po kilku minutach dobili do drugiego brzegu. Olbrzymi facet, którego Al nazywał Hagridem, poprowadził ich szybko w stronę potężnej bramy zamku, w którą załomotał donośnie. Otworzyła się niemal natychmiast i stanął w nich wysoki, ale nieco pulchny mężczyzna o sympatycznej, uśmiechniętej twarzy. Al wyszczerzył zęby do Rosie, która zachichotała pod nosem, najwyraźniej rozpoznając nauczyciela.
- Pirszoroczni, profesorze Longbottom – powiedział Hagrid.
Maggie miała wrażenie, że już słyszała to nazwisko, jednak wtedy profesor gestem nakazał im wejść do środka i skupiła się na jego słowach.
- Witajcie w Hogwarcie – powiedział. – Nazywam się Neville Longbottom i jestem opiekunem Gryfonów. To jeden z czterech domów, do których zaraz zostaniecie przydzieleni. Musicie pamiętać, że przynależność do danego domu jest zaszczytem, więc powinniście dbać o jego chlubę, na przykład zdobywając dla niego punkty. Niestety, punkty mogą być też odejmowane za różne przewinienia, dlatego lepiej nie psocić. – W tym momencie puścił jednak oczko do młodych, co wywołało kilka uśmiechów. – Jeśli jesteście już gotowi, możemy wejść do Wielkiej Sali i rozpocząć Ceremonię Przydziału.
Kilka osób pospiesznie zaczęło poprawiać szaty, a Al przygładził sterczące na czubku włosy.
- No to idziemy – powiedział profesor Longbottom, otwierając drzwi do Wielkiej Sali i wprowadzając do niej pierwszorocznych.
Maggie zauważyła cztery długie stoły, przy których siedzieli wszyscy uczniowie, ale potem jej wzrok przeniósł się na podest na przeciwko drzwi, gdzie stał jeszcze jeden stół. Zasiadali przy nim nauczyciele, każdy w odświętnej szacie. Zdążyła zauważyć jedynie poważną czarnowłosą czarownicę w bordowej tiarze oraz sympatycznie wyglądającego czarodzieja z wąsami, który siedział na krześle pośrodku stołu, gdy profesor Longbottom zatrzymał się przed niewielkim stołkiem, na którym umieszczono postrzępiony kapelusz. Maggie rozpoznała w nakryciu głowy słynną Tiarę Przydziału. Oczy wszystkich spoczęły na niej i w tym samym momencie zaczęła śpiewać:
Jam jest Tiara Wiedzy
Co los wasz w rękach dzierży,
Od tysiąca już lat
Przydzielam domy młodzieży.
I choćbyś dziś ukrywał
Swe marzenia i sekrety,
Ja wszystko to odkryję,
I na nic będą twe wykręty.
Czasu więc nie traćcie
Na zbędne przemyślenia.
Ja dziś rozpoznam serca
I spełnię wasze życzenia.
Może Gryffindor wam pisany,
Gdzie sami mężni mieszkają?
Gdzie uczciwość i cnota
Od wieków przeważają?
A może w Ravenclawie,
Pośród mędrców i spryciarzy,
Gdzie jasno wiedza płonie,
A każdy jest rozważny?
Jeśli zaś jesteś prawy
I sprawiedliwość masz na względzie,
Zaprasza cię Huffelpuff,
Gdzie pracowitym od dziś będziesz.
Jest też i Slytherin -
Tam ambicję się ceni i spryt.
Ten dom sprzyja żądnym władzy,
Tam wspaniały czeka cię byt.
Więc nie czekaj już dłużej
I na głowę mnie wkładaj.
Ja decyzję podejmę,
Ja twą duszę zbadam.
Kiedy Tiara przestała śpiewać, rozległy się gromkie brawa, po czym profesor Longbottom stanął obok stołka z listą nazwisk i zaczął wyczytywać uczniów.
- Adams, Veronica!
Rudowłosa dziewczynka zasiadła na stołku i profesor założył na jej głowę Tiarę. Wszyscy w milczeniu wpatrywali się w kapelusz, który po krótkim namyśle wrzasnął:
- RAVENCLAW!
Veronica ściągnęła Tiarę i pobiegła do najgłośniej wiwatującego stołu.
- Bentley, Gregory!
Tiara ledwo musnęła włosy chłopca, rozległo się:
- HUFFELPUFF!
Maggie denerwowała się coraz bardziej. Po Gregorym, miejsce na stołku zajął Phill Corner, który jako pierwszy trafił do Gryffindoru, a potem Miranda Darcy (Huffelpuff), aż w końcu…
- Donovan, Margaret!
Ruszyła powoli w kierunku stołka. Była blada z przerażenia, jednak zobaczyła pokrzepiający uśmiech Rosie Weasley, więc odetchnęła głęboko i nałożyła tiarę na głowę.
− Hmm… – usłyszała cichy głosik, który wprawił ją w lekkie osłupienie. –Mnóstwo odwagi… A przy tym niezwykle bystry umysł… - Tiara zamilkła na chwilę. - Trudny wybór… Bardzo trudny… – Mijały minuty, podczas których dziewczyna coraz bardziej się denerwowała, a Tiara mamrotała sama do siebie. – Jest inteligencja, jest talent, ale jest też prawość i hart ducha. I ta głęboka potrzeba przyjaźni… Pragnienie rodziny... To zdecydowanie pasuje… Cóż, niech będzie… GRYFFINDOR! – wykrzyknęła na głos Tiara, na co przy jednym z długich stołów rozległa się burza oklasków.
Z ulgą zdjęła Tiarę i pobiegła do wiwatującego stołu. Nie umknęło jej, że sporo osób gapi się na nią z niekłamanym zainteresowaniem. Zaraz jednak usiadła obok Jamesa, który szczerzył do niej zęby w uśmiechu i gorąco ją oklaskiwał, co odwróciło jej uwagę od gapiów.
− Dobrze, że nie trafiłaś do Slytherinu – powiedział wesoło.
− Dzięki – prychnęła, dalej obserwując ceremonię.
Nim na stołku zasiadł Albus, do Gryffindoru trafiło jeszcze trzech chłopaków i dwie dziewczyny. Maggie zacisnęła mocno kciuki i zobaczyła, że James robi to samo. Cała jego rodzina, siedząca przy stole, wstrzymała oddech, czekając niecierpliwie na okrzyk Tiary. Ta jednak nie zastanawiała się długo.
− GRYFFINDOR!
James i Fred zerwali się z miejsc i wsadzili palce do buzi, gwiżdżąc głośno, i nawet Louis, siedzący przy stole Krukonów, gorąco oklaskiwał młodszego Pottera. Maggie dostrzegła też trzy dziewczyny siedzące nieopodal, które uśmiechały się promiennie i domyśliła się, że to są Torrie, Domi i Molly, o których wspominali w pociągu.
− Gratulacje! – James klepnął brata po plecach. – Teraz mogę się do ciebie przyznawać.
Maggie tylko obdarzyła Ala uśmiechem i oboje spojrzeli na stołek, na którym właśnie zasiadała jakaś czarnowłosa dziewczyna, która trafiła do Slytherinu. Po kilku minutach przed kapeluszem stanęła i Rosie. Usiadła na stołku, a Tiara dosłownie zdążyła musnąć włosy dziewczyny, gdy rozległ się wrzask:
− GRYFFINDOR!
− No to mamy komplet – oznajmił James, szczerząc zęby.
− Przynajmniej ci nie popsuli statystyk w rodzinie – zakpił Fred, zerkając przez ramię na Louisa.
− Jesteś Hatstalls! – zapiszczała Rose, siadając obok Maggie i gapiąc się na nią z podziwem. – Od lat Tiara nie zastanawiała się nad przydziałem tak długo!
Nim jednak dziewczyna, czy ktokolwiek inny zdążyli na to odpowiedzieć, Ceremonia Przydziału dobiegła końca i głos zabrał dyrektor Blackwell.
- Witajcie w Hogwarcie! - zawołał czarodziej z wąsami, którego już wcześniej zauważyła Maggie. - Przed wami rok nauki w jednej z trzech najlepszych szkół magii na świecie! - Kilkoro uczniów wyszczerzyło zęby do swoich kolegów i koleżanek, jednak reszta pilnie słuchała słów dyrektora. - Zanim zaczniecie jeść, mam dla was kilka drobnych ogłoszeń. Pierwszoroczniacy muszą wiedzieć, że wałęsanie się po Zakazanym Lesie jest surowo zabronione. - Dyrektor miał już poważną minę. - Mam nadzieję, że w tym roku żadne z was nie wybierze się na nocną przechadzkę do gniazda akromantuli - dodał, na co Fred i Jim szturchnęli się lekko i puścili do siebie oczko. - Co do listy przedmiotów zakazanych, znajduje się ona w gabinecie pana Tyke'a i każdy kto ma ochotę, może się z nią zapoznać.
- Jaaasne... - wymamrotał pod nosem James.
- I ostatnie ogłoszenie - oznajmił profesor Blackwell. - Uczniowie powyżej pierwszej klasy mogą zgłaszać się do pani Bell na sprawdziany do drużyn quidditcha. Wszyscy zainteresowani reprezentowaniem swojego domu mogą zapisywać się u pani profesor już od jutra. Próby natomiast odbędą się w połowie września... - Rozejrzał się po sali z lekkim uśmiechem. - A teraz życzę wszystkim smacznego - powiedział, siadając.
Półmiski napełniły się jedzeniem. Al, Rose i Maggie przez chwilę gapili się na to oniemiali, jednak kiedy James, Fred i reszta zaczęli zgarniać na swoje talerze najlepsze potrawy, szybko się otrząsnęli. Byli wściekle głodni, dlatego każde z nich napakowało sobie pełne talerze pieczonych ziemniaków, roladek schabowych w sosie ziołowym i całej masy innych apetycznych dań.
Kiedy skończyli jeść, uświadomili sobie, jak bardzo są zmęczeni. Al tłumił ziewanie, a Rose kiwała się w przód i w tył na ławce, wodząc dookoła sennym wzrokiem. Jedynie Maggie cały czas rozglądała się dookoła z takim samym zainteresowaniem. Kiedy więc dyrektor znowu się podniósł, lekko trąciła łokciem przysypiającego Ala, który natychmiast się wyprostował, i przenieśli wzrok na czarodzieja.
- Prefekci, zajmijcie się pierwszoroczniakami i wszyscy do łóżek - zakomenderował. - Dobranoc!
Uczniowie natychmiast powstali i zaczęli się cisnąć ku wyjściu z Wielkiej Sali. James zdążył jeszcze potargać bratu włosy, po czym błyskawicznie zniknął w tłumie. Maggie, Al, Rosie i inni pierwszoroczniacy z Gryffindoru zostali na sali, zbici w niewielką gromadkę, czekając na jednego z prefektów ich domu. Chwilkę później podeszła do nich czarnowłosa dziewczyna z błyszczącą odznaką na piersi.
- Jestem Daisy Spinnet, prefekt Gryffindoru - przedstawiła się. - Chodźcie za mną.
Pierwszoklasiści popatrzyli na siebie, a potem szybko poszli za dziewczyną, która błyskawicznie opowiadała im o historii Hogwartu, czterech domach i nauczycielach. Pokazywała im poszczególne miejsca, tłumacząc jak do nich dotrzeć, jednak znaczna część Gryfonów, koszmarnie zmęczona, zwyczajnie jej nie słuchała. Rozbudzili się nieco dopiero, gdy dotarli do portretu przedstawiającego grubą kobietę w różowej sukni.
- To Gruba Dama - wyjaśniła Daisy. - Strażniczka wieży Gryffindoru.
- Jak najbardziej - odezwała się Gruba Dama, co wywołało okrzyk zaskoczenia u jednej z dziewcząt, chudej i drobnej brunetki. - Proszę podać hasło - zażyczyła sobie.
- Bez tego nie dostaniecie się do wieży, dlatego zawsze musicie o nim pamiętać - poinformowała ich starsza dziewczyna. - Obecne hasło to 
Kalambury.
Portret przesunął się, odsłaniając dziurę, która prowadziła prosto do salonu Gryfonów. Maggie usiłowała zapamiętać jak najwięcej, jednak była już tak zmęczona, że najchętniej położyłaby się na dywanie przed kominkiem i tam zasnęła.
- To salon wspólny - rzekła Daisy. - Tutaj Gryfoni odrabiają lekcje i robią mnóstwo innych rzeczy... - Dziewczyna zauważyła zmęczone miny swoich podopiecznych i westchnęła ciężko. - Jakbyście mieli jakieś pytania, szukajcie mnie, albo Grega Lewisa - powiedziała jeszcze. - Tam jest dormitorium chłopców, a tam dziewcząt - wskazała odpowiednie kierunki. - Dobranoc! - pożegnała ich i odeszła.
- Hmm... Dobranoc... - wymamrotał sennie Al, machając na pożegnanie do kuzynki.
- Do jutra - ziewnęła Rosie, wchodząc po krętych schodkach do dormitorium dziewcząt. - Maggie, idziesz? - zapytała widząc, że jej nowa koleżanka rozgląda się po okrągłym pokoju, jakby nie mogła uwierzyć, że to naprawdę się dzieje.
- Idę - uśmiechnęła się blondynka i poszła za Rose do ich nowego pokoju.

***

Nie miała zielonego pojęcia, jak to się stało. Była przecież tylko dziewczynką z sierocińca, a więc kimś, kto - jej osobistym zdaniem - nie zasługiwał na większą uwagę. Oni jednak przyjęli ją do grupy. Zaakceptowali. Była teraz jedną z nich.
Zaczęło się od tego, że przysiadła się do nich podczas śniadania. Potem zaczęli wspólnie odrabiać lekcje. Aż w końcu wszędzie zaczęli się pojawiać we troje. Nikogo już nie dziwiło, że Al Potter, Rosie Weasley i Maggie Donovan spędzają czas w swoim towarzystwie. Stanowili dosyć elitarną grupkę, ale to samo można było powiedzieć o całej rodzinie Weasleyów i Potterów. Mieszkańcy wieży Gryffindoru przyzwyczaili się już do myśli, że nigdy nie staną się członkami tej bandy, która rozmawiała o tylko im znanych osobach i sprawach. Dlatego też Maggie była tak zdumiona tym, że jej się udało do nich dołączyć. Czasem widziała zazdrosne spojrzenia koleżanek z dormitorium, gdy wychodziła z Rosie na śniadanie lub gdy wspólnie uczyły się zaklęć. Przynależność do tej grupy sprawiła, że Maggie - w mniemaniu uczniów Hogwartu - stała się kimś ważnym.

***

- Sowia poczta - powiedział Al.
Był to poniedziałkowy ranek. On, Maggie i Rose siedzieli w Wielkiej Sali i wcinali śniadanie, gdy nagle przed Potterem wylądował jego puchacz. Niemal w tym samym momencie miejsca na przeciwko nich zajęli James z Fredem i Louisem. Wszyscy trzej wyglądali jakby szykowali jakiś porządny kawał.
- Tyke się zapłacze... - zachichotał Fred, jednak zaraz został szturchnięty przez Louisa i przybrał poważną minę.
- Znowu jakiś głupi kawał? - domyśliła się Rose, patrząc na nich z naganą. - I dlaczego nie siadasz przy swoim stole? - spytała Louisa.
Ten udał, że tego nie dosłyszał i patrzył, jak James wyrwa list z ręki brata, który spojrzał na niego ze złością.
- Tata - powiedział po otworzeniu koperty. - Zobaczmy co pisze... - odchrząknął i zaczął czytać. - "Kochany Alu. Jak mijają Ci dni w Hogwarcie? Mamy z mamą nadzieję, że James nie dokucza Ci zbytnio..." - Tu Jim przestał czytać i spojrzał na brata z kpiną. - Skarżysz się? - zapytał złośliwie.
- Nie muszę - odpalił Albus. - Nauczyciele robią to za mnie.
Fred parsknął śmiechem, na co Jim tylko zabił go spojrzeniem i wrócił do czytania.
- "Bardzo się cieszymy, że podobają ci się eliksiry. Ja nie mam najlepszych wspomnień związanych z tym przedmiotem, jednak wiem, że Twoja babcia znakomicie sobie z nim radziła. Z kolei babcia Molly ma nadzieję, że wszyscy wrócicie na święta. Wiem, że to jeszcze sporo czasu, ale kazała mi o tym przypominać w każdym liście. Widać Lily, Hugo, Rox i Lucy nie stanowią dla niej specjalnej rozrywki, skoro tęskni za całą Nową Generacją..."
- Nowa Generacja? - przerwała mu Maggie. - Co to?
- Jak to co? - oburzył się Fred. - My!
- Nazywają nas tak w rodzinie - wyjaśniła przyjaciółce Rosie. - Nowe pokolenie... Nowa Generacja.
- Mogę dalej? - zapytał się Jim, po czym kontynuował od przerwanego momentu. - "Ostatnio postanowili uporządkować strych w Norze. Oczywiście skończyło się to tak, że Roxanne omal nie przygniótł kufer ze szpargałami, a Hugo trafił na jeden z niedokończonych wynalazków Freda i Georga. Teddy zrobił zdjęcia jego fioletowej twarzy." - Albus parsknął śmiechem. - "Czekamy z mamą na Twoją odpowiedź. Całusy, Rodzice." - James wywrócił oczami. - "PS. Uściskaj Rose i całą resztę, także Maggie. Może zaprosisz ją na Boże Narodzenie? Gdyby chciała spędzić święta z nami, dom stoi dla niej otworem."
Maggie spojrzała na Ala, który lekko się zarumienił.
- Pisałeś o mnie rodzicom? - Mogła się tego spodziewać, ponieważ zaczęli się przyjaźnić, jednak pewność, a przypuszczenie to były dwie różne sprawy.
- Wspomniałem o tobie kilka razy - przyznał się, co wywołało rozbawione śmiechy u jego brata i kuzynów.
- Zakochana para! - zawołał Louis, na co Maggie i Al jednocześnie zmiażdżyli go spojrzeniami. Dziewczynka już nie czuła nieśmiałości w ich obecności. Przyzwyczaiła się do ich żartów, a gdy nabyła nieco pewności siebie, nie bała się nawet im odpowiedzieć, choć tak krótko ich znała.
- Al znalazł sobie dziewczynę! - dołączył się Fred, patrząc złośliwie na młodszego kuzyna.
- Co oznacza, że jest lepszy od was, już w tym momencie - dogryzła im Dominique, piętnastoletnia siostra Louisa, która usłyszała ostatni fragment rozmowy. Przysiadła się do nich, odrzucając na plecy burzę rudych włosów. - Jest coś o czym nie wiem? - popatrzyła na czerwonego Ala i rozzłoszczoną Maggie.
- Nie - odpowiedzieli w tym samym momencie.
James, Fred i Louis zaczęli się znacząco poszturchiwać i spoglądać to na jedno, to na drugie. W końcu jednak wstali ze swoich miejsc i śmiejąc się głośno opuścili Wielką Salę.
- Wiecie, że teraz nie dadzą wam żyć? - zauważyła Rose.
- Niech tylko spróbują - burknęła Maggie, dźgając ze złością omlet, który stygł na jej talerzu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz